Jako że przed siedemdziesięciu laty, 5 września 1939 roku, w obliczu niemieckiego ataku na Polskę i narastającego napięcia na wielką skalę, Stany Zjednoczone czym prędzej ogłosiły swoją neutralność, na okoliczność wspomnienia tego politycznego zabiegu, zapraszam dziś do refleksji nad naszym podejściem do konfliktów, które dzieją się obok nas.
Neutralność. Ileż to razy w prywatnych rozmowach słyszałem jasno artykułowane poglądy i przekonania rozmówców, którzy – jak przyszło co do czego – nabierali wody w usta i dawali do zrozumienia, że wolą się w nic nie mieszać. Dlaczego? Czyżby nie znali prawdy i nie byli przekonani, po której stronie należałoby stanąć? A może raczej uznali, że zajmując konkretne stanowisko coś stracą, że angażując się w sprawę, komuś się narażą? Czy więc starali się jedynie zachować neutralność, czy może byli konformistami?
Przyjęcie neutralnej postawy w obliczu trwającego konfliktu, to jest jakiś rodzaj zdrady. To potraktowanie obydwu walczących, i atakującego, i atakowanego, tak samo. Zgodnie z ówczesnym prawem Stany Zjednoczone ogłaszając swoją neutralność [miały oczywiście ku temu swoje powody], uniemożliwiły zaopatrywanie się u nich w broń nie tylko Niemcom, ale i Polakom. Czyniąc tak, poniekąd równo obdzieliły też obydwie strony odpowiedzialnością za wybuch konfliktu.
Właśnie czymś takim staje się dla nas braterska i siostrzana neutralność, gdy znajdziemy się w ogniu jakiegoś konfliktu lub problemu. W takich chwilach wyjątkowo potrzebujemy przynajmniej moralnego wsparcia. Postawa chłodnej neutralności brata lub siostry, gdy dzieje się nam jakaś krzywda, może na długie lata zagasić w naszych oczach wszelki blask nadziei. Tak być nie powinno. Niechby krzywdzony zawsze mógł liczyć na pomoc z naszej strony!
Prawdziwe chrześcijaństwo wyklucza neutralność na dłużą metę. Bierzcie w obronę biedaka i sierotę, ubogiemu i potrzebującemu wymierzajcie sprawiedliwość! [Ps 82,3]. Chrześcijanin, widząc dziejącą się krzywdę, nie może wzruszyć ramionami i po prostu odejść. Nie wolno mu dla tzw. miłej zgody i swojej wygody, stanąć sobie ponad całą sprawą, przy okazji kreując się na tzw. 'męża pokoju'. Nie może z racji swoich powiązań z krzywdzicielem przemilczać tego, co ten wyprawia. Nie ma też prawa pozostawać biernym z powodu osobistych niechęci do krzywdzonego.
Swego czasu Bogu bardzo nie spodobało się to, że Izraelici biernie przyglądali się losowi swoich braci, Judejczyków, w tarapatach. Z powodu zbrodni na twoim bracie Jakubie, okryje cię hańba i będziesz wytępiony na zawsze. Wówczas gdy stałeś na uboczu, kiedy to wrogowie brali do niewoli jego wojsko, a cudzoziemcy wkraczali do jego bram i rzucali losy o Jeruzalem, także ty byłeś jednym z nich. Nie paś oczu widokiem swojego brata w dniu jego nieszczęścia! [Ab 1,10–12]. Neutralność w tym przypadku została im poczytana za przestępstwo.
Jak długo można jechać na wózku neutralności? Amerykanie w czasie II Wojny Światowej oficjalnie ujechali na nim do 8 grudnia 1941 roku. Po przeżyciach Pearl Harbor dłużej już nie mogli. Wtedy konkretnie stanęli po określonej stronie konfliktu. A jak długo my potrafimy być neutralni? Mam nadzieję, że widząc czyjąś krzywdę, niedługo tę neutralność zachowamy. Słowo Boże poucza bowiem, że w słusznej sprawie koniecznie trzeba się odezwać, stanąć w obronie, narazić się, a nawet ponieść stratę!
Wierzę, że neutralność w postawach chrześcijanina jest co najwyżej stanem przejściowym, czasem oczywiście niezbędnym do wypracowania dojrzałego stanowiska. Duch Święty, widząc naszą chwilową nieporadność lub brak odwagi, niepokoi nasze sumienie i prowadzi nas do zajęcia jednoznacznego stanowiska.
Gdy ktoś obok jest krzywdzony, uczeń Jezusa nie może pozostać neutralnym. No chyba, że przyczyną naszej bierności byłaby już nie zwyczajna neutralność, a przemyślany konformizm. Lecz czy wówczas można byłoby jeszcze mówić o wzajemnym braterstwie i naśladowaniu Jezusa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz