29 marca, 2010

Fosę czy most?

29 marca 1998 roku w Portugalii otwarto imponującą pod wieloma względami przeprawę mostową. Budowlę nazwano imieniem żeglarza Vasco da Gamy w pięćsetną rocznicę odkrycia przez niego drogi morskiej z Europy do Indii.

 Most Vasco da Gama to najdłuższy most w Europie, zbudowany na rzece Tag. Spina brzeg rzeki w okolicach stolicy Portugalii, Lizbony, z miejscowością Montijo po drugiej stronie. Sam most ma długość ponad 12 km, lecz całość budowli wraz z wiaduktami dojazdowymi liczy sobie 17,2 km.

 Most został zbudowany w celu odciążenia ruchu na jedynym moście łączącym stolicę Portugalii z terenami po drugiej stronie rzeki Tag. Most ma sześć pasów ruchu, po trzy w obydwu kierunkach, ale gdy ruch wzrośnie do 52 tys. samochodów na dobę, liczba pasów ruchu może być rozbudowana do ośmiu.

 Całkowity koszt tej niezwykłej budowli wraz z drogami dojazdowymi oraz węzłami przedmostowymi wyniósł około 1 miliard dolarów. Trwałość mostu zaprojektowano na 120 lat. Charakteryzuje go odporność na wiatr o sile 250 km/h. Może też stawić czoła trzęsieniu ziemi 4,5 raza silniejszemu od siły wstrząsu z 1755 roku w Lizbonie, które niemal doszczętnie zniszczyło wtedy miasto.

 Do pracy przy moście było zaangażowanych jednocześnie blisko 3300 robotników. Zużyto między innymi 730 000 metrów sześciennych betonu, 100 000 ton stali zbrojeniowej i 15 000 ton stali sprężającej. Całość budowli została zakotwiczona na 2000 pali.

 Próbując ogarnąć moim ciasnym umysłem ogrom tego przedsięwzięcia, zacząłem myśleć o nawiązywaniu relacji międzyludzkich. Portugalczycy, ażeby ułatwić sobie kontakt między dwoma brzegami rzeki, zdecydowali się na aż tak kosztowną i skomplikowaną budowlę. Dzięki temu dokonali rzeczy na pierwszy rzut oka niemożliwej. Wystarczy spojrzeć na fotografię mostu, ażeby schylić czoła w podziwie dla ich pomysłowości, trudu i determinacji.

 Pomyślmy o przepastnym dystansie między świętym Bogiem a grzesznym człowiekiem. Kto by w tej sytuacji odważył się liczyć na społeczność z Bogiem? A jednak Bóg Ojciec powziął nieprawdopodobny plan zbawienia. Posłał Syna, żeby przez niego wszystko, co jest na ziemi i na niebie, pojednało się z nim dzięki przywróceniu pokoju przez krew krzyża jego. I was, którzy niegdyś byliście mu obcymi i wrogo usposobionymi, a uczynki wasze złe były, teraz pojednał w jego ziemskim ciele przez śmierć, aby was stawić przed obliczem swoim jako świętych i niepokalanych, i nienagannych [Kol 1,20–22].

Nie tylko relacja z Bogiem wydawała się niemożliwa do nawiązania. Także kontakty między ludźmi nieraz wyglądają na tak odległe, jak brzegi rzeki Tag w okolicach Lizbony. Choć żyją oni bardzo blisko siebie, czasem pod jednym dachem, to są sobie strasznie dalecy. Czy można zbudować most między nimi? Czy da się nawiązać między nimi jakąś komunikację?

Bardzo wiele zależy tu od gotowości do podjęcia stosownego wysiłku, ale przede wszystkim od posłuszeństwa Bogu. Biblia naucza, że przez wiarę w Jezusa Chrystusa nawet bardzo dalecy sobie ludzie, stają się bliscy. Ale teraz wy, którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy przez krew Chrystusową. Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała [Ef 2,13–14].

Nie wszyscy są jednego ducha. Nie chodzi o to, żeby ludzi różnego ducha napędzać do jedności. Rzecz w tym, żeby zostali oni napojeni jednym Duchem Świętym. O to trzeba zabiegać, modlić się i w tym kierunku się trudzić. Wtedy jedność staje się naprawdę możliwa.

Most Casco da Gama bardzo mi zaimponował. Jest świadectwem, że można połączyć dwa nawet bardzo odległe od siebie brzegi. Więc chociaż w niektórych przypadkach trzeba obowiązkowo czym prędzej raczej kopać fosę niż budować most [2Ko 6,17], to jednak przede wszystkim chcę być budowniczym mostów.

Pan Jezus powiedział: Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani [Mt 5,9].

27 marca, 2010

Teatr jednego aktora

Dziś Międzynarodowy Dzień Teatru. Uchwalono go w 1961 roku w Helsinkach, na pamiątkę otwarcia Teatru Narodów w Paryżu, które miało miejsce 27 marca 1957 roku. Od tego czasu Dzień Teatru jest obchodzony rokrocznie przez ponad sto narodowych ośrodków na całym świecie.

 Obchody Dnia Teatru mają na celu promocję i międzynarodową wymianę informacji na temat teatru. Mają także stymulować współpracę ludzi teatru, a opinii publicznej uświadamiać wagę sztuki i twórczości artystycznej.

 Na tę okoliczność co roku 27 marca rozsyłana jest wiadomość od wybitnego człowieka teatru, zawierająca jego przemyślenia. Pierwszą taką wiadomość wysłał w 1962 roku francuski poeta, dramatur i scenarzysta, Jean Cocteau. Autorką tegorocznego orędzia jest brytyjska aktorka Judi Dench. Napisała w nim między innymi: Przedstawienie to efekt zbiorowego wysiłku. Na pierwszym planie znajdują się aktorzy, ale za nimi kryje się ogromna grupa ludzi, których nie widać. Są nie mniej ważni, a ich umiejętności niezbędne dla realizacji widowiska. Oni także mają udział w sukcesach i triumfach, gdy te szczęśliwie się zdarzają.

 Jest w tym coś uroczego, gdy ludzie sukcesu nie tylko nie zapominają o swoich niewidocznych często współpracownikach, ale podkreślają i doceniają ich współudział w dokonaniach, które się na ich sukces złożyły. Jakże przykro, na przykład, musi być ludziom, którzy kilkadziesiąt lat temu mocno się poświęcali, a dziś z ust swojego dawnego kolegi słyszą, jakoby on sam w pojedynkę doprowadził do upadku niechcianego systemu politycznego.

Wielkość człowieka mierzy się między innymi ilością ludzi, których wymienia on jako współtwórców swego sukcesu i których zaprasza do wspólnego świętowania.

 Weźmy na przykład św. Pawła, wielkiego apostoła Jezusa Chrystusa. Dokonał on niewątpliwie wielkiej pracy misyjnej, zanosząc ewangelię do wielu narodów ówczesnego świata i zakładając setki wspólnot chrześcijańskich. Troszczył się jednak, żeby w nikim nie powstało odczucie, że dokonał tego dzieła w pojedynkę. W każdym ze swoich listów z upodobaniem wymieniał licznych współpracowników, którzy trudzili się razem z nim.

 Przedstawiał ich wierność i trud: Wszak wiecie, że jest on wypróbowany, gdyż jak dziecię ojcu, tak on ze mną służył ewangelii [Flp 2,22]. Przekazywał też liczne pozdrowienia: Pozdrówcie Pryskę i Akwilę, współpracowników moich w Chrystusie Jezusie, którzy za moje życie szyi swej nadstawili, którym nie tylko ja sam dziękuję, ale i wszystkie zbory pogańskie [Rz 16,3–4]. Pozdrówcie Urbana, współpracownika naszego w Chrystusie, i Stachysa, umiłowanego mego [Rz 16,9].

 Mało tego. Gdy dwie dawne towarzyszki służby Pawła popadły w jakieś nieporozumienie, apostoł – przebywając w więzieniu i sam nie mogąc im pomóc w wyjściu z tego konfliktu – poprosił o pomoc dla nich: Proszę także i ciebie, wierny mój towarzyszu, zajmij się nimi, wszak one dla ewangelii razem ze mną walczyły wespół z Klemensem i z innymi współpracownikami moimi, których imiona są w księdze żywota [Flp 4,2–3].

 Bardzo spodobało mi się, że w Dniu Teatru aktorka Judi Dench podkreśliła znaczenie ludzi, którzy nigdy nie stają na deskach w świetle reflektorów, a jednak bez nich nie byłoby teatru. Przy kimś takim nikt nie poczuje się nieważny.

Myślę teraz o mojej żonie i dzieciach. Myślę też o moich kochanych współpracownikach w służbie Bożej, o braciach i siostrach, którzy razem ze mną trudzili się przed laty i o tych, którzy teraz w Gdańsku wiernie pracują na rzecz naszej wspólnoty i Królestwa Bożego. Bez nich nie byłoby mojej służby. Cokolwiek zrobiłem pożytecznego, zrobiłem to dzięki łasce Bożej, wyrażonej między innymi ich wiernym towarzystwem.

Z pewnością zdarzyło mi się nieraz, że nie doceniłem należycie moich towarzyszy. Bardzo tego żałuję i przepraszam. Z upływem lat coraz mniej wierzę w teatr jednego aktora, a zwłaszcza w sukces takiego teatru.

26 marca, 2010

A ja myślałem, że Jezus w Ameryce nie był ;)

Sto osiemdziesiąt lat temu, 26 marca 1830 roku w Palmyra, USA, ukazało się drukiem pierwsze wydanie Księgi Mormona. Jest ona uznawana przez mormonów za jeszcze jedno świadectwo o Jezusie Chrystusie i ich zdaniem stanowi jedno (obok Biblii) z podstawowych pism świętych. Opublikowano ją dotychczas w ponad 90 językach. Wydawana jest głównie przez Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich pod rozszerzonym tytułem: Księga Mormona - Jeszcze Jedno Świadectwo o Jezusie Chrystusie.

 Oto, co o tej księdze napisali sami mormoni: „Księga Mormona - tom pism świętych podobnych do Biblii. Zawiera zapisy proroków z czasów starożytnych. Jeden z nich, Lehi, mieszkał w Jerozolimie około 600 r. p.n.e. Z nakazu Boga, Lehi poprowadził niewielką grupę na kontynent amerykański. Rozwinęli się tak, że powstał z nich wielki naród, posiadający proroków. Księga Mormona jest zbiorem zapisów proroków i przywódców tamtej cywilizacji. Nazwa tej księgi pochodzi od imienia Mormona, jednego z ostatnich starożytnych proroków. Zasadnicze przesłanie Księgi Mormona, oprócz tego, że jest kroniką tamtejszego ludu i jego proroków, dotyczy misji Jezusa Chrystusa, Jego pojawienia się pośród ludu w Ameryce po Zmartwychwstaniu oraz Jego nauk. Księga Mormona wraz z Biblią świadczą, że Jezus Chrystus naprawdę żył i że jest Synem Boga i Odkupicielem całej ludzkości” [www.mormoni.pl].

 Jak wynika z powyższego tekstu, głównym wydarzeniem w Księdze Mormona jest ukazanie się Jezusa Chrystusa na kontynencie amerykańskim. Według Księgi Mormona Chrystus wkrótce po zmartwychwstaniu nauczał w Ameryce swojej ewangelii oraz, podobnie jak w Jerozolimie, założył tam swój kościół.

 Księga Mormona to - można powiedzieć - klasyczny przykład nieposłuszeństwa następującemu wezwaniu Biblii: Niczego nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i niczego z tego nie ujmiecie, przestrzegając przykazań Pana, waszego Boga, które ja wam nakazuję [5Mo 4,2]. Chrześcijanin wierzy, że Bóg objawił Siebie i swoją wolę w Starym i Nowym Przymierzu, jednocześnie zamykając treść tego objawienia w granicach ksiąg Starego i Nowego Testamentu.

 Dodawanie czegokolwiek do kanonu tych Pism jest wykroczeniem przeciwko woli Bożej. Jan Apostoł w natchnieniu Ducha Świętego ostrzegł na ostatniej szpalcie Biblii: Co do mnie, to świadczę każdemu, który słucha słów proroctwa tej księgi: Jeżeli ktoś dołoży coś do nich, dołoży mu Bóg plag opisanych w tej księdze; a jeżeli ktoś ujmie coś ze słów tej księgi proroctwa, ujmie Bóg z działu jego z drzewa żywota i ze świętego miasta, opisanych w tej księdze [Obj 22,18–19].

 Tendencja do opuszczania granic objawienia biblijnego i uzupełniania Słowa Bożego dodatkowym objawieniem, rzekomo dawanym przez Boga na obecne czasy, nie raz pojawiała się w historii Kościoła. Poza Księgą Mormona przykładem obierania sobie dodatkowych źródeł i norm wiary jest bliska sercu Polaków Tradycja rzymskokatolicka [znaczeniem zrównana z Pismem Świętym] a ostatnio, nie skodyfikowana jeszcze twórczość apostołów i proroków z Kansas, coraz odważniej traktowana jako swoisty suplement do Biblii.

 Niebezpieczeństwo tych wszystkich dodatkowych objawień tkwi także w tym, że w pierwszym odczuciu wydają się dużo atrakcyjniejsze od Biblii. Jakby bardziej odnoszą się do naszych czasów i do nas samych. Poruszają zagadnienia kulturowo nam bliższe, a jeśli chodzi o ruch nowoapostolski, to są zaadresowane wręcz personalnie do każdego. Dzięki temu nie potrzeba całymi dniami dociekać, badać i zmagać się z brakiem zrozumienia Biblii. Wystarczy udział w konferencji, spotkanie z odpowiednim prorokiem i wszystko staje się jasne.

 Z całą pewnością sercu Amerykanina bliższy jest taki Jezus, który przybył do Ameryki, od Jezusa, który chodził tylko po ziemi Izraela. Czy jednak ten Jezus, uatrakcyjniony i przybliżony ludziom poprzez dodatkowe objawienia, jest wciąż prawdziwym Synem Bożym?

25 marca, 2010

Kto dostanie Virtuti Militari w niebie?

Order Virtuti Militari (cnocie wojskowej - męstwu, dzielności żołnierskiej) to najwyższe polskie odznaczenie wojskowe, nadawane za wybitne zasługi bojowe. Jest najstarszym orderem wojskowym na świecie, z nadawanych do chwili obecnej. Został ustanowiony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1792 roku dla uczczenia zwycięstwa w bitwie pod Zieleńcami, po rozpoczęciu wojny polsko-rosyjskiej w obronie Konstytucji 3 Maja.

Dlaczego dziś o tym wspominam? Ponieważ właśnie 25 marca, chociaż już dość dawno, bo w 1933 roku, Sejm RP uchwalił nową ustawę o Orderze Virtuti Militari. Zmieniła ona jego nazwę na Order Wojenny Virtuti Militari (wcześniej było: „Wojskowy”) i wygląd odznak orderowych. Precyzyjniej określiła też warunki przyznawania poszczególnych klas orderu, uzależniając to od funkcji odznaczonego i kwalifikacji jego czynu.

Zgodnie z tą uchwałą Krzyż Wielki, Krzyż Komandorski, Krzyż Kawalerski i Krzyż Złoty Virtuti Militari mogły być nadawane naczelnym wodzom, wyższym dowódcom i oficerom za wygraną wojnę, wyjątkowe męstwo, wybitną inicjatywę, umiejętność dowodzenia itp. W zasięgu zwykłego żołnierza był natomiast Krzyż Srebrny Virtuti Militari. Nadawano go żołnierzowi, który albo sam wykazał się niezwykłym męstwem, albo swoim przykładem wpłynął na towarzyszy, doprowadzając ich do wybitnego czynu bojowego.

Order Virtuti Militari dotyczy osiągnięć w czasie wojny. Od czasów króla Stanisława otrzymało go już wielu wybitnych polskich dowódców i żołnierzy. A jak będzie z odznaczeniami w niebie? Jakie ordery możemy otrzymać po zakończeniu duchowych bojów, które toczymy żyjąc na ziemi?

Wiadomo, że najwyższe odznaczenia i honory należą się wyłącznie Panu Jezusowi Chrystusowi. Ale apostoł Paweł był przekonany, że i on otrzyma wysokie odznaczenie: Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego [2Tm 4,7–8].

Jeżeli tylko wykażemy się duchowym męstwem i mądrością, jeżeli będziemy dawać innym dobry przykład, motywując ich do poświęcenia i wybitnych czynów, to z całą pewnością i nas nie ominie nagroda w niebie. Lecz roztropni jaśnieć będą jak jasność na sklepieniu niebieskim, a ci, którzy wielu wiodą do sprawiedliwości, jak gwiazdy na wieki wieczne [Dn 12,3].

Kto chce nagrody w niebie, potrzebuje dziś stanąć do boju! Staczaj dobry bój wiary, uchwyć się żywota wiecznego [1Tm 6,12] – zachęcał ojciec duchowy swojego syna w wierze. Chciał widzieć cały zbór Filipian, jak stają jednomyślnie walcząc społem za wiarę ewangelii i w niczym nie dając się zastraszyć przeciwnikom, co jest dla nich zapowiedzią zguby, a dla was zbawienia, i to od Boga; gdyż wam dla Chrystusa zostało darowane to, że możecie nie tylko w niego wierzyć, ale i dla niego cierpieć, staczając ten sam bój, w którym mnie widzieliście i o którym teraz słyszycie, że go staczam [Flp 1,27–30].

Kto jest żołnierzem Jezusa Chrystusa, temu trzeba mężnie stawić czoła pokusom. Koniecznie przeciwstawić się diabłu. Duchem umartwić sprawy ciała! Zawalczyć z własnym lenistwem, wstydem, nieśmiałością czy zwykłą tremą! Innym dać dobry przykład i zmotywować ich do boju! Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj [Rz 12,211].

Niebiańskie Virtuti Militari czeka! Trzymaj co masz, aby nikt nie wziął korony twojej [Obj 3,11].

24 marca, 2010

Uzdrawiający wpływ wspólnoty

Nastały czasy wielkiej popularności życia w pojedynkę. Na przykład w Sztokholmie taki status ma aż 70 procent gospodarstw domowych. Bycie singlem stało się modne. Rodzina w jej tradycyjnym kształcie odchodzi do lamusa.

Dziś w Polsce Narodowy Dzień Życia! Jest to święto uchwalone przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 2004 roku i wyznaczone na 24 marca, w celu propagowania odpowiedzialności za założenie rodziny i zachęcania do życia w rodzinach wielodzietnych. W tym roku odbywa się to pod hasłem: "Dziadki - dziatkom - Pielęgnujmy więź miedzypokoleniową".

Coraz częściej młodzi ludzie opuszczają dom rodzinny, aby po prostu uwolnić się od uciążliwości życia z kimś pod jednym dachem. Tymczasem Biblia podaje inne uzasadnienie słuszności takiego kroku: opuści człowiek ojca i matkę i połączy się z żoną swoją, i będą ci dwoje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, ale jedno ciało. Co tedy Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza [Mt 19,5–6]. Biblijnym celem oddzielenia się od rodziców jest założenie własnej rodziny.

Bywa oczywiście, że człowiek okresowo musi mieszkać samotnie. Śmierć lub zdrada partnera skazuje go na taki los, ale i wtedy nie powinien zamykać się w czterech ścianach. Nadmiar życiowej energii i deficyt kontaktu z innymi ludźmi, wywołane utratą partnera, można i należy rekompensować wzmożonymi kontaktami z przyjaciółmi i aktywnością społeczną.

Taka osoba, owszem nocą śpi sama, ale w życiu absolutnie nie czuje się osamotniona. Za wzór służy tu biblijna wdowa, mająca dobre imię z powodu szlachetnych uczynków: że dzieci wychowała, że gościny udzielała, że świętym nogi umywała, że prześladowanych wspomagała, że wszelkie dobre uczynki gorliwie pełniła [1Tm 5,10]. Przy takiej aktywności nikt nie powinien czuć się osamotniony.

Najbezpieczniejszą płaszczyzną do celebrowania życia jest wspólnota chrześcijańska. Przynależność do takiej społeczności zabezpiecza przed wpływem złych ludzi i daje gwarancję dobrego spożytkowania sił i środków życiowych. Jest w niej miejsce zarówno dla całych rodzin jak i dla singli, przy zachowaniu ich całkowitej równości.

Mało tego, udział w życiu takiej wspólnoty – jak w rodzinie wielopokoleniowej – zbliża do siebie ludzi w różnym wieku. Starsi korzystają z energii oraz pomysłowości młodych i zapominają o swoim wieku. Młodzi mogą schronić się za doświadczeniem oraz statecznością starszych i uniknąć wielu błędów.

W Narodowym Dniu Życia apeluję więc nie tyle o to, by czym prędzej zakładać rodziny i mieć jak najwięcej dzieci, co bardziej o przyłączenie się do lokalnej społeczności prawdziwych chrześcijan i zaangażowanie się życie tej wspólnoty. Jest to jak najbardziej wielopokoleniowa i wieloosobowa rodzina. Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką [Mk 3,35].

Proszę więc wszystkich żyjących w pojedynkę, abyście za bardzo nie rozpamiętywali, a tym bardziej nie karmili swojej samotności. Przynależąc do wspólnoty chrześcijańskiej w każdej chwili macie możliwość, a nawet prawo, by kogoś odwiedzić albo zaprosić do siebie, zadzwonić do niego, zagadnąć, coś wspólnie zaplanować i wykonać.

Do wszystkich zaś apeluję o okazanie stosownej wrażliwości względem osób, które w potocznym pojęciu są singlami. Najczęściej te osoby nie chcą się nikomu narzucać i poza ogólnymi spotkaniami całej wspólnoty nieraz całymi dniami pozostają w odosobnieniu. Zapraszajmy je do wspólnych działań i posiłków. Bądźmy przy tym taktowni, ale nie przewrażliwieni.

Życie we wspólnocie uzdrawia. Potrafi  ukoić nawet najbardziej zranione uczucia i wyregulować rozchwiane emocje.

23 marca, 2010

Wiedzieć to, co potrzebne

23 marca Światowa Organizacja Meteorologiczna obchodzi doroczny Dzień Meteorologii i Pogody [World Meteorological Day]. Dzień ten upamiętnia wejście w życie w 1950 roku Konwencji o Światowej Organizacji Meteorologicznej.

Meteorologia (gr. μετέωρον - unoszący się w powietrzu i λόγος - słowo, wiedza) to nauka zajmująca się badaniem zjawisk fizycznych i procesów zachodzących w atmosferze oraz określaniem, jak wpływają one na przebieg zmian atmosferycznych i stan pogody na danym obszarze.

Z pracy i doświadczenia meteorologów korzysta dziś już nie tylko ogólnie społeczeństwo, otrzymując coraz trafniejszą prognozę pogody na nadchodzące dni. Szczegółowe raporty pogodowe są niezwykle przydatne dla lotnictwa wojskowego i cywilnego, żeglugi morskiej i służb ratowniczych. Są też konieczne np. dla rybaków, których bezpieczeństwo i skuteczność działania w dużej mierze od pogody zależy.

Biblia wskazuje, że wszyscy w jakimś stopniu potrafimy przewidywać pogodę na najbliższe godziny. Gdy nastanie wieczór, mówicie: Będzie pogoda, bo się niebo czerwieni; a rano: Dziś będzie niepogoda, bo się niebo czerwieni i jest zachmurzone. Oblicze nieba umiecie rozpoznawać, a znamion czasów nie potraficie? [Mt 16,2–3].

Z powyższych słów Jezusa wynika, że należy uważnie obserwować to, co dzieje się wokoło nas i być świadomym zmian społecznych zachodzących w świecie. W jakim celu? Ażeby rozumieć obecne czasy i adekwatnie do nich głosić światu Słowo Boże.

Chrystus Pan odradzał jednak swoim uczniom niezdrowe zainteresowanie przyszłością. Wezwał ich do skupienia się na głoszeniu światu ewangelii. Rzekł do nich: Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił, ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi [Dz 1,7–8].

Pełnym Ducha Świętego uczniom Jezusa, Pan wskazał zadanie, które mają wytrwale pełnić aż do końca. I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,14]. Nie ma potrzeby, aby ludzie wierzący w Boga na wiele lat do przodu musieli znać przyszłość.

Prorok Daniel w natchnieniu Ducha Świętego napisał: Wprawdzie słyszałem to, lecz tego nie rozumiałem, i rzekłem: Panie mój! Jakiż jest koniec tych rzeczy? Wtedy rzekł: Idź, Danielu, bo słowa są zamknięte i zapieczętowane aż do czasu ostatecznego. Wielu będzie oczyszczonych, wybielonych i wypławionych, lecz bezbożni będą postępować bezbożnie. Żaden bezbożny nie będzie miał poznania. lecz roztropni będą mieli poznanie [Dn 12,8–10]. Daniel nie musiał wiedzieć od razu wszystkiego.

W stosownej porze Bóg objawia swoim dzieciom to, co powinni wiedzieć, aby mogli dobrze wykonywać Jego wolę. Gdy idziemy przez życie z Jezusem, nie potrzebujemy znać długoterminowych prognoz. Znajomość Biblii pozwala na bieżąco rozpoznawać znamiona czasów i wiedzieć na jakim etapie Bożego planu zbawienia się znajdujemy.

Są ludzie śledzący prognozę pogody, która w żaden sposób praktycznie nie jest im do niczego potrzebna. Nic nie robią, a chcą wiedzieć, jaka będzie jutro pogoda na drugiej półkuli. Są chrześcijanie tak bardzo skupieni na prognozowaniu przyszłości, że zaniedbują swoje dzisiejsze możliwości i obowiązki.

Bóg nie zajmuje nas sprawami, które nas nie dotyczą. Objawia nam tylko to, co jest nam praktycznie potrzebne. Mamy skupić się na osobistej relacji z Bogiem, a nie na drzewie poznania dobrego i złego.

22 marca, 2010

Kto ogranicza dostęp do wody żywota?

Dziś Światowy Dzień Wody [ang. World Water Day]. Został on ustanowiony przez ONZ w dniu 22 grudnia 1992 roku w Rio de Janeiro, z uwagi na fakt, że ponad miliard ludzi na świecie cierpi z powodu braku dostępu do czystej wody pitnej.

Chociaż woda jest na Ziemi bardzo rozpowszechniona, to jednak około 97% jej zasobów nie nadaje się do spożycia. Dlatego też Zgromadzenie Ogólne NZ uznało, że dostępność czystej wody jest jednym z największych wyzwań, przed którymi stoi ludzkość. Woda to życie. Codziennie na świecie giną ludzie, bo nie mają dostępu do tego podstawowego zasobu przyrody.

Teoretycznie globalne zasoby wody pitnej są dobrodziejstwem, do którego wszyscy mają jednakowe prawo. Nikt nie ma do niej większego prawa od innych i nie może jej sobie zawłaszczyć. Jednak z powodów politycznych lub położenia geograficznego, niektórzy mieszkańcy Ziemi pozbawieni są stałego dostępu do tego bezcennego źródła.

Podobnie jest z dostępem do daru życia wiecznego. Jezus powiedział: Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu [Jn 4,13–14]. Jednakże to czyste źródło żywota wiecznego zostało poważnie zmącone.

Z powodów złej doktryny i polityki uprawianej przez przywódców poszczególnych systemów religijnych, większość ludzi wciąż nie ma dostępu do daru życia wiecznego. Myślą, że przez narzucone im praktyki religijne osiągną zbawienie, a tymczasem nadal pozostają w swoich grzechach i ciąży na nich wyrok wiecznego potępienia.

Oto dlaczego Jezus pod adresem przywódców religijnych Izraela wypowiedział kiedyś tak ostre słowa: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że zamykacie Królestwo Niebios przed ludźmi, albowiem sami nie wchodzicie ani nie pozwalacie wejść tym, którzy wchodzą [Mt 23,13].

Zwykli ludzie sądzą, że przywódcy religijni dobrze orientują się w sprawach zbawienia. W kwestii dostępu do żywota wiecznego, są więc w świadomości społecznej mniej więcej tym, czym szkolna woźna w dostępie do sali gimnastycznej. Wiadomo, tylko ona ma klucz i jeśli chcesz pograć, to koniecznie z nią musisz to załatwiać.

Syn Boży przyniósł dar życia dla wszystkich ludzi pogrążonych w duchowej śmierci. Ludzie jednak dali się omamić, że aby dostać się do nieba, potrzebują pośrednictwa duchownych. Dawca żywota wiecznego nauczał inaczej: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej [Jn 7,37–38].  Zostawcie ich! Ślepi są przewodnikami ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną [Mt 15,14].

Innymi słowy, każdy człowiek bez żadnego dodatkowego pośrednictwa może narodzić się na nowo z Ducha Świętego i mieć pewność zbawienia. Nie potrzebuje do tego nikogo innego poza samym Jezusem Chrystusem! Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich [1Tm 2,5–6].

Biblia naucza, że wszyscy ludzie mają jednakowe prawo do wody żywota. Jednak od wieków są ludzie, którzy na potrzebie zbawienia grzesznego człowieka zbijają kokosy. Uzurpują sobie prawo dystrybucji Bożego daru. [Nawiasem mówiąc, za miesiąc w Warszawie  planowana  jest konferencja z mówcą, który nazwał siebie barmanem Ducha Świętego].  Jakoś udało się im przekonać miliony ludzi, że Bóg dał im licencję na udostępnianie zbawienia. W świadomości społecznej jakby wzięli klucze Królestwa, ale ani sami do niego nie wchodzą, ani też nie są w stanie komukolwiek tego umożliwić, bo faktycznie tych kluczy nie mają. Dostęp do wody żywota następuje bowiem - powtarzam - przez osobistą wiarę w Jezusa Chrystusa.

W Światowym Dniu Wody jesteśmy wzywani do wykazania troski o to, aby wszyscy ludzie mieli dostęp do wody pitnej. Ja zaś apeluję, abyśmy każdemu, kogo napotkamy na swojej drodze, koniecznie wskazywali na możliwość bezpośredniego dostępu do daru żywota wiecznego.

20 marca, 2010

Skąd czerpać wiedzę o swoim losie?

Amerykańska organizacja zrzeszająca astrologów z całego świata [Association for Astrological Networking] w 1993 roku ustanowiła Międzynarodowy Dzień Astrologii. Święto jest obchodzone 20 lub 21 marca, w dniu tzw. równonocy wiosennej.

Astrologia (z gr. dosłownie – nauka o gwiazdach) w oparciu o założenie, że istnieje związek między zjawiskami na niebie a losem poszczególnych ludzi i wydarzeniami na ziemi, bada położenie ciał niebieskich, aby w ten sposób rozumieć teraźniejszość i przewidywać przyszłość.

Astrologia jest stara jak świat. We wszystkich kulturach świata pojawiał się pogląd, że zjawiska meteorologiczne, astralne i kosmiczne wywierają na ludzi wpływ i decydują o losie człowieka. Czy jednak te opinie można uznać za wiarygodne? Bo oto ciemność okrywa ziemię i mrok narody [Iz 60,2]. Od człowieka z białą laską nie spodziewamy się wiarygodnej informacji, co widać na horyzoncie. Kto w ciemności chodzi, nie wie, dokąd idzie [Jn 12,35].

Biblia opowiada, że w czasie uczty w pałacu króla babilońskiego Belsazara na ścianie komnaty nagle pojawiła się jakaś ręka i napisała tajemniczy napis. I zawołał król z całej siły, aby wprowadzono wróżbitów, Chaldejczyków i astrologów [Dn 5,7]. To była chwila prawdy o ludziach wabiących nas dzisiaj na targi „Od wahadełka do gwiazd”. Powinni byli wykazać się swoją wiedzą, lecz nie mogli odczytać pisma i podać jego wykładu królowi [Dn 5,8]. Dopiero wezwany przez króla sługa Boży, Daniel, wyłożył Belsazarowi sens napisu.

Do czego praktycznie przydał się cały ten tabun ekspertów od tzw. wiedzy tajemnej? Do niczego! Czy ktoś wyciągnął z tego jakieś wnioski? Czy zaprzestano wróżbiarstwa i astrologii? A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków [Jn 3,19–20]. Oto dlaczego astrolog i wróżka pozostaną na świecie popularni aż do końca.

Ludzie żyjący bez Boga na świecie błądzą i często w gwiazdach szukają wyjaśnienia swojego losu. A co z ludźmi wierzącymi? Kto wierzy w Boga, ten nie potrzebuje astrologii. Czy lud nie ma się radzić swojego Boga? Czy ma się radzić umarłych w sprawie żywych? [Iz 8,19]. Jezus powiedział: Ja jako światłość przyszedłem na świat, aby nie pozostał w ciemności nikt, kto wierzy we mnie [Jn 12,46].

Cała prawda o naszym losie została nam objawiona w Biblii! Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany [2Tm 3,16–17].

Mam jeszcze inny, dodatkowy powód, dlaczego nie obchodzi mnie to, co astrolog o moim losie może wyczytać w gwiazdach. Za tego rodzaju wyroczniami nie stoi żadna osoba, z którą można byłoby porozmawiać, wyrazić skruchę, poprosić o przebaczenie. Gdy zaś czytam Biblię, to wiem, że za każdym jej słowem stoi żywy Bóg, z którym mogę mieć osobisty kontakt. I chociaż popełnię grzech zasługując na karę, wciąż jest dla mnie nadzieja. Gdy ukorzy się mój lud, który jest nazwany moim imieniem, i będą się modlić, i szukać mojego oblicza, i odwrócą się od swoich złych dróg, to Ja wysłucham z niebios, i odpuszczę ich grzechy i ich ziemię uzdrowię [2Krn 7,14]. 

W Biblii nie znajduję bezdusznych wyroków. Za Asafem mogę powtórzyć: To mym ukojeniem, że prawica Najwyższego może się odmienić [Ps 77,11 wg Biblii Poznańskiej]. Rewelacje astrologów w ogóle mnie nie interesują.

19 marca, 2010

Wędkowanie z morałem

Od dwóch lat w Polsce 19 marca obchodzony jest jako Dzień Wędkarza. Został on ustanowiony dla upamiętnienia daty powstania Polskiego Związku Wędkarskiego. W zamyśle pomysłodawców Dzień Wędkarza ma być świętem wiosny, świętem budzącej się do życia przyrody i czystego środowiska. Szczęście bowiem i tzw. ‘samo życie’ wędkarza od tych czynników bardzo zależy.

Dzień Wędkarza to okazja do popularyzowania wędkarstwa jako formy wypoczynku, do ukazywania piękna polskiej przyrody i namawiania wszystkich do starań o jej dobro. To także sposobność do wyrażenia sprzeciwu wobec kłusownictwa i zanieczyszczania wód.

Od 1978 roku należę do Polskiego Związku Wędkarskiego i jak najbardziej chciałbym, aby polskie wody były czyste i bogato zarybione. Niestety, nie za bardzo mam czas jeździć na ryby, więc nie będę tu żadnym piewcą walorów wędkowania.

Chcę za to przywołać ewangeliczną opowieść o tym, jak swego czasu Jezus wysłał Piotra z wędką nad wodę. A gdy przyszli do Kafarnaum, przystąpili do Piotra poborcy dwudrachmowego podatku i rzekli: Nauczyciel wasz nie płaci dwu drachm? Rzecze Piotr: Owszem. A gdy wchodził do domu, uprzedził go Jezus, mówiąc: Jak ci się wydaje, Szymonie? Od kogo królowie ziemi pobierają cło lub czynsz? Od synów własnych czy od obcych? A on rzekł: Od obcych. Na to Jezus: A zatem synowie są wolni. Ale żebyśmy ich nie zgorszyli, idź nad morze, zarzuć wędkę i weź pierwszą złowioną rybę, otwórz jej pyszczek, a znajdziesz stater; tego zabierz i daj im za mnie i za siebie [Mt 17,24–27].

Piotr nie musiał iść na ryby daleko. Mieszkał jakieś sto metrów od wspaniałego jeziora. W lutym ubiegłego roku byłem w Kafarnaum. Chociaż pogoda była kiepska, poszedłem i stanąłem w deszczu nad brzegiem wzburzonego Jeziora Galilejskiego, próbując wyobrazić sobie tamtą chwilę.

Normalnie, żaden wędkarz nie może być pewny tego, co złowi. Nawet jako rybak, Piotr nieraz nic nie złowił. Ale tego dnia idąc nad wodę nie musiał zabierać ze sobą - jak to mówią wędkarze - mydła i ręcznika. Szedł na pewniaka. Wiedział, że bez wątpienia złowi rybę. Wiedział nawet, co znajdzie w jej pysku.

Podatek, o którym w tej opowieści mowa, to podatek świątynny, przeznaczony na wspieranie służby kapłańskiej. Kapłanów więc ten obowiązek nie dotyczył. Oni byli raczej jego beneficjentami. Tym bardziej Jezus nie miał obowiązku płacić podatku na świątynię. Przecież w świątyni Jezus do tego stopnia czuł się gospodarzem, że nawet wygonił z niej handlarzy, uzasadniając to następująco: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska [Jn 2,16].

Bardzo to zastanawiające. Jezus niczego nie musiał. Nie musiał przyjmować chrztu upamiętania, ale przyszedł do Jana nad Jordan i dał się ochrzcić. Nie musiał płacić podatku na świątynię, ale go zapłacił. Dlaczego robił coś, czego wcale nie miał obowiązku robić? Czyżby był konformistą?

Oczywiście, że nie. Jezus to zrobił, bo przyszedł, aby być wzorem, aby stać się dla nas wszystkich przykładem.  Zrobił to, ażeby uwolnić nas od niepotrzebnych dylematów i zastanawiania się ciągle na nowo, kto potrzebuje się ochrzcić, a kto nie? Kto powinien wspierać służbę Bożą, a kto nie musi jej wspierać? Wszyscy naśladowcy Jezusa jedną mają drogę: - wstępować w ślady Pana.

Jaki morał płynie z wędkowania Piotra? Nie koncentruj się na tym, co musisz, a czego nie musisz, ale bądź dla wierzących wzorem w postępowaniu, w miłości, w wierze, w czystości [1Tm 4,12].

18 marca, 2010

Pewność kwitnienia

Do okna mojego gabinetu zagląda stara grusza. Już od połowy października ubiegłego roku wygląda niezbyt atrakcyjnie. Najpierw pożółkły jej liście, a potem zupełnie spadły, odsłaniając kostropatość gałązek i rozliczne blizny na korze. Pięć długich miesięcy monotonni. Wciąż jednakowy widok gałęzi jakby suchych, bo nie dających żadnych oznak życia.

Za trzy dni rozpoczyna się kalendarzowa wiosna. Oznacza to, że wkrótce w mojej starej gruszy ponownie ruszą soki i zgodnie z Bożym zamysłem uruchomiony zostanie cykliczny proces ożywienia, wzrostu i owocowania. Będzie świeża zieleń, pachnąca biel kwiatów, a potem, we wrześniu, naprawdę smaczne owoce. Spokojnie patrzę na bezlistną gałąź, bo jestem pewien, że ożyje. Zmiana jej wyglądu na taki, jak na obrazku, to tylko kwestia kilkudziesięciu dni.

W życiu człowieka wierzącego też można zaobserwować swoistą cykliczność. Są okresy wspaniałych przeżyć i owocowania, ale także miesiące jakby stagnacji, a przynajmniej spowolnienia procesów duchowych. Wiadomo, że bardziej wolimy radość wzrostu niż przykrość zastoju. Potrzebne jest jednak jedno i drugie.

Wszystkim, którzy obecnie wyglądają i czują się jak szara gałąź gruszy, chcę na progu wiosny posłać impuls duchowej otuchy. Bądźmy pewni, że wkrótce przyjdzie do nas ożywcze tchnienie. Po dwóch dniach wskrzesi nas do życia, trzeciego dnia podniesie nas i będziemy żyli przed jego obliczem [Oz 6,2]. Nie traćmy ducha. Prośmy Pana o odnowę i z ufnością jej wyczekujmy.

Dawid w czasie swojego burzliwego życia także miewał okresy duchowej mizerii. Oto fragment jego świadectwa z takich dni: – Mówię do Boga: Skało moja, dlaczego zapomniałeś o mnie? Dlaczego posępny chodzę, gdy trapi mnie nieprzyjaciel? Jest mi tak, jakby kruszono mi kości, gdy mnie lżą wrogowie moi, mówiąc do mnie co dzień: Gdzież jest Bóg twój? Czemu rozpaczasz, duszo moja i czemu drżysz we mnie? Ufaj Bogu, gdyż jeszcze sławić go będę: On jest zbawieniem moim i Bogiem moim [Ps 42,10–12].

Hiobowi po latach cierpienia Bóg rozmnożył wszystko w dwójnasób. Józefowi zamienił zło w dobro. Dawidowi przywrócił radość wybawienia. Ty znowu nas ożywisz i z głębin ziemi znowu nas wyprowadzisz. Rozmnożysz dostojność naszą i znowu nas pocieszysz [Ps 71,20-21]. Tak się normalnie dzieje, i w przyrodzie, i w życiu człowieka, który w Bogu złożył swoje nadzieje.

W takim przeświadczeniu Syn Boży spokojnie mógł leżeć nawet w grobie! Przeto rozweseliło się serce moje i rozradował się język mój, a nadto i ciało moje spoczywać będzie w nadziei, bo nie zostawisz duszy mojej w otchłani i nie dopuścisz, by święty twój oglądał skażenie [Dz 2,26-27]. Oto źródło pewności wszystkich wierzących, że nastąpi to, co zostało zapowiedziane w Biblii.

W tymczasowej szarości konarów gruszy jest coś wręcz ekscytującego. Lubię im się przyglądać i wypatrywać pierwszych oznak na nowo budzącego się życia. Z wieloletnich obserwacji wiem, że to nastąpi.

17 marca, 2010

Uwaga! Jemioła.

Chyba każdy z nas widział ‘zielone kule’ jemioły rosnące na gałęziach niektórych drzew. Zwłaszcza w okresie jesiennozimowym, kiedy to normalne drzewa tracą liście i wyglądają mniej atrakcyjnie, zieleń jemioły na ich tle zdaje się przedstawiać wręcz imponująco.

Jemioła jest półpasożytem. Dzięki swoim małym, grubym i skórzastym liściom prowadzi wprawdzie fotosyntezę, ale wodę i składniki mineralne pobiera za pomocą cienkich korzeni z tkanek żywiciela. Nie jest zbyt gwałtownie szkodliwa dla swojego gospodarza, ale z upływem czasu rozmnaża się i opanowuje całe drzewo.

Wspomniałem wczoraj o ruchu nowoapostolskim, ogłaszającym zmierzch denominacji kościelnych i zwiastującym świt kościoła postdenominacyjnego. Czyż ów ruch apostołów i proroków z Kansas w swej naturze nie przypomina jemioły? Czy ktoś słyszał, żeby jego emisariusze, organizując konferencję, po adresy do zaproszeń zwrócili się np. do miejskiego ośrodka pomocy społecznej? Gdziekolwiek się pojawiają, tam zawsze żerują na tkance istniejących wspólnot i kościołów. Czerpiąc soki ze swojego żywiciela, czyli kościoła denominacyjnego, jednocześnie ogłaszają jego zmierzch.

O dziwo, jemioła zawsze posiadała duże znaczenie w kulturze, symbolice i medycynie. Już w starożytności była ona uważana za dar bogów i przypisywano jej szereg drogocennych, magicznych właściwości. Nie ma chyba na świecie drugiej rośliny, która byłaby w takim stopniu kojarzona ze szczęściem.

Jest coś niepokojącego w zdumiewającej atrakcyjności ruchu nowoapostolskiego. Czy to nie dziwne, że należące do różnych denominacji zbory zapraszają proroków tego nurtu i urządzając z nimi konferencje, stwarzają im dogodne środki do powolnego wykańczania samych siebie? Trzeba przyznać, że ten proces w niektórych miejscach zaszedł już bardzo daleko. Całoroczna zieleń jemioły w wielu miejscach zupełnie zakasowała ciągle powracającą szarość normalnych i prawdziwych drzew.

Biblia ostrzega: Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie [Kol 2,8]. Paweł uświadamiał starszym zboru efeskiego, że nawet spomiędzy nich samych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą [Dz 20,30]. Pan Jezus zaś przestrzegł swoich uczniów przed nowinkarstwem: I gdyby wam wtedy kto powiedział: Oto tu jest Chrystus, oto tam, nie wierzcie; powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą znaki i cuda, aby o ile można, zwieść wybranych [Mk 13,21-22].

Z uwagi na powyższe fragmenty Pisma wspomnę o innej jeszcze, bardzo wymownej ciekawostce dotyczącej jemioły. Łacińska nazwa jemioły Viscum po polsku oznacza lep. Wiele elementów działalności ruchu nowoapostolskiego stanowi swego rodzaju lep na chrześcijan należących do swoich zborów i kościołów. Przyciąganie atrakcyjnymi konferencjami, warsztatami muzycznymi, wspólną modlitwą oraz sprawami tak bliskimi każdemu chrześcijańskiemu sercu, jak Izrael, misje czy prześladowanie za wiarę – to dobrze przemyślany sposób na to, by z roku na rok zwiększać pole swojego oddziaływania.

Jemioła, zwłaszcza zimą, wygląda atrakcyjnie. Lep jest słodki. Radość i poczucie szczęścia zdaje się wreszcie być na wyciągnięcie ręki. Nawet całowanie się pod jemiołą nabiera niezwykłego, wręcz magicznego wymiaru. Należy jednak pamiętać o tym, że wszystkie części jemioły w bezpośrednim spożyciu są dla człowieka trujące.

Konkluzja? Kto chce uratować drzewo, potrzebuje zerwać uczepioną do niego jemiołę. Kto kocha Kościół, powinien uważać, żeby na jego organizmie nie hodować tworów jemiołopodobnych. Dotyczy to szczególnie tych, którzy chcieliby, aby zawsze i wszędzie było bardzo zielono. Kropka.

16 marca, 2010

Czy Putin miał rację?

Ta zima długo daje się nam we znaki. Bardzo utrudniała poruszanie się po kraju, a lokalnie parę razy niemal całkowicie sparaliżowała ruch na drogach. Stało się normalną praktyką, że zachodzące zjawiska atmosferyczne od dawna zwykliśmy wiązać z wcześniejszą prognozą pogody. Podział ról jest taki, że meteorolodzy ostrzegają nas o zbliżaniu się niekorzystnych zmian, a my stosownie do tego planujemy swoje życie.

Rola ‘proroków’ pogody w społeczeństwie urosła do tej rangi, że jeżeli ktoś zlekceważy ich komunikaty meteorologiczne i nie zastosuje się do oficjalnie podanych wskazówek, to nie tylko ponosi szkody osobiste, ale także z tego tytułu spoczywa na nim odpowiedzialność prawna. Dla przykładu, każdy sternik zanim wyjdzie na otwarte morze, ma obowiązek sprawdzenia prognozy pogody dla danego akwenu wodnego. Jeżeli prognozy są złe, a on to zlekceważy, zabierze ludzi na pokład i wyjdzie w morze, to nawet jeśli nie wydarzy się żadna tragedia, to i tak czekają go z tego tytułu konsekwencje prawne.

A co z trafnością prognoz meteorologicznych? Skoro są konsekwencje za ich zlekceważenie, to czy ktoś rozlicza meteorologów za chybione prognozy? Czy pamiętamy, co tej zimy zrobił premier Putin, gdy cała Moskwa była sparaliżowana z powodu nagłego ataku zimy? Ustalił, że meteorolodzy nie przedstawili społeczeństwu trafnej prognozy pogody, nie ostrzegli w porę o nadciągającej śnieżycy i za to kazał zwolnić ich z pracy. Czy miał rację?

W kręgach kościelnych mamy do czynienia z prorokami. W ostatnich dekadach szczególnie dużo się o tym mówi, bo pod koniec dwudziestego wieku wyrodził się w Ameryce nowy ruch apostołów i proroków, wieszczący kres kościołów denominacyjnych i uzurpujący sobie misję od Boga zapoczątkowania kościoła postdenominacyjnego, nowoapostolskiego. W tymże ruchu nowoapostolskim faktycznie wszystko od a do z opiera się na prorokach i ich proroctwach.

Tysiące prostolinijnych chrześcijan z drżeniem serca słucha tych proroków i skwapliwie stosuje się do ich wskazań. Mają w sercu bojaźń Bożą i boją się zlekceważyć cokolwiek, co pochodzi z ust Bożych. Wszak Mojżesz powiedział: Proroka, jak ja, spośród braci waszych wzbudzi wam Pan, Bóg; jego słuchać będziecie we wszystkim, cokolwiek do was mówić będzie. I stanie się, że każdy, kto by nie słuchał owego proroka, z ludu wytępiony będzie [Dz 3,22–23].

To jest święta prawda, że proroka Bożego należy słuchać i przejmować się tym, co ogłasza. Jezus nauczał jednak, że każde drzewo poznaje się po jego owocu [Łk 6,44]. Trzeba więc uważnie słuchać i pamiętać, co zostało powiedziane. A co do proroków, to niech mówią dwaj albo trzej, a inni niech osądzają [1Ko 14,29]. Wartość proroctwa mierzy się jego spełnieniem, a nie jego piękną i pozytywną treścią.

Od ponad trzydziestu lat słucham, co ogłaszają różni przyjezdni i miejscowi prorocy. Pomiędzy natchnionymi słowami od Boga padło niestety wiele słów pustych, chociaż brzmiących niezwykle budująco. Dla przykładu, słyszałem jak jeden z bardzo swego czasu wziętych w Polsce ‘proroków’ zapowiedział pewnemu młodzieńcowi, że za pięć lat będzie pastorem. Niedawno dowiedziałem się, że ów młodzieniec zmarł po przedawkowaniu narkotyków i nigdy nawet nie podjął żadnej służby duchowej.

Dlaczego tak niewielu chrześcijan w Polsce miewa choćby chwilę zastanowienia się, czy to, co przed laty zostało wypowiedziane jako proroctwo na najbliższe lata, rzeczywiście się spełniło? Myślę, że bardzo by się przydało, gdyby przynajmniej niektórzy z nas odkurzyli stare nagrania i zechcieli posłuchać, co ci - wciąż znani i cieszący się dużym wzięciem - prorocy, mówili przed laty. Ile razy już ta ziemia słowami owych proroków została odnowiona i z ilu miast wyszło przebudzenie na cały kraj?

Jeżeli słowo, które wypowiedział prorok nie w imieniu Pana, nie spełni się i nie nastąpi, jest ono słowem, którego Pan nie wypowiedział, lecz w zuchwalstwie wypowiedział je prorok; więc nie bój się go [5Mo 18,22].

15 marca, 2010

Czy zawsze należy bić się o swoje?

Dziś Światowy Dzień Konsumenta, znany także pod nazwą – Światowy Dzień Praw Konsumenta (ang. World Consumer Rights Day - WCRD). Ustanowiono go w 1983 roku, w rocznicę przemówienia Johna Kennedyego, wygłoszonego 15 marca 1962 roku w Kongresie Stanów Zjednoczonych, w którym prezydent USA sformułował cztery podstawowe prawa konsumentów: do informacji, do wyboru, do bezpieczeństwa i do reprezentacji.

Według słownika języka polskiego konsument to – spożywca, użytkownik, nabywca towaru na własny użytek. Tak więc konsumenci to największa grupa społeczna na świecie, to w gruncie rzeczy wszyscy ludzie, bowiem każdy coś spożywa lub użytkuje i przynajmniej od czasu do czasu musi też nabyć coś dla siebie nowego.

Ideą Dnia Konsumenta jest uświadomienie ludziom, że jako klienci przy zakupie i długo po tym fakcie, jako użytkownicy zakupionego przedmiotu, mają szereg praw konsumenckich, z których w każdej chwili mogą skorzystać. Minęły już te czasy, gdy sprzedawcy lub producentowi wystarczyło, żeby tylko sprzedać swój towar i już nie musiał się martwić, czy jego nabywca lub użytkownik jest z niego zadowolony. Dziś chwila nabycia towaru jest rozumiana jako zawarcie obustronnej i dość długo obowiązującej umowy.

Poszerzanie świadomości praw konsumenckich, to oczywiście pozytywny proces społeczny. Dobrze jest wiedzieć, do czego mamy prawo. Rzecz w tym, że zawsze obok praw są też i jakieś obowiązki, a my najchętniej skupiamy się jedynie na naszych prawach. Próba egzekwowania swoich praw, bez przyłożenia się do należytego wypełniania swoich obowiązków, musi spowodować konflikt interesów i w konsekwencji prowadzi do napięć społecznych.

Biblia stojąca oczywiście na stanowisku konieczności stosowania w życiu społecznym prawa i sprawiedliwości, jednocześnie studzi w nas ducha walki o swoje prawa. Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie, który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu, lecz wyparł się samego siebie [Flp 2,5–7].

Kto chce być miły w oczach Bożych, nie może wciąż bić się o swoje prawa. Owszem, po to jest prawo, aby je przestrzegać i egzekwować, ale dzieje się bardzo źle, gdy ludzie zaczynają rozmawiać ze sobą językiem prawa i straszyć się paragrafami. W ogóle, już to przynosi wam ujmę, że się z sobą procesujecie. Czemu raczej krzywdy nie cierpicie? Czemu raczej szkody nie ponosicie? [1Ko 6,7].

Naśladowanie Jezusa Chrystusa wymaga uprzedniego zrezygnowania z ustawicznej walki o swoje prawa. I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie [Łk 9,23]. Uczeń Jezusa ma to na stałe wkalkulowane, że czasem nie będzie miał racji, i że nie zawsze musi wyjść na swoje. Byłoby też dobrze, gdyby każdy konsument potrafił okazać wyrozumiałość i wdzięczność temu, kto go w danym momencie konsumentem czyni.

Jakoś w trakcie pisania tak mi wyszło, że chyba nie wstrzeliłem się za dobrze w ducha Światowego Dnia Konsumenta ;)

13 marca, 2010

Jak poprawić sobie nastrój?

Wszyscy z natury jesteśmy samolubami. Albowiem nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje [Ef 5,29]. Do tego stopnia miłujemy samych siebie, że Słowo Boże tę miłość czyni miarą nakazanej nam miłości do bliźnich: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego [Mt 22,29]. Innymi słowy, nie potrzeba, żebyśmy nie wiadomo jak silili się na miłość do innych ludzi. Wystarczy, że będziemy ich miłować tak, jak kochamy samych siebie.

Przedłużająca się zima i niedobór światła słonecznego, dość mocno odbija się na naszej psychice i negatywnie wpływa na samopoczucie. Chodzimy smutni i jakby przytłoczeni jakimś ciężarem. Zdarza się, że zły nastrój odreagowujemy niemiłym stosunkiem do napotykanych ludzi, a nawet wyrządzaniem przykrości swoim najbliższym. Coraz łatwiej wyprowadzić nas z emocjonalnej równowagi. Co zrobić, żeby to zmienić?

Czasem wydaje się nam, że najlepszym sposobem poprawienia sobie nastroju jest skupienie uwagi na swoich zachciankach i danie im przynajmniej chwilowego ujścia. Niektórzy poprawiają sobie humor wyjściem na zakupy, inni wypadem do restauracji lub kina, a inni urządzają sobie totalne leniuchowanie.

Nie chcę tu proponować czegoś takiego, bo to dla chrześcijanina żadna rada. Jaki mam pomysł? Otóż gdy zima wciąż nie chce odpuścić i tak uparcie obniża nam poziom zadowolenia z życia, chcę serdecznie zachęcić nas wszystkich do zrobienia czegoś dla innych.

Moje osobiste doświadczenia wskazują, że nie ma lepszego sposobu na poprawienie kondycji psychicznej i wprawienia się w dobry nastrój. Choćbym nie wiem jak był ponury i przybity złymi okolicznościami, zawsze gdy przestanę skupiać się na czubku własnego nosa i bezinteresownie zrobię coś dla innych, moje samopoczucie ulega wręcz gwałtownej poprawie.

W czym tkwi tajemnica? Bóg tak ukształtował naszą psychikę, żebyśmy tkwiącą w nas miłość własną nakierowywali na naszych bliźnich. Jeżeli tego nie robimy, zaczynamy się dusić swoim samolubstwem, żeby nie powiedzieć, egoizmem. Niby zaspokajamy swoje zachcianki, ale chodzimy jakoś niespokojni, a nawet poirytowani. Dopiero wówczas, gdy ów strumień miłości samego siebie dosięgnie któregoś z naszych bliskich, ogarnia nas błogie poczucie spełnienia.

Liczę się z tym, że niektórych zalewa teraz fala sceptycyzmu. Nie dowierzają mi, że i w ich przypadku będzie podobnie.  Najlepszym sposobem przekonania się, czy czasem nie wypisuję tu jakichś farmazonów, będzie po prostu rozejrzenie się wokoło i zrobienie czegoś dla innych.

Nie wzywam tu bynajmniej do żadnego heroizmu. Najzwyczajniej odwołuję się jedynie do miłości własnej, jaka tkwi w każdym z nas i staram się tylko delikatnie tak ją ukierunkować, ażebyśmy mieli z niej jak najwięcej przyjemności. Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać, aniżeli brać [Dz 20,35].

Zauważmy, że Pismo Święte naucza: Kto miłuje żonę swoją, samego siebie miłuje [Ef 5,28]. Mąż dobry samemu sobie czyni dobrze, lecz mąż okrutny kaleczy własne ciało [Prz 11,17].

12 marca, 2010

Doktryna powstrzymywania

Dziś dobra okazja, aby zastanowić się nad zbawiennym dla Kościoła działaniem Ducha Świętego. Ilustracją do tych przemyśleń może być tzw. doktryna Trumana – czyli program polityki zagranicznej USA, przedstawiony przez prezydenta Harry'ego S. Trumana w dniu 12 marca 1947 roku.

Najogólniej w doktrynie Trumana chodziło o to, że Stany Zjednoczone powinny pomagać narodom, które przeciwstawiają się zewnętrznej presji silniejszego od nich narodu lub wewnętrznym próbom przejęcia siłą władzy nad nimi przez uzbrojone mniejszości. Zasadniczym celem tej polityki było ograniczenie zakusów Związku Radzieckiego, a potem i Chin, ażeby nie dopuścić do rozprzestrzeniania się komunizmu na świecie, stąd też doktrynę Trumana nazywa się także doktryną powstrzymywania lub odpychania.

Doktryna powstrzymywania stała się trwałą zasadą polityki zagranicznej USA. Jak wiadomo, nie zawsze była ona mile widziana i często spotyka się z ostrą krytyką. Przeprowadzone w myśl filozofii powstrzymywania tak spektakularne akcje, jak wojna w Korei, kryzys kubański, czy wojna w Wietnamie, nie przyniosły Amerykanom zbyt wielkiej chluby na świecie.

Nie wdając się w ocenę amerykańskiej doktryny powstrzymywania, chcę dziś posłużyć się tą ilustracją, aby przypomnieć, że w świecie duchowym toczy się nieustanna walka o wpływ na ludzkie dusze. Biblia uświadamia nam, że szatan dwoi się i troi, aby wyrządzić spustoszenie moralne i etyczne w ludzkich sercach i wprowadzić jak największe zamieszanie na świecie.

Na szczęście nie może on swobodnie realizować swoich zapędów. Jest wciąż powstrzymywany, chociaż Pismo ostrzega, że na pewien czas to się zmieni i przeciwnik się w pełni ujawni.

A wiecie, co go teraz powstrzymuje, tak iż się objawi dopiero we właściwym czasie. Albowiem tajemna moc nieprawości już działa, tajemna dopóty, dopóki ten, który teraz powstrzymuje, nie zejdzie z pola. A wtedy objawi się ów niegodziwiec, którego Pan Jezus zabije tchnieniem ust swoich i zniweczy blaskiem przyjścia swego [2Ts 2,6–8].

Innymi słowy, Bóg względem szatana stosuje doktrynę powstrzymywania. Kto jest jej wykonawcą? Kiedy zejdzie z pola? Jak wyglądałby los chrześcijanina w świecie, gdyby nie obecność tego, który powstrzymuje tajemną moc nieprawości? Warto o tym pomyśleć i wyrazić wdzięczność Bogu, bo przecież robi On to dla naszego dobra.

11 marca, 2010

Czy naprawdę nowa?

Dziś święto 3 Flotylli Okrętów im. Komandora Bolesława Romanowskiego, czyli największej jednostki polskiej Marynarki Wojennej, stacjonującej w Porcie Wojennym w Gdyni.

3 Flotylla Okrętów jest uderzeniowym związkiem taktycznym Marynarki Wojennej. Na co dzień służy w niej ponad trzy tysiące marynarzy. Jej siłę uderzeniową stanowią fregaty, korwety i okręty podwodne wchodzące w skład dywizjonów Okrętów Rakietowych, Okrętów Podwodnych oraz Okrętów Zwalczania Okrętów Podwodnych.

Skąd data tego święta? Otóż na mocy zarządzenia szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, dowódca Marynarki Wojennej w dniu 11 marca 1971 roku rozkazał rozformować kilka starych jednostek sił morskich Układu Warszawskiego i na ich podstawie sformować 3 Flotyllę Okrętów.

Zaintrygowało mnie, że w ubiegłorocznym opisie dzisiejszego święta, na stronach internetowych 3 Flotylli Okrętów można przeczytać: W 1971 roku powstała całkiem nowa jednostka, która do dzisiaj stanowi główną siłę uderzeniową polskich sił morskich. Faktycznie zaś, jak wspomniałem, była to jedynie reorganizacja jednostek wcześniej już istniejących.

Czytając Biblię natrafiamy na dziwne informacje o niektórych wierzących w Jezusa: A gdy był w Jerozolimie na święcie Paschy, wielu uwierzyło w imię jego, widząc cuda, których dokonywał. Ale sam Jezus nie miał do nich zaufania, bo przejrzał wszystkich [Jn 2,23–24].

Wczoraj wieczorem, rozważając w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE piętnasty rozdział Dziejów Apostolskich, natrafiliśmy na ludzi ze stronnictwa faryzeuszów, którzy niby uwierzyli w Jezusa, a jednak nadal trzymali się zakonu Mojżeszowego. Wprowadzali do Kościoła niepokój, bo nawracającym się do Chrystusa poganom narzucali obowiązek obrzezania.

Apostoł Paweł pisał do wierzących w Koryncie: Opamiętajcie się nareszcie i nie grzeszcie; albowiem niektórzy nie znają Boga; dla zawstydzenia waszego to mówię [1Ko 15,34], a później:  obawiam się, że gdy przyjdę, Bóg mój upokorzy mnie przed wami i że będę musiał ubolewać nad wieloma z tych, którzy ongiś popełnili grzechy i do dziś jeszcze za nie nie odpokutowali, grzechy nieczystości, wszeteczeństwa i rozwiązłości, których się dopuścili [2Ko 12,21].

Z powyższych przykładów wynika, że są chrześcijanie, którzy nazywają siebie nowym stworzeniem, a w ich życiu praktycznie niewiele się zmieniło. Nigdy naprawdę nie pokutowali, nie zmienił się sposób ich myślenia, nie uporządkowali przed Bogiem przeszłości  i nie odwrócili się od swoich grzechów. Niczym 3 Flotylla Okrętów świętują rocznicę powstania do nowego życia na starym sprzęcie. Pod warstwą świeżej farby kryją się stare oznaczenia taktyczne i niemal wszystko jest takie samo, jak było wcześniej.

Zewleczcie z siebie starego człowieka wraz z jego poprzednim postępowaniem, którego gubią zwodnicze żądze, i odnówcie się w duchu umysłu waszego, a obleczcie się w nowego człowieka, który jest stworzony według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy [Ef 4,22–24] – wzywa Słowo Boże.

 Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus [Ga 2,20] – świadczył o sobie św. Paweł.  Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe [2Ko 5,17].

Czy naprawdę jestem więc nową jednostką? A może tylko się przemianowałem?   Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? [2Ko 13,5]. Potrzeba mi upewnić się, jak jest naprawdę.

10 marca, 2010

W obronie mężczyzn

Mamy dziś w Polsce Dzień Mężczyzn. Obchody tego święta na świecie zapoczątkowano przy wsparciu ONZ w Trynidadzie, w dniu 19 listopada 1999 roku i w wielu krajach właśnie wtedy mężczyźni mają swój dzień. W Polsce natomiast obchody Dnia Mężczyzn ustalono na 10 marca.

Nadmieniam o tym dlatego, że podobnie jak dwa dni wcześniej w odniesieniu do kobiet, tak i teraz chcę wykorzystać okazję, aby napisać kilka słów o mężczyznach w Kościele.

W burzliwej dyskusji o roli kobiet, dość często padają argumenty, że mężczyźni nie stają na wysokości wyznaczonego im zadania, że kobiety są bardziej pobożne, oddane celom duchowym itd. Dość mocno akcentowane są też niczym nie uzasadnione wnioski, że tam, gdzie dopuszczono kobiety do nauczania i przywództwa, tam nastąpił szybki rozwój liczebny kościoła.

Na marginesie chciałbym zauważyć, że czasem mówi się o liczebnym rozwoju kościoła wręcz w taki sposób, jakby ów zwiększający się tłum miał być argumentem przesądzającym o słuszności obranych metod i form. Kto jednak uważnie czyta Biblię, ten wie, że nieraz ilość źle świadczyła o jakości, a Bóg działał bardziej na drodze eliminacji niż kooptacji. Owszem, początki prazboru w Jerozolimie charakteryzują się między innymi także gwałtownym przyrostem liczby uczniów Jezusa, ale zauważmy, że nie przywództwo kobiet o tym przesądziło, a napełnienie wszystkich Duchem Świętym.

Nie spierając się z nikim o słowa, chcę przede wszystkim z radością podkreślić możliwość dostępu wszystkich wierzących do służby Bożej. Biblia wskazuje, że właśnie na mężczyzn Bóg nałożył szczególną odpowiedzialność za kierowanie, zarówno własnym domem, jak i zborem Pańskim.

Absolutnie nie można zmieniać kierunku tej zależności, bo mąż jest głową żony, jak Chrystus Głową Kościoła, ciała, którego jest Zbawicielem. Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim. Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy go kąpielą wodną przez Słowo, aby sam sobie przysposobić Kościół pełen chwały, bez zmazy lub skazy lub czegoś w tym rodzaju, ale żeby był święty i niepokalany [Ef 5,23–27]. W świetle tej nauki, gdy kobieta w Kościele przejmuje przywództwo, to następuje takie odwrócenie Bożego porządku rzeczy, jak gdyby Kościół przejmował kierownictwo nad swoją Głową, czyli nad Chrystusem.

Zechciejmy też zauważyć, że do przywództwa we wczesnym Kościele mógł być brany pod uwagę człowiek, który by własnym domem dobrze zarządzał, dzieci trzymał w posłuszeństwie i wszelkiej uczciwości, bo jeżeli ktoś nie potrafi własnym domem zarządzać, jakże będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży? [1Tm 3,4-5]. Kto według Biblii jest głową rodziny?

Przywództwo mężczyzn nie powinno być realizowane pod żadną presją. Mężczyźni stojący za kazalnicą albo zarządzający lokalnym zborem nie powinni czuć na plecach oddechu kobiet, które nieraz ich posługę poddają permanentnej krytyce. Widziałem facetów, którzy dwoili się i troili, aby tylko sprostać oczekiwaniom grupy rozmodlonych matron zborowych tudzież kobiet nakręconych ideą tzw. sukcesu duchowego. Stali się przez to marionetkami, a nie przywódcami. Żony mają poważać swojego męża [Ef 5,33] a wierzące niewiasty powinny okazywać szacunek względem mężczyzn w zborze. Taka ma być atmosfera zdrowego zboru i przywództwa mężczyzn w Kościele.

Dobrze byłoby pamiętać, że mężczyźni ponoszą moralną i najczęściej realną odpowiedzialność za materialny byt swojej rodziny. Z tego powodu łatwo jest wytknąć im brak dostatecznego zaangażowania w praktykowanie pobożności i działalność zboru. Niektóre kobiety mają tak wielkie oczekiwania duchowe pod adresem mężczyzn, że żaden nie jest w stanie im sprostać. Wtedy wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem byłoby dopuszczenie kobiet do posługi kościelnej.

Zauważmy, jakiego zaangażowania Bóg oczekiwał od statystycznego mężczyzny w Izraelu. Trzy razy w roku zjawią się wszyscy mężczyźni twoi przed obliczem Wszechmocnego, Pana [2Mo 23,17]. W pozostałym czasie mężczyźni, tam gdzie mieszkali, mieli na co dzień się modlić i pracować, oczywiście przestrzegając dnia sabatu. Chcę tedy, aby się mężczyźni modlili na każdym miejscu, wznosząc czyste ręce, bez gniewu i bez swarów [1Tm 2,8] – pouczał św. Paweł.

Myślę, że źle się dzieje, gdy lokalny zbór Kościoła przeradza się w prężną firmę, wymagającą od swoich członków ciągle aktywnego wolontariatu. Nie jest lepiej, gdy wypatruje się mężczyzn, niczym mnichów, na codziennej modlitwie porannej, a potem beszta za nieobecność. Odpowiedzialni mężczyźni z pewnością nie ulegną tej presji, nawet za cenę uznania ich za mało duchowych i niedostatecznie zaangażowanych w życie Kościoła. Oni znają swoje powołanie i nie będą się z nikim ścigać w udowadnianiu, kto częściej przebywa w zborze.

W Dniu Mężczyzn wyrażam nadzieję, że Pan Jezus – Głowa Kościoła, każdej lokalnej wspólnocie Kościoła zagwarantował stosowne i niezbędne przywództwo. Syn z przywództwa Sary bardzo pomnożył potomków Abrahama, ale do dzisiaj jest z tym problem. Niech każdy robi to, do czego został powołany przez Boga. Niech żaden mężczyzna nie zaniedbuje swoich życiowych zadań, zwłaszcza pod naciskiem ultraduchowych kobiet. Drogoście kupieni; nie stawajcie się niewolnikami ludzi [1Ko 7,23].

Z Biblii - moim zdaniem - wynika, że to nie człowiek jest dla zboru, lecz zbór jest ustanowiony dla człowieka. Od mężczyzn się tego wymaga, aby stali na czele i na straży rozumnej służby Bożej.

09 marca, 2010

Czy zawsze należy liczyć?

W rocznicę pierwszego Spisu Powszechnego w Polsce, który miał miejsce 9 marca 1789 roku, Rada Główna Polskiego Towarzystwa Statystycznego, Prezes GUS wraz z Komitetem Statystyki i Ekonometrii PAN ustanowili dzień 9 marca Dniem Statystyki Polskiej.

 Obchody tego Dnia mają na celu promocję i popularyzację statystyki jako źródła bardzo cennej wiedzy o społeczeństwie i zachodzących w nim przemianach. Dzięki coraz lepszym metodom pozyskiwania, prezentacji i analizy danych, otrzymujemy cenne statystyki, dające nie tylko dobrą orientację w danej dziedzinie, ale także pozwalające mądrze stymulować lub hamować określone procesy.

 Początki statystyki wywodzą się z tradycji dokonywania spisów powszechnych, czyli zbierania informacji na temat ludności. Narodziny Jezusa nastąpiły właśnie podczas takiego spisu w ówczesnym Imperium Rzymskim. I stało się w owe dni, że wyszedł dekret cesarza Augusta, aby spisano cały świat. Pierwszy ten spis odbył się, gdy Kwiryniusz był namiestnikiem Syrii. Szli więc wszyscy do spisu, każdy do swego miasta [Łk 2,1–3].

 Lektura Biblii uzmysławia, że Bóg zwracał uwagę na statystyki. Dzięki liczbom w Biblii mamy wiedzę o Izraelu z tamtego okresu, a także o skali napotykanych przez nich przeszkód. Współczesne Roczniki Statystyczne stanowią prawdziwą kopalnię wiedzy o naszym społeczeństwie. Wydaje się, że gromadzenie danych statystycznych w każdym przypadku jest czynnością dobrą i potrzebną.

 Tym bardziej więc intryguje fakt, że zarządzony pewnego razu przez Dawida spis potomków Izraela okazał się błędem, który wpędził go w poważne tarapaty przed Bogiem.

 Potem ponownie rozgorzał gniew Pana na Izraela, tak iż pobudził Dawida przeciwko nim, mówiąc: Nuże, policz Izraela i Judę! Rzekł więc król do Joaba i do dowódców wojsk, którzy byli przy im: Obejdźcie wszystkie plemiona izraelskie od Dan aż po Beer-Szebę i przeprowadźcie spis ludności, abym się dowiedział, ile jej jest. Lecz Joab rzekł do króla: Oby Pan, twój Bóg, pomnożył lud stokrotnie w porównaniu z tym, ile go jest teraz, i oby oglądały to jeszcze oczy mojego pana, króla! Ale dlaczego mój pan, król, chce tego? Słowo króla przeważyło jednak wobec Joaba i wobec dowódców wojska. Wyruszył więc Joab i dowódcy wojska od króla, aby przeprowadzić spis ludności w Izraelu [2Sm 24,1–4].

 Po otrzymaniu danych statystycznych Dawid, zamiast się cieszyć, wciąż odczuwał z powodu tego spisu jakiś niepokój. Lecz potem Dawida ruszyło sumienie, że kazał przeprowadzić spis ludności. Rzekł więc Dawid do Pana: Zgrzeszyłem bardzo, że to uczyniłem; lecz teraz, Panie, odpuść winę sługi twego, gdyż postąpiłem bardzo nierozsądnie [2Sm 24,10]. Kto czytał tę historię, ten wie, że Izrael musiał ponieść z tego tytułu określone konsekwencje.

 Na czym polegał błąd przeprowadzenia w Izraelu tego spisu? Otóż Bogu tak się upodobało, aby Izrael i jego król w decyzjach i działaniach całkowicie polegali na Bożej woli. Nie chciał by to proste zaufanie Słowu Bożemu, zwłaszcza przy podejmowaniu akcji zbrojnych przeciwko wrogom Izraela, było zainfekowane elementami kalkulacji, nasuwającymi się po uzyskaniu danych statystycznych. Słowo Boże, ono bezpośrednio  miało rządzić działaniami ludu Bożego! Rozumiał to wódz Joab. Dawidowi w tym momencie jakoś to umknęło. Dlaczego?

Ponieważ Bóg miał sprawę z Izraelem i pobudził króla, aby zrobił coś, co miało się okazać wykroczeniem przeciwko woli Bożej. Nastąpiła bardzo dziwna sytuacja: Dawid był przekonany, że wypełnia wolę Bożą [przecież Pan go do tego pobudził], a faktycznie  występował  przeciwko niej.

A propos wczorajszego tematu, słyszałem niedawno jak jeden pastor głosił, że w jego zborze w niedzielę za kazalnicą stają także kobiety, ponieważ uważa, że najważniejsze jest namaszczenie, a on widzi na tych kobietach namaszczenie Boże. Oczywiście, należy się domyślać, że Pan go do tego pobudził, ale w jakim celu?

W Dniu Statystyki Polskiej warto wziąć pod uwagę płynącą ze Słowa Bożego myśl, że nie zawsze wychodzi nam na dobre, gdy za bardzo wszystko liczymy. Czasem trzeba policzyć, np. czy wystarczy nam na dokończenie rozpoczynanej budowli [Łk 14,28-30], a czasem trzeba od samego początku liczyć tylko na Boga. Na pewno nie należy zbyt skrupulatnie wszystkiego liczyć, gdy mamy przyłożyć rękę do dzieła Bożego.

Warto przemyśleć i to, że nie zawsze naprawdę pełnimy wolę Bożą, gdy wykonujemy coś, do czego zostaniemy pobudzeni nawet przez samego Boga. Kto może to pojąć, niech pojmuje [Mt 19,12].

08 marca, 2010

Duch 8 Marca w Kościele

Niemal każdy w Polsce wie, że 8 marca to Międzynarodowy Dzień Kobiet. Idea święta zrodziła się w Stanach Zjednoczonych, a oficjalnie zostało ono ustanowione w 1910 roku w Kopenhadze. Obecnie Dzień Kobiet świętowany jest w ponad pięćdziesięciu krajach na świecie.

Nie każdy jednak wie, że Dzień Kobiet ustanowiono nie tyle po to, by stworzyć mężczyznom okazję do wręczenia kobietom kwiatów i podarunków, co przede wszystkim w celu wyrażenia poparcia dla walki o równouprawnienie kobiet. Chodziło nie o to, by tego dnia mężczyźni wypowiedzieli pod adresem płci pięknej trochę miłych słów i wyrazili wdzięczność za obecność kobiet u swego boku. Dzień Kobiet miał raczej służyć krzewieniu idei praw kobiet oraz utorowaniu dla nich dostępu do list wyborczych.

Czy ten duch wygasł w polskich umysłach wraz z odejściem minionej epoki? Najnowsze dyskusje o wprowadzenie obowiązkowego parytetu w parlamencie i samorządach, jasno wskazuje, że niezależnie od tego, co w Polsce mówi się o Dniu Kobiet, duch tego święta wciąż mocno kształtuje i inspiruje nasze społeczeństwo.

 Ze zdumieniem zauważam, że nawet kręgi chrześcijańskie nie uchroniły się przed tym wpływem. Znana nauka nowotestamentowa o jednakowym dostępie mężczyzn i kobiet do zbawienia, a zarazem różnym podziale funkcji w Ciele Chrystusa, jest obecnie coraz bardziej pomijana lub modyfikowana. W niektórych kościołach i środowiskach charyzmatycznych kobiety już od dawna są ordynowane i powoływane do pełnienia funkcji kierowniczych i nauczycielskich, funkcji, które we wczesnym Kościele były przypisane mężczyznom.

Nowy Testament naucza (a Pismo nie może być naruszone) [Jn 10,35], że Bóg umieścił członki w ciele, każdy z nich tak, jak chciał. A jeśliby wszystkie były jednym członkiem, gdzież byłoby ciało? A tak członków jest wiele, ale ciało jedno. Nie może więc oko powiedzieć ręce: Nie potrzebuję ciebie; albo głowa nogom: Nie potrzebuję was. Wprost przeciwnie: Te członki ciała, które zdają się być słabszymi, są potrzebniejsze, a te, które w ciele uważamy za mniej zacne, otaczamy większym szacunkiem, a dla wstydliwych członków naszych dbamy o większą przyzwoitość, podczas gdy przyzwoite członki nasze tego nie potrzebują. Lecz Bóg tak ukształtował ciało, iż dał pośledniejszemu większą zacność, aby nie było w ciele rozdwojenia, lecz aby członki miały nawzajem o sobie jednakie staranie. I jeśli jeden członek cierpi, cierpią z nim wszystkie członki; a jeśli doznaje czci jeden członek, radują się z nim wszystkie członki. Wy zaś jesteście ciałem Chrystusowym, a z osobna członkami [1Ko 12,18–27].

 Z powyższych słów Pisma wynika, że nawet jeżeli w wyjątkowych sytuacjach np. noga przejmuje na chwilę funkcję ręki, to jednak w obrębie zdrowego ciała nie dochodzi do trwałego przekazania ról. Bóg ukształtował rękę inaczej niż nogę, by ręka wykonywała swoje zadania, a noga swoje. Podobnie jest w Ciele Chrystusowym.

 Kobiety, z natury fizycznie słabsze, są w Kościele potrzebne i mają być otoczone szacunkiem. Podobnie wy, mężowie, postępujcie z nimi z wyrozumiałością jako ze słabszym rodzajem niewieścim i okazujcie im cześć, skoro i one są dziedziczkami łaski żywota [1Pt 3,7]. Nie oznacza to jednak, że są one powołane do pełnienia każdej roli. Kobieta niech się uczy w cichości i w pełnej uległości; nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża [1Tm 2,11–12].

 Apostołowie zadbali o to, aby wierzący wiedzieli, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy [1Tm 3,15]. Zlekceważenie tych instrukcji nie pozostaje bez wpływu na zbór. Coraz wyraźniej widać, do czego już doprowadziło w niektórych kręgach chrześcijańskich zbagatelizowanie biblijnego podziału ról.

Przestrzegam kobiety przed kościelną kazalnicą i kierownicą, choćby nie wiem jak bardzo je do tego ciągnęło. Są po prostu typowo męskie zadania, jak np. wywóz śmieci czy oczyszczanie szamba, i jakoś nie widzę, żeby kobiety domagały się w tym parytetu ;) Kobietom życzę wiele radości i pełnego spełnienia w rolach im przypisanych.

Moim zdaniem z Biblii wynika, że kobieta zasadniczo nie jest powołana do funkcji przywódczych w Kościele. A jeśli się komuś wydaje, że może się upierać przy swoim, niech to robi, ale my takiego zwyczaju nie mamy ani też zbory Boże [1Ko 11,16].

06 marca, 2010

Co jest ważniejsze od gładkiej wymowy?

Dziś Europejski Dzień Logopedy. Logopedia – najkrócej mówiąc – to nauka o kształtowaniu prawidłowej mowy, usuwaniu wad wymowy oraz nauczaniu mowy w przypadku jej braku lub utraty.

Istniejący od ponad dwudziestu lat Komitet Łącznikowy Logopedów Unii Europejskiej (CPLOL – od franc. Comité Permanent de Liaison des Orthophonistes/Logopedes de l'Union Européenne) w 2004 roku zainicjował Europejski Dzień Logopedy i wyznaczył jego obchody na dzień 6 marca.

Uznano za niezbędne podniesienie w ten sposób rangi zawodu terapeutów mowy w całej Europie i zwrócenie publicznej uwagi na problemy w komunikowaniu się oraz ich wpływ na ludzkie zdrowie.

Głównym przesłaniem Europejskiego Dnia Logopedy jest profilaktyka zaburzeń w komunikacji werbalnej. Wielką rolę odgrywa w tym wymiana doświadczeń w dziedzinie logopedii i dzielenie się wiedzą z logopedami z całej Europy. Chodzi też o zwrócenie uwagi na prawa pacjentów z zaburzeniami w komunikacji oraz na formy możliwej pomocy.

 Skoro dziś mamy chwilę refleksji nad prawidłową wymową, to nie sposób nie wspomnieć o biblijnym Mojżeszu. A Mojżesz rzekł do Pana: Proszę, Panie, nie jestem ja mężem wymownym, nie byłem nim dawniej, nie jestem nim teraz, odkąd mówisz do sługi swego, jestem ciężkiej mowy i ciężkiego języka. I rzekł Pan do niego: Kto dał człowiekowi usta? Albo kto czyni go niemym albo głuchym, widzącym albo ślepym? Czyż nie Ja, Pan? Idź więc teraz, a Ja będę z twoimi ustami i pouczę cię, co masz mówić [2Mo 4,10–12].

 Problem ciężkiej mowy Mojżesza Bóg rozwiązał w ten sposób, że zaangażował Aarona, aby pełnił rolę swego rodzaju tuby Mojżesza. Ty będziesz mówił do niego i włożysz słowa w usta jego, a Ja będę z ustami twoimi i z ustami jego i pouczę was, co macie czynić. On będzie mówił za ciebie do ludu, on będzie ustami twoimi, a ty będziesz dla niego jakby Bogiem [2Mo 4,15–16]. Jak widać, Bóg tak bardzo ceni sobie człowieka posłusznego i pokornego, że mimo jego problemów z wysławianiem, za nic w świecie nie chce go wymienić na krasomówcę.

 Od samego początku ciśnie mi się też na myśl biblijna historia o gnębieniu Efraimitów, którzy mieli trudność z poprawnym wypowiedzeniem niektórych słów. Gileadczycy zajęli wtedy Efraimitom brody jordańskie. Gdy potem zbiegowie efraimscy mówili: Pozwólcie mi przejść, wojownicy gileadzcy odpowiadali: Czy jesteś Efraimita? A gdy ten mówił: Nie! Wtedy mówili do niego: Powiedz Szibbolet, a ten wymawiał Sibbolet, bo nie mógł wymówić inaczej. Wtedy go chwytano i zabijano przy brodach jordańskich. W tym czasie padło z Efraimitów czterdzieści dwa tysiące [Sdz 12,5–6].

 Osoby sepleniące i mówiące niewyraźnie nieraz mogą z tego tytułu mieć rozmaite przykrości. Nie wszędzie chcą ich przyjąć do pracy, czasem patrzy się na nich, jak na ludzi niepełnosprawnych, stają się obiektem niewyszukanych drwin, a nawet – jak w przywołanym przypadku – ich niemoc dla złych ludzi stała się nawet sposobem na identyfikację ku ich uśmierceniu.

Oczywiście, dzięki Bogu za logopedów, którzy trudzą się i leczą wady wymowy. Pismo Święte objawia jednak, że Bóg nie patrzy na człowieka przez pryzmat gładkości jego mowy. Bóg nie patrzy na to, na co patrzy człowiek. Człowiek patrzy na to, co jest przed oczyma, ale Pan patrzy na serce [1Sm 16,7] i w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje [Dz 10,35].

05 marca, 2010

Mamusia

Dziś Dzień Teściowej — coroczne święto, obchodzone w Polsce 5 marca, a ustanowione w celu wyrażenia szacunku i wdzięczności synowej lub zięcia wobec teściowej.

 Teściowa często bywa bohaterką złośliwych dowcipów. Może i ktoś ma powody, by się nimi ekscytować, ale dziś teściowa ma swój dzień. Jest to okazja, aby podziękować matce swojego współmałżonka za jej obecność, troskę, a może i za pomoc w wychowywaniu dzieci. Teściowa to przecież w rodzinie zazwyczaj także ukochana babcia a nawet prababcia!

 Zabiegani w kieracie codziennych obowiązków nie zawsze pamiętamy, że wszystko, co teściowa robi dla nas i dla naszych dzieci, to wyłącznie jej wspaniałomyślność względem nas. Ona już nie ma wobec nas żadnych obowiązków. Wychowała nam partnera życiowego i w momencie, gdy zdecydowaliśmy się na małżeństwo, jej odpowiedzialność w tym względzie ustała. Cokolwiek teraz dla nas robi, robi bo chce, po prostu z dobrego serca.

 Oczywiście, nie wszystkie teściowe są jednakowe. Niektóre potrafią przesadnie angażować się w życie małżeńskie swojego dziecka, inne zaś jakby zupełnie zapomniały, że ich syn lub córka wciąż żyją, tyle że już u boku swojego partnera. Zostawmy skrajności.

 Niech w Dniu Teściowej przyjdzie nam do głowy, żeby jej podziękować za okazywane nam serce, oczywiście adekwatnie do poziomu jej zaangażowania. W każdym razie można ponownie wyrazić wdzięczność za wychowanie dla nas męża czy żony, za niewątpliwy trud, jaki swego czasu musiała w to włożyć.

 Idealną teściową musiała być biblijna Noemi, skoro jej owdowiała synowa Rut ani myślała zrywać z nią relacji i układać sobie życia bez jej towarzystwa. Gdy Noemi ją do tego zachęcała, Rut odpowiedziała: Nie nalegaj na mnie, abym cię opuściła i odeszła od ciebie; albowiem dokąd ty pójdziesz i ja pójdę; gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam; lud twój - lud mój, a Bóg twój - Bóg mój. Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę i tam pochowana będę. Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce, a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie [Rt 1,16–17].

 Niech mi ktoś po lekturze księgi Rut powie, że teściowa z synową – to obowiązkowo gotowa mieszanka wybuchowa. Owszem, w codziennym życiu ludzi o nieodrodzonych sercach nie brak konfliktów, ale Biblia nigdzie nie wskazuje, że jakoby relacje z teściową jakoś szczególnie trudno było utrzymać na normalnym poziomie.

Jedyne napięcie w relacji z teściową, o jakim mówi Biblia, to różnice wynikające z wiary w Chrystusa. Nie mniemajcie, że przyszedłem, przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego [Mt 10,34–36]. Gdy synowa jest wierząca, a teściowa nie, lub odwrotnie, wówczas może pojawić się wrogość niewierzącej w stosunku do wierzącej. Tego rodzaju konflikty, to już jednak raczej prześladowanie za wiarę, niż typowe niesnaski rodzinne.

Moje osobiste doświadczenia i obserwacje życiowe, jednoznacznie wskazują na to, że tam, gdzie ludzie żyją w miłości do Boga i bliźniego, tam relacje z teściową układają się wspaniale.

04 marca, 2010

Popularność

4 marca 1966 roku lider zespołu The Beatles, John Lennon, powiedział w wywiadzie dla brytyjskiej gazety Evening Standard, że grupa The Beatles jest popularniejsza od Chrystusa. Słowa te wywołały powszechne oburzenie. Jak mógł?! Cóż za tupet?!

 Czy jednak Lennon nie miał racji? Popularność to posiadanie uznania wśród szerokiego ogółu; wziętość, rozgłos, powodzenie. Człowiekiem popularnym wobec tego  nazywamy kogoś cieszącego się rozgłosem, cenionego przez ogół, znanego i sławnego.

 Lennon wypowiedział się o tym, co jest popularne w świecie. Czy kimś takim jest tu Jezus Chrystus?

Spójrzmy prawdzie w oczy. Ilu ludzi w Polsce z wypiekami na twarzy rozczytuje się w słowach Jezusa? Ilu rozmawia o Nim przy kawie? Ile poduszek ma okazję poznać senne marzenia o spotkaniu z Jezusem? Ile kolorowych gazet chce zamieścić o Nim jakąś wzmiankę lub ciekawostkę?

Uwagę tłumów przyciąga coś całkiem innego. Wielotysięczną publiczność gromadzą imprezy rozrywkowe, konkursy, zawody sportowe, koncerty, wystawy itd. Dla przykładu, bieg Justyny Kowalczyk w minioną sobotę oglądało ponad osiem milionów Polaków. Pytam: Ilu wpatrywałoby się w ekran, gdyby był tam program o Jezusie?

 Świecka popkultura i Jezus – to dwa różne światy. Jezus Chrystus nigdy nie zabiegał o popularność w potocznym znaczeniu tego słowa. Jezus zaś poznawszy, że zamyślają podejść, porwać go i obwołać królem, uszedł znowu na górę sam jeden [Jn 6,15].

 Odważę się powiedzieć wręcz coś takiego: Popularność w świecie i w Królestwie Bożym wykluczają się wzajemnie. Kto chce być popularny na świecie ryzykuje brak znajomości w niebie. Kto jest dobrze znany w niebie, tutaj płaci cenę niepopularności.

 Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [Jn 15,19]. Podobnie wyraził się apostoł Paweł napisał o losie sług Bożych: staliśmy się jak śmiecie tego świata, jak omieciny u wszystkich aż dotąd [1Ko 4,13].

Ktoś może oczywiście powiedzieć, że Lennon żył zaledwie czterdzieści lat, a Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8].  Albo, że Biblia na przestrzeni wieków została wydana w większej ilości egezmplarzy niż płyty Beatelsów. Albo, że Jezus ma ponad dwa miliardy formalnych wyznawców na świecie. To prawda. W popularności nie chodzi jednak o wielowiekowość istnienia, a o siłę przyciągania tu i teraz. Jezus miał tłumy tylko w Izraelu i na bardzo krótko. The Beatels miał miliony fanów na wszystkich kontynentach.

Moim zdaniem Lennon miał rację. Grupa The Beatles i wiele następnych, stały się bardziej popularne od Chrystusa na tym świecie. Dlaczego? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata [Jn 18,36].

Myślę, że Panu Jezusowi nie tyle zależy na popularności w świecie, co na bliskości z każdym, kto w Niego uwierzył. A kto Go naprawdę pokocha, z pewnością będzie czynił Go znanym w swoim środowisku.

03 marca, 2010

Polecam pisarzy natchnionych

Dziś Międzynarodowy Dzień Pisarzy, ustanowiony w 1984 roku przez PEN Club, czyli międzynarodowe stowarzyszenie pisarzy założone w 1921 w Londynie. Celem święta jest promowania przyjaźni oraz intelektualnej współpracy pomiędzy pisarzami z całego świata.

Dawnymi czasy pisarzem nazywano urzędnika pełniącego rolę sekretarza np. w kancelarii królewskiej, sądzie lub wojsku. Obecnie jest to tzw. wolny zawód, nierzadko przybierający formę hobby, polegający na tworzeniu utworów literackich. Istotą dobrego pisarstwa jest wrodzony pociąg do pióra i to szczególne, trudne do opisania, utalentowanie i natchnienie duszy.

Kto zabiera się za pisanie powinien wiedzieć, że nie jest to droga do szybkich zysków i satysfakcji. Większość ludzkiej aktywności w naszych czasach zdaje się nastawiać na zysk. Nawet sport olimpijski, przed laty zupełnie stroniący od komercji, dziś otwarcie przyznaje się do swoich zarobków, a nawet się nimi chwali. Pisarstwo natomiast to nie tylko kas(in)a niewielka ;) ale i uznanie w społeczeństwie niekoniecznie gwarantowane.

Są oczywiście przypadki tak wyjątkowe i tajemnicze, że aż ocierające się o świat magii, jak np. J.K. Rowling - autorka serii książek o Harrym Potterze, na której konto podobno wpływa codziennie ponad sto tysięcy funtów. Zazwyczaj jednak trudno tu mówić o kokosach i przeciętny pisarz dobrze wie, że z samego pisarstwa nie da się wyżyć. Nie o tym jednak chcę dzisiaj pisać.

W Dniu Pisarzy chcę wspomnieć o pisarzach biblijnych i ich gorąco polecić. Oni z pewnością nie pisali dla pieniędzy. Czołowy pisarz Nowego Testamentu wyjaśnił: Bo my nie jesteśmy handlarzami Słowa Bożego, jak wielu innych [2Ko 2,17]. Nie pisali też dla samego uprawiania sztuki pisarskiej. Natchnieni przez Ducha Świętego pisali, by dać świadectwo prawdzie. Pisali w poczuciu wielkiej misji zapoznawania czytelników z Bogiem i budowania ich wiary.

 Oto co napisał jeden z nich we wstępie do swego dzieła: Skoro już wielu podjęło się sporządzenia opisu wydarzeń, które wśród nas się dokonały, jak nam to przekazali naoczni od samego początku świadkowie i słudzy Słowa, postanowiłem i ja, który wszystko od początku przebadałem, dokładnie kolejno ci to opisać, dostojny Teofilu, abyś upewnił się w prawdziwości nauki, jaką odebrałeś [Łk 1,1–4].

Chciałoby się, aby wszyscy pisarze byli tak rzetelni. Nie ma bowiem dla czytelnika większej przykrości ponad tę, gdy rozczytany w twórczości jakiegoś pisarza, dowiaduje się nagle o ciemnych stronach jego życia. Czy zasługiwał on na to, by poświęcać czas jego książkom? Czy słusznie polecaliśmy go innym ludziom? Burzenie takich pomników nieraz bardzo nas boli.

Czytając dzieła pisarzy biblijnych mamy przed sobą tekst absolutnie wyjątkowy. Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany [2Tm 3,16–17]. Przy tych pisarzach nie spotka nas rozczarowanie.

Dlatego polecam Biblię i serdecznie zachęcam do jej codziennej lektury.

02 marca, 2010

Znamienna nowinka

Znana już z kilku kontrowersyjnych projektów artystycznych absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, Kamila Szejnoch, zaprezentowała niedawno swój najnowszy pomysł pod nazwą Holy Machine. Latem ubiegłego roku projekt był wystawiony przed katedrą we Fryburgu (Szwajcaria) a teraz miał stanąć na Dworcu Centralnym w Warszawie. Ostatecznie trafi na jakiś czas do jednego z teatrów, a zaraz potem stanie w parafialnym kościele w Sierpcu.

Holy Machine – to maszyna oferująca usługi religijne. Taki sobie uproszczony rytuał w wersji elektronicznej. Z wyglądu przypomina bankomat, ale zamiast pieniędzy oferuje usługi duchowe. W menu można wybrać "intencje", "grzechy" i "problemy". Potem otrzymuje się paragon: z poradą, gdy zwracasz się z problemem, z pokutą, gdy wyznałeś maszynie grzech i z potwierdzeniem intencji, gdy chciałeś ją zgłosić.

Oddajmy głos autorce pomysłu: Maszyna, którą zaprojektowałam, to maszyna katolicka. Katolicyzm jest religią bardzo namacalną, mamy obrazy i figury. Stąd ekran dotykowy. Moim punktem wyjścia były też zamknięte kościoły w Zachodniej Europie; zamknięte, lub przekształcone w coś innego. Skoro nie ma kościoła, zróbmy coś zamiast; gdy bank jest zamknięty, mamy bankomat.
 [...] – To jest kombinacja religii i techniki, dwóch rzeczywistości, które z pozoru się wykluczają. Ja chciałam je połączyć. Inspiracją było to, co współcześnie dzieje się z ludzką religijnością. Z jednej strony pustoszeją kościoły, z drugiej coraz większą popularnością cieszy się np. spowiedź przez Internet.


Chociaż „Święta Maszyna” to tylko instalacja artystyczna pomysłowej dziewczyny, to jednak jej w niej coś naprawdę znamiennego dla naszych czasów. Nie tylko obnaża bowiem automatyzm niektórych aspektów religijności katolickiej ale także prowokuje do przemyślenia tego, co ta wszechogarniająca nas technika może zrobić z ludzką duszą.

Biblia jasno wskazuje, że Bóg chce osobistego kontaktu z każdym człowiekiem. Nie uznaje i nie posługuje się żadnym pośrednictwem. Ani żaden człowiek, ani żaden rytuał, ani tym bardziej żadne urządzenie, nie może zastąpić nam osobistej modlitwy i lektury Pisma Świętego.

 Jedyną możliwością prawdziwego kontaktu i związku z Bogiem jest napełnienie Duchem Świętym. Jeśli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten nie jest jego [Rz 8,9]. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,14]. A ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze! [Ga 4,6]. Każdy normalny ojciec pragnie osobistej i bezpośredniej rozmowy ze swoimi dziećmi. Nie rozmawiam z własnym synem za pośrednictwem innych ludzi. Absolutnie nie zlecę tego żadnemu urządzeniu. Chcę sam go słuchać i sam mu odpowiadać.

 Stało się całkiem normalne, że załatwienie wielu życiowych spraw nie wymaga już bezpośredniego kontaktu z innymi ludźmi. Można całymi tygodniami nie wychodzić z domu, a wszystko mieć pozałatwiane, jak trzeba. Nigdy jednak nie będziemy mieli prawdziwego pokoju z Bogiem, jeżeli zaniedbamy pielęgnowania osobistej społeczności z Duchem Świętym, a tym bardziej, jeżeli byśmy świadomie próbowali się w tym wyręczyć jakimś urządzeniem lub rytuałem.