31 stycznia, 2011

Wolę pozostać zależny

Nie wszyscy wiedzą, że istnieje na świecie takie państewko jak Republika Nauru. Właśnie dzisiaj przypada rocznica ogłoszenia jej niepodległości. Stanowiąc wcześniej terytorium powiernicze ONZ pod administracją Australii, w dniu 31 stycznia 1968 roku Nauru zadeklarowało wolę stania się niezależnym państwem i taki status uzyskało.

 Nauru to niewielka wyspa położona w południowo-zachodniej części Oceanu Spokojnego, około 40 kilometrów od równika, o powierzchni 21,3 km kwadratowych i linii brzegowej długości około 19 kilometrów. Jest to obecnie najmniejsza republika na świecie, licząca zaledwie 14 tysięcy mieszkańców oraz trzecie, po Monako i Watykanie, najmniejsze państwo na świecie.

 Wraz z ogłoszeniem niepodległości Nauru, jako ówczesny jedyny eksporter fosforytów w rejonie Oceanu Spokojnego, było przez jakiś czas drugim, zaraz po Arabii Saudyjskiej, najbogatszym krajem na świecie. Wydawało się, że decyzja o uniezależnieniu się stanowiła krok w dobrą stronę.

 Jednak złoża fosforytów wkrótce zaczęły się wyczerpywać, jednocześnie, na domiar złego, na rynkach światowych nastąpił spadek popytu na ten surowiec, co dla Nauru oznaczało nieuchronny kryzys gospodarczy. W 2004 roku stopa bezrobocia na wyspie osiągnęła poziom 90%, co jest jednym z najgorszych wyników na świecie.

 Na skutek nieudanych inwestycji i korupcji rządu, zyski wypracowane w poprzednich dekadach zostały roztrwonione. W sytuacji braku wypracowanej alternatywy dla wydobycia fosforytów, jedyną perspektywą dla Nauru stało się wsparcie ze strony innych państw i organizacji międzynarodowych. Wiele wskazuje na to, że dziś głównym źródłem dochodów na wyspie jest pomoc od australijskiego rządu.

 Historia Nauru dość dobitnie ilustruje prawdę, że dążenie za wszelką cenę do niezależności nie zawsze przynosi dobre owoce. Działanie w duchu: Nie chcemy, aby ten królował nad nami [Łk 19,13] może czasem oznaczać wejście z deszczu pod rynnę. Zależność wydaje się uciążliwa i krępująca, ale nie każdego stać na niepodległość. Nawet w tak wielkim kraju jak Polska mawiano kiedyś, że byłoby dla nas lepiej wypowiedzieć Niemcom wojnę i szybko się im poddać. Dla niejednego człowieka zależność jest dużo lepszym rozwiązaniem, niż samodzielność.

 A jak przedstawia się sprawa niezależności w świetle Biblii? Jezus powiedział: Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie [Jn 15,5]. Wolność w Chrystusie to jednocześnie świadomość całkowitej zależności od Boga, tak głębokiej, że apostołowie dosłownie nazywali siebie niewolnikami Chrystusa [np. Rz 1,1; Jk 1,1; 2Pt 1,1].

 Biblia radzi stale pamiętać, że realizacja naszych życiowych planów jest zależna od łaski Bożej. A teraz wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro pójdziemy do tego lub owego miasta, zatrzymamy się tam przez jeden rok i będziemy handlowali i ciągnęli zyski, wy, którzy nie wiecie, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika. Zamiast tego, winniście mówić: Jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo. Wy natomiast chełpicie się przechwałkami swoimi; wszelka tego rodzaju chełpliwość jest zła [Jk 4,13–16].

 Historia Nauru to także przestroga dla małych grup chrześcijańskich, które w imię duchowej niezależności, a czasem i ze względów czysto ambicjonalnych, odrywają się od Kościoła i rozpoczynają własne, odrębne zgromadzenia. Przez jakiś czas członkowie takich wspólnot cieszą się swoją samodzielnością a nawet rozwojem i wydaje się, że podjęli słuszną decyzję. Niestety czas pokazuje, że w wielu przypadkach był to krok w złą stronę, a zbyt mała społeczność nie radzi sobie pod wieloma względami i potrzebuje pomocy.

 W rocznicę proklamowania niepodległości Nauru ogłaszam, że nie chcę jej w swoim życiu. Chcę pozostać w pełnej zależności od mojego Pana, Jezusa Chrystusa i ludzi z Jego autorytetem!

29 stycznia, 2011

Gotowość do zmiany planów

W tych dniach uwagę świata przyciągają burzliwe wydarzenia w Egipcie. Poważna destabilizacja życia, dziesiątki zabitych, setki rannych, ogromne zniszczenia. Zrobiło się tam naprawdę niebezpiecznie i nikt nie ma pewności, w którą stronę dalej to wszystko się potoczy.

 Gdy słuchałem dziś wypowiedzi kilku polskich turystów, mimo wszystko wybierających się do Egiptu, to przypomniało mi się wezwanie, skierowane niegdyś do Izraelitów, którym Bóg odradzał ten kierunek podróży.

 Tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: Jeżeli rzeczywiście zamierzacie iść do Egiptu i pójdziecie, by tam przebywać jako obcy przybysze, to miecz, którego się boicie, tam was dosięgnie, w ziemi egipskiej, a głód, którego się lękacie, przylgnie do was w Egipcie i tam pomrzecie. I wszyscy mężowie, którzy zamierzają pójść do Egiptu, aby tam przebywać jako obcy przybysze, wyginą od miecza, głodu i zarazy, i nikt z nich nie ocaleje, i nie ujdzie nieszczęścia, które Ja na nich sprowadzę [...] To Pan rzekł do was, resztko Judy: Nie idźcie do Egiptu! Wiedzcie to dobrze, że Ja was dzisiaj przestrzegałem [Jr 42,15–19].

 Jak wiadomo, Izraelici zlekceważyli tę przestrogę. I nie usłuchał Jochanan, syn Kareacha, i wszyscy dowódcy wojsk, i cały lud głosu Pana, aby pozostać w ziemi judzkiej [...]. I udali się do ziemi egipskiej, gdyż nie usłuchali głosu Pana. I przybyli do Tachpanches [Jr 43,4–7]. Po prostu, mieli swój plan i nie obchodziło ich to, co mówił prorok.

 Tysiące polskich turystów zdaje się myśleć podobnie. Tak długo planowali ten urlop, tak się już nastawili na wypoczynek w Egipcie, że nie zrezygnują, chociaż wiele wskazuje na to, że nikt nie może im dziś zapewnić tam ani bezpiecznego pobytu, ani terminowego powrotu do domu.

 Tacy z natury jesteśmy: Uparci, przekonani o swej racji, samowolni, a nawet krnąbrni i aroganccy. Biblia dwukrotnie ostrzega: Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12].

 Jaki wniosek mi się nasuwa? Pragnę, aby moje życie charakteryzowało się nie tyle niezmiennością i upartością w dążeniu do tego, co sobie postanowiłem, co raczej stałością w natychmiastowym okazywaniu posłuszeństwa Bogu.

Niezależnie od tego, czy Jego wezwania wpisują się w moje plany, czy też je burzą.

27 stycznia, 2011

Przykazana miłość

Jeżeli przynajmniej z grubsza wiem, kim jest Bóg i jeżeli choć trochę zdaję sobie sprawę z mojego miejsca w szeregu, to bez cienia wątpliwości jest jasne, że każde Boże przykazanie jest dla mnie rozkazem i to najwyższej rangi.

 Gdy myślę o wypełnianiu woli Bożej, to przede wszystkim ciśnie mi się do głowy wezwanie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie [Mt 22,37–38].

 Tora, Księga Piąta Dewarim powyższe przykazanie wyraża następująco: Kochaj Boga, twojego Boga, całym swoim sercem i całą swoją duszą, i całą siłą wszystkiego, co posiadasz [5Mo 6,5]. Czy miłość można nakazać? Jak mam tę miłość Bogu okazywać?

 Jeśli można powiedzieć, że w sercu ludzkim mieszka zarówno pragnienie czynienia dobrze, jak i skłonność do złego, to miłowanie Boga całym sercem polega na pełnej realizacji każdej skłonności dobrej i całkowitym przeciwstawieniu się każdej pokusie do złego. Całe serce ma być niepodzielnie podporządkowane miłowaniu Boga.

 Jeśli można powiedzieć, że dusza oznacza siedzibę naszego rozumu, to miłowanie Boga całą duszą oznacza oddanie Bogu całego potencjału umysłowego. W każdej krzywdzie doznanej przez sprawiedliwego doszukam się objawów łaski Bożej i powodów do oddawania Mu chwały, a jednocześnie bez rozgoryczenia będę błogosławić Boga pozwalającego bezbożnym na to, żeby cieszyli się powodzeniem.

 Jeśli można przyjąć, że siła wszystkiego, co posiadam jest sumą moich środków finansowych, możliwości technicznych i zdolności do wywierania wpływu, to miłowanie Boga całą siłą wszystkiego, co posiadam, oznacza użycie całego kryjącego się w tych środkach potencjału, by praktycznie wyrażać i podkreślać moje zakochanie w Bogu.

 Miłowanie Boga to nie jest kwestia porywu serca i przypływu pozytywnych emocji. Ta miłość ma być niezależna od stanu moich uczuć i nastrojów. Nieważne, czy miłowanie Boga przyniesie mi jakąś korzyść, czy też oznaczać będzie same straty. Bóg przykazał mi, że mam Go miłować, a więc żadne korzyści nie mają prawa rozpalać, a straty ostudzać, mojego rozmiłowania w Bogu.

 Jak mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem; trwajcie w miłości mojej [Jn 15,9]. Zostałem umieszczony w Chrystusie, nie mam więc innego wyjścia. Będę miłować Boga z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił. Nie mogę inaczej. Tak mam przykazane.

 Kto pojmuje, co tu napisałem, ten wie, że przykazana miłość jest wielkim dobrodziejstwem. Uwalnia posłuszne serce wierzącego od rozterek targających sercem człowieka próbującego jednocześnie miłować i świat, i Boga.

26 stycznia, 2011

Krótkotrwała dominacja Ewangelii w Gdańsku

Nie wszyscy wiedzą, że moje miasto wpisało się w historię Polski i Europy nie tylko poprzez społeczne zrywy w XX wieku z pobudek politycznych. Na kilkaset lat przed Solidarnością mieszkańcy Gdańska, nie godząc się dłużej z postępowaniem panującej tu hierarchii rzymskokatolickiej, wszczęli tumult z powodów religijnych.

 26 stycznia 1526 roku wybuchły w Gdańsku poważne rozruchy. Sympatyzujące z reformatorskim myśleniem dr Marcina Lutra mieszczaństwo Grodu nad Motławą zażądało skasowania postów, mszy, śpiewu kościelnego i wprowadzenia wolnego głoszenia Ewangelii.

 Obalono magistrat miejski i wprowadzono demokratyczny ustrój miejski. Skasowano wszystkie klasztory katolickie, usunięto święte obrazy i sakramenty. Zlikwidowano posady proboszczów, wprowadzając w ich miejsce ewangelicznych kaznodziejów. Mieszczanie zwrócili się do Marcina Lutra z prośbą o przysłanie nauczycieli, aby przybliżyć mieszkańcom Gdańska naukę Reformacji.

 Ta religijna odwilż w Gdańsku nie trwała jednak długo. Niecałe trzy miesiące później, 17 kwietnia 1526 roku król Zygmunt Stary wraz z księciem pomorskim Jerzym I, wkroczył do miasta na czele ośmiotysięcznego wojska i przerwał reformacyjne zmiany. Przywrócono stary ustrój Gdańska, a przed Dworem Artusa ścięto 14 przywódców rewolty.

 Abstrahując od sposobów i środków, za pomocą których na początku XVI wieku domagano się w Gdańsku powrotu do Ewangelii, w rocznicę owego zrywu społecznego zastanawiam się, dlaczego dzisiaj większości mieszkańców Gdańska już tak na praktykowaniu Ewangelii nie zależy?

 Dlaczego nawet swego czasu narodzeni na nowo chrześcijanie, znani mi z osobistych deklaracji naśladowania Pana Jezusa, nie tylko obojętnie patrzą na schodzenie współwyznawców z drogi Bożej, ale i sami przestają się przejmować praktykowaniem Ewangelii?

 Z całego serca marzę o tym, aby i o Gdańszczanach można było napisać: A wy staliście się naśladowcami naszymi i Pana i przyjęliście Słowo w wielkim uciśnieniu, z radością Ducha Świętego, tak iż staliście się wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i w Achai. Od was bowiem rozeszło się Słowo Pańskie nie tylko w Macedonii i w Achai, ale też wiara wasza w Boga rozkrzewiła się na każdym miejscu, tak iż nie mamy potrzeby o tym mówić; bo oni sami opowiadają o nas, jakiego to u was doznaliśmy przyjęcia, i jak nawróciliście się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać Syna jego z niebios, którego wzbudził z martwych, Jezusa, który nas ocalił przed nadchodzącym gniewem Bożym [1Ts 1,6–10].

 26 stycznia w Gdańsku – to dobra data, aby modlić się o duchowe przebudzenie. Wiadomo, że Bogu chodzi nie o szyldy, a o ludzkie serca!

25 stycznia, 2011

Skąd wziąć klucz do rozumienia Pisma?

Od kilku lat w Polsce w dniu 25 stycznia przywołuje się pamięć o trzech polskich matematykach i kryptologach, którzy w grudniu 1932 roku złamali szyfr niemieckiej maszyny kodującej Enigma, przyczyniając się w ten sposób do późniejszych sukcesów aliantów w walce z hitlerowskimi Niemcami podczas II Wojny Światowej.

 Byli to pracujący wówczas w Biurze Szyfrów Sztabu Głównego Wojska Polskiego, Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zegalski, absolwenci Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Właśnie z inicjatywy tej poznańskiej uczelni mamy dziś w Polsce Dzień Kryptologii.

 Kryptologia to dziedzina wiedzy o przekazywaniu informacji w sposób zabezpieczony przed niepowołanym dostępem. Dzieli się na kryptografię, czyli wiedzę o układaniu systemów kryptograficznych, i kryptoanalizę, czyli wiedzę o ich łamaniu.

 Gdy myślę dziś o kryptologii, to niemal automatycznie przypomina mi się następująca scena z życia Jezusa Chrystusa:

 I przystąpiwszy uczniowie, rzekli mu: Dlaczego mówisz do nich w podobieństwach? A On, odpowiadając, rzekł: Wam dane jest znać tajemnice Królestwa Niebios, ale tamtym nie jest dane. Albowiem temu, kto ma, będzie dane i obfitować będzie; a temu kto nie ma, i to, co ma, będzie odjęte. Dlatego w podobieństwach do nich mówię, bo, patrząc, nie widzą, i słuchając, nie słyszą ani nie rozumieją. I spełnia się na nich proroctwo Izajasza, które powiada: Będziecie stale słuchać, a nie będziecie rozumieli; będziecie ustawicznie patrzeć, a nie ujrzycie. Albowiem otępiało serce tego ludu, uszy ich dotknęła głuchota, oczy swe przymrużyli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, i sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, a Ja żebym ich nie uleczył. Ale błogosławione oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą, bo zaprawdę powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli [Mt 13,10–17].

 Z powyższego fragmentu Biblii wynika, że bez poznania Syna Bożego i codziennego z Nim chodzenia, gromada prostych Jego uczniów nie miałaby bladego pojęcia o Królestwie Bożym. Tylko bliska relacja z Nauczycielem otwierała im drogę do poznania duchowych tajemnic. Potem rzekł do nich: To są moje słowa, które mówiłem do was, będąc jeszcze z wami, że się musi spełnić wszystko, co jest napisane o mnie w zakonie Mojżesza i u proroków, i w Psalmach. Wtedy otworzył im umysły, aby mogli zrozumieć Pisma [Łk 24,44–45].

 Nie inaczej jest i dzisiaj. Żaden człowiek w oparciu o swoje naturalne zdolności poznawcze nie może rozszyfrować prawdziwego znaczenia Słowa Bożego. Mam wam jeszcze wiele do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie; lecz gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, wprowadzi was we wszelką prawdę, bo nie sam od siebie mówić będzie, lecz cokolwiek usłyszy, mówić będzie, i to, co ma przyjść, wam oznajmi. On mnie uwielbi, gdyż z mego weźmie i wam oznajmi [Jn 16,12–14].

 Bez pomocy Ducha Świętego nie ma poznania i rozumienia Pisma Świętego. Można całymi latami je studiować, znać hebrajski i grekę, być profesorem teologii, a mimo to nie rozumieć Słowa Bożego. I odwrotnie, można nie mieć akademickiego wykształcenia, ledwie czytać i pisać, a otwierać Biblię i mieć wgląd w jej duchowe tajemnice. Wszystko za sprawą napełnienia Duchem Świętym!

 Przede wszystkim to wiedzcie, że wszelkie proroctwo Pisma nie podlega dowolnemu wykładowi. Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym [2Pt 1,20–21]. Tak więc tylko natchnieni Duchem Świętym ludzie mogą je prawidłowo też odczytywać.

Nie trzeba chyba dodawać, że kto jest napełniony Duchem Świętym, temu w prawidłowym odczytywaniu Biblii nie przeszkadza wykształcenie teologiczne ani znajmomość języków oryginalnych ;).

24 stycznia, 2011

Skutek braku zmiany myślenia

24 stycznia 1972 roku wieczorem dwaj mieszkańcy wyspy Guam, Jesus Dueñas i Manuel De Gracia, sprawdzając pułapki na krewetki zastawione na brzegu rzeczki Talofofo, natknęli się w dżungli na dziwnego człowieka.

 Okazało się, że był to japoński żołnierz, Shoichi Yokoi, który podczas amerykańsko–japońskiej bitwy na Marianach latem 1944 roku schował się i od tamtego czasu mieszkał w leśnej jaskini, nic nie wiedząc o tym, że wojna już dawno się skończyła.

 Pomyślmy, 28 lat życia w nieświadomości, że okoliczności całkowicie się zmieniły. Prawie trzy dekady opartego na wcześniejszych, wprawdzie prawdziwych, doświadczeniach, ale zupełnie już nieuzasadnionego poczucia zagrożenia. Przeświadczenie o niebezpieczeństwie, którego faktycznie nie było.

 Nieważne jaka była otaczająca rzeczywistość. Ważne było to, co siedziało w głowie tego żołnierza, a w niej wojna wciąż trwała.

 Próbując ogarnąć umysłem ten przedziwny dramat japońskiego żołnierza odnieśmy go do rzeczywistości duchowej. To dobra ilustracja pomagająca zrozumieć, dlaczego niektórzy chrześcijanie, pomimo wolności w Chrystusie, nadal zachowują się jak dawni niewolnicy grzechu.

 Biblia stwierdza: Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,36]. Lecz ta błogosławiona prawda, że każdy, kto uwierzył w Jezusa Chrystusa i narodził się na nowo, nie podlega już władzy grzechu, tylko na tyle wpływa na jego codzienną rzeczywistość, na ile dany chrześcijanin jest jej świadomy.

 Niestety, istnieje spore prawdopodobieństwo takiego okłamania zmysłów i wywołania w chrześcijaninie przeświadczenia, że nadal musi on tkwić w grzesznych nałogach i hołdować wcześniejszym nawykom. Faktycznie jest on wolny od grzechu, ale w praktyce liczy się to, co siedzi w jego głowie.

 Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli [Ga 5,1]. Bądźmy świadomi tego, że przeciwnik naszego zbawienia próbuje nas okłamać i wmówić nam, że nic się w naszym życiu nie zmieniło.

 Prawda jest taka, że wy, którzy byliście sługami grzechu, przyjęliście ze szczerego serca zarys tej nauki, której zostaliście przekazani, a uwolnieni od grzechu, staliście się sługami sprawiedliwości [Rz 6,17–18]. Dlatego Pismo Święte wzywa: uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym [Rz 6,11].

 Przywołana dziś historia japońskiego żołnierza pokazuje, jak z powodu nieświadomości można nie tylko zmarnować wiele lat życia ale i narazić się na śmieszność.

 O tym, jak takie urojone trwanie w niewoli grzechu smutne musi być w oczach Syna Bożego, o którym jest powiedziane: On zbawi lud swój od grzechów jego [Mt 1,21] już nie wspomnę.

22 stycznia, 2011

Jak na ziemi, tak i w niebie?

W tych dniach jednym z ważniejszych tematów przyciągających uwagę Polaków jest beatyfikacja. Hierarchia rzymskokatolicka zapowiada podniesienie do rangi świętego kolejnego zmarłego, a dziennikarze mówią o tym procesie, jakby chodziło o zsumowanie szeregu punktów w życiorysie, z udowodnionym sprawieniem cudu włącznie, przesądzających o całej sprawie.

To dlatego na przykład wczoraj dowiedziałem się z telewizji, że Urszula Ledóchowska swoją świętość zawdzięcza świadectwu Daniela Gajewskiego, młodzieńca w 1996 roku porażonego prądem, który zeznał, że w owej krytycznej dla niego chwili zjawiła się nie żyjąca już od 1939 roku założycielka Zakonu Urszulanek i odciągnęła go od feralnej kosiarki.

 Papież Jan Paweł II oparł się na świadectwie chłopaka, jego przeżycie uznał za cud i 20 czerwca 1983 roku w Poznaniu beatyfikował matkę Urszulę, a dwadzieścia lat później kanonizował ją w Rzymie. Teraz on sam, dzięki zeznaniom pewnej zakonnicy, wkrótce trafi na rzymskokatolickie ołtarze, to znaczy – stanie się obiektem adoracji i adresatem modlitw.

 Gdy myślę o tym w świetle Biblii, to po pierwsze, budzi się we mnie oburzenie, jak bardzo te praktyki naruszają biblijny zakaz uprawiania kultu kogokolwiek innego, poza samym Bogiem. Słuchaj, Izraelu! Pan jest Bogiem naszym, Pan jedynie! [5Mo 6,4]. Bóg nigdy nie zgodzi się na to, by choćby część naszej adoracji została skierowana na kogokolwiek z ludzi.

Dzieje Apostolskie opisują przypadek, gdy swego czasu król Herod nie wziął tego pod uwagę.W oznaczonym dniu Herod, odziany w szatę królewską, zasiadł na tronie i w obecności ludu wygłaszał do nich mowę; lud zaś wołał: Boży to głos, a nie ludzki. W tej samej chwili poraził go anioł Pański za to, że nie oddał chwały Bogu [Dz 12,21-23].  Albo czy sądzicie, że na próżno Pismo mówi: Zazdrośnie chce On mieć tylko dla siebie ducha, któremu dał w nas mieszkanie? [Jk 4,5].

 Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze, i na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył, gdyż Ja Pan, Bóg twój, jestem Bogiem zazdrosnym [2Mo 20,4–5]. Nie postawisz też sobie pomnika, którego Pan, Bóg twój nienawidzi [5Mo 16,22].

 Wg Biblii szereg dziwnych rzeczy dlatego ma miejsce w życiu niektórych ludzi, ponieważ zamienili Boga prawdziwego na fałszywego i oddawali cześć, i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen [Rz 1,25].

 Po drugie, ciśnie mi się pytanie, skąd pomysł, że Wiekuisty, Wszechwiedzący i Wszechmogący Bóg przekazał w ludzkie ręce sprawę orzekania, kto ma być uznany za świętego i znaleźć się w niebiańskim panteonie, a kto nie. Gdy właściciel dużej firmy zleca komuś nabór i organizację określonej kadry pracowniczej dla siebie, to albo sam nie ma czasu się tym zająć, albo też nie czuje się na siłach, by podjąć trafne decyzje. O Bogu niczego takiego powiedzieć nie można. Z pewnością nikt z ziemi nie decyduje o tym, kto będzie mieszkał w niebie.

 Pismo Święte zupełnie inaczej widzi sprawę świętości. Świętymi są wszyscy ludzie narodzeni na nowo z Ducha Świętego, którzy zostają poddani procesowi uświęcenia przez wiarę w Jezusa Chrystusa i wynikające z niej codzienne chodzenie w posłuszeństwie Słowu Bożemu. Paweł i Tymoteusz, słudzy Chrystusa Jezusa, do wszystkich świętych w Chrystusie Jezusie, którzy są w Filippi wraz z biskupami i z diakonami: Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i od Pana Jezusa Chrystusa [Flp 1,1-2].

Człowiek wierzący oddaje chwałę Bogu, trwając codziennie w serdecznej więzi ze świętymi, którzy są jego bliźnimi tutaj na ziemi, a nie w niebie. Rzekłem do Pana: Tyś Panem moim, nie ma dla mnie dobra poza tobą. Do świętych zaś, którzy są na ziemi: To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie [Ps 16,2–3].

W zgodnej z wolą Bożą modlitwie adresowanej wyłącznie do samego Boga, chrześcijanie wypowiadają min. następujące słowa: Przyjdź Królestwo twoje, bądź wola twoja, jak w niebie, tak i na ziemi [Mt 6,10]. Nikt na ziemi nie decyduje o tym, co ma być i co dzieje się w niebie. Jest całkiem odwrotnie i zawsze tak będzie. Sam Bóg określa, kto jest święty, a kto świętym nie jest.

20 stycznia, 2011

Znaczenie dobrej decyzji

Czterdzieści lat temu, 20 stycznia 1971 roku w polskim Sejmie zapadła decyzja o odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie, doszczętnie zniszczonego w okresie II wojny światowej.

Wprawdzie już wcześniej pojawił się rządowy projekt o odbudowie Zamku, zatwierdzony przez Sejm 2 lipca 1949 roku, jednak z różnych powodów nie został on wprowadzony w życie. Dopiero w 1971 roku na dobre zajęto się tą sprawą. Powołano Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie i w przeciągu kilku lat zewnętrzne kształty zamku przywrócono do wyglądu sprzed 1939 roku. Prace budowlane zostały sfinansowane ze składek społecznych.

 Zestawienie fotografii Zamku z 1945 i 2008 roku unaocznia znaczenie i efekt podjęcia dobrej decyzji. Sytuuje się ona gdzieś pomiędzy jedną a drugą fotografią. Jednak gdyby jej zabrakło, to poza widokiem ruin nie byłoby co fotografować.

 Tak bywa w ludzkim życiu. Gdy z jakiegoś powodu coś się w nim rozpadnie, zamieni w zgliszcza, ulegnie dewastacji, kapitalnego znaczenia nabiera decyzja o odbudowie. Bez niej nie może być mowy o poprawie sytuacji. Ruina sama nigdy nie zamieni się w pałac. Ale nawet i ciężka praca, i środki konieczne do odbudowy, ażeby ostatecznie przyniosły pożądany owoc, wcześniej potrzebują dobrej decyzji.

 Znaczenie konkretnych decyzji wielokrotnie mogłem prześledzić we własnym życiu. Zawsze, gdy w głębi duszy zapadała dobra decyzja, po jakimś czasie pojawiały się jej widoczne efekty. Bez stosownej decyzji nie można liczyć na żadne pozytywne zmiany.

 Sam Bóg stał się dla nas przykładem decyzji o odbudowie. Miłością wieczną umiłowałem cię, dlatego tak długo okazywałem ci łaskę. Znowu cię odbuduję i będziesz odbudowana, panno izraelska, znowu przyozdobisz się w swoje bębenki i wyjdziesz w korowodzie weselących się [Jr 31,3–4]. Kto zna historię Izraela, ten wie, że Bóg mógłby się zniechęcić. Jednak On podjął decyzję o ich ponownej odbudowie!

 Tak więc, nawet jeżeli wcześniejsze próby odbudowy spełzły na niczym, nie należy opuszczać rąk i rezygnować. Wy, którzy wyznajecie Pana, nie milczcie! I nie dajcie mu spokoju, dopóki nie odbuduje Jeruzalemu i dopóki nie uczyni go sławnym na ziemi! [Iz 62,6–7]. Bóg ma upodobanie w ludziach, którzy podejmują się odbudowy nawet najbardziej zrujnowanych miejsc. Ktoś taki zawsze może liczyć na Boże wsparcie.

 Być może i w Twoim życiu coś legło w gruzach. Nie trać nadziei i nie opuszczaj rąk. Niech przykład odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie zobrazuje Ci, jakże inaczej za kilka lat wszystko będzie wyglądać, jeżeli dziś podejmiesz właściwą decyzję.

18 stycznia, 2011

Co nieco o początkach kremacji

18 stycznia 1884 roku miała miejsce pierwsza kremacja w Wielkiej Brytanii. Dokonał jej dr William Price, lekarz walijski, paląc zwłoki swojego synka, który zmarł po przeżyciu zaledwie pięciu miesięcy.

 William Price był druidem. Częścią jego wiary było przekonanie, że tradycyjne grzebanie zwłok jest grzechem przeciwko Ziemi. Uważał, że kremacja jest opcją znacznie lepszą. Nie ukrywał tego, co zamierzał zrobić, chociaż liczył się z tym, że ten czyn zostanie potraktowany jako nielegalny.

 Ogłosił, że spali zwłoki niemowlęcia na widocznym z daleka zboczu wzgórza Llantrisant. Gdy rozpoczął wykonywanie druidzkiej ceremonii pogrzebowej został zauważony przez gromadę przeciwników kremacji. W wyniku ich interwencji, gdy jeszcze płomienie ognia robiły swoje, William Price został aresztowany za nielegalny sposób obchodzenia się ze zwłokami.

 Miesiąc później ekscentryk wybronił się w sądzie wytaczając argumenty przeciwko grzebaniu zwłok w ziemi. Jego zdaniem, nie w porządku było raczej to, że poprzez tradycyjny pochówek pozwala się zwłokom gnić i rozkładać, narażając na szwank dobrą ziemię, zakażając glebę, wodę i powietrze, co stanowi ciągłe niebezpieczeństwo dla żywych stworzeń.

 Sędzia przyznał, że ponieważ praktyka kremacji nie została w prawie angielskim opisana wcześniej jako zakazana, wobec tego nie można jej uznać za nielegalną. Powstał więc precedens, który zaczął owocować kolejnymi przypadkami kremacji, co w końcu doprowadziło do uchwalenia w 1902 roku prawa zwanego "Act of Cremation".

Tak oto ekscentryczny dr William Price [na zdjęciu jego pomnik w Bull Ring, Llantrisant], znany z wegetarianizmu, fanatycznej ochrony środowiska, negacji tradycyjnych związków małżeńskich, jako uwłaczających wolności kobiet, nie przyjmowania pacjentów palących papierosy, nie noszenia skarpet, jako niehigienicznych itd., zasłynął z tego, że wprowadził praktykę kremacji zwłok na teren Zjednoczonego Królestwa.

 W tej historii zaintrygowało mnie to, że owo zmarłe niemowlę, zrodzone z pozamałżeńskiego związku z gospodynią domową, William Price nazwał Jesus Christ Price. Dlaczego? Druid dla swojego dziecka powinien raczej poszukać jakiegoś innego imienia. Chyba, że próbował silić się tu na jakąś symbolikę..?

 Nawiasem mówiąc, pogaństwo w Wielkiej Brytanii przeżywa renesans. Kilka miesięcy temu organizacja zrzeszająca druidów (Druid Network) uzyskała taki sam status, jak główne religie Zjednoczonego Królestwa. Komisja Charytatywna Anglii i Walii, uznając druidyzm za "spójny i poważny system wierzeń, który oferuje korzystną strukturę etyczną" przyznała mu normalne ulgi podatkowe.

 W tegorocznym powszechnym spisie ludności w Wielkiej Brytanii w dziale "religia" obok innych przekonań religijnych po raz pierwszy można będzie wybrać opcję "poganin". Dzięki temu poganie na Wyspach konkretnie się policzą i określą swoją przynależność. Taki eksperyment w Australii wykazał szybko rosnącą liczbę osób przyznających się do pogaństwa.

 Wracając do sprawy kremacji, zanim podejmie się decyzję o sposobie pochówku, własnego lub swoich bliskich, warto się zastanowić, dlaczego ani lud Boży Starego Testamentu, ani chrześcijanie okresu Wczesnego Kościoła nie praktykowali palenia zwłok swoich zmarłych? Dlaczego Biblia nigdzie nie zaleca takiej normy postępowania ze zwłokami?

 Dlaczego ciało Jezusa nie zostało spalone? Przecież wtedy prawda o Jego zmartwychwstaniu nabrałaby o wiele większej siły wyrazu. A jednak zwłoki ukrzyżowanego Jezusa w tradycyjny sposób zostały złożone do grobu. Czy to nie daje do myślenia?

15 stycznia, 2011

Czy prorok Daniel się odchudzał?

Dzisiaj, 15 stycznia 2011 roku w jednym z największych zborów amerykańskich rozpoczyna się zakrojony na szeroką skalę program poprawy kondycji fizycznej. Rick Warren, pastor kalifornijskiego megazboru Saddleback Church zaproponował swoim wiernym udział w 52 tygodniowym programie odchudzania nazwanym Planem Daniela i zapowiedział, że sam zgubi w nim 90 funtów zbędnej wagi, uzbieranej w ciągu 30 lat posługi na czele tego zboru.

 Roczny Plan Daniela według jego pomysłodawców wzoruje się na proroku Danielu, który odrzucił ciężkostrawne jedzenie ze stołu pogańskiego króla i wybrał odżywianie się zdrową żywnością. Upowszechnienie tego planu w zborze Saddleback ma znacząco wpłynąć na poprawę zdrowia fizycznego jego członków.

 "Biblia mówi, że Bóg chce, abyście byli tak zdrowi fizycznie, jak dobrze macie się duchowo" powiedział Warren w zapowiedzi tego wydarzenia. "Plan pomoże wam czuć się lepiej, wyglądać lepiej, mieć więcej energii, odzyskać formę i użyć waszego ciała zgodnie z tym, czego Bóg chce dla was".

Rick Warren stwierdził, że otyłość jest narastającą epidemią w Stanach Zjednoczonych. Statystki wskazują, że 76 procent Amerykanów zmaga się z problemem nadwagi, a jego zbór się w tym nie wyróżnia. W trakcie chrztu 800 osób ostatniej jesieni zauważył, że większość katechumenów miało nadwagę.

 Wyjaśniając powody zaangażowania się w ten roczny program odchudzania Warren powiedział: "Robimy to, bo Jezus zmarł za wasze ciała a Duch Święty mieszka w waszym ciele. Biblia mówi, że pewnego dnia zostaniemy zawezwani, by zdać sprawę z tego, jak posługiwaliśmy się ciałem, które On nam dał".

Zajrzyjmy do Biblii, aby sprawdzić, na ile postawę Daniela i jego towarzyszy można powiązać z amerykańskim "Planem Daniela".

 Lecz Daniel postanowił nie kalać się potrawami ze stołu królewskiego ani winem, które król pijał. Prosił więc przełożonego nad sługami dworskimi, by mógł się ustrzec splamienia. A Bóg zjednał Danielowi łaskę i miłosierdzie przełożonego nad sługami dworskimi. Przełożony nad sługami dworskimi rzekł do Daniela: Boję się, że król, mój pan, który wam wyznaczył pokarm i napój, zauważy, że wasze twarze są chudsze niż młodzieńców w waszym wieku i narazicie moją głowę na niebezpieczeństwo u króla. Wtedy Daniel rzekł do nadzorcy, którego przełożony nad sługami dworskimi ustanowił nad Danielem, Ananiaszem, Miszaelem i Azariaszem: Zrób próbę ze swoimi sługami przez dziesięć dni. Niech nam dadzą jarzyn do jedzenia i wody do picia. Potem przypatrzysz się nam, jak wyglądamy i jak wyglądają młodzieńcy, którzy jadają pokarm ze stołu królewskiego i według tego, co zobaczysz, postąpisz ze swoimi sługami. I wysłuchał ich prośby, i zrobił z nimi próbę przez dziesięć dni. A po upływie dziesięciu dni okazało się, że lepiej wyglądali i byli tężsi na ciele niż wszyscy młodzieńcy, którzy jadali pokarm ze stołu królewskiego. Dlatego nadzorca odstawiał ich pokarm i wino, które mieli pić, i podawał im jarzyny [Dn 1,8–16].

 Jak z powyższego fragmentu Biblii wynika, prorokowi Danielowi przyświecały inne powody niż zakłada to amerykański "Plan Daniela". Przecież Daniel i jego towarzysze w wyniku przeprowadzonego eksperymentu stali się tężsi, niż pozostali młodzieńcy ;). Czy więc nazywanie programu odchudzania planem Daniela nie jest nadużyciem w stosunku do Pisma Świętego?

No ale cóż? Czyż wszyscy przywódcy kościelni jednakowo przejmują się kwestią wierności i posłuszeństwa Pismu Świętemu? Dla niektórych najważniejsze jest to, żeby pomysł dobrze się sprzedał, wciągnął jak najwięcej osób i zyskał jak największy rozgłos.

 I co się tu dziwić rzymskokatolikom ekscytującym się zapowiedzianą beatyfikacją Jana Pawła II? Kogo to obchodzi, że Biblia przestrzega przed gloryfikowaniem i ubóstwianiem ludzi, albo że zakazuje wzywania zmarłych? Wypowiedzi największych autorytetów religijnych w kraju zupełnie pomijają naukę Pisma Świętego lub ją wypaczają, a prawie nikt na to nie zważa.

 Najważniejsze, że jest nowy temat, wokół którego można będzie skupić uwagę tłumów ...

14 stycznia, 2011

Konstruktywne podejście do nieszczęścia

14 stycznia 1916 roku miał miejsce potężny sztorm nad zatoką Zuiderzee, w wyniku którego zatopione zostało wybrzeże Holandii. Jak Holendrzy zareagowali na to nieszczęście?

 Parlament holenderski podjął wkrótce decyzję o budowie tamy Afsluitdijk w celu zabezpieczenia wybrzeża przed następnymi powodziami, a przy tym pozyskania nowych terenów pod uprawę roli oraz nowego źródła wody pitnej poprzez przekształcenie zatoki Zuiderzee w jezioro.

 Nieszczęście zaowocowało stworzeniem imponującej i bardzo pożytecznej budowli. Tama Afsluitdijk (na zdjęciu) zbudowana w latach 1927-1932 ma 32 kilometry długości, 90 metrów szerokości i 7,25 metra wysokości. Nie tylko na jej grzbiecie przebiega holenderska autostrada A7/E22 Amsterdam - Groningen ale także – jak wspomniałem – przynosi Holendrom szereg innych korzyści.

 Są ludzie, którzy po przeżyciu nieszczęścia nieustannie użalają się nad sobą, popadają w depresję, ciągle wyciągają ręce po pomoc albo się mszczą i resztę życia spędzają na dochodzeniu sprawiedliwości. W rezultacie jeszcze bardziej pogrąża to ich w żalu i poczuciu przegranej.

 Najgorsze zło można jednak obrócić w dobro! Biblijny Józef sprzedany przez braci jak zwykły niewolnik mógłby bez końca użalać się nad swoim losem. Jednakże dzięki wierze w Boga i Jego pomocy ten młodzieniec konstruktywnie podszedł do serii przeżywanych przykrości. Nie przyjął postawy pokrzywdzonego przez los nieszczęśnika. Nie widział się kimś takim. Piął się w górę żywiąc przekonanie, że Bóg przeznaczył go do odegrania ważnej roli.

 Tylko ktoś tak niezłomny i wspaniałomyślny mógł przestraszonym braciom powiedzieć: Nie bójcie się! Czyż ja jestem na miejscu Boga? Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud. Nie bójcie się więc. Ja będę utrzymywał was i dzieci wasze [1Mo 50,19–21].

 Tama Afsluitdijk jest dla mnie przykładem, jak konstruktywnie i mądrze można podejść do przeżytego nieszczęścia. Czasem dopiero poważna przykrość stanowi dostateczny bodziec do podjęcia działania i wprowadzenia pozytywnych zmian, nawet za cenę ogromnego wysiłku.

Z Bożą pomocą chciejmy zło obracać w dobro. Nie mówię, że jest to łatwe, ale głowa do góry. Damy radę!

13 stycznia, 2011

30, 60, czy 100?

Dziś kilka biblijnych myśli o sposobach podejścia do Słowa Bożego i wprowadzania go w życie.

Wysłuchajcie więc podobieństwa o siewcy. Do każdego, kto słucha słowa o Królestwie i nie rozumie, przychodzi Zły i porywa to, co zasiano w jego sercu: to jest ten, kto jest posiany na drogę. A posiany na gruncie skalistym, to ten, kto słucha słowa i zaraz z radością je przyjmuje, Ale nie ma w sobie korzenia, nadto jest niestały i gdy przychodzi ucisk lub prześladowanie dla słowa, wnet się gorszy. A posiany między ciernie, to ten, który słucha słowa, ale umiłowanie tego świata i ułuda bogactwa zaduszają słowo i plonu nie wydaje. A posiany na dobrej ziemi, to ten, kto słowa słucha i rozumie; ten wydaje owoc: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny [Mt 13,18–23].

 W powyższej wypowiedzi Jezus nie tylko wyjaśnił, że można słuchać Słowa zupełnie bez zrozumienia albo w stanie zaledwie chwilowego uniesienia serca, albo w stanie niezmiennego przywiązania do tego świata, co zawsze prowadzi do zaniku ledwo co wzbudzonej wiary i ostatecznego fiaska duchowego.

Jezus uświadomił swoim uczniom, że nawet ten, kto Słowa słucha ze zrozumieniem, nie zawsze jednakowo wprowadza je w czyn. Jeden przejawia zaledwie trzydziestoprocentowy stopień oddania sprawie Bożej, drugi zaś poświęca się Panu dwukrotnie bardziej niż ten pierwszy. Możliwe jest jednak i pełne owocowanie, czyli zastosowanie się do Słowa Bożego na poziomie stu procent.

 Zastanawiąjąc się nad tym podobieństwem Jezusa, zazwyczaj koncentrowałem się tylko na tym, aby być zakwalifikowanym jako czwarty rodzaj podłoża, na który pada ziarno Słowa Bożego. Dziś rozmyślam o poziomie owocowania. Dlaczego ktoś wydaje plon tylko trzydziestoprocentowy? Czy nie można zaangażować się w sprawy Królestwa Bożego przynajmniej na poziomie sześćdziesięciu procent?

Mam za sobą 51 lat życia i narastające pragnienie, aby resztę moich dni oddać Panu w stu procentach. A Ty?

08 stycznia, 2011

Niezwykłość zwykłego wystąpienia

Z racji czytania dziś rano Psalmu 8 przypomniał mi się pewien szczegół z życia zboru w Gdańsku sprzed kilkudziesięciu lat. Otóż w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, ówczesny pastor zboru gdańskiego, śp. Sergiusz Waszkiewicz, poprosił o podzielenie się Słowem Bożym jednego, stosunkowo młodego w wierze, brata.

 Człowiek ten na co dzień zajmował się strojeniem instrumentów. Na nabożeństwach podczas śpiewu zazwyczaj grał na skrzypcach. Nie był kaznodzieją. Nie przejawiał tego rodzaju powołania. Dla wszystkich było jasne, że nie kazalnica, a skrzypce są jego środkiem do budowania zboru.

 Gdy więc nagle usłyszałem, że za chwilę Tadeusz D. usłuży Słowem Bożym, z zaciekawienia niemal wstrzymałem oddech. Tadeusz stanął za kazalnicą, coś tam zająknął się na początek, że on pierwszy raz, i że to nie jego powołanie, a zaraz potem otworzył Biblię i przeczytał Psalm 8. Przeczytał, zszedł z podium i usiadł. Przeczytał jednak tak, że – choć nie za bardzo potrafię wyjaśnić dlaczego – do dziś brzmią mi jego słowa w uszach.

 Przewodnikowi chóru. Na nutę: "Tłoczący wino". Psalm Dawidowy. Panie, Władco nasz, jak wspaniałe jest imię twoje na całej ziemi! Ty, któryś wyniósł majestat swój na niebiosa. Z ust dzieci i niemowląt ugruntowałeś moc na przekór nieprzyjaciołom swoim, aby poskromić wroga i mściciela. Gdy oglądam niebo twoje, dzieło palców twoich, księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś: Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz, lub syn człowieczy, że go nawiedzasz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga, chwałą i dostojeństwem uwieńczyłeś go. Dałeś mu panowanie nad dziełami rąk swoich, wszystko złożyłeś pod stopy jego: Owce i wszelkie bydło, nadto zwierzęta polne, ptactwo niebieskie i ryby morskie, cokolwiek ciągnie szlakami mórz. Panie, Władco nasz, jak wspaniałe jest imię twoje na całej ziemi! [Ps 8].

 Było coś absolutnie wyjątkowego w tym jego czytaniu. Zrobił to z takim przejęciem, z takim respektem dla Słowa Bożego i dla miejsca, na którym stanął, że cały zbór nagle znalazł się pod silnym wrażeniem jego króciutkiego wystąpienia. Pastor, zaskoczony nieco, wyraził zadowolenie, że kolejny młody brat odnalazł drogę do na kazalnicę ale nie pamiętam, żeby Tadeusz D. kiedykolwiek potem posługiwał Słowem podczas nabożeństw. Znowu widziałem go tylko ze skrzypcami.

 W związku z tym wspomnieniem ciśnie mi się do głowy następująca refleksja. Każdy wierzący człowiek, niezależnie od charakteru swojego podstawowego powołania, może nagle zostać wezwany do wykonania zadania, które na co dzień nie leży w jego kompetencjach. A gdy owo wezwanie następuje z inspiracji Ducha Świętego, wówczas jego posługa wywiera wpływ i pozostawia trwały ślad w sercach odbiorców. Bóg, który zazwyczaj i normalnie przemawia przez powołanych sług Słowa Bożego, może w każdej chwili zechcieć posłużyć kimś, kto kaznodzieją nie jest i nigdy nie będzie.

 Stąd jeszcze i taka uwaga: Bracia i Siostry! Uczestnicząc w zgromadzeniu chrześcijan bądźmy stale otwarci na to, że w każdej chwili możemy być wezwani do wykonania jakiegoś zadania w celu zbudowania zboru. Wspomniany brat Tadeusz mógłby się wykręcać brakiem powołania, tremą itd., i nie stanąć tamtego dnia za gdańską kazalnicą. Jednakże z bojaźni Bożej okazał posłuszeństwo wezwaniu pastora i dzięki temu jeden z ówczesnych jego słuchaczy na zawsze zapamiętał Psalm 8 ;–).  Prawdopodobnie do dziś nie jest on świadomy wyjątkowości swojej ówczesnej posługi.

 Bądźmy więc poddani i posłuszni, gotowi do wszelkiego dobrego uczynku [Tt 3,1], zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu [1Ko 15,58]. Pamiętajmy przy tym, że prawdziwej służby Bożej nie pełni się na własnych warunkach.

07 stycznia, 2011

Kto by pomyślał, że tak to zaowocuje

7 stycznia 1885 roku. Ślub w austriackim miasteczku Braunau nad rzeką Inn. On, urzędnik celny. Ona, zatrudniona w jego gospodarstwie domowym krewna i przyjaciółka z dzieciństwa. On formalnie wchodzi w trzeci związek małżeński. Ona, wprawdzie wychodzi za mąż po raz pierwszy, ale już wcześniej, za życia jego poprzedniej żony, jako służąca miała z nim romans i musiała się wynosić. Coś ją znowu do niego przyciągnęło...

 Czyj to ślub? Aloisa Hitlera i Klary Pölzl. Cztery lata później, 20 kwietnia 1889 roku z tego związku celnika i służącej pojawia się na świecie chłopiec, który ma się stać jedną z najbardziej charyzmatycznych, a zarazem najokropniejszych postaci w historii ludzkości – Adolf  Hitler.

 Wokół nas ma miejsce wiele na pozór zwykłych spraw i wydarzeń. Ktoś się zakochał, ktoś przeprowadza, ktoś zawiera związek małżeński, a inny ktoś rozpoczyna naukę lub pracę. Jeżeli nie jest to 29 kwietnia 2011 roku a bohaterami wydarzenia nie są książę William i Kate Middleton – to sądzimy, że to, co się dzieje nie ma większego znaczenia.

Około roku 4. przed naszą erą też tak sądzono. Tymczasem w małej miejscowości w pobliżu Jerozolimy, niejako na marginesie życia, przychodził na świat chłopiec, którego narodziny miały stać się osią historii wszechczasów, a śmierć ratunkiem dla ludzkości.

 Ważne rzeczy, zarówno wspaniałe i pozytywne, jak i te tragiczne, i okropne, mają dość często niepozorne początki. Nawet w obrębie własnego życia możemy to zaobserwować. Trafienie do tej, a nie do innej klasy, przejażdżka tego, a nie innego dnia rowerem, podróż tym, a nie innym pociągiem ma czasem wpływ na całe dalsze życie. Może życie zamienić w raj, albo w piekło na ziemi.

 Doceniając więc wagę każdej, nawet najbardziej niepozornej chwili, proszę Boga o kierownictwo. Panie, wskaż mi drogi swoje, ścieżek swoich naucz mnie! Prowadź mnie w prawdzie swojej i nauczaj mnie. Ty bowiem jesteś Bogiem zbawienia mego, Ciebie tęsknie wyglądam codziennie! [Ps 25,4–5]. Panie, prowadź mnie według sprawiedliwości swojej, ze względu na wrogów moich wyrównaj przede mną drogę twoją! [Ps 5,9].

 Ponieważ nie każdy zabiega o kierownictwo Boże i z niego korzysta, jego decyzje i czyny nieraz owocują rozmaitymi okropnościami. Co innego, gdy ktoś na co dzień chodzi z Bogiem. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,14]. Wtedy nawet najbardziej niepozorne zdarzenia i chwile mogą zaowocować czymś naprawdę wielkim i wzniosłym.

06 stycznia, 2011

Niech będzie objawiony we mnie i przeze mnie

Mamy dziś w Polsce święto Epifanii czyli Objawienia. Teoretycznie chodzi w nim o docenienie i uczczenie faktu objawienia się Boga człowiekowi. Ewangeliczna opowieść o mędrcach ze Wschodu przychodzących z darami, aby złożyć hołd Jezusowi ma oznaczać, że Bóg rozszerzył to objawienie poza granice Izraela.
Objawienie Boga stało się możliwe dzięki wcieleniu Syna Bożego. Boga nikt nigdy nie widział, lecz jednorodzony Bóg, który jest na łonie Ojca, objawił go [Jn 1,18]. Bóg stając się w Jezusie Synem Człowieczym, stał się dostępny i poznawalny dla ludzi.

Rzekł mu Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a wystarczy nam. Odpowiedział mu Jezus: Tak długo jestem z wami i nie poznałeś mnie, Filipie? Kto mnie widział, widział Ojca; jak możesz mówić: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie? Słowa, które do was mówię, nie od siebie mówię, ale Ojciec, który jest we mnie, wykonuje dzieła swoje. Wierzcie mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie [Jn 14,8–11].

W święto Objawienia Pańskiego zadaję sobie pytanie: Czy jest we mnie wdzięczność, że Bóg i mnie się objawił? Przecież Boga nikt nie może poznać na własną rękę i z własnej woli. On poznawalny jest dla nas tylko na tyle, na ile Sam zechce się nam odsłonić i objawić. Czy należycie doceniam więc to, że osobiście poznałem Pana Jezusa i mogę z Nim iść przez życie?

A czy Bóg, po latach objawiania mi Siebie, może posłużyć się mną, aby przeze mnie objawić Siebie innym ludziom? Z pewnością i o to Mu chodziło, gdy dał mi się poznać. Ale gdy się upodobało Bogu, który mię odłączył z żywota matki mojej, i powołał z łaski swojej, aby objawił Syna swego we mnie, abym go opowiadał między poganami, wnetże nie radziłem się ciała i krwi [Ga 1,15–16 wg Biblii Gdańskiej].

Niech Epifania Boga trwa. Niech kolejni ludzie Go poznają. Modlę się dziś o to, bowiem w poznaniu Boga kryje się tajemnica zbawienia! A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś [Jn 17,3].

I pragnę, aby Bóg objawiając się moim rodakom, mógł w tym posłużyć się i mną.

05 stycznia, 2011

Nosił wilk razy kilka...

Piętnaście lat temu, 5 stycznia 1996 roku zginął niejaki Yehiya Ayyash, członek Hamasu, znanej organizacji terrorystycznej, stawiającej sobie za cel zbudowanie państwa palestyńskiego od Morza Śródziemnego aż do rzeki Jordan oraz zniszczenie Izraela.

 Wiadomo, że Yehiya Ayyash stał za kilkoma zamachami terrorystycznymi w Izraelu i konstruując bomby do zamachów samobójczych przyczynił się do śmierci około 90 Izraelitów. Przez dwa lata był najbardziej poszukiwanym przez izraelskie służby specjalne Palestyńczykiem o pseudonimie "inżynier".

 Śmierć poniósł w wyniku eksplozji bomby ukrytej w telefonie komórkowym. Jak to się stało? Otóż izraelski agent Shin Bet nawiązał kontakt z pewnym Palestyńczykiem z bliskiego otoczenia terrorysty i namówił go do współpracy. Po jakimś czasie dał mu telefon komórkowy z zainstalowanym podsłuchem, w rzekomym celu podsłuchiwania rozmów Yehiya. Nic nie wspomniał o schowanym w środku materiale wybuchowym. Ten podsunął ów telefon swemu siostrzeńcowi Osamie, wiedząc, że terrorysta regularnie używa jego telefonu.

 5 stycznia 1996 roku zadzwonił do Osamy ojciec Yehiya i chciał porozmawiać z synem. Gdy upewniono się, że Yehiya Ayyash trzyma telefon komórkowy przy uchu, Shin Bet zdalnie zdetonował ukryty w nim ładunek wybuchowy, który zabił terrorystę na miejscu.

 Yehiya Ayyash konstruował bomby do podstępnego zabijania. Chodziło mu o to, żeby nic nie przeczuwający Izraelici ginęli nagle w codziennych okolicznościach życia np. robiąc zakupy, jadąc autobusem czy idąc ulicą. Nie ma się więc co dziwić, że równie podstępnie sam został uśmiercony, wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną [Mt 26,52]. Jakże mógł nie pomyśleć, że komórka kolesia i rozmowa z własnym ojcem mogą być aż tak niebezpieczne?

 Przypomina mi się postać biblijnego Adonibezeka, który po tym, jak obcięto mu kciuki u rąk i nóg, powiedział: Siedemdziesięciu królów z obciętymi kciukami u rąk i nóg zbierało okruszyny pod moim stołem; jak ja uczyniłem, tak odpłacił mi Bóg [Sdz 1,7].

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada – głosi przysłowie. Kto knuje intrygę i działa podstępnie, ten powinien się liczyć, że i sam podobnie zostanie potraktowany. Jednym z elementarnych sposobów uchronienia się przed podstępem jest zaniechanie jakiegokolwiek podstępu we własnym postępowaniu.

 Prostolinijność może i naraża nas na śmieszność w oczach świata, ale za to pozwala bez obaw korzystać z telefonu komórkowego ;)

03 stycznia, 2011

Zwrot ku swoim

Przez całe lata regularnie jeździłem po kraju z posługą Słowa Bożego. Poza ewentualnymi trudami samej podróży zazwyczaj oznaczało to dla mnie szereg przyjemności. Miłe słowa, dobre jedzenie, wygodne łóżko i – z reguły – żadnej krytyki.

 Łatwo jest dobrze wypaść w oczach ludzi, którzy cię bliżej nie znają. Zajeżdżasz do nich na 1–2 dni, a oni cię witają, serdecznie goszczą, uważnie słuchają i okazują szacunek. To miłe z ich strony, ale oni przecież nie wiedzą, jaki jesteś na co dzień...

 Co innego, gdy jest się w domu i w swoim zborze. Tutaj poprzeczka podnosi się znacznie wyżej. Nigdzie prorok nie jest pozbawiony czci, chyba tylko w ojczyźnie i w swoim domu [Mt 13,57]. Tutaj niemal przez całą dobę jesteś na cenzurowanym. Gdy ciągle jesteś pośród swoich, to nikt przecież nie będzie cię bez przerwy hołubił. Ba, możesz się liczyć z chwilami obojętności, a nawet krytyki. Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli [Jn 1,11].

 Takie wyzwanie przyjmuję na siebie z początkiem nowego roku. Podejmuję przed Bogiem postanowienie, że w mojej pracy i posłudze Słowem Bożym skoncentruję się teraz na gdańskim środowisku. Będę bardziej dostępny. Każdy weekend poświęcę swojemu zborowi. Dlaczego?

 Po pierwsze dlatego, że jest tu tak wiele do zrobienia. Żniwo wielkie, a robotników mało [Mt 9,37]. Nabrałem przekonania, że nie mogę dłużej jeździć gdzieś daleko, podczas gdy potrzebują mnie moi domownicy wiary.

 Po drugie zaś, bo odczuwam potrzebę większego sprawdzenia się w stałych relacjach w miejscu mojego zamieszkania. W miejscu, gdzie zostałeś stworzony, w ziemi twojego pochodzenia będę cię sądził [Ez 21,35]. Słowa te skierował wprawdzie Bóg do Ammonitów, którzy mieli zostać poddani Jego sądom, jednakże odnoszę je w pewnym sensie także do siebie.

Chcę bardziej poddać swoje życie pod stały osąd osób, którzy będą mnie tu widzieć na co dzień.