31 października, 2011

Jak uzbierać na zaspokojenie jutrzejszych potrzeb?

Ostatni dzień października to Światowy Dzień Oszczędzania. Podobno robi to tylko 7 procent Polaków. Inni, albo nie mają takich nawyków i szybko przepuszczają cały swój przychód, albo na tyle z trudem wiążą koniec z końcem, że nie są w stanie odłożyć nawet złotówki. Celem pomysłodawców Dnia Oszczędzania jest popularyzacja idei oszczędnego życia i zachęta do oszczędzania.

 Na czym polega typowe oszczędzanie? Według definicji słownikowej oszczędzać to – zbierać, odkładać pieniądze na jakiś cel. Innymi słowy, najpierw należy żyć oszczędnie, zbierać niezbędne środki, a gdy zaoszczędzimy dostatecznie dużo, wówczas możemy realizować swój upragniony cel. Dodajmy, że jakąś formą wymuszonego nieco oszczędzania, choć coraz bardziej powszechną w życiu niektórych osób, jest spłacanie zaciągniętego kredytu.

 Ponieważ praktyka pokazuje, że dla większości z nas ani nie jest łatwo zaoszczędzić cokolwiek, ani tym bardziej spłacać pożyczonych pieniędzy, proponuję wszystkim ludziom wierzącym w Jezusa Chrystusa całkiem inne podejście do tematu.

 Mam na myśli raczej mało racjonalny, ale za to absolutnie niezwykły, wręcz przygodowy, sposób gromadzenia sobie środków niezbędnych do realizacji wszelkich, zgodnych z wolą Bożą, celów życiowych. Polega on na odejściu od idei priorytetu odkładania na kupkę i przeorientowaniu życia na praktyczne okazywanie pomocy ludziom w potrzebie.

 W rezultacie takiego dysponowania na bieżąco posiadanymi środkami materialnymi, wprawdzie nie powiększa się zawartość przysłowiowego kosza, nie rośnie stan naszego konta w ziemskim banku, ale za to rosną nasze notowania w oczach Bożych.

 Dzięki temu, gdy chrześcijanin stanie w obliczu jakiejś rzeczywistej potrzeby, może być pewny, że Bóg sięgnie do swoich zasobów, i da mu, ile trzeba. Biblia zapowiada bowiem, że: Kto się lituje nad ubogim, pożycza Panu, a ten mu odpłaci za jego dobrodziejstwo [Prz 19,17].

 Jest to bardzo praktyczny i o wiele bardziej pewny sposób zapewnienia sobie niezbędnych środków na zaspokojenie potrzeb w przyszłości. Sprzedajcie majętności swoje, a dawajcie jałmużnę. Uczyńcie sobie sakwy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej nie ma przystępu, ani mól nie niszczy [Łk 12,33].

 Warto wziąć tę radę pod uwagę, tym bardziej, że oszczędzanie w typowy sposób nie daje nam gwarancji, że na pewno zdążymy z zaoszczędzonych środków skorzystać. I powiedział im podobieństwo: Pewnemu bogaczowi pole obfity plon przyniosło. I rozważał w sobie: Co mam uczynić, skoro nie mam już gdzie gromadzić plonów moich? I rzekł: Uczynię tak: Zburzę moje stodoły, a większe zbuduję i zgromadzę tam wszystko zboże swoje i dobra swoje. I powiem do duszy swojej: Duszo, masz wiele dóbr złożonych na wiele lat; odpocznij, jedz, pij, wesel się. Ale rzekł mu Bóg: Głupcze, tej nocy zażądają duszy twojej; a to, co przygotowałeś, czyje będzie? Tak będzie z każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu bogaty [Łk 12,16–21].

Wdowy z okresu Wczesnego Kościoła praktykowały następujący sposób gromadzenia sobie osczędności na przyszłość:  Na listę wdów może być wciągnięta niewiasta licząca lat co najmniej sześćdziesiąt i raz tylko zamężna, mająca dobre imię z powodu szlachetnych uczynków: że dzieci wychowała, że gościny udzielała, że świętym nogi umywała, że prześladowanych wspomagała, że wszelkie dobre uczynki gorliwie pełniła [1Tm 5,9-10]. Dzięki takim "oszczędnościom" wierząca wdowa miała dozgonny wikt i opierunek w swoim zborze.

Lepiej zadbać o to, żeby być w Bogu bogatym, żeby nasze życie obfitowało w czyny posłuszeństwa Bogu. Wtedy Bóg, widząc zaistniałą potrzebę oddanego mu dziecka, w odpowiednim momencie uruchomi środki niezbędne do zaspokojenia tej potrzeby.

 Mam na to wiele dowodów. Nawet dzisiaj dostąpiłem czegoś takiego, że koncentrując się wcześniej na służbie Bożej, na niesieniu w imię Chrystusa pomocy ludziom w potrzebie, a nie na typowym ciułaniu, w jednej chwili otrzymałem pełną możliwość zaspokojenia kolejnej mojej potrzeby.

 Taki sposób "oszczędzania" odkryłem w Biblii i praktykuję go od lat. W rezultacie wprawdzie nie mam tzw. oszczędności, ale na bieżąco mam wszystko, co jest mi potrzebne do życia i do pobożności.

Mam nadzieję, że zostałem dobrze zrozumiany. Moja propozycja nie wyklucza zwyczajnego odłożenia paru złotych na zakupy przewyższające miesięczne możliwości budżetowe.

29 października, 2011

Zdążył przed udarem dokończyć dzieła


Ekspozycja ręcznie przepisanej Biblii
(format A3) w siedzibie Centrum
Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku
Kazimierz prezentuje swoje dzieło
zborowi w dniu 4 października 2009 roku
Dziś Światowy Dzień Udaru Mózgu, schorzenia dotykającego coraz większej ilości osób. Wg prognoz opartych na danych statystycznych każda co szósta osoba powinna się liczyć tym, że stoi przed groźbą doznania takiego udaru.

 Rok temu udar mózgu dotknął Kazimierza, jednego z bardzo serdecznych i gorliwych członków społeczności, której posługuję w Gdańsku. Stracił władzę w prawej ręce i nodze oraz utracił zdolność mówienia. Jest wciąż poddawany rehabilitacji neurologicznej i logopedycznej, ale póki co z bardzo nikłym skutkiem.

 Na okoliczność Dnia Udaru Mózgu chcę dziś pochwalić się niezwykłym wyczynem Kazimierza sprzed kilku lat, gdy jeszcze miał sprawą prawą rękę. Otóż ten nowo nawrócony spawacz po przeżyciu duchowego odrodzenia na tyle umiłował Pismo Święte, że postanowił je w całości przepisać na kartach formatu A3. Przez parę lat, niemal codziennie po powrocie z pracy zasiadał w tajemnicy do pisania i kartka po kartce, ręcznie przepisywał kolejne księgi Biblii. Na koniec zaniósł je do introligatora i na swój koszt oprawił w wielką, okazałą księgę.

 4 października 2009 roku, podczas Dnia Dziękczynienia Kazimierz zaprezentował i podarował swoje dzieło naszej wspólnocie. Jesteśmy z niego dumni. Ręcznie przepisana przez niego Biblia została umieszczona na specjalnej podstawie i jest eksponowana w naszej siedzibie jako świadectwo naszego respektu i szacunku dla Słowa Bożego.

 Dziś prawa ręka Kazimierza jest bezwładna. Nie może, choćby nie wiem jak chciał, napisać nią ani jednego słowa. Jednak parę lat temu, tuż przed udarem ta ręka, dzień po dniu, słowo po słowie, zajęta była Pismem Świętym. Czyż ręka ludzka może godziwiej dopełniać swej ziemskiej aktywności?

 Przybliżając dziś sylwetkę Kazimierza i jego niezwykłe dzieło zachęcam do pilnego przykładania ręki do wszelkiego dobrego dzieła, bowiem nigdy nie wiadomo, jak długo jeszcze Bóg pozwoli nam zachować aktywność. Przecież tylko jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo [Jk 4,15].

Kazimierz zdążył swoje dzieło dokończyć. A ty? Czy przyłożyłeś już rękę do jakiegoś dobrego dzieła? Czy jesteś dostatecznie pilny w jego realizacji?

I co z tego?

Car Szujski składa hołd przed królem
Zygmuntem III.
Obraz Jana Matejki, 1853
Równo 400 lat temu, 29 października 1611 roku w sali Senatu Zamku Królewskiego w Warszawie doszło do absolutnie wyjątkowego w naszej historii zdarzenia. Car rosyjski, Wasyl IV Szujski wraz ze swoimi braćmi oraz patriarchą Filaretem, pokłonili się przed królem Polski, Zygmuntem III Wazą i złożyli mu hołd poddaństwa.

 Nastąpiło to w konsekwencji zwycięstwa wojsk polskich pod wodzą hetmana Stanisława Żółkiewskiego, które we wrześniu 1610 roku wkroczyły do Moskwy i zajęły Kreml, aresztując cara i jego najbliższych.

 Rok później hetman Żółkiewski w uroczystym orszaku wkroczył ze swoim wojskiem do Warszawy, wioząc ze sobą cara Wasyla Szujskiego oraz jego braci Dymitra i Iwana, którzy w obecności szlachty i senatu złożyli królowi Zygmuntowi III Wazie przysięgę wierności.

 Nie ma dziś w Warszawie żadnego wyraźnego świadectwa tego niezwykłego wydarzenia. Wszelkie obiekty związane z hołdem i pobytem Szujskich były konsekwentnie usuwane i niszczone w imię rosyjskiej racji stanu. Jedynym śladem naszej krótkiej dominacji nad Rosją jest łaciński napis na Kolumnie Zygmunta, który w tłumaczeniu na język polski brzmi następująco:

 Zygmunt III z mocy wolnej elekcji król Polski, z tytułu dziedziczenia, następstwa i prawa – król Szwecji, w umiłowaniu pokoju i w sławie pierwszy pomiędzy królami, w wojnie i zwycięstwach nie ustępujący nikomu, WZIĄŁ DO NIEWOLI WODZÓW [MOSKIEWSKICH], STOLICĘ I ZIEMIE MOSKIEWSKIE ZDOBYŁ, WOJSKA ROZGROMIŁ, ODZYSKAŁ SMOLEŃSK, złamał pod Chocimiem potęgę Turcji, panował przez czterdzieści cztery lata, w szeregu czterdziesty czwarty król, dorównał w chwale wszystkim i przyjął ją [chwałę] całą.

 Chociaż ten hołd – jak napisano o nim w XVII wieku – był aktem tak sławnym, wielkim i nigdy w Polsce niewidzianym, to jednak nie miał i nie ma dla Polski żadnego większego znaczenia. Już parę lat później nikt nie miał takich złudzeń, że Polacy będą panować nad Rosją.

 Gdy rozmyślam dziś nad tą przedziwną kartką polskiej historii, przychodzą mi do głowy niektóre akty hołdu składanego Bogu. Parokrotnie byłem świadkiem takich podniosłych chwil, gdy ludzie uniżali się przed Bogiem, deklarowali dozgonną wierność Jezusowi Chrystusowi, w tym duchu przyjmowali chrzest wiary, a niedługo potem wypowiadali swe posłuszeństwo Bogu.

 Parę lat, a czasem już parę miesięcy później, wszystko wracało do dawnego stanu rzeczy. Ludzie ci nie tylko zupełnie przestawali się przejmować złożonymi przed Bogiem deklaracjami, ale - niczym Rosjanie po hołdzie ruskim - zaczęli zacierać po swym osobistym związku z Jezusem wszelkie ślady. Dziś mało już kto pamięta i wie, że taki incydent miał miejsce w ich życiu.

 Czy jednak także i Bóg o tym zapomniał? Kto świadomie przyjął chrzest i złożył publiczne wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa, ten przecież nawiązał prawne stosunki z Bogiem, które nigdy się nie przedawniają. Nie można ot, tak sobie, jednostronnie ich rozwiązać, zatrzeć ślady i zapomnieć o wszystkim. Nieuchronnie trzeba będzie stanąć przed Bogiem i zdać sprawę ze swego zachowania.

Gdy złożysz Bogu ślub, nie zwlekaj z wypełnieniem go, bo mu się głupcy nie podobają. Co ślubowałeś, to wypełnij! Lepiej nie składać ślubów, niż nie wypełnić tego, co się ślubowało [Kzn 5,3-4].

Bo jeśli słowo wypowiedziane przez aniołów było nienaruszalne, a wszelkie przestępstwo i nieposłuszeństwo spotkało się ze słuszną odpłatą, to jakże my ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,2–3].

 Mój hołd złożony Jezusowi Chrystusowi miał miejsce we wrześniu 1977 roku. Nie byłem do niego w żaden sposób zmuszany, jak to miało miejsce w przypadku hołdu zdetronizowanego cara Rosji. Dobrowolnie i na poważnie poddałem wtedy Jezusowi całe swoje życie. Jestem szczęśliwy, że tak kiedyś zrobiłem i po trzydziestu kilku latach tym bardziej doceniam królowanie Pana Jezusa nade mną.

 Nie tylko nie zacieram śladów po tamtej chwili, ale mam nadzieję, że jest coraz więcej czytelnych dowodów, świadczących o władzy Chrystusa Pana w moim życiu.

Powyższe słowa napisałem z nadzieją, że przynajmniej niektórzy dawni hołdownicy Chrystusa ockną się jeszcze - póki jest na to czas - i powrócą pod Jego władzę, pokutując i przepraszając Go za swoją niewierność.

28 października, 2011

Dlaczego nie wszyscy się nadają?

Poruszona przeze mnie wczoraj sprawa zapraszania ludzi nieodrodzonych z Ducha Świętego do tego, by instruowali i szkolili chrześcijańskich liderów jest na tyle ważna, że jeszcze dzisiaj podobnym kwestiom poświęcę kilka akapitów.

 Biblia jednoznacznie wskazuje, że służba Boża – zarówno dawne sprawowanie kultu Jahwe w Przybytku, jak i obecna służba w Kościele – nie może być sprawowana przez każdego. Jest ona zarezerwowana wyłącznie dla ludzi wybranych przez Boga i specjalnie do tego powołanych.

Podstawowymi kwalifikacjami świadczącymi o Bożym wyborze i uprawniającymi do posługi w Kościele są; upamiętanie z grzechów, narodzenie na nowo, chrzest wiary i napełnienie Duchem Świętym. Kto tych elementarnych wymogów nie spełnia, nie może być w pracy Kościoła w ogóle brany pod uwagę.

 Tymczasem niektórzy działacze kościelni lekceważą tę sprawę i zapraszają do współpracy w Kościele ludzi może i trochę religijnych, ale nie narodzonych na nowo. Znam przypadki wprowadzania takich osób np. do służby muzycznej – bo świetnie grają, czy też do nauczania w szkółce niedzielnej, bo mają dobre podejście do dzieci.

 Oto, co Bóg powiedział do Izraelitów: Wprowadzaliście cudzoziemców nieobrzezanych na sercu i nieobrzezanych na ciele, aby byli w mojej świątyni, aby bezcześcili mój przybytek, gdy ofiarowaliście mój chleb, tłuszcz i krew i łamaliście moje przymierze wszystkimi swoimi obrzydliwościami. Nie pilnowaliście sami służby w mojej świątyni, lecz ich ustanowiliście, aby pełnili służbę w mojej świątyni. Dlatego tak mówi Wszechmocny Pan: Żaden cudzoziemiec nieobrzezany na sercu i nieobrzezany na ciele, żaden spośród cudzoziemców, którzy żyją wśród synów izraelskich, nie wejdzie do mojej świątyni, lecz Lewici, którzy oddalili się ode mnie, błądząc za swoimi bałwanami z dala ode mnie, gdy Izrael odstąpił ode mnie, poniosą karę za swoje winy. Będą pełnili służbę w mojej świątyni jako odźwierni i słudzy przybytku [Ez 44,7–11].

 Bóg postanowił odsunąć od pełnienia zaawansowanych zadań w służbie Bożej ludzi, którzy wyręczali się w niej osobami do tego duchowo nieuprawnionymi. Docenił natomiast wierność i wytrwałość w służbie synów Sadoka. Lecz kapłani lewiccy, synowie Sadoka, którzy pełnili służbę w mojej świątyni, gdy synowie izraelscy odstąpili ode mnie, mogą zbliżać się do mnie, aby mi służyć. Będą stać przede mną, aby mi ofiarować tłuszcz i krew - mówi Wszechmocny Pan. Oni będą wchodzić do mojej świątyni i zbliżać się do mojego stołu, aby mi służyć; i będą pilnować służby dla mnie [Ez 44,15–16].

 Jest też w Biblii pouczająca historia o królu Uzzjaszu, który w przypływie niezdrowej pewności siebie ośmielił się zlekceważyć Słowo Boże i zabrał się za składanie ofiary. Gdy zaś doszedł do potęgi, wzbiło się w pychę jego serce ku własnej jego zgubie i sprzeniewierzył się Panu, Bogu swemu. Wszedł mianowicie do przybytku Pańskiego, aby złożyć ofiarę z kadzidła na ołtarzu kadzenia. Za nim poszedł kapłan Azariasz, a z nim osiemdziesięciu kapłanów Pana, ludzi śmiałych, którzy wystąpili przeciwko królowi Uzzjaszowi, mówiąc do niego: Nie twoja to rzecz, Uzzjaszu, składać ofiary z kadzidła Panu, rzecz to kapłanów, synów Aarona, którzy są poświęceni na to, by kadzić. Wyjdź z przybytku, gdyż dopuściłeś się zniewagi, a nie przyniesie ci to chwały przed Panem, Bogiem [2Kn 26,16–18]. Wiadomo, jak się to dla niego skończyło.

 Gdy Judejczycy po powrocie z niewoli babilońskiej rozpoczęli odbudowę świątyni, otrzymali sprytnie pomyślaną ofertę pomocy. A gdy wrogowie Judy i Beniamina usłyszeli, że wygnańcy budują świątynię Panu, Bogu Izraela, przystąpili do Zerubbabela, do Jeszuy i do naczelników rodów, i rzekli do nich: Będziemy budować razem z wami, gdyż czcimy Boga waszego tak jak wy i składamy mu ofiary od czasów Asarchaddona, króla asyryjskiego, który nas tutaj sprowadził. Lecz Zerubbabel, Jeszua i pozostali naczelnicy rodów z Izraela odpowiedzieli im: Nie godzi się, abyście wy razem z nami budowali świątynię Bogu naszemu, gdyż my sami budować będziemy dla Pana, Boga Izraela [Ezd 4,1–3].

 Podobna zasada obowiązywała we Wczesnym Kościele. Było po prostu nie do pomyślenia, ażeby w jego działalność wciągać ludzi spoza zboru. Oto jak wyglądała rekrutacja do prostej posługi przy stołach: Nie jest rzeczą słuszną, żebyśmy zaniedbali słowo Boże, a usługiwali przy stołach. Upatrzcie tedy, bracia, spośród siebie siedmiu mężów, cieszących się zaufaniem, pełnych Ducha Świętego i mądrości, a ustanowimy ich, aby się zajęli tą sprawą; my zaś pilnować będziemy modlitwy i służby Słowa [Dz 6,2–4]. Musieli to być ludzie z grona wierzących.

 Tym bardziej powinniśmy być precyzyjni przy obsadzaniu służby nauczania. Ty więc, synu mój, wzmacniaj się w łasce, która jest w Chrystusie Jezusie, a co słyszałeś ode mnie wobec wielu świadków, to przekaż ludziom godnym zaufania, którzy będą zdolni i innych nauczać [2Tm 2,1–2]. Czyż Tymoteuszowi mogłoby przyjść do głowy, że może w tym brać pod uwagę także ludzi spoza zboru?

 Każda posługa sprawowana w Kościele wymaga duchowych kwalifikacji. Nawet służby pomocniczej nie należy powierzać osobom postronnym. Również diakoni mają być uczciwi, nie dwulicowi, nie nałogowi pijacy, nie chciwi brudnego zysku, zachowujący tajemnicę wiary wraz z czystym sumieniem. Niech oni najpierw odbędą próbę, a potem, jeśli się okaże, że są nienaganni, niech przystąpią do pełnienia służby [1Tm 3,8–10].

 Są takie firmy, które – gdy coś mają budować, to wykonują to wyłącznie przez swoich pracowników, własnymi narzędziami i z przywiezionych przez siebie materiałów. Biorą pełną odpowiedzialność za inwestycję, więc nie mogą narażać się na ryzyko korzystania z obcych zasobów. Są też takie, w których i pracownicy, i narzędzia, i materiał – każde jest z innej parafii, byleby tylko było taniej. Której firmie powierzylibyśmy ważną dla nas inwestycję?

 Kościół to Boża placówka na duchowo wrogim mu świecie. Stanowimy enklawę ludzi wybranych ze świata i powołanych do pełnienia duchowych zadań. Nie wolno nam w tym posiłkować się ludźmi zmysłowymi, choćby nie wiem jak wybitnymi, bowiem człowiek zmysłowy nie przyjmuje tych rzeczy, które są z Ducha Bożego, bo są dlań głupstwem, i nie może ich poznać, gdyż należy je duchowo rozsądzać [1Ko 2,14].

27 października, 2011

Nie powierzajmy tego zadania obcym

Ambasada USA w Moskwie, 2007
Chcę dziś przywołać dość niezwykłe zdarzenie sprzed dwudziestu kilku lat i na jego przykładzie poruszyć kwestię chyba coraz bardziej powszechnego i niepokojącego zjawiska.

 Sprawa dotyczy ambasady USA w Moskwie. Kamień węgielny pod budowę nowego gmachu ambasady położono uroczyście w 1979 roku w dość niekomfortowych dla Amerykanów okolicznościach: Otóż zgodnie z zawartą parę lat wcześniej umową pomiędzy ZSSR i USA, budowla miała być wznoszona przez radzieckich pracowników i z wykorzystaniem miejscowych materiałów.

 Przystąpiono do robót i po kilku latach wszystko było już prawie gotowe, gdy nagle, w sierpniu 1986 roku zawieszono dalsze prace. Amerykanie nabrali poważnych wątpliwości, czy w trakcie budowy sowieci nie zaczęli realizować jakiegoś tajnego planu służb specjalnych.

 Ostatecznie, w dniu 27 października 1988 roku Prezydent Stanów Zjednoczonych, Ronald Reagan, podjął niecodzienną decyzję: Nakazał rozebrać nowo wybudowany budynek ambasady USA w Moskwie. Dlaczego?  Ponieważ wykryto w nim aparaturę podsłuchową.

Bardzo pouczająca historyjka, nieprawdaż? Tak to się zazwyczaj kończy, gdy zgadzamy się, by ktoś, komu nie możemy duchowo zaufać, wchodził na nasz teren i zajmował się naszymi sprawami. Szczególnie Kościół powinien w tej sprawie dmuchać na zimne, bowiem nasz duchowy nieprzyjaciel nie zasypia gruszek w popiele i nie przegapi żadnej okazji do dywersji.

Trzeba nam zachować daleko idącą czujność, aby nas szatan nie podszedł; jego zamysły bowiem są nam dobrze znane  [2Ko 2,11].

Kto myśli, że ludzie niewierzący, duchowo zależni od księcia tego świata, mogą być dobrymi doradcami w sprawach życia kościoła, kto zaprasza świeckiego lidera, choćby nie wiem z jak wspaniałym sukcesem zawodowym, by pouczał chrześcijańskich przywódców, powinien liczyć się z tym, że działa na rzecz instalowania się w kościele świeckich sposobów myślenia i działania.

 Powróćmy do decyzji Reagana. Pomyśli ktoś; można było przecież przejrzeć dokładnie każde pomieszczenie, przebadać każdy centymetr murów, sprawdzić wszystkie instalacje, nawet wymienić całe wyposażenie  – ale nie rozbierać nowego budynku! A jednak prezydent nakazał go rozwalić.

Ktoś może pomyśleć: Dlaczego Bóg skazuje skażonego grzechem starego Adama na śmierć? Przecież można starą naturę poprawić i pozwolić jej działać na rzecz Królestwa Bożego. Tak niektórzy zrobili i nadal robią. W konsekwencji mamy w Kościele wiele, już nawet nie utajnionych, świeckich metod i zasad.

 Wola Boża jednak się nie zmieniła. Biblia nakazuje budowanie wszystkiego całkowicie od początku. Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe. A wszystko to jest z Boga [2Ko 5,17–18].

Wszystko ma pochodzić ze sprawdzonego źródła i mieć Boży znak jakości! W nowym stworzeniu nie może być niczego starego!  Znosi więc pierwsze, aby ustanowić drugie [Hbr 10,9] i tej szczgólnej przestrzeni duchowej winniśmy strzec przed wpływem świata. 

26 października, 2011

(Nie)świeży powiew starego ducha

Fot. Wikipedia
Nie wszyscy wiedzą, że na ostatnim posiedzeniu mijającej kadencji w dniu 16 września 2011 roku z inicjatywy posłów Platformy Obywatelskiej Sejm RP ustanowił rok 2012 rokiem ks. Piotra Skargi.

 Nie wiem na ile świadomie, ale w uzasadnieniu swego stanowiska wspomniani posłowie wychwalając cnoty Piotra Skargi, na pierwszym miejscu podkreślili, że był to "czołowy polski przedstawiciel kontrreformacji".

 Takie stanowisko Sejmu RP w niektórych kręgach wywołało zrozumiałą radość. Na stronie internetowej MyJezuici.pl czytamy: Z radością informujemy, że w czasie ostatniego posiedzenia Sejmu, podjęta została decyzja, by rok 2012 uczynić rokiem ks. Piotra Skargi SJ. W przyszłym roku przypada 400. rocznica jego śmierci (1536-1612r.). Ks. Skarga zasłynął jako autor słynnych Kazań Sejmowych, był kaznodzieją króla Zaygmunta III Wazy. Założył wiele kolegiów jezuickich, był również pierwszym rektorem Uniwersytetu Wileńskiego.

 Niestety, nie wszyscy potrafią tak samo cieszyć się z tego, że w naszej Ojczyźnie i za życia, i po śmierci, wciąż prym mają ludzie, którzy niezależnie od jakości swego życia bronią obrazu Polski katolickiej, a przynajmniej nie zgłaszają przeciwko temu żadnych zastrzeżeń.

 Chlubienie się w Polsce tolerancją religijną, w świetle faktów zakrawa na kpinę. Rzeczony ks. Piotr Skarga jest jaskrawym przykładem ducha nietolerancji wobec wszystkich, którzy nie myślą po katolicku. Wystarczy trochę sobie o nim poczytać, aby zrozumieć, jakiemu duchowi w przyszłym roku oddamy nad Wisłą honory.

 Usadowiony w naszym narodzie duch narodowo – religijny gotów jest tolerować niemoralność, złodziejstwo, pijaństwo, korupcję a nawet niewiarę, ale nie znosi ludzi, którzy ośmielają się wierzyć inaczej. Szczególnie nie cierpi on ludzi, którzy w ślad za Pismem Świętym głoszą, że Jezus Chrystus to jedyna droga, prawda i żywot, że nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przez Jezusa [Jn 14,6] I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12].

Kto obstaje przy tych słowach biblijnego objawienia nie powinien spodziewać się tu równego traktowania. Nie trzeba sięgać w głęboką przeszłość, by się o tym przekonać. Kilkadziesiąt ostatnich lat moich osobistych obserwacji dostarcza mnóstwa dowodów tego, że innowiercy w Polsce nie mogą liczyć na żadne równouprawnienie, no może tylko takie, że nie nakłada się na ich jakiegoś dodatkowego podatku za odstępstwo od wiary katolickiej ;)

 Oto świeżutka ilustracja: Zbór, któremu posługuję od kilkunastu lat stara się o kawałek ziemi w Gdańsku. Nie mamy własnego miejsca zgromadzeń i chcielibyśmy – jako kościół z ustawowo uregulowanym stosunkiem Państwa do Kościoła – zakupić działkę pod budowę obiektu na cele kultu religijnego z zastosowaniem bonifikaty. Czynimy takie starania, bowiem inne kościoły, a zwłaszcza kościół katolicki, wielokrotnie w ten sposób nabyły już prawo własności rozmaitych nieruchomości.

 Jednak w naszym przypadku wciąż napotykamy na liczne przeszkody. Aktualnie ubiegamy się o kawałek ziemi w Gdańsku Oliwie i właśnie przed chwilą dowiedziałem się, że w lokalnej gazecie pojawił się artykuł pt. "Kościół chce bonifikaty", który już samym tytułem próbuje coś zarzucić naszym staraniom. Dziennikarka nawet nie skontaktowała się ze mną, by zapytać o tło całej sprawy. Dostała cynk od jakiegoś 'życzliwego' urzędnika i w kontekście ostatnich kontrowersyjnych aktów przekazywania gruntów kościołowi katolickiemu, jednostronnie nagłośniła nasz przypadek.

 I co? W obliczu zbliżającego się roku księdza Skargi, zasłużonego kontrreformatora, m.in. skutecznie ochraniającego ludzi palących w dawnych latach protestanckie domy modlitwy, nawet nie ma gdzie pójść na skargę...  ;)

Zupełnie jednak nie przeszkadza to naszym władzom lokalnym i krajowym wciąż przy różnych okazjach wychwalać tolerancję Polaków.

25 października, 2011

Przekleństwo świętego spokoju

Poranek przed Bitwą pod Azincourt
Sir John Gilbert (1817–1897)
Chcę dziś wspomnieć dość niezwykłą bitwę, do jakiej doszło pomiędzy wojskami angielskimi i francuskimi w dniu 25 października 1415 roku w pobliżu miasta i zamku Azincourt w północnej Francji. Maszerującym z Normandii w kierunku portu Calais wojskom angielskim króla Henryka V zastąpiła drogę znacznie silniejsza armia francuska Karola VI.

 Rankiem w dniu św. Kryspina, czyli 25 października, obydwie armie stanęły naprzeciwko siebie. Wzajemna obserwacja trwała cztery godziny. Francuzi na oczach głodnego wroga w spokoju skonsumowali śniadanie. Armia Henryka stała w milczeniu, oczekując na atak.

 Około godziny 11. Henryk przemówił do swoich ludzi, podkreślając rangę chwili i jej znaczenie dla przyszłości Anglii. Podkreślił też, że o ile lordowie, baronowie a także on sam mogą liczyć na przeżycie bitwy i wykupienie się z niewoli, o tyle oni nie mają innego wyjścia, jak tylko zwyciężyć. I tak się stało. Anglicy pod Azincourt całkowicie rozgromili Francuzów.

 Ta jedna z ważniejszych bitew w historii konfliktów angielsko - francuskich została przedstawiona też w sztuce Williama Shakespeare'a pt. Henryk V. Oto jakie m.in. słowa włożył Szekspir w usta Henryka V, zagrzewającego rycerzy do bitwy:

 "Ten, co przeżyje ten dzień i doczeka późnej starości, w przeddzień rocznicy zwoła przyjaciół na ucztę i powie: Jutro mamy święto św. Kryspina. A potem zedrze rękaw, pokaże blizny i powie: Te rany otrzymałem w dzień Kryspina. [...] A dżentelmeni w Anglii, teraz wylegujący się w łóżku, będą się uważać za przeklętych, że nie byli tutaj i będą się czuli licho, gdy ktoś będzie mówił, że walczył wespół z nami w dzień świętego Kryspina.

 Przytoczyłem fragmenty tego niezwykłego apelu, bowiem i chrześcijanie mogą się z niego czegoś ważnego nauczyć. Jako żołnierze Chrystusa Jezusa bierzemy udział w dziejowym konflikcie pomiędzy dobrem i złem, pomiędzy Bogiem i szatanem. Niemal każdego dnia stajemy oko w oko z bardzo niebezpiecznym wrogiem. Nie myślmy, że to jakieś nieszczęście. Nasze zaangażowanie w bój po stronie Chrystusa to wielkie wyróżnienie!

 Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie z powodu sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo Niebios. Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i kłamliwie mówić na was wszelkie zło ze względu na mnie! Radujcie i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebie [Mt 5,10–12].

 A niech nikt z was nie cierpi jako zabójca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako człowiek, który się wtrąca do cudzych spraw. Wszakże jeśli cierpi jako chrześcijanin, niech tego nie uważa za hańbę, niech raczej tym imieniem wielbi Boga [1Pt 4,15–16].

 Taką rangę ma nasze każde cierpienie i prześladowanie na tym świecie. Gdy w ten sposób zaczynam myśleć o codziennych zmaganiach i przykrościach, jakie spotykają mnie ze względu na wiarę w Chrystusa ze strony świata – to serce zaczyna mi rosnąć. Mało tego, współczuję tym, których na polu walki nie widzę.

Nie chcę mieć tutaj na ziemi  tzw. świętego spokoju. Chcę być zaangażowany w wojnę, brać udział w najróżniejszych jej bitwach, a nawet ponosić w nich straty...

24 października, 2011

Czy zjednoczenie to gwarancja lepszego jutra?

Dziś na całym świecie obchodzi się Dzień Narodów Zjednoczonych (ang. United Nations Day). Upamiętnia on rocznicę wejścia w życie w dniu 24 października 1945 roku Karty Narodów Zjednoczonych. Zgromadzenie Ogólne tej największej światowej organizacji - skupiającej dziś ponad dwieście narodów świata - już czterdzieści lat temu zaleciło państwom członkowskim, aby uznały ten dzień za święto państwowe.

 Pomyślmy: Narody świata! Pomimo mniejszego tempa przyrostu naturalnego w Europie, światowa populacja rośnie z godziny na godzinę. W chwili, gdy piszę te słowa jest nas razem 6 998 567 994 osoby. Wszystko wskazuje na to, że zanim październik dobiegnie końca przekroczymy liczbę 7 miliardów!

 Oto co m.in. napisał Sekretarz Generalny ONZ, Ban Ki-moon, w swoim przesłaniu na okoliczność tegorocznego Dnia Narodów Zjednoczonych:

Niektórzy mówią, że nasza planeta jest przeludniona. Ja twierdzę, że stanowimy siedmiomiliardową potęgę. Świat bardzo się przeobraził od czasu narodzin Narodów Zjednoczonych 66 lat temu. Żyjemy dłużej, zmniejszyła się umieralność naszych dzieci, więcej i więcej osób żyje w pokoju i pod demokratycznymi rządami prawa.

[…] Wciąż jednak na całym świecie zbyt wiele osób żyje w strachu. Zbyt wielu ludzi uważa, że ich rządy i globalna ekonomia nie są w stanie dłużej ich życiowo zabezpieczać. W tych chwiejnych czasach mamy tylko jedną odpowiedź: Zjednoczenie w dążeniu do celu. Globalne problemy wymagają globalnych rozwiązań. Połączenia aktywności wszystkich narodów w działaniu dla dobra wszystkich ludzi. Oto szczególna misja Narodów Zjednoczonych: Budować lepszy świat. Nikomu nie pozwolić pozostać w tyle. W imię sprawiedliwości społecznej i globalnego pokoju bronić najbiedniejszych i najsłabszych. W tym szczególnym dniu zechciejmy zauważyć, że Narody Zjednoczone nigdy bardziej tego nie potrzebowały.

W powiększającym się i coraz bardziej powiązanym świecie wszyscy mamy coś do zaoferowania i coś do zyskania pracując razem. Zjednoczmy się siłą siedmiu miliardów w imię globalnego, wspólnego dobra.

 Gdybym nie czytał Biblii, to powyższy apel Ban Ki-moona mógłbym potraktować jako prawdę objawioną, jak najbardziej godną wiary i pełnego zaangażowania. W świetle Biblii widzę jednak, że są to mrzonki.

 Księga Daniela inaczej opisuje czasy ostateczne, w których żyjemy i całe to zjednoczenie narodów: A że widziałeś nogi i palce po części z gliny, a po części z żelaza, znaczy, że królestwo będzie rozdzielone, lecz będzie miało coś z trwałości żelaza, jak widziałeś żelazo zmieszane z ziemią gliniastą. A to, że palce u nóg były po części z żelaza, a po części z gliny, znaczy, że królestwo będzie po części mocne, a po części kruche. A że widziałeś żelazo zmieszane z gliniastą ziemią, znaczy: zmieszają się z sobą, lecz jeden nie będzie się trzymał drugiego, tak jak żelazo nie może się zmieszać z gliną [Dn 2,41–43].

 Dlatego nie wierzę, że na bazie obecnych narodów można zbudować jeden wspaniały i lepszy świat. Wierzę natomiast w przychodzące Królestwo Boże: Za dni tych królów Bóg niebios stworzy królestwo, które na wieki nie będzie zniszczone, a królestwo to nie przejdzie na inny lud; zniszczy i usunie wszystkie owe królestwa, lecz samo ostoi się na wieki [Dn 2,44].

Biblia jednoznacznie zapowiada nadchodzący sąd Boży na tę ziemię i związany z nim nagły kres narodów. A o czasach i porach, bracia, nie ma potrzeby do was pisać. Sami bowiem dokładnie wiecie, iż dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy. Gdy mówić będą: Pokój i bezpieczeństwo, wtedy przyjdzie na nich nagła zagłada, jak bóle na kobietę brzemienną, i nie umkną [1Ts 5,1-3].

Tak więc w Dniu Narodów Zjednoczonych kieruję swe myśli i pragnienia ku Bogu i znowu się modlę: Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje, przyjdź Królestwo twoje, bądź wola twoja, jak w niebie, tak i na ziemi [Mt 6,9–10].

23 października, 2011

Iść za ciosem

widok ze zbocza Edge Hill
heatheronhertravels.com
23 października 1642 roku - to data pierwszej bitwy w angielskiej wojnie domowej, jaka toczyła się pomiędzy Rojalistami (zwolennikami króla Karola I) a siłami zbuntowanego wobec króla Parlamentu. Do starcia obu armii doszło na terenie hrabstwa Warwickshire (środkowa Anglia) w rejonie wzgórza Edge Hill, stąd przeszło ono do historii jako Bitwa pod Edgehill.

 Była to bitwa dość niespodziewana, bowiem zdążające w kierunku Londynu armie nieświadomie na tyle weszły sobie w drogę, że nie było innego wyjścia, jak tylko zetrzeć się ze sobą. Ponieważ Rojaliści odnieśli w nim zwycięstwo, król Karol mógł natychmiast ruszać i bez większych przeszkód dotrzeć do Londynu, odnosząc już łatwe zwycięstwo nad Parlamentem.

 Niestety, tego nie zrobił. Z powodu nadmiernej ostrożności króla Karola Rojaliści pozostali w miejscu swego zwycięstwa. Umożliwiło to odbudowę zdolności bojowej ich przeciwników, doprowadziło do trwającej 3 lata wojny domowej i w ostatecznym rozliczeniu zmarnotrawiło ich sukces spod Edgehill.

 Właśnie ta niepotrzebna, nieuzasadniona zwłoka Karola I w dalszym marszu na Londyn pobudza we mnie refleksję nad podobnymi błędami, jakie nieraz zdarza się nam w życiu popełnić. Chodzi mi o marnowanie okazji wypływających z różnych nagłych zwrotów okoliczności. Przez opieszałość, zbytnią ostrożność a czasem i zwykłe lenistwo zaprzepaszczamy wiele wspaniałych celów i życiowych zwycięstw.

 Dobrze ilustruje to biblijna scena z odwiedzin króla izraelskiego Joasza u chorego Elizeusza.
 W trakcie rozmowy prorok Boży przedstawił królowi cel wyznaczony przez Boga: Pobijesz Aramejczyków pod Afek doszczętnie. Następnie rzekł: Zabierz strzały! A gdy zabrał, rzekł do króla izraelskiego: Uderz nimi o ziemię! I uderzył trzy razy, a potem przestał. Wtedy rozgniewał się mąż Boży na niego i rzekł: Należało pięć albo sześć razy uderzyć, wtedy byś pobił Aramejczyków doszczętnie, lecz teraz tylko trzy razy pobijesz Aramejczyków [2Kr 13,17–19].

 Gdy podejmuję się jakiegoś zadania, gdy biorę się za bary z problemem, gdy potykam się z nieprzyjacielem, wówczas powinienem iść za ciosem, wytrwale przeć do przodu, nieprzerwanie walczyć aż do pełnego zwycięstwa. Zatrzymywanie się w pół drogi zazwyczaj źle się kończy. Oddala mnie od upragnionego celu i marnotrawi wcześniejszy trud.

21 października, 2011

Budujące zejście pod pokład

Trafalgar Square w Londynie
z kolumną Nelsona pośrodku
Dziś rocznica mało znanej w Polsce bitwy morskiej pod Trafalgarem. Rozegrała się ona 21 października 1805 roku u wybrzeży Hiszpanii pomiędzy flotą angielską a francusko – hiszpańską i była kluczową bitwą morską wojen napoleońskich.

 Tę zwycięską dla Brytyjczyków bitwę upamiętnia powszechnie znany Trafalgar Square w Londynie, a ja postanowiłem o niej wspomnieć z powodu niezwykłego zachowania dowódcy floty brytyjskiej, Horatio Nelsona.

 Otóż najpierw Nelson, w obliczu grożącego mu niebezpieczeństwa, że stanie się łatwym celem dla strzelców wroga, nie zgodził się ani przebrać za zwykłego marynarza, ani tym bardziej zejść pod pokład, żeby chronić własną skórę. Chciał stać pomiędzy marynarzami i walczyć razem z nimi, aby swoją obecnością dodawać im otuchy. Kiedy zaś został śmiertelnie postrzelony w kręgosłup przez marynarza francuskiego, czym prędzej kazał się znieść pod pokład, aby jego żołnierze tego nie dostrzegli. Niecałe cztery godziny później zmarł, ale bitwa była już wygrana.

 Właśnie ta postawa admirała Nelsona wzbudza dziś we mnie refleksję nad moim zachowaniem w stosunku do ludzi, dla których powinienem świecić przykładem. Biblia stwierdza, że bój toczymy z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich [Ef 6,12]. Nie od kogokolwiek innego z mojego otoczenia, ale w pierwszej kolejności od samego siebie trzeba mi wymagać gotowości do udziału w tym duchowym boju.

 Mało tego, wszystkim moim towarzyszom duchowej służby i boju dłużny jestem mądrą troskę o ich kondycję psychiczną. Jakże mógłbym liczyć na to, że będą oni zakładać duchową zbroję i dzielnie przeciwstawiać się złemu, jeżeli nie będą widzieć, że ja to robię na co dzień? Jakże mieliby oni niezachwianie trwać na stanowisku, gdyby widzieli, że ja uległem i się poddałem? Tu potrzebna jest mądrość.

 Apel prawdziwego przywódcy duchowego zawsze zawiera w sobie element osobistego przykładu: Nie wstydź się więc świadectwa o Panu naszym, ani mnie, więźnia jego, ale cierp wespół ze mną dla ewangelii, wsparty mocą Boga [2Tm 1,8]. Apostoł Paweł nie chował się za innych, nie schodził z linii strzału, aby zachowywać własną skórę dla tzw. wyższych celów. Dzięki temu miał moralne prawo, by wzywać: Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa [2Tm 2,3].

 We wszystkim stawiaj siebie za wzór dobrego sprawowania przez niesfałszowane nauczanie i prawość, przez mowę szczerą i nienaganną [Tt 2,7–8].

A co, gdy w jakimś okresie życia z różnych względów takim przykładem być przestaliśmy?

Dzisiejsze wspomnienie zwycięskiego dowódcy Bitwy pod Trafalgarem stanowi dobrą wskazówkę: Jak najdłużej świecić budującym przykładem, a gdy w pewnym momencie wiadomo, że takim przykładem być już nie możemy, czym prędzej należy zniknąć. Schować się gdzieś pod pokład, aby w innych nie zagasić ducha walki.

Dobry przywódca nawet jak umiera, to robi to z klasą i wciąż myśli przede wszystkim o tym, co jest dobre dla jego towarzyszy.

20 października, 2011

Czy jest się czym chwalić?

fot. AFP
Światowe serwisy informacyjne donoszą, że dziś został zabity dyktator libijski, Muammar Kaddafi. Wyjechał w konwoju z rodzinnej Syrty i już nigdzie nie dotarł, bo konwój został zaatakowany przez myśliwce NATO. Kto go bezpośrednio dopadł i zastrzelił? Chwali się tym 18-letni Libijczyk, Mohammed Al-Bibi, a na dowód swego czynu pokazuje złoty pistolet, który – jak twierdzi – odebrał Kaddafiemu. Były dyktator tuż przed swoją śmiercią miał go prosić o litość i wołać: "Nie strzelaj".

 Niezależnie od tego, ile w tym prawdy, a ile młodzieńczej fantazji, przypomina mi się biblijna opowieść, w której również młodzieniec chwali się przed Dawidem, że uśmiercił Saula. A młodzieniec, który mu przyniósł te wieści, rzekł: Przypadkowo znalazłem się na pogórzu Gilboa, a oto Saul stał tam oparty na swojej włóczni, a tu już wozy i jeźdźcy go dosięgali, wtem obejrzał się i zobaczywszy mnie, zawołał na mnie, więc ja rzekłem: Oto jestem. A on rzekł do mnie: Kto ty jesteś? Odpowiedziałem mu: Jestem Amalekitą. On rzekł do mnie; Przystąp do mnie i dobij mnie, gdyż zdrętwienie mnie już ogarnęło, a życie kołacze się jeszcze we mnie. Przystąpiłem więc do niego i dobiłem go, wiedziałem bowiem, że nie przeżyje swojego upadku. Potem zdjąłem diadem, który miał na głowie, i naramiennik, który miał na ramieniu, i przyniosłem je oto do mojego pana! [2Sm 1,6–10].

 Odrzucony i zdegradowany przez samego Boga Saul był śmiertelnym wrogiem Dawida. Nieuchronnie musiała nadejść chwila jego śmierci i wszyscy w Izraelu raczej się z tym liczyli. Czy jednak ów młodzieniec, po zadaniu Saulowi śmiertelnego ciosu, rzeczywiście miał się czym pochwalić przed królem Dawidem?

 Potem Dawid zapytał młodzieńca, który mu przyniósł te wieści: Skąd jesteś? A on rzekł: Jestem synem przybysza amalekickiego. A Dawid rzekł do niego: Jakże! Nie bałeś się podnieść swej ręki, aby zabić pomazańca Pańskiego? I Dawid przywołał jednego ze swoich sług, i rzekł: Przystąp i przebij go. Ten ugodził weń tak, że zginął. A Dawid rzekł jeszcze do niego: Twoja krew niech spadnie na twoją głowę, gdyż twoje usta świadczyły przeciwko tobie, gdy rzekłeś: Ja zabiłem pomazańca Pańskiego [2Sm 1,13–16].

 Młodzieniec strzelający do starszego człowieka (kimkolwiek by on nie był), który błaga go o litość, nie powinien się chwalić tym, co zrobił. Lufa po tym śmiertelnym strzale jakoś mi nie pachnie tryumfem...

 Czasem mamy do czynienia z tak zawiłym problemem, że chociaż wszyscy oczekują na jego rozwiązanie, to jednak żadna opcja tego rozwiązania nie jest chwalebna i nie może nikomu przynieść pochwały. Ktoś w końcu robi decydujący ruch, ukróca dalsze zło, skutecznie unieszkodliwia człowieka stanowiącego zagrożenie dla innych, ale jeżeli jest mądry, to nabiera wody w usta i znika z pola widzenia. Zachowuje się jak dobry agent służb specjalnych, który po wykonaniu ważnego zadania znika tak samo niepostrzeżenie, jak się w miejscu akcji pojawił.

 Życie uczy, że przechwalanie się swoimi czynami nigdy nie jest na miejscu. Nawet po dokonaniu czegoś ewidentnie godziwego i chwalebnego lepiej się z tym nie obnosić, a cóż dopiero, gdy zdarzyło się nam stanąć w obliczu konieczności wykonania zadania o niejednoznacznym wydźwięku. Mało kto nas wtedy zrozumie, a już na pewno pochwałę przyćmi niejedna nagana.

 A więc niektórymi czynami – choćby jak najbardziej potrzebnymi – lepiej się nie chwalić.

18 października, 2011

Tysiąc za jednego


Gilad Shalit
 Cały świat mówi w tych dniach o niezwykłej ugodzie zawartej pomiędzy palestyńską organizacją Hamas, a rządem izraelskim. Premier Izraela powiedział dziś w okolicznościowym przemówieniu, że drżał w sercu przed wszystkimi konsekwencjami tej decyzji, długo ją rozważał, ale jednak postanowił: Za uwolnienie jednego żołnierza izraelskiego, Gilada Szalida, więzionego przez Palestyńczyków od 2006 roku, Izrael wypuści ponad tysiąc terrorystów z Hamasu.

 Nie wdając się w różne szczegóły tej niecodziennej wymiany i abstrahując od poszanowania pojedynczego obywatela w kraju nad Wisłą, chcę powiedzieć, że jestem wewnętrznie poruszony tym stanowiskiem rządu Izraela. Wartość wolności jednego obywatela Izraela przeważyła obawy związane z potencjalnym zagrożeniem dla kraju ze strony tysiąca wypuszczonych na wolność terrorystów. To jest to! Imponuje mi takie podejście do losu pojedynczego człowieka, do wartości swojego rodaka.

 Ciekawe, że kiedyś, za czasów Jozuego, Bóg wymienił takie proporcje opisując przewagę swojego ludu w sytuacji, gdy Izraelici wiernie trzymali się Jahwe i Jego Słowa. Jeden mąż spośród was pędzi przed sobą tysiąc, gdyż to Pan, Bóg wasz, walczy za was, jak wam przyobiecał [Joz 23,10]. Niestety, niedługo potem synowie Izraela podali tyły swoim wrogom, ponieważ okazali się bałwochwalcami i zeszli z drogi posłuszeństwa Bogu. Teraz, w dobie ewangelii, obecność Boża i Jego błogosławieństwo wyraża się i objawia w kategoriach już znacznie głębszych.

 Powróćmy jednak do idei samej proporcji 1:1000. Oto znamienne w tym względzie biblijne świadectwo ludzi wiary: Albowiem lepszy jest dzień w przedsionkach twoich, niż gdzie indziej tysiąc; Wolę stać raczej na progu domu Boga mego, niż mieszkać w namiotach bezbożnych [Ps 84,11].

 W ślad za tym głosem synów Koracha chcę dziś podkreślić, że jako chrześcijanin i obywatel Królestwa Bożego mam szczególny stosunek do braci i sióstr w Jezusie Chrystusie. Ich towarzystwo jest dla mnie cenniejsze od jakichkolwiek innych kontaktów, choćby z najważniejszymi sławami tego świata. Wolę z nimi zgubić niż z innymi znaleźć.

 Chętnie oddam tysiąc dni w luksusowych kurortach tego świata za jeden dzień wczasów w skromnych warunkach, ale za to w towarzystwie ludzi miłujących Pana Jezusa. Bez namysłu  zrezygnuję z biletu za tysiąc złotych na bal sylwestrowy w towarzystwie celebrytów, żeby tylko móc tę noc spędzić razem z braćmi i siostrami z mojego zboru, choćby nawet dla kogoś ta społeczność nie była warta nawet jednej złotówki.

Przesadzam?

Interes warty zachodu!

fotokopia czeku, którym zapłacono za Alaskę
Dziś rocznica finału niezwykłej transakcji. 18 października 1867 roku miała miejsce uroczystość oficjalnego przejęcia przez Stany Zjednoczone zakupionej od Rosji Alaski. To był interes! 1.518.800 kilometrów kwadratowych za kwotę 7,2 miliona dolarów, czyli 4,74 dolara za jeden kilometr kwadratowy.

 Car Aleksander II w obawie utraty terytorium Alaski na wypadek jakiegoś konfliktu z Wielką Brytanią [kolonizującą wówczas obszary dzisiejszej Kanady), złożył Stanom Zjednoczonym w 1859 roku ofertę jej sprzedaży. Amerykanie okazali zainteresowanie, ale z uwagi na swoje problemy wewnętrzne nie mogli od razu podjąć negocjacji w tej sprawie. Jednakże zaraz po zakończeniu wojny secesyjnej powrócili do rozmów i dwa lata później Alaska stała się ich własnością. W roku 1959 roku została kolejnym, 49. stanem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

 Można by się zastanawiać, czy USA, w sytuacji ogromnych potrzeb materialnych po wojnie domowej, powinny decydować się na tak ogromny wydatek z publicznej kasy. Ziemi mieli przecież pod dostatkiem. Jednak to nie o ziemię chodziło. Dwadzieścia lat później cały świat się dowiedział, że jest tam mnóstwo złota, a dziś powszechnie wiadomo, że Alasce znajdują się jedne z największych na świecie złóż ropy naftowej, a także złoża gaz ziemnego, platyny, rudy miedzi, cyny, niklu i uranu.

 Gdy myślę o amerykańskim interesie zrobionym na zakupie Alaski, to przypomina mi się następujące podobieństwo Jezusa: Podobne jest Królestwo Niebios do ukrytego w roli skarbu, który człowiek znalazł, ukrył i uradowany odchodzi, i sprzedaje wszystko, co ma, i kupuje oną rolę [Mt 13,44]. Innymi słowy, Królestwo Boże to wartość ukryta, ale tak wielka wartość, że gdy człowiek stanie się jej świadomy, wówczas – by to Królestwo osiągnąć – gotów jest zapłacić każdą cenę.

 Przy tym ważna uwaga: W społeczeństwie amerykańskim na okoliczność zakupu Alaski toczyła się burzliwa dyskusja. Było wielu przeciwników tej transakcji. Niektórzy uważali ją za czyste marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Jednak potem się okazało, że naprawdę było warto. Dziś Alaska przynosi Stanom ogromne przychody, a jej mieszkańcy nie tylko że w ogóle nie płacą podatków, to jeszcze dostają coroczne dywidendy od wydobywanej tam ropy naftowej.

 Podobnie jest ze sprawą dzisiejszego inwestowania w Królestwo Boże. Odwracanie się od świata, rezygnowanie z wielu jego lukratywnych propozycji i poświęcanie życia na rzecz niewidzialnej jeszcze rzeczywistości Królestwa Bożego wydaje się być zwyczajną głupotą. Jednakże prawdziwi chrześcijanie patrzą dalej, niż inni ludzie. Kierują się – jak mówi Biblia – ku dziedzictwu nieznikomemu i nieskalanemu, i niezwiędłemu, jakie zachowane jest w niebie dla was [1Pt 1,4]. Dzięki tej postawie przyjdzie dla nas wspaniały czas spożywania słodkich owoców dzisiejszych poświęceń.

 Tak więc, podczas gdy większość ludzi myśli o tym, jak najlepiej się ustawić w tym doczesnym życiu, my czym prędzej "kupujmy" obywatelstwo w Królestwie Bożym. Jak to zrobić?

Zapraszam do lektury Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu.

17 października, 2011

Zauważaj ludzi w potrzebie!

Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1992 roku ustanowiło dzień 17 października Międzynarodowym Dniem Walki z Ubóstwem [ang. International Day for the Eradication of Poverty]. Nie była to nowa inicjatywa, bowiem już znacznie wcześniej organizacje pozarządowe w wielu krajach obchodziły Światowy Dzień Sprzeciwu Wobec Nędzy.

 Przyjęta na tę okoliczność rezolucja 47/196 głosi, że obchody tego Dnia są wyrazem hołdu dla ofiar nędzy na całym świecie, a także znakiem solidarności i braterstwa z najuboższymi. Mają one uświadomić opinii publicznej konieczność likwidacji ubóstwa na całym świecie, zwłaszcza w krajach rozwijających się.

 Mowa o całkowitym wyeliminowaniu ubóstwa, w świetle Biblii wygląda na kompletną mrzonkę. Albowiem ubogich zawsze macie pośród siebie i gdy zechcecie, możecie im dobrze czynić [Mk 14,7] – powiedział Jezus. W ewangelii Jana zaś te słowa Syna Bożego nabierają jeszcze innego, dodatkowego znaczenia: Albowiem ubogich zawsze u siebie mieć będziecie... [Jn 12,8].

 Powiedział też do tego, który go zaprosił: Gdy dajesz obiad albo wieczerzę, nie zwołuj swoich przyjaciół ani swoich braci, ani swoich krewnych, ani bogatych sąsiadów, żeby cię czasem i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś już odpłatę. Lecz gdy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych, ślepych. I będziesz błogosławiony, bo nie mają ci czym odpłacić. Odpłatę bowiem będziesz miał przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych [Łk 14,12–14].

Chociaż całkowita likwidacja ubóstwa wydaje się mało prawdopodobna, to jednak ważne, abyśmy - wręcz programowo - zauważali ludzi w potrzebie. Pomysłodawcy ustanowienia Międzynarodowego Dnia Walki z Ubóstwem zwrócili uwagę, że ta walka ma być priorytetem na drodze rozwoju. Podoba mi się ta idea. Powiedziałbym, że ma ona w sobie coś z ducha ewangelii. Biblia od wieków nie widzi alternatywy dla wspierania ubogich przez tych, którzy sami chcą się upodabniać do Jezusa i którzy wzywają do tego innych, głosząc im ewangelię.

 Wynika to jasno ze świadectwa apostoła Pawła, złożonego zborom galackim: Bo Ten, który skutecznie działał przez Piotra w apostolstwie między obrzezanymi, skutecznie działał i przeze mnie między poganami - otóż, gdy poznali okazaną mi łaskę, Jakub i Kefas, i Jan, którzy są uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na dowód wspólnoty, abyśmy poszli do pogan, a oni do obrzezanych; mieliśmy tylko pamiętać o ubogich, czym się też gorliwie zająłem i co starałem się wykonać [Ga 2,8–10].

 W Liście Jakuba Biblia wręcz orzeka ścisły związek troski o ubogich z pobożnością. Czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nie splamionym przez świat [Jk 1,27]. W Liście Jana zaś stwierdza: Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci. Jeśli zaś ktoś posiada dobra tego świata, a widzi brata w potrzebie i zamyka przed nim serce swoje, jakże w nim może mieszkać miłość Boża? Dzieci, miłujmy nie słowem ani językiem, lecz czynem i prawdą [1Jn 3,16–18].

 Okazuje się też, że powyższa nauka apostolska stoi w całkowitej zgodności z pouczeniami udzielonymi wiele wieków wcześniej synom Izraela: Jeśliby jednak był u ciebie jakiś ubogi spośród twoich braci w jednej z twoich bram, w twojej ziemi, którą Pan, twój Bóg, ci daje, to nie zamkniesz swego serca i nie zaciśniesz swojej ręki przed twoim ubogim bratem. Lecz otworzysz przed nim swoją rękę i pożyczysz mu pod dostatkiem tego, czego mu będzie brakowało [5Mo 15,7–8].

 Jednym słowem, cała Biblia zgodnie naucza, że ani prawdziwa miłość chrześcijańska, ani faktyczna pobożność, nie istnieją bez wrażliwości na niedostatek bliźniego i praktycznej troski o ubogich. Kto więc chce się duchowo rozwijać, ten nie ma innej drogi, jak tylko otwierać serce i rękę przed bliźnim w potrzebie.

14 października, 2011

Słowo zachęty

 Mój dzisiejszy głos pragnę poświęcić zachęcie do trwania w wierze.

To jest absolutnie wyjątkowe wyróżnienie, że przez wiarę w Jezusa Chrystusa jesteśmy dziećmi Bożymi. Nie można, żyjąc w ciele na tym świecie, osiągnąć niczego większego i bardziej zaszczytnego. Żaden nowo wybrany poseł lub senator, żaden prezydent, profesor, prezes czy dyrektor, nie przewyższa rangą godności dziecka Bożego.

Przypominam, że tak wysoką pozycję zapewnił nam Pan Jezus Chrystus, usprawiedliwiając nas z naszych grzechów, jednając nas z Bogiem Ojcem i wprowadzając nas do Domu Bożego, po tym, jak uwierzyliśmy w Niego i pokornie poprosiliśmy, aby stał się naszym Zbawicielem i Panem.

 Podkreślam te podstawowe prawdy Ewangelii Chrystusowej, bowiem na co dzień jesteśmy bombardowani kłamstwem, infekowani sceptycyzmem i duchem niewiary. Zdając sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa, potrzebujemy wciąż na nowo ogłaszać prawdę. Słowo Boże jest prawdą, więc niech ono mieszka w nas obficie!

Nie dawajmy wiary pseudonaukowym rewelacjom. Nie ulegajmy urokowi wesołych i zadowolonych z życia agnostyków, którzy porzucili drogę wiary i żyją bez Boga na świecie. Nie ufajmy pozorowanym na naukowe programom telewizyjnym, z których sączy się niewiara. Większość z nich została świadomie wyprodukowana tylko po to, aby zakwestionować i ośmieszyć naszą prostolinijną wiarę w Jezusa Chrystusa.

Z tego powodu znaczna część programów, audycji, filmów, książek i czasopism o tematyce chrześcijańskiej nie jest warta naszej uwagi. Karmienie się taką twórczością, to szkodzenie samemu sobie, to podtruwanie własnego organizmu. Z całego serca radzę ostrożniejszy dobór takich źródeł poznania i mocno namawiam do regularnego czytania Biblii. Wiara, by wzrastać, potrzebuje zdrowego pokarmu, a jest nim Słowo Boże.

 Pan Jezus powiedział, że bycie prawdziwym Jego uczniem jest powiązane z wytrwaniem w Słowie Bożym. Gdy będziemy czytać Biblię i wnikliwiej rozważać w sercu jej treść, wówczas będziemy dobrymi sługami Chrystusa Jezusa, wykarmionymi na słowach wiary i dobrej nauki, za którą poszliśmy.

 Nie porzucajmy więc ufności, jaka swego czasu napełniła nasze serce, gdy z wiarą podeszliśmy do Bożych obietnic. Nie miłujmy świata, ani jego wartości, poprzez które chce on nas odciągnąć od szczerego oddania się Chrystusowi, zwabić na manowce i uczynić z nas rozbitków w wierze.

Poświęcanie cennego czasu na oglądanie, czytanie i słuchanie tego, czym karmią się ludzie duchowo przynależący do świata, nie zbuduje nas i nie utwierdzi w wierze. Bądźmy czujni, aby w porę zauważyć niezdrowe tendencje w duchowym odżywianiu i powrócić do prawidłowych proporcji.

 Chodząc drogą wiary powinniśmy też zdawać sobie sprawę, że grozi nam nie tylko duch niedowiarstwa i sceptycyzmu. Ponieważ pożądaną przez wszystkich normą życia jest pomyślność, zdrowie, dostatek materialny i akceptacja ze strony otoczenia, łatwo można pobłądzić i pójść tym tropem sądząc, że jest to właściwy kierunek myślenia również w sferze życia chrześcijańskiego.

Tymczasem Słowo Boże zapowiada, że musimy przejść przez wiele ucisków, aby wejść do Królestwa Bożego. To bardzo ważna uwaga, Umiłowani. W szeregach chrześcijańskich mamy dziś wielu zwodzicieli, którzy obśmiewają apostolski pogląd na prawdziwą drogę wiary. Sami upodobnili się do świata i starają się swoim stylem życia zarazić innych wierzących. Pieniądze, samochody, wykwintne jedzenie, podróże, nowinki techniczne, muzyka, kino, rozrywka – oto ich pasja. Nęcą tym słabe i duchowo niedożywione dusze wielu wierzących. W ich towarzystwie coraz trudniej jest wierzyć, że bez pieniędzy, nowego samochodu, chodzenia po kawiarniach i restauracjach, misji zwiedzania świata i znajomości hitów światowego kina można być umiłowanym dzieckiem Bożym, jak najbardziej szczęśliwym, chociaż od tego dalekim.

 Biblia niezmiennie przez wieki głosi nam, że kto chce na tym świecie wieść pobożne życie w Jezusie Chrystusie, prześladowanie znosić będzie. Przypominam dziś tę prawdę, abyśmy się nie trapili, że poziomem życia nie dorównujemy wielu tzw. liderom chrześcijańskim. Nie oni są naszym wzorcem, więc nabierzmy zdrowego dystansu do ich apeli i prób wciągania nas w ich sposób na życie.

Nasz Pan, Jezus Chrystus, wytyczył nam inną drogę i podejście do życia. Apostołowie zaprezentowali nam styl życia, który zasadniczo różni się od zachowań większości dzisiejszych przywódców duchowych. Na świecie ucisk mieć będziecie – brzmi biblijna zapowiedź.

 Trzeba nam wciąż na nowo o tym sobie przypominać, abyśmy nie upadli na duchu utrudzeni. Gdy będziemy świadomi, że wiele ucisków jest wpisanych w prawdziwe naśladowanie Jezusa, to nie tylko nie będziemy chodzić smutni i przybici, ale będziemy się radować, że zostaliśmy uznani za godnych znosić zniewagę dla imienia Jego.

 Przeto, bracia moi umiłowani i pożądani, radości i korono moja, trwajcie w Panu, umiłowani [Flp 4,1].

13 października, 2011

Błogosławieństwo nieobecności

Nie w każdym miejscu i towarzystwie warto być, nawet jeśli na daną chwilę wydaje się ono bardzo ważne i upragnione przez wielu. Na przykład, o osobach, które 10 kwietnia 2010 roku miały lecieć z prezydentem RP do Smoleńska, a jednak nie było ich w tym samolocie, mówi się dziś, że dostały drugie życie.

Nieraz tak bywa, że obecność, o którą bardzo zabiegaliśmy staje się przekleństwem, a nieobecność, którą traktowaliśmy jako osobistą porażkę, okazuje się wielką wygraną. Żałujemy, że nas gdzieś nie ma, do czasu, gdy wydarzy się coś, co całkowicie zmieni optykę naszej oceny danego miejsca. Wtedy zaczynamy się cieszyć, że nas tam nie było.

Był w Polsce czas, gdy niejeden po cichu żałował, że go nie ma w kręgach wysoko postawionych partyjniaków. Nie miał dostępu do szeregu przywilejów społecznych i ówczesnych salonów. Po 1989 roku okazało się to jednak jego wielkim szczęściem. Zmiana ustrojowa wprowadziła nowe kryteria ważności miejsc i kręgów towarzyskich. Tamta popularność stała się co najmniej wstydliwa.

Podstawową strefę błogosławionej nieobecności stanowi środowisko ludzi bezbożnych. Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych, ani nie stoi na drodze grzeszników, ani nie zasiada w gronie szyderców, lecz ma upodobanie w zakonie Pana i zakon jego rozważa dniem i nocą [Ps 1,1–2]. W świetle tych słów widać, że nawet jeżeli w danej chwili odczuwa się przykrość odtrącenia, to lepiej już przez całe lata żyć w osamotnieniu, niż być w środku złego towarzystwa.

Ewangeliczny Łazarz mógł czuć się gorszy, że nie było dla niego miejsca przy biesiadnym stole bogacza. Lecz jakże był potem szczęśliwy, że to nie pod jego adresem padły słowa: Synu, pomnij, że dobro swoje otrzymałeś za swego życia, podobnie jak Łazarz zło; teraz on tutaj doznaje pociechy, a ty męki cierpisz [Łk 16,25]. Ważne, żeby nieobecność w złym miejscu nie była równoznaczna z zawieszeniem w próżni, z jakąś pustką i całkowitym niebytem. Są przecież miejsca, gdzie jak najbardziej można i warto być obecnym!

Obecność w danym miejscu i towarzystwie, albo owocuje honorem i chwałą, albo pociąga za sobą przykre  konsekwencje. Dobrze jest być tam, gdzie - choćby zupełnie na marginesie życia - dzieją się rzeczy dobre i szlachetne, bo z czasem będziemy mieli za to pochwałę. Tam zaś, gdzie odbywa się coś o wydźwięku wątpliwym, lepiej żeby nas w ogóle nie było.

Tego rodzaju myśli przychodzą mi niestety do głowy również po lekturze biografii "Życie, życie moje", która pojawiła się ostatnio na naszym księgarskim ryneczku. Dobrze, że jej autor nie miał powodów, aby o mnie jakoś szczególnie w swej książce wspominać. Nieobecność okazała się i tutaj błogosławieństwem.

12 października, 2011

Rozsądek mierzony w kilometrach na godzinę?

Dziś w Polsce obchodzimy Dzień Rozsądnej Prędkości. Ogłoszono go w celu skuteczniejszego zapobiegania wypadkom drogowym. Każdego dnia na polskich drogach ginie średnio 12 osób, a główną przyczyną tych tragedii jest nadmierna prędkość. Zachodzi więc wielka potrzeba ustawicznego apelowania do wyobraźni kierowców, aby bezpieczniej korzystali z dróg publicznych.

 Jak na ironię, rok temu 12 października, czyli w Dniu Rozsądnej Prędkości zginęło naraz 18 osób w nagłośnionym zderzeniu busa z ciężarówką. Wszystkie ofiary podróżowały jednym busem, wyposażonym zaledwie w 6 siedzeń. Niezależnie od nadmiaru prędkości niewątpliwie  wystąpił  tam  poważny  niedobór  rozsądku.

 Jako kierowca wiem, że rozsądna prędkość, to nie jest tylko - tak po prostu - wartość wskazania szybkościomierza. Owszem, przepisy drogowe jednakowo obowiązują wszystkich, ale każdy wie, że w praktyce ta sama szybkość, która dla jednego jest już szaleństwem, dla drugiego kierowcy jest prędkością rozsądną i bezpieczną. Składa się na to między innymi i rodzaj nawierzchni, i warunki atmosferyczne, i doświadczenie kierowcy, i jego cechy psychofizyczne, i stan pojazdu, którym kieruje.

 Biblia nic nie wspomina o samochodach, bo w czasie jej powstawania jeszcze ich nie było. Dużo za to mówi o rozsądku, a ten pasuje do wszystkiego i przydaje się w każdych okolicznościach.

 Kto oszczędza swych słów, jest rozsądny, a kto zachowuje spokój ducha, jest roztropny. Nawet głupiec, gdy milczy, uchodzi za mądrego, za roztropnego, gdy zamyka usta [Prz 17,27–28].

 Zdrowy rozsądek zapewnia życzliwość, lecz droga niewiernych prowadzi do zguby. Roztropny robi wszystko rozważnie, lecz głupiec popisuje się głupotą [Prz 13,15–16]. Również za kierownicą.

Chociaż kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć [Prz 19,2] to jednak Biblia zaleca pośpiech w upamiętaniu się z grzechów i pojednaniu z Bogiem. W tych sprawach niczego nie można zrobić zbyt szybko, bo nawracać się trzeba jak najprędzej, wręcz gwałtownie.  A od dni Jana Chrzciciela aż dotąd Królestwo Niebios doznaje gwałtu i gwałtownicy je porywają [Mt 11,12].  Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 4,7].

 Wracajc zaś do Dnia Rozsądnej Prędkości, chciałoby się rzec, że nierozsądne jest ocenianie kierowcy wyłącznie po wskazaniu jego szybkościomierza. Przemawiam jak do rozsądnych: Rozsądźcie sami, co mówię [1Ko 10,15].

11 października, 2011

Mężatka - święta rzecz!

Pozwolę sobie przypomnieć dziś wydarzenie, które równo dwadzieścia lat temu mocno wstrząsnęło Polakami. Zazdrosny mąż, francuski reżyser, zastrzelił znanego piosenkarza i aktora, Andrzeja Zauchę i swoją żonę, Zuzannę Leśniak, gdy obydwoje wychodzili z teatru w Krakowie. Zaucha zginął na miejscu, Zuzanna zmarła w drodze do szpitala.

Można by powiedzieć, że był to zwyczajny romans wdowca. Żona Andrzeja Zauchy, Elżbieta, zmarła w 1989 roku na udar mózgu. Gwiazdor odczuwał pustkę po śmierci żony. Na emocjonalnym horyzoncie pojawiła się bratnia dusza, młodsza o 15 lat aktorka, z tym, że już zamężna. 10 października 1991 roku wieczorem padły więc strzały. Zaraz potem mąż Zuzanny oddał się w ręce policji.

W trakcie przesłuchania zeznał: Powiedziałem mu: Wiesz stary, będę musiał cię zabić. Po prostu tak powiedziałem: Będę musiał cię zabić. A on powiedział: Ty chcesz mnie zabić? I śmiał się. I nic z tego nie rozumiałem wtedy. Dopiero kiedy była sprawa w sądzie, to zrozumiałem, że on ze strachu śmiał się. Taki nerwowy śmiech. Yves Goulais dostał wyrok 15 lat więzienia. Sześć lat temu wyszedł na wolność. Mieszka w Warszawie.

Dlaczego przywołuję tę koszmarną historię? Chociaż lubiłem Andrzeja Zauchę, to jednak muszę stwierdzić, że w świetle Biblii popełnił on kardynalny błąd. Flirtował z mężatką, podczas, gdy Bóg wyraźnie powiedział: Nie pożądaj żony bliźniego swego [5Mo 5,21].

Czy może kto zgarnąć ogień do swojego zanadrza, a jego odzienie się nie spali? Czy może kto chodzić po rozżarzonych węglach, a jego stopy się nie poparzą? Tak jest z tym, kto chodzi do żony swojego bliźniego; nie ujdzie bezkarnie ten, kto się jej dotyka. Czy nie pogardza się złodziejem za to, że kradnie, nawet, aby zaspokoić głód? A gdy go złapią, musi oddać siedmiokrotnie, musi oddać całe mienie swojego domu. Lecz kto cudzołoży z zamężną, jest pozbawiony rozumu, a kto chce samego siebie zgubić, niech tak robi. Ciosów i wstydu się doszuka, nie zmaże swej hańby. Gdyż zazdrość wywołuje gniew męża, który w dniu zemsty nie zna pobłażania; nie przyjmie żadnego okupu i nie zgodzi się nań, choćbyś dawał dużo darów [Prz 6,27–35].

Powyższe słowa nie wymagają dalszego komentarza. Andrzej Zaucha najwyraźniej nie czytał Biblii. Co jednak z tymi, którzy ją czytają, niektórzy, można nawet powiedzieć, że zawodowo, a mimo to zeszli na podobne ścieżki? To, że nikt ich nie zastrzelił, nie znaczy, że na pewno nie poniosą już żadnych konsekwencji.

Niech dzisiejsze wspomnienie tragicznej śmierci uśmiechniętego zazwyczaj Andrzeja Zauchy wzbudzi w mężczyznach bojaźń Bożą i respekt dla Słowa Bożego. Mężatka to wartość dla innych mężczyzn nietykalna. Gdyż – jak poucza Biblia – nierządnicę można zgodzić za bochenek chleba, lecz cudzołożna żona przyprawia o cenne życie [Prz 6,26].

Ostatnio na nowo sobie uświadomiłem, że mądrość, owszem, wiąże się z zebraniem licznych doświadczeń życiowych i kierowaniu się nimi, lecz przede wszystkim polega na ścisłym trzymaniu się Pisma Świętego i okazywaniu mu bezdyskusyjnego posłuszeństwa. Nawet wówczas, gdy osobiste doświadczenie, rozum i serce, podpowiadają coś innego.

10 października, 2011

Dar zdrowego myślenia

Ponad 450 milionów ludzi na świecie zmaga się z różnorodnymi zaburzeniami zdrowia psychicznego. Dziś właściwa pora, żeby przynajmniej troszkę o tym pomyśleć. 10 października bowiem, to Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego (ang. World Mental Health Day, WMHD) obchodzony w ponad stu krajach na całym świecie.

 Ustanawiając ten Dzień, Światowa Federacja Zdrowia Psychicznego miała na celu zintegrowanie działań poszczególnych krajów, by podnieść efektywność we wczesnym rozpoznawaniu problemów psychicznych i w samym procesie leczenia. Chodzi także o poprawę dostępu do opieki zdrowotnej oraz redukcję swoistego piętna społecznego, jakim naznaczone są osoby mające dolegliwości psychiczne.

 Prawdą jest, że problemy psychiczne w poważnym stopniu utrudniają człowiekowi życie. Tzw. żółte papiery wzbudzają nieufność otoczenia i zazwyczaj na zawsze jakoś piętnują daną osobę w społeczeństwie. Tym bardziej więc przydałoby się podniesienie świadomości, że zaburzenia psychiczne, po pierwsze są chorobą, a po drugie, że  nie zawsze mają one charakter przewlekły i dozgonny.

Bywa, że objawy choroby psychicznej są wykorzystywane przez człowieka normalnie myślącego w celu ukrycia jego rzeczywistych zamiarów, uchylenia sie od odpowiedzialności lub uniknięcia konsekwencji popełnionych czynów.

Nawet biblijny Dawid użył tego fortelu, gdy groziło mu niebezpieczeństwo wydania go w ręce Saula. Słowa te zaniepokoiły Dawida i bał się bardzo Achisza, króla Gat. I zachowywał się przed nimi niepoczytalnie, udawał obłąkanego, gdy go chwytali rękami, bił pięściami w odrzwia bramy i obśliniał swoją brodę. I rzekł Achisz do swoich sług: Oto widzicie, że to człowiek obłąkany; dlaczego przyprowadziliście go do mnie? [1Sm 21,13-15].

 Biblia podaje też przykład, że Bóg posłużył się kiedyś kilkuletnią chorobą psychiczną w celu ukrócenia wybujałej pychy. Taką terapię przeszedł swego czasu król Nebukadnesar, władca starożytnego Babilonu. Wypędzony został spośród ludzi i jadał trawę jak bydło, a rosa niebieska zraszała jego ciało, a jego włosy urosły jak u orłów pierze, a jego paznokcie jak u ptaków pazury [Dn 4,30].

 Gdy wyznaczony przez Boga okres nauczki dobiegł końca, władca Babilonu mógł zeznać: A po upływie dni ja, Nebukadnesar, podniosłem oczy ku niebu; a gdy znowu rozum mi powrócił, wtedy błogosławiłem Najwyższego, a Żyjącego wiecznie chwaliłem i wysławiałem, gdyż jego władza jest władzą wieczną, a jego królestwo z pokolenia w pokolenie.

 [...] W tym właśnie czasie powrócił mi rozum i dostojność i powróciła mi moja okazałość na chwałę mojego królestwa; moi doradcy i moi dostojnicy szukali mnie i znowu przywrócono mnie do godności królewskiej i dano mi jeszcze większą władzę. Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego dzieła są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. Tych zaś, którzy pysznie postępują, może poniżyć [Dn 4,31–34].

 Jest prawdą, że niektórzy ludzie o słabszej konstrukcji psychicznej, dość regularnie popadają w stany depresyjne i notorycznie zmagają się z zaburzeniami w tej sferze. Znam jednak przypadki, że problemy psychiczne były – jak u Nebukadnesara – jednorazowe i miały charakter wybitnie wychowawczy. Innymi słowy, czasem trzeba przejść smutną dolinę swoistej rozpaczy i zadumy nad sobą, by odzyskać zdolność trzeźwej oceny samego siebie i zdrowego zapatrywania na świat.

 Bardzo ważne, by ludzie zdrowsi nie odrzucali i nie izolowali osób zmagających się z problemami psychicznymi. Okazanie im miłości, wyrozumiałość i cierpliwość, mogą znacznie złagodzić im ten trudny etap życia i ułatwić powrót do normalności.

Dodajmy, że człowiek duchowo odrodzony, żyjący na co dzień w bliskiej społeczności z Panem Jezusem Chrystusem, jest na tyle zdrowy na duszy, że ten jego stan może nawet być punktem odniesienia do zdrowia w sferze fizycznej. Umiłowany! Modlę się o to, aby ci się we wszystkim dobrze powodziło i abyś był zdrów tak, jak dobrze się ma dusza twoja [3Jn 1,2]. Biblia mówi: Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia [2Tm 1,7 wg BT].

A więc nie tyle zdrowia psychicznego, co przede wszystkim bliskiej społeczności z Jezusem życzę!

09 października, 2011

Nie będziesz miał innych bogów...

Dzisiaj, pomimo tego, że mamy w Polsce wybory do Sejmu i Senatu, chcę jako Gdańszczanin odnieść się do rocznicy uruchomienia w 1633 roku Fontanny Neptuna w Gdańsku.

 Neptun to rzymski bóg mórz i oceanów, innymi słowy – pogańskie bóstwo. Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze, i na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią [2Mo 20,3–4] - wzywa Biblia. Bóg nie tylko zakazał tworzenia Jego wyobrażeń, ale również czynienia i ustawiania jakichkolwiek innych bóstw.

 Z tego powodu ludzie wierzący w Boga nie robią żadnych Jego podobizn. O Mojżeszu, który wyrósł wśród posągów bogów egipskich jest powiedziane, że przez wiarę opuścił Egipt, nie uląkłszy się gniewu królewskiego; trzymał się bowiem tego, który jest niewidzialny, jak gdyby go widział [Hbr 11,27]. A gdy lub Boży Starego Testamentu wkroczył do Kanaanu, wcześniej zamieszkanego przez narody czczące rozmaite bóstwa, otrzymał nakaz zniszczenia wszystkich ich posągów.

 Chrześcijanie okresu wczesnego Kościoła mocno trzymali się tej zasady, że prawdziwa wiara w Boga domaga się unikania widzialnych Jego wyobrażeń. Tego miłujecie, chociaż go nie widzieliście, wierzycie w niego, choć go teraz nie widzicie, i weselicie się radością niewysłowioną i chwalebną, osiągając cel wiary, zbawienie dusz [1Pt 1,8–9].

 A jednak rzeźba pogańskiego bożka Neptuna stoi w samym sercu chrześcijańskiego miasta. Czy to nie dziwne?

08 października, 2011

Dzień, w którym ucichły kłamstwa?

Mamy dziś w Polsce dzień ciszy wyborczej. Jakaż ulga. Ucichły słowa, od których w ostatnich tygodniach było aż gęsto w eterze. Ich wartości nawet nie ma co sprawdzać, bo nie inspirowało ich pragnienie mówienia prawdy. Niemal każdy okres powyborczy potwierdza, że kampanijne obietnice trwają mniej więcej tyle ile ich papierowe nośniki, wystawione na jesienną słotę.

 Czytelnik Biblii nie jest zaskoczony wszechobecnym kłamstwem. Na kilkaset lat przed narodzeniem Jezusa Chrystusa zmagał się z tym problemem w Izraelu prorok Jeremiasz, który w natchnieniu Ducha napisał: Obym miał na pustyni schronisko podróżnych, abym mógł opuścić swój lud i odejść od nich, bo wszyscy są cudzołożnikami, zgrają oszustów! Napinają swój język jak łuk, kłamstwo, a nie prawda panuje w kraju, od jednego złego do drugiego przechodzą, mnie zaś nie znają - mówi Pan. Niech się każdy wystrzega swojego przyjaciela i niech nikt nie dowierza bratu, bo każdy brat knuje zdradę jak Jakub, a każdy przyjaciel szerzy oszczerstwo! Jeden oszukuje drugiego, a prawdy nie mówią, przyzwyczaili swój język do mówienia kłamstwa, postępują przewrotnie, są niezdolni, aby się nawrócić [Jr 9,1–4].

 Okazuje się, że polscy politycy nie są tu pionierami. Do celowego posługiwania się kłamstwem otwarcie przyznawali się już starożytni Izraelici, mówiąc: gdyż kłamstwo uczyniliśmy naszym schronieniem i ukryliśmy się pod fałszem [Iz 28,15]. Warto przy tym zauważyć, że już w tamtych czasach było to zjawisko całkiem powszechne. Bogacze miasta są pełni bezprawia, jego mieszkańcy mówią kłamstwo i mają oszukańczy język w swoich ustach [Mi 6,12].

 Wydawać by się mogło, że przynajmniej w jednym miejscu zawsze możemy liczyć na to, że usłyszymy słowa prawdy. Myślę o zwiastowaniu Słowa Bożego, bo jak powiedział Pan Jezus w modlitwie do Ojca: Słowo Twoje jest prawdą [Jn 17,17]. Niestety, nie każdy, kto w imię Boże staje za kazalnicą lub bierze do ręki pióro, przekazuje prawdę. Nie przesądza o tym samo poznanie litery Pisma Świętego. Jakże możecie mówić: Jesteśmy mądrzy i znamy zakon Pana? Zaiste: W kłamstwo obrócił go kłamliwy rylec pisarzy [Jr 8,8]. Innymi słowy, są ludzie, którzy nawet Słowo Boże potrafią obrócić w kłamstwo.

Wszystko zależy od ducha, w którym wypowiada się dany człowiek. Prawdziwym uczniom Jezus obiecał Ducha prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo go nie widzi i nie zna [Jn 14,17]. Kto liczy na to, że z ust nieodrodzonych z Ducha Świętego ludzi zawsze usłyszy prawdę, musi się rozczarować, gdyż prawda jest w Jezusie [Ef 4,21].

Dziś kłamstwo nieco przycichło, bo zakończył się jeden z jego festiwali. Będą jednak następne.  Wszystkich, którzy chcą poznać prawdę i na niej oprzeć się w życiu, zapraszam do czytania Biblii.

07 października, 2011

Żałoba miłośników gadżetów Apple

Dowiedzieliśmy się wczoraj o śmierci twórcy koncernu Apple – Steve'a Jobs'a. Odszedł niezwykły wizjoner, który swoimi pomysłami, znaczonymi nadgryzionym jabłkiem, zachwycał miliony ludzi na całym świecie.

 Miłośnicy gadżetów firmy Apple ponieśli wielką stratę. Zmarł ich guru, a wraz z nim nadzieja na kolejne zabawki. Wprawdzie w przeddzień jego śmierci dostali jeszcze najnowsze cacko, czyli iPhona 4S, ale to już koniec. Trzeba będzie rozejrzeć się za jakimś nowym guru. Kto go zastąpi? Czy Apple bez Jobs'a utrzyma rzesze wielbicieli? Czy może raczej za parę lat będą oni już hołdować innej modzie, a nadgryzione jabłko trafi do kosza?

 Steve Jobs niewątpliwie był kimś. Pierwsze swoje pomysły urzeczywistniał w warunkach garażowych, a dziś Apple to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie. Majątek o wartości powyżej ośmiu miliardów dolarów dał Jobs'owi miejsce wśród najbogatszych, a niekonwencjonalny styl i filozofia życia miano jednej z najciekawszych osobistości na Ziemi. Niestety, nowotwór trzustki nie chciał tego uwzględnić. Jobs miał zaledwie 56 lat.

 Nie interesowałem się bliżej karierą Jobs'a i nie był on moim guru. Nie używałem kultowych gadżetów Appel'a, więc nie należałem do elitarnego grona jego fanów. Od lat poświęcam się bez reszty Synowi Bożemu – Jezusowi Chrystusowi. Mój Mistrz jest na tyle fascynujący, że nie mam czasu ani ochoty, by śledzić nowinki techniczne i się nimi zachwycać.

 Kupuję, gdy mi coś potrzeba, ale nie przykładam do tego serca, zgodnie z apostolskim podejściem do sprawy, wyrażonym radą: ... a ci, którzy kupują, jakby nic nie posiadali; a ci, którzy używają tego świata, jakby go nie używali; przemija bowiem kształt tego świata [1Ko 7,30–31].

 Dzięki temu, że jestem wielbicielem i naśladowcą Jezusa Chrystusa, nie spotka mnie też na tym świecie żadne rozczarowanie ani żałoba, bowiem Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8]. On jest Panem życia i śmierci. W wieku trzydziestu kilku lat, by wykonać Boży Plan Zbawienia dał się ukrzyżować, lecz po trzech dniach zmartwychwstał i żyje na wieki wieków!

 Współczuję fanom Jobs'a. Przeżywają ciężkie chwile, bo ich guru zmarł. Gdyby tak zechcieli zwrócić się ku Jezusowi Chrystusowi, to nie tylko nie oddawaliby już serca temu, co przemija, ale cieszyliby się fascynacją, której nigdy nie będzie końca.

06 października, 2011

Zmiękczeni zwycięzcy?

wojska egipskie forsują Kanał Sueski
Dziś rocznica wybuchu Wojny Jom Kippur. 6 października 1973 roku, w czasie żydowskiego święta Jom Kippur, połączone siły Egiptu i Syrii zaatakowały niespodziewanie terytorium Izraela. Celem ataku było odzyskanie Półwyspu Synajskiego i Wzgórz Golan, które od czasu tzw. Wojny Sześciodniowej z 1967 roku znajdowały się pod kontrolą Izraela.

 Moment rozpoczęcia działań wojskowych został starannie przemyślany. Większość izraelskich żołnierzy była w tym dniu na świątecznych przepustkach. Liczono na wysoki stopień zaskoczenia w szeregach izraelskich, co w dużym stopniu udało się osiągnąć. Wprawdzie wywiad wojskowy Izraela zdobył informację o zamiarach Egipcjan i Syryjczyków i lotnictwo Izraela chciało przeprowadzić akcję o całe osiem godzin uprzedzającą ich atak, jednakże rząd Izraela nie wyraził na to zgody.

 Wojna Jom Kippur trwała dwadzieścia dni i wciągnęła wiele innych państw ze Związkiem Radzieckim i Stanami Zjednoczonymi włącznie. Armia izraelska po paru dniach otrząsnęła się z zaskoczenia. Przegrupowała swoje siły, zmobilizowała konieczną ilość żołnierzy i sprzętu, przystąpiła do kontrataku i wyparła najeźdźców ze swojego terytorium. Pod naciskiem politycznym państw trzecich wkrótce podpisano zawieszenie broni, jednakże bez klarownych rozwiązań ostatecznych.

 Zapoczątkowany tym rozejmem proces pokojowy na Bliskim Wschodzie zaowocował tym, że kilka lat później Izrael dobrowolnie wpuścił Egipcjan na Półwysep Synajski a i Wzgórza Golan, chociaż administrowane przez Izraela, są dziś przecież pod częściową kontrolą wojsk ONZ. Jednym słowem, niby Izrael wygrał tę wojnę, ale jednak przegrani, zwłaszcza Egipt, w dużym stopniu osiągnęli swoje cele.

 W rocznicę Wojny Jom Kippur zastanawiam się nad skutkami rozmaitych ataków sił ciemności, przypuszczanych na szeregi dzieci Bożych. Ponieważ prawdziwi chrześcijanie są pod szczególną ochroną i we wspaniałym sojuszu z Panem Jezusem Chrystusem, nie muszą się bać ataków diabelskich. Przeto poddajcie się Bogu, przeciwstawcie się diabłu, a ucieknie od was [Jk 4,7].

 Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza. A któż może zwyciężyć świat, jeżeli nie ten, który wierzy, że Jezus jest Synem Bożym? [1Jn 5,4–5]. Nie oznacza to jednak, że odparcie Złego nie wiąże się z żadnym stratami duchowymi w życiu chrześcijanina. Często szkodliwy jest nie tyle sam diabelski atak, co następująca po nim zmiana naszego myślenia i wynikające z tej zmiany rozmaite postanowienia.

 Bywa, że po zwycięstwie w niejednym boju, nie wiadomo dlaczego stajemy się później nazbyt tolerancyjni i ugodowi w stosunku do świata. Z jakiegoś niezbyt jasnego powodu zaczynamy bez walki oddawać Złemu pole i przestajemy być już tak radykalni w duchowej walce, jak wcześniej. Wojna, zamiast nas tym bardziej zahartować, dziwnie nas jakoś zmiękczyła w stosunku do duchowych wrogów.

Czy każdy weteran duchowych bojów na stare lata staje się pobłażliwy? Czy jego wrogowie się zmienili, czy raczej jemu nie chce się już walczyć, więc zaczyna schodzić im z drogi i przyjmuje ich warunki?

Czy każdy ewangelista, który przez lata głosił: I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12] tysiące ludzi doprowadzając do radykalnego nawrócenia do Chrystusa, pod koniec życia bełkoce o różnych drogach do Boga i że nikogo nie chce sądzić?

Trzeba nam wytrwałości, by na końcu móc powiedzieć: Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego [2Tm 4,7-8].

Izrael po wygraniu Wojny Jom Kippur poszedł na ustępstwa i przyjął wiele warunków świata arabskiego. Duchowa walka, nawet wygrana, może sporo zmienić, niekoniecznie w dobrą stronę...

01 października, 2011

Rozsławiaj Boga dziękczynieniem!

Najpierw prosta ilustracja: Wyobraźmy sobie, że jakiś czas temu nasza wspólnota kościelna dyskretnie obdarowała dwie osoby w potrzebie. Jedna z nich nawet nie podziękowała. Skonsumowała otrzymany dar i przeszła nad nim do porządku dziennego. W drugiej osobie nasz prezent wywołał falę wdzięczności. Nie tylko podziękowała nam osobiście, ale też zaczęła wszędzie opowiadać o wspaniałomyślności, jakiej doświadczyła z naszej strony. Po niedługim czasie nasz zbór zasłynął z pomagania potrzebującym, a wszystko za sprawą wdzięczności tego jednego obdarowanego człowieka.

 Są wokół nas ludzie nie mający zwyczaju dziękowania. Nie okazują wdzięczności bynajmniej nie dlatego, że np. zostali źle wychowani. Po prostu, zadufani w sobie uważają, że to, co mają, zawdzięczają samym sobie; własnej inteligencji, pracowitości i determinacji. Żyją więc w przekonaniu, że wszystko im się należy i nie widzą potrzeby, by do kogokolwiek żywić jakąkolwiek wdzięczność.

 Tacy ludzie sławią i promują wyłącznie samych siebie. Są podobni, oczywiście w stosownej skali, do króla babilońskiego Nebukadnesara, który wychwalał samego siebie: Gdy bowiem król Nebukadnesar po upływie dwunastu miesięcy przechadzał się po pałacu królewskim w Babilonie, odezwał się król i rzekł: Czy to nie jest ów wielki Babilon, który zbudowałem na siedzibę króla dzięki potężnej mojej mocy i dla uświetnienia mojej wspaniałości? [Dn 4,26–27].

 Prawdziwi chrześcijanie mają całkowicie inną postawę. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [2Ts 5,18]. Życie, środowisko naturalne, pokarm i napój, uzdolnienia, praca, rodzina, przyjaciele – wszystko jest tematem naszej codziennej wdzięczności Bogu.

 Dziękując, wydajemy świadectwo, że cenimy i uważamy za dobre to, co mamy. Bo wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, i nie należy odrzucać niczego, co się przyjmuje z dziękczynieniem [1Tm 4,4]. Innymi słowy, nasze dziękczynienie wycisza narzekanie oraz zamyka usta ludziom, którzy chcieliby zakwestionować lub pomniejszyć wartość darów Bożych.

 Dziękując za wszystko Bogu, tym samym rozsławiamy też Boga, jako dawcę wszystkiego. Dziękczynienie na ustach obdarowanego czyni znanym Darczyńcę. Im więc więcej i częściej wyrażamy wdzięczność Bogu, tym większą chwałę ma On z naszego życia.

 Dlatego na każdym kroku rozsławiajmy Pana Jezusa Chrystusa naszym dziękczynieniem. Bogu niech będą dzięki za niewysłowiony dar jego [2Ko 9,15]. Niekoniecznie nam trzeba opisywać oraz wychwalać Boga jakimiś wyszukanymi i wzniosłymi słowami. Wystarczy, że za wszystko i wszędzie ku Niemu będziemy kierować naszą wdzięczność.