Od pewnego czasu prawdziwi słudzy Słowa Bożego ze smutkiem i troską o zdrową naukę ewangelii ostrzegają przed zwodniczymi ideami tzw. Wyłaniającego się Kościoła (ang. The Emergent Church). Zjawisko jest tym bardziej niepokojące, że proces wyłaniania się owej nowej koncepcji Kościoła wiąże się z bardzo znanymi i wpływowymi ludźmi.
Gdyby ktoś nieznany zaczął odkrywać przed nami tajemny plan ustanowienia Królestwa Bożego np. przez socjalną ewangelię, to raczej nie dalibyśmy mu wiary. Jeżeli zaś ludzie uznani na całym świecie, zapraszani nawet do Białego Domu, z pełnym przekonaniem ogłaszają nam tzw. ewangelię Królestwa i twierdzą, że wolą Pana jest to, byśmy rozpoczęli polityczną, socjalną, religijną, artystyczną, ekonomiczną, intelektualną i duchową rewolucję, która spowoduje narodziny nowego świata - to wielu prostolinijnych chrześcijan daje im wiarę. Idea ratowania Planety i stworzenia Królestwa Bożego na ziemi wydaje się brzmieć w ich ustach całkiem biblijnie.
Jednakże ów wyłaniający się zgodnie z ideami Ruchu New Age kościół, oznacza nadejście czasów wielkiej próby dla Kościoła prawdziwego. Duch łączenia się wszystkich idei, religii, i środowisk dla wspólnego dobra może się i ludziom podobać, ale nie ma nic wspólnego z Duchem Świętym. Oznacza odwrócenie aktywności Kościoła od ratowania dusz przed wiecznym potępieniem i przekierowanie jej na tory budowania jedności ze światem.
Na przykład, gdy jeden ze znanych liderów ewangelikalnych, były przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia Ewangelicznych Chrześcijan (NAE) w Ameryce mówi, że "jeśli ktoś ma pociąg homoseksualny i chce, by jego partnerem była osoba tej samej płci, to choć powinniśmy być przeciwni takiemu związkowi w naszych kościołach, państwo powinno go uznawać" - to z pewnością zjednuje w ten sposób środowiska LGBT i zachęca do współdziałania z nimi. Gdy w innym, znanym na całym świecie zborze usuwa się krzyż, aby nie urazić gości z innych wyznań i religii, to wprawdzie owa kaplica staje się "przyjazna" dla wszystkich ale jednocześnie przestaje być jawnym miejscem głoszenia Chrystusa Ukrzyżowanego. Tak oto, powoli ale konsekwentnie, "wyłaniający się" kościół zaczyna przysłaniać Kościół prawdziwy.
Wczorajsza reelekcja Baraka Obamy dobitnie potwierdza nasze spostrzeżenia. Miliony amerykańskich chrześcijan zagłosowało na człowieka, który w minionej kadencji wyraźnie dał do zrozumienia, że jego chrześcijaństwo jest niczym więcej jak tylko częścią gry politycznej. Legalizacja aborcji, małżeństw homoseksualnych i innych zachowań niezgodnych z duchem ewangelii - za czasów jego prezydentury staje się rzeczą już całkiem normalną. Jeżeli tak dalej pójdzie, to niedługo można będzie w chrześcijańskiej Ameryce robić wszystko czego się zapragnie, byleby tylko nie praktykować biblijnego chrześcijaństwa.
Zwycięstwo Obamy jest ważnym znakiem czasu. Słowo Boże najwyraźniej przestaje mieć dla ludzi znaczenie. Bardziej od Biblii, nie tylko zresztą w Ameryce, liczy się przede wszystkim jedność między ludźmi, wzajemna tolerancja i współdziałanie nawet krańcowo różnych środowisk. Wszystko dla tzw. wspólnego dobra i spełnienia hipotetycznych marzeń o świetlanej przyszłości. Posłuszeństwo Słowu Bożemu zeszło na dalszy plan.
Po której stronie stanąć? Wyłaniającego się, czy odchodzącego Kościoła? Ludzie Biblii obstają przy tym, że nie "wyłonieni" na ziemi, a porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1Ts 4,17].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz