29 czerwca, 2012

Cześć jego pamięci!

Prezb. Sergiusz Waszkiewicz
przed laty
Kliknij na zdjęcie,
by go na moment ożywić
Dziś ważna dla mnie data, bo rocznica śmierci pastora Sergiusza Waszkiewicza. Odszedł 29 czerwca 1996 roku, ostatnie chwile życia w ciele  przeżywając w mieszkaniu na gdańskim Suchaninie, już poza wszelką aktywnością i życiem towarzyskim, otoczony opieką swej żony Heleny.

Pastora Sergiusza poznałem w 1974 roku, a więc 38 lat temu, gdy jako 15 letni chłopiec trafiłem na wieczorne nabożeństwo do gdańskiego zboru, którego był on duszpasterzem. Od razu ujął mnie swym przyjacielskim podejściem i poczuciem humoru. Trzy lata później ochrzcił mnie w wodzie i przez parę kolejnych lat był moim pastorem, a zarazem ważnym wzorem do naśladowania. To ten człowiek zachęcił mnie do posługi Słowa i w 1978 roku "wciągnął" za kazalnicę gdańskiego zboru, pozwalając mi robić na niej pierwsze kroki w kaznodziejstwie :)

Grób śp. pastora Waszkiewicza
Cm. Łostowicki w Gdańsku
kw. 61
 Więcej o śp. Sergiuszu Waszkiewiczu pisałem w 100 rocznicę jego urodzin, przygotowując na tę okoliczność skromną podstronę internetową. Zainteresowanych ponownie zapraszam do kontaktu z tymi materiałami, a może nawet do ich wzbogacenia.

 Dziś, w myśl biblijnego wezwania: Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili Słowo Boże, a rozpatrując koniec ich życia, naśladujcie wiarę ich [Hbr 13,7], w szesnastą rocznicę śmierci pastora Sergiusza Waszkiewicza, chcę przypomnieć, zwłaszcza ewangelicznie wierzącym Gdańszczanom, że jeszcze nie tak dawno temu ten wspaniały człowiek  żył pośród nas i służył tu Bogu.

Cześć jego pamięci!

28 czerwca, 2012

O chleb, o Boga, czy o co?

Pomnik Ofiar Czerwca 1956  w Poznaniu
Wikipedia
Dziś w Polsce Narodowy Dzień Pamięci Poznańskiego Czerwca 1956. Ogłosił go Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwałą z dnia 21 czerwca 2006 roku o następującej treści:

 W 50. rocznicę Poznańskiego Czerwca 1956 Sejm Rzeczypospolitej Polskiej pragnie oddać hołd bohaterom, których odwaga i patriotyzm stały się kamieniem węgielnym późniejszych antykomunistycznych zrywów w Polsce.

 Pięćdziesiąt lat temu wybuchły — w imię walki o wolność, chleb i sprawiedliwość — protesty i strajki robotników Zakładów Cegielskiego i wielu innych miejsc pracy Poznania. Przerodziły się one w zbrojne wystąpienie przeciwko ówczesnej władzy.

 Zryw ten, choć krwawo stłumiony z użyciem wojska i czołgów, przyniósł zwycięstwo moralne, które odbiło się szerokim echem w Polsce i poza Jej granicami. Polacy przechowali w pamięci te wydarzenia, na gruncie których wyrosły nie tylko przemiany października ‘56, ale i Grudzień ‘70, i Sierpień ‘80.

 Dziś w wolnej, niepodległej Polsce winni jesteśmy ludziom Czerwca ‘56 pamięć i wdzięczność. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ogłasza dzień 28 czerwca Narodowym Dniem Pamięci Poznańskiego Czerwca 1956. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej składa hołd tym, którzy mieli odwagę sprzeciwić się złu i walczyć o wolną, niepodległą i sprawiedliwą Polskę. Marszałek Sejmu: M. Jurek.


 Nie miejscu tu, aby pisać o szczegółach wydarzeń z 28 czerwca 1956 roku w Poznaniu. Z grubsza rzecz biorąc, najpierw był poranny strajk w Zakładach Cegielskiego. Potem, pod gmachem Miejskiej Rady Narodowej manifestacja stu tysięcy robotników i mieszkańców Poznania, demonstrujących niezadowolenie i żądających, aby władze cofnęły narzucone normy pracy, obniżyły ceny i podwyższyły płace. Potem, niestety, nastąpił wzrost napięcia i zamieszki uliczne. Do akcji wprowadzono dziesięć tysięcy żołnierzy i kilkaset czołgów. W rezultacie po obydwu stronach zginęło od kul, lub zmarło od odniesionych ran, łącznie 65 osób.

 Nie mam osobistej oceny Poznańskiego Czerwca, bo w 1956 roku nawet nie było mnie na świecie. Mogę wszakże spojrzeć na wspominane dziś wydarzenia w świetle Biblii. Gdy naród izraelski doświadczał uciemiężenia, to zazwyczaj miało to związek, albo z sądem Bożym z powodu ich grzechów, albo miało być dla nich bodźcem do pozytywnych zmian. Siedzieli w ciemności i mroku, związani nędzą i żelazem, ponieważ sprzeciwili się słowom Bożym i pogardzili radą Najwyższego. Serce ich upokorzył trudem; słaniali się, a nikt nie pomógł [Ps 107,10–12].

Bóg ma prawo z każdym narodem postąpić, jak zechce. To pierwsza myśl: On zmienia czasy i pory, On utrąca królów i ustanawia królów [Dn 2,21]. Bo do Pana należy królestwo, On panuje nad narodami [Ps 22,29]. Należy to brać pod uwagę rozmyślając również nad zmiennymi losami Rzeczypospolitej.

 I druga myśl: Wszelkie powstania Żydów zazwyczaj niczym dobrym się nie kończyły, chyba, że nadchodził koniec wyznaczonego im przez Boga sądu, a naród powstawał zainspirowany i prowadzony przez Boga, jak to np. było z zakończeniem niewoli w Egipcie. W innych przypadkach był niepokój, przelew krwi i rozczarowanie, a położenie narodu pozostawało bez zmian. Gdy Bóg im wyznaczył siedemdziesiąt lat niewoli babilońskiej, to mogli sobie organizować powstanie za powstaniem, a i tak dokładnie tyle lat pozostali pod władzą tego mocarstwa.

 Biblia żadnemu narodowi nie zaleca rozwiązywania swoich socjalnych, czy nawet politycznych problemów na drodze buntu i obalania władzy przemocą. Naród powinien zbliżyć się do Boga, ukorzyć się, odwrócić od swoich grzechów i wprowadzić do publicznego obiegu zasady Słowa Bożego. Takiemu narodowi Bóg podaję rękę pomocy i zmienia jego los.

 Gdy naród sam zabiera się za swoje sprawy, to nawet gdy powołuje się na imię Boże, tak naprawdę niewiele się zmienia. Mogą się co najwyżej zmienić barwy partyjne, kierunek przychodzących dyrektyw ze wschodniego na zachodni, nazwiska na szczytach władzy, ale los narodu w jego głównej masie wciąż jest taki sam.

 Świętujemy rocznicę Poznańskiego Czerwca, bo wtedy – w imię walki o wolność, chleb i sprawiedliwość – naszym zdaniem ludzie słusznie wyszli na ulicę i wywołali wielką rozróbę, aby zmienić swój los. A czy dziś, po blisko sześćdziesięciu latach od wydarzeń poznańskich, nadal uważamy, że wysokie normy w pracy, niskie zarobki i wysokie ceny są dostatecznym powodem do ulicznych demonstracji i wywoływania zamieszek? W takim razie miliony Polaków miałoby prawo tak właśnie dziś zrobić.

 No, nie. Przecież czasy się zmieniły. Dzisiejsza władza, składając kwiaty pod pomnikiem w Poznaniu, nie uważa, że brak pieniędzy na bieżące rachunki, wciąż rosnące ceny i wyśrubowane wymagania pracodawców, mogą wystarczająco uzasadniać wszczęcie strajku. Dlaczego? Bo ludzie żyją w tzw. wolnej Polsce?  O co więc chodzi? O rzeczywiste warunki życia Polaków, o Boga dopisanego niedawno na pomniku, czy jedynie o politykę?

 Mam mieszane uczucia. Czym prędzej kieruję więc myśli ku Słowu Bożemu. Biblia zapowiada taki stan rzeczy na świecie: Czwarte królestwo będzie mocne jak żelazo, bo żelazo wszystko kruszy i łamie; i jak żelazo, które kruszy, tak i ono wszystko skruszy i zdruzgocze. A że widziałeś nogi i palce po części z gliny, a po części z żelaza, znaczy, że królestwo będzie rozdzielone, lecz będzie miało coś z trwałości żelaza, jak widziałeś żelazo zmieszane z ziemią gliniastą. A to, że palce u nóg były po części z żelaza, a po części z gliny, znaczy, że królestwo będzie po części mocne, a po części kruche.
 A że widziałeś żelazo zmieszane z gliniastą ziemią, znaczy: zmieszają się z sobą, lecz jeden nie będzie się trzymał drugiego, tak jak żelazo nie może się zmieszać z gliną. Za dni tych królów Bóg niebios stworzy królestwo, które na wieki nie będzie zniszczone, a królestwo to nie przejdzie na inny lud; zniszczy i usunie wszystkie owe królestwa, lecz samo ostoi się na wieki
[Dn 2,40–44].

 Do tego czasu wciąż będziemy mieli powstania i upadki narodów, będą pomniki, rocznice i wspomnienia. Jednakże w dniu Powtórnego Przyjścia Jezusa Chrystusa stracą one jakiekolwiek znaczenie. Oto przychodzi wśród obłoków, i ujrzy go wszelkie oko, a także ci, którzy go przebili, i będą biadać nad nim wszystkie plemiona ziemi. Tak jest! Amen [Obj 1,7]. Oto przyjdę wkrótce, a zapłata moja jest ze mną, by oddać każdemu według jego uczynku [Obj 22,12].

Dopiero w powrocie Jezusa Chrystusa i zakończeniu mojej ziemskiej pielgrzymki upatruję zasadniczą zmianę mojego losu. Żadne inne wydarzenia, Poznańskie, Grudniowe czy Sierpniowe niewiele zmieniają. Przyjdź, Panie Jezu!

27 czerwca, 2012

Nowy podatek, czyli - jak wywłaszczyć wdowę?

Z różnych źródeł słychać sygnały, że polski rząd przygotowuje się do wprowadzenia podatku katastralnego. Jest to - obok ściąganego od lat podatku od nieruchomości - dodatkowy podatek nakładany na właścicieli mieszkań, domów i gruntów. Wysokość znanego nam podatku od nieruchomości zależna jest od powierzchni gruntu i budynków. Podatek katastralny zaś obliczany będzie w oparciu o wartość rynkową danej nieruchomości.

 Praktycznie rzecz biorąc, nowy podatek najbardziej uderzy we właścicieli, którzy mają dość drogie nieruchomości, ale nie mają już dostatecznie dużych przychodów. Raczej poradzą sobie z tym podatkiem biznesmeni i ogólnie, ludzie aktywni zawodowo, lecz dla ludzi bez pracy i dla emerytów, wartościowa nieruchomość stanie się ciężarem nie do uniesienia.

 Wyobraźmy sobie wdowę mieszkającą w ładnym domu, wybudowanym za życia męża w dobrej dzielnicy, kiedy to jeszcze obydwoje dobrze zarabiali. Teraz, po śmierci męża, wartość rynkowa ich dawnej inwestycji wzrosła wielokrotnie, natomiast jej przychody stały się o wiele niższe, tak że z trudem wystarcza jej na bieżące opłaty i podatek od nieruchomości. W tej sytuacji nałożenie na naszą wdowę podatku katastralnego od wartości jej domu, okaże się narzędziem państwa do ostatecznego wywłaszczenia jej z tego domu i działki.

 Wprowadzenie podatku katastralnego, lub modyfikacja w tym duchu istniejącego podatku od nieruchomości, oznacza nieszczęście dla wielu ludzi. Biblia odradza władcom nakładania kolejnych podatków. Król umacnia kraj prawem; kto ściąga wiele podatków, niszczy go [Prz 29,4]. Najwidoczniej nasz rząd wcale się tym nie przejmuje. Podatek katastralny, owszem, wzbogaci kasę samorządów, lecz stanie się wielce nieetycznym sposobem pozbawiania, zwłaszcza starszych ludzi, owoców ich dawnej pracy i przedsiębiorczości.

 Wdowy po dobrze sytuowanych mężach, mieszkające póki co we własnych domach, są zazwyczaj obiektem zainteresowania także z innych stron. Przypominają sobie o nich krewni, którym nagle bardzo zaczęła się podobać wdowia nieruchomość. Kręcą się przy nich rozmaite fundacje, łakome ich życiowego dorobku. Ba, Biblia wzmiankuje tu nawet coś o duchownych:  Wystrzegajcie się uczonych w Piśmie, którzy chętnie chodzą w długich szatach i lubią pozdrowienia na rynkach i pierwsze krzesła w synagogach, i pierwsze miejsca na ucztach; którzy pożerają domy wdów i dla pozoru długo się modlą; tych spotka szczególnie surowy wyrok [Mk 12,38–40].

 Na szczęście, żadna wdowa nie musi być zdana na samą siebie! W odróżnieniu od władzy, złych dzieci, wnuków, rozmaitej maści działaczy społecznych i duchownych, Pan strzeże przychodniów, sierotę i wdowę wspomaga [Ps 146,9]. Niechby tylko każda kobieta, zanim zostanie wdową, zechciała związać swój los z Jezusem Chrystusem i żyć zgodnie ze Słowem Bożym.

 Wtedy na pewno będzie mogła liczyć na pomoc, zapowiedzianą już dawno wierzącym w Izraelu: Wtedy przyjdę do was na sąd i rychło wystąpię jako oskarżyciel czarowników, cudzołożników i krzywoprzysięzców, tych, którzy uciskają najemnika, wdowę i sierotę, gnębią obcego przybysza, a mnie się nie boją - mówi Pan Zastępów [Ml 3,5]. Bóg nie da się przekupić przeciwko ubogiemu! Znacznie lepiej jest więc być ubogim, żyjącym w społeczności z Bogiem, aniżeli bogatym, lecz bez Boga na świecie.

 Rząd przez podatek katastralny będzie chciał wywłaszczyć niejedną wdowę. Wierzące wdowy mają na szczęście po swojej stronie Wszechmogącego Boga. Nikt, kto z Nim żyje w Przymierzu, nie nosi w sobie poczucia krzywdy z powodu takich spraw. Dlaczego? Zobacz: List do Hebrajczyków 10,34.

26 czerwca, 2012

Najwyższy stopień specjalizacji

Powszechną praktyką we współczesnym Kościele stało się organizowanie seminariów, szkoleń, warsztatów i konferencji tematycznych w celu lepszego wyspecjalizowania wierzących. Chodzi o to, aby mieli oni zdolność do stawiania czoła określonym trudnościom we własnym życiu, a także, aby mogli nieść skuteczną pomoc dla innych.

 Seminarium dla narzeczonych: Jak zachować czystość przed ślubem? Seminarium dla małżeństw: Jak radzić sobie z problemami w małżeństwie? Konferencja dla biznesmenów: Jak kreować rozwój firmy i mądrze nią zarządzać? Warsztaty dla muzyków: Jak prowadzić uwielbienie w Duchu? Całkiem nieźle i jak najbardziej zasadnie zdają się brzmieć wszystkie te hasła i tematy.

Dziś rano obudziła mnie myśl, że Jezus nie był ani narzeczonym, ani małżonkiem, ani biznesmenem, ani też nie był muzykiem. Czy w takim razie Jezus potrzebowałby doszkolić się w którymś z tego rodzaju szkoleń lub konferencji? Odpowiedź wydaje się prosta: Wystarczy, że Jezus jest Jezusem! Natura, tożsamość i charakter Syna Bożego – to wystarczający a zarazem najwyższy stopień kwalifikacji do tego, aby zająć się każdym tematem i poradzić sobie w każdej sprawie.

 Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Jezus wiedziałby jak należy postępować w narzeczeństwie, chociaż nie chodził z dziewczyną. Bez żadnych szkoleń i konferencji z pewnością byłby od razu bardzo dobrym współmałżonkiem. Gdyby zaś zabrał się za prowadzenie jakiegoś biznesu, to od razu wiedziałby jak kierować ludźmi i swoimi finansami. Skąd taka pewność? Bo od lat znam nieco Jezusa i jeszcze ani razu nie zauważyłem, żeby w czymś sobie nie poradził. On Sam w Sobie jest najwyższą kwalifikacją do wszystkiego!

 Jak więc stawać się lepszym specjalistą w różnych dziedzinach życia i jak szkolić do tego innych wierzących? Jednego potrzeba: Stać się jak Jezus! Biblia objawia następujące wyznanie wierzących: Ale my jesteśmy myśli Chrystusowej [1Ko 2,16]. Kto myśli jak Jezus, ten będzie też jak On postępować. To jest najwyższy stopień specjalizacji do radzenia sobie z problemami w każdej dziedzinie.

Oto dlaczego jeden z pierwszych naśladowców Jezusa napisał w natchnieniu Ducha: Albowiem uznałem za właściwe nic innego nie umieć między wami, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego [1Ko 2,2].  Taki też kierunek Biblia wyznacza wszystkim ludziom wierzącym: Aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej [Ef 4,13].  Kto jest jak Jezus, ten wie, co i jak robić w każdej roli i w każdych okolicznościach!

A co trzeba zrobić, żeby stać się jak Jezus? W jakimś szkoleniu wziąć udział?  Jak myślisz?

25 czerwca, 2012

Fałszywy blask

Starożytni władcy przykładali wielką wagę do oznak swojej potęgi i dostojeństwa. Dlatego zarówno wyposażenie samego pałacu jak i większość akcesoriów królewskich, używanych do obrzędów religijnych i ceremonii państwowych, wszystko lśniło od szczerego złota.

 Przykładem tego mogą być tarcze i puklerze, służące straży przybocznej króla izraelskiego, podczas jego uroczystych przemarszów. Następnie król Salomon kazał sporządzić dwieście tarcz z kutego złota, na jedną tarczę zaś wychodziło sześćset sykli złota, poza tym trzysta puklerzy z kutego złota, a na jeden puklerz wychodziły trzy miny złota; i złożył je król w Leśnym Domu Libańskim [1Kr 10,16–17]. Lśniące złote tarcze i puklerze podkreślały chwałę króla Salomona, gdy przechodził w asyście swej straży. Nawet miejsce ich przechowywania zostało ściśle określone.

 Czytając dziś rano Biblię natrafiłem na zaskakującą wzmiankę o tych tarczach. W piątym roku panowania Rechabeama najechał na Jeruzalem Szyszak, król egipski i zabrał skarby świątyni Pańskiej i skarby domu królewskiego; wszystko to zabrał. Zabrał też wszystkie złote tarcze, które kazał sporządzić Salomon. Wtedy król Rechabeam kazał sporządzić zamiast nich tarcze miedziane i powierzył je dowódcom straży przybocznej, którzy pilnowali wejścia do domu królewskiego. Ilekroć król wchodził do świątyni Pańskiej, brała je straż przyboczna z sobą, po czym znów przynosiła je z powrotem do wartowni straży przybocznej [1Kr 14,25–28].

 Jak widać, następca Salomona, Rechabeam, wprawdzie nadal miał tarcze do oprawy swoich przemarszów, lecz nie były już one ze szczerego złota. Chociaż z daleka uroczyste przejście króla do świątyni wyglądało jak wcześniej, to jednak z bliska był już w tym widoczny jakiś element podróbki. Ponieważ zaś te tarcze nie były ze złota, więc strażnicy trzymali je pod ręką, w swojej wartowni.

 Myślę o mojej osobistej społeczności z Bogiem i naśladowaniu Pana Jezusa Chrystusa. Ale Ty, Panie, jesteś tarczą moją, chwałą moją, i Ty podnosisz głowę moją [Ps 3,4]. To jest prawdziwa chluba wierzącego, gdy ma taką złotą tarczę! Dusza moja będzie się chlubić Panem [Ps 34,3]. Pan strzec cię będzie od wszelkiego zła, strzec będzie duszy twojej. Pan strzec będzie wyjścia i wejścia twego, teraz i na wieki [Ps 121,7-8].

 A co, gdy przeciwnik któregoś dnia ograbi mnie z tej chluby? Co, gdy z powodu mojego grzechu  stracę  ochronę złotej tarczy? Czy robię wszystko, aby za wszelką cenę odzyskać prawdziwą obecność Bożą w moim życiu? Dużo łatwiej jest postąpić tak, jak Rechabeam. Sporządzić sobie coś zamiast. Wtedy już jednak moim wejściom i wyjściom nie towarzyszy obecność Boża. Może i dla innych z daleka wszystko wygląda tak samo, jak przedtem. Ja jednak wiem, że tarcza, którą się chlubię nie jest ze złota.

O, Boże, zachowaj mnie od fałszywego blasku.

22 czerwca, 2012

Obydwaj stworzeni przez Boga

Miałem dziś spotkanie z bardzo bogatym człowiekiem. Oszołomiony, a może i przytłoczony nieco ogromem jego majątku, rozmawiałem o losach służby, jaką od kilkunastu lat staram się prowadzić w Gdańsku. Wiedziałem, że w jego oczach wyglądam na przegranego. Nawet nie próbowałem poprawiać swego wizerunku. Czymże miałem się mu pochwalić? On, dzięki Bogu – jak podkreślił – ma wszystko, czego dusza zapragnie. A ja?

 Chociaż z pewnością byłoby mi łatwiej, to jednak nie potrafię nad takimi momentami w życiu przechodzić bezrefleksyjnie. Tak było i dzisiaj. O co w tym chodzi? - myślałem. W czym się mylę? Na czym polega mój błąd? Czy moją bezradnością i ubóstwem nie przynoszę ujmy Panu Jezusowi?

 Wróciłem do siebie i zgodnie z przyjętym przeze mnie planem czytania Biblii, natrafiłem na słowa: Bogacz i nędzarz spotykają się; Pan stworzył obydwu [Prz 22,2]. Wow! – pomyślałem. Scena z życia wzięta i to dosłownie sprzed godziny! Rzeczywiście, Biblia jest bardziej aktualna, niż poranna prasa ;)

 Treść pierwszego zdania nie zaskoczyła mnie jakoś szczególnie, maluje bowiem obraz, jakich wiele. Wciąż dochodzi do spotkań między bogatymi i biednymi, spotkań niekoniecznie pożądanych przez tych pierwszych. Niezwykłe stało się dziś dla mnie zdanie drugie. Pan stworzył obydwu.

 W jednej chwili pochmurne dziś nad Gdańskiem niebo przejaśniło się nad moją głową. Bogaty i ubogi spotkali się z sobą; ale Pan jest obydwóch stworzycielem [wg Biblii Gdańskiej]. Mój bogaty rozmówca jest przekonany, że jest dziełem Bożym. Też tak myślę. Dzięki niech będą za to Bogu!

Lecz i ja też jestem dziełem Bożym! Co prawda, innym, niż on, ale czy jest gdzieś napisane, że gorszym? Kto uważnie czyta Biblię, ten wie, że ta natchniona księga nie wyśmiewa się z niczyjej biedy. Bóg ma jakiś powód, że akurat mnie stworzył biednym. Dzięki niech będą Bogu!

 Tak oto Słowo Boże dodało mi dziś otuchy.

20 czerwca, 2012

Pełny respekt

Awers Wielkiej Pieczęci USA
 230 lat temu, 20 czerwca 1782 roku Kongres Stanów Zjednoczonych zatwierdził wzór Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych, używanej do potwierdzania autentyczności dokumentów wydawanych przez władze Stanów Zjednoczonych.

 Nazwę tę stosuje się zarówno do określenia pieczęci, będącej w posiadaniu sekretarza stanu USA, jak i bardziej ogólnie, do znajdującego się na niej wizerunku. Ponieważ Stany Zjednoczone nie posiadają tradycyjnego herbu, wizerunek znajdujący się na awersie Wielkiej Pieczęci jest używany nieoficjalnie także w roli herbu, np. na paszportach.

Rewers Wielkiej Pieczęci USA
Przyjrzyjmy się jej przez chwilę. Bielik amerykański z rozpostartymi skrzydłami lewym szponem trzyma 13 strzał, prawym zaś gałązkę oliwną o 13 liściach, co symbolizować ma zdolność Stanów Zjednoczonych do prowadzenia wojen oraz do utrzymania pokoju i bezpieczeństwa. Głowa orła zwrócona jest w kierunku gałązki, co ma symbolizować nadrzędność pokoju. Dziobem chwyta motto "E Pluribus Unum" ("Jedno uczynione z wielu") złożoną z 13 liter; nad głową znajduje się nimb z 13 gwiazdami umieszczonymi na niebieskim tle.

Ponadto, na rewersie pieczęci widnieje niedokończona piramida z 13 warstw kamieni, u podstawy której widnieje wypisany rok 1776 (zapisany cyframi rzymskimi). W miejscu, gdzie powinien znajdować się szczyt piramidy widnieje tzw. Oko Opatrzności. Znajdują się tam też dwie łacińskie sentencje złożone z 13 liter: "Annuit Coeptis" ("Bóg spojrzał życzliwie na nasze przedsięwzięcie") oraz "Novus Ordo Seclorum" ("Nowy Porządek Wieków". Awers i rewers Wielkiej Pieczęci spotykamy na banknocie jednodolarowym.

 Znaczenie pieczęci zależy od rangi tego, kogo ona reprezentuje. Nieważne jak wygląda. Są pieczęcie o bardzo dobrej grafice, lecz nikt nie traktuje ich poważnie. Za Wielką Pieczęcią Stanów Zjednoczonych stoi autorytet i potęga największej potęgi militarnej i gospodarczej świata. Takiej pieczęci nie można zlekceważyć!

 Tym bardziej nie można bezkarnie lekceważyć tego, co pochodzi od Boga. Biblia wzywa: Zabiegajcie nie o pokarm, który ginie, ale o pokarm, który trwa, o pokarm żywota wiecznego, który wam da Syn Człowieczy: na nim bowiem położył Bóg Ojciec pieczęć swoją [Jn 6,27].

 Ten jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem, jego słuchajcie! [Mt 17,5] – powiedział Bóg Ojciec do uczniów Jezusa. Nie wolno nam zlekceważyć Syna Bożego. O ileż sroższej kary, sądzicie, godzien będzie ten, kto Syna Bożego podeptał i zbezcześcił krew przymierza, przez którą został uświęcony, i znieważył Ducha łaski. Znamy przecież tego, który powiedział: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę; oraz: Pan sądzić będzie lud swój. Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego [Hbr 10,29,31].

 Nie wolno nam także lekceważyć prawdziwych Jego naśladowców, bo oni również noszą na sobie pieczęć Bożą. W nim i wy, którzy usłyszeliście słowo prawdy, ewangelię zbawienia waszego, i uwierzyliście w niego, zostaliście zapieczętowani obiecanym Duchem Świętym, który jest rękojmią dziedzictwa naszego, aż nastąpi odkupienie własności Bożej, ku uwielbieniu chwały jego [Ef 1,13–14].

 Wielka Pieczęć Stanów Zjednoczonych wzbudza respekt, nawet wśród wrogów USA. Tylko zupełni ignoranci lub szaleńcy wcale się nią nie przejmują. A Wszechmogący Bóg? A odwieczne Słowo Boże? A Chrystus Pan, który nadchodzi, aby osądzić wszystkich mieszkańców ziemi i ustanowić na niej swoje Królestwo?

 Trzeba być człowiekiem chorym psychicznie lub zupełnym dyletantem w rozumieniu świata duchowego, ażeby lekceważyć Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. A jeśliby kto słuchał słów moich, a nie przestrzegał ich, Ja go nie sądzę; nie przyszedłem bowiem sądzić świata, ale świat zbawić. Kto mną gardzi i nie przyjmuje słów moich, ma swego sędziego: Słowo, które głosiłem, sądzić go będzie w dniu ostatecznym [Jn 12,47–48].

A ja? Dostrzegam Bożą pieczęć na osobie Jezusa Chrystusa i na Jego prawdziwych naśladowcach, napełnionych Duchem Świętym.  Tobie i Twoim sługom należy się pełny respekt, mój Zbawicielu i Panie!

19 czerwca, 2012

Słówko do "Garfieldów"

19 czerwca 1978 roku w amerykańskiej prasie ukazał się pierwszy komiksowy odcinek z serii przygód kota Garfielda, autorstwa Jima Davisa.

Któż nie śmiał się, oglądając tego zabawnego rudzielca w najróżniejszych sytuacjach?  Garfield jest grubym, leniwym i zapatrzonym w siebie kotem. Codziennie dręczy psy, lekceważy swojego pana, a przyjaźni się z myszami. Jego jedyne pasje – jedzenie i spanie, skutecznie oddzielają go od robienia tego, co byłoby dla niego pożyteczne i wskazane, a już na pewno trzymają go z dala od ćwiczeń gimnastycznych.

 Garfield zasadniczo ma niechęć prawie do wszystkiego. Wyjątkowo zaś nie cierpi m.in. poniedziałków, poranków, listonosza, wagi łazienkowej, budzika, szklanych drzwi, różnych innych zwierząt i wyjazdów na wieś. Lubi za to jeść, atakować mleczarza i listonosza, spać, oglądać telewizję. Lubi też mamę Jona, która dobrze i dużo gotuje. Nade wszystko zaś zdaje się lubić siebie samego.

 Komiksowa postać Garfielda zabawia i rozśmiesza już kolejne ludzkie pokolenie. Dlaczego? Ponieważ ten kot przypomina i obrazuje niektórych ludzi. Z czego jednak tu się śmiać, skoro są to cechy pożałowania godne? Czyż ta i podobne im bajki nie za bardzo "oswajają" nas z cechami, które należałoby raczej piętnować, niż robić sobie z nich rozrywkę?

 Biblia nigdy nie robi sobie zabawy z zachowań i cech, jakie ucieleśnia kot Garfield. Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, chełpliwi, pyszni, bluźnierczy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, bezbożni, bez serca, nieprzejednani, przewrotni, niepowściągliwi, okrutni, nie miłujący tego, co dobre, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący więcej rozkosze niż Boga, którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy; również tych się wystrzegaj [2Tm 3,2–5]. Uwaga! Słowo Boże zapowiada, że tacy ludzie - owszem - będą, ale przed nimi nas ostrzega.

 Jeżeli więc ktoś zauważa w sobie jakieś podobieństwo do Garfielda, a pragnie być uczniem Jezusa, to nie powinno mu być do śmiechu. To są dwa całkiem przeciwne sobie sposoby na życie.

Najwyższa pora odwrócić się od swoich grzechów, narodzić się na nowo i stać się jak Jezus. Nikt z naturą Garfielda nie trafi do nieba. Znajdą się tam tylko ludzie odrodzeni z Ducha Świętego i przemienieni na wzór Chrystusa.

18 czerwca, 2012

To będzie nasza najwspanialsza godzina!


premier Winston Churchill
 Wiosną 1940 roku III Rzesza rozpoczęła ofensywę na froncie Zachodnim. Wojskom niemieckim w krótkim czasie udało się podporządkować sobie Belgię i Holandię. Przesądzona w czerwcu 1940 roku kapitulacja Francji formalnie wyłączała również ten wielki naród z koalicji antyhitlerowskiej. Stawało się jasne, że Wielka Brytania będzie "samotną wyspą", także w znaczeniu jedynego państwa w Europie Zachodniej, konkretnie stawiającego czoła hitlerowskiej inwazji.

 Świeżo upieczony premier Wielkiej Brytanii, Winston Churchill, z uwagą śledził losy Bitwy o Francję. Trzy dni po rozpoczęciu inwazji niemieckiej na froncie Zachodnim, 13 maja 1940 roku wygłosił przed Brytyjskim Parlamentem pierwsze przemówienie. Zapowiedział w nim swoim Rodakom czekające ich – krew, znój, łzy i pot (ang. "blood, toil, tears, and sweat"). Churchill starał się przy tym zbudować międzypartyjną koalicję, niezbędną do prowadzenia zbliżającej się wojny.

 4 czerwca przemówił w Parlamencie po raz drugi. Informując o niemieckich sukcesach w pokonaniu Holandii, Belgii i Francji, brytyjski premier zawołaniem –  będziemy walczyć na plażach (ang."we shall fight on the beaches"), hartował ducha Brytyjczyków do walki z Niemcami i uświadamiał, że trzeba będzie walczyć o każdą piędź ziemi.

 Dziś rocznica trzeciego przemówienia Winstona Churchilla z tamtego okresu. 18 czerwca 1940 roku zakończył on swoją mowę, mniej więcej następująco:

[...] Jak dzwonił generał Weygand, Bitwa o Francję się skończyła. Spodziewam się, że zaczyna się Bitwa o Anglię. Od tej bitwy zależy przetrwanie cywilizacji chrześcijańskiej. Zależy od niej życie Brytyjczyków oraz kontynuacja naszych wielowiekowych instytucji i Imperium. Cała złość i potęga wroga wkrótce zwróci się przeciwko nam. Hitler wie, że albo złamie nas na tej wyspie, albo przegra wojnę. Jeżeli będziemy zdolni stawić mu czoła, wówczas cała Europa będzie mogła być wyzwolona, a życie świata przesunie się na szerokie, słoneczne wyżyny.

 Jeżeli jednak przegramy, wówczas cały świat, Stany Zjednoczone i w ogóle wszyscy, których znamy i o których się troszczymy, pogrążą się w otchłani nowego wieku ciemności, tym bardziej złowieszczego, bo wspieranego zwodniczymi światłami wypaczonej nauki.

 Zechciejmy wobec tego stanąć na wysokości zadania i tak się zbierzmy sami w sobie, ażeby jeżeli Imperium Brytyjskie i Cała Wspólnota Narodów przetrwa następny tysiąc lat, ludzie wciąż mogli o nas mówić: To była ich najwspanialsza godzina.
  [posłuchaj: This was their finest hour]

 Podobnie jak w życiu całego narodu, tak i w przypadku pojedynczego człowieka zdarzają się takie momenty, które potrafią przesądzić o całej przyszłości. Dramatyzm danej chwili, podejmowanie wielkiego ryzyka, przeciwstawianie się złu, odważne wyruszanie w nieznaną przyszłość – to wszystko może się w końcu okazać najwspanialszą godziną naszego życia. Bardzo ważne więc, ażeby rozpoznać taki czas, przyjąć należytą postawę i podjąć wyzwanie.

 Bywa, że człowiek całymi latami ulega grzechowi, podaje tyły duchowym wrogom i chowa głowę w piasek, aż przychodzi taki moment, zew z góry, krótka chwila uniesionego serca, kiedy postanawiamy zmienić otaczającą nas rzeczywistość. Takie dni nie zdarzają się często, lecz gdy nadchodzą, nie wolno nam ich przegapić. Jest to bowiem dany nam przez Boga czas, by nastąpiły zbawienne zmiany i przekierowanie naszego losu. To jest niewątpliwie najważniejszy czas w całym życiu, bo przesądza on o wiecznym przeznaczeniu!

 Mam nieodparte wrażenie, że również Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE w Gdańsku, jako wspólnota ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa, znalazło się na takim ważnym zakręcie dziejów i wypełniania naszej misji. Serce mi drży, bo czuje zbliżające się - krew, znój, łzy i pot. Trzeba nam jednak powstać w wierze i odważnie zmierzyć się z ogromnym zadaniem. Wszystkich przyjaciół proszę o modlitwę.

 Być może po latach się okaże, że jest to nasza najwspanialsza godzina?

14 czerwca, 2012

Kryzys celowy

ORP "Wicher"
Równo osiemdziesiąt lat temu, 14 czerwca 1932 roku do portu Wolnego Miasta Gdańska wszedł niszczyciel Marynarki Wojennej RP ORP "Wicher". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dwa lata wcześniej senat Wolnego Miasta Gdańska odmówił Polsce tzw. port d`attache, czyli prawa do używania tego portu, jako macierzystego. Mając poparcie Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze, WMG realizowało politykę proniemiecką, odmawiając Polsce uznania jej wcześniejszych uprawnień.

 Jednakże 14 czerwca 1932 roku ORP "Wicher" wpłynął do gdańskiego portu, wymuszając prawa port d'attache dla Rzeczypospolitej. Marszałek Józef Piłsudski wykorzystał wizytę brytyjskich niszczycieli w Gdańsku, aby zamanifestować prawo Polski do zbrojnej obecności w grodzie nad Motławą. Dowódca polskiego okrętu otrzymał rozkazy, by w razie gdyby władze Gdańska poważyły się na obrazę polskiej bandery, ostrzelać gmachy gdańskich urzędów.

 "Wicher" odważnie wszedł i zacumował w gdańskim porcie. Jego dowódca złożył kurtuazyjną wizytę dowódcy brytyjskiej eskadry, następnie przyjął jego rewizytę, po czym tego samego dnia odpłynął. Władze Gdańska nie poważyły się na obrazę biało czerwonej bandery. Mało tego. Manifestacja zbrojna okazana przez stronę polską spowodowała zmianę stanowiska władz Gdańska. Już 13 sierpnia przywróciły one Polsce dotychczasowe przywileje w porcie Wolnego Miasta.

 Incydent z 14 czerwca 1932 roku nazwano później "Kryzysem gdańskim". Rzeczywiście, wejście polskiego okrętu do portu, pomimo ostrych protestów władz Gdańska. spowodowało poważne napięcie. Jednakże ta gra warta była świeczki! Bez owej chwilowej brawury niszczyciela ORP "Wicher", polskie statki musiałyby nadal omijać Gdańsk szerokim łukiem.

 Podobnie mają się sprawy w sferze duchowej. Chrześcijanin powinien cechować się odwagą, w niczym nie dając się zastraszyć przeciwnikom [Flp 1,28]. Czasem trzeba w związku z tym podjąć poważne ryzyko i się narazić. Chodzi o to, aby siły przeciwne Bogu, poprzez naszą jednoznaczną postawę wiary, poznały swoje miejsce w szeregu.

 Diabeł chciałby, abyśmy się wstydzili Jezusa, godzili się na wszystko, co tylko świat zechce nam narzucić, i abyśmy żyli w ciągłym strachu. Lecz nie z nami te numery. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy [2Tm 1,7].

 Tak jak Rzeczypospolita dała do zrozumienia ówczesnym władzom Gdańska, że należy ją respektować, tak też każdy napełniony Duchem Świętym chrześcijanin, obdarzony przez Pana mocą do panowania nad siłami ciemności, powinien mieć odwagę do przeciwstawieniu się Złemu. Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć. Przeciwstawcie mu się, mocni w wierze [1Pt 5,8–9].

 To może – oczywiście – oznaczać dla nas jakiś przejściowy kryzys i chwilowe niebezpieczeństwo. Lecz co jest lepsze? Chwila napięcia, a nawet starcia i zranienia, a potem szacunek ze strony duchowych wrogów, czy życie przez całe lata w poczuciu, że konformizmem i duchowym tchórzostwem dajemy tył naszym wrogom, przynosząc ujmę imieniu Jezusa?

13 czerwca, 2012

Pozostań sobą!

Dziś 35. rocznica premiery filmu "Kochaj albo rzuć". 13 czerwca 1977 roku, trzy lata po drugiej części trylogii komediowej o Kargulach o Pawlakach, noszącej tytuł "Nie ma mocnych", na ekranach polskich kin pojawiła się część trzecia. Tym razem Pawlak, Kargul i ich wnuczka Ania, dostają zaproszenie od Johna Pawlaka do złożenia wizyty w Stanach Zjednoczonych.

 Po dotarciu do Chicago dowiadują się, że parę dni wcześniej John zmarł. Pozostawił niewielki majątek, ale także i nieślubną córkę. W trakcie ich pobytu w USA dochodzi do wielu zabawnych sytuacji, a Pawlak i Kargul wielokrotnie zmieniają przy tym zdanie o Ameryce.

 Ciekawostką, zwłaszcza na okoliczność trwających mistrzostw Europy w piłce nożnej, jest to, że jednym z bohaterów filmu jest nomen omen Robert Lewandowski. Ten nie żyjący już dziennikarz i działacz polonijny w "Kochaj albo rzuć" zagrał rolę adwokata pochodzenia polskiego o nazwisku Wrzesień, mieszkającego w Chicago, a zmuszonego do zmiany nazwiska na September.

 Obejrzany przed laty film "Kochaj albo rzuć" pozostawił we mnie zadumę nad tym, jak zmiana otoczenia i okoliczności może wpływać na zmianę myślenia i zachowania. Są ludzie, którzy już po kilku miesiącach pobytu za granicą zaczynają mówić z dziwnym akcentem i diametralnie się zmieniają. Jeden z moich przyjaciół zwykł mawiać za życia o niektórych  braciach   tzw.   "prostaczkach",  że są nimi, dopóki nie wyjadą do Ameryki. To prawda. Niektórzy, gdy tylko wychylą nos poza własną chałupę i gminę, od razu się zmieniają. Są jednak i tacy, którzy spędzili w Ameryce całe lata, a jednak zachowali czystość polskiego języka i nie dali się zmanierować.

 Jedną z przyczyn łatwego ulegania zewnętrznym wpływom i zatracanie oryginalnego wizerunku, jest niskie poczucie własnej wartości. Kto ma na swoim punkcie jakieś kompleksy, ten przy zmianie środowiska szybko daje się urobić na kogoś innego. Kto zna swoją wartość i ma silne poczucie własnej tożsamości, ten pozostaje sobą.

 Jezus wiedział, że niewierzący świat będzie próbował wywrzeć wpływ na Jego uczniów. Nie proszę, abyś ich wziął ze świata, lecz abyś ich zachował od złego. Nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata [Jn 17,15–16] - modlił się do Ojca. Bóg chce, abyśmy będąc obecni pośród ludzi tego świata, zachowali naszą duchową odrębność. A nie upodabniajcie się do tego świata [Rz 12,2] - wzywa chrześcijan Słowo Boże. Znajmy swoją tożsamość. Nie małpujmy wszystkiego, co zaobserwujemy w świecie. Miejmy poczucie wartości i godności dziecka Bożego!

 Wspominając dziś premierę filmu "Kochaj albo rzuć" zamyślam się na tym, jak trudno jest oprzeć się wpływom świata i jak łatwo niektóre środowiska chrześcijańskie upodobniły się już do niego. Jednocześnie modlę się, aby Bóg utwierdzał w wierze prawdziwe swoje dzieci i wciąż na nowo napełniał Duchem Świętym. Tylko wówczas przebywanie między ludźmi niewierzącymi nie odmieni nas – niczym Ameryka filmowego Pawlaka – i duchowo nie zmanieruje.

11 czerwca, 2012

Wspomnienie naszego "Alcatraz"

Dziś okrągła, bo 50. rocznica najsłynniejszej ucieczki z więzienia na Alcatraz. Ta niewielka wyspa położona u wybrzeży USA, niedaleko San Francisco, jest znana z nieczynnego już dzisiaj więzienia o zaostrzonym rygorze, działającego na Alcatraz od 1934 do 1963 roku.

 W ciągu trzech dekad funkcjonowania owego więzienia żadnemu więźniowi nie udało się stamtąd uciec. Tak przynajmniej brzmi wersja oficjalna. Odnotowano wprawdzie 14 prób ucieczki, ale zbiegów albo zastrzelono, albo schwytano. Wyjątek stanowi ucieczka, którą dziś wspominamy.  W dniu 11 czerwca 1962 roku trzech więźniów, Frank Morris, John Anglin i Clarence Anglin, uciekło poza mury więzienia. Na nic się zdały zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Zbiegów ani nie schwytano, ani też nie odnaleziono ich ciał.

 Przypomina mi się biblijna scena z Dziejów Apostolskich, której bohaterem był apostoł Piotr. Czytamy tam, że go Herod wtrącił do więzienia i przekazał czterem czwórkom żołnierzy, aby go strzegli, zamierzając po święcie Paschy stawić go przed ludem. Strzeżono tedy Piotra w więzieniu; zbór zaś modlił się nieustannie za niego do Boga. Owej nocy, gdy Herod miał go już wyprowadzić, Piotr, skuty dwoma łańcuchami, spał między dwoma żołnierzami, strażnicy zaś przed drzwiami strzegli więzienia. Wtem zjawił się anioł Pański i światłość zajaśniała w celi; trąciwszy zaś Piotra w bok, obudził go, mówiąc: Wstań prędko! I opadły łańcuchy z jego rąk. I rzekł anioł do niego: Opasz się i włóż sandały swoje. I uczynił tak. I rzecze mu: Narzuć na siebie płaszcz swój i pójdź za mną. Wyszedł więc i podążał za nim, lecz nie wiedział, że to, co się za sprawą anioła dzieje, jest rzeczywistością; sądził raczej, że ma widzenie. A gdy minęli pierwszą i drugą straż, doszli do żelaznej bramy wiodącej do miasta, która się im sama otworzyła; i wyszli na zewnątrz, przeszli jedną ulicę i nagle anioł opuścił go [Dz 12,4–10].

 Ciekawe, że ani sam Piotr, ani inni życzliwi mu chrześcijanie, nie musieli organizować jego ucieczki z więzienia. Modlono się o niego, a sam Bóg wyprowadził go stamtąd w niezwykły sposób. Taki właśnie przywilej mają ludzie pojednani z Bogiem. Są przeznaczeni do wolności! Wcześniej czy później, Bóg ich wyprowadza na wolność!

 Ta biblijna prawda ma zastosowanie przede wszystkim w sferze duchowej. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [Jn 8,34]. Czyż możesz zwać wolnym kogoś, kim władają jego namiętności? – pytał starożytny mędrzec. W niejednym przypadku ten rodzaj niewoli bywa dotkliwszy i poważniejszy od fizycznych krat i murów.

 Jednak i z takiej niewoli Bóg może człowieka uwolnić. Czy można odebrać mocarzowi łup albo czy mogą zbiec jeńcy tyrana? Tak mówi Pan: I jeńcy mocarza zostaną odbici i łup wymknie się tyranowi, gdyż Ja rozprawię się z twoimi przeciwnikami i Ja wybawię twoich synów [Iz 49,24–25].

Wyplątać się z sideł grzechu o własnych siłach jest rzeczą niemożliwą. Grzech, niczym perz, zapuszcza głęboko w ludzką duszę swoje korzenie i trzyma ją na uwięzi.  Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,36]. Był czas, że i my byliśmy w duchowej niewoli grzechu. Dziś, dzięki wierze w Jezusa Chrystusa, jesteśmy wolni!

 Powróćmy jeszcze na moment do słynnej ucieczki z Alcatraz.  Jedyną przesłanką, że i ta próba ucieczki najprawdopodobniej zakończyła się fiaskiem, jest domysł, że skoro ujawnienie się zbiegów po latach przyniosłoby im sławę i pieniądze, to na pewno by to zrobili, gdyby rzeczywiście wówczas tę ucieczkę przeżyli.

 Czy jednak ten wniosek jest na pewno słuszny? Czy zawsze i wszystkim jednakowo zależy na sławie i pieniądzach? Przecież sława i pieniądze stają się nieraz dla ludzi kolejnym więzieniem, tyle że o dziwnym, a nie o zaostrzonym, jak Alcatraz, rygorze ;)

05 czerwca, 2012

EURO 2012 z umiarem

 Miło jest popatrzeć, gdy – jak kraj długi i szeroki – z dnia na dzień robi się w Polsce coraz bardziej kolorowo i wszędzie panuje podniosła atmosfera wyczekiwania na pierwszy mecz naszej reprezentacji narodowej. Rzeczywiście, takie mistrzostwa zdarzają się nam jeden jedyny raz na całe pokolenie, więc jest co świętować.

 Sam nie mogę się już doczekać chwili, gdy nasza jedenastka z polskimi orłami na koszulkach wyjdzie na stadion narodowy i zabrzmi pierwszy gwizdek EURO 2012. Ażeby móc to zobaczyć, zmieniliśmy lekko nawet program dorocznej konferencji WIARA2012, którą organizujemy w tych dniach w Spale, w ramach międzywyznaniowej inicjatywy Razem Dla Ewangelii.

 Uczestnicząc wszakże w tym powszechnym święcie sportowym, chcę jako chrześcijanin zachować zdrowy rozsądek. Co za dużo, to niezdrowo – poucza znane przysłowie, a myślę, że niektórzy zaczynają ten umiar tracić. Takie odczucie ogarnęło mnie wczoraj, gdy widziałem pod bankiem kolejkę po okolicznościowe monety, a wieczorem w telewizji posłuchałem wypowiedzi jakiejś kobiety, która była tuż po tych zakupach. Najwyraźniej sama nie wiedziała dokładnie, co i po co kupiła, ale kupiła wszystko, co było do kupienia!

 Jedno ze świadectw pomieszczonych w książeczce pt. "Aut! Relacje spoza boiska", którą w tych dniach staram się wręczać w różnych miejscach, nosi tytuł: Mój bóg był okrągły. Autor wyznaje w nim przesadną fascynację piłką nożną, co stawiało jego świat na głowie.

 Pierwsze miejsce w życiu chrześcijanina należy się Panu Jezusowi Chrystusowi. Żadna pasja, żadne zajęcie, ani nawet tak wspaniała impreza jak EURO 2012, nie mają prawa zdominować naszego zachwytu osobą Zbawiciela! Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej [Mk 12,30].  Innymi słowy, jeżeli cokolwiek innego w naszym sercu wysunie się na plan pierwszy, wówczas zaczyna to być naszym bożkiem, a my stajemy się bałwochwalcami.

Każda miejscowość i niemal każde środowisko w Polsce pulsuje od zachwytu piłką nożną. Wpośród powiewających wszędzie chorągiewek i milionów rozmaitych gadżetów jesteśmy my, Ty i ja, naśladowcy Jezusa Chrystusa. Czy potrafimy zachować się w sposób godny Pana? Czy dopuścimy się tego, żeby On, choćby na kilka dni, poszedł w niepamięć?

 Sądzę, że Jezus usiadłby w piątek wieczorem przed telewizorem, aby obejrzeć mecz inauguracyjny. Zastanawiam się jednak, czy można byłoby Go gdzieś spotkać obwieszonego gadżetami, albo z dwoma chorągiewkami nad głową? Możliwe, że apostoł Paweł odniósłby się w kazaniu do wyników lub stylu gry polskich piłkarzy, ale czy spotkalibyśmy go w kilometrowej kolejce po bezpłatne zaproszenia na jakiś tam  trening?

EURO 2012 to nie tylko czas wielkiego egzaminu dla naszej władzy i wielu służb technicznych. To także ważny sprawdzian dla ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa.

02 czerwca, 2012

Co robisz w niedzielę?

Wspomnijmy dziś niecodzienne zdarzenie, do jakiego doszło 2 czerwca 1901 roku w Nowym Jorku. Była niedziela. Niejaki Benjamin Adams, prawnik, członek lokalnego Komitetu Edukacji, w towarzystwie kilku kobiet wybrał się ze znajomym do Saegkill  Golf  Club. Wkrótce jednak na polu golfowym   pojawili  się dwaj policjanci i aresztowali go pod zarzutem złamania prawa  i  gry w golfa w niedzielę.

 Aresztowanie to było aktem szerszej kampanii przeciwko uprawianiu sportu w niedzielę. Trzy tygodnie wcześniej kilku odpowiednio nastawionych ministrów, wspólnie wezwało nowojorską policję do podjęcia działań w celu uniemożliwienia w niedzielę gry w base–ball'a. Komisarz miejscowej policji okazał nadgorliwość i wydał całkowity zakaz uprawiania sportu w tym dniu.

 W proteście przeciwko takiemu postawieniu sprawy, szereg bogatych graczy w golfa opuściło swoje kościoły. Pod naporem społecznego sprzeciwu wkrótce dwóch ministrów, którzy wcześniej podpisali petycję do policji, wycofało się ze swojego stanowiska. Tej niedzieli jednak policja wciąż jeszcze penetrowała okolicę w celu udaremnienia uprawiania sportu. Tak trafiła na pana Adamsa.

 W czasie aresztowania i odprowadzania wspomnianego amatora niedzielnej gry w golfa na posterunek policji, w Centralnym Kościele Metodystycznym odbywało się nabożeństwo. Kaznodzieja John C. Havemayer wygłaszał kazanie przeciwko bezczeszczeniu sabatu. Piętnował postawę niektórych chrześcijan, m.in. właścicieli linii trolejbusowych i kolei żelaznych, którzy nie przerywali na niedzielę pracy swego taboru.

Pod koniec kazania, pośród audytorium zachęconego do dyskusji, powstał człowiek i powiedział: Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego pan i inni kaznodzieje, zamieniliście siódmy dzień na pierwszy dzień tygodnia, jako obowiązujący dzień odpoczynku. Pytanie zaskoczyło nieco kaznodzieję, ale spokojnie odparł, że ogólnie można uznać niedzielę, jako dzień siódmy. Starszy człowiek powstał znowu i wezwał Havemayera, aby udowodnił na podstawie Pisma, że niedziela naprawdę jest siódmym dniem. Kaznodzieja odpowiedział, że nabożeństwo nie jest właściwym miejscem do prowadzenia takiej dyskusji. Wówczas straszy pan poderwał się z miejsca i podnosząc ręce do góry, dramatycznie zawołał: W imię Boga Wszechmogącego i Jezusa Chrystusa, wzywam cię do pokuty z twojego grzechu i do zaprzestania łamania prawdziwego dnia sabatu!

Jak z powyższego wynika, także na początku XX wieku, zarówno wewnątrz kościołów jak i na ulicy, toczyła się batalia o to, czy chrześcijanie będą uznawać niedzielę za dzień naprawdę świąteczny. Czy zechcą poświęcić go na fizyczny odpoczynek od pracy, skoncentrowanie się na sprawach duchowych i oddanie chwały Bogu w zgromadzeniach, czy też będą załatwiać w tym dniu swoje sprawy i poświęcać go głównie na fizyczną rekreację. Czy okażą dojrzałość w myśleniu, że nie o literalną rachubę tu chodzi, a o zasadę poświęcania co siódmego dnia na sprawy duchowe, czy też będą walczyć o literę i zakłócać pokój dnia Pańskiego?

Która opcja wygrywa?  Z pewnością żadne zakazy i nakazy nic tu nie pomogą. Represjami nie doprowadzimy nikogo do rzeczywistego posłuszeństwa Słowu Bożemu. Jeżeli ktoś nie jest rozmiłowany w Bogu, ten zawsze ma jakiś powód, dla którego nie czytał ostatnio Biblii i jakoś nie może też utrafić z czasem i swoimi obowiązkami, aby w niedzielę móc być na nabożeństwie.

Kto zaś miłuje Boga, ten jeśliby nawet wylądował gdzieś na bezludnej wyspie straciwszy rachubę czasu, zacznie odliczać dni i co siódmy z nich poświęci Bogu. Czy gdyby ten jego co siódmy dzień okazał się być naszą środą, można byłoby postawić mu zarzut łamania sabatu? Odpocznienie chrześcijanina nie zasadza się na precyzyjnie odliczonym, literalnym dniu, lecz na regularnej  społeczności z Panem Jezusem.

Kto miłuje Boga, ten nie może się też obejść bez społeczności z Jego dziećmi.  Po tym poznajemy, iż dzieci Boże miłujemy, jeżeli Boga miłujemy i przykazania jego spełniamy. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,2-3]. Od dnia zmartwychwstania Jezusa Chrystusa dniem szczególnej społeczności Jego naśladowców stał się pierwszy dzień po sabacie [zob. Dz 20,7]. Walczyć z tym obyczajem, czy raczej lepiej się z radością przyłączyć?

Jutro niedziela. Jeśli Bóg da mi się rano obudzić, najpierw pojadę na nabożeństwo, aby uwielbiać Boga, podziękować Mu za miniony tydzień i posłuchać Słowa Bożego. Potem, już w luźnej formie, także przy stole, spędzę całe popołudnie w towarzystwie ludzi miłujących Jezusa. Będziemy rozmawiać, cieszyć się wzajemną społecznością, budować się w wierze i wzrastać w poznaniu Boga.

 Nie pojadę do centrum handlowego, aby rozejrzeć się w cenach. Nie będę kosił trawnika ani malował płotu. Pomimo tego, że nie grozi mi za to żadne aresztowanie, nie udam się na pole golfowe, ani nawet na mecz piłki nożnej. Dla mnie niedziela – to dzień poświęcony Panu!

 A Ty? Co planujesz jutro robić?