29 grudnia, 2012

Z myślą o koronie

Godło Polski według wzoru
i kolorystyki zgodnych z ustawą
Dziś parę słów o złotej koronie białego orła z naszego godła narodowego. Jak powszechnie wiadomo, w czasach politycznej zależności od Związku Radzieckiego, był on tej korony pozbawiony. Czterdzieści pięć lat później, ustawa sejmowa z dnia 29 grudnia 1989 roku o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ogłosiła: […] Użyte w różnych przypadkach wyrazy „Polska Rzeczpospolita Ludowa” zastępuje się użytymi w odpowiednich przypadkach wyrazami „Rzeczpospolita Polska”. […] W artykule 103 ust. 1 otrzymuje brzmienie: Godłem Rzeczypospolitej Polskiej jest wizerunek orła białego w koronie w czerwonym polu.

Niemal natychmiast wizerunek orła w koronie zaczął wypierać zewsząd peerelowskiego orzełka. Towarzyszyła temu dość długa debata o detalach godła i flagi narodowej, co ostatecznie uregulowało obwieszczenie Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 listopada 2005 roku. I tak oto korona ponownie pojawiła się na głowie polskiego orła!

Jak w dziejach narodu, tak też w życiu pojedynczego człowieka zdarzają się trudne okresy poniżenia i ucisku. Tym bardziej są one dla nas bolesne, że nieraz poprzedzone latami zwycięskiego życia i duchowych sukcesów. Rzecz w tym, aby pamiętać, że mają one charakter przejściowy. Ta świadomość pomaga nam zachować równowagę i pogodę ducha w obliczu największych przeciwności.

Nie porzucajcie więc ufności waszej, która ma wielką zapłatę. Albowiem wytrwałości wam potrzeba, abyście, gdy wypełnicie wolę Bożą, dostąpili tego, co obiecał. Bo jeszcze tylko mała chwila, a przyjdzie Ten, który ma przyjść, i nie będzie zwlekał; a sprawiedliwy mój z wiary żyć będzie; lecz jeśli się cofnie, nie będzie dusza moja miała w nim upodobania. Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,35-39].

Kto uwierzył w Jezusa Chrystusa i z Nim związał całą swoją przyszłość, ten może spać spokojnie. Jest wybrany i przeznaczony do współkrólowania z Chrystusem!  Owszem, chwilowo tego nie odczuwamy. Ba, nawet sporo wskazuje na to, że w ogóle nie mamy co na to liczyć. Ale nie jest tak, jakoby miało zawieść Słowo Boże [Rz 9,6].

A gdy się objawi Arcypasterz, otrzymacie niezwiędłą koronę chwały [1Pt 5,4]. Przyjdzie czas i na koronę. Teraz jest czas na wierność!

27 grudnia, 2012

Wykorzystaj swoje "pięć minut"!

Ignacy Jan Paderewski
Wczorajszy spacer po Kościanie sporym napisem na tamtejszym ratuszu przypomniał mi o przypadającej na dziś rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Powracający do Polski  Ignacy Paderewski po krótkiej wizycie w Gdańsku, przyjechał do Poznania, aby 26 grudnia 1918 roku spotkać się z mieszkańcami Wielkopolski na poznańskim rynku i tym razem bynajmniej nie zagrać im pięknie na fortepianie, ale wygłosić do nich przemówienie!

Odradzająca się Rzeczypospolita wzbudzała w polskich mieszkańcach Wielkopolski tak wielkie pragnienie przynależności,  że potrzebny był im już tylko konkretny impuls do powstania. Po przemówieniu Paderewskiego natychmiast więc doszło do starcia ze świętującymi nieopodal Niemcami, a niecałe dwa miesiące później niemal cała Wielkopolska była już od nich wolna.

Wywalczone przez powstańców nowe granice między Polską a Niemcami zostały zatwierdzone przez Traktat Wersalski, ostatecznie porządkujący tego rodzaju kwestie po zakończeniu I wojny światowej. Dodajmy,  że Powstanie Wielkopolskie 1918, to jedno z bardzo nielicznych, a zdaniem niektórych, jedyne w pełni  zwycięskie powstanie w dziejach narodu polskiego.

Nie wdając się w polemikę na ten temat, chcę dziś – korzystając z przywołanego tą rocznicą obrazu – podkreślić znaczenie zajęcia należytego stanowiska i wypowiedzenia właściwych słów w stosownym czasie. Ignacy Paderewski, przecież muzyk przede wszystkim, a jednak odegrał niezwykle ważną rolę polityczną w dziejach II Rzeczypospolitej. Wszystkie uzdolnienia i biorące się z nich znajomości zawarte na całym świecie, w odpowiednim czasie zaangażował w dzieło odzyskania niepodległości narodu polskiego. I okazał się w tym, jak mało kto, bardzo skuteczny.

Każdy chrześcijanin, oczywiście w odpowiednich dla niego granicach, ma swoje, wyznaczone  przez Boga „pięć minut” działania. Całe życie można przepracować w biurze,  przejechać milion kilometrów za kierownicą  czy też zjeść zęby na tzw. budowlance, a najważniejsze będzie jednak to, jak ustosunkujemy się do roli wyznaczonej nam do odegrania na rzecz Królestwa Bożego. Zwykle jest to zadanie długofalowe, wiernie realizowane jakby na marginesie pracy zawodowej czy działalności artystycznej, ale czasem może też chodzić o krótkoterminowy zryw, lub nawet jednorazowy czyn, którym wpiszemy się w dziejową wojnę duchową i przyniesiemy chlubę naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi.

Dlatego trzeba nam, aby każdy wierzący mężczyzna, aby każda chrześcijanka, bez względu na wiek, wykształcenie i sposoby zarabiania na chleb, abyśmy wszyscy żyli w gotowości  do wykonania naszego zadania. Gdy na Bożym zegarze wybije nasz czas, żebyśmy się nie ociągali i nie wymawiali,  lecz żebyśmy wykazali  przed Bogiem konieczną dyspozycyjność. Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według  słowa twego [Łk 1,38] –  powiedziała Maria, na szalę tej gotowości kładąc swą reputację i nieskonsumowane jeszcze pożycie małżeńskie.

Ignacy Paderewski  mógłby się skupić się na swojej muzyce i z pewnością nie straciłby przez to aprobaty swojego otoczenia przy niej pozostając. Jednakże w danym czasie odstawił fortepian i politycznie zawalczył o lepszy los Polaków. Ty również masz prawo wciąż skupiać uwagę na czubku swojego nosa.  Ale uwierz, że też możesz, a nawet powinieneś, w stosownym czasie przestać zajmować się tym, do czego przywykłeś i rzucić się na wielką wodę duchowego przeznaczenia.  Kto zaś wie, czy godności królewskiej nie osiągnęłaś właśnie na taki czas, jak obecny? [Est 4,14] – przygadał  co nieco Mordochaj niezdecydowanej i ociągającej się Esterze.

Być może, że większość z tego, co do tej pory przeżyliśmy i osiągnęliśmy, prowadziło nas i przygotowywało do wykonania tego jednego zadania o charakterze duchowym. Może to być odważne złożenie świadectwa o Jezusie, okazanie pomocy, wygłoszenie kazania, jakiś akt opowiedzenia się po stronie Chrystusa, poświęcenia czegoś dla Bożej sprawy, lub cokolwiek innego w tym rodzaju. I nieważne, czy zostanie to docenione przez ludzi, czy też zupełnie niezauważone. Najmniejszy czyn dokonany z woli Bożej jest ważniejszy od największych czynów podyktowanych wolą człowieka.

Rozpoznaj - proszę - swoje „pięć minut” i należycie je wykorzystaj dla chwały Bożej.

23 grudnia, 2012

Życzenia Świąteczne 2012

Przyjaciele!

Dobrze wiemy, że Syn Boży nie przyszedł na świat po to, by nam umilić czas, pod koniec każdego grudnia dając nam okazję do świętowania. Zostawił chwałę nieba i przyjął postać człowieka, ponieważ wszyscy bez wyjątku potrzebowaliśmy wybawienia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus stanął oko w oko z naszym śmiertelnym wrogiem i pokonał  go, byśmy już nadal nie służyli grzechowi [Rz 6,6].   Dopóki ten zasadniczy cel nie zostanie w nas osiągnięty, całe to świętowanie nie tylko nie ma sensu, ale wręcz Zbawiciela zasmuca.

Pragnąc Waszej pomyślności na co dzień, życzę Wam więc z całego serca, abyśmy w  święta Narodzenia Pańskiego 2012 dotarli do ich sedna i aby każdy z nas w pełni skorzystał z daru Bożego, jakim jest posłanie Syna na świat. Życzę Wam, abyśmy ku chwale naszego Pana, Jezusa Chrystusa, wszyscy bez wyjątku zaczęli świętować naszą osobistą wolność od grzechu. Nawet jeśli ta wolność  jeszcze nie w pełni się w nas urzeczywistniła, życzę Wam, abyśmy w te święta z odnowioną wiarą spojrzeli na Jezusa, ogłaszając zwycięstwo nad grzechem, wzywając imienia Pańskiego nad samymi sobą i nad naszymi bliskimi.

Życzę każdemu z nas na tyle odważnego spojrzenia prawdzie w oczy, abyśmy – jeżeli wciąż grzech w nas panuje - tym razem nie zgodzili się już na żaden makijaż kolędowo-prezentowo-rodzinny  naszego wizerunku. Uczcijmy naszego Zbawiciela szczerą pokutą i sprzeciwieniem się – jeśli trzeba – aż do krwi w walce przeciwko grzechowi! [Hbr 12,4]. Tylko w ten sposób nasze świętowanie  zyska upodobanie w oczach naszego Pana!

Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników [1Tm 1,15]. Życzę Wam i sobie, aby Pan Jezus zobaczył w  te święta, że ponad wszelką wątpliwość dostąpiliśmy zbawienia od naszych grzechów. Bądźmy żywym dowodem na to, że On nie na darmo tak się dla nas poświęcił!

Najbardziej sensacyjna operacja wszechczasów!

Wcielenie Syna Bożego to największa sensacja wszechczasów. Znany zaledwie nielicznym wielki plan zbawienia wszedł w kulminacyjną fazę realizacji. W roku 4. przed Chrystusem wszystko zdawało się toczyć zwykłym rytmem. Tymczasem – jakby gdzieś na marginesie codzienności - rozpoczęła się największa w dziejach świata tajna misja ratunkowa. Oto Odwieczny, Święty i Wszechmogący ograniczył się do poziomu stworzenia i przybrał  się w ludzką skórę.

Głównym bohaterem tych niezwykłych wydarzeń jest Syn Boży. Pojawił się na ziemi w postaci niemowlęcia dyskretnie narodzonego gdzieś na obrzeżach Betlejem. Aż dreszcze przechodzą mi po plecach,  gdy z ludzkiego punktu widzenia myślę o stopniu ryzyka tej misji. Ponieważ jednak miała ona za cel przeprowadzenie niezwykle skomplikowanej operacji o charakterze duchowym, nie można było pominąć żadnego z jej szczegółów.

Zabezpieczeniem wszystkich etapów Wcielenia zajęli się aniołowie, tajni agenci Boga. Nic nie miało prawa skutecznie przeszkodzić Synowi Bożemu w przeprowadzeniu akcji ratowania grzeszników. Trzydzieści parę lat później etap zwany Inkarnacją dobiegł  końca. Zmartwychwstały Jezus Chrystus wstąpił do nieba i zasiadł na prawicy Ojca. Rozpoczęła się faza zwana czasem łaski.

Cały, wciąż jeszcze realizowany plan zbawienia, wiąże się z problemem ludzkiego grzechu. Człowiek został okłamany i śmiertelnie zniewolony przez grzech.  Bóg, ze względu na samego Siebie postanowił obejść się z upadłym stworzeniem miłosiernie. Użycie fizycznej siły nic by tu nie dało. Zaszła potrzeba przeprowadzenia i zgrania ze sobą tak bardzo unikatowych działań duchowych, że największe misje elitarnych jednostek wojskowych w porównaniu z Bożym planem zbawienia wyglądają, jak zabawa w piaskownicy.

Chociaż w następnych latach i wiekach miliony ludzi zostało zapoznanych z tymi wydarzeniami, to jednak wiąż tylko nieliczni mają pojęcie o rozmiarach i prawdziwym znaczeniu misji Syna Bożego. W międzyczasie wielu przeciwników Boga wciąż  próbuje zatrzeć jej ślady, a przynajmniej ją pomniejszyć.

Dlatego w myśl Słowa Bożego wołam w przeddzień świąt Narodzenia Pańskiego: Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat,  aby zbawić grzeszników [1Tm 1,15]. A Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie [1Jn 3,8]. Jezus doskonale osiągnął wszystkie cele swojego pierwszego przyjścia na świat.  Alleluja!

22 grudnia, 2012

Czeskie Kladno - to dla mnie Grażyna Pawlas-Kaletowa

Pomimo tego, że wszędzie już panuje tematyka świąteczna, pozwólcie, że wyłamię się  z tego i napiszę dziś kilka słów o mojej dawnej towarzyszce wiary i służby Bogu, Grażynie Pawlas. Bodźcem do tego wpisu jest dzisiejsza rocznica uzyskania w 1561 roku praw miejskich przez czeskie Kladno. W tym właśnie, 13. pod względem wielkości mieście w Czechach, 23 km na zachód od Pragi, mieszka obecnie Grażyna Pawlas – Kaletova, a jej mąż, Daniel Kaleta, jest pastorem tamtejszego zboru.

Grażynę Pawlas poznałem w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku w Gdańsku. Nawróciła się szczerze do Pana Jezusa i bardzo aktywnie włączyła się w życie naszego zboru. Wszędzie chodziła z gitarą i śpiewała. Potrafiła zainteresować ludzi tym, co miała do przekazania, więc szybko stała się liderką zborowej grupy młodzieżowej. Dla mnie, dorastającego wówczas chłopaka, Grażyna, z racji jej duchowo głębokiej gorliwości i oddania sprawie Bożej, była prawdziwym autorytetem. Chętnie włączałem się wszystko, co naszej grupie proponowała, aż do tego stopnia, że gdy w 1979 roku wyszła za mąż za Daniela Kaletę i wyjechała do Czech, przejąłem jej odpowiedzialność za młodzież zborową.

Z wielką przyjemnością wciąż śpiewam w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku pieśni autorstwa Grażynki, takie jak np. Nie mam nic, co bym mogła Tobie dać,  wspominając jej delikatny, charakterystyczny głos, który w tamtych latach przyozdabiał niemal wszystkie nasze spotkania. Jej winylowa płyta Głosem Twoim zostać chcę, w elektronicznej już wersji, wciąż zajmuje ważne miejsce w mojej audiotece. To był naprawdę wielki przywilej, mieć za towarzysza wiary kogoś takiego jak ona.

Gdybym,  jak swego czasu św. Paweł  do Rzymian, miał dziś pisać list chrześcijan z Kladna, to bez wahania napisałbym podobnie, jak on: A polecam wam Febę, siostrę naszą, która jest diakonisą zboru w Kenchreach,  abyście ją przyjęli w Panu, jak przystoi świętym, i wspierali ją w każdej sprawie, jeśliby od was tego potrzebowała, bo i ona była wielu pomocna, również mnie samemu [Rz 16,1-2]. Domyślam się, że ta droga mi Gdańszczanka nie jeden raz potrzebowała dobrego słowa i szczerej życzliwości ze strony tamtejszych braci i sióstr w Chrystusie.

Dziś, po trzydziestu trzech latach od jej wyjazdu z Gdańska, Grażyna Pawlas – Kaletova nadal jest przede wszystkim rozmiłowaną w Panu Jezusie chrześcijanką. Jest także matką trzech dorosłych synów i żoną pastora, ale nie tylko. Grażyna jest również wziętą artystką. Zawsze zresztą miała takie predyspozycje. Własnoręcznie wykonany przez nią żyrandol wiele lat wisiał w naszym mieszkaniu po jej wyjeździe do Czech. Teraz prowadzi stałą galerię swoich prac w Pradze  - Grażyna, gdzie można zapoznać się z jej aktualną twórczością.

Rozpisałem się trochę, ale nie przesadziłem, ani trochę. Myślę, że ci, którzy poznali Grażynkę bliżej, podpisaliby się pod moimi słowami. Gdyby zaś ktoś z Was znalazł się w Pradze, to koniecznie zajrzyjcie do tej Galerii i serdecznie pozdrówcie ode mnie jej Autorkę.

21 grudnia, 2012

Beka z końca świata?

Od samego rana świat tryska dziś humorem. Zapowiadany przez Majów na 21. dzień grudnia koniec świata nie nastąpił. Twórcy reklam, celebryci, imprezowicze, dziennikarze, politycy, a nawet pierwsi z brzegu przechodnie, wszyscy naśmiewają się z niewydarzonego końca. Nie mam zamiaru dawać tu ani jednego przykładu ich głupkowatej wesołości, bo się nie godzi.

Chcę natomiast, po pierwsze, wyraźnie podkreślić, że "Majowy" koniec świata, to nie to samo, co koniec zapowiadany przez Biblię. Jezus zagadnięty przez uczniów: Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata? [...] odpowiadając rzekł im: Baczcie, żeby was kto nie zwiódł. Następnie przedstawił szereg okoliczności, jakie wystąpią i podsumował: I wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,3-14]. Tak więc dzisiejsze kpinki i ogólne odprężenie, całkowicie chybiają celu, ponieważ w żaden sposób nie odnoszą się do prawdziwego końca, który nadchodzi.

Po drugie, Pismo Święte zapowiedziało tego rodzaju, jak dzisiejsze, pośmiewiska z Powtórnego
Przyjścia Chrystusa. Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości i mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia [2Pt 3,3-4]. Żaden prawdziwy chrześcijanin nie podziela tego rodzaju poczucia humoru, bo wie, co dalej, w natchnieniu Ducha św. Piotr napisał.

I po trzecie, ażeby podnieść poziom koniecznej powagi w sprawach końca świata, przypominam ostrzeżenie Słowa Bożego: Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie naśmiewać [Ga 6,7]. Można się śmiać z Majów i z ich kalendarza. Boga zaś i Jego Słowa radzę brać na poważnie.

Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Ale o tym dniu i godzinie nikt nie wie: ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec. Baczcie, czuwajcie; nie wiecie bowiem, kiedy ten czas nastanie [Mk 13,31-33].

20 grudnia, 2012

Pogaństwo w Świętach Narodzenia Pańskiego?

Zbliżają się kolejne święta Narodzenia Pańskiego. Podobnie jak w poprzednich latach, tak i teraz niektórzy chrześcijanie sprzeciwiają się im, dopatrując się ich związku z pogaństwem. Pogańskie konotacje ma już sama data tych świąt i choinka - podkreślają - odsądzając od czci i wiary chrześcijan, którzy w grudniu Narodziny Pana Jezusa jak najbardziej świętują.

Zarzut tzw. "pogańskich korzeni" łatwo  jest postawić. Wszystko, co robią biblijni chrześcijanie, w jakimś sensie i okresie robili lub robią poganie. Ludzie wierzący się modlą. Poganie również się modlili i modlą do swoich bożków. Czy to znaczy, że powinniśmy poszukać jakiejś inne formy kontaktu z Bogiem, bo poganie już modlitwę wcześniej nam "podebrali"? Chrześcijanie śpiewają. Poganie również śpiewali na cześć swoich bogów i to dużo wcześniej, zanim powstały pieśni chrześcijańskie. Czy to znaczy, że nie powinniśmy grać i śpiewać, bo te elementy wystąpiły w dawnych kultach pogańskich?

Nie dajmy się zwariować, Bracia i Siostry!  Bracia, nie bądźcie dziećmi w myśleniu, ale bądźcie w złem jak niemowlęta, natomiast w myśleniu bądźcie dojrzali [1Ko 14,20]. Dlaczego krytycy świętowania Narodzin Jezusa Chrystusa nie pomyślą, że to w pogańskich kultach znaleźć można ślady biblijnych zachowań, a nie odwrotnie? Przecież poganie,  pomimo tego, że nie mieli takiego jak my poznania Boga, już z samej racji, że byli stworzeniem Bożym, nosili w sobie obraz Boży, co w jakimś stopniu przejawiało się w ich życiu i uprawianym kulcie. Widziałem żmudne zadania, które Bóg zadał ludziom, aby się nimi trudzili. Wszystko pięknie uczynił w swoim czasie, nawet wieczność włożył w ich serca; a jednak człowiek nie może pojąć dzieła, którego dokonał Bóg od początku do końca [Kzn 3,10-11].

W pewnym sensie wszystko, co robią chrześcijanie, robił już ktoś wcześniej. To, co było, znowu będzie, a co się stało, znowu się stanie: nie ma nic nowego pod słońcem. Czy jest coś, o czym można by powiedzieć: Oto jest coś nowego? Dawno to już było w czasach, które były przed nami [Kzn 1,9-10]. Czy mamy więc odrzucić np. wiarę w biblijny opis potopu tylko dlatego, że opisy podobnego kataklizmu można odnaleźć w wierzeniach starożytnych pogan? Czy mamy zaniechać wiary we Wcielenie Syna Bożego, bo w niektórych pogańskich  kultach wierzono w narodziny boga na ziemi?

Jestem przekonany w Panu, że takie elementy u pogan są oznakami ich  poszukiwań i nieudolnego  "wyczuwania"  Boga w myśl Słowa Bożego: Z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania,  żeby szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą, bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas.  Albowiem w nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy, jak to i niektórzy z waszych poetów powiedzieli: Z jego bowiem rodu jesteśmy [Dz 17,26-28].

Chrześcijanin żyjący w bliskiej społeczności z Panem nie musi żyć obawami, że w każdej chwili może się czymś skazić. Wiem i jestem przekonany w Panu Jezusie, że nie ma niczego, co by samo w sobie było nieczyste; nieczyste jest jedynie dla tego, kto je za nieczyste uważa [Rz 14,14]. Co jest grzechem to jest. Biblia jasno to precyzuje. Nie jest natomiast grzechem przyozdobić mieszkanie lub salę zgromadzeń chrześcijańskich na okoliczność Dnia Narodzin Jezusa Chrystusa. Nie jest grzechem zjeść uroczystą kolację na Jego cześć, zaśpiewać okolicznościowe pieśni itd.

Dlatego w grudniowe święta skupiam całą moją uwagę na Panu Jezusie Chrystusie i - jak to jest w znanej piosence - całą postawą staram się Synowi Bożemu powiedzieć: Wszystko, czego pragnę w te Święta, to Ciebie Samego!

Więcej o stosunku chrześcijanina do świąt Narodzenia Pańskiego w artykule pt.  Świętować, czy nie?

19 grudnia, 2012

Chwila zadumy nad OB

Dziś rocznica narodzin Edmunda Biernackiego (19.12.1866 r. – 29.12.1911 r.), znanego na całym świecie polskiego lekarza i filozofa medycyny. Jako pierwszy zaobserwował on związek między szybkością opadania krwinek w osoczu a ogólnym stanem organizmu.

Opracował on w 1897 roku bardzo popularny później test pn. Odczyn Biernackiego (OB)  lub Opad Biernackiego (ang. BR - Biernacki Reaction). Jest to miara szybkości opadania czerwonych krwinek w osoczu w ciągu jednej godziny, pozwalająca wstępnie zorientować się w tym, co dzieje się z organizmem człowieka.

U zdrowej kobiety w wieku poniżej 60. roku życia czerwone krwinki opadają z prędkością nie większą niż 12 mm/h, natomiast u mężczyzny w tym samym wieku, nie szybciej niż 8 mm/h. Jeżeli test OB wskazuje wartości podwyższone, oznacza to np. jakiś stan zapalny w organizmie, uraz, niedokrwistość, wstrząs czy np. proces nowotworowy. Jeżeli natomiast krwinki opadają wolniej, wówczas w organizmie występuje nadkrwistość, niewydolność krążenia czy np. jakaś alergia.

Z racji mojego nazwiska zamyślam się dziś nad duchowym Odczynem Biernackiego. Medyczny test OB nie jest tak ważny, jak ten dotyczący mojego wewnętrznego człowieka. Mój fizyczny organizm i tak któregoś dnia przestanie żyć, natomiast wewnętrzny człowiek jest przeznaczony do życia wiecznego! Dlatego Biblia wzywa: Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie [2Ko 13,5]. Czy potrafię zdiagnozować stany zapalne w moim życiu duchowym?

Zauważyłem, że procesy duchowe we mnie mają różne prędkości. Czasem mój wewnętrzny człowiek intensywniej domaga się bliskiej społeczności z Panem Jezusem, a innym razem robi się bardzo ociężały. Co to oznacza, gdy mniej mnie ciągnie do czytania Biblii? Czemu czasem złe emocje tak powoli we mnie opadają i trzymają się mnie całymi godzinami? Czy potrafię rozpoznać rodzaj duchowej alergii, która we mnie coś takiego wywołuje?

Norma testu jest mi znana. Jest nią Chrystusowy sposób myślenia i postępowania. Mam myśleć, mówić i postępować jak Jezus. Niestety, Odczyn Biernackiego zbyt często nie jest w normie. Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz  mnie i poznaj myśli moje! [Ps 139,22]. Pragnę w porę zauważać objawy duchowej choroby i w zarodku gasić wszystkie ogniste pociski złego [Ef 6,16].

A jak tam mają się sprawy z twoim OB?

18 grudnia, 2012

Znowu zaświecisz!

Latarnia Niechorze
18 grudnia to ważny dzień w historii żeglugi statków na polskim brzegu Morza Bałtyckiego. Tego dnia  uruchomiono ponownie latarnię morską w miejscowości Niechorze. Przestała świecić w 1945 roku trafiona pociskiem artyleryjskim. Na szczęście nie zrezygnowano z niej z powodu tych zniszczeń. Była bardzo potrzebna. Odbudowano ją więc i po trzech  mrocznych latach, 18 grudnia 1948 roku znowu zaczęła wysyłać na odległość 37 kilometrów snop światła dla  żeglujących po Bałtyku marynarzy.

Powołaniem każdego chrześcijanina jest wysyłanie orientacyjnych sygnałów świetlnych dla ludzi żyjących w duchowych  mrokach. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy są w domu. Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie [Mt 5,14-16].

Jednak czasem zdarza się, że chrześcijanin przestaje świecić. Trafiony w chwilach pokuszenia pociskiem grzechu, gaśnie niespodziewanie, pozostawiając w dezorientacji wiele osób, które na niego liczyły. Zawsze jest to jakiś rodzaj tragedii, lecz rzecz w tym, aby nie zgasnąć na zawsze. Można i trzeba się podnieść z upadku. Dzisiejsza rocznica ponownego uruchomienia Latarni Niechorze dobrze tę myśl ilustruje.

Biblia zapewnia o miłosierdziu Bożym. W Chrystusie Jezusie mamy przebaczenie i możliwości odnowy. Bo choć sprawiedliwy siedem razy upadnie, jednak znowu się podniesie [Prz 24,16].  Być chrześciajninem nie znaczy nigdy nie upaść. Być chrześcijaninem znaczy wiedzieć, że trzeba wstawać!

Niechby o każdym chrześcijaninie, choćby nawet po kilku latach trwania w ciemnościach grzechu i zwątpienia, z łaski Bożej można było powiedzieć: Byliście bowiem niegdyś ciemnością, a teraz jesteście światłością w Panu [Ef 5,8]. To jest możliwe. Łaska Boża może podnieść i odnowić każdego.

Zgaszony bracie, posłuchaj! Zarówno cała wspólnota Kościoła, jak i pojedynczy chrześcijanie, czekają na twój "18 grudnia". Czekamy, że znowu zaświecisz!

17 grudnia, 2012

Lot bezsamolotowy

Dziś rocznica pierwszego, udanego lotu samolotem. 17 grudnia 1903 roku przed południem  Orville Wright wzbił się w powietrze i dokonał krótkiego lotu na odległość około 37 metrów. Tego samego dnia jego brat, Wilbur Wright, przeleciał 279 metrów. Zazwyczaj za pierwszy lot samolotu uznawany jest przelot Orville'a, chociaż dopiero przy późniejszym o kilka godzin wyczynie Wilbura, z uwagi na udaną próbę sterowania, można mówić o wystąpieniu wszystkich elementów składających się na lot samolotem.

Zaledwie trochę ponad sto lat temu, a jakże ogromny postęp technologiczny zapoczątkowali Bracia Wright! Kto już widział Boeinga 787, Dreamlinera, ten może złapać się za głowę, patrząc na załączoną do tekstu fotografię. Samolot nie tylko stał się normalnym środkiem transportu dla milionów ludzi, lecz zapewnia też przy tym najwyższy komfort podróży.  Poetycki opis nadnaturalnych możliwości Boga z Psalmu 104: Czynisz obłoki rydwanem swoim, suniesz na skrzydłach wiatru, można dziś odnieść również i do człowieka.

Podziwiając niezwykły upór w dążeniu do celu i pomysłowość Braci Wright, którzy nauczyli nas latać samolotem, kieruję dziś swoje myśli w stronę przelotu innej kategorii. Biblia mówi: Życie nasze trwa lat siedemdziesiąt, a gdy sił stanie, lat osiemdziesiąt; A to, co się ich chlubą wydaje, to tylko trud i znój, gdyż chyżo mijają, a my odlatujemy [Ps 90,10]. Któregoś dnia, już bliżej niż dalej, przyjdzie i na mnie pora. Odlecę bez wsiadania do jakiegokolwiek samolotu. Tutaj zostanie tylko moje ciało. Poczeka sobie do chwili zmartwychwstania.

Niewykluczone też, że od razu odlecę z ciałem, bo przecież czekam na pochwycenie Kościoła. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1Ts 4,16-17]. W takim przypadku, w jednej chwili moje śmiertelne ciało nabierze cech nieśmiertelności i będę mógł śmiać się z grawitacji.

Czyż to nie ekscytujące być chrześcijaninem? Bez żadnego samolotu, jak Bracia Wright, bez żadnego balonu i kapsuły, jak Baumgartner, a zostaniemy porwani w obłokach, w powietrze, na spotkanie i tak już na zawsze z Nim pozostaniemy. Nie spadniemy po paru minutach, jak oni, na ziemię. Alleluja!

Nie pytajcie mnie o szczegóły. Wiem na ten temat tyle, ile każdy czytelnik Biblii. Ale wiem też, że Biblia na pewno mówi prawdę.

16 grudnia, 2012

Walka o prawo do pamięci o walce

16 grudnia 1980 roku, w dziesiątą rocznicę Wydarzeń Grudniowych na Wybrzeżu, odsłonięto w Gdańsku Pomnik Poległych Stoczniowców. Normalna kolej rzeczy w tego rodzaju sprawach: Zwolennicy i duchowi spadkobiercy bojowników o słuszną sprawę uczcili ich pamięć, wystawiając im pomnik i organizując pod tym pomnikiem uroczystości rocznicowe.

Jednakże w przypadku gdańskiego pomnika po trzydziestu paru latach sprawa bardzo się skomplikowała. Sukces tamtej walki okazuje się mieć dzisiaj kilku ojców, którzy ścierają się w walce o to, kto rzeczywiście ma prawo do spuścizny Grudnia ’70. Każda z tych grup widzi siebie jako jego uprawnionych spadkobierców, a przeradza się to w kłótnię, która atmosferze i motywom tamtej walki oraz ofiarom Wydarzeń Grudniowych najzwyczajniej uwłacza.

Przypomina mi to trochę licytowanie się rozmaitych kościołów o to, kto ma większe prawo do zwania się chrześcijanami. Biblia mówi, że po raz pierwszy ta nazwa pojawiła się w okresie wczesnego Kościoła, w odniesieniu do zboru antiocheńskiego. W Antiochii też nazwano po raz pierwszy uczniów chrześcijanami [Dz 11,26]. Dziś za chrześcijan uważają się rzymskokatolicy, prawosławni, ewangelicy, zielonoświątkowcy, baptyści, adwentyści a nawet mormoni. Niektóre z tych grup zarówno w doktrynie jak i w praktycznej pobożności w żaden sposób nie są dziś podobne do chrześcijan z I wieku. A mimo to roszczą sobie prawo do miana naśladowców Chrystusa.

Podobnie ma się sprawa w odniesieniu do pojedynczych osób. Swego czasu apostoł Paweł został zaatakowany przez część ówczesnych chrześcijan i pomówiony o brak należytego związku z Chrystusem. Kwestionowali oni prawo Pawła z Tarsu do nazywania się apostołem i chcieli to prawo zawłaszczyć tylko dla siebie. Czy nie jestem apostołem? Czy nie widziałem Jezusa, Pana naszego? Czy wy nie jesteście dziełem moim w Panu? Jeśli dla innych nie jestem apostołem, to jednak dla was nim jestem; wszak pieczęcią apostolstwa mego wy jesteście w Panu [1Ko 9,1-2].

Paweł, owszem,  był świadomy grzechów swojej przeszłości, ale dobrze znał też swoją wartość w oczach Bożych. Lecz uważam, że ja w niczym nie ustępuję tym arcyapostołom [2Ko 11,5] - pisał. Znamiona potwierdzające godność apostoła wystąpiły wśród was we wszelakiej cierpliwości, w znakach, cudach i przejawach mocy [2Ko 12,12]. W życiu Pawła, jak w życiu mało kogo innego, widać było wszystkie charakterystyczne cechy życia i służby Jezusa Chrystusa. Dlatego uciął tę dyskusję: Odtąd niech mi nikt przykrości nie sprawia; albowiem stygmaty Jezusowe noszę na ciele moim [Ga 6,17].

Sprawa wydaje się oczywista. Kto dziś chce mieć moralne prawo do dziedzictwa Solidarności, ten powinien niezmiennie obstawać przy jej postulatach z tamtych lat i potwierdzać to codziennym życiem. Samo przypięcie sobie znaczka „S” lub rejestracja  komitetu ze słowem „Pomnik” w nazwie, nie oznacza prawa do stawania z podniesioną głową w cieniu trzech krzyży.

Tak samo jest z prawem do nazwy „Chrześcijanin”. Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie [ Jn 8,31]. Samo zawieszenie krzyża lub wypowiedzenie kilku biblijnych haseł  nikogo nie czyni prawdziwym chrześcijaninem.  W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie [Mt 7,22-23].

Licytowanie się o prawo do pamięci o Grudniu '70 nie ma sensu. Gołym okiem widać, kto kim jest dzisiaj. Tak samo nie ma co się spierać o prawo do nazywania się chrześcijaninem, bo zna Pan tych, którzy są Jego [2Tm 2,19]. Nie można zostać i być chrześcijaninem bez aprobaty samego Chrystusa.

15 grudnia, 2012

Miłość ważniejsza od wspólnego języka

W wielu polskich miastach istnieją ulice nazwane  jego imieniem, a niektórzy ludzie na całym świecie obchodzą dziś Dzień Ludwika Zamenhofa. Któż to taki? Jest on twórcą esperanto, czyli międzynarodowego języka  pomocniczego, który z racji swej neutralności i łatwości przyswajania miał stać się uniwersalnym środkiem komunikacji.

Narodzony w Białymstoku 15 grudnia 1859 roku (stąd data obchodów jego Dnia) Ludwik Zamenhof już w wieku 10 lat, pisząc dramat pt. Wieża Babel, czyli tragedia białostocka w pięciu aktach, dał wyraz swoim poglądom, że główną przyczyną nieporozumień i sporów między ludźmi jest bariera językowa. Stąd jego pomysł, aby stworzyć jeden wspólny język, którym mogliby komunikować się ludzie na całym świecie.

Pierwszą wersję języka esperanto opracował Zamenhof w wieku gimnazjalnym. Ujrzała ona światło dzienne w 1878 roku. Kolejne lata pracy zaowocowały w 1885 roku projektem końcowym języka znanego w dzisiejszej formie. Niestety, język esperanto, zyskując uznanie i zwolenników na całym świecie, nigdy międzynarodowym językiem użytkowym się nie stał.

Potem rzekli: Nuże, zbudujmy sobie miasto i wieżę, której szczyt sięgałby aż do nieba, i uczyńmy sobie imię, abyśmy nie rozproszyli się po całej ziemi! Wtedy zstąpił Pan, aby zobaczyć miasto i wieżę, które budowali ludzie. I rzekł Pan: Oto jeden lud i wszyscy mają jeden język, a to dopiero początek ich dzieła. Teraz już dla nich nic nie będzie niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Przeto zstąpmy tam i pomieszajmy ich język, aby nikt nie rozumiał języka drugiego! I rozproszył ich Pan stamtąd po całej ziemi, i przestali budować miasto. Dlatego nazwano je Babel, bo tam pomieszał Pan język całej ziemi i rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi [1Mo 11,4-9].

Dziesięcioletni Ludwik Zamenhof, z  racji swojej narodowości dobrze znający biblijną opowieść o wieży Babel, chciał usunąć skutki grzesznych zapędów jej budowniczych. Myślał, że wystarczy dać ludziom łatwe i uniwersalne narzędzie komunikacji, a chętnie zaczną z niego korzystać i będą dążyć do jedności.  Niestety, pycha zatruwająca od czasów wieży Babel ludzkie serca jest o wiele głębszym problemem.

Trudności w komunikacji werbalnej można przezwyciężyć. Gdy dwoje ludzi, nawet z diametralnie różnych kultur, zakocha się w sobie nawzajem, wówczas bariera językowa nie jest w stanie zagrodzić im drogi do wzajemnego porozumienia i związku. Gdy zaś miłości w ludzkich relacjach zabraknie, to nawet mieszkający pod jednym dachem wieloletni małżonkowie tracą zdolność porozumienia.

Zamenhof stworzył język, który, niestety, nie zjednoczył ludzi i w tym sensie pozostał bezużyteczny. Bóg ustanowił lepszą drogę do jedności.  Ostatnie słowa Starego Przymiesza ogłaszają: Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana, i zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom, abym, gdy przyjdę, nie obłożył ziemi klątwą [Ml 3,23-24].

Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł [Rz 5,8]. Rozlana w ludzkich sercach miłość zbliża ludzi do siebie i prawdziwie jednoczy.

14 grudnia, 2012

Czy należysz do duchowej OECD?

Piszę te słowa w rocznicę powstania Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (ang. Organization for Economic Co-operation and Development, w skrócie OECD ). Utworzyło ją w dniu 14 grudnia 1960 roku dwadzieścia dobrze rozwiniętych państw Europy Zachodniej wraz z Turcją, USA i Kanadą, podpisując  w tym celu specjalną konwencję.  OECD zastąpiła istniejącą od 1948 roku Organizację Europejskiej Współpracy Gospodarczej, zajmującą się integrowaniem wysiłków gospodarczych państw podnoszących się ze zniszczeń wojennych. Obecnie Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju skupia 34 demokratyczne  i wysoko rozwinięte państwa świata. Polska przystąpiła do OECD w roku 1996 wraz z Węgrami i Koreą Południową.

Bardzo to  interesujące, dlaczego takie giganty światowej ekonomii i gospodarki, jak np. Stany Zjednoczone, Japonia lub Niemcy, nie chcą działać w pojedynkę i tak bardzo dbają o przynależność do OECD?  Zaraz po wojnie państwa te to może i potrzebowały wsparcia, ale teraz?  Cóż takiego ważnego trzyma ich razem?  Odpowiedź jest dość prosta. Chcą dalej się rozwijać! Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju zajmuje się bowiem wspieraniem państw członkowskich w osiągnięciu jak najwyższego poziomu wzrostu gospodarczego i stopy życiowej obywateli.

W tych dniach dużo myślę o duchowym rozwoju członków Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE. Mamy w naszym gronie sporo dojrzałych, dobrze uformowanych duchowo chrześcijan. Mogłoby się zdawać, że owi wspaniali bracia i te duchowe siostry są w stanie już w pojedynkę poradzić sobie na drodze wiary. A jednak nawet nie próbują!  Nieustannie garną się do społeczności. Wciąż ich widzę,  jak przychodzą, aby spotkać się z innymi wierzącymi. Nie tylko w niedzielę. Przybywają również w środę wieczorem, zmęczeni, niektórzy bezpośrednio po pracy, ale chcą być, aby chociaż przez tę jedną godzinę doświadczać obopólnego zbudowania.

Członkowie wzorcowego zboru w Jerozolimie czynili podobnie. I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach [Dz 2,42]. Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca, chwaląc Boga i ciesząc się przychylnością całego ludu. Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni [Dz 2,46-47]. I zgromadzali się wszyscy jednomyślnie w przysionku Salomonowym [Dz 5,12]. Przybywało też coraz więcej wierzących w Pana, mnóstwo mężczyzn i kobiet [Dz 5,14]. Pierwsi naśladowcy Chrystusa byli pełni Ducha Świętego, ale jakoś nie przychodziło im do głowy, ażeby opuszczać wspólne zgromadzenia zboru.

Prawidłowo rozwijający się chrześcijanin dobrze wie, że mimo większego już poznania i nabytej dojrzałości, wciąż potrzebna mu jest duchowa OECD. Nie chce w swoim życiu żadnego zastoju. Wystrzega się postawy spoczywania na laurach. Pragnie piąć się w górę i robić postępy w wierze. Do tego potrzebuje wspólnoty wierzących, bo zdrowy rozwój następuje wyłącznie poprzez jednoczesne branie i dawanie!  Pragnę bowiem ujrzeć was, abym mógł wam udzielić nieco z duchowego daru łaski dla umocnienia was,  to znaczy, aby doznać wśród was pociechy przez obopólną wiarę, waszą i moją [Rz 1,11-12]. Kto myśli o udziale w życiu zboru wyłącznie w kategoriach własnych potrzeb, ten już się nie rozwija.

Przyjaciele! Każde dziecko Boże z racji nowego narodzenia zostało przypisane do chrześcijańskiego zboru. Sam Bóg ustanowił taką duchową OECD, ażebyśmy jako członkowie zboru wspierali się wzajemnie w osiągnięciu jak najwyższego poziomu, aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej [Ef 4,13].

Jeżeli jeszcze nie jesteś członkiem wspólnoty chrześcijańskiej, czym prędzej się przyłącz. Sam na tym bardzo skorzystasz, a jednocześnie staniesz się użyteczny dla innych.

13 grudnia, 2012

Słabe wyniki stosowania siły

Ściana nadmorskiego kościoła w Trzęsaczu.
Symboliczna pozostałość po reformacji dokonanej
na mocy Sejmiku Trzebiatowskiego?
Dzień 13 grudnia współczesnym Polakom kojarzy się przede wszystkim z wprowadzeniem w 1981 roku stanu wojennego. Jednakże mieszkańcy Polski Północnej, skąd piszę te słowa, mają w swej duchowej historii też inne, wcale nie mniej znaczące wydarzenie, związane z tym grudniowym dniem. Otóż zwołany na 13 grudnia 1534 roku do Trzebiatowa sejm ziemski, pomimo sprzeciwu duchowieństwa katolickiego i szlachty, decyzją książąt pomorskich dokonał  konwersji Pomorza na protestantyzm i utworzył  kościół państwowy o nazwie Pomorski Kościół Ewangelicki.
 
Tak zapoczątkowana na Pomorzu Zachodnim reformacja weszła w życie w 1535 roku zgodnie z ordynacją kościelną autorstwa dr Jana Bugenhagena, byłego norbertanina z Trzebiatowa. Przyjęcie reformacji przez władców Pomorza oznaczało wiele radykalnych zmian, sprowokowanych wewnętrznym kryzysem struktur Kościoła Rzymskokatolickiego, narastającą w społeczeństwie krytyką poczynań poszczególnych duchownych, licznymi przywilejami kleru oraz jego zeświecczeniem. W wyniku postanowień Sejmiku Trzebiatowskiego dobra kościelne w księstwach pomorskich przeszły pod zarząd świecki, a w kościołach zaczęła obowiązywać liturgia protestancka. Czy jednak tak wprowadzona konwersja religijna zmieniła duchowe oblicze Pomorza?
 
Co łączy 13 grudnia 1534 roku z 13 dniem grudnia 1981 roku? W obydwu przypadkach mamy do czynienia z radykalnymi decyzjami władzy, które oznaczały drastyczne zmiany w życiu społeczeństwa. Nie były one jednak w stanie odmienić ludzkich serc. Książęta pomorscy nie zmienili w ten sposób rzeczywistej wiary mieszkańców Pomorza, a dekret Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego nie wygasił polskich marzeń o zmianie systemu politycznego i władzy. Zmieniły się zewnętrzne warunki życia i działalności wielu ludzi, lecz w głębi serc tym bardziej zaczęli oni obstawać przy swoim.
 
Kto chce mieć władzę nad ludzkimi sercami, ten nie powinien sięgać po rozwiązania administracyjne i przemoc, choćby i nawet prawnie usankcjonowaną. Myślę teraz o Synu Bożym, Jezusie Chrystusie. On przyszedł zrewolucjonizować ludzkie życie. Zamierzał całkowicie przeorientować miliony osób na całym świecie, ale ani na chwilę nie sięgnął po instrumenty władzy administracyjnej i tego rodzaju środki nacisku. A jednak swój cel osiągnął. Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe [2Ko 5,17]. Jak Chrystus Pan tego dokonał?

04 grudnia, 2012

Ross McGinnis. Tak trzeba!

Sześć lat temu, 4 grudnia 2006 roku zginął w Bagdadzie dziewiętnastoletni żołnierz amerykański, Ross McGinnis. Była to śmierć niezwykła. Pluton Rossa został wysłany na patrol w celu ograniczenia aktywności wroga. Nagle ktoś pod nogi Amerykanów rzucił z dachu odpalony granat. Młodzieniec widząc śmiertelne zagrożenie dla swoich kolegów natychmiast położył się na nim, wchłaniając swoim ciałem całe jego rażenie. Zginął na miejscu ratując tym samym życie czterech kolegów.

Wzruszam się. Ross McGinnis urodził się w 1987 roku, w tym samym, co mój syn. Podobnie jak mój Tomek był radosnym, pełnym poczucia humoru chłopakiem. Skądkolwiek wychodził, wszędzie pozostawiał roześmianych ludzi. Był powszechnie lubiany. Znalazł się w Iraku, bo od przedszkola chciał zostać żołnierzem.

Nie wiedział, że spośród wszystkich żołnierzy amerykańskich biorących udział w II wojnie w Zatoce Perskiej wkrótce zostanie jednym z czterech, którzy za szczególne bohaterstwo pośmiertnie otrzymali Medal Honoru, najwyższe odznaczenie wojskowe Stanów Zjednoczonych. Honory te złożył mu osobiście prezydent George W. Bush w dniu 2 czerwca 2008 roku.

Można pomyśleć, że Ross McGinnis nie ma żadnego pożytku z Medalu Honoru. Leży pod trawnikiem, a ocaleni przez niego koledzy cieszą się życiem. Nieprawda. Sensu i wartości ludzkiego życia nie mierzy się ilością zjedzonego chleba i liczbą przeżytych dni. Życie bowiem jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie [Łk 12,23] mówi Biblia. Śmierć jest nieodłącznym elementem istnienia każdego z nas. Wcześniej czy później każdy pożegna się z tym życiem, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9,27]. Trzeba się koncentrować nie na tym, aby jak najdłużej tu żyć, lecz na tym, aby to nasze krótkie życie znalazło upodobanie w oczach Bożych.

Ross McGinnis zachował się w sposób niewątpliwie bliski Bogu. W roku 30. Syn Boży, Jezus Chrystus, oddał życie, aby inni mogli żyć wiecznie. Poświęcenie Syna Bożego to najbardziej chwalebny czyn pod słońcem. Żadna inna śmierć nie może dorównać jej rangą, ale każde życie oddane w duchu ratowania bliźnich, nie ma sobie równych w oczach Bożych. Dlaczego? Ponieważ wyraża miłość Bożą. Ponieważ w pewnym, wprawdzie ograniczonym stopniu, ale jednak przypomina i naśladuje śmierć Syna Bożego.

Kto upodabnia się do Pana Jezusa, ten z pewnością podoba się Bogu.  Miłowanie bliźnich do tego stopnia, żeby oddać za nich swoje życie, to postawa w pełni godna prawdziwego chrześcijanina. Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci [1Jn 3,16].

Rzadko się nam dziś to zdarza, żeby poświęcać się aż tak, jak McGinnis. Każdego dnia jednak mamy rozmaite okazje, aby wykazywać się podobną postawą. Czy komuś trzeba podpowiadać, na czym polega codzienne oddawanie życia za braci?

03 grudnia, 2012

Komu wierzyć? Wróżce, czy Biblii?

Do poniższej refleksji sprowokował mnie dziś tytuł artykułu z trójmiejskiej gazety. Stanowią go słowa tutejszej wróżki: Żadnego końca świata nie będzie. Za to skończy się kryzys. Z artykułu wynika, że najważniejsze jest, aby myśleć pozytywnie, bo to zapewnia dobrą przyszłość. Cóż za wspaniałe przesłanie! Od przedstawicieli rządu, bankierów i biznesmenów po przeciętnego zjadacza chleba, wszyscy mogliby odetchnąć z ulgą…

Mogliby, gdyby rzeczona wróżka powiedziała prawdę. Koniec świata tyle ostatnio jest popularny, co i ośmieszany na różne sposoby. Mało już kto bierze na poważnie jego kolejne zapowiedzi. Gdy więc dobra wróżka potwierdza odczucia społeczne w tej sprawie, nic dziwnego, że nawet poważna gazeta zechciała to wydrukować.

Niestety, już nawet w kwestii kryzysu owa pani zasadniczo rozmija się z prawdą. Żaden poważny znawca światowej ekonomii nie podpisałby się pod jej optymistyczną prognozą. Tym bardziej bez pokrycia są jej słowa o końcu świata. W tych sprawach człowiek niczego nie może przewidzieć, a tym bardziej nie powinien czegokolwiek oświadczać. A o tym dniu i godzinie nikt nie wie; ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko sam Ojciec [Mt 24,36]. Błądzą więc zarówno ci, którzy wyznaczają kolejne daty końca świata, jak i ci, którzy jego nadejście bagatelizują i próbują go włożyć między bajki.

Z Biblii wiadomo, że ten koniec na pewno nastąpi! A gdy siedział na Górze Oliwnej, przystąpili do niego uczniowie na osobności, mówiąc: Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata? A Jezus odpowiadając, rzekł im: Baczcie, żeby was kto nie zwiódł. Albowiem wielu przyjdzie w imieniu moim, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą. Potem usłyszycie o wojnach i wieści wojenne. Baczcie, abyście się nie trwożyli, bo musi się to stać, ale to jeszcze nie koniec. Powstanie bowiem naród przeciwko narodowi i królestwo przeciwko królestwu, i będzie głód, i mór, a miejscami trzęsienia ziemi. Ale to wszystko dopiero początek boleści. Wtedy wydawać was będą na udrękę i zabijać was będą, i wszystkie narody pałać będą nienawiścią do was dla imienia mego. I wówczas wielu się zgorszy i nawzajem wydawać się będą, i nawzajem nienawidzić. I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu. A ponieważ bezprawie się rozmnoży, przeto miłość wielu oziębnie. A kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,3-14].

Pismo Święte przypomina, że podobnie jak niegdyś na mocy Słowa Bożego świat ówczesny, zalany wodą, zginął, tak też teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,6-7]. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną [2Pt 3,10].

Wydarzenia minionych wieków, dzieje całych narodów, a także osobiste przeżycia milionów ludzi potwierdzają, że Biblia jest Słowem Bożym i objawia prawdę. Skoro więc Słowo Boże zapowiada, że się pewnego dnia objawi Pan Jezus z nieba ze zwiastunami mocy swojej, w ogniu płomienistym, wymierzając karę tym, którzy nie znają Boga, oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii Pana naszego Jezusa. Poniosą oni karę: zatracenie wieczne, oddalenie od oblicza Pana i od mocy chwały jego, gdy przyjdzie w owym dniu, aby być uwielbionym wśród świętych swoich i podziwianym przez wszystkich, którzy uwierzyli [2Ts 1,7-10] - to jakże można to zignorować?

A jednak duch tego świata, objawiony również we wspomnianych słowach wróżki, lekceważy Słowo Boże, łudząc ludzi tzw. pozytywnym przesłaniem. Ten duch ma też coraz więcej do powiedzenia w środowiskach chrześcijańskich. Większość członków wspólnot kościelnych nie chce już słuchać o grzechu, nadchodzącym sądzie Bożym i o konieczności pokuty. Woli w niedzielę posłuchać czegoś milszego dla ucha. Gdyż jest to lud przekorny, synowie zakłamani, synowie, którzy nie chcą słuchać zakonu Pana, którzy mówią do jasnowidzów: Nie miejcie widzeń! a do wieszczów: Nie wieszczcie nam prawdy! Mówcie nam raczej słowa przyjemne, wieszczcie rzeczy złudne! Zejdźcie z drogi, zboczcie ze ścieżki, dajcie nam spokój ze Świętym Izraelskim [Iz 30,9-11].

Dlatego, jako sługa Słowa Bożego odzywam się, aby zawołać, że wbrew społecznym oczekiwaniom, zbliża się dzień sądu Bożego! W dniach, gdy w Gdańsku wiszą nam nad głowami ateistyczne bilbordy głoszące, że Boga nie ma, podnoszę głos i przypominam, że te bezbożne życzenia nie są w stanie zmienić rzeczywistości. Koniec świata zbliża się nieodwołalnie. Nadchodzi, ponieważ takie jest postanowienie samego Boga.

Zamiast żyć złudzeniami, lepiej zająć się osobistym przygotowaniem na spotkanie z Bogiem. Wówczas myśl o końcu świata nie będzie nas trwożyła. Nasze serce wypełni się błogim pokojem i radością, że ten dzień nadchodzi. Cóż śmiertelnie choremu człowiekowi to pomoże, że przeczyta gdzieś, aby się niczym nie przejmował, bo będzie fajnie? Lepiej, żeby czym prędzej skontaktował się z dobrym lekarzem i zastosował do jego wskazówek.

Dlatego zapraszam do czytania Biblii.