Od wczoraj głośno o nowym projekcie ustawy, która ma na celu
wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę. Oznaczałoby to, że wszystkie wielkie
sklepy i centra handlowe byłby tego dnia zamknięte, a Polacy mogliby bardziej
skupić się na pielęgnowaniu życia rodzinnego.
Kto czyta Biblię, ten dobrze wie, że nakreśla ona
organizację życia społecznego w taki sposób, by co siódmy dzień był wolny nie
tylko od pracy, ale także od handlu i załatwiania innych interesów. Sześć dni
będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat
Pana, Boga twego: Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani
twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani twoje bydło, ani obcy
przybysz, który mieszka w twoich bramach [2Mo 20,9-10]. Oznacza to, że każdego
co siódmego dnia należy skupić się na społeczności z Bogiem i ze swoimi bliźnimi oraz zadbać o to, by możliwie najpełniej wypocząć.
Taka postawa spotyka się z wyraźną obietnicą błogosławieństwa
Bożego. Jeżeli powstrzymasz swoją nogę od bezczeszczenia sabatu, aby załatwić
swoje sprawy w moim świętym dniu, i będziesz nazywał sabat rozkoszą, a dzień
poświęcony Panu godnym czci, i uczcisz go nie odbywając w nim podróży, nie
załatwiając swoich spraw i nie prowadząc pustej rozmowy, wtedy będziesz się
rozkoszował Panem, a Ja sprawię, że wzniesiesz się ponad wyżyny ziemi, i
nakarmię cię dziedzictwem twojego ojca, Jakuba, bo usta Pana to przyrzekły [Iż 58,13-14].
Chrześcijanie raczej nie mają co liczyć na to, że świecka
władza pomoże im przestrzegać Słowa Bożego w dzień Pański. Kto miłuje Pana, ten
i bez zapowiadanego zakazu do sklepu w niedzielę nie chodzi. A jeśli poganie
tej ziemi będą wystawiali na sprzedaż towary, i różnorodne zboże w dzień
sabatu, nie będziemy go od nich kupować w sabat lub w dzień święta [Neh 10,32].
Podobną deklarację nosi w sercu każdy bogobojny człowiek. W niedzielę dba nie o
to, żeby nie przegapić promocji w supermarkecie, lecz o to, by w myśl nauki
apostolskiej nie opuścić zgromadzenia swojej wspólnoty.
Czy projekt ustawy o zakazie handlu w niedzielę został podyktowany Biblią? Nic mi o tym nie wiadomo, bo nie jest motywowany potrzebą pójścia w niedzielę do kościoła. W uzasadnieniu mówi się raczej o kryzysie rodziny i potrzebie wzmocnienia jej wewnętrznych więzi. Nie sądzę, by bez zbliżenia się do Boga ludzie byli zdolni w sposób trwały zbliżyć się do siebie.
Cokolwiek jednakowoż leży u źródeł tej inicjatywy ustawodawczej, zakaz handlu w niedzielę cieszy mnie o tyle, że ogólnie
rzecz biorąc wpisuje się w naukę Pisma Świętego. I chociaż czuję dyskomfort, że w kraju o chrześcijańskiej kulturze i tradycji od wyprawy do centrum
handlowego w niedzielę trzeba
ludzi powstrzymywać prawnymi zakazami, to jednak dobrze mi z tą myślą, że wielu wyhamuje nieco i pomyśli w niedzielę o sensie życia. Życie bowiem jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie [Łk 12,23].
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
28 maja, 2013
27 maja, 2013
Liczy się wytrzymałość
Dziś rocznica oddania do użytku w 1937 roku jednego z najbardziej znanych na świecie mostów, tj. Mostu Golden Gate. Rozciągnięty nad Cieśniną Golden Gate na długości 2,7 km, łączy kalifornijską metropolię San Francisco
z hrabstwem Marin. Miesięcznie przejeżdża po nim około 3,4 mln samochodów, co
wskazuje na ogromną użyteczność tej budowli.
Idea konstrukcji łączącej dwa przeciwlegle brzegi jest mi szczególnie bliska i potrzebna, gdy w moich związkach z ludźmi dochodzi do rozdźwięku i następuje trudność w komunikacji. Jakże to ważne, żeby nad powstałą przepaścią niezwłocznie udało się zbudować most i przywrócić przerwane połączenie. I rzecz w tym, żeby ta relacja miała charakter trwały, wytrzymujący rozmaite załamania nastrojów.
Most w San Francisco jest przykładem bardzo wytrzymałej konstrukcji. Ani razu, nawet podczas trzęsienia ziemi nie zawiódł, a w całej swej historii tylko trzy razy był zamykany z powodu bardzo silnej burzy. Takich relacji nam potrzeba. Wszelka gorycz i zapalczywość, i gniew, i krzyk, i złorzeczenie niech będą usunięte spośród was wraz z wszelką złością. Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie [Ef 4,31-32].
Sposobem na niezawodność mostów łączących ludzi jest przebaczenie. Gniewajcie się, lecz nie grzeszcie; niech słońce nie zachodzi nad gniewem waszym, nie dawajcie diabłu przystępu [Ef 4,26-27]. Każda konstrukcja mostowa od czasu do czasu bywa poddawana jakiejś próbie. Nieraz przeciążenia wydają się nie do wytrzymania. Dlatego konstruktorzy głowią się, jak zbudować most, którego użytkownicy byliby całkowicie zabezpieczeni przed katastrofą.
W kontaktach międzyludzkich jest podobnie. Jakaż szkoda, gdy podczas próby więzi pomiędzy nimi okazują się bardzo kruche. Biblia ma złoty środek na trwałość mostów łączących ludzi. Jest nim niezwłoczne przebaczenie i pojednanie.
Patrzę na Golden Gate i jestem pod wrażeniem niezwykłości jego konstrukcji. Jeszcze bardziej się zadziwiam, gdy widzę jednających się braci…
PS. O moście Golden Gate pisałem już kiedyś w tekście pt. Owoc przezwyciężonego oporu
Idea konstrukcji łączącej dwa przeciwlegle brzegi jest mi szczególnie bliska i potrzebna, gdy w moich związkach z ludźmi dochodzi do rozdźwięku i następuje trudność w komunikacji. Jakże to ważne, żeby nad powstałą przepaścią niezwłocznie udało się zbudować most i przywrócić przerwane połączenie. I rzecz w tym, żeby ta relacja miała charakter trwały, wytrzymujący rozmaite załamania nastrojów.
Most w San Francisco jest przykładem bardzo wytrzymałej konstrukcji. Ani razu, nawet podczas trzęsienia ziemi nie zawiódł, a w całej swej historii tylko trzy razy był zamykany z powodu bardzo silnej burzy. Takich relacji nam potrzeba. Wszelka gorycz i zapalczywość, i gniew, i krzyk, i złorzeczenie niech będą usunięte spośród was wraz z wszelką złością. Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie [Ef 4,31-32].
Sposobem na niezawodność mostów łączących ludzi jest przebaczenie. Gniewajcie się, lecz nie grzeszcie; niech słońce nie zachodzi nad gniewem waszym, nie dawajcie diabłu przystępu [Ef 4,26-27]. Każda konstrukcja mostowa od czasu do czasu bywa poddawana jakiejś próbie. Nieraz przeciążenia wydają się nie do wytrzymania. Dlatego konstruktorzy głowią się, jak zbudować most, którego użytkownicy byliby całkowicie zabezpieczeni przed katastrofą.
W kontaktach międzyludzkich jest podobnie. Jakaż szkoda, gdy podczas próby więzi pomiędzy nimi okazują się bardzo kruche. Biblia ma złoty środek na trwałość mostów łączących ludzi. Jest nim niezwłoczne przebaczenie i pojednanie.
Patrzę na Golden Gate i jestem pod wrażeniem niezwykłości jego konstrukcji. Jeszcze bardziej się zadziwiam, gdy widzę jednających się braci…
PS. O moście Golden Gate pisałem już kiedyś w tekście pt. Owoc przezwyciężonego oporu
26 maja, 2013
Moja Mama
Moja Mama przy pracy w ogrodzie |
Miała 5 lat, gdy wybuchła II Wojna Światowa. Z tego powodu już jej dzieciństwo zostało naznaczone dramatycznymi przeżyciami. Pobyt w obozie koncentracyjnym na Majdanku w czasie wojny, a niedługo po jej zakończeniu bandycki napad na wracających z targu rodziców. Potem niezbyt udany związek małżeński, ciężka praca na roli, prowizoryczne gospodarstwo domowe bez elektryczności, wychowywanie sporej gromadki dzieci. To wymagało wielkiego hartu ducha.
W wieku 37 lat poznała Pana Jezusa i rozpoczęła nowe życie. Trzy lata później przyjechaliśmy do Gdańska. Jej odwaga i determinacja w trosce o dzieci wyrwała nas z zapadłej dziury i przeniosła na drugi koniec Polski, do wielkiego miasta. Tutaj musiała stawić czoła wielu nowym wyzwaniom. Trudne warunki mieszkaniowe, ciężka praca w przyzakładowych stołówkach, wychowywanie w pojedynkę dorastających dzieci. Na szczęście od samego początku w Gdańsku Mama aktywnie przyłączyła się do zboru, co nieraz dodawało jej otuchy i było źródłem wsparcia.
Jakkolwiek by nie oceniać mojej Mamy, to bezsprzecznie zawsze cechowała ją miłość do dzieci oraz niesamowita gościnność. Pod jej opieką nawet niedostatek przestawał być przykrością, a nikt, kto zajrzał do naszego domu, nie odchodził głodny. Na różne sposoby starała się też rekompensować nam trudne warunki życia i ograniczenia wynikające z zamieszkiwania na głębokiej wsi. Nigdy nie zapomnę, jak pewnego razu furmanką starała się przywieźć nam lody z oddalonego o dwadzieścia parę kilometrów miasta. Gdy je wydobyła z papieru i jakiegoś koca niewiele z nich wprawdzie zostało, ale do dziś lepszych lodów ponad tamte jeszcze nie spotkałem.
Niezwykłą cechą mojej Mamy jest też łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi oraz wielka pasja głoszenia im ewangelii. Od chwili bardzo wyrazistego nawrócenia, gdy w jedno popołudnie z typowo gorliwej katoliczki stała się kobietą biblijnie wierzącą w Pana Jezusa Chrystusa, gdziekolwiek się znajdzie, wszędzie opowiada o Zbawicielu. Z niegasnącym zapałem robi tak już ponad czterdzieści lat. Myślę, że jest to bardzo miłe w oczach Pana Jezusa. Podziwiam ją i chcę w tym naśladować.
Bóg obdarzył mnie wspaniałą, kochającą Mamą, która dobrze zdała egzamin z niełatwego macierzyństwa. Za pół roku będzie miała osiemdziesiąt lat. Mam ją dość blisko, bo mieszka w Gdańsku z moim młodszym bratem. Trwa w wierze, a swoją gorliwością wciąż jeszcze niejedno serce potrafi zagrzać do większego oddania się Panu.
Jestem dumny z mojej Mamy i bardzo ją kocham J
25 maja, 2013
Jakiego kazania chcesz posłuchać?
Zbliża się niedziela. Wybierasz się na nabożeństwo? Pójdziesz do miejsca dobrze ci znanego, tam gdzie regularnie duchowo się posilasz, czy może wyruszysz szukać odmiennej strawy duchowej i nowych wrażeń? W jakim celu idziesz do kościoła? Ze względu na miłą atmosferę, dobrą muzykę, ciekawe zajęcia dla twoich dzieci, czy może jednak przede wszystkim z uwagi na kazanie?
Głównym sprzętem sali zgromadzeń chrześcijańskiego zboru jest kazalnica. Oznacza to, że lud Boży zbiera się w niedzielę w głównej mierze po to, by słuchać Słowa Bożego. Owszem, towarzyszy temu modlitwa i śpiew, jednakże bez natchnionego zwiastowania Słowa Bożego nie można by mówić o prawdziwym nabożeństwie. Mam więc nadzieję, że w niedzielę trafisz do zgromadzenia, gdzie kazania Słowa Bożego nie zabraknie.
A jakiego kazania oczekujesz? Dobrego w jakim sensie? Interesującego? Poruszającego? Zachęcającego? Czy jakość duchowa twojego życia w mijającym tygodniu pozwala ci spodziewać się takiego poselstwa? Czy na pewno nie byłoby lepiej dla twojego zbawienia, gdybyś usłyszał Słowo napomnienia, które rzuciłoby cię na kolana?
Biblia zapowiada, że niektórzy chrześcijanie będą chcieli mieć wpływ na treść słuchanych w niedzielę kazań. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żadni tego, co ucho łechce, i odwrócą się od prawdy, a zwrócą się ku baśniom [2Tm 4,3-4]. Czy przypadkiem i ty do takich ludzie nie należysz? Czy nie przychodzi ci do głowy, żeby chociaż od czasu do czasu opuścić nabożeństwo swojego zboru i pojechać gdzieś dalej, aby posłuchać czegoś ciekawszego lub przyjemniejszego?
Powiem ci, jak będzie w niedzielę. Jeżeli należysz do zboru z bogobojnym przywództwem, usłyszysz to, co Bóg ma ci do powiedzenia! Kaznodzieja nie będzie kierował się chęcią przypodobania słuchaczom. Albowiem kazanie nasze nie wywodzi się z błędu, ani z nieczystych pobudek i nie kryje w sobie podstępu, lecz jak zostaliśmy przez Boga uznani za godnych, aby nam została powierzona ewangelia, tak mówimy, nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca [2Ts 2,3-4]. Tylko takie kazanie będzie miało dla ciebie zbawienne skutki.
Mówię ci, lepiej, żeby nikt z nas sam sobie nie dobierał jakości i treści kazań.
Głównym sprzętem sali zgromadzeń chrześcijańskiego zboru jest kazalnica. Oznacza to, że lud Boży zbiera się w niedzielę w głównej mierze po to, by słuchać Słowa Bożego. Owszem, towarzyszy temu modlitwa i śpiew, jednakże bez natchnionego zwiastowania Słowa Bożego nie można by mówić o prawdziwym nabożeństwie. Mam więc nadzieję, że w niedzielę trafisz do zgromadzenia, gdzie kazania Słowa Bożego nie zabraknie.
A jakiego kazania oczekujesz? Dobrego w jakim sensie? Interesującego? Poruszającego? Zachęcającego? Czy jakość duchowa twojego życia w mijającym tygodniu pozwala ci spodziewać się takiego poselstwa? Czy na pewno nie byłoby lepiej dla twojego zbawienia, gdybyś usłyszał Słowo napomnienia, które rzuciłoby cię na kolana?
Biblia zapowiada, że niektórzy chrześcijanie będą chcieli mieć wpływ na treść słuchanych w niedzielę kazań. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żadni tego, co ucho łechce, i odwrócą się od prawdy, a zwrócą się ku baśniom [2Tm 4,3-4]. Czy przypadkiem i ty do takich ludzie nie należysz? Czy nie przychodzi ci do głowy, żeby chociaż od czasu do czasu opuścić nabożeństwo swojego zboru i pojechać gdzieś dalej, aby posłuchać czegoś ciekawszego lub przyjemniejszego?
Powiem ci, jak będzie w niedzielę. Jeżeli należysz do zboru z bogobojnym przywództwem, usłyszysz to, co Bóg ma ci do powiedzenia! Kaznodzieja nie będzie kierował się chęcią przypodobania słuchaczom. Albowiem kazanie nasze nie wywodzi się z błędu, ani z nieczystych pobudek i nie kryje w sobie podstępu, lecz jak zostaliśmy przez Boga uznani za godnych, aby nam została powierzona ewangelia, tak mówimy, nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca [2Ts 2,3-4]. Tylko takie kazanie będzie miało dla ciebie zbawienne skutki.
Mówię ci, lepiej, żeby nikt z nas sam sobie nie dobierał jakości i treści kazań.
23 maja, 2013
Tymczasowe, a jednak warte zachodu
Z Biblii wiemy, że wszystko na tym świecie ma charakter przejściowy i krótkotrwały. Z tego powodu winniśmy w stosunku do doczesnego świata widzialnego zachowywać odpowiedni dystans. Miejsce naszego zamieszkania, pozycja społeczna, wykształcenie, stan posiadania, relacje z ludźmi, używana odzież i spożywany pokarm - to wszystko przemija. A ci, którzy używają tego świata, jakby go nie używali; przemija bowiem kształt tego świata [1Ko 7,31].
Zagłębiając się w filozoficzne rozmyślania nad kwestią ulotności naszej obecności na ziemi, łatwo możemy popaść w poczucie bezsensu starań o cokolwiek, bowiem to, co dzisiaj wydaje się ważne, być może już jutro nie będzie miało żadnego znaczenia. Ciało zestarzeje się i straci wigor. Praca magisterska trafi na półkę i nikt nie będzie jej czytać. Piastowane przez nas ważne stanowisko zajmie ktoś inny. Dzisiejsze przysmaki jutro zaczną nam szkodzić. Samochód zardzewieje, wykruszy się grono przyjaciół, a czas choroby pokaże nam, że naszym bliźnim nie jesteśmy aż tak niezbędni do życia, jak się nam wcześniej wydawało. Dobrze, że już się nie dowiemy, jak wielu ludzi zaglądać będzie na nasz cmentarz i o nas pamiętać.
Po co więc to całe nasze staranie? Czy warto na tym świecie o cokolwiek zabiegać? Czy stylowy wystrój mieszkania, ładnie podany obiad niedzielny, utrzymanie dobrej kondycji fizycznej, gustowny ubiór itd. - to sprawy, o które warto zabiegać?
O, dziwo! Bóg nadając naszemu życiu na ziemi status doczesności i pobudzając w nas świadomość krótkotrwałości naszych dni, wcale nie chce nas widzieć filozoficznie zadumanych i wycofanych z życia. Biblia raczej nas od takiej postawy odciąga. Pisaniu wielu ksiąg nie ma końca, a nadmierne rozmyślanie męczy ciało [Kzn 12,12] przypomina w natchnieniu najmądrzejszy człowiek świata. Oto, co uznałem za dobre i co za piękne: Móc jeść i pić, i być dobrej myśli przy wszelkim trudzie, jaki się znosi pod słońcem podczas krótkiego swojego życia, które mu dał Bóg; bo to jest jego los. Również gdy Bóg daje człowiekowi bogactwo i skarby i pozwala mu korzystać z tego, i mieć w tym swój dział, i radować się w swoim trudzie - jest to dar Boży, bo taki nie myśli wiele o swoim krótkim życiu, gdyż Bóg udziela mu radości serca [Kzn 5,17-19].
W świetle powyższego pragnę zaapelować o to, abyśmy nie opuszczali się w sprawach codziennego życia. Dbajmy o wygląd swojego mieszkania i jego obejścia. Także zatroszczmy się o miejsce zgromadzeń swojej wspólnoty kościelnej. Oczywiste, że nie są to miejsca na wieki wieków. Czas, który pozostał, jest krótki; dopóki jednak trwa [1Ko 7,29] powinniśmy - zachowując zdrowy dystans do rzeczy materialnych - poprzez radosne zainteresowanie szczegółami doczesnego życia, wydawać dobre świadectwo wiary w Pana Jezusa Chrystusa.
Pan Jezus zadbał o to, aby wieczerzę paschalną spożywać z uczniami w przestronnej sali odpowiednio przygotowanej i przystrojonej. Król Dawid długo poszukiwał właściwego miejsca pod budowę świątyni, a Salomon zatroszczył się o najdrobniejsze szczegóły jej wystroju. Przy całym staraniu o duchowy rozwój towarzyszy wiary, apostoł Paweł pomyślał o chorym żołądku Tymoteusza. Gdy jego przerażeni towarzysze morskiej podróży z wrażenia zapomnieli o posiłku, bynajmniej nie zalecał im modlitwy. A gdy miało już świtać, nalegał Paweł na wszystkich, aby się posilili, mówiąc: Dziś mija czternasty dzień, jak czekacie i pozostajecie bez posiłku nic nie jedząc. Dlatego wzywam was, abyście się posilili, bo to przyczyni się do waszego ocalenia; nikomu bowiem z was nawet włos z głowy nie spadnie. A gdy to powiedział, wziął chleb, podziękował Bogu wobec wszystkich, łamał i zaczął jeść. A wszyscy oni, nabrawszy otuchy, również się posilili [Dz 27,33-36].
Do czego zmierzam? Myśl o krótkotrwałości naszego pobytu na ziemi nie ma prawa wyłączać nas z życia. Bądźmy aktywnymi jego uczestnikami, tak jakbyśmy mieli tu żyć co najmniej sto lat. Jednocześnie zaś sercem bądźmy tak blisko Pana Jezusa, jak byśmy już dziś wieczorem mieli znaleźć się w niebie.
21 maja, 2013
Pamiętajmy o mennonitach!
Mennonicki chór The Hope Singers występujący w CCNŻ we wrześniu 2006 roku |
Nie wszyscy przecież wiedzą kim są mennonici i jakie były ich losy w Europie. Prześladowani za swoje biblijne poglądy w połowie XVI wieku musieli uciekać z Holandii i szukać sobie schronienia w bardziej przyjaznych okolicach. Część z nich trafiła do Polski, osiedlając się głównie na Żuławach i na Mazowszu. Chociaż bardzo pozytywnie wpisali się w rozwój rzemiosła i rolnictwa w tych okolicach, to i stąd po dwóch wiekach musieli uciekać. Dzisiaj najwięcej wspólnot menonickich można spotkać w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i nieliczne w Europie Zachodniej. W Polsce mamy tylko jedną, zgromadzającą się w Mińsku Mazowieckim.
Planując ratowanie zabytkowego Dworu Olszynka i zmierzając do urządzenia w nim siedziby Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE, od samego początku noszę się z zamiarem utworzenia w tym dworze czegoś w rodzaju Izby Dziedzictwa Kulturowego i Duchowego Mennonitów. Z moich pierwszych rozmów i uzgodnień w tej sprawie wynika, że takie mini-muzeum mennonitów jest nie tylko potrzebne, ale i będzie możliwe.
Pierwszym naszym krokiem do tego celu będzie przejęcie dworu w użytkowanie. Mam nadzieję, że nastąpi to już wkrótce, co pozwoli powrócić do rozpoczętych rozmów i zainicjować kolejne. Biblia daje do zrozumienia, że Bóg chce, aby następne pokolenia wiedziały, jaki był los minionych pokoleń ludu Bożego. Taki był na przykład cel specyficznej instrukcji odnośnie Święta Namiotów. Wszyscy krajowcy w Izraelu mieszkać będą w szałasach, aby wiedziały wasze przyszłe pokolenia, że w szałasach kazałem mieszkać synom izraelskim, gdy wyprowadziłem ich z ziemi egipskiej [3Mo 23,42-43].
Jako wspólnota ludzi biblijnie wierzących czujemy się poniekąd duchowymi spadkobiercami gdańskich i żuławskich mennonitów. Nasz macierzysty zbór zielonoświątkowy w Gdańsku zgromadza się w świątyni pomennonickiej, a wszyscy dzisiejsi mennonici są naszymi braćmi i siostrami w Chrystusie. Właśnie dlatego z Bożą pomocą będziemy tworzyć specjalny ośrodek upamiętniający ich kulturowe i duchowe dziedzictwo.
19 maja, 2013
Zielone Świątki zielonoświątkowca
Siedziba zboru BETEL w Głubczycach |
Owszem, mamy na świecie sporo rozmaitych, wiekowych już,
świeckich i religijnych organizacji. Powstały one i istnieją dzięki ludzkiej
pasji i umiłowaniu rozrywki lub są podtrzymywane obrotem pieniądza. A zbór? Od
dnia Zielonych Świąt, od pierwszych lat istnienia Kościoła wiadomo, że
tajemnicą istnienia i rozwoju wspólnoty prawdziwych chrześcijan jest napełnienie
Duchem Świętym. Tymczasem kościół, budując się i żyjąc w bojaźni Pańskiej,
cieszył się pokojem po całej Judei, Galilei i Samarii, i wspomagany przez Ducha
Świętego, pomnażał się [Dz 9,31].
Siedzę więc dziś rankiem w pokoju gościnnym głubczyckiego
zboru i rozmyślam, jak najlepiej mogę uczcić Boga i wyrazić wdzięczność Duchowi
Świętemu za Jego zbawienną dla Kościoła obecność? Z pewnością nie wystarczą tu
same, choćby najbardziej wzniosłe słowa, ani piękne pieśni okolicznościowe. W
oddawaniu czci Bogu Biblia mocno podkreśla znaczenie posłuszeństwa. Dlatego w świetle Biblii przychodzą
mi do głowy trzy sposoby uczczenia Ducha Świętego na okoliczność Zielonych
Świąt:
Po pierwsze, mogę właściwie okazać wdzięczność Panu za
zesłanie Ducha Świętego poprzez codzienne zasiewanie dla Ducha. Kto sieje dla
swojego ciała, z ciała będzie żął skażenie, a kto sieje dla Ducha, z Ducha
będzie żął życie wieczne [Ga 6,8]. Pamiętam z dzieciństwa, że każda uprawa w
naszym gospodarstwie była komuś dedykowana, każdy zasiew miał swoje przeznaczenie. Owies zasiewaliśmy
z myślą o koniach, a pszenicę sialiśmy dla siebie, żeby mieć mąkę na chleb i
smaczne ciasta. Każdego dnia zasiewam coś w moim życiu. Co człowiek sieje to i
żąć będzie. Albo ciało będzie miało z tych zasiewów pożytek, albo Duch. Z
pewnością bardzo dobrym sposobem na docenienie obecności Ducha Świętego jest
ustawiczne zasiewanie w moim życiu tego, co będzie sprawiać Mu przyjemność i
służyć Jego celom.
Po drugie, chcąc należycie wyrazić wdzięczność Bogu za Ducha
Świętego, trzeba mi uważnie słuchać Jego głosu i zgodnie z nim postępować.
Mówię więc: Według Ducha postępujcie, a nie będziecie pobłażali żądzy
cielesnej. Gdyż ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału, a te są
sobie przeciwne, abyście nie czynili tego, co chcecie [Ga 5,16-17]. Lepiej
niech syn nie zaklina się i nie zapewnia ojca, że go szanuje i czci, jeżeli nie
okazuje mu posłuszeństwa i w praktyce liczy się bardziej
z opinią kolegów. Duch Święty godny jest tego, bym pod każdym względem był Mu
całkowicie poddany. Postępując codziennie według Ducha nie ulegam żądzom
cielesnym i mam moralne prawo wznosić ręce w dzień Zielonych Świąt.
I po trzecie, uwzględniając fakt, że moje ciało jest
świątynią Bożą, należycie doceniam zamieszkiwanie we mnie Ducha Świętego, gdy
ze względu na Jego obecność nie pozwalam, by w moim sercu pojawiało się i
rozwijało to, co Ducha Świętego zasmuca. Jeśli bowiem według ciała żyjecie,
umrzecie; ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie [Rz 8,13]. Jeśli
moja żona nie ma przyjemności przebywania w towarzystwie mojego kolegi z kawalerskich czasów, a
tym bardziej, jeśli wyraźnie daje mi do zrozumienia, że nie chciałaby, abym i
ja się z nim przyjaźnił, to nie
zapraszam go do domu i nie pozwalam mu u nas przesiadywać. Inaczej któregoś
dnia mógłbym usłyszeć: Wybieraj, albo ja, albo twój kolega. Pragnienie dobrych
relacji z żoną uszczupla i w końcu całkowicie eliminuje moje kontakty z tym
człowiekiem. Duch Święty nie lubi cielesności. Ponieważ On zamieszkał we mnie,
to sprawy ciała są skazane na wymarcie. Amen.
Za parę godzin z głubczyckim zborem będę śpiewał pieśni,
modlił się i dziękował Bogu, wspominając doniosły cud pierwszego wylania Ducha
Świętego na uczniów Jezusa Chrystusa w Jerozolimie podczas żydowskiego święta
Pięćdziesiątnicy. Powyższe przemyślenia z pewnością zabarwią moje dzisiejsze
świętowanie.
14 maja, 2013
Ratujmy życie!
Fot. ALASTAIR GRANT/POOL. Dostawca: PAP/EPA |
Jakkolwiek decyzja amerykańskiej gwiazdy wywołała bardzo różne reakcje i sprzeczność komentarzy, to jednak niezaprzeczalnym pozostaje jej osobiste prawo do ochrony własnego zdrowia i życia. Niektórzy wręcz oniemieli z podziwu dla jej determinacji i odwagi pod tym względem.
Postawa Angeliny Jolie przypomniała mi wezwanie Jezusa do wielkiej determinacji w trosce o zachowanie daru życia wiecznego. Jeśli tedy prawe oko twoje gorszy cię, wyłup je i odrzuć od siebie, albowiem będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby całe ciało twoje miało pójść do piekła. A jeśli prawa ręka twoja cię gorszy, odetnij ją i odrzuć od siebie, albowiem będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby miało całe ciało twoje znaleźć się w piekle [Mt 5,29-30]. Wszystko tu na ziemi warto oddać za to, aby na wieki być w niebie.
Żywot wieczny – to bezcenny dar Boży, o który trzeba nam bardzo dbać, aby go nie utracić. Chrystus Pan tylko tym, którzy przez trwanie w dobrym uczynku dążą do chwały i czci, i nieśmiertelności, da żywot wieczny [Rz 2,7]. Stąd apostolskie wezwanie: z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie [Flp 2,12]. Chrześcijanie nonszalanccy, zaniedbujący sprawę życia wiecznego, niech wezmą sobie do serca, że skoro inni z taką postawą podpadli Bogu, to jakże my ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie [Hbr 2,3].
Angelina Jolie zasłynęła w tych dniach z wielkiej troski o dłuższe życie na ziemi. Niechby wielu z nas z podobną determinacją pomyślało o życiu wiecznym. Obyśmy do tego stopnia przejęli się wiecznym zbawieniem swojej duszy, by w celu jego osiągnięcia nawet utrata ręki czy nogi nie była dla nas ceną zbyt wysoką.
Ratujmy swoje życie!
13 maja, 2013
Póki nie znajdę miejsca
Od rana inspiruje mnie dziś Słowo Boże mówiące o królu
Dawidzie: On przysiągł Panu, ślubował mocarzowi Jakuba: Nie wejdę do mieszkania
domu mego, nie wstąpię na posłanie łoża mego, nie użyczę snu oczom moim ani
powiekom moim drzemania, póki nie znajdę miejsca dla Pana, mieszkania dla
mocarza Jakuba [Ps 132,2-5]. Jakkolwiek układało się Dawidowi w życiu, jego
myśli nieustannie zaprzątnięte były sprawą znalezienia gruntu pod budowę świątyni.
Pragnął, aby synowie Izraela mieli miejsce, gdzie będą mogli się zgromadzać
przed obliczem Jahwe, aby jednać się z Bogiem, słuchać Jego Słowa, modlić się i
oddawać Bogu chwałę.
Powyższy fragment Pisma Świętego odbieram w kontekście moich wieloletnich już starań o stałe miejsce zgromadzeń wspólnoty „Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE”. Po zimowym zwolnieniu w poszukiwaniach, w ostatnich dniach dość intensywnie znowu się tym zajmuję. Kładę się i wstaję z prośbą o kierownictwo Ducha Świętego. I szukam.
Poszukuję miejsca na siedzibę zboru w różnych lokalizacjach i na rozmaite sposoby, lecz wciąż przede wszystkim modlę się zajeżdżając pod Dwór Olszynka. Po tym, jak nie zgodziliśmy się na zaproponowane nam warunki przejęcia go w użytkowanie, dwór – chociaż gdański magistrat już kolejny raz wystawia go na sprzedaż - nadal stoi niezagospodarowany, a moje serce jakoś mocniej uderza, gdy się tam zbliżam…
Czyżby rozeznanie woli Bożej sprzed roku i towarzysząca mu wówczas niezwykła jedność wśród członków naszej wspólnoty, mimo wszystko miały zaowocować tym, że przeniesiemy się za bramę nad rzekę [Dz 16,13], aby tam się spotykać na modlitwę i głosić ewangelię? W podobnej lokalizacji rodził się pierwszy zbór chrześcijański w Europie ;)
Sprawa jest poważna. Proszę, módlcie się za nas, aby Słowo Pańskie krzewiło się i rozsławiało wszędzie, podobnie jak u was, i abyśmy byli wybawieni od ludzi przewrotnych i złych [2Ts 3,1-2].
Powyższy fragment Pisma Świętego odbieram w kontekście moich wieloletnich już starań o stałe miejsce zgromadzeń wspólnoty „Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE”. Po zimowym zwolnieniu w poszukiwaniach, w ostatnich dniach dość intensywnie znowu się tym zajmuję. Kładę się i wstaję z prośbą o kierownictwo Ducha Świętego. I szukam.
Poszukuję miejsca na siedzibę zboru w różnych lokalizacjach i na rozmaite sposoby, lecz wciąż przede wszystkim modlę się zajeżdżając pod Dwór Olszynka. Po tym, jak nie zgodziliśmy się na zaproponowane nam warunki przejęcia go w użytkowanie, dwór – chociaż gdański magistrat już kolejny raz wystawia go na sprzedaż - nadal stoi niezagospodarowany, a moje serce jakoś mocniej uderza, gdy się tam zbliżam…
Czyżby rozeznanie woli Bożej sprzed roku i towarzysząca mu wówczas niezwykła jedność wśród członków naszej wspólnoty, mimo wszystko miały zaowocować tym, że przeniesiemy się za bramę nad rzekę [Dz 16,13], aby tam się spotykać na modlitwę i głosić ewangelię? W podobnej lokalizacji rodził się pierwszy zbór chrześcijański w Europie ;)
Sprawa jest poważna. Proszę, módlcie się za nas, aby Słowo Pańskie krzewiło się i rozsławiało wszędzie, podobnie jak u was, i abyśmy byli wybawieni od ludzi przewrotnych i złych [2Ts 3,1-2].
09 maja, 2013
Czy okrucieństwa to przeszłość?
Obserwując dziś uroczystości 68. rocznicy wyzwolenia obozu
Stutthof w Sztutowie rozmyślałem o okrucieństwie, do jakiego może posunąć się człowiek
względem drugiego człowieka. Po lekturze wspomnień byłego więźnia tego obozu,
Krzysztofa Dunin-Wąsowicza, zmarłego notabene dziś rano w Warszawie, wiem, że bestialsko
zachowywali się tu nie tylko hitlerowcy. Niestety, również rodacy w stosunku do
swoich bliźnich potrafili zachować się okrutnie. Dla kawałka chleba, cieplejszego ubrania lub dla
złudnej przychylności wyżej postawionego funkcjonariusza obozu, gotowi byli sponiewierać towarzysza niedoli.
Na szczęście, dzisiejsza gala pod pomnikiem upamiętniającym ofiary obozu Stutthof, to już tylko wspomnienie tamtego koszmaru. Czy aby na pewno? Czy w naszych czasach ludzie nie są już tacy brutalni? Czy lata pokoju i demokracji wyleczyły ludzi ze złego nastawienia do siebie nawzajem? Czy obecnie już nie zdarza się coś takiego, żeby brat krzywdził brata? Czy lata przemocy i okrucieństwa naprawdę mamy już na dobre za sobą?
Słuchając dzisiejszych wystąpień byłych więźniów, chciałoby się, żeby tak było. Niestety, zło nadal mieszka w ludzkich sercach. Ostatnie doniesienia o człowieku, który porwał i przez dziesięć lat więził trzy dziewczyny, gwałcąc je, głodząc, ciężarną bijąc po brzuchu, żeby poroniła – to tylko jeden z dzisiejszych przykładów. Złych emocji nie da się przyporządkować wyłącznie do takich obszarów ogrodzonych drutami, jak np. obóz Stutthof w latach 39-45 ubiegłego wieku. Ludzie krzywdzą się wzajemnie we wszystkich okresach dziejów i pod każdą szerokością geograficzną.
Tak, hitlerowski obóz zagłady – to okropność. A ojciec za byle co katujący dzieci? A mąż znęcający się nad żoną? A wyrodny syn poniewierający sędziwymi rodzicami? A pracownica domu opieki pastwiąca się nad niedołężnym pensjonariuszem? Okrucieństwo wszędzie smakuje podobnie. Może tylko z tą różnicą, że osoby, które przeżyły obóz koncentracyjny są dziś otoczone nimbem chwały, a niejedna osoba przez całe lata katowana w domu, żadnej wiązanki kwiatów nigdy za to nie dostanie.
Co można zrobić, żeby wyplenić zło z ludzkich serc i żeby bestialstwo zniknęło na zawsze? W odniesieniu do innych złych ludzi, niewiele można zrobić, ponieważ problem jest tak głęboki, jak poważne i rozległe jest zjawisko ludzkiego grzechu. Od wieków próbują się z tym uporać organa ścigania, a do sukcesu wciąż jest im dalej niż bliżej. Faktycznie trzeba nam będzie zaczekać, aż sam Bóg położy mu kres. Dopiero wtedy nastapi okres, gdy Bóg otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły [Obj 21,4]. Nadejścia tego czasu nikt z nas niestety nie jest w stanie przyśpieszyć.
Możemy za to od ręki zadbać o zmianę swojego własnego serca i postępowania. Wystarczy szczerze zwrócić się do Boga z prośbą o odrodzenie naszego serca. I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste. Mojego ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i wykonywać je [Ez 35,26-27]. Taką obietnicę otrzymali swego czasu synowie Izraela. Każdy z nas może z łaski Bożej tej przemiany dostąpić.
Gdy narodzimy się na nowo, o żadnym okrucieństwie w nas już nie będzie mogło być mowy.
Na szczęście, dzisiejsza gala pod pomnikiem upamiętniającym ofiary obozu Stutthof, to już tylko wspomnienie tamtego koszmaru. Czy aby na pewno? Czy w naszych czasach ludzie nie są już tacy brutalni? Czy lata pokoju i demokracji wyleczyły ludzi ze złego nastawienia do siebie nawzajem? Czy obecnie już nie zdarza się coś takiego, żeby brat krzywdził brata? Czy lata przemocy i okrucieństwa naprawdę mamy już na dobre za sobą?
Słuchając dzisiejszych wystąpień byłych więźniów, chciałoby się, żeby tak było. Niestety, zło nadal mieszka w ludzkich sercach. Ostatnie doniesienia o człowieku, który porwał i przez dziesięć lat więził trzy dziewczyny, gwałcąc je, głodząc, ciężarną bijąc po brzuchu, żeby poroniła – to tylko jeden z dzisiejszych przykładów. Złych emocji nie da się przyporządkować wyłącznie do takich obszarów ogrodzonych drutami, jak np. obóz Stutthof w latach 39-45 ubiegłego wieku. Ludzie krzywdzą się wzajemnie we wszystkich okresach dziejów i pod każdą szerokością geograficzną.
Tak, hitlerowski obóz zagłady – to okropność. A ojciec za byle co katujący dzieci? A mąż znęcający się nad żoną? A wyrodny syn poniewierający sędziwymi rodzicami? A pracownica domu opieki pastwiąca się nad niedołężnym pensjonariuszem? Okrucieństwo wszędzie smakuje podobnie. Może tylko z tą różnicą, że osoby, które przeżyły obóz koncentracyjny są dziś otoczone nimbem chwały, a niejedna osoba przez całe lata katowana w domu, żadnej wiązanki kwiatów nigdy za to nie dostanie.
Co można zrobić, żeby wyplenić zło z ludzkich serc i żeby bestialstwo zniknęło na zawsze? W odniesieniu do innych złych ludzi, niewiele można zrobić, ponieważ problem jest tak głęboki, jak poważne i rozległe jest zjawisko ludzkiego grzechu. Od wieków próbują się z tym uporać organa ścigania, a do sukcesu wciąż jest im dalej niż bliżej. Faktycznie trzeba nam będzie zaczekać, aż sam Bóg położy mu kres. Dopiero wtedy nastapi okres, gdy Bóg otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły [Obj 21,4]. Nadejścia tego czasu nikt z nas niestety nie jest w stanie przyśpieszyć.
Możemy za to od ręki zadbać o zmianę swojego własnego serca i postępowania. Wystarczy szczerze zwrócić się do Boga z prośbą o odrodzenie naszego serca. I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste. Mojego ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i wykonywać je [Ez 35,26-27]. Taką obietnicę otrzymali swego czasu synowie Izraela. Każdy z nas może z łaski Bożej tej przemiany dostąpić.
Gdy narodzimy się na nowo, o żadnym okrucieństwie w nas już nie będzie mogło być mowy.
07 maja, 2013
W Gdańsku lepiej być danielem niż zielonoświątkowcem?
Wprawdzie nic nie powinno mnie już dziwić, jeśli chodzi o zachowanie przedstawicieli gdańskiego magistratu, a jednak...
Od wczoraj toczy się w mediach dyskusja o hodowli danieli na działce przekazanej parę lat temu arcybiskupowi na cele sakralne. Ktoś postawił kwestię, czy oddana przez gminę za 1% wartości działka jest użytkowana zgodnie z celem przeznaczenia? Cele sakralne są bowiem dość oczywiste i sprowadzają się do sprawowania w danym miejscu kultu religijnego.
Spodziewałbym się, że Prezydent Gdańska przynajmniej zaniepokoi się sposobem wykorzystywania przez hierarchę gruntu podarowanego na cele sakralne i jasno się wypowie, że nie jest on właściwy. Tymczasem zdaniem rzecznika prasowego Prezydenta Miasta Gdańska, hodowla danieli ma charakter sakralny, jeżeli te zwierzęta wezmą udział np. w szopce bożonarodzeniowej. Więcej tutaj. Póki co sprawy więc nie ma i kropka.
Ta wypowiedź rzecznika, bądź co bądź najważniejszego w mieście urzędu, zdaje się mówić sama za siebie, zwłaszcza, że odbieram ją w kontekście osobistych kontaktów z magistratem. Od siedemnastu lat wspólnota Kościoła Zielonoświątkowego ubiega się o kawałek gruntu pod budowę sali nabożeństw, bo nie ma gdzie się zgromadzać. Tułamy się po wynajmowanych lokalach i ciągle prosimy Prezydenta Gdańska o zbycie naszemu Kościołowi, zgodnie z obowiązującymi przepisami, działki na której chcemy zbudować skromny dom zborowy na cele kultu religijnego. Niestety, pomimo wielokrotnego już przymierzania się do konkretnych działek, gmina zawsze znajduje jakąś przeszkodę i znowu przechodziliśmy do punktu wyjścia.
Gdy więc czytam z jaką lekkością pan rzecznik Pana Prezydenta broni sensowności jednego z niedawnych urzędowych podarunków, z obrony której wynika, że w niektórych środowiskach to nawet zwierzętom należy się ziemia na cele sakralne, a ludziom ze społeczności innego Kościoła, pod względem prawnym też działającego przecież na mocy ustawy sejmowej, jakoś wciąż się nie należy, to zwyczajnie po ludzku robi się człowiekowi przykro...
Po ludzku robi się przykro - piszę - ponieważ z biblijnego punktu widzenia nie ma tym nic dziwnego. Zdaniem innego, ważnego w Gdańsku człowieka, mniejszość nie ma prawa do tego, do czego prawo ma większość. Prawdziwi chrześcijanie w tym świecie zawsze stanowić będą mniejszość. Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują [Mt 7,13-14]. Słowa Jezusa to czysta prawda. Aż do końca będę w mniejszości. Czego się więc spodziewam po demokratycznie wybranej władzy..?
No cóż? Wolę być naśladowcą Jezusa Chrystusa, pomimo tego, że w Gdańsku - pod względem dostępu do niektórych ułatwień - chyba lepiej byłoby być danielem...
Od wczoraj toczy się w mediach dyskusja o hodowli danieli na działce przekazanej parę lat temu arcybiskupowi na cele sakralne. Ktoś postawił kwestię, czy oddana przez gminę za 1% wartości działka jest użytkowana zgodnie z celem przeznaczenia? Cele sakralne są bowiem dość oczywiste i sprowadzają się do sprawowania w danym miejscu kultu religijnego.
Spodziewałbym się, że Prezydent Gdańska przynajmniej zaniepokoi się sposobem wykorzystywania przez hierarchę gruntu podarowanego na cele sakralne i jasno się wypowie, że nie jest on właściwy. Tymczasem zdaniem rzecznika prasowego Prezydenta Miasta Gdańska, hodowla danieli ma charakter sakralny, jeżeli te zwierzęta wezmą udział np. w szopce bożonarodzeniowej. Więcej tutaj. Póki co sprawy więc nie ma i kropka.
Ta wypowiedź rzecznika, bądź co bądź najważniejszego w mieście urzędu, zdaje się mówić sama za siebie, zwłaszcza, że odbieram ją w kontekście osobistych kontaktów z magistratem. Od siedemnastu lat wspólnota Kościoła Zielonoświątkowego ubiega się o kawałek gruntu pod budowę sali nabożeństw, bo nie ma gdzie się zgromadzać. Tułamy się po wynajmowanych lokalach i ciągle prosimy Prezydenta Gdańska o zbycie naszemu Kościołowi, zgodnie z obowiązującymi przepisami, działki na której chcemy zbudować skromny dom zborowy na cele kultu religijnego. Niestety, pomimo wielokrotnego już przymierzania się do konkretnych działek, gmina zawsze znajduje jakąś przeszkodę i znowu przechodziliśmy do punktu wyjścia.
Gdy więc czytam z jaką lekkością pan rzecznik Pana Prezydenta broni sensowności jednego z niedawnych urzędowych podarunków, z obrony której wynika, że w niektórych środowiskach to nawet zwierzętom należy się ziemia na cele sakralne, a ludziom ze społeczności innego Kościoła, pod względem prawnym też działającego przecież na mocy ustawy sejmowej, jakoś wciąż się nie należy, to zwyczajnie po ludzku robi się człowiekowi przykro...
Po ludzku robi się przykro - piszę - ponieważ z biblijnego punktu widzenia nie ma tym nic dziwnego. Zdaniem innego, ważnego w Gdańsku człowieka, mniejszość nie ma prawa do tego, do czego prawo ma większość. Prawdziwi chrześcijanie w tym świecie zawsze stanowić będą mniejszość. Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują [Mt 7,13-14]. Słowa Jezusa to czysta prawda. Aż do końca będę w mniejszości. Czego się więc spodziewam po demokratycznie wybranej władzy..?
No cóż? Wolę być naśladowcą Jezusa Chrystusa, pomimo tego, że w Gdańsku - pod względem dostępu do niektórych ułatwień - chyba lepiej byłoby być danielem...
04 maja, 2013
Czy wyratowałeś już kogoś z ognia?
Pod koniec 1998 roku
australijscy strażacy ratowali czyjeś życie i mienie z pożaru w Linton.
Pięciu z nich; Matt, Stuart, Jason, Garry i Chris poniosło śmierć w
tej akcji. Ich poświęcenie nie mogło pozostać bez echa. Z inicjatywy jednego ze
strażaków z Melbourne, J.J. Edmondsona, koledzy ze Straży Pożarnej w stanie Wiktoria
wraz z całym społeczeństwem tego stanu
postanowili uczcić ów akt poświęcenia i udzielić wsparcia rodzinom poległych strażaków.
Za symbol hołdu obrano czerwono-niebieską wstążkę.
Informacja o tym trafiła do Internetu i szybko wywołała szeroki odzew w środowisku strażaków na całym świecie. Załogom strażackim spodobał się pomysł czerwono-niebiskiej wstążki i zgłaszały chęć jej noszenia. Zachęceni tym australijscy strażacy z JJ Edmondsonem na czele, zgłosili postulat, aby z nadejściem 1999 roku ustanowić dzień szacunku i poparcia dla wszystkich strażaków świata. Po konsultacjach na taki dzień obrano 4 maja, dzień wspominania w Kościele katolickim św. Floriana, który jest patronem strażaków.
Z powyższych powodów mamy dziś Międzynarodowy Dzień Strażaka (ang. International Firefighters' Day). Pomysłodawca święta, J.J. Edmondson, powiedział: Wszystkim strażakom, w hołdzie za ich trud i narażanie życia, w podziękowaniu za pomoc i ratunek oraz tym, co ponieśli śmierć - dzień ten został poświęcony.
Głównym przeciwnikiem strażaków jest ogień. W straży pożarnej, będziemy razem walczyć przeciwko jednemu wspólnemu wrogowi - ogniowi - bez względu na kraj, pochodzenie, w czym chodzimy i w jakim języku mówimy – zgodnie deklarują i z ofiarnością stawiają mu czoła. Buduje nas ich postawa. Jesteśmy dumni z ich błyskawicznych i skutecznych akcji. Rośnie nam serce, gdy widzimy ich czerwone wozy bojowe, pędzące ludziom na ratunek.
Przyjdzie jednak czas, gdy strażacy z ogniem sobie nie poradzą. Zbliża się dzień, gdy Bóg użyje tego strasznego żywiołu na skalę przewyższającą możliwości wszystkich zastępów strażackich razem wziętych. Ale teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,7]. Mowa tu o ogniu jako narzędziu ostatecznych sądów Bożych nad światem. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną [2Pt 3,10].
Nie ma nawet sensu tak myśleć, że ten żywioł ostatecznego sądu Bożego będzie można jakoś ugasić. Nie można nic zrobić, aby zapobiec pojawieniu się tego ognia. Można za to samemu przed nim się uchronić. Jak? Oto jest pytanie! Węże! Plemię żmijowe! Jakże będziecie mogli ujść przed sądem ognia piekielnego? [Mt 23,33].
Jedynym sposobem uratowania się przed nadchodzącym sądem Bożym jest wcześniejsze pojednanie się z Bogiem. Można to zrobić wyłącznie poprzez osobistą wiarę w Jezusa Chrystusa i nowe narodzenie. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36].
Nie boję się ognia sądu Bożego, bo wierzę w Pana Jezusa Chrystusa. Trzeba mi jednak na co dzień żyć w społeczności z Panem Jezusem i chodzić w bojaźni Bożej. Skoro to wszystko ma ulec zagładzie, jakimiż powinniście być wy w świętym postępowaniu i w pobożności, jeżeli oczekujecie i pragniecie gorąco nastania dnia Bożego, z powodu którego niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się? [2Pt 3,11-12].
Informacja o tym trafiła do Internetu i szybko wywołała szeroki odzew w środowisku strażaków na całym świecie. Załogom strażackim spodobał się pomysł czerwono-niebiskiej wstążki i zgłaszały chęć jej noszenia. Zachęceni tym australijscy strażacy z JJ Edmondsonem na czele, zgłosili postulat, aby z nadejściem 1999 roku ustanowić dzień szacunku i poparcia dla wszystkich strażaków świata. Po konsultacjach na taki dzień obrano 4 maja, dzień wspominania w Kościele katolickim św. Floriana, który jest patronem strażaków.
Z powyższych powodów mamy dziś Międzynarodowy Dzień Strażaka (ang. International Firefighters' Day). Pomysłodawca święta, J.J. Edmondson, powiedział: Wszystkim strażakom, w hołdzie za ich trud i narażanie życia, w podziękowaniu za pomoc i ratunek oraz tym, co ponieśli śmierć - dzień ten został poświęcony.
Głównym przeciwnikiem strażaków jest ogień. W straży pożarnej, będziemy razem walczyć przeciwko jednemu wspólnemu wrogowi - ogniowi - bez względu na kraj, pochodzenie, w czym chodzimy i w jakim języku mówimy – zgodnie deklarują i z ofiarnością stawiają mu czoła. Buduje nas ich postawa. Jesteśmy dumni z ich błyskawicznych i skutecznych akcji. Rośnie nam serce, gdy widzimy ich czerwone wozy bojowe, pędzące ludziom na ratunek.
Przyjdzie jednak czas, gdy strażacy z ogniem sobie nie poradzą. Zbliża się dzień, gdy Bóg użyje tego strasznego żywiołu na skalę przewyższającą możliwości wszystkich zastępów strażackich razem wziętych. Ale teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,7]. Mowa tu o ogniu jako narzędziu ostatecznych sądów Bożych nad światem. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną [2Pt 3,10].
Nie ma nawet sensu tak myśleć, że ten żywioł ostatecznego sądu Bożego będzie można jakoś ugasić. Nie można nic zrobić, aby zapobiec pojawieniu się tego ognia. Można za to samemu przed nim się uchronić. Jak? Oto jest pytanie! Węże! Plemię żmijowe! Jakże będziecie mogli ujść przed sądem ognia piekielnego? [Mt 23,33].
Jedynym sposobem uratowania się przed nadchodzącym sądem Bożym jest wcześniejsze pojednanie się z Bogiem. Można to zrobić wyłącznie poprzez osobistą wiarę w Jezusa Chrystusa i nowe narodzenie. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36].
Nie boję się ognia sądu Bożego, bo wierzę w Pana Jezusa Chrystusa. Trzeba mi jednak na co dzień żyć w społeczności z Panem Jezusem i chodzić w bojaźni Bożej. Skoro to wszystko ma ulec zagładzie, jakimiż powinniście być wy w świętym postępowaniu i w pobożności, jeżeli oczekujecie i pragniecie gorąco nastania dnia Bożego, z powodu którego niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się? [2Pt 3,11-12].
W Międzynarodowym
Dniu Strażaka przypominam to samemu sobie i każdemu, kto czyta moje rozważanie.
Wiemy z Biblii, jak można uniknąć ognia sądu Bożego i byłoby podwójną tragedią, gdybyśmy z powodu swej lekkomyślności w tym ogniu się
znaleźli. Dlatego w duchu przypinam sobie dziś czerwono-niebieską wstążkę i dziękuję Bogu
za duchowych strażaków, którzy swego czasu, posłuszni wezwaniu Słowa Bożego: wyrywając
ich z ognia, ratujcie ich [Jd 1,23] przyszli i do mnie, aby mnie ratować. Cześć
ich pamięci!
Jednocześnie
zastanawiam się, czy są, czy będą tacy, którzy w sensie duchowym przypinając
sobie taką wstążkę, za to samo zechcą podziękować Bogu w odniesieniu do mnie?
Pragnę być na tyle skutecznym strażakiem duchowym, żeby choć jedną duszę uratować
przed zbliżającym się ogniem sądu Bożego. A Ty?