31 marca, 2013

Zmartwychwstania miłości życzę!

Zbliża się poranek Zmartwychwstania. W wielu miejscach na całym świecie rozpoczyna się świętowanie. Na różne sposoby i w różnych językach ludzie będą powtarzać tę wieść, że grób jest pusty, że Jezus żyje!

W związku z tym pragnę Wam, moim drogim Czytelnikom, Braciom i Siostrom w Chrystusie, Znajomym z FB,  osobom mi życzliwym, ale również ludziom nie mającym o mnie najlepszego zdania, wszystkim, pragnę złożyć serdeczne życzenia, ażeby w  te święta znowu ożyła w Was miłość.

Jeżeli z powodu obojętności, odrzucenia bądź bolesnego zranienia, Wasza miłość wydaje się być już przeszłością, życzę aby moc zmartwychwstania odszukała ją w grobie i przywróciła do życia. Jeżeli z jakiegoś powodu zapomnieliście języka i czynów miłości, życzę Wam zmartwychwstania. Jeżeli od jakiegoś czasu niektórych ludzi omijacie szerokim łukiem, życzę, by miłość znowu sprowadziła Was na tę samą stronę ulicy.

Ta sama moc, która wzbudziła Jezusa z martwych, sprawi, że znowu będziemy się uśmiechać, podawać rękę, szeptać miłe słowa, wspólnie marzyć i pragnąć bycia razem. Kamień przygniatający duszę zostanie odwalony. Uwierzmy w Jezusa, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my, abyśmy nowe życie prowadzili [Rz 6,4].

Miłość nigdy nie ustaje!

30 marca, 2013

Co to za miłość, którą da się zabić?

Dziś nadal rozmyślam o Miłości. Wczoraj wieczorem zadziwiałem się nad wyjątkowością jej zwycięstwa. Jezus wiedząc, że ze strony ludzi czeka Go odrzucenie i ukrzyżowanie, przyszedł do Jerozolimy i z podniesioną głową wszedł w sam środek zagrożenia. Zwyciężył.  Jako Syn Boży (nie "dziecko Boże", jak piszą i chcą niektórzy, bo to nie to samo) miał moc nie poddać się siłom nienawistnej ciemności. Lecz On wycierpiał krzyż nie bacząc na jego hańbę [Hbr 12,2]. Miał powód. Była nim Miłość.

Oddał życie. Skonał. Czym prędzej położyli Go w grobie. Jego oprawcy zrobili wszystko, aby już nigdy się z niego nie wydostał. Lecz Miłości Bożej nie można w grobie zatrzymać. Miłość jest nieśmiertelna. Ciało moje spoczywać będzie w nadziei, bo nie zostawisz duszy mojej w otchłani i nie dopuścisz, by święty twój oglądał skażenie [Dz 2,26-27]. Na kilkaset lat przed Wielką Sobotą Syn Boży wyraził tę pewność w jednym z psalmów.

Miłość, nawet ponosząc chwilową szkodę, nie doznaje przez to szwanku. Tym większa jest i tym chwalebniejsza, im więcej kosztuje. Większej miłości nikt nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich [Jn 15,13]. Taka miłość nie zostaje w grobie. Prawdziwej miłości nie da się na zawsze zabić.

Gdy rodzimy się na nowo z Ducha i z wody, to miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przed Ducha Świętego, który jest nam dany [Rz 5,5]. Gdy w tej miłości zwracamy się ku ludziom, nieraz jesteśmy niezrozumiani, zlekceważeni, pomówieni i odrzuceni. Czasem zranienie może być tak silne, że nasza miłość trafia do grobu. Są to dni, gdy nie mamy sił, by znowu wyciągać rękę, jednać się i przebaczać. Lecz jeśli zamieszkała w nas Miłość, to ten stan naszej duszy nie potrwa długo. Po dwóch dniach wskrzesi nas do życia, trzeciego dnia podniesie nas i będziemy żyli przed jego obliczem [Oz 6,2].

I znowu Miłość jest w formie! Znowu może podawać rękę, szczerze się uśmiechać, przebaczać siedem razy po siedemdziesiąt! Co to za miłość, którą da się zabić?

29 marca, 2013

Dziś miłość zwyciężyła!

Wielki Piątek to świadectwo zwycięstwa Miłości poprzez bezgraniczne oddanie. Miłość bowiem, gdy przychodzi i napotyka na obojętność lub nienawiść, ma do wyboru dwie możliwości. Albo przegrać i odejść bez szwanku, albo zwyciężyć poświęcając się i ponosząc szkodę.

Miłość Boża objawiona w Jezusie Chrystusie zwyciężyła. Wszelkie ludzkie racje przemawiały za tym, żeby nie umierać za grzeszników, bo oni na to nie zasługują. Jednakże Syn Boży nie kierował się racjonalnymi względami. On jest Miłością. W tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego jednorodzonego posłał Bóg na świat, abyśmy przezeń żyli. Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, ale że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze [1Jn 4,9-10].

Prawdziwa miłość nie wzdraga się przed złożeniem ofiary. Przychodząc napotyka na opór. Czasem jest to jawna wrogość, pogarda, upór lub wyzywająca ignorancja. Częściej Miłość zderza się z obłudną życzliwością, pozornym zainteresowaniem, warunkowym przebaczeniem i ukrytym egoizmem. Ma oczywiście prawo, by w obliczu takich postaw się nie uniżać. Może obrócić się na pięcie i odejść. Ale wtedy Miłość przegrywa.

Miłość odnosi zwycięstwo, gdy się poświęca. Gdy napotykając na oschłość, nie zmienia serdecznej melodii własnych słów. Gdy zauważając zamiar zrobienia na niej interesu, pozwala się wykorzystać, a już na pewno nie przeobraża się w cwaniaka. Gdy spodziewając się niewdzięczności, mimo wszystko nie powściąga swej dobroci. Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci [1Jn 3,16].

W Piątek, Roku Pańskiego Trzydziestego, Miłość odniosła triumf, bo dała się ukrzyżować. A jak się ma nasza miłość w piątek, 29 marca 2013 roku? 

28 marca, 2013

Radość dawania

Wielki Tydzień zaowocował w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE wyjazdem na Litwę w celu wsparcia zboru w Solecznikach i rodziny tamtejszego pastora. Przeprowadzona wcześniej w naszym środowisku akcja "Dary na Litwę" przyniosła całkiem pokaźne rezultaty, więc naprawdę było z czym jechać. Dzięki tej ofiarności możemy być błogosławieństwem dla braci i sióstr w Chrystusie, ale także dla wielu ubogich ludzi na Litwie.

Jestem dumny z tego, że nasza wspólnota od kilkunastu lat, w miarę naszych możliwości, jest w ten sposób zaangażowana w dzieło Boże na Wileńszczyźnie. Myślę, że byłoby to dla nas poważną stratą duchową, gdybyśmy któregoś roku zaniechali dalszego wspierania głoszenia Słowa Bożego na Litwie.

Po pierwsze dlatego, że trwając w służbie dawania, sami dostępujemy błogosławieństwa Bożego, albowiem nasz Pan powiedział: Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać [Dz 20,35]. Niosąc pomoc ubogim stajemy się współpracownikami Bożymi i to w formie niezwykle dla nas korzystnej. Kto się lituje nad ubogim, pożycza Panu, a ten mu odpłaci za jego dobrodziejstwo [Prz 19,17].

Po drugie, wspierając braci i siostry, którzy mają mniej od nas i cierpią niedostatek, przyczyniamy się do dziękczynienia Bogu. Bo sprawowanie tej służby nie tylko wypełnia braki u świętych, lecz wydaje też obfity plon w licznych dziękczynieniach, składanych Bogu. Doznawszy dobrodziejstwa tej służby, chwalić będą Boga za to, że podporządkowujecie się wyznawanej przez siebie ewangelii Chrystusowej i za szczerą wspólnotę z nimi i ze wszystkimi [2Ko 9,12-13].

I po trzecie, niosąc pomoc ludziom w potrzebie możemy przeżywać radość, jakiej w żaden inny sposób nie można osiągnąć. Można mieć oczywiście wiele innych powodów do radości w życiu. Ludzie cieszą się zdrowiem, pomyślnością osobistą, dostatkiem materialnym, przyjaźnią itd. Radość dawania ma jednak taki poziom adrenaliny, której ludzie zapatrzeni w siebie zupełnie nie znają i nie doświadczają.

Jeżeli chcesz poznać smak radości dawania, rozejrzyj się wokoło siebie i zacznij bezinteresownie, w imieniu Jezusa, robić coś dla ludzi potrzebujących pomocy. Nie ma obawy, że takich ludzi nie znajdziesz, ponieważ Jezus powiedział: Albowiem ubogich zawsze u siebie mieć będziecie [Jn 12,8]. Misja na Litwie, to tylko jeden z możliwych sposobów na rozsmakowanie się w radości dawania.

 

26 marca, 2013

Radość poznania i niemoc wyjaśnienia

Tegoroczny Wielki Tydzień oznacza dla mnie zachwycanie się miłością Bożą i owocuje nowymi przemyśleniami nad jej głębią. Równolegle czytam książkę autorstwa Pawła Lisickiego pt. "Kto zabił Jezusa?", co tym bardziej potęguje we mnie podziw dla Chrystusa Pana. Rozmaitość dywagacji o przyczynach i motywacjach Wielkiego Piątku w tym roku szczególnie podnosi mi poziom adrenaliny.

Głównym powodem mojego wewnętrznego uniesienia jest świadomość, że Jezus przychodząc do Jerozolimy na ostatnie święto Paschy, kierował się powodami, o których zarówno Jego zwolennicy jak i wrogowie nie mieli bladego pojęcia. Arystokracja świątynna nastawała na życie Jezusa sądząc, że jest to obmyślany przez nich, najlepszy sposób na utrzymanie ich stołków. Ludzie Jezusowi życzliwi starali się Go uchronić przed śmiercią, jako przed czymś najgorszym, co mogłoby Mu się przytrafić. A On tymczasem ani nie zważał na pogróżki jednych, ani nie podzielał troski drugich. Miał swój powód, dlaczego postanowił stać się Ofiarą.

W mało znanym "Raporcie Piłata do Tyberiusza Cesarza o Jezusie Chrystusie", na apel Piłata skierowany do Jezusa, ażeby był bardziej ostrożny i nie pobudzał przeciwko sobie zawistnych elit społeczno-religijnych, bo może się to źle dla niego skończyć, Jezus miał odpowiedzieć Piłatowi: Powiedz bystremu strumieniowi z góry płynącemu: "Powstrzymaj się, bo podmyjesz i wykorzenisz drzewa w dolinie!" Na to strumień odpowie: "Muszę być posłuszny prawom Stwórcy". Bóg tylko wie dokąd strumień płynie. Zaprawdę powiadam ci: Pierwej niż zakwitnie róża Saronu, krew sprawiedliwego zostanie przelana.

Jak naturą górskiego strumienia jest płynąć ku dolinie, tak Bóg, który jest miłością, nie mógł, nie chciał, nie potrafił pozostać na górze. Przypomina mi się wiekowa, niezwykła pieśń ze Śpiewnika Pielgrzyma nr 95:

Miłość cudowna za mną szła, gdym tonął w grzech
Kiedym już szedł do nędzy dna zdradzon od wszech
Gdy wszelki blask nadziei zbladł, o, rozkosz ta!
Wyrwać mnie z śmierci, win i wad ta miłość szła.

Ref.: Ta miłość szła zbawić dusze mą
Ta miłość szła, by zawładnąć mną
Miłość na krzyż szła moc śmierci zgnieść
Bądź tej miłości wieczna chwała, cześć!


Miłość otwarła drogę mi do niebios bram
Gdzie władnie w wiecznej mocy, czci, mój Jezus sam
Miłość mnie wniosła z ciemni bied do blasku dnia
Ująć mą dłoń, gdym w zgubę szedł, ta miłość szła.

Miłość zstąpiła z niebios stron, by dla mnie żyć
Dla mnie na krzyżu ponieść zgon, wszystkim mi być
Wznieść stąd do nieba łaski most, zwolnić od zła
Duszy ratunek dać i wzrost ta miłość szła.

Jezus dobrze wiedział, dlaczego za kilka dni poniesie śmierć zaliczony do grona pospolitych przestępców. W ostatnich dniach nawet już nie próbował komukolwiek tłumaczyć prawdziwych powodów swojej śmierci. Bezmiar miłości Bożej okazał się być nie do pojęcia dla skażonych grzechem umysłów. Trzeba było zaczekać na napełnienie Duchem Świętym. On wprowadzi was we wszelką prawdę... [Jn 16,13].

Trzeba potrafić to uznać. Są sprawy i zagadnienia, których nie da się każdemu od razu wyjaśnić. Tak jest z rzeczywistymi powodami, dla których Ojciec wydał Syna na śmierć. Kto może pojąć, niech pojmuje [Mt 19,12], ale prawda jest taka, że mało kto jest w stanie to zrozumieć.

20 marca, 2013

Ile potrzeba nam do szczęścia?

Dziś Międzynarodowy Dzień Szczęścia [ang. International Day of Happiness]. Ustanowiony w ubiegłym roku rezolucją ONZ na mocy przekonania, że dążenie do szczęścia jest podstawowym celem ludzkości, stawia sobie za cel zachęcenie, kogo się da, do świętowania idei tych uniwersalnych dążeń w dniu 20 marca.

Ciekawostką związaną z ustanowieniem tego Dnia jest to, że jego pomysł zrodził się w Królestwie Bhutanu, czyli państwie o jednym z najmniejszych wskaźników PKB. Uwydatnia to prawdę, że poczucia szczęścia i zadowolenia z życia nie należy wiązać z zasobnością portfela, dostępem do najnowszych technologii i posiadaniem rzeczy materialnych.  Na świecie można znaleźć całe mnóstwo szczęśliwych biedaków i natknąć się na nieszczęśliwych bogaczy.

Jak osiągnąć stan permanentnego szczęścia? Ludzie w tych poszukiwaniach rozchodzą się w rozmaitych kierunkach i różną za swe marzenia o szczęściu płacą cenę. Wspaniałym poradnikiem dla osób dążących do szczęścia jest Biblia. O, jak szczęśliwy jest ten, kto nie kieruje się radą bezbożnych, nie przesiąkł podłością grzeszników, nie zajął miejsca w gronie szyderców, a jego rozkosz to prawo Pana - nad nim rozmyśla za dnia oraz nocą. Będzie jak drzewo zasadzone wśród strumieni, które wyda owoc we właściwym czasie. Jego liść nie pożółknie, a czego się podejmie, to skończy z powodzeniem [Ps 1,1-3]. Biblia nie wiąże szczęścia z bogactwem materialnym.

Istotnie, do szczęścia potrzeba nam niewiele. Wystarczy, że mamy miłość, cel w życiu,  poczucie bezpieczeństwa i kawałek powszedniego chleba. Te podstawowe składniki szczęścia zyskałem przez poznanie Jezusa Chrystusa i zawiązanie z Nim trwałej więzi. Mogę za psalmistą powtórzyć, że moim szczęściem być blisko Boga [Ps 73,28].

17 marca, 2013

Uratowani i bez wyrzutów sumienia!

Zobacz
Mniej więcej miesiąc temu, 4 lutego 2013 roku usłyszeliśmy o ewakuacji grupy 10 osób, które utknęły w okolicach Bukowego Berda w Bieszczadach. Była to grupa młodzieży z wrocławskiej szkoły przetrwania z opiekunami. Młodzi ludzie noc spędzili biwakując pod szczytem. Rano byli tak przemarznięci, że nie byli w stanie sami zejść. Wezwali ratowników Górskiego Pogotowia Ratunkowego.  W akcji ratunkowej wzięło udział ok. 60 osób.

Wywołało to dyskusję o kosztach akcji ratunkowych w przypadkach wyraźnej niefrasobliwości, żeby nie powiedzieć - głupoty ratowanych osób. Jeden z posłów zgłosił następujący postulat::  Jeżeli  ratownicy GOPR lub TOPR stwierdziliby, że ratowane osoby naraziły siebie i ratowników na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia, to mogliby kierować sprawy do sądu i domagać się od nich pokrycia kosztów akcji ratunkowych.  Innymi słowy, nie może być tak, że ktoś przez swoją głupotę pakuje się w tarapaty, trzeba mu organizować ratunek, a on nie miałby ponosić z tego tytułu żadnej odpowiedzialności.

Co myślą o tym sami ratownicy powiemy później, tymczasem posłużmy się tym przykładem jako ilustracją wyjściową do zastanowienia się nad okazaną nam w Chrystusie łaską Bożą i darem zbawienia. Ostrzegam przy tym, że nieuważny czytelnik tego rozważania może wyciągnąć złe wnioski i rozpowiadać potem nieprawdę. Mniejsza o to, że mógłby mówić źle o autorze niniejszego tekstu. Rzecz w tym, aby nie mówił czegoś niewłaściwego o naszym Panu i Zbawicielu.

Zacznijmy od tego, że z powodu grzechu ludzie stracili dar życia wiecznego i znaleźli się w beznadziejnym położeniu. Zanim przyszedł Syn Boży, byliście w tym czasie bez Chrystusa, dalecy od społeczności izraelskiej i obcy przymierzom, zawierającym obietnicę, nie mający nadziei i bez Boga na świecie [Ef 2,12] – przypomina Słowo Boże.

Z tego powodu zaistniała potrzeba przeprowadzenia akcji ratunkowej. W niebie zapadła decyzja, która zaowocowała Bożym Planem Zbawienia.  Gotowość wprowadzenia go w czyn zgłosił Syn Boży. Tedy rzekłem: Oto przychodzę, aby wypełnić wolę twoją, o Boże, jak napisano o mnie w zwoju księgi [Hbr 10,7]. Najprostszy i najpiękniejszy opis Planu Zbawienia znajdujemy w Ewangelii św. Jana: Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16]. Nie ma tu mowy o tym, że Bóg zrobił to pod jakimś naciskiem lub na prośbę człowieka.

Najbardziej dramatycznym punktem tego Planu była nie sama śmierć krzyżowa, lecz kielich gniewu Ojca, jaki miał wypić Jezus Chrystus, gdy spocznie na Nim grzech świata. To z tego powodu Jezus począł się smucić i trwożyć. Wtedy mówi do nich: Smętna jest dusza moja aż do śmierci [Mt 26,38] i padłszy na kolana, modlił się, mówiąc: Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie. A ukazał mu się anioł z nieba, umacniający go. I w śmiertelnym  boju jeszcze gorliwiej się modlił; i był pot jego jak krople krwi, spływające na ziemię [Łk 22,42-44].

Zauważyłem, że  niejeden chrześcijanin,  gdy dotrze do niego świadomość okropności mąk, jakie znosił Jezus, popada w poczucie winy z tego powodu. Niektórzy z nas myślą, że są winni śmierci Syna Bożego. Taki sposób myślenia może wynikać z tego, że wiele osób wyrosło w świecie kontrolowanym przez poczucie winy. Iluż z nas słyszy  ojca mówiącego do rodziny: Jak ja muszę ciężko na was harować.  Matkę wyrzucającą dzieciom: Przez was nie zrobiłam w życiu żadnej kariery. Starszą siostrę syczącą do brata: Przez to, że się urodziłeś nie mam teraz swojego pokoju. Męża mówiącego żonie: Przez twoje zachcianki nie mamy teraz pieniędzy. I tak dalej.

Czyż słysząc takie słowa nie popadamy w swoisty stan potępienia?  Ukształtowane tak myślenie zderza się z prawdą o zastępczej śmierci Jezusa za nasze grzechy. To nie gwoździe Cię przebiły, lecz mój grzech. To nie ludzie Cię skrzywdzili, lecz mój grzech. To nie gwoździe Cię trzymały, lecz mój grzech. Choć tak dawno to się stało, widziałeś mnie - śpiewamy w znanej pieśni o Golgocie. Gdy do takich słów dodamy wizerunek Chrystusa w koronie cierniowej, to wrażliwsze osoby mają już  ogromny problem z wyrzutami sumienia, że z ich powodu Pan Jezus musiał tak bardzo cierpieć i umierać. Tak oto, chcemy, czy nie chcemy,  stajemy przed pytaniem, czy jesteśmy winni śmierci Jezusa?

Odpowiedzi na to pytanie udziela sam Pan. Nikt nie odbiera mi życia. Oddaję je z własnej woli. Mam prawo je oddać i mam prawo je odzyskać. Takie polecenie otrzymałem od mojego Ojca [Jn 10,18]. Co mamy przez te słowa rozumieć?  Posłużmy się ilustracją.  W grudniu 2007 roku zobaczyliśmy w gazetach następujący tytuł: Przemysław  Saleta  ratuje życie Nicole! O co chodziło?  Otóż znany bokser oddał nerkę swojej starszej córce Nicole.  Oto co wtedy powiedział: Każdy rodzic zrobiłby to dla swojego dziecka. Nie ma o czym mówić. Tym bardziej że każdego roku kilkunastu, kilkudziesięciu rodziców, bez rozgłosu, oddaje swoim dzieciom nerki, więc jest to dla mnie coś naturalnego. Nie zastanawiałem się, czy to zrobić.

Pytam, czy Przemek Saleta  byłby szczęśliwy, gdyby jego córka codziennie chodziła teraz z wyrzutami sumienia, że przez nią jej tata musiał wycofać się z programu „Gwiazdy tańczą na lodzie”, że żyje dziś  tylko z jedną nerką itd.? Oczywiście, że nie dlatego się dla niej poświęcił. Zrozumiałe, że jego osobistym ojcowskim celem było to, aby jego córka żyła zdrowa, uśmiechnięta i szczęśliwa!

A z jakimi intencjami  poświęcał swe życie Jezus, nasz Ratownik?  Z Biblii wiemy, że Bóg zrealizował Plan Zbawienia z miłości.  Lecz uwaga! Syn Boży przyszedł na świat nie dlatego, że wezwaliśmy Go na ratunek. To nie było tak, że ludzie jęczeli i prosili Boga o zmiłowanie, więc Bóg z pewnym ociąganiem zdecydował się okazać pomoc i wysłać Syna na ratunek nieszczęsnym rozbitkom!

Biblia mówi: Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł [Rz 5,8]. Musiały być inne powody, że Bóg przyjął postawę opisaną w Księdze Izajasza: Byłem przystępny dla tych, którzy o mnie nie pytali, dałem się znaleźć tym, którzy mnie nie szukali. Oto jestem, oto jestem, mówiłem do narodu, który nie był nazwany moim imieniem. Przez cały dzień wyciągałem moje ręce do ludu opornego, który, kierując się własnymi zamysłami, kroczy niedobrą drogą [Iz 65,1-2].

Jezus wyjawił z jakiego powodu oddał życie za grzech świata. Takie polecenie otrzymałem od mojego Ojca. Syn Boży przyszedł nam na ratunek nie przede wszystkim z miłości do nas, lecz ze względu na Samego Siebie! Biblia mówi, że Bóg jest miłością. Trójjedyny Bóg – Ojciec, Syn i Duch Święty postanowił Sam w Sobie, że wyratuje człowieka z mocy grzechu i śmierci. Nie było potrzeby, żeby ktokolwiek  lobbował na rzecz tej pomocy.  Zresztą, nie było nikogo, kto mógłby to zrobić.

Tak więc, Syn Boży przychodząc  na świat, przyszedł nastawiony na  to, żeby ratować grzeszników niezależnie od tego, jak zostanie tu przez nich potraktowany. Widać to wyraźnie w codziennych postawach Jezusa chodzącego po ziemi.  Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Nie przyszedłem bowiem sądzić świata, ale świat zbawić [Jn 12,47].  Jezus poświęcając Swe życie za grzech świata kierował się racjami znacznie wyższymi!  Przywracał ludziom możliwość żywota wiecznego ze względu na decyzję, jaka została uzgodniona między Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Jak swego czasu Bóg rzekł: Uczyńmy człowieka…, tak też  powiedział: Uratujmy człowieka...

Czy zasłużyliśmy na śmierć? Z pewnością tak,  albowiem zapłatą za grzech jest śmierć [Rz 6,23]. Dotyczy to wszystkich ludzi, wszyscy są pod wpływem grzechu,  jak napisano: Nie ma ani jednego sprawiedliwego, nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego [Rz 3,9-12].

Bóg postanowił jednak nas uratować biorąc na Siebie całe koszty tej doniosłej akcji ratunkowej. Wszyscy jak owce zbłądziliśmy, każdy z nas na własną drogę zboczył, a Pan jego dotknął karą za winę nas wszystkich [ Iz 53,6]. Syn wziął na Siebie zadanie uratowania człowieka i wyzwolenia go od grzechu i śmierci!

Czy Jezus zrobił to z myślą, że powinniśmy jakoś Mu się odpłacić? Powróćmy jeszcze na chwilę do początkowej ilustracji o akcji ratunkowej w Bieszczadach.  Podczas  gdy jakiś poseł - jak  wspomniałem na początku - postulował, żeby ratowani ponosili koszty akcji, jeśli znaleźli się w tarapatach z własnej winy,  jeden ze starszych ratowników GOPR stwierdził: Jesteśmy profesjonalną  służbą, która pełni dyżury całodobowe. Nasza pomoc jest bezpłatna i nie chcielibyśmy, żeby doszło do takiej sytuacji, że ludzie potrzebujący pomocy w górach, będą się bali wezwać nas na pomoc, obawiając się konsekwencji i kar.

Największy Ratownik ludzkich dusz powiedział: Nikt nie odbiera mi życia. Oddaję je z własnej woli. Mam prawo je oddać i mam prawo je odzyskać. Takie polecenie otrzymałem od mojego Ojca [ Jn 10,18].  Śmierć Jezusa za nasze grzechy jest rezultatem Jego uzgodnień z Ojcem! Z całą pewnością nie jest intencją Syna Bożego, aby poprzez okazaną nam łaskę wpędzać nas w poczucie winy za Jego śmierć! On to zrobił ze względu na Samego Siebie, bo lubi widzieć ludzi szczęśliwych! On zechciał, żebyśmy byli uratowani i żyli bez wyrzutów sumienia!

Nie sprawiamy Mu radości, gdy corocznie zgadzamy się na to, żeby religia rozbudzała w nas gorzkie żale i wielkanocne poczucie winy za śmierć Jezusa. Sprawiamy Panu przyjemność, gdy się radujemy! I z tego, że jesteśmy uratowani,  i z tego, że nie jesteśmy winni Jego śmierci. Teraz zatem nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie! [Rz 8,1].

Jak widzisz siebie w świetle tej prawdy Słowa Bożego? Możesz zlekceważyć łaskę Bożą i nadal żyć w swoich grzechach. Możesz przejąć się wielkim aktem miłości Syna Bożego i potępiać siebie, jako winnego śmierci Jezusa. Możesz dać się opanować wyrzutom sumienia z powodu Jego śmierci.

Możesz jednak naprawdę uwierzyć w Jezusa Chrystusa!  To znaczy, uwierzyć w niezasłużoną wspaniałomyślność Boga! Przyjąć z pokorą, że Syn Boży złożył ofiarę za twój grzech ze względu na Samego Siebie!  Decyzja o poświęceniu Jezusa zapadła w gronie Ojca, Syna i Ducha Świętego. Człowiek nie był uczestnikiem tego dialogu i nie miał wpływu na podejmowanie tej decyzji.

Należy przez wiarę przyjąć usprawiedliwienie Boże i cieszyć się z daru zbawienia! Dobrze jest w atmosferze tak nastrojonego serca sławić łaskę Bożą! Nie ma potrzeby trapić się, że Jezus umarł za nas. Nie wolno nam też wpędzać nikogo w wyrzuty sumienia z powodu śmierci Jezusa, a tym bardziej budować na poczuciu winy jego chrześcijaństwa.

Dzięki poznaniu i przyjęciu tej prawdy Słowa Bożego w zbliżające się święta Śmierci i Zmartwychwstania  Pańskiego nie będziemy się kurczyć w poczuciu winy za Jego śmierć. Nasze serce będzie rosło i przepełniało się wdzięcznością z powodu okazanej nam łaski!

Możesz obejrzeć to przesłanie, wygłoszone w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku

15 marca, 2013

śp. Mirosław Milewski

śp.. Mirosław Milewski.
www.kz.slupsk.pl
W dniu wczorajszym, 14 marca 2013 roku w wieku 66 lat odszedł do wieczności pastor Mirosław Milewski. Swego czasu przez wiele lat stał na czele społeczności zielonoświątkowej w Słupsku a ostatnio duszpasterzował polonijnemu zborowi w Montrealu. Chcę napisać o nim parę słów, ponieważ był to kaznodzieja Słowa Bożego, z którym związane były lata mojej wczesnej młodości i pierwsze kroki wiary.

Tak się złożyło, że dom rodzinny pastora Milewskiego w Woli Uhruskiej na Lubelszczyźnie był miejscem pierwszego kontaktu mojej rodziny z ewangelią, a jego mama, Maria Milewska, była pierwszą osobą, która mojej mamie głosiła w 1971 roku Słowo Boże i zapoznawała ją z działalnością Ducha Świętego. Siłą rzeczy właśnie ten dom stał się na pierwsze lata mojej drogi wiary duchowo mi najbliższy. W nim odbywały się niektóre zgromadzenia tamtejszego zboru, ale wówczas dla mnie nie mniej ważne było to, że zawsze można było w domu Milewskich liczyć na dobre słowo i coś słodkiego :)

Autor dumny z czapki
od M. Milewskiego
Syn Marii i Antoniego Milewskich, Mirosław, mieszkał już wtedy poza domem, w dalekim Słupsku. Pracował na kolei, a jednocześnie był bardzo gorliwym ewangelistą. Gdy odwiedzał rodziców, głosił w naszym wiejskim zborze płomienne kazania, których podniosłą, duchową atmosferę do dziś pamiętam. Nie zapomnę, jak przy okazji jednego z takich przyjazdów podarował mi swoją czapkę, którą potem z dumą nosiłem. Latem 1974 roku, tuż przed moim wyjazdem do Gdańska, dane mi było przez kilka miesięcy mieszkać razem z rodzicami pastora Mirka w Woli Uhruskiej.

Gdy dziś dotarła do mnie informacja o śmierci pastora Milewskiego, ożyły we mnie nie tylko wspomnienia z dzieciństwa, ale także wiele zdarzeń i okoliczności z lat późniejszych, gdy on stał się pastorem słupskiego zboru zielonoświątkowego, a i ja zostałem powołany do służby Słowa. Ponieważ wywodziliśmy się z tego samego - o ile można tak powiedzieć - gniazda duchowego, z przyjemnością wspominaliśmy czasy Woli Uhruskiej i rozmaite zdarzenia z tamtych lat.

Mirosław Milewski niewątpliwie był duchowo obdarowanym sługą Bożym. Bywało, że nie we wszystkim się z nim zgadzałem, ale nigdy nie miałem wątpliwości, że Bóg powołał go na ewangelistę.  Duch Święty poruszał jego płomiennymi kazaniami tysiące serc i nakłaniał je do pójścia za Jezusem. Jestem dumny z tego, że mieliśmy w naszym gronie tak duchowego i oddanego sprawie Bożej współpracownika.

Pastor Mirek odszedł do Pana w dalekiej Kanadzie, ale od wczoraj zamieszkał  w bardzo bliskim jemu i nam Domu. Jezus powiedział: W domu Ojca mego wiele jest mieszkań [...]. Idę przygotować wam miejsce. A jeśli pójdę i przygotuje wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli [Jn 14,2-3].

PS. Ciekaw jestem, czy już zadał Mojżeszowi to pytanie, o którym parę lat temu mówił w Giżycku ;)

14 marca, 2013

Wybór taktyczny

Wczorajszy wybór kardynała Jorge Mario Bergoglio z Argentyny na nowego zwierzchnika Kościoła Rzymskokatolickiego może zaskakiwać pod wieloma względami. Z katolickiego punktu widzenia wydaje się on jednak jak najbardziej  racjonalny i  taktycznie  wyjątkowo uzasadniony.

Po pierwsze, katolicka Ameryka Łacińska od lat jest rejonem, gdzie ten kościół traci najwięcej wiernych na rzecz ruchu zielonoświątkowego. Pamiętam, jak odwiedzający swego czasu Amerykę Południową papież Jan Paweł II narzekał na szerzącą się tam sektę zielonoświątkowców. Papież Argentyńczyk z pewnością wzmocni tamtejszy katolicyzm i uczyni go dla ludzi bardziej atrakcyjnym.

Po drugie, jak wiadomo, Zakon Jezuitów, z którego wywodzi się nowy przywódca Kościoła Rzymskokatolickiego, został założony w XVI wieku przede wszystkim po to, by podjąć skuteczną walkę z Reformacją. Ów duch obstawania przy Kurii Rzymskiej za wszelką cenę
nie opuścił jezuitów do dzisiaj. Pustawe kościoły katolickie w Europie potrzebują całej armii "żołnierzy" święcie przekonanych o jedynosłuszności rzymskokatolicyzmu. Przywództwo wielkiego Jezuity stanowi szansę na większe zjednoczenie się  katolików w obronie swej wiary.

I po trzecie, nieukrywaną taktyką Towarzystwa Jezusowego, w którym wyrastał kardynał Bergoglio jest bycie wszędzie tam, gdzie ważą się losy świata. Jezuici od zawsze dbali o dostęp do elit społecznych i politycznych, aby mieć wpływ na sprawowanie władzy świeckiej. Po latach przywództwa skupionego na sprawach doktrynalnych kardynała Ratzingera, kościołowi katolickiemu pilnie potrzebny jest papież, który zadba o wpływy polityczne i je odzyska.

Jednym słowem, papież Franciszek to dla katolików bardzo dobry wybór taktyczny. Jestem pod wrażeniem mądrości kardynałów. Nie mam jednak pojęcia, jak można byłoby ten wybór uzasadnić biblijnie ;)

10 marca, 2013

Oni liczą na ciebie

Każdy ma wokół siebie osoby w jakimś stopniu od niego zależne. Liczą one na nas, spodziewają się po nas określonych czynów i postaw, szukają w nas oparcia.

Takimi ludźmi są dla nas, po pierwsze, nasi bliscy wg ciała. Liczą na nas nasze dzieci, że zatroszczymy się o nie, że im pomożemy, że nie przyniesiemy im wstydu i damy im dobry przykład. Ileż to dzieci zawiodło się na swoich rodzicach. W czasie, gdy najbardziej potrzebowały mamy i taty, rodzice, albo byli nad miarę zapracowani, albo ulegali swoim grzesznym słabościom, albo kłócili się wzajemnie i byli zajęci sprawami rozwodowymi.

Mają prawo liczyć na nas nasi rodzicie. Poświęcili nam kawał swojego życia. Trudzili się, niedosypiali, w miarę swoich możliwości zapewniali nam przez lata najlepszy byt. Teraz się postarzeli i ich świat zamknął się w czterech, nie zawsze dostatecznie dogrzanych ścianach. Na szafce trzymają nasze fotografie. Tęsknią i wyczekują.

Do grona osób, które mają prawo na nas liczyć, są też nasi bracia i siostry w Chrystusie. Należymy do wspólnoty Kościoła. Bardzo różnimy się między sobą pod wieloma względami, lecz przez wiarę w Pana Jezusa staliśmy się jedno. Taka równość zobowiązuje. Współwyznawca ma prawo liczyć na to, że okażemy mu zainteresowanie, podamy pomocną dłoń, wybaczymy mu, razem z nim zapłaczemy gdy trzeba, ale też będziemy z nim świętować jego sukcesy.

Niech się nie zawiodą z mego powodu ci, którzy Cię oczekują, Boże, Panie Zastępów. Niech przeze mnie nie okryją się hańbą ci, którzy Cię szukają, Boże Izraela! [Ps 69,7]. Te słowa poruszyły dziś rano moje serce. Mam wokoło siebie ludzi, którzy liczą na Boga i liczą na mnie. Niech się nie zawiodą.

Okaż mi Panie tę łaskę i wspomóż mnie, proszę...

05 marca, 2013

Czy Biblia usadza kogoś za murem?

W polskich mediach toczy się w tych dniach głośna dyskusja po wypowiedzi byłego prezydenta RP, sugerującej, że przedstawiciele mniejszości seksualnej powinni siedzieć w sejmie na końcu sali, a najlepiej za murem.

Ta wypowiedź o tyle mnie interesuje, o ile może być skojarzona z oficjalnym, chrześcijańskim stosunkiem do osób z kręgów LGBT. Słowa te padły bowiem z ust człowieka, który nie tylko mieni się być wielkim demokratą, ale także przykładnym i zdeklarowanym chrześcijaninem.

Od wczesnej młodości, jako przedstawiciel mniejszości religijnej, przyzwyczajony jestem do tego, że polska demokracja wciąż stawia mnie za jakimś murem i wcale się o to nie gniewam. Nie mogę jednak milczeć, gdy ktoś próbuje swoją osobistą pogardę dla określonej grupy społecznej uzasadniać posłuszeństwem ideałom chrześcijańskim. Jeżeli nie będziemy w takich przypadkach reagować, to się nie zdziwmy, gdy wkrótce nawet w Polsce Biblia zostanie uznana za księgę propagującą „mowę nienawiści”.

Otóż Biblia żadnemu człowiekowi, nawet najgorszemu grzesznikowi, nie odmawia prawa do jego miejsca w społeczeństwie. Owszem, wzywa wierzących do duchowego oddzielenia się od ośrodków grzechu. Nigdzie jednak nie nawołuje, by ludzi żyjących bezbożnie umieszczać za murem, by izolować ich w jakiegoś rodzaju gettach.

Jak wiadomo, swego czasu pobożny Lot mieszkał w Sodomie, w otoczeniu wielu osób o skłonnościach homoseksualnych. Bóg jednak nie nakazywał mu wyprowadzki, ani nie opuścił sprawiedliwego Lota, udręczonego przez rozpustne postępowanie bezbożników, gdyż sprawiedliwy ten, mieszkając między nimi, widział bezbożne ich uczynki i słyszał o nich, i trapił się tym dzień w dzień w prawej duszy swojej [2Pt 2,6-8]. Bóg oddzielił Lota od pozostałych mieszkańców Sodomy dopiero wtedy, gdy przyszedł czas sądu Bożego nad tym miejscem.

Dopóki trwa obecny porządek rzeczy nie powinniśmy zabierać się za żadne czystki społeczne. Chrześcijanie powinny się wyrzec takiego ducha nawet w odniesieniu do własnych kręgów. Przypominam przypowieść Jezusa o pszenicy i wsianym do niej nocą kąkolu. Pada w niej pytanie: Czy chcesz więc, abyśmy poszli i wybrali go? A on odpowiada: Nie! Abyście czasem wybierając kąkol, nie powyrywali wraz z nim i pszenicy. Pozwólcie obydwom róść razem aż do żniwa. A w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw kąkol i powiążcie go w snopki na spalenie, a pszenicę zwieźcie do mojej stodoły [Mt 13,28-30].

Najdobitniej Biblia świadczy o sobie samej, że w kontekście toczącej się dyskusji nie można jej zarzucać uprawiania „mowy nienawiści”, gdy na ostatniej swojej stronie mówi: Czas bowiem jest bliski. Niech niesprawiedliwy dopuszcza się bezprawia. Niech sobie niegodziwy żyje niegodziwie. Lecz sprawiedliwy niech trwa przy sprawiedliwości, a święty niech się wciąż daje uświęcać [Obj 22,10-12]. Niech każdy robi swoje, zgodnie z własnym pragnieniem i upodobaniem.

Demokracja owszem, ale Pismo Święte nikomu nie daje prawa do umieszczania bliźniego za murem. Biblia wzywa do odwrócenia się od grzechów i zaprasza grzeszników na drogę życia, ale każdemu z nich zostawia wolność i prawo wyboru. Prawdziwi chrześcijanie chcą prowadzić na tym świecie życie bogobojne, ale nikomu nie odmawiają prawa do niewiary i życia bezbożnego. Kropka.

03 marca, 2013

Przynajmniej kilku naśladowców

Pewna dziewczyna bardzo chciała dostać się na studia w elitarnej uczelni. Przy wypełnianiu aplikacji natrafiła na następujące pytanie: Czy jesteś urodzonym liderem?  Wiedziała, że takich ludzi tam preferują, ale uczciwie napisała, że niestety z natury nie jest przywódcą i złożyła aplikację spodziewając się najgorszego. Ku jej zaskoczeniu otrzymała z uczelni następująca odpowiedź: "Droga Aplikantko: Tegoroczne aplikacje na studia wskazują, że na naszej uczelni będziemy mieć 1452 liderów.  Przyjmujemy cię, ponieważ  uznaliśmy, że przecież w końcu potrzebny im jest przynajmniej jeden naśladowca".

Od lat mamy na świecie problem z rosnącą ilością liderów i wymieraniem populacji naśladowców. Każdy chce być oryginałem. Niejeden, owszem, pobędzie trochę z innymi, ale wkrótce potem przestaje się im podporządkowywać i zaczyna tworzyć własną formację.

A jak ma się sprawa z chrześcijanami? My również mamy swój rozum, swoje poglądy i zapatrywania na różne sprawy. Karmimy w sobie świadomość swoich praw. Mamy własne zdanie na temat tego, co powinno nas smucić, a co cieszyć. Sami decydujemy, gdzie pójdziemy, a gdzie być nie chcemy. Może to i brzmi dumnie -  ale nie dla prawdziwego chrześcijanina! Dlaczego? Ponieważ Biblia mówi, że prawdziwym chrześcijaninem jest tylko ten, kto naśladuje Jezusa Chrystusa. I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie [Łk 9,23].

Samo pójście za Jezusem nie oznacza automatycznie naśladowania Pana. Przykłady takich Jego uczniów, jak Szymon Piotr, Jan i Jakub, czy Filip, wyraźnie to uświadamiają. Zostali oni wezwani do pójścia za Jezusem i jak najbardziej poszli, ale nie od razu stali się podobni do Jezusa. Piotr upominający Jezusa, żeby nie mówił o swojej śmierci i chwytający potem za miecz w chwili Jego pojmania, albo synowie Zebedeusza mający ochotę zrzucić ogień na niegościnną wioskę, wydali tym samym  o sobie świadectwo, że mimo chodzenia z Panem wciąż nie nabyli Jezusowego sposobu myślenia.

Wielu dzisiejszych chrześcijan, owszem, wyznaje wiarę w Chrystusa, lecz Chrystusa nie naśladuje. Wielu mówi, że miłuje Jezusa, lecz Go nie naśladuje. Każdy z nich twierdzi, że poszedł za Jezusem, lecz na co dzień Pana Jezusa nie naśladuje. Wielu współczesnych chrześcijan działa w imieniu Jezusa, opowiada o Jezusie, lecz Jezusa nie naśladuje. Wielu codziennie słucha słów Jezusa i mówi do Niego: Panie Jezu! - lecz, niestety, wcale Go nie naśladuje.

Być prawdziwym chrześcijaninem – to naśladować Jezusa! Co to praktycznie oznacza? Chodzi o to, żebyśmy myśleli, mówili, reagowali i zachowywali się jak Jezus. Skąd możemy to wiedzieć? Czytając Ewangelie i Listy Apostolskie. Biblia pokazuje nam na przykład, jakim był Jezus w stosunku do ludzi, którzy Go kochali i poszli za Nim. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego; lecz nazwałem was przyjaciółmi, bo wszystko, co słyszałem od Ojca mojego, oznajmiłem wam [Jn 15,15]. Albo: A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza [Jn 11,5]. Pan wyróżniał takich ludzi! Objaśniał im prawdy dla ogółu zakryte. Modlił się o nich szczególnie. Wzruszał się przy nich i dbał o nich.

A jaki był Jezus w stosunku do ludzi wrogo do Niego nastawionych? Owszem, piętnował  postawy kapłanów i faryzeuszy. Owszem, płakał nad mieszkańcami Jerozolimy. Ale nigdzie nie czytamy, żeby się obrażał na ludzi, albo odgrażał za osobiste krzywdy! Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady;  On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi [1Pt 2,21-23]. Przykładem najbardziej wymownym jest zachowanie Pana Jezusa w stosunku do Jego oprawców. A gdy przyszli na miejsce, zwane Trupią Czaszką, ukrzyżowali go tam, także i złoczyńców, jednego po prawicy, a drugiego po lewicy. A Jezus rzekł: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią [Łk 23,33-34].

Wielu współczesnych chrześcijan wyznaje Jezusa –  ale wcale Go nie naśladuje! Są nawet gotowi pojechać i pochodzić śladami Jezusa, ale bynajmniej nie są zainteresowani, by naśladować Pana w Jego miłości, w pokorze i w Jego posłuszeństwie Ojcu. Pan powiedział: Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych [Mt 11,29]. Dopóki słowa tego wezwania Pana nie przesiąkną nas całkowicie, dopóty nasze dusze wciąż będą targane rozmaitymi emocjami.

Podczas gdy wszyscy inni szukają swego, a nie tego, co jest Chrystusa Jezusa [Flp 2,21] trzeba nam całkowicie przeorientować się na Pana i naśladować Go we wszystkim. W końcu, obok masy przywódców i rozmaitej maści liderów chrześcijańskich Pan Jezus powinien mieć też przynajmniej paru naśladowców. Co wy na to?