30 lipca, 2013

Wspomnienie pastora Anatola Matiaszuka

Dziś mija 15. rocznica śmierci pastora Anatola Matiaszuka, znanego i lubianego w całym kraju, nie tylko w środowiskach zielonoświątkowych, wykładowcy i kaznodziei Słowa Bożego oraz tłumacza z języka angielskiego. Bóg odwołał go niespodziewanie ze służby w wieku 53 lat, gdy zdaniem wielu jego talent kaznodziejski i inne uzdolnienia tak bardzo przydałyby się w dalszej pracy Pańskiej w naszym kraju.
 
Pastor Anatol Matiaszuk urodził się 6 stycznia 1945 roku w Austrii. Po ukończeniu studiów teologicznych na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie zaangażował się w służbę kościelną najpierw we Wrocławiu a potem w Zielonej Górze. Pracę duchową na Wybrzeżu rozpoczął w roku 1982, gdy został powołany na pastora gdańskiego zboru zielonoświątkowego przy ul. Menonitów (w miejsce odchodzącego na emeryturę śp. prezb. Sergiusza Waszkiewicza). Zamieszkał w Gdyni. W Gdańsku był to okres sporego ożywienia duchowego i nawracania się do Boga wielu młodych ludzi. Nowy pastor nie tylko potrafił nakarmić duchowo szybko rosnące grono wierzących, ale także dla wielu młodych braci stworzył warunki do zrobienia pierwszych kroków w kaznodziejstwie.  Dzisiaj kilku z nich ma już swoją własną historię posługi Słowem i na dobre wpisało się do kaznodziejskich kręgów. Do grona tych zapalonych, młodziutkich ongiś kaznodziejów należą m.in. Tomasz Ropiejko i Tomasz Chaciński, jakże dobrze nam dziś znani i wypróbowani już pracownicy na Niwie Pańskiej.
 
Autor podczas wystąpienia
na pogrzebie śp. Anatola Matiaszuka
Oto treść mojego wystąpienia pożegnalnego na cmentarzu w Gdyni w dniu 6 sierpnia 1998 roku:
 
„Czyż jest coś wspanialszego jak siłą wymowy
Utrzymać tłum ludzki na wodzy
Przyciągać ku sobie umysły
Naginać wolę lub odwracać od złego”
 
Powyższe słowa wybitnego męża stanu starożytnego Rzymu niewątpliwie można odnieść do osoby zmarłego Brata, bowiem Bóg obdarzył go bystrym umysłem, łatwością formułowania myśli oraz darem wymowy.
Jest to wielkim darem dla Kościoła, kiedy w jednym człowieku takie predyspozycje spotykają się z inspiracją Ducha Świętego i mogą być używane w dziele zwiastowania Ewangelii.
Osobiście w posłudze prezbitera Anatola Matiaszuka znajdowałem zawsze ziarno czegoś nowego, odkrywczego i byłem inspirowany do dalszej pracy duchowej.
Ta nagła śmierć, to wielka strata dla Kościoła pielgrzymującego nie tylko w Trójmieście, jednak w sercach tysięcy ludzi w Polsce pastor Anatol pozostanie na zawsze jako utalentowany mówca i kaznodzieja Słowa Bożego, a jego kazania nadal będą ożywiać nasze umysły i pobudzać nas do życia z Bogiem.
 
Lubiłem przebywać w towarzystwie Anatola. Było tak wesoło, że nawet największy smutas musiał się w końcu uśmiechnąć. Ale bywało też bardzo poważnie i inspirująco. Dziękuję Bogu, że przez ładnych parę lat mogłem się z nim przyjaźnić, zapraszać go jako kaznodzieję do prowadzonego przeze mnie zboru, widywać się z nim na co dzień i nabierać przy starszym towarzyszu entuzjazmu do dalszej pracy.
 
Do dziś nie rozumiem, dlaczego Tolek tak szybko od nas odszedł. Jakże chciałoby się dziś do niego pojechać; porozmawiać, poradzić się, posłuchać mądrzejszego i bardziej doświadczonego brata. Od piętnastu lat wciąż mam ten niedosyt i gdy przejeżdżam ul. Wielkopolską w Gdyni, na wysokości dawnej jego posesji serce wciąż mi jakoś mocniej pulsuje.

29 lipca, 2013

Nie oddzielajcie Starego Testamentu od Nowego!

Dość często zdarza mi się ostatnio natrafiać na teksty i to dość poważnych autorów, w których oddzielają oni Stary Testament od Nowego, twierdząc, że niektóre przykazania dotyczyły wyłącznie Żydów w okresie Starego Przymierza i nas już nie obowiązują. To poważny błąd, który podważa i relatywizuje wartość 39 ksiąg biblijnych.

Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli [Rz 15,4]. Twierdząc, że jakiś fragment Starego Testamentu nas nie dotyczy oznacza, że stawiamy swoje słowo ponad słowo Pana, który powiedział: Bo zaprawdę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jednaj jota, ani jednak kreska nie przeminie z zakonu [Mt 5,18]. To, że nie potrzebujemy dziś składać ofiar za nasze grzechy lub literalnie trzymać się 613 przykazań zawdzięczamy temu, że Syn Boży w osobie Jezusa z Nazaretu doskonale wypełnił cały zakon i usprawiedliwił wszystkich wierzących w Niego na trwale jednając ich z Bogiem. On zniósł zakon przepisów i przykazań [Ef 2,15] w tym sensie, że litera zakonu nadanego Żydom nie stanowi bariery w dostępie do zbawienia dla innych narodów. Przez wiarę ukryci w Chrystusie, prawdziwi chrześcijanie wszystkich nacji doskonale wypełniają cały zakon Pański.

Dlatego zgodnie z Bożym planem zbawienia wszyscy chrześcijanie otrzymują Ducha Świętego, aby On wprowadzał nas we wszelką prawdę, pomagał nam rozpoznawać ducha każdego słowa Biblii, chwytać w lot myśl Chrystusową  i chodzić posłuszeństwie Słowu Bożemu tak iż chodzimy w nowości ducha, a nie według przestarzałej litery [Rz 7,6]. Przez wiarę Chrystus Pan uzdolnił nas, abyśmy byli sługami nowego przymierza, nie litery lecz ducha, bo litera zabija, duch zaś ożywia [2Ko 3,6].

Praktycznie jest więc tak, że każde słowo Starego Testamentu nas obowiązuje. Nie literalnie, a duchowo. Każde przykazanie poza warstwą literalną kryje w sobie głębię myśli Bożej, zawiera tajemnice, objawia zasady postępowania Bożego z człowiekiem, zapoznaje nas z wolą Bożą. Nadal, na przykład, obowiązuje nas obrzezka, nie fizyczna, dokonywana na ciele, lecz obrzezka serc, o co - jak wiemy - od początku Bogu chodziło! [zobacz: Rz 2,28-29].

Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany [2Tm 3,16-17]. Niech więc nikomu nie przychodzi do głowy pisać i mówić, że coś dotyczyło tylko Żydów, albo obowiązywało jedynie w czasach Starego Testamentu! Literalnie może i owszem, ale każde słowo Biblii inspiruje nas i stanowi integralny element duchowego objawienia zasad życia i służby Bogu.

Bójcie się Boga. Nie rozdzielajcie, proszę, Pisma Świętego!

27 lipca, 2013

Jesteśmy tylko ludźmi

Jesteśmy tylko ludźmi - tak miał powiedzieć hiszpański maszynista w chwilę po tym, jak się okazało, że jego mania bicia rekordów szybkości w jeździe pociągiem zakończyła się ogromną tragedią i kosztowała życie osiemdziesięciu osób. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi - tak tłumaczyli się niedawno temu zakonnicy ze Zgromadzenia  Bracia Szkół Chrześcijańskich, gdy wyszło na jaw, że w prowadzonej przez nich szkole w Gdańsku dzieją się rzeczy bardzo naganne.

Maszyniście wcześniej zdawało się, że jest królem szybkości. Zakonnikom mogło się wydawać, że habity chronią ich przed złem i czynią świętszymi od innych. Niespodziewane, choć możliwe do przewidzenia nadużycie i dramatyczne konsekwencje, w obydwu przypadkach wywołały podobną reakcję obronną: Cóż, stało się. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.

Takie tłumaczenie oczywiście nie usprawiedliwia niczyjej głupoty, szaleństwa lub niemoralności, ani nie może go zwalniać od odpowiedzialności za popełnione czyny. Dobrze jednak, że to w końcu do człowieka dociera, choć szkoda, że tak późno i nieraz bywa okupione krzywdą wielu osób. Jakże inaczej mogłoby wszystko się potoczyć, gdyby ludzie nie tracili kontaktu z rzeczywistością.  Potrzebna nam jest stała świadomość naszych licznych ograniczeń i podatności na popełnienie błędu.

Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,2]. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych [Rz 12,16]. Kto stale ma w głowie tego rodzaju biblijne rady, temu palma nie odbije. Pokorny człowiek korzysta z łaski Bożej. Nawet gdy niebezpiecznie zbliża się do niedozwolonej granicy otrzeźwieje, zanim zdarzy się nieszczęście.

Stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi na nic się nie przydaje komuś, kto przekroczył dopuszczalne granice i wyrządził innym krzywdę. Wtedy to już o wiele bardziej przydałoby się o tym pamiętać osobom, którzy mają danego delikwenta osądzić.

23 lipca, 2013

Obejrzałem i zmierzyłem

Już wiem. Obwód zespołu dworsko - parkowego Olszynka liczy sobie łącznie ponad 470 metrów. Dziś przedarłem się przez wszystkie chaszcze i dokonałem pomiaru granic całej posesji, o którą się staramy jako Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE w Gdańsku. To dla nas ważna informacja, bowiem już wkrótce staniemy przed nie lada zadaniem ogrodzenia tego terenu.

Przedzierając się dziś z taśmą mierniczą wzdłuż granic działki, pokonując wyższe ode mnie pokrzywy i poszukując słupków geodezyjnych, przypomniałem sobie świadectwo Nehemiasza, który przybył do zburzonej Jerozolimy z zadaniem odbudowania jej murów. Przybywszy do Jeruzalemu, spędziłem tam trzy dni, a potem zerwałem się nocą, ja i kilku mężów ze mną, nikomu nie wyjawiwszy, jaką myślą natchnął mnie mój Bóg, aby czegoś dokonać dla Jeruzalemu - a miałem ze sobą tylko to zwierzę, na którym jechałem - i przyjechałem nocą przez Bramę nad Doliną w kierunku Źródła Smoczego i dotarłem do Bramy Śmietnisk, i badałem dokładnie mury Jeruzalemu, które były zburzone i jej bramy strawione przez ogień. Potem pojechałem do Bramy Źródlanej i do Stawu Królewskiego; a ponieważ nie było tam miejsca, aby zwierzę, na którym jechałem, mogło tamtędy przejechać, poszedłem piechotą pod osłoną nocy korytem potoku, obejrzałem dokładnie mur. Potem zawróciłem, wszedłem przez Bramę nad Doliną i tak powróciłem [Neh 2,11-15].

Co nieco z tego rodzaju emocji przeżyłem i ja, gdy z moim synem mierzyliśmy dzisiaj granice posesji zabytkowego Dworu Olszynka. Wprawdzie nie robiliśmy tego - jak Nehemiasz - nocą, tylko późnym popołudniem, ale i tak serce biło mi mocno. Podejmuję się wielkiego dzieła, które przerasta moje naturalne możliwości. Jak wiele osób zechce nam sprzyjać i pomagać? Ilu będzie przeciwników?

 Nehemiaszowi udało się pozyskać wielu pomocników, gdy zaapelował: Wy oglądacie niedolę, w jakiej się znajdujemy, że oto Jeruzalem jest spustoszone a jego bramy spalone ogniem. Nuże! Odbudujmy mur Jeruzalemu, abyśmy już nie byli pohańbieni. I opowiedziałem im o dobrotliwej ręce mojego Boga, która była nade mną, oraz o słowach, jakie wypowiedział do mnie król. A wtedy oni rzekli: Zabierzmy się do budowy! I przyłożyli ręce do dobrego dzieła [Neh 2,17-18]. Jak będzie z nami? Niebawem zacznie się to wyjaśniać.

Dzień Włóczykija

Według kalendarza świąt nietypowych 23 lipca to Dzień Włóczykija. Określenie włóczykij pochodzi od średniowiecznych studentów - żaków, którzy, wędrując od miasteczka do miasteczka, zajmowali się w celach zarobkowych tworzeniem i odtwarzaniem świeckiej poezji miłosnej, satyrycznej i okolicznościowej. Dziś określa się tak turystę, który pędzony ciekawością i nie wiadomo czym jeszcze, przemierza wciąż nowe obszary świata lub kraju. W skali lokalnej zaś włóczykijem nazywamy człowieka, który szwenda się po okolicy, jakby ciągle czegoś szukał.

Pierwszym człowiekiem, który – jak się można domyślać - nie mógł znaleźć dla siebie stałego miejsca był Kain. Z powodu zbrodni dokonanej na Ablu usłyszał wyrok: Gdy będziesz uprawiał rolę, nie da ci już plonu swego. Będziesz tułaczem i wędrowcem na ziemi [1Mo 4,12]. Rzeczywiście, ziemia, w której Kain potem się znalazł, nosiła nazwę Nod, co znaczy: kraina błądzenia.

Odczucie niezaspokojenia i wynikająca zeń tułaczka, to na pewno jakiś rodzaj ciążącego na człowieku przekleństwa. Czytana przeze mnie w tych dniach Księga Amosa zapowiada: Oto idą dni - mówi Wszechmogący Pan - że ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz słuchania słów Pana. I wlec się będą od morza do morza, i tułać się z północy na wschód, szukając słowa Pana, lecz nie znajdą [Am 8,11-12].

Pomysłodawcy Dnia Włóczykija chcieliby, aby zgodnie z duchem znanych bajek, oznaczał on coś sympatycznego. W środku wakacji odbyć nietypową wędrówkę, pójść sobie tak trochę bez celu, znaleźć się w miejscu nieprzewidzianym - coś takiego wydaje się mieć nawet charakter przygody. Ale czy podobnie jest w sferze życia duchowego? Gdy nasz duch jest niespokojny, rozgląda się nie wiadomo za czym, włóczy się od zboru do zboru i nie znajduje dla siebie miejsca, czy coś takiego można uznać za normalne?

Nie ma w tym niczego dobrego, gdy chrześcijanin staje się duchowym włóczykijem. Nawet wróbel znalazł domek, a jaskółka gniazdo dla siebie, gdzie składa pisklęta swoje: Tym są ołtarze twoje, Panie Zastępów, Królu mój i Boże mój! Błogosławieni, którzy w domu twoim mieszkają, nieustannie ciebie chwalą! [Ps 84,4-5].

21 lipca, 2013

Powyjazdowe zdziwienie

Miniony tydzień spędziłem z ludźmi z Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE daleko od Gdańska. Po powrocie z wyjazdu ze zdziwieniem odkryłem niezwykłe, jak na mój skromny blog, zainteresowanie wpisem o Agnieszce Radwańskiej. Ilość reakcji i ich pobieżna lektura zrodziły we mnie parę pytań:

1. Dlaczego, skoro moi komentatorzy uważają się za ludzi pobożnych, brakuje ich komentarzy pod wpisami poruszającymi zagadnienia duchowe, a tylko przy tym wpisie tak bardzo się uaktywnili? Czyżby sprawdzało tu się znane porzekadło: Uderz w stół, a nożyce się odezwą?

2. Dlaczego mało kto z mojego tekstu wychwycił to, że Agnieszka Radwańska raczej nie jest chrześcijanką w sensie biblijnym? Jest być może dobrą katoliczką, ale to nie jest jedno i to samo. Jej kontrowersyjnego czynu w ogóle nie należy rozpatrywać w kategoriach: Co wypada, a czego chrześcijance robić nie wypada? Oczywiste, że osoba narodzona na nowo,  nawet w tak aseksualnej sesji, udziału brać by nie zechciała. Odmówiłaby z tej prostej przyczyny, że godność dziecka Bożego nie pozwoliłaby jej pokazywać własnego ciała obcym ludziom.

3. Czyżby uważny czytelnik na podstawie zdania: "Nie bronię zachowania Agnieszki Radwańskiej, chociaż szczerze mówiąc nie widzę w nim niczego zdrożnego"  mógł wyciągnąć wniosek, że popieram takie sesje fotograficzne? Przecież nie popieram. Jednocześnie jednak powiem tak: Zachowanie tej nieodrodzonej z Ducha Świętego dziewczyny bulwersuje mnie znacznie mniej od plotkarstwa, zazdrości, obłudy czy próżności niejednej siostry w Chrystusie. Dlaczego? Ponieważ one, w odróżnieniu od pani Radwańskiej, uważają się za osoby odrodzone i duchowe, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać [Łk 12,48].

Jestem dziś bardzo zdziwiony i zasmucony. Okazało się bowiem, że albo piszę w sposób niezbyt dla moich Czytelników zrozumiały, albo niektórzy z nich czytają mojego bloga bez zrozumienia. A może po części ma miejsce i jedno i drugie? Tłumaczenie się ze wzmianki o tym, że nagość sama w sobie nie jest grzechem, na nic się tu już nie przyda :-(

13 lipca, 2013

Nawet nie wiemy, jak wiele im zawdzięczamy

Odznaka JW GROM
Dziś ważna dla obywateli Polski rocznica utworzenia w 1990 roku Jednostki Wojskowej GROM  im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej. Od tego dnia Siły Zbrojne Rzeczypospolitej dysponują elitarną formacją zdolną do prowadzenia działań specjalnych w czasie pokoju, kryzysu i wojny. GROM pod względem sprawności i przeznaczenia można porównać do brytyjskiej jednostki SAS, amerykańskich DELTA FORCE  lub  SEAL czy też izraelskiej SAYERAT MATKAL.

Zadaniem komandosów GROMU są operacje wojskowe ratowania zakładników w autobusach, pociągach, budynkach, samolotach, na statkach/okrętach oraz platformach wiertniczych.  W nie mniejszym stopniu są oni również przygotowani do wszelkich działań taktycznych i bojowych w celu niszczenia sił oraz środków przeciwnika.

Z punktu widzenia zwykłego obywatela może się wydawać, że istnienie takiej jednostki jak GROM nie ma dla niego większego znaczenia. Gdyby jednak jakiś Polak znalazł się w poważnych tarapatach, np. porwany gdzieś przez terrorystów, to wówczas jedynym ratunkiem dla niego byłaby właśnie akcja tychże komandosów. Oczywiście pod warunkiem, że takie padłyby rozkazy mocodawców GROMU.

Tak jak polscy komandosi są po to, aby ratować z opresji swoich rodaków i unieszkodliwiać wroga, tak prawdziwi chrześcijanie mają w sferze duchowej niewidzialną dla oka ochronę ze strony aniołów, których Billy Graham nazwał kiedyś tajnymi agentami Boga. Czy nie są oni wszyscy służebnymi duchami, posyłanymi do pełnienia służby gwoli tych, którzy mają dostąpić zbawienia? [Hbr 1,14].

Oczywiście, nie zawsze jest wolą Bożą, aby – gdy tylko mamy jakieś kłopoty - aniołowie natychmiast interweniowali. Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów aniołów? Ale jak by wtedy wypełniły się Pisma, że tak się stać musi? [Mt 26,53-54] – objaśnił Jezus Piotrowi przyczynę swego aresztowania. Nieraz Bóg powściąga interwencję aniołów i dopuszcza, by wróg nieco poznęcał się nad nami. Wszystko wszakże pozostaje pod Bożą kontrolą. Bóg na pewno nie pozostawi nas na pastwę nieprzyjaciela.

Dobrze jest wiedzieć, że mamy w Polsce komandosów z prawdziwego zdarzenia, bo jakby co do czego, to naprawdę można na nich liczyć. Tym lepiej jest wiedzieć, że gdziekolwiek jako chrześcijanie się znajdziemy; w podróży, w pracy, na ulicy, wszędzie nad naszym bezpieczeństwem czuwają aniołowie. Kiedyś się dowiemy, jak wiele im zawdzięczamy.

12 lipca, 2013

Powinna się wstydzić, że się nie wstydzi ;)

(fot. PAP/EPA)
Doszły mnie dziś słuchy, że jest afera z Agnieszką Radwańską, która swego czasu dała społeczeństwu znać, że się nie wstydzi Jezusa. Pomysłodawcy akcji z brelokiem "Nie wstydzę się Jezusa" prężyli się wówczas z dumy, że dołączyła do nich tak znana na całym świecie osobistość. Teraz są w kłopotliwej sytuacji, bo się okazało, że tenisistka nie tylko nie wstydzi się Jezusa, ale i w ogóle nie ma wstydu ...

Rozbierana sesja zdjęciowa Agnieszki Radwańskiej, która ukazała się dziś w magazynie The Body Issue, czyli w specjalnej edycji amerykańskiego magazynu "ESPN", promującego sport i zdrowy tryb życia, okraszanego fotografiami nagich sportowców, wywołała konsternację. Akcja Krucjaty Młodych wykluczyła Radwańską z grona ambasadorów kampanii "Nie wstydzę się Jezusa". Napisali, że odcinają się od jej postępowania, uznając je za niemoralne.

Ponieważ od paru lat zasadniczo nic mnie już specjalnie nie dziwi, więc i nie jestem zaskoczony tym, że młodzi katolicy tak bardzo się zgorszyli widokiem nagiej kobiety. Gwoli ścisłości uczciwie dodajmy, że nie są to fotografie o zabarwieniu erotycznym, wykonane w celu podniecania mężczyzn. Jednak chory wzrok religijnych świętoszków nie rozróżnia tych rzeczy. Nawet nagą Ewę z ogrodu Eden wrzuciliby do jednego worka razem z gwiazdami magazynów erotycznych, bo przecież człowiek i jego żona byli oboje nadzy, lecz nie wstydzili się [1Mo 2,25].

Oczywistą rzeczą jest, że chrześcijanie nie uprawiają naturyzmu i nie paradują nago na oczach innych ludzi. Mamy jednakże w życiu trochę sytuacji, gdy nagość jest rzeczą normalną i bynajmniej nie oznacza niczego niemoralnego.  Od izby porodowej począwszy, a na przygotowaniach w prosektorium skończywszy, ciało ludzkie nie jeden raz bywa całkiem nagie i bynajmniej nie ma w tym nic złego. Życie sportowca jest raczej z tym faktem dość oswojone.

Czytelnik Biblii napotyka nawet na przypadek chodzenia nago z rozkazu Bożego. W tym to czasie rzekł Pan przez Izajasza, syna Amosa, tak: Idź i zdejmij przepaskę ze swoich bioder i zzuj sandały ze swoich nóg! I uczyniwszy tak, chodził nago i boso. Wtedy Pan rzekł: Jak mój sługa, Izajasz, chodził nago i boso przez trzy lata jako znak i przepowiednia o Egipcie i Etiopii, tak król Asyrii będzie prowadził jeńców egipskich i wygnańców etiopskich, młodzież i starców nago i boso, i z gołym pośladkiem ku hańbie Egiptu [Iz 20,2-4].

Ciekawe jak Akcja Krucjaty Młodych potraktowałaby zachowanie proroka Izajasza, albo ogarniętego Duchem Bożym Saula, który zrzucił z siebie swoje szaty i był w zachwyceniu przed Samuelem, a padłszy na ziemię leżał nagi przez cały ten dzień i przez całą noc [1Sm 19,24]? Jak nagość w Biblii nie zawsze oznacza niemoralność, tak i w codziennym życiu nie każde odkrycie ciała jest grzeszne.

Nie bronię zachowania Agnieszki Radwańskiej, chociaż szczerze mówiąc nie widzę w nim niczego zdrożnego. Oburzam się natomiast na zakłamanie rozmaitych świętoszków, którzy moim zdaniem swoją histeryczną reakcją raczej zdradzają nieczystość własnych myśli, aniżeli troszczą się o stan duszy krytykowanych przez siebie i wykluczanych ze swego grona grzeszników.

11 lipca, 2013

Łagodzenie opisu rzeczywistości

11 lipca 1943 roku na Wołyniu doszło do makabrycznego mordu na ludności polskiej, określonego później rzezią wołyńską. Oprawcami Polaków owej "krwawej niedzieli", która pociągnęła za sobą tysiące ofiar, byli członkowie band Ukraińskiej Powstańczej Armii. Trzeba nadmienić, że w latach 1942-1945 z rąk Ukraińców padło ofiarą około 100 tysięcy Polaków. W siedemdziesiątą rocznicę zbrodni wołyńskiej Sejm RP przyjął uchwałę ustanawiającą dzień 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Wołyńskiej Męczeństwa Kresowian.

Odświeżanie w polskiej pamięci zbrodni ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu wywołało spory podział w naszym społeczeństwie. Dotyczy on nie samego faktu bestialskiej zbrodni, lecz tego, jak będzie ona przez nas nazywana. Jedni twierdzą, że rzezi na Wołyniu nie można określać inaczej, jak tylko  ludobójstwem. Inni są zwolennikami złagodzenia języka opisu tych wydarzeń i nazywają je "czystką etniczną o znamionach ludobójstwa".

Nie trzeba być prorokiem, by przewidzieć, która opcja zdobędzie większą popularność. Zgodnie z duchem czasów już od wielu lat górę bierze zmiękczanie rzeczywistości i coraz łagodniejsze określanie nawet najbardziej okropnych rzeczy. Język dosadny, jednoznacznie i wyraziście nazywający rzeczy po imieniu, jest niemile widziany. Dla przykładu, pijaństwo nazywa się chorobą alkoholową, patologię wykluczeniem społecznym, a więźniów zwie się osadzonymi.

Podobne tendencje obserwujemy w kręgach chrześcijańskich. Kaznodzieja wyraźnie piętnujący choćby najbardziej pospolite grzechy, nie wszędzie już jest mile widziany. Zdaniem wielu chrześcijan niepotrzebnie antagonizuje on środowisko. Popularnością cieszą się mówcy delikatni, starannie dobierający słowa tak, aby nikt na sali nie poczuł się w żaden sposób osobiście dotknięty.  No, chyba, że osobiście pochwalony i doceniony!

Z Biblii wiemy, że ludzie przemawiający bezpośrednio od Boga nie tyle dbali o aksamitność języka, co bardziej o to, by dawać świadectwo prawdzie. Gdy Jan Chrzciciel zauważył zakłamanie w przyłączających się do przebudzenia Żydach zawołał: Plemię żmijowe, kto wam poddał myśl, aby uciekać przed przyszłym gniewem? Wydawajcie więc owoce godne upamiętania, a nie próbujcie wmawiać w siebie: Ojca mamy Abrahama [Łk 3,7-8].  Biada wam uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy [Mt 23,13] - wielokrotnie mówił Jezus. Uderzy cię Bóg, ściano pobielana; zasiadłeś tu, aby mnie sądzić według zakonu, a każesz mnie bić wbrew zakonowi? [Dz 23,3] powiedział apostoł Paweł arcykapłanowi Ananiaszowi. Gdy trzeba było kimś wstrząsnąć, biblijni słudzy Boży najwyraźniej nie przebierali w słowach. Pozwólcie, że o takich dosadnych kaznodziejach, jak Marcin Luter, już nawet nie wspomnę.

Ucho dzisiejszego słuchacza zrobiło się jednak bardzo wrażliwe. Samemu sobie - o dziwo - zostawia w tym spory margines i daje prawo do wypowiadania nawet wulgarnych słów, ale od innych żąda, aby zwracali się do niego słowami powściągliwymi, a już na pewno nie umniejszającymi jego czcigodnej osobie. Gdy tylko wyczuje nieco ostrzejszy ton, od razu czuje się obrażony i żąda przeprosin.

Sługo Słowa Bożego,  nie daj sobie zamknąć ust. Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem [2Tm 4,2]. Nie daj się zwariować duchowi czasów. Gdy przemawiasz, bądź posłuszny Duchowi Świętemu! Gdy On wkłada ci do ust twardą mowę, nie zatrzymuj jej z obawy przed złą reakcją  słuchaczy.  Twoim zadaniem jest poruszać serca i umysły, a nie podobać się ludziom i usypiać ich w niedzielne przedpołudnie. Grzech trzeba nazywać grzechem, a nie słabością, chorobą czy uchybieniem. Dać świadectwo prawdzie można tylko poprzez nazywanie jej po imieniu. Zamydlanie rzeczywistości szkodzi interesom Królestwa Bożego na ziemi i oddala ludzi od prawdziwej pokuty, która jest warunkiem zbawienia.

W trosce o poprawność polityczną ludobójstwo na Wołyniu zostało zastąpione "czystką etniczną o znamionach ludobójstwa".  Chrześcijanie dbają o poprawność następującą: Przeto, odrzuciwszy kłamstwo, mówcie prawdę, każdy z bliźnim swoim [Ef 4,25].

05 lipca, 2013

Nie martwe ślady dawnej wiary, a wciąż wierzący ludzie

Powitanie mennonitów
przed ich dawnym domem modlitwy
we wsi Rozgart
Uczestniczyłem dziś w VII Zjeździe Mennonitów, zorganizowanym przez Klub Nowodworski z Nowego Dworu Gdańskiego.  Dzięki zabiegom działaczy tego klubu, co parę lat zjeżdżają się na Żuławy potomkowie mennonitów, którzy w czasach prześladowań religijnych w Europie Zachodniej, znaleźli w Polsce schronienie, pracę i tolerancję.

Ponieważ od roku noszę w sercu plany utworzenia w pozyskiwanym dworku Olszynka czegoś w rodzaju izby dziedzictwa kulturowego i duchowego mennonitów, postanowiłem skorzystać z okazji i przyjrzeć się nieco zarówno samym mennonitom, jak i sposobom przyjmowania ich na ziemiach przodków. Byłem dziś z nimi w trzech miejscach: W Gdańsku, w pomennonickiej kaplicy należącej obecnie do Kościoła Zielonoświątkowego, a więc w miejscu, gdzie jako początkujący chrześcijanin wyrastałem, następnie w Elblągu, a na koniec we wsi Rozgart.

Zdumiewające dla mnie okazało się przede wszystkim to, że dzisiejsi mennonici z Zachodu mają kontakty głównie ze świeckimi działaczami społecznymi, miłośnikami historii Żuław i samorządowcami z tego regionu. Wydawałoby się, że z racji bardzo zbliżonych zasad wiary, w takich spotkaniach brać też będą udział polscy baptyści i zielonoświątkowcy. Przecież wspólnota wiary i zbliżone formy pobożności mogłyby tę dawną, małą ojczyznę mennonitów w oczach dzisiejszych gości uczynić bliższą i wierniejszą czasom, gdy ich przodkowie się tu modlili i pracowali. Czemu w tych spotkaniach element ewangelicznej duchowości niemal w ogóle nie występuje?

Wnioskuję, że w dużym stopniu zależy to od organizatorów i gospodarzy zjazdu mennonitów. Żywa w sercach obecność Jezusa domaga się jakiejś formy uzewnętrznienia. Mennonici z tamtych lat byliby smutni, gdyby zobaczyli, że w dzisiejszych o nich wspomnieniach mówi się przede wszystkim o osuszaniu depresyjnych terenów, o ich rzemiośle i ogólnie, o odmiennych wierzeniach. Z pewnością chcieliby znacznie więcej usłyszeć o ich miłości do Pana Jezusa i codziennym życiu ewangelią.

Zauważyłem, że dzisiejsi gospodarze podejmujący na Żuławach potomków mennonitów są w stanie tak dobrze zainscenizować niejedną okoliczność, że wygląda ona, jak za dawnych lat. Tak. Komitet powitalny można ubrać w tradycyjne stroje mennonitów, nie można jednak w ich duszę włożyć ducha ewangelicznej pobożności, przez co spotkanie mennonitów zatraca swoją dynamikę i duchowy charakter. Nie mam pojęcia, jak wielu współczesnych mennonitów przeżyło duchowe odrodzenie i narodziło się na nowo w z Ducha Świętego. Jednakowoż twierdzę, że ich przyjazdy do kraju ich dziadków i ojców, mogłyby oznaczać zbudowanie dla obydwu stron, według biblijnej zasady, wyrażonej przez apostoła Pawła: Pragnę bowiem ujrzeć was, abym mógł wam udzielić nieco z duchowego dary łaski dla umocnienia was, to znaczy, aby doznać wśród was pociechy przez obopólną wiarę, waszą i moją [Rz 1,11-12]. Dobrym przykładem takich odwiedzin były występy menonickiego chóru The Hope Singers w kilku naszych zborach.

Mennonici odwiedzający Polskę mogą być dla nas zbudowaniem, że chociaż ich przodkowie musieli stąd emigrować, to jednak nie zapomnieli zabrać ze sobą wiary w Pana Jezusa i przekazać jej swoim dzieciom oraz wnukom. My natomiast możemy być dla mennonitów zbudowaniem, że chociaż oni wyjechali, to jednak na polskiej ziemi Bóg wciąż ma ludzi ewangelicznie wierzących, którzy po nich trudzą się tutaj dla chwały Bożej, na co dzień żyją ewangelią i składają podobne do ich przodków, świadectwo wiary. Nie martwe ślady dawnej wiary, a żywi i wciąż wierzący ludzie są najbardziej pożądanym i przekonującym dowodem na istnienie prawdziwego chrześcijaństwa.

Mam nadzieję, że wzajemne, polsko-mennonickie kontakty uda się w przyszłości skierować na takie właśnie tory.

04 lipca, 2013

Bardziej sygnał alarmowy, aniżeli fajna muzyka

Chłopcy z Kings of Leon w dzieciństwie
z rodzicami
Jedną z oczekiwanych gwiazd tegorocznego Heineken Open’er  Festival w Gdyni jest amerykańska grupa Kings of Leon. Tworzy ją trzech rodzonych braci; Caleb, Nathan i Jared Followill oraz ich kuzyn, Matthew Followill. Nazwa zespołu wzięła się od imienia ich ojca i dziadka. Grać zaczęli w 1999 roku, a dzisiaj mówi się o nich, że są jednym z najbardziej pożądanych koncertowo zespołów świata.

Nie każdy wie, że trzej bracia Followill, to synowie Ivana Leona Followilla, byłego kaznodziei kościoła zielonoświątkowego. Ponieważ jego posługa miała charakter objazdowy, więc chłopcy towarzyszyli ojcu w podróżach kaznodziejskich po Stanach Zjednoczonych. Matka, Betty-Ann, dbająca o muzyczną stronę ewangelizacji, była ich nauczycielką, jako że podróżniczy tryb życia uniemożliwiał im normalne chodzenie do szkoły.

Niestety, w 1997 roku ojciec zrezygnował z  dalszej działalności  kaznodziejskiej i rozwiódł się z żoną. Chłopcy zamieszkali w Nashville i zainteresowali się muzyką rockową. Dwa lata później mieli już swój zespół Kings of Leon i zaczęli robić szybką karierę. Tymczasem ich ojciec nie miał się najlepiej. Zaczął pić. Do tego stopnia popadł w nałóg, że synowie parę lat temu postanowili zasponsorować mu kurację odwykową i dalszą opiekę.

Kings of Leon
Smutny zwrot w scenariuszu: Kaznodzieja duchowo zbankrutował, a jego synowie jeżdżą po świecie grając rocka. Bynajmniej nie prowadzą działalności ewangelizacyjnej. No może coś w nich z dzieciństwa zostało. Zdają się świadczyć o tym niektóre ich piosenki. Na przykład w utworze zatytułowanym Lucifer, śpiewają:

Nie mam zamiaru sprzedać mojej duszy diabłu
Nie mam zamiaru zejść na niższy poziom
Nie zamierzam sprzedać mojej duszy Lucyferowi
[…]
Kiedy sprzedałem swoją duszę Jezusowi nikt nie wiedział, co on dla nas znaczy
Kiedy dałem sobie trochę tego ognia Ducha Świętego
Nie ma niczego na tym świecie, co może wznieść mnie wyżej.

Owszem, muzyka Kings of Leon może się podobać. Nawet ja z przyjemnością posłuchałem jednego z ich topowych utworów - Use somebody. Nie o muzyce jednak jest mój dzisiejszy tekst. Zastanawiam się, jak to możliwe, żeby życie i powołanie natchnionego kaznodziei kończyło się tak wielkim fiaskiem? Rozwód, uzależnienie od alkoholu, a dzieci, pomimo światowej kariery, jakby nie patrzeć - z chrześcijańskiego punktu widzenia - głęboko w świecie.

Ponieważ jestem kaznodzieją, Kings of Leon to dla mnie bardziej przeraźliwy sygnał alarmowy, aniżeli fajna muzyka. Żaden sługa Boży nie jest na tyle mocny, aby nie mógł upaść. Pycha, miłość pieniędzy i słabość do kobiet zrujnowały niejedno życie i służbę duchową.  A tak, kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł [1Ko 10,12] - ostrzega Biblia. Myślę o ludziach, którym posługuję Słowem Bożym. Myślę też o moich dzieciach. Na ile rozczarowali się mną i moją posługą? Czy jestem dla nich dobrym przykładem?

Ivan Leon Followill zawiódł. Jego najstarszy syn, Nathan powiedział: Zdaliśmy sobie sprawę, że nasz tata, w naszych oczach największy z ludzi, jakiego kiedykolwiek znaliśmy, okazał się jedynie zwykłym człowiekiem. I tak … otworzył się przed nami cały ten nowy świat. Również wokalista zespołu, Caleb, w jednym z wywiadów wyznał: Imponowała mi wiara mojego ojca i chciałem pójść w jego ślady. Myślałem, że tak jak on zostanę kaznodzieją, lecz w wieku piętnastu lat zacząłem zauważać, że rodzice są zwykłymi ludźmi i to złamało mi serce.

Synowie kaznodziei rzeczywiście mogą czuć się rozczarowani. Na szczęście Bóg nie wypowiedział jeszcze nad ich ojcem ostatniego słowa. Mam nadzieję, ze łaska Boża go podniesie i przywróci do Królestwa Bożego. Mam też nadzieję, że i w sercach jego chłopaków zasiane w młodości ziarno ewangelii kiedyś wyda jeszcze dobry plon.

02 lipca, 2013

Jednakowe możliwości, a czemu różne wyniki?

Dziś parę słów o szerokim sercu Pana Jezusa, okazywanym wszystkim, którzy chcieli pójść za Nim. Wiadomo, że Jezus miał wielu uczniów, o wiele więcej niż Dwunastu. Wszystkim stworzył możliwość wzrostu w wierze i rozwoju. Wprawdzie przygoda chodzenia za Jezusem dla niektórych zakończyła się bardzo szybko i dość niespodziewanie, ale przecież nawet Judasz miał przy Panu szansę stać się innym człowiekiem.

Syn Boży już poprzez zróżnicowany dobór Dwunastu pouczył nas, że w gronie Jego uczniów jest miejsce dla każdego. Zarówno impulsywny Jakub, sceptyczny Tomasz, jak  i nadgorliwy Szymon Piotr, każdy otrzymał możliwość wyrośnięcia na męża wiary. Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, aby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich [Łk 22,31-32]. Potem rzekł do Tomasza: Daj tu palec swój i oglądaj ręce moje, i daj tu rękę swoją, i włóż w bok mój, a nie bądź bez wiary, lecz wierz. Odpowiedział Tomasz i rzekł mu: Pan mój i Bóg mój. Rzekł mu Jezus: Że mnie ujrzałeś, uwierzyłeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli [Jn 20,27-29].

Już w chwili powoływania uczniów Jezus wiedział, kim kto jest. Słowa, które powiedziałem do was, są duchem i żywotem, lecz są pośród was tacy, którzy nie wierzą. Jezus bowiem od początku wiedział, którzy są niewierzący i kto go wyda [Jn 6,63-64]. Wybrał ich jednak takimi, jakimi byli, słabych i niedoskonałych. Powołał nie po to, aby takimi pozostali. Chciał, aby chodząc z Nim zaczęli się zmieniać i w końcu, napełnieni Duchem Świętym, osiągnęli pożądany poziom wiary i dojrzałości duchowej.

Nie inaczej jest z dzisiejszymi naśladowcami Jezusa Chrystusa. Bóg wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali [Dz 17,30]. Gdy zachęceni wezwaniem Pana ludzie trafiają do zboru, siłą rzeczy są to osoby nie znające się na sprawach duchowych i słabe w wierze. Zbór przyjmuje ich jednak do swego grona bez stawiania im warunków wstępnych. A słabego w wierze przyjmujcie, nie wdając się w ocenę jego poglądów. Jeden wierzy, że może jeść wszystko, słaby zaś jarzynę jada. Niechże ten, kto je, nie pogardza tym, który nie je, a kto nie je, niech nie osądza tego, który je; albowiem Bóg go przyjął. Kimże ty jesteś, że osądzasz cudzego sługę? Czy stoi, czy pada, do pana swego należy; ostoi się jednak, bo Pan ma moc podtrzymać go [Rz 14,1-4].

Czy jednak ktokolwiek z uczniów Jezusa, przyjętych i uznanych za braci w Chrystusie, ma przyzwolenie Słowa Bożego, aby przez całe lata pozostawać na tym samym poziomie poznania i wiary? Biorąc pod uwagę czas, powinniście być nauczycielami, tymczasem znowu potrzebujecie kogoś, kto by was nauczał pierwszych zasad nauki Bożej [Hbr 5,12]. O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich [1Tm 4,15]. Wzrastajcie raczej w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa [2Pt 3,18].

Możemy przyjść do Jezusa takimi, jacy jesteśmy i stać się Jego uczniami. Nie można jednak pozostać Jego uczniem bez pragnienia wzrostu w wierze. Serce zamknięte na rozwój, zżymające się z wezwaniami do zmian, źle reagujące na usłyszane Słowo Boże i mimo to, jakby niezależnie od tego, oczekujące na uznanie, ostatecznie wyprowadza człowieka poza grono naśladowców Pana. Od tej chwili wielu uczniów jego zawróciło i już z nim nie chodziło [Jn 6,66]. Czy dlatego, że Pan Jezus nie chciał ich w swoim towarzystwie? Nie. Odeszli, bo sami tak z wiadomego sobie powodu postanowili zrobić.

Chrześcijański zbór jest miejscem dostępnym i przyjaznym dla każdego nawracającego się do Boga grzesznika. Stwarza biblijne warunki do duchowego rozwoju nawet najsłabszym w wierze. Te członki ciała, które zdają się być słabszymi, są potrzebniejsze, a te, które w ciele uważamy za mniej zacne, otaczamy większym szacunkiem, a dla wstydliwych członków naszych dbamy o większą przyzwoitość, podczas gdy przyzwoite członki nasze tego nie potrzebują. Lecz Bóg tak ukształtował ciało, iż dał pośledniejszemu większą zacność, aby nie było w ciele rozdwojenia, lecz aby członki miały nawzajem o sobie jednakie staranie [1Ko 12,22-25]. Dlaczego więc niektórzy, po paru latach obecności w zborze, któregoś dnia nagle zmieniają zdanie i nie widzą już dla siebie w nim miejsca?

Uczniowie Jezusa po trzech latach chodzenia z Panem przeżyli rozczarowanie. A myśmy się spodziewali, że On… [Łk 24,21] - mówili w drodze do Emaus. Czy naprawdę Pan Jezus ich zawiódł?  Nie. Rzecz w tym, że mieli niewłaściwe wyobrażenia o naśladowaniu Pana i właśnie nadeszła chwila radykalnej weryfikacji ich motywacji oraz celów pójścia za Jezusem.

Każdy współczesny uczeń Jezusa również takie chwile przejść musi. Do zboru Jezusowego trafiamy z rozmaitych powodów i z bardzo różnymi motywacjami. Tutaj rozpoczyna się proces weryfikacji. Oliwa na wierzch wypływa. Zbór nie jest jedynie miejscem do odprawiania nabożeństw w sielankowej atmosferze niedzielnego przedpołudnia. Członkowie zboru każdego dnia wydawani są na śmierć, aby życie Jezusa na nich się objawiło  [2Ko 4,11]. Tutaj mamy upodabniać się do Chrystusa, a On, chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał [Hbr 5,8]. Zbór jest też miejscem wielkiej pracy duchowej i wciąż nowych dzieł wiary na chwałę Pana.

Wszyscy mają jednakowe możliwości, aby w środowisku zboru Pańskiego rozwinąć się, wzrosnąć w wierze i służyć Panu Jezusowi, woląc raczej znosić uciski wespół z ludem Bożym, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu; bo kierują oczy na zapłatę [Hbr 11,25-26]. Zbór nie może być miejscem zabiegania o uznanie dla samego siebie. Stanowi krąg ludzi całym sercem nastawionych na Chrystusa Pana!

Serdecznie do takiej postawy wszystkich w imię Pańskie zapraszam.