29 lipca, 2014

Nie łudźcie samych siebie

Wczoraj, 28 lipca 2014 roku miało miejsce dość interesujące wydarzenie. Papież Franciszek odwiedził pastora zielonoświątkowego, Giovanniego Traettino w jego domu w Casercie, a potem spotkał się z kilkusetosobową grupą włoskich zielonoświątkowców w sali gromadzeń tamtejszego zboru Pojednanie. Przemawiając do nich, przeprosił za prześladowania, z jakimi spotykali się ze strony katolików. Wyraźnie też powiedział, że traktuje ich, jako braci w wierze.

Chociaż jako chrześcijanin przynależący do Kościoła Zielonoświątkowego mógłbym czuć się poruszony, a nawet wyróżniony owym niezwykłym gestem zwierzchnika Kościoła Rzymskokatolickiego w stosunku do moich współwyznawców we Włoszech, to jednak odczuwam bardziej obawę niż zadowolenie. Dlaczego?

Trzeba pamiętać, że ruch zielonoświątkowy od wielu lat dynamicznie rozwija się niemal na całym świecie. Skąd biorą się nowi członkowie zborów zielonoświątkowych? W dużym stopniu są to osoby, które wcześniej nominalnie były rzymsko-katolikami. Po zetknięciu się z zielonoświątkowym świadectwem wiary i przeżyciem chrztu w Duchu Świętym, budzą się do życia duchowego. Dość szybko odkrywają też, że się  nie przyszywa łaty z nowego sukna do starej szaty, bo inaczej łata obrywa nowe od starego i rozdarcie staje się większe. Nikt też nie wlewa młodego wina do starych bukłaków, bo inaczej wino rozsadzi bukłaki, i wino i bukłaki zniszczeją. Lecz młode wino należy lać do nowych bukłaków [Mk 2,21-22]. Zbory zielonoświątkowe rosną więc, a parafie katolickie w wielu częściach świata maleją.

Zwierzchnik Kościoła Rzymskokatolickiego z pewnością chciałby zatrzymać ten proces. Jak to zrobić? Myślę że seria ostatnich jego spotkań oraz ciepłych wypowiedzi pod adresem zielonoświątkowców i charyzmatyków zmierza w tym właśnie kierunku. Chodzi o wywołanie w katolikach następującej refleksji: Skoro rzeczywiście jesteśmy braćmi w Chrystusie, to jaki sens ma jakakolwiek konwersja?

Warto jeszcze coś innego wziąć pod uwagę. Nieraz już w historii tak bywało, że wielcy tego świata wypowiadali słowa, które można by uznać za ich nawrócenie do Boga, podczas gdy faktycznie nic się w ich życiu nie zmieniało. Na przykład, który z początkujących czytelników Biblii nie cieszył się z "nawrócenia" króla babilońskiego, Nebukadnesara, gdy natrafił na jego słowa: Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego dzieła są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. Tych zaś, którzy pysznie postępują, może poniżyć [Dn 4,34]. Wszakże król babiloński nie został prawdziwym czcicielem Jahwe, bo to musiałoby oznaczać dla niego odwrócenie się od wszystkich bóstw czczonych przez Babilończyków. Wyznanie Nebukadnesara świadczy co najwyżej o tym, że do panteonu czczonych bogów po swoim przeżyciu dodał jeszcze i Króla Niebios.

Nie wiem dlaczego, ale od rana brzmią mi w uszach słowa biblijnego proroctwa: Tak mówi Pan: Nie łudźcie samych siebie słowami: Chaldejczycy na pewno od nas odstąpią, gdyż nie odstąpią [Jr 37,9]. Judejczycy spodziewali się, że Babilończycy przestaną im zagrażać. Bóg przez proroka Jeremiasza wyjaśnił, że nawet gdyby udało się synom Izraela odnieść nad nimi zwycięstwo, to i tak zagrożenie z ich strony nie ustanie. Tak w sferze duchowej jest do dzisiaj. Przeciwny ludowi Bożemu duch Wielkiego Babilonu w głębi swej istoty nie zmienia się ani na jotę. Może przybrać postać anioła światłości, wygładzić słownictwo, zaproponować pojednanie, lecz nadal pozostanie duchem bałwochwalczym, sprzeciwiającym się Bogu duchem tego świata. Nie łudźmy samych siebie, że dzieje się coś naprawdę dobrego. Wręcz przeciwnie; Babilon (co nawiasem mówiąc znaczy - zamieszanie) przechodzi do nowej ofensywy i zaczyna siać w szeregach ludzi ewangelicznie wierzących całkiem spory zamęt duchowy. Nie bądźmy naiwni.

Zdumiewa mnie, jak łatwo chrześcijanie ulegają złudzeniom i gotowi są cieszyć się nawet szkodliwymi dla nich, byle tylko miłymi, gestami. Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nasz zbór zielonoświątkowy podczas wieczornego nabożeństwa odwiedził  rzymskokatolicki biskup gdański, Lech Kaczmarek. Jako świeżo nawrócony, odrodzony z Ducha Świętego były rzymsko-katolik, przeżyłem konsternację widząc, jak niektórzy moi współwyznawcy pieli z zachwytu, że taka osobistość nawiedziła nasze skromne progi. Dobrze znałem duchową pustkę bijącą od pachnących kadzidłem szat. Biskup gdański przybył wówczas do zielonoświątkowców wyłącznie w ekumenicznym geście. Następne lata pokazały, że  po tej wizycie nie należało się spodziewać niczego więcej.

Wczorajsze spotkanie papieża z zielonoświątkowcami ma oczywiście swoje znaczenie. Nie łudźmy się jednak, że przez to sprawy idą w dobrym kierunku, bo nie idą. Mamy inny powód do radości: Sprawy Królestwa Bożego mają się dobrze, bo nadchodzi Pan. Marana tha!

28 lipca, 2014

Schowaj mnie

Schowaj mnie pod skrzydła Swe! Ukryj mnie w silnej dłoni Swej! - tak śpiewała podczas niedzielnego nabożeństwa w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE siostra Ludmiła, wierząca wdowa, która miesiąc temu uciekła z trójką dzieci z Donbasu na Ukrainie, gdzie trwa regularna wojna. W obawie o losy osiemnastoletniego syna, którym zaczęli interesować się separatyści, spakowała do walizki najpotrzebniejsze rzeczy, zamknęła mieszkanie i ruszyła w stronę Polski. Na granicy poprosiła o nadanie jej statusu uchodźcy wojennego.

Dowiedziałem się o niej parę dni po tym, jak znalazła się w oddalonym o sto kilometrów od Gdańska ośrodku dla cudzoziemców. Ponieważ zajmowaliśmy się już dwoma innymi rodzinami uchodźców z Ukrainy, od razu było dla mnie jasne, że skoro wdałem się w tę sprawę, to tym bardziej wdowy nie możemy pozostawić bez pomocy. Kto czyta Biblię, wie dlaczego. Tak więc czym prędzej pojechaliśmy po nią.

Wyśpiewywana po rosyjsku modlitwa Ludmiły o Bożą ochronę wróciła dziś do mnie w lekturze Psalmu 27. Bo skryje mię w dzień niedoli w szałasie swoim, schowa mnie w ukryciu namiotu swego [Ps 27,5]. Bijąca z tych słów pewność dziecka Bożego zobowiązuje. Gdybym nie był chrześcijaninem, być może potrafiłbym w tej sytuacji pójść sobie na Jarmark Dominikański  albo wyjechać na "zasłużony" urlop i zapomnieć o sprawie. Lecz jestem sługą Bożym, więc nie potrafię. Dziś jeszcze - chociaż z bólem serca - po wspólnym weekendzie kolejny raz odwieźliśmy Ludmiłę z dziećmi do ośrodka dla cudzoziemców. Ale wiem, że już wkrótce zostaną z nami w Gdańsku. Skąd ta pewność? Bo Pan skryje ich w dniu niedoli i niechby zrobił to - przez nas!

Szukamy dla nich mieszkania. Dziś zobaczyliśmy szansę, że syn Ludmiły zostanie przyjęty na Uniwersytet Gdański i nie zmarnuje roku. Proszę o wsparcie w modlitwie.

26 lipca, 2014

Prostacki pragmatyzm

Do dziś pamiętam wstrząsające dla mnie słowa starszej pani, która opuszczała Polskę, na stałe udając się do Ameryki. Moja ojczyzna jest tam, gdzie jest mi dobrze – stwierdziła, a młodziutki wówczas autor niniejszego tekstu nie mógł się pogodzić z takim rozumieniem patriotyzmu. Jestem Polakiem. Niezmiennie uważam, że polska ziemia i polski naród są mi bliskie, niezależnie od tego, jaki los mnie tutaj spotyka.

Poranna lektura Słowa Bożego uświadamia mi dzisiaj, że owa Gdynianka  nie jest jakoś szczególnie odosobniona z jej sposobem rozumowania. Podobnie zachował się niegdyś król judzki Achaz. Otóż ten władca ludu Bożego mawiał: Bogowie królów aramejskich pomogli im, więc i ja będę im składał ofiary, a oni mi pomogą [2Kn 28,23]. Innymi słowy, skoro Jahwe nie okazuje mi należytej pomocy, a słyszę, że tamci bogowie pomogli królom, którzy ich czczą, więc i ja stanę się ich czcicielem.

Można by powiedzieć, że Achazem w tym przypadku zawładnął czysty pragmatyzm. Tymczasem Biblia stwierdza, że tak myśląc, Achaz prostacko sprzeniewierzył się Panu [2Kn 28,19]. Miał być posłuszny Bogu. Czcić Go w każdych okolicznościach i tylko Jemu oddawać chwałę. Dobre przyjmujemy od Boga, czy nie mielibyśmy przyjmować i złego? poucza nas Biblia w Księdze Joba. Bóg jest godzien chwały i naszej całkowitej wierności, niezależnie od tego, jak odpowiada nam na modlitwy. Jednakże Achaz tak nie myślał. Zwrócił się ku bogom, którzy zdawali mu się być w danej chwili bardziej pomocni. Oni jednak przyczynili się do upadku jego samego i całego Izraela [2Kn 28,23 przekład dosł. NP.].

Iluż współczesnych chrześcijan zdradza podobny sposób myślenia! Dobre dla nich  jest tylko to, co działa na ich korzyść. Nieważne, czy jest to zgodne ze Słowem Bożym, czy też wykracza poza  biblijne granice. Najważniejsze, aby dobrze działało. Wolę zaprosić na zjazd mówcę, bardziej takiego który potrafi inspirować młodzież, niż takiego, który przede wszystkim stara się być  biblijny w swoim nauczaniu – powiedział mi kiedyś jeden z liderów młodzieżowych, gdy sprzeciwiłem się zapraszaniu człowieka o wątpliwych poglądach. Jakże musi smucić to naszego Pana, gdy widzi w Kościele takie sposoby podejścia do sprawy.

Bądźmy jak Hiob. Bądźmy jak trzej młodzieńcy z Księgi Daniela, którzy powiedzieli: Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, może nas wyratować, wyratuje nas z rozpalonego pieca ognistego i z twojej ręki, o królu. A jeżeli nie, niech ci będzie wiadome, o królu, że twojego boga nie czcimy i złotemu posągowi, który wzniosłeś, pokłonu nie oddamy [Dn 3,17-18].

Niech Bóg uchroni nas na drodze wiary od prostackiego pragmatyzmu, mającego na celu tylko naszą wygodę, korzyści i osobiste upodobania.

25 lipca, 2014

Do kogo jest to pytanie?

Zwycięski Plan Czytania Biblii odświeża mi dziś treść "Pieśni o winnicy" z piątego rozdziału Księgi Izajasza. Bohaterem biblijnej narracji jest Ukochany, a naród wybrany jest w tym obrazie Jego ulubioną winnicą. Przekopał ją i oczyścił z kamieni, i zasadził w niej szlachetne szczepy. I wybudował pośród niej wieżę, wykuł w niej również prasę [Iz 5,2]. Czyż nie piękny to i budujący opis tego, co zrobił Pan na rzecz swojego ludu? Winnice zakłada się po to, aby po określonym czasie oczekiwania uzyskać z niej dobre owoce. Z takich powodów Bóg powołał do życia i ukształtował naród izraelski. Przecież Pan niczego nie robi bez celu i na darmo. Normalne więc, że po swojej ulubionej winnicy spodziewał się najlepszych plonów.

Niestety, miła atmosfera "Pieśni o winnicy" zakłócona została końcowym stwierdzeniem: I oczekiwał, że wyda dorodne winogrona, a wydała nic nie warte owoce [ Iz 5,2]. Owszem, Ukochany coś  na latoroślach znalazł, ale było to kwaśne, dzikie i jakoś dziwnie cuchnące. Zdumiony takim obrotem sprawy Pan postawił pytanie: Co jeszcze należało uczynić mej winnicy, a czego jej nie uczyniłem? Dlaczego oczekiwałem, że wyda dorodne winogrona, a wydała nic nie warte owoce? [Iz 5,4].

Wydawać by się mogło, że to pytanie Pan skierował do samego Siebie. Czyżby jednak Bóg zrobił coś nie tak, albo zapomniał czegoś dopełnić w stosunku do Izraela? Gdyby tak było, to Bóg zająłby się naprawianiem swojego błędu. Lecz Bóg jest doskonały. Wszystkie Jego zamysły i dzieła są dobre. Nic więcej już nie można było zrobić dla Izraela. Wszystko ze strony Założyciela winnicy zostało zrobione jak należy.

Pytanie: Dlaczego oczekiwałem, że wyda szlachetne grona, a on a wydała złe owoce - powinno zabrzmieć w uszach synów Izraela. Dlaczego zmarnowali okazaną im łaskę i stworzone możliwości? Dlaczego kusili Boga wyznaniami wiary i obietnicami posłuszeństwa? Dlaczego owoce ich życia okazały się tak kwaśne? Dlaczego zamiast miłej woni narobili tyle smrodu? Kto ponosi winę za to, że w oczach Bożych ich osiągnięcia są tak nic nie warte?

Zamyślam się nad sobą. Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania za synów Izraela, ale wiem coś o jakości owoców z mojego życia. Pan Jezus wykupił mnie swoją krwią od wiecznego potępienia i dał mi nowe życie. Obdarował mnie wszystkim, co jest potrzebne do życia i do pobożności. Wszystko mam, wszystko mam, moim pasterzem Pan! - słusznie nieraz śpiewam w niedzielę. W tej sytuacji nie mam prawa pytać: Dlaczego Pan oczekuje ode mnie dorodnych gron? To całkiem normalne i słuszne, że oczekuje! Zasadźcie drzewo dobre to i owoc będzie dobry [Mt 12,33]. Nowe życie z Jezusem owocuje dobrymi owocami.

Dlaczego - mimo słusznych oczekiwań Pana - zdarza mi się wydawać owoce kwaśne, dzikie i cuchnące? Pan Jezus z pewnością tu nie zawinił. Nie szukam winnych poza sobą. To pytanie skierowane jest do mnie.

24 lipca, 2014

Ekonomia posłuszeństwa Bogu

Dzisiaj trochę o ekonomii posłuszeństwa Bogu. Bogiem wielu ludzi w tych czasach stał się rachunek ekonomiczny. Wygrywa  lepsza oferta cenowa. Nikt nie chce przepłacać ani ponosić strat. Każdy chce mieć poczucie, że coś zyskał i w czymś wygrał. Jednym z haczyków na ludzi o takim nastawieniu jest wciągnięcie ich we wstępne umowy i  koszty.  Gdy wpłacą jakąś zaliczkę, albo gdy uwierzą, że coś będą mieli taniej, to będą trzymać się obranej drogi i zamkną się na szukanie innych rozwiązań, nawet jeśli po jakimś czasie odkryją jej mankamenty.  Żal im będzie utraty poniesionych już kosztów.

W taką pułapkę wpadł kiedyś judzki król Amasjasz. Następnie Amasjasz zebrał Judejczyków i oddał ich według rodów pod komendę dowódców nad tysiącami i setników dla całego Judy i Beniamina, dokonał też przeglądu mężczyzn od dwudziestu lat wzwyż i doliczył się trzystu tysięcy zdatnych do boju, uzbrojonych w dzidę i tarczę oraz najął z Izraela sto tysięcy dzielnych wojowników za sto talentów srebra [2 Kn 25,5-11].

Wydarzenia te miały miejsce w czasach, gdy Królestwo Izraela było podzielone na państwo Północne ze stolicą w Samarii zwane Izraelem i Południowe ze stolicą w Jerozolimie zwane Judą. Podział wśród ludu Bożego polegał i na tym, że - z grubsza rzecz biorąc - królowie judzcy byli bogobojni, a królowie izraelscy bezbożni. Wszyscy byli jednakowoż potomkami jednego ojca Jakuba. Rozdźwięk między nimi wydawał się być czymś złym. Należało dążyć do jedności i współdziałania między braćmi.

Tak zrodziła się inicjatywa Amasjasza, króla judzkiego. W obliczu grożącej im wojny z Edomitami, czyli potomkami Ezawa, postanowił zaprosić do współdziałania izraelitów. W myśl słów piosenki, że nikt nie ma sam tego, co mamy razem, poszerzył swoją armię o sto tysięcy wojowników z Izraela, inwestując w to przedsięwzięcie co najmniej trzy tony srebra. Wydawać by się mogło, że był to super pomysł. Pojawił się dzięki temu jakiś przebłysk jedności między zwaśnionymi stronami. Oto synowie Jakuba mieli pójść razem walczyć z wrogami ludu Bożego. Mogło to ich przecież zbliżyć i trwale zjednoczyć.

Lecz przyszedł do niego pewien mąż Boży i rzekł: Królu! Niech nie wyrusza z tobą wojsko Izraela, gdyż Pan nie jest z Izraelem, z nikim z Efraimitów. Lecz wyrusz sam! Działaj! Wytrwaj dzielnie w boju! W przeciwnym razie Bóg przywiedzie cię do upadku wobec nieprzyjaciół. Bóg ma bowiem moc, by wesprzeć, ale i przywieść do upadku [2 Kn 25,5-11]. Zamiast pochwały za inicjatywę współpracy, Amasjasz usłyszał od Boga wezwanie do zaniechania pomysłu posiłkowania się ludźmi, którzy nie są pojednani z Bogiem. Mąż Boży potwierdził  znaną w Izraelu naukę Słowa Bożego o potrzebie ufności w  pomoc Pana, a nie szukania oparcia w ludziach, którzy nie żyją w bliskiej społeczności z Bogiem. Jednym słowem stało się jasne, że obrany przez Amasjasza sposób nie tylko nie gwarantował zwycięstwa nad Edomitami ale wręcz groził tym, że sam Pan stanie się przeciwnikiem Judy.

Tego król judzki z pewnością chciałby uniknąć, ale w jego głowie pojawił się wspomniany na początku problem poniesionych już kosztów. Wtedy rzekł Amasjasz do męża Bożego: A co zrobić ze stu talentami, które dałem wojsku izraelskiemu? Mąż Boży odpowiedział: Pan ma tyle, że może ci dać więcej niż to. Amasjasz oddzielił więc wojsko, które przyszło do niego z Efraima, aby powrócili do swych miejscowości; lecz oni wybuchnęli wielkim gniewem na Judę i powrócili do swych miejscowości mocno zagniewani. Amasjasz zaś nabrał odwagi i powiódł swój zbrojny lud [2 Kn 25,5-11].

Wyciągnijmy z tej historii parę chrześcijańskich wniosków. Jak Amasjaszowi tak i nam się zdarza, że nasze pomysły – chociaż wydają się słuszne – to jednak nie współgrają  z wolą Bożą. Bo myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje - mówi Pan, lecz jak niebiosa są wyższe niż ziemia, tak moje drogi są wyższe niż drogi wasze i myśli moje niż myśli wasze [Iz 55,8-9]. Z tego tytułu nieraz pochopnie dokonujemy inwestycji i ponosimy koszty, których okazują się niepotrzebne, a nawet zaprzeczające szczeremu oddaniu się Chrystusowi. Pragnienie pełnienia woli Bożej zderza się wtedy w nas z niechęcią do ponoszenia strat.

Jakieś przykłady?  Oto ktoś ukończył studia na prestiżowej uczelni i ma przed sobą karierę zawodową, a Bóg wzywa go, aby pozostawił wszystko i pojechał na misję. Czyż nie szkoda tych ciężkich lat studiów? Ktoś inny wykupił drogi kurs jogi w Indiach, a właśnie dotarła do niego ewangelia i rozpoczyna nowe życie z Jezusem. Czyż nie żal wpłaconej kwoty i pożegnania się z myślą o zobaczeniu egzotycznego kraju? Oto jeszcze ktoś inny ciężko zdobywał przez lata dyskografię heavymetalową, a teraz nawrócił się do Pana Jezusa Chrystusa i już wie, że ta muzyka nie jest dla niego. A co zrobić ze stu talentami, które dałem wojsku izraelskiemu? Czy nie ma jakiejś możliwości, żeby  okazać posłuszeństwo Bogu i jednocześnie nie utracić tego, co przez lata tak ciężko zdobywaliśmy? Czy w posłuszeństwie Bogu należy odrzucić tak uznane dziś kryteria rachunku ekonomicznego? Jak wygląda ekonomia posłuszeństwa Bogu?

Biblia naucza, że posłuszeństwo Bogu nieraz wiązać się będzie z poczuciem straty materialnej. Kto chce być posłuszny Bogu, spotka się też z pretensjami ludzi, od których będzie się dystansować. Ba, narazi się nawet na szkody ze strony osób niezadowolonych z jego posłuszeństwa Bogu. Nie ominęło to Amasjasza. Lecz wojownicy z wojska, które Amasjasz odprawił, aby nie poszło z nim na wojnę, rozproszyli się po miastach judzkich od Samarii aż po Bet-Choron, zabili z nich trzy tysiące i zagrabili duży łup [2Kn 25,13].

Ekonomia posłuszeństwa Bogu rządzi się innymi niż w świecie zasadami. Pieniądze nie są tu najważniejsze. Relacje nie są najważniejsze. Dobra opinia nie jest najważniejsza. Nawet rodzina nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest to, co powiedział Bóg. To jest arbitralne. Rodzi to w duszy człowieka oczywiste napięcie. Abraham i Sara nie wytrzymali owego napięcia i urodził się im z tego Ismael. Żona Lota nie wytrzymała tego napięcia i zamieniła się w słup soli. Król Saul nie wytrzymał tego napięcia  i stracił koronę. Amasjasz zaś nabrał odwagi i powiódł swój zbrojny lud. Machnął ręką na sto talentów srebra i zgodnie ze Słowem Bożym zwyciężył bez posiłkowania się odstępcami.

Dlatego bądźmy posłuszni Bogu niezależnie od kosztów już poniesionych! Bądźmy posłuszni Słowu Bożemu niezależnie też od kosztów prognozowanych. Uwierzmy Panu Jezusowi Chrystusowi! On może dać nam więcej niż wszystko to, co próbuje nas zatrzymać przed pełnym oddaniem i poświęceniem się Bogu. Upewnijmy się, jaka jest dla nas wola Boża objawiona w Piśmie Świętym i trwajmy przy tym, choćbyśmy mieli ponieść przy tym śmierć.  Pan powiedział:  Kto stara się zachować życie swoje, straci je, a kto straci życie swoje dla mnie, znajdzie je [Mt 10,39].

Taka jest ekonomia posłuszeństwa Bogu.

15 lipca, 2014

Czy dobrze wpływasz na innych?

Tym razem kilka słów poświęconych sprawie pozytywnego wpływu innych wierzących na nasze życie. Każdy z nas podlega wpływom. Sam także może wpływać na innych. Prawdziwym błogosławieństwem w życiu okazują się ludzie, którzy zadają sobie trud okazywania nam zainteresowania, chronienia przed grożącym złem i stymulowania korzystnych dla nas procesów.

Takie szczęście spotkało kiedyś młodziutkiego króla judzkiego. Joasz miał siedem lat, gdy objął władzę królewską […]. Joasz czynił to, co prawe w oczach Pana, przez całe swoje życie, ponieważ pouczał go kapłan Jehojada  [2Kr 12,1-3]. Ukryty w świątyni Joasz od najmłodszych lat wyrastał pod okiem kapłana Jehojady, co stanowiło tajemnicę dobrej jakości jego życia i sukcesu w panowaniu. A Joasz czynił to, co prawe w oczach Pana, przez całe życie kapłana Jehojady [2Kn 24,2]. Tego wpływu nie zabrakło nawet w sprawach żeniaczki młodego króla. Podobny przywilej towarzystwa człowieka o dobrym wpływie spotkał króla Uzzjasza. Miał on szesnaście lat, gdy objął władzę królewską, a panował w Jeruzalemie pięćdziesiąt dwa lata […]. Szukał on Pana, dopóki żył Zachariasz, który uczył go bojaźni Bożej, a dopóki szukał Pana, Bóg darzył go powodzeniem [2Kn 26,3-5].

Każdy, kto uwierzył w Jezusa Chrystusa może dobrze wpływać na innych. Nie potrzeba do tego  szczególnych uzdolnień ani specjalnego wykształcenia. Wystarczy odrodzone z Ducha Świętego i wypełnione miłością serce. Każda, nawet najbardziej prozaiczna chwila życia może stać się czasem pozytywnego wpływu. Wystarczy podstawowa wrażliwość na obecność drugiego człowieka  i odrobina gotowości do poświęcenia, a nieraz - czyniąc rzeczy dla nas normalne i codzienne - nawet nie będziemy świadomi wielkości wywieranego przez nas wpływu.

Budują nas biblijne przykłady mężczyzn i kobiet Bożych, którzy wywierali dobry wpływ na innych ludzi. Prawie każdy z nas znalazł się swego czasu pod takim wpływem. Bądźmy wdzięczni Bogu za te osoby. Dzięki ich oddziaływaniu nie tylko uniknęliśmy wielu niebezpieczeństw i nie popełniliśmy złych czynów. Zostaliśmy też zmotywowani do szukania woli Bożej i zachęceni do robienia dobrze.  Miejmy  we wdzięcznej pamięci osoby, które wywarły na nas pozytywny wpływ.

Wspaniale jest znaleźć się pod dobrym wpływem, ale jeszcze lepiej samemu mieć taki wpływ na innych. Czy mamy już na swoim koncie takie przypadki? Czy jest gdzieś na świecie choćby jeden człowiek, na którego wpłynęliśmy na tyle dobrze, że jego życie zostało zachowane od złego lub skierowane ku temu, co właściwe?

Każdy z nas może wywierać dobry wpływ, a nawet najzwyklejsza chwila może okazać się stosownym do tego czasem.  Bądźmy uważni, aby takich osób i chwil nie przegapić.

12 lipca, 2014

Jak trzcina kołysana przez wiatr

Dzisiejsza lektura Pisma Świętego skłoniła mnie do chwili zadumy nad chwiejnością ludzkich postaw. W jedenastym rozdziale Ewangelii Mateusza natrafiamy na intrygującą informację o Janie Chrzcicielu. Największy prorok Izraela, który wcześniej obwieścił o Jezusie:  Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata [Jn 1,28] po kilku latach pyta: Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy oczekiwać innego? [Mt 11,3]. Cóż wzbudziło w Janie takie wątpliwości? Czyżby Jezus  zmienił się w międzyczasie? Czy dał jakieś obiektywne powody ku temu, aby Janowa pewność sprzed paru lat ustąpiła miejsca takiej rozterce?

Nie. To nie Jezus, a Jan zachwiał się w swoich przekonaniach. A gdy ci odchodzili, zaczął Jezus mówić do tłumów o Janie: Co wyszliście oglądać na pustyni? Czy trzcinę chwiejącą się od wiatru? [Mt 11,7]. Człowiek - nawet tej co Jan klasy – niestety, może okazać się chwiejny. Wątpliwości bardzo szybko mogą ogarnąć ludzką duszę. Wystarczy, że zaniedbamy osobistą społeczność z Bogiem czy też dostaniemy się pod wpływ złych osób, a wkrótce nasza wcześniejsza pewność kruszy się i rozsypuje.

Iluż wokół siebie mamy takich „Piotrów”, którzy wcześniej zapewniali, że będą z nami, a już ich przy nas nie ma? Iluż mężów zapewniało, że będą kochać i nie opuszczą żony aż do śmierci? Ileż żon w słowach przysięgi małżeńskiej gwarantowało uległość mężowi, jak Chrystusowi  Panu?  Ileż przyjacielskich zapewnień poszło w niepamięć? Okoliczności mogą być różne i bardzo złożone, ale chwiejność zawsze świadczy o jakimś kryzysie w relacjach z Bogiem i wybrakowanej wierze.

Człowiek prawdziwie wierzący nie jest jak chorągiewka na dachu. Nauka Boga jego jest w sercu jego. Kroki jego nie chwieją się [Ps 37,31]. Miałem Pana zawsze przed oczami mymi, gdyż jest po prawicy mojej, abym się nie zachwiał [Dz 2,25]. Ci, którzy ufają Panu są jak Góra Syjon, która się nie chwieje, lecz trwa wiecznie [Ps 125,1].

Zawsze będą wokół nas ludzie podobni do trzciny kołysanej przez wiatr. A my? A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni... [1Ko 15,58].

07 lipca, 2014

Cóż mamy z sobą wspólnego?

Takie pytanie padło z ust proroka Pańskiego, gdy król Izraela, król Judy i król Edomu wyprawili się razem przeciwko Moabitom. Mieli trudności z powodu braku wody i zwrócili się do Elizeusza z prośbą o pomoc. Czy nie ma tutaj proroka Pana, abyśmy przez niego zapytali Pana o wyrocznię? Wtedy odezwał się jeden ze sług króla izraelskiego i rzekł: Jest tutaj Elizeusz, syn Szafata, który posługiwał Eliaszowi. Na to odpowiedział Jehoszafat: Prawdziwie jest z nim słowo Pana. Wstąpili tedy do niego: król izraelski i Jehoszafat, i król Edomu. Wtedy Elizeusz rzekł do króla izraelskiego: Cóż mamy z sobą wspólnego? [2Kr 3,11-13].

Król izraelski miał w tym osobisty interes, aby zorganizować wspólną wyprawę wojenną. Zaprosił więc króla Judy, a król Edomu nawet nie wiadomo jak, ale gdy przechodzili przez jego ziemie, też się do nich przyłączył. Jakżeż przypomina mi to współczesne akcje ekumeniczne! Ktoś upatrzył sobie w tym jakiś interes, zaprasza więc kogoś z duchowym autorytetem, a w międzyczasie przyłączają też tacy, którzy dzięki wspólnej imprezie będą mogli publicznie zaistnieć. W tak powstałej płyciźnie duchowej rodzi się euforia i poczucie siły, lecz brakuje obecności Bożej. Oby ktoś wpadł przy tym na pomysł, że przydałoby się posłuchać, co na temat ich wspólnego działania myśli Bóg.

Prorok Elizeusz nie był dyplomatą. Prosto w oczy powiedział królowi Izraela, że niewiele mają ze sobą wspólnego. Jak to? Przecież Izrael to był lud Boży, a Elizeusz był Bożym prorokiem. Jak to? Przecież Juda i Izrael to potomkowie jednego ojca Jakuba a ich ziemie sąsiadowały ze sobą i pochodziły z jednego rozdania. A jednak prawdziwy prorok Pana zadał retoryczne pytanie: Cóż mamy z sobą wspólnego?

W dniach ekumenicznej euforii, która, zdaje się, opanowała już nawet niektórych biblijnie myślących chrześcijan, dzisiejsza lektura Słowa Bożego upewnia mnie, że nie ma się czym zachwycać, gdy słyszę o wspólnych akcjach i spotkaniach. Co mnie i tobie? – tak dosłownie brzmiało pytanie proroka Bożego, bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? Albo jaka zgoda między Chrystusem a Belialem, albo co za dział ma wierzący z niewierzącym? Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? [2Ko 6,14-16].

Owszem, z powodu obecności króla Judy Bóg wspomógł ową wyprawę przeciwko Moabitom. W żadnym razie nie oznaczało to jednak, że w oczach Bożych wszyscy jej uczestnicy zostali jednakowo uznani, a idea wspólnego działania okazała się słuszna. Ciśnie mi się do głowy następująca myśl: Król Jehoszafat po raz kolejny dał się w to wciągnąć, aby swoim duchowym autorytetem wspomagać bezbożność króla Izraela. Czy zrobił dobrze?