Wiele lat temu dane mi było natknąć
się na kobietę z szokującą dla mnie, młodego wówczas chrześcijanina, metodą
diagnozowania czyjejś duchowości. „Ochrzczony Duchem Świętym..?” „Modli się na
językach..?” - charakterystycznie zaciągając
- pytała witającego się z nią człowieka. "Bo jak nie mówi językami, to nawet nie
ma się co witać" – oświadczyła pewna słuszności swego podejścia do sprawy.
Utkwił mi ten moment w pamięci na
całe lata. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś spotkam się z tak zawężonym
sposobem myślenia. Tymczasem stało się! Jeden z Ukraińców, którym
zaopiekowaliśmy się wiosną ubiegłego roku, zabierając go z jego żoną i dwójką małych
dzieci z Ośrodka dla Cudzoziemców i udzielając mu niezbędnej, różnorakiej pomocy,
powrócił właśnie z krótkiego wyjazdu w rodzinne strony z bardzo podobnym
stanowiskiem: Ponieważ w zborze nie praktykujemy umywania nóg, nie modlimy się głośno w obcych językach i w
sali zgromadzeń nie rozlegają się proroctwa – przenosi się do innego zboru.
Takie instrukcje otrzymał od swoich przywódców duchowych na Ukrainie.
Ludziom w ten sposób patrzącym na sprawę żadne wyjaśnienia na nic się nie zdadzą. Można im tłumaczyć, że Pan Jezus umywając uczniom nogi, faktycznie uczył ich szeroko pojmowanej postawy wzajemnego usługiwania. Posłużył się obrazem najbardziej typowej czynności sługi/niewolnika w ówczesnych domach na Bliskim Wschodzie. Nasz zbór jak najbardziej „umył nogi” rzeczonemu bratu, udzielając mu dachu nad głową, pomocy finansowej, użyczając przedmiotów codziennego użytku, narzędzi do pracy i samochodu, którym do dzisiaj jeździ. Owszem, nie zdejmujemy ludziom skarpetek i nie myjemy im nóg na okoliczność Wieczerzy Pańskiej, bo w naszej kulturze i przy naszym klimacie poczytane to byłoby bardziej jako sprawianie kłopotu, aniżeli braterskie usługiwanie. Nie mamy w zwyczaju zabraniać ludziom głośnej modlitwy ani przekazywania poselstwa budującego zbór. Lecz to wszystko okazuje się nieważne. Rzecz w tym, że nie pasujemy do specjalnego „szablonu” duchowości, przykładanego do zborów.
Stawianie zarzutu braku duchowości to praktyka znana od lat. Z podobnym zjawiskiem już u zarania działalności Kościoła miał do czynienia apostoł Paweł. Proszę was tedy, abym po przybyciu do was nie musiał okazywać tej stanowczej śmiałości, z jaką zamierzam ostro wystąpić przeciwko niektórym, pomawiającym nas o to, że prowadzimy cielesny sposób życia [2Ko 10,2]. Najwidoczniej św. Paweł miał powody, aby w Koryncie utrzeć nosa owym ekspertom od duchowości. Czy w Gdańsku powinniśmy postąpić podobnie?
Smutno mi z powodu ludzi, którzy zamiast chodzić prostą drogą posłuszeństwa ewangelii Chrystusowej, nakręcają się i chlubią rzeczami zewnętrznymi, a nie tym, co w sercu [2Ko 5,12]. Czyż w naszej kulturze można żyć w przekonaniu, że chustka na głowie kobiety naprawdę jest równoznaczna z jej uległością względem męża lub starszych zboru? Tak wycinkowe spojrzenie nie tylko nie może dać poprawnego oglądu całej sprawy, ale ją nawet wypacza. Modlę się, abyśmy doszli do prawdziwej dojrzałości [duchowej], do rozmiarów owej doskonałości, jaką jest Pełnia Chrystusa. W ten sposób przestaniemy już być dziećmi, unoszonymi przez różne fale i rzucanymi to tu, to tam byle podmuchem pseudopouczeń, wygłaszanych przez ludzi nieuczciwych i przebiegłych w sprowadzaniu innych na manowce fałszu [Ef 4,13-14 wg przekładu Biblii Warszawsko-Praskiej].
Bracia, nie bądźcie dziećmi w myśleniu, ale bądźcie w złem jak niemowlęta, natomiast w myśleniu bądźcie dojrzali [1Ko 14,20].
Ludziom w ten sposób patrzącym na sprawę żadne wyjaśnienia na nic się nie zdadzą. Można im tłumaczyć, że Pan Jezus umywając uczniom nogi, faktycznie uczył ich szeroko pojmowanej postawy wzajemnego usługiwania. Posłużył się obrazem najbardziej typowej czynności sługi/niewolnika w ówczesnych domach na Bliskim Wschodzie. Nasz zbór jak najbardziej „umył nogi” rzeczonemu bratu, udzielając mu dachu nad głową, pomocy finansowej, użyczając przedmiotów codziennego użytku, narzędzi do pracy i samochodu, którym do dzisiaj jeździ. Owszem, nie zdejmujemy ludziom skarpetek i nie myjemy im nóg na okoliczność Wieczerzy Pańskiej, bo w naszej kulturze i przy naszym klimacie poczytane to byłoby bardziej jako sprawianie kłopotu, aniżeli braterskie usługiwanie. Nie mamy w zwyczaju zabraniać ludziom głośnej modlitwy ani przekazywania poselstwa budującego zbór. Lecz to wszystko okazuje się nieważne. Rzecz w tym, że nie pasujemy do specjalnego „szablonu” duchowości, przykładanego do zborów.
Stawianie zarzutu braku duchowości to praktyka znana od lat. Z podobnym zjawiskiem już u zarania działalności Kościoła miał do czynienia apostoł Paweł. Proszę was tedy, abym po przybyciu do was nie musiał okazywać tej stanowczej śmiałości, z jaką zamierzam ostro wystąpić przeciwko niektórym, pomawiającym nas o to, że prowadzimy cielesny sposób życia [2Ko 10,2]. Najwidoczniej św. Paweł miał powody, aby w Koryncie utrzeć nosa owym ekspertom od duchowości. Czy w Gdańsku powinniśmy postąpić podobnie?
Smutno mi z powodu ludzi, którzy zamiast chodzić prostą drogą posłuszeństwa ewangelii Chrystusowej, nakręcają się i chlubią rzeczami zewnętrznymi, a nie tym, co w sercu [2Ko 5,12]. Czyż w naszej kulturze można żyć w przekonaniu, że chustka na głowie kobiety naprawdę jest równoznaczna z jej uległością względem męża lub starszych zboru? Tak wycinkowe spojrzenie nie tylko nie może dać poprawnego oglądu całej sprawy, ale ją nawet wypacza. Modlę się, abyśmy doszli do prawdziwej dojrzałości [duchowej], do rozmiarów owej doskonałości, jaką jest Pełnia Chrystusa. W ten sposób przestaniemy już być dziećmi, unoszonymi przez różne fale i rzucanymi to tu, to tam byle podmuchem pseudopouczeń, wygłaszanych przez ludzi nieuczciwych i przebiegłych w sprowadzaniu innych na manowce fałszu [Ef 4,13-14 wg przekładu Biblii Warszawsko-Praskiej].
Bracia, nie bądźcie dziećmi w myśleniu, ale bądźcie w złem jak niemowlęta, natomiast w myśleniu bądźcie dojrzali [1Ko 14,20].
Ano smutno. Ale może to i lepiej, że jasno powiedział co mu na sercu leży i odszedł.
OdpowiedzUsuń