W jednym z tomów Opowieści z Narni Julia doświadcza takiej chwili grozy: „Ciemność była całkowita! Nie robiło różnicy, czy miała oczy zamknięte, czy otwarte. Nic nie słyszała. Była to najstraszniejsza chwila w jej dotychczasowym życiu”. Pewnie opisane tu doświadczenie Julii nie przemówiłoby tak do mnie, gdyby nie to, że sam przeżyłem coś podobnego.
Byłem przekonany, że straciłem wzrok! Wychowany w dużym mieście, które praktycznie nigdy nie zasypia, wyjechałem kiedyś do niewielkiej bieszczadzkiej wioski, całkowicie spowitej mrokiem. Obudziłem się i nic nie widziałem! Naprawdę nie robiło żadnej różnicy czy otwierałem, czy zamykałem oczy. Machałem ręką przed twarzą i absolutnie nic nie widziałem. Naprawdę była to jedna z najstraszniejszych chwil w moim dotychczasowym życiu. Przeraziłem się nie na żarty. To żaden wstyd bać się ciemności. Zwłaszcza, gdy zdajemy sobie sprawę czym jest ciemność duchowa!
Ciemność, choć czasem kusi tym, że może ukryć przed innymi coś, czym nie chcielibyśmy się przesadnie chwalić, jest de facto zła. Ciemność była przedostatnią plagą jaką Bóg zesłał na Egipt zanim wyprowadził z niego naród wybrany. PAN wezwał Mojżesza: Unieś swą rękę ku niebu! Niech nad ziemią egipską nastanie ciemność tak gęsta, że niemal dotykalna! [2Mo 10,21]. Gęsty mrok, który spowił wtedy Egipt był znakiem Bożego przekleństwa.
W tych dniach rozmyślam codziennie o Jezusie. Podziwiam Go za to, że On przyszedł na świat jako światłość, aby pokonać ogarniający nas mrok. Izajasz zapowiadał Jego narodziny setki lat wcześniej, prorokując: Lud chodzący w ciemności ujrzał wielkie światło; zabłysło ono nad mieszkańcami ziemi spowitej przez mrok [Iz 9,1].
Jezus jest prawdziwym światłem, które rozprasza mrok w naszym życiu. Jan w prologu ewangelii opisując doniosłość wydarzenia jakim były narodziny Chrystusa stwierdza, że na świat nadciągało prawdziwe światło, które oświeca każdego człowieka [Jn 1,9]. Tak! Syn Boży po to się narodził, aby oświecić każdego człowieka!
Na marginesie muszę dodać, że coraz bardziej jestem umęczony tym, że wielu naprawdę wspaniałych ludzi dało się jakoś wmanewrować w batalię przeciwko tym świętom. Rozumiem, że oburza ich wszechobecny konsumpcjonizm – mnie też to smuci, bo przecież w tym czasie nie najważniejsze są prezenty czy też pyszne, tradycyjne potrawy. Jednak niemniej smuci mnie podkreślanie, że Jezus nie urodził się 25 grudnia. Ile to już razy słyszałem w ostatnim czasie, że w tym dniu Rzymianie świętowali Saturnalia, a Persowie świętowali urodziny boga Mitry.
I co z tego?! Naprawdę opadają mi ręce, gdy ktoś imputuje mi, że czczę pogańskich bogów, bo nie bojkotuję świąt 25 grudnia. Nie! Nie jest tak. Nie czczę nikogo innego jak tylko Jezusa – Jedynego zrodzonego Boga, który jest w łonie Ojca [Jn 1,18]. Czy to nie piękne, że Ten, który jest Prawdziwą Światłością, nadał prawdziwy sens pogańskiemu świętowaniu przesilenia zimowego, kiedy to noc - pełna mroku - staje się coraz krótsza, a dzień się wydłuża? Oto światłość zaczyna przezwyciężać ciemność.
Jezus nie urodził się 25 grudnia, ale czy to zły dzień aby świętować prawdę, że lud tkwiący w ciemności zobaczył wielkie światło, które wzeszło mieszkańcom mrocznej krainy śmierci [Mt 4,16]. Alleluja! Każdy dzień jest dobry aby to świętować! Poprzez narodziny Jezusa Chrystusa zwyciężyła światłość! To właśnie powinniśmy wspominać przy okazji Świąt Narodzenia Pańskiego.
Podziwiam Jezusa, bo jest prawdziwą światłością. Zwyciężył mrok w moim życiu i przezwyciężył ciemność w tym świecie! (tb)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz