30 stycznia, 2010

Uratowany!

Światowe serwisy informacyjne rozpisały się wczoraj o psie, który z niewiadomych przyczyn znalazł się na krze wiślanej i w czwartek, 28 stycznia 2010 roku dryfował po Zatoce Gdańskiej prawie 25 km od brzegu. Na szczęście zauważyła go załoga statku badawczego r/v Baltica.

Pracownicy Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej wypłynęli w rejs organizowany w ramach programu badań jakości wód Bałtyku. Nagle marynarz wachtowy zauważył dziwny obiekt. Początkowo podejrzewano, że to foka. Gdy jednak statek podpłynął bliżej, okazało się, że to pies wdrapujący się na krę!

Kapitan statku zdecydował się na podjęcie akcji ratunkowej. Początkowo próbowano złapać psa do koszyka. Wreszcie po kundelka opuścił się marynarz na pontonie i zabrał go na pokład. Cała Ekipa IMGW zajęła się rozgrzewaniem zwierzęcia. Piesek choć wystraszony, dzielnie znosił zabiegi ludzi ratujących mu życie. Gdyby nie oni, niechybnie pochłonęłoby go lodowate morze.

 Ponieważ do tej pory nie odnaleziono właściciela psa, meteorolodzy zdecydowali, że zostanie on z nimi na ich statku. Dostał więc nie tylko nowe życie, ale i nowy dach nad psią głową.

Nie jestem pewien, czy to wydarzenie samo w sobie jest godne uwagi światowych mediów. Wiem natomiast, że może ono posłużyć, jako dobra ilustracja wspaniałomyślnego ratunku Bożego, zgotowanego dla zgubionego grzesznika.

 Biblia naucza, że wszyscy ludzie w wyniku grzechu stracili kontakt z Bogiem i w sensie duchowym znaleźli się w położeniu bez wyjścia. I obchodził Jezus wszystkie miasta i wioski, nauczał w ich synagogach i zwiastował ewangelię o Królestwie, i uzdrawiał wszelką chorobę i wszelką niemoc. A widząc lud, użalił się nad nim, gdyż był utrudzony i opuszczony jak owce, które nie mają pasterza [Mt 9,35–36]. Gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwaly Bożej [Rz 3,23].

 Każdy człowiek, niezależnie od kultury i religii, w której wyrósł, jest zgubiony i aby żyć wiecznie, potrzebuje osobistego kontaktu ze Zbawicielem. Bóg widząc człowieka w tym stanie, nie ograniczył się do wyrażenia współczucia, ale podjął akcję ratunkową. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny. Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony [Jn 3,16–17].

Przez wiarę w Jezusa, grzesznik – niczym wspomniany piesek z rąk załogi statku Baltica – dostępuje z rąk Zbawiciela łaski ratunku od wiecznego potępienia. Nie tylko zostaje usprawiedliwiony i może rozpocząć nowe życie.  Dostępuje też usynowienia i wraz z Chrystusem staje współdziedzicem wszystkich obietnic Bożych. Tak więc już nie jesteście obcymi i przychodniami, lecz współobywatelami świętych i domownikami Boga [Ef 2,19].

Taka jest cudowna łaska Boża. Tak jak bohater wczorajszych serwisów – zgubiony i bez szans na przeżycie, godzinę później był bezpieczny i otoczony troskliwą opieką meteorologów – tak nie mający nadziei i bez Boga na świecie [Ef 2,12] grzesznik przez akt wiary w Pana Jezusa Chrystusa, w jednej chwili staje się dzieckiem Bożym, a jego imię zostaje wpisane do księgi żywota. Biblia podkreśla, że jest to możliwe tylko przez Jezusa! I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12].

Cóż za radość być uratownaym! Cóż za szczęście żyć na co dzień w pewności wiecznego zbawienia! Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota. To napisałem wam, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie żywot wieczny. [1Jn 5,12–13].

Światowe media bardziej interesują się uratowaniem kundelka niż zbawieniem grzesznika od wiecznego potępienia, ale dla człowieka żyjącego w Jezusie Chrystusie nie jest ważne, żeby ktoś o nim tu na ziemi pisał albo mówił. Jest w bezpiecznych ramionach Zbawiciela i tylko to się liczy!

29 stycznia, 2010

Okazujcie im cześć

29 stycznia to w 1499 roku dzień narodzin Katarzyny von Bora, małżonki Marcina Lutra. W wieku piętnastu lat Katarzyna została oddana do klasztoru, gdzie po roku nowicjatu, 8 października 1515 roku złożyła śluby zakonne. Osiem lat później, gdy ruch reformacyjny dotarł także za mury klasztorne, 24-letnia już wówczas Katarzyna, wraz z jedenastoma innymi zakonnicami, uciekła z klasztoru. Trzy z nich powróciły do swoich domów rodzinnych, natomiast dziewięć pozostałych przywieziono do domu Lutra, który starał się znaleźć dla nich mężów. Jednak Katarzyna odrzuciła dawane jej propozycje i wyraziła chęć poślubienia samego Lutra.

 Reformator poślubił Katarzynę von Bora 13 czerwca 1525 roku. Zamieszkali w byłym klasztorze w Wittenberdze, a już następnego roku urodził się ich pierwszy syn – Johannes. Później Katarzyna urodziła jeszcze Elżbietę (1527), Magdalenę (1529), Marcina (1531), Pawła (1533) i Małgorzatę (1534).

 Marcin Luter był wielkim człowiekiem i wykonał ogromną pracę translatorską, pisarską i kaznodziejską. Nie zwykliśmy więc przy nim myśleć o tym, kto zajmował się ich dziećmi, kto w tamtych trudnych czasach dbał o dom i rodzinę? Przy jego wielkości te przyziemne sprawy wydają się mało znaczące, ale przecież nie stawały się przy nim automatycznie mniejsze.

 Właśnie dlatego trzeba pamiętać o Katarzynie Luter i oddać należną jej cześć. Ponieważ jej mąż niewiele zarabiał, na niej spoczywał duży ciężar materialnego utrzymania rodziny. Okazało się, że świetnie sobie z tym radziła, wynajmując część klasztoru studentom i innym osobom, a także zapewniając im wyżywienie. Swoją przedsiębiorczością i pracowitością wzbudzała powszechny szacunek. Sam Marcin Luter pisał o swojej żonie: "Ona powozi, uprawia pole, pasie bydło, kupuje bydło, warzy piwo, a zabrała się jeszcze za czytanie Biblii, i obiecałem jej 50 guldenów, jeśli do Wielkanocy całą przeczyta! Zupełnie serio! Już jest przy 5. Księdze Mojżeszowej" (z Listu Lutra do Justusa Jonasa z 1525 r.)

 Małżeństwo Lutrów trwało 20 lat, do śmierci reformatora. Wdowa otrzymała od elektora skromną, nie zawsze wypłacaną pensję, a więc podobnie jak za życia męża, utrzymywała się z opłat pobieranych za wynajmowanie części klasztoru. Nadal także gotowała dla najemców. Zmarła 20 grudnia 1552 roku w wieku 53 lat.

 Dzielna żona jest koroną swojego męża [Prz 12,4]. Katarzyna z pewnością nią była. Do Wielkanocy raczej się doczytała, że Bogu podoba się niewiasta mająca dobre imię z powodu szlachetnych uczynków: że dzieci wychowała, że gościny udzielała, że świętym nogi umywała, że prześladowanych wspomagała, że wszelkie dobre uczynki gorliwie pełniła [1Tm 5,10]. Tym bardziej znała też opis dzielnej kobiety z ostatniego rozdziału Przypowieści Salomona.

 Wyobrażając sobie tamte czasy, bezwiednie zacząłem myśleć o mojej Gabrieli. Towarzyszy mi już trzydzieści lat. Nasze dzieci są już dorosłe. Agnieszka i Kasia założyły własne rodziny. Tomek jest na czwartym roku studiów w Warszawie. Część obowiązków odeszła ale większość niezmiennie pozostała. Niemal całodzienna praca zawodowa, utrzymanie czystości, przyjmowanie gości, praktyczny udział w działalności zboru, prasowanie moich koszul ;) itd. Doceniam jej wieloletni trud i bardzo dziękuję Bogu za Gabrysię.

 Wracając do małżonki Lutra, Katarzyny, można powiedzieć, że w wielu przypadkach nie byłoby wspaniałych postaci i ich wielkich dzieł, gdyby w cieniu tych sławnych ludzi nie było matek, sióstr i żon, które gotowe były wiernie i cicho im usługiwać, biorąc na siebie szereg ich życiowych obowiązków.

 Niechby każdy syn, brat i mąż miał to we wdzięcznej pamięci. Niechby też aż do końca takich kobiet nam nie zabrakło...

28 stycznia, 2010

Zbagatelizowany drobiazg

Dwudziesty ósmy dzień stycznia wpisał się do historii katastrofą promu kosmicznego Challenger. W siedemdziesiątej trzeciej sekundzie lotu, na wysokości 14,6 km wahadłowiec zapalił się i na oczach milionów ludzi rozleciał się na kawałki. Zginęła cała, siedmioosobowa załoga Challengera. Dodatkowej dramaturgii tej tragedii nadał fakt, że członkiem załogi była też amerykańska nauczycielka, która miała stać się pierwszym nauczycielem w kosmosie i tego dnia tysiące uczniów w szkołach obserwowało jej start.

 Przyczyną katastrofy było uszkodzenie pierścienia uszczelniającego w prawym silniku wspomagającym, które nastąpiło najprawdopodobniej między pierwszą a trzecią sekundą lotu. W rezultacie tego uszkodzenia na zewnątrz połączenia pojawił się płomień, który przepalił dziurę w zbiorniku zewnętrznym wahadłowca i eksplozję tego zbiornika.

 Styczniowe poranki na Florydzie w 1986 roku były wyjątkowo zimne. 28 stycznia temperatura miała spaść do -0,5°C, najniższej temperatury dopuszczalnej przy starcie. Kilku inżynierów wyraziło obawy o wpływ temperatury na właściwości gumowej uszczelki łączącej elementy dodatkowej rakiety na paliwo stałe. Mówili, że jeśli uszczelka O-ring miałaby temperaturę poniżej 11,7 °C, nie ma gwarancji, że właściwie pełniłaby swoją funkcję. Twierdzili też, że nocne przymrozki niemal na pewno ochłodzą uszczelki poniżej dopuszczalnej temperatury. Jednakże ich uwagi zostały oddalone przez menadżerów, którzy zarekomendowali przygotowania do startu według niezmienionego planu. No i się stało.

To tragiczne wydarzenie dobrze ilustruje znaczenie wpływu warunków zewnętrznych na nasze zachowania. W określonych okolicznościach dziesiątki razy mogliśmy się zachować bez zarzutu, a czasem wystarczy nieznaczna zmiana tych okoliczności, a okazujemy się całkowicie zawodni.

 Niejeden współpracownik szczyci się swoją rzetelnością i lojalnością, bo pracował już z wieloma ludźmi i zawsze okazał się niezawodny. Niejeden współmałżonek jest pewny swojej wierności, bo dziesiątki razy był kuszony do tego, by zdradzić i pokusę przezwyciężył. Niejeden młodzieniec jest pewny, że nie da się wciągnąć w nic złego, bo już wielokrotnie oparł się takim namowom rówieśników.

 Zbyt pewni siebie zaczynamy być ślepi na to, jak zmiana czynników zewnętrznych może decydująco wpłynąć na nasze zachowanie. Czasem wystarczy nieznaczne obniżenie temperatury uczuć, wyjazd do innego miasta, chwilowe zauroczenie, i 73 sekundy później nasze życie leży w gruzach. Taka to jest droga tych, którzy żyją w błędnej pewności siebie [Ps 49,14].

 Piotr był absolutnie pewny swej zdolności do oddania życia za Mistrza. Panie, z tobą gotów jestem iść i do więzienia, i na śmierć [Łk 22,33]. Niestety, kilka godzin później nastąpiła zmiana okoliczności i Piotr wypierał się jakiejkolwiek znajomości z Jezusem. Zbadaj mnie, Panie, i doświadcz, poddaj próbie nerki i serce moje! [Ps 26,2]. Zmiana warunków zewnętrznych, choćby o pół stopnia, wymaga pokory i ponownego powierzenia się łasce Bożej. A tak, kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł [1Ko 10,12].

27 stycznia, 2010

Wielka przestroga, ale przed czym?

Mamy dziś Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu ustanowiony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w celu uczczenia pamięci Żydów pomordowanych w czasie II Wojny Światowej przez hitlerowskie Niemcy i ich sojuszników. Datę obchodów wyznaczono na 27stycznia – czyli rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau w 1945 roku.

 Holokaust to synonim hebrajskiego pojęcia Szoa ( שואה ) oznaczającego całkowitą zagładę, zniszczenie. Stanowił on bezprecedensową próbę zagłady całego narodu przy użyciu metod przemysłowych, która nigdy wcześniej i później nie była przeprowadzona w takiej skali. Liczbę żydowskich ofiar Holokaustu szacuje się na 5–7 milionów.

 Celem obchodów Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu jest uwrażliwianie przyszłych pokoleń na ten problem i zapobieganie w ten sposób aktom ludobójstwa w przyszłości. Podtrzymywanie pamięci i edukacja na temat Holokaustu - zdaniem ONZ - winna być dla wszystkich ludzi przestrogą przed nienawiścią, rasizmem i uprzedzeniami.

 Wiara w Boga i przekonanie o nieomylności Słowa Bożego przesądza o tym, że na sprawę Holokaustu patrzę przez pryzmat Biblii. Wynika z niej, że naród żydowski był na zawsze związany z Bogiem, najpierw poprzez przymierze zawarte z Abrahamem, a później, po wyjściu z Egiptu, przez przymierze zawarte na Synaju. Spełnianie warunków owego Przymierza  gwarantowało Izraelitom szczególne błogosławieństwo Boże, natomiast łamanie jego warunków, oznaczało przekleństwo. Tak więc wszystko, co się działo z Izraelem, wynikało z warunków obowiązującego ich Przymierza. Jak najbardziej dotyczy to także Holokaustu.

 Jeżeli więc nasza pamięć o ofiarach Holokaustu ma mieć charakter konstruktywny, to po pierwsze powinniśmy z tej tragedii wyciągnąć wnioski dla samych siebie. A to stało się dla nas wzorem, ostrzegającym nas, abyśmy złych rzeczy nie pożądali, jak tamci pożądali. Nie bądźcie też bałwochwalcami, jak niektórzy z nich; jak napisano: Usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, aby się bawić. Nie oddawajmy się też wszeteczeństwu, jak niektórzy z nich oddawali się wszeteczeństwu, i padło ich jednego dnia dwadzieścia trzy tysiące, ani nie kuśmy Pana, jak niektórzy z nich kusili i od wężów poginęli, ani nie szemrajcie, jak niektórzy z nich szemrali, i poginęli z ręki Niszczyciela. A to wszystko na tamtych przyszło dla przykładu i jest napisane ku przestrodze dla nas, którzy znaleźliśmy się u kresu wieków [1Ko 10,6–11].

 Po drugie, niechby wspomnienie ofiar Holokaustu stało się dla nas wymowną ilustracją i dostatecznym bodźcem do tego, by z większą determinacją wzywać ludzi do upamiętania z grzechów i pojednania się z Bogiem przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Po niewoli asyryjskiej i babilońskiej, po zburzeniu Jerozolimy przez Rzymian, Holokaust jest najboleśniejszym dowodem na to, że Słowo Boże mówi prawdę i należy je traktować z najwyższym respektem. Kto lekceważy Słowo Boże musi się liczyć ze strasznymi konsekwencjami.

 Każdy prawdziwy chrześcijanin miłuje Żydów. Szczerze więc ubolewa z powodu Holokaustu i bardzo współczuje wszystkim, których ta potworność dotknęła. Nie zmienia to jednak faktu, że był on zapowiedzianą konsekwencją nieposłuszeństwa i złamania warunków Przymierza, jakie zawarł Bóg z Izraelem na Synaju. Bóg nie chciał Holokaustu, tak jak nie chciał żadnego z wcześniejszych aktów zagłady Żydów. Bóg zawsze dla swego ludu chciał tego, co dobre. Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie byli posłani, ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom pusty wam zostanie [Łk 13,34–35].

 Dzisiejsze użalanie się nad ofiarami Holokaustu nie jest im do niczego potrzebne. Grożenie komukolwiek palcem, ażeby coś takiego już nigdy nikomu nie przyszło do głowy, może co najwyżej oznaczać ignorowanie sprawiedliwych wyroków Bożych i sprowadzanie Holokaustu do poziomu międzyludzkich rozgrywek. Nikt wierzący nie myśli przecież, że ktokolwiek mógł zrobić coś z ludem Bożym, bez Jego przyzwolenia. Znamy przecież tego, który powiedział: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę; oraz: Pan sądzić będzie lud swój. Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego [Hbr 10,30–31].

 Pamięć o ofiarach Holokaustu niech raczej dla wszystkich będzie wielkim ostrzeżeniem i wezwaniem do posłuszeństwa Słowu Bożemu. Dlatego musimy tym baczniejszą zwracać uwagę na to, co słyszeliśmy, abyśmy czasem nie zboczyli z drogi. Bo jeśli słowo wypowiedziane przez aniołów było nienaruszalne, a wszelkie przestępstwo i nieposłuszeństwo spotkało się ze słuszną odpłatą, to jakże my ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,1–3].

Jest tylko jeden sposób na to, żeby Holokaust nigdy już się nie powtórzył. Upamiętanie z grzechów, pojednanie z Bogiem przez Jezusa Chrystusa i posłuszeństwo Słowu Bożemu. Nic innego nie odwróci sądów Bożych nad narodami.

26 stycznia, 2010

Jak przedłużyć sobie życie?

Mamy dziś w Polsce Dzień Transplantacji, ustanowiony w celu upamiętnienia pierwszego pomyślnego przeszczepu nerki, dokonanego w dniu 26 stycznia 1966 roku w I Klinice Chirurgicznej Akademii Medycznej w Warszawie.

 Był to wtedy 621. taki zabieg na świecie ( pierwszy miał miejsce w roku 1954). Narząd został pobrany od chorej po ciężkim wypadku, kiedy jej serce przestało pracować i nie udała się próba reanimacji. Biorcą nerki była młoda, dziewiętnastoletnia uczennica szkoły pielęgniarskiej, Danusia M., która od 14 grudnia, po usunięciu obydwu niesprawnych nerek, podłączona do aparatury, wyczekiwała na ratunek. Cała operacja trwała zaledwie 57 minut! Zaraz po jej zakończeniu lekarze zauważyli pierwsze krople moczu wypływające z moczowodu - wszczepiona nerka podjęła swą czynność!

Trzeba jednak brać pod uwagę prawdę, że transplantacja, to jedynie przedłużanie życia. Danusia, bohaterka pierwszego w Polsce przeszczepu żyła tylko o pół roku dłużej. Chociaż wszczepiona nerka działała prawidłowo, to jednak dostała ostrego zapalenia trzustki i 16 lipca tego samego roku zmarła. Dzisiaj długość życia po przeszczepie znacznie się poprawiła i sprawy mają się tak, że 80% chorych żyje z prawidłową czynnością przeszczepionego narządu 5 lat i dłużej. Po przeszczepie wątroby wykonanym u osoby dorosłej w Polsce rekord czasu przeżycia wynosi ponad 11 lat, a w skali światowej są wyjątki, że chorzy z czynnym przeszczepem żyją nawet 30 – 40 lat. Jednak pomimo tych budujących rekordów, przeszczepianie organów – to wciąż tylko podarowanie człowiekowi iluś tam dodatkowych lat życia.

 W związku z tym przypomina mi się przedłużenie życia opisane w Biblii. W owych dniach Hiskiasz śmiertelnie zachorował. Wtedy przybył do niego prorok Izajasz, syn Amosa, i rzekł do niego: Tak mówi Pan: Uporządkuj swój dom, gdyż umrzesz, a nie będziesz żył. Wtedy Hiskiasz obrócił się swoją twarzą do ściany i modlił się do Pana tymi słowy: Ach, Panie! Wspomnij, proszę, że postępowałem wobec ciebie wiernie i szczerze i czyniłem to, co dobre w twoich oczach. Następnie Hiskiasz wybuchnął wielkim płaczem. A zanim jeszcze Izajasz wyszedł ze środkowego podwórca, doszło go słowo Pana następującej treści: Wróć się i powiedz Hiskiaszowi, księciu mojego ludu, tak: Tak mówi Pan, Bóg Dawida, twojego praojca: Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Otóż, uleczę cię, trzeciego dnia wstąpisz do świątyni Pana. Dodam też do twojego życia piętnaście lat... [2Krl 20,1–6].

 Król Hiskiasz otrzymał od Boga dodatkowe 15 lat życia. Jak je wykorzystał? Warto byłoby to zbadać i wyciągnąć wnioski. Gdy bardzo pragniemy żyć dłużej, niż Bóg dla nas zaplanował, gdy mocno zabiegamy o przedłużenie fizycznego życia, Bóg nieraz się ulituje i doda nam kilka lub kilkanaście lat. Czy jednak zawsze wyjdzie nam to na dobre?

 Mamy w Biblii inny, wynikający z woli Bożej, sposób na długie życie: Przestrzegaj zatem ustaw jego i przykazań, które ja tobie dziś nakazuję, aby dobrze było tobie i twoim synom po tobie i abyś długo żył na ziemi, którą Pan, twój Bóg, daje ci po wszystkie dni [5Mo 4,40]. Słowo Boże doradza, abyś był przejęty czcią dla Pana, Boga twego, przestrzegając po wszystkie dni twego życia wszystkich jego ustaw i przykazań, które Ja dziś nakazuję tobie, twoim synom i wnukom, i abyś żył długo [5Mo 6,2].

Sposobem na długie życie, bez potrzeby sztucznego jego przedłużania, jest też na przykład prawość: Będziesz miał odważnik o pełnej wadze, rzetelny; będziesz miał efę o pełnej zawartości i rzetelną, abyś długo żył na ziemi, którą daje ci Pan, Bóg twój [5Mo 25,15]. Albo jeszcze inna rada: Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi [Ef 6,2–3].

 Czyż nie warto czytać Biblii i od najmłodszych lat brać na poważnie wszystkich jej wskazówek? Synu mój! Nie zapominaj mojej nauki, a twoje serce niech przestrzega moich przykazań, bo one przedłużą ci dni i lata życia oraz zapewnią ci pokój [Prz 3,1-2].

25 stycznia, 2010

Sens życia Polaków

Kilka dni temu na zlecenie „Gazety” przeprowadzono sondaż*, by zapytać Polaków o sens ich życia. Każdy mógł wymienić dwie wartości. Najwięcej osób wskazało na rodzinę (73%), miłość (27%), posiadanie dzieci (21%), pomaganie innym (13%) i pracę (12%).

 Z jednej strony, wyniki tego sondażu bardzo dobrze świadczą o Polakach. Wysokie notowania rodziny naprawdę mogą cieszyć. Na szczęście daleko nam jeszcze do zaniku więzi rodzinnych. Na tle społeczeństw zachodniej Europy wypadamy całkiem nieźle.

 Czy to jednak nie dziwne, że w silnie katolickim kraju taki sondaż nie wykazał wiary Polaków w Boga i nadziei na przyszłość, biorącej się z powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa? Niektórzy badani wprawdzie przyznali, że zastanawiają się nad takimi sprawami, jak istnienie Boga czy nieśmiertelność, ale bardzo rzadko o tym rozmawiają.

 W świetle Biblii widać, że sensem doczesnego życia prawdziwego chrześcijanina jest codzienne oddawanie chwały Bogu, pełnienie woli Bożej i upodobnianie się do obrazu Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Ta krótka podróż w ziemskim ciele, od narodzenia do chwili fizycznej śmierci, jest nam dana po to, abyśmy uwierzyli w Boga i mocno się z Nim związali!

 Wszystkie, nawet najbliższe relacje z ludźmi, pewnego dnia ustaną. Kto za życia w ciele nie pojedna się z Bogiem przez wiarę w Jezusa Chrystusa, pójdzie na zatracenie, a to oznacza wieczną samotność, całkowite oddzielenie od Boga i od ludzi. Zaś przyjaźnie i związki małżeńskie ludzi wierzących w chwili zmartwychwstania ulegną cudownemu przekierowaniu na Pana, do którego pójdziemy i którego będziemy oglądać twarzą w twarz.

 Widziałem gdzieś fotografię jednego z tzw. liderów chrześcijańskich, niejakiego James’a Peter’a Jandu z żoną Gabrielą, którą ów kaznodzieja, najwyraźniej w porywie miłości do swojej partnerki, opatrzył następującą sentencją: „Jeżeli w niebie miałbym cię nie pragnąć, to nie chciałbym iść do takiego nieba”. Jakoś nie wierzę, że tam, w tej nowej rzeczywistości, zachwyt Panem i społeczność z Nim pozwoli komukolwiek niezmiennie robić maślane oczy do ziemskiego partnera i nadal go tak samo, jak tu w ciele, podziwiać.

 Po co się narodziłem? Dokąd zmierzam? Jaki jest sens mojego ziemskiego życia? Z pewnością nie tylko po to tu jestem, aby kogoś pokochać i przez kilkadziesiąt lat żyć z nim w dobrych relacjach, bo to by znaczyło, że życie osób stanu wolnego nie ma sensu. Nie po to też, żeby mieć i wychować dzieci, bo wtedy wysyłałbym sygnał, że życie ludzi bezdzietnych skazane jest na bezsens. Punkt ciężkości sensu mojego ziemskiego życia tkwi poza doczesnością!

 Jestem tu po to, aby naśladować Jezusa i przybliżać Go ludziom, wśród których się obracam. Żyję dzięki Niemu i dla Niego! Te kilkadziesiąt lat na ziemi są mi dane po to, abym mocno zatęsknił za Domem w niebie i tak żył, aby tam się dostać. Apostoł Paweł sformułował to następująco: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie [Flp 3,13–14].

 * Badanie telefoniczne PBS DGA dla „Gazety”, 21 stycznia, próba reprezentatywna 500 osób

23 stycznia, 2010

Gdzie podziały się grzechy?

Pięćdziesiąt lat temu, 23 stycznia 1960 roku szwajcarski badacz i odkrywca, Jacques Piccard w towarzystwie sierżanta marynarki wojennej USA, Don'a Walsh’a, w batyskafie Trieste dotarł po raz pierwszy w historii do Głębi Challengera. Jest to najgłębsze miejsce Rowu Mariańskiego, czyli najniżej położone miejsce na Ziemi (10 916 m.p.p.m.). Nazwa głębi pochodzi od brytyjskiego batyskafu Challenger II, który badał rów w 1951 roku, niestety dostarczając wtedy tylko ogólnych i niedokładnych danych.

 Warto wspomnieć, że po tym pierwszym wyczynie, dokonanym w ulepszonym batyskafie Trieste II, tylko dwa inne urządzenia pozwoliły jeszcze dostać się na dno Rowu Mariańskiego. Robot Kaikō i pojazd Nereus. Zejść niemal jedenaście kilometrów w głąb oceanu - to naprawdę nie lada wyczyn.

 Przypomniała mi się zabawna historyjka z życia nieżyjącego już niejakiego brata Bolesława Tomasika, gorliwego ucznia Jezusa z podwarszawskiej miejscowości Łączka. Był on znany z wielkiej gorliwości, ale też z tego, że z powodu nieumiejętnego prezentowania ewangelii, doznawał wielu niepotrzebnych krzywd ze strony okolicznych mieszkańców. Zdarzało mu się obrażać uczucia religijne innych ludzi, co wywoływało ich wrogość. Z drugiej jednak strony, Bóg obdarzył go nader błyskotliwym umysłem, który nieraz zaskakiwał rozmówców.

 Pewnego razu brat Bolesław jechał pociągiem do Warszawy w grupie rozbawionych studentów. Oczywiście zaczął im głosić ewangelię, co wywołało w nich chęć ośmieszenia prostego chłopa. Zaczęli sugerować mu, że odwołując się tylko do Biblii, ma poważne braki w wykształceniu, więc nie powinien im, studentom, zawracać głowy.

 Jednak gorliwy Tomasik nie tak łatwo dał się zbić z pantałyku. – To niech panowie studenci zadadzą mi jakieś pytanie. Przekonamy się, czy rzeczywiście czytając Biblię jestem taki zacofany. – Zgoda, podchwycili młodzieńcy. – Niech pan nam powie, jakie jest najgłębsze miejsce na kuli ziemskiej? – Oj, tego nie wiem, odrzekł pokornie Tomasik. – Mogliby panowie studenci mi powiedzieć? – Gdyby pan czytał nie tylko tę swoją Biblię, to by pan wiedział, że jest to Rów Mariański na Oceanie Spokojnym, odpowiedzieli z poczuciem wyższości.

 – Bardzo dziękuję, kochani panowie studenci, uradował się brat Bolesław. – To wreszcie teraz już wiem, gdzie znajdują się wszystkie moje grzechy! Przeczytałem w Biblii, że Bóg zmiłuje się nad nami; zatłumi nieprawości nasze i wrzuci w głębokość morską wszystkie grzechy nasze [Mi 7,19 wg Biblii Gdańskiej]. Do tej pory nie wiedziałem gdzie, a Bóg z pewnością wrzucił je najgłębiej, jak tylko można!

 O takich sprawach studenci nie mieli zielonego pojęcia, więc brat Tomasik wykorzystał okazję, by  poopowiadać im o zbawieniu od grzechów przez wiarę w Pana Jezusa Chrystusa :)

O Bolesławie Tomasiku znam kilka innych, interesujących i zabawnych historyjek ;)

22 stycznia, 2010

Branka

Mamy dziś rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego, uznawanego za największe polskie powstanie narodowe. Zostało ono proklamowane w dniu 22 stycznia 1863 roku manifestem Komitetu Centralnego Narodowego, który do walki przeciw Rosji wzywał wszystkich mieszkańców przedrozbiorowej Rzeczypospolitej; Polaków, Litwinów, Ukraińców i Żydów. Manifest ten zakładał powstanie niepodległego państwa i równe prawa dla wszystkich obywateli.

Ówczesny naczelnik rządu cywilnego Królestwa Polskiego, margrabia Aleksander Wielopolski, zwolennik polityki status quo, widząc co się święci, podjął próbę udaremnienia wybuchu powstania. By sparaliżować powstańcze plany, zarządził w połowie stycznia 1863 roku tzw. brankę, to znaczy niespodziewany pobór do wojska carskiego. W tym celu przygotowane zostały imienne listy, na których znalazło się dwanaście tysięcy osób podejrzanych o przynależność do organizacji patriotycznych.

Branka młodych polskich mężczyzn do wojska rosyjskiego rozpoczęła się w Warszawie w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 roku. Mimo że utrzymywano ją w tajemnicy, część młodzieży zdążyła opuścić Warszawę formując pierwsze oddziały powstańcze. W celu zapobieżenia brance na prowincji, czym prędzej proklamowano wybuch powstania. Tak oto branka, która w zamierzeniu miała przeciwdziałać wybuchowi powstania nazwanego później Powstaniem Styczniowym, w rzeczywistości stała się jej katalizatorem.

Idea owej branki nasuwa mi szereg skojarzeń o charakterze duchowym i przeradza się w dość wymowną ilustrację taktyki stosowanej nieraz przez Bożego przeciwnika.

Ludzkie dusze wraz z całym Bożym stworzeniem tęsknią za dniem, gdy będą wyzwolone z niewoli skażenia i wyrywają się ku chwalebnej wolności dzieci Bożych [Rz 8,21]. Duch Święty przekonuje je o grzechu i o możliwości rozpoczęcia nowego życia. Zapoznaje z Synem Bożym, który na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie [1Jn 3,8] i wprowadza w duchową rzeczywistość nadchodzącego Królestwa Bożego.

Słowo Boże rodzi wiarę w Jezusa Chrystusa. Staje się jasne, że w życiu potrzebne są zasadnicze zmiany. Człowiek zaczyna inaczej myśleć. Budzi się do nowego życia!

Wtedy do akcji wkracza duch wspomnianego margrabiego, zwolennika i strażnika polityki status quo. Podejmuje próbę zablokowania tego duchowego powstania metodą branki. Jak to robi? Stara się skanalizować aktywność wszystkich najbardziej zdolnych, pomysłowych i gorliwych zwolenników Królestwa Bożego, wciągając ich i mocno angażując w sprawy tego świata.

Trzeba przyznać, że jest to naprawdę chytrze pomyślane. Niech ci, którzy już bardzo gorliwie zabiegali o sprawy Królestwa Bożego, zostaną niejako zmuszeni do tego, by całymi dniami kręcić się wokół spraw tego świata. Niech skupią się na robieniu kariery, działalności prospołecznej i ogólnie, na poprawianiu świata.

Czy pomysł branki  udaje się przeciwnikowi praktycznie wdrożyć, sami osądźmy. Mam dość słaby wzrok, ale nieraz widziałem zapaleńców z wypiekami na twarzach i modlitwą na ustach, całymi nocami snujących marzenia o pracy dla Pana, bardzo łatwo dających się potem ostudzić i wcielić w szeregi świata. Rwali się do służby Bożej, a teraz - zakochani, zapracowani, zaabsorbowani wieloma sprawami - służą carowi.

 Na szczęście są i tacy, których próba branki tym bardziej zmobilizowała i wzmocniła duchowo. Ich serca nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi [2Ko 11,3]. Czym prędzej i tym konkretniej powstali, by żyć i umierać dla Boga!

Dodajmy jeszcze, że każdy uczeń Jezusa jest na liście. Wcześniej czy później, przyjdzie więc na niego próba branki. Po niej albo ten świat narzuci mu tempo i styl życia, albo tym bardziej będzie oddany sprawom Królestwa Bożego.

Wbrew intencjom swego pomysłodawcy, branka ostatecznie może nam wyjść na dobre.

21 stycznia, 2010

Ośrodek życzliwości

Dzisiaj w Polsce mamy Dzień Babci – święto, o którym pamięta się głównie w przedszkolach i szkołach podstawowych. Nie za bardzo wiadomo, dlaczego właśnie 21 stycznia, ale to bardzo miło, że jest taki dzień, kiedy wnuki składają życzenia swoim babciom. Podsłuchałem już rano, czego życzył  babci (mojej żonie) nasz sześcioletni wnuczek Jakub. To wyjątkowo sympatyczna chwila, gdy dziecko naszego dziecka stara się powiedzieć nam coś naprawdę miłego.

 Przy tej okazji chwila refleksji, jakimi babciami i dziadkami powinniśmy być w świetle Biblii?

 Przede wszystkim warto pamiętać, że należy być dobrym przykładem dla swoich wnuków. Gdy babcia zachowuje się godnie i pięknie w obecności wnuka, to wnosi w jego życie wspaniały kapitał na całą jego przyszłość, w tym także kapitał wiary w Boga. Tego rodzaju myśl napotykamy w liście św. Pawła do młodego adepta służby Bożej, Tymoteusza:  Przywodzę sobie na pamięć nieobłudną wiarę twoją, która była zadomowiona w babce twojej Loidzie i w matce twojej Eunice, a pewien jestem, że i w tobie żyje [2Tm 1,5]. Wspomnienie babci Tymoteusza nastąpiło z natchnienia Ducha Świętego. Musiała więc odegrać w życiu Tymoteusza ważną rolę.

Inna kwestia. Należy bardzo uważać, aby na wnuków nie wylewać przypadkiem swoich życiowych frustracji. Wiele starszych kobiet ma za sobą ciężkie chwile, i niczym biblijna Noemi mogą powiedzieć: Nie nazywajcie mnie Noemi, nazywajcie mnie Mara, gdyż Wszechmogący napoił mnie wielką goryczą [Rt 1,20]. Bardzo ważne, żeby w kontaktach z wnukami nie sączyć im tego do ich duszy. Babcia może niechcący zasiewać w serce wnuka sceptycyzm i szereg uprzedzeń, a powinna budować w nim radosne i optymistyczne podejście do życia.

Zasadniczo rzecz ujmując, rolą babci jest błogosławienie. Nie jest po to, by wychowywać, wtrącać się w to, co robią rodzice, lecz być i dla dzieci, i dla wnuków ośrodkiem życzliwości i pozytywnego wsparcia. Babcia, jako najbardziej doświadczona życiowo osoba w tym łańcuchu pokoleń, może przecież z dystansem odnieść się do chwilowych napięć w rodzinie. Niech nigdy nie staje się dla swoich wnuków dodatkowym pręgierzem. Niechby z uśmiechem i dobrym słowem była zawsze dla nich miejscem emocjonalnego schronienia.

20 stycznia, 2010

Ksywa "Alkoholik"

Jeden z polityków partii rządzącej objaśnił dziś społeczeństwu, że człowiek, który wczoraj nieźle im namieszał wyjawiając wiele kompromitujących dla nich szczegółów, ma w środowisku ksywę „alkoholik”. Niby zabawne, ale jakże znamienne.

Jak świat światem, najczęstszym sposobem zdyskredytowania źródła negatywnych, niechcianych informacji – było i jest przypięcie jakiejś łatki osobie, od której one pochodzą. Jest to jednak bardzo prymitywny sposób reakcji.

Absolutnie nie zamierzam stawać tu po niczyjej stronie, bo nie znam się na polityce i ogólnie za mało wiem, aby cokolwiek mądrego w tej sprawie napisać. Jednakże, gdy rzuciłem okiem na tę informację, natychmiast skojarzyło mi się to z zachowaniem faryzeuszów i starszych Izraela w stosunku do Jezusa.

 Ponieważ Jezus publicznie powiedział o nich parę słów prawdy, najwidoczniej świadomi, że ma rację, starali się jakoś umniejszyć znaczeniu Jego słów. Zaczęli więc tu i ówdzie puszczać o Jezusie takie newsy: Oto żarłok i pijak [Łk 7,34]. Demona ma i szaleje. Dlaczego go słuchacie? [Jn 10,20]. Bynajmniej nie chodziło w tym o prawdę. Chodziło o to, by jakoś obniżyć wiarygodność Jezusa w oczach społeczeństwa.

 Zamyślam się nad swoim własnym zachowaniem w stosunku do ludzi, którzy zaleźli mi za skórę. Czyż nie mam podobnych skłonności? Zawsze można przecież znaleźć na kogoś jakiegoś haka, zawsze można przypiąć mu jakąś łatkę. Ostatecznie wiadomo, co wystarczy powiedzieć o nielubianym gościu i wydaje się, że to już od razu wszystko wyjaśnia.

 Potrzeba, bym wyraźnie uznał, że takie zachowanie jest niegodne ucznia Jezusa. Gdy usłyszę, że ktoś rozpowszechnia o mnie jakieś nieprzychylne rewelacje, po pierwsze zastanowię się, czy przypadkiem nie ma w nich choćby odrobiny prawdy. A gdyby nawet okazało się, że są to informacje absolutnie nieprawdziwe, pozostawię to bez komentarza. Nie będę szukał odwetu. Amen.

18 stycznia, 2010

Powinien być zapomniany

18 stycznia 2010 roku to dzień wyjścia na wolność terrorysty i niedoszłego zabójcy Jana Pawła II. Papież wprawdzie wybaczył mu to usiłowanie zabójstwa z 1981 roku, ale Ali Agca odsiadywał wyrok za zabicie dziennikarza. Dzisiaj Szary Wilk wychodzi z klatki.

W całej sprawie najbardziej uderza mnie wielkie zainteresowanie mediów postacią owego zabójcy i terrorysty. Komentowane jest każde jego słowo, maniakalne stwierdzenia, wszelkie pomysły i zamiary. Człowiek, który z powodu swoich czynów de facto powinien pójść w zapomnienie, jest traktowany jak jakaś super gwiazda.

 Tak niestety jest na tej ziemi, że dość często popularność zdobywa się nie poprzez wielkie i wspaniałe osiągnięcia dla dobra ludzkości, a przez czyny wyjątkowo ohydne. Zdaje się wskazywać na to treść codziennych serwisów. Niektórzy taki właśnie mają sposób na zdobywanie sławy.

 Na szczęście Biblia zapowiada kres tego rodzaju absurdom, że przestępca jest hołubiony przez media i niemal za każde beknięcie zarabia krocie, a człowiek uczciwy zmaga się z niedostatkiem. Oblicze Pańskie jest zwrócone przeciwko złoczyńcom, aby wytracić z ziemi pamięć ich [Ps 34,17].

 Królestwo Boże będzie się charakteryzowało tym, że bezbożni nie będą tam wcale wspominani. Pamięć o sprawiedliwym jest błogosławiona, lecz imię bezbożnych zgnije [Prz 10,7]. Wieczne potępienie zawiera w sobie myśl: I niechaj wytępi z ziemi pamięć o nich! [Ps 109,15], co praktycznie oznacza absolutny brak zainteresowania bezbożnymi czynami.

 Dzisiaj ludzie pokroju Ali Agcy robią karierę. W Królestwie Bożym nie ma żadnego zapotrzebowania na newsy z piekła. Kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,15–16]. Kto należy do Boga już dzisiaj przejawia takie tendencje. W niebie będziemy zainteresowani wyłącznie tym, co wspaniałe i godne poznawania. Jezioro ogniste na zawsze pogrzebie pamięć o przestępcach i wszelkie archiwa bezbożności.

 Jakoś zrobiło mi się wstyd, że napisałem o Agcy...

Co pomoże zdołowanym?

W dniu dzisiejszym uruchomiono w Polsce telefon zaufania dla osób przeżywających kryzys emocjonalny. Polakom na krawędzi załamania psychicznego pomagać będą dyżurni psycholodzy.

 "Polska to pustynia, jeśli chodzi o udzielanie bezpłatnej pomocy psychicznej i psychiatrycznej" – stwierdził jeden z psychologów. "Ten telefon może zapobiec fali depresji Polaków" - uważają eksperci z Instytutu Psychologii Zdrowia. Ich zdaniem na wielu obszarach kraju nie ma żadnej instytucji, która mogłaby udzielić fachowego wsparcia osobom, które nie potrafią radzić sobie z problemami.

 Telefon zaufania dla zdołowanych – to wyjście naprzeciw osobom, które mają problemy finansowe, straciły pracę, nie radzą sobie z krnąbrnością dzieci, przechodzą kryzys małżeński lub ogólne pogorszenie nastroju i nie wiedzą, co w tej sytuacji mają zrobić. Psycholodzy udzielą jednorazowego wsparcia, a w razie potrzeby skierują do najbliższego specjalisty.

 Chcę wierzyć, że za ideą tego telefonu stoi czyste pragnienie niesienia ludziom pomocy. Nie będę snuł domysłów, że jest to dobrze pomyślany sposób na napędzanie klientów do poradni psychologicznych. Skoro jednak przyjmiemy, że pierwszy wariant jest prawdziwy, to trzeba zadać pytanie, czy rzeczywiście jest to skuteczny sposób pomocy.

 Odnoszę wrażenie, że moda na pomoc psychologiczną sięga już czasem granic absurdu. Praktycznie każdy miewa takie chwile, że poczuje się zagrożony lub obrażony, a według najnowszych trendów natychmiast powinien znaleźć się pod opieką psychologa. Jakoś jednak nie widać, żeby w społeczeństwach, w których od lat nakręca się koniunkturę porad psychologicznych, ludzie byli o wiele bardziej zrównoważeni i silni psychicznie niż gdzie indziej.

 Jako człowiek Biblii nie mogę zgodzić się z opinią, że w Polsce trudno znaleźć instytucję, która mogłaby udzielić fachowego wsparcia osobom z problemami. Przecież w świetle Pisma Świętego człowiek z problemami może zwrócić się do Boga. Trzeba mu upaść na kolana i wyżalić się Bogu. Trzeba mu wziąć do ręki Biblię i wczytać się, wsłuchać się w Słowo Boże, aby zrodziła się w nim wiara. Trzeba mu zacząć żyć w posłuszeństwie Słowu Bożemu. Niech się tylko rozejrzy, a na pewno znajdzie gdzieś w pobliżu wspólnotę Kościoła. Oto właściwy kierunek poszukiwania pomocy. Oto pomoc dostępna dla każdego w każdym czasie i miejscu!

Mogą tego nie wiedzieć ludzie niewierzący w Boga. Nic więc dziwnego, że szukają pomocy u psychologa. Ale chrześcijanie? Oni przecież powinni znać słowa Jezusa: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie [Mt 11,28]. Dla wierzących ten kierunek znany jest od wieków: Do ciebie przychodzi wszelki człowiek z wyznaniem grzechów. Gdy zbytnio ciążą nam występki nasze, Ty je przebaczasz [Ps 65,3–4].

 Kto nie zna i nie chce znać Boga, w chwilach kryzysu niech sobie dzwoni lub idzie do psychologa. Jego sprawa. Podam mu nawet nr tego telefonu - 116 123 od poniedziałku do piątku w godzinach od 14.00 do 22.00   A ja? Skąd nadejdzie mi pomoc? Pomoc moja jest od Pana, który uczynił niebo i ziemię [Ps 121,1–2].

16 stycznia, 2010

Powszechne kapłaństwo?

Kilka miesięcy temu wyszło na jaw, że pewna sprzątaczka w jednym z sandomierskich gabinetów stomatologicznych, pod nieobecność właścicielki, „po godzinach” przebierała się za panią stomatolog i bez żadnych uprawnień wykonywała zabiegi dentystyczne. Wiadomo, że w ten sposób przyjęła co najmniej pięćdziesięciu pacjentów. Nie wiadomo natomiast w jakim stopniu zagrażały one zdrowiu i życiu ludzi, którzy stali się ofiarami fałszywej dentystki.

 Powie ktoś, że wykształcenie i uprawnienia nie mają tu praktycznie żadnego większego znaczenia. Najważniejsze, żeby dobrze, zgodnie ze sztuką w danej dziedzinie, wykonać pracę i już. Przecież może być tak, że i wykształcony fachowiec popełni kardynalny błąd i zagrozi bezpieczeństwu pacjenta. Czy jednak sami poddalibyśmy się operacji chirurgicznej, wiedząc, że będzie ona wykonywana nie przez lekarza, a przez sprzątaczkę?

 Dziś kilka słów o kwalifikacjach w posłudze duszpasterskiej i ogólnie kościelnej. Pismo Święte wskazuje, że w celu uniknięcia błędów i nadużyć, powoływanie i wyznaczanie do służby Bożej w okresie wczesnego Kościoła odbywało się dwuetapowo. Bóg powoływał do swojej służby danego człowieka, a następnie oczekiwał, że to powołanie zostanie zweryfikowane i potwierdzone przez braci od lat już pełniących służbę w Kościele.

 Oto klasyczny przykład: W Antiochii, w tamtejszym zborze, byli prorokami i nauczycielami: Barnaba i Symeon, zwany Niger, i Lucjusz Cyrenejczyk, i Manaen, który się wychowywał razem z Herodem tetrarchą, i Saul. A gdy oni odprawiali służbę Pańską i pościli, rzekł Duch Święty: Odłączcie mi Barnabę i Saula do tego dzieła, do którego ich powołałem. Wtedy, po odprawieniu postów i modlitwy, nałożyli na nich ręce i wyprawili ich [Dz 13,1–3].

 Nie wystarczyło, że Barnaba i Saul odebrali bezpośrednio od Boga powołanie do określonej posługi. Chociaż mogli mieć oni co do tego silne przekonanie wewnętrzne, to jednak nie mogli podejmować służby, zanim nie potwierdzili tego inni bracia poprzez włożenie na nich rąk. Z drugiej strony, samo włożenie rąk braci, bez osobistego przekonania o Bożym powołaniu do służby, zaowocowałoby raczej kolejnymi urzędnikami kościelnymi, niż pełnymi Ducha Świętego i pasji sługami Bożymi.

 Tak jak do dobrego wykonywania zawodu lekarza potrzebny jest i talent, i ludzkie wykształcenie, tak do wykonywania posługi kościelnej konieczne jest i Boże powołanie, i ordynacja poprzez nałożenie rąk starszych. Nie zaniedbuj daru łaski, który masz, a który został ci udzielony na podstawie prorockiego orzeczenia przez włożenie rąk starszych [1Tm 4,14]. Dar posługiwania w Kościele musi być dwustronnie potwierdzony.

Wciąż jednak zdarzają się przypadki, że tu i ówdzie jakiś gorliwiec, pomijając ustalony przez Boga porządek, niczym wspomniana sprzątaczka „po godzinach”, zabiera się za posługiwanie ludziom, narażając ich na duchową prowizorkę, a siebie na konsekwencje surowego sądu Bożego.

Idea powszechnego kapłaństwa dotyczy tego, że każdy z nas sam odpowiada przed Bogiem za zbawienie swojej duszy, a nie, że każdy może zabierać się za posługę duszpasterską. Nie można, ot tak, postanowić sobie, że będzie się pastorem w Kościele. Trzeba być najpierw powołanym przez Boga, a potem to powołanie powinno być rozpoznane i potwierdzone przez starszych Kościoła. Poddanie się tej weryfikacji jest dodatkowym dowodem powołania przez Boga.

15 stycznia, 2010

Haiti: Dlaczego?

Po wtorkowym trzęsieniu ziemi wielu ludzi na Haiti zadaje pytania, które można zsumować jednym zdaniem: Co takiego zrobiliśmy złego, że Bóg zsyła na nas takie klęski? Nic dziwnego, że mają takie myśli. W chwilach nieszczęścia nasuwa się nam mnóstwo wątpliwości. Ktoś policzył, że biblijny Hiob w swoim nieszczęściu zadał ponad 330 pytań. Czy na wszystkie otrzymał odpowiedź?

 Powszechnie wiadomo, że Jezus zapowiedział: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu, i będą wielkie trzęsienia ziemi i miejscami zarazy, i głód, i straszne widoki, i znaki ogromne z nieba [Łk 21,10–11]. Poprzez retoryczne pytanie: Czy zdarza się w mieście nieszczęście, którego by Pan nie wywołał? [Am 3,6] Biblia wskazuje również, że żadna tragedia nie dzieje się poza wolą lub dopustem Najwyższego. Jeżeli kogokolwiek warto pytać o przyczyny nieszczęścia z 12 stycznia 2010 roku, to najlepiej zwrócić się z tym do Boga.

Stawianie pytań przez dotkniętych klęską Haitańczyków jest jak najbardziej uzasadnione. Hiob w końcu usłyszał i zrozumiał, o co w jego ciężkich przeżyciach chodziło. Asaf dotarł wreszcie do tajemnic Bożych i skończyły się jego rozterki, czy warto zachowywać w pobożności swoje życie [patrz: Ps 73]. Niechby i oni dotarli do sedna sprawy. Niechby naprawdę zechcieli posłuchać, co Bóg ma im do powiedzenia. Obyście dziś głos jego usłyszeli [Ps 95,7]. Oddalony o tysiące kilometrów modlę się o to, by w tamtym nieszczęściu pojawiły się też i pozytywne owoce duchowe.

Spójrzmy też na sprawę z innej strony. Takie chwile objawiają prawdę o stanie ducha współczesnego człowieczeństwa. Okazuje się, że jest on bardzo zróżnicowany. Na Haiti od razu pojawili się ludzie, którzy wykorzystując powstałe po kataklizmie totalne zamieszanie, grasują i rabują. Ale jednocześnie owa tragedia w innych ludziach wzbudziła z kolei bardzo silne współczucie i pragnienie niesienia pomocy. W Polsce w minioną niedzielę tysiące ludzi dawało pieniądze, aby pomóc chorym dzieciom, ale znaleźli się i tacy, którzy te „święte” pieniądze rabowali.

Czuję się dumny, że 54 polskich ratowników poleciało dziś z 10 psami i profesjonalnym sprzętem, by poszukiwać żywych ludzi pod zwałami gruzów w stolicy Haiti. Niemniejszą dumę odczuwałem też wczoraj w Solecznikach na Litwie, wyładowując kościelnego busa wypełnionego darami zebranymi w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku. Zawieźliśmy je na Wileńszczyznę, aby wesprzeć ludzi, których bardzo dotkliwie dotknęła recesja na Litwie. Każde nieszczęście może przyczynić się też do czegoś dobrego.

 Wprawdzie nie mam odpowiedzi na tytułowe pytanie, ale gdy w moim życiu dzieje się jakieś nieszczęście, staję przed Bogiem i zazwyczaj mam wiele przemyśleń. Niezależnie od obrotu sprawy, dla mnie osobiście mają one konstruktywny i krzepiący charakter. [Fot. PAP/EPA]

13 stycznia, 2010

Podgryzione korzenie

Ponieważ z grubsza rzecz biorąc korzenie zachodniej cywilizacji tkwią w Biblii, należałoby się spodziewać biblijnych postaw i zachowań w praktyce życia jej przedstawicieli. Tymczasem sprawy się mają tak, jakby jakiś robak popodgryzał nam owe korzenie.

Prezydent Stanów Zjednoczonych złożył przysięgę na Biblię, a w swoich decyzjach nie kieruje się zasadami biblijnej moralności. Parę dni temu na ważne stanowisko państwowe mianował transseksualistę – mężczyznę, który uważa się za kobietę. Najważniejszy człowiek na świecie najwyraźniej uznał, że Mitchell może być Amandą, chociaż sam Stwórca wyznaczył i ustalił płeć człowieka w chwili jego poczęcia.

 Joel Osteen, pastor największego w Stanach megakościoła wyrósł w pastorskiej rodzinie i z Biblią dobrze jest obeznany, a jednak z jakiegoś powodu nie zawsze zważa na jej treść. Oto dziękował Bogu za nowo wybraną panią burmistrz miasta Houston, Annisę Parker, która jest jawną lesbijką. Wydawałoby się, biblijnie wierzący kaznodzieja, a wznosi publiczne dziękczynienie Bogu za to, że największym miastem Teksasu kierować będzie osoba praktykująca grzech, przeciwko któremu Bóg wyraźnie objawia swój gniew [zobacz Rz 1,18–32].

 Nie inaczej było z ludem Bożym Starego Testamentu. Izraelici mieli właściwe korzenie wiary, bo byli przecież potomkami Abrahama, ojca wszystkich wierzących w żywego Boga. Mocno się zresztą na to pochodzenie powoływali, a jednak Syn Boży wskazał, że praktycznie z Abrahamem i z Bogiem nie mają już nic wspólnego.

Odpowiadając, rzekli mu: Ojcem naszym jest Abraham. Jezus im rzecze: Jeżeli jesteście dziećmi Abrahama, spełniajcie uczynki Abrahama. Lecz teraz chcecie zabić mnie, człowieka, który wam mówił prawdę, którą usłyszałem od Boga: Abraham tego nie czynił. Wy spełniacie uczynki swojego ojca. Na to mu rzekli: My nie jesteśmy zrodzeni z nierządu; mamy jednego Ojca, Boga. Rzekł im Jezus: Gdyby Bóg był waszym Ojcem, miłowalibyście mnie, Ja bowiem wyszedłem od Boga i oto jestem. Albowiem nie sam od siebie przyszedłem, lecz On mnie posłał. Dlaczego mowy mojej nie pojmujecie? Dlatego, że nie potraficie słuchać słowa mojego. Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego [Jn 8,39–44].

 Mocne słowa usłyszeli Żydzi z ust Jezusa. Dlaczego? Ponieważ Syn Boży widział, że praktyka ich życia jest odcięta od korzeni prawdziwej wiary w żywego Boga. Wielu współczesnych chrześcijan znalazło się w takim samym stanie. Teoretycznie powołują się na Biblię, ale w codziennym życiu nie przejmują się jej treścią. Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły [Obj 3,1] - powiedziałby Jezus.

Wczoraj na spotkaniu grupy domowej rozmawiałem z przyjaciółmi o roli Pisma Świętego. Zgodnie stwierdziliśmy, że wierzymy i wyznajemy, że Biblia jest jedyną normą naszej wiary i życia. Tak wygląda teoria. Tak wczoraj z przekonaniem mówiłem, bo to są korzenie biblijnego chrześcijaństwa. A jak żyję dzisiaj? Czy moje postawy i czyny biorą się z Biblii i stale przez nią są weryfikowane?

Muszę uważać aby przypadkiem jakiś robak nie podgryzł mi tych wspaniałych korzeni, tak że Biblia praktycznie pełniłaby już tylko symboliczną rolę w moim życiu. Jakąż wtedy wartość miałyby moje starania o utrzymanie w zborach zdrowej nauki? Pragnę codziennie, aż do końca, z Biblii czerpać mądrość, motywację i wskazówki do życia. A Ty?

12 stycznia, 2010

Akcja T4

Pomnik ku pamięci ofiar akcji T4
w miejscu nieistniejącego budynku
przy Tiergartenstraße 4 w Berlinie
T4 do tej pory kojarzyło mi się z volkswagenem transporterem. Od kilku lat jeżdżę takim busem, co zostawia mi w pamięci niemal same przyjemne odczucia. Jednak dzisiaj moja świadomość poszerza się o wspomnienie, w wyniku którego na dźwięk hasła T4 będę raczej popadał w zadumę. Mam na myśli program fizycznej eliminacji ludzi niedorozwiniętych lub chorych psychicznie, realizowany przez hitlerowców w czasie II Wojny Światowej, a nazwany właśnie Aktion T4.

Początkiem tego mrocznego projektu okazała się narada Hitlera w Grand Hotelu w Sopocie pod koniec września 1939 roku. Zwołał ją, aby w trosce o utrzymanie czystości ludzkiej krwi przedstawić plany dotyczące likwidacji osób umysłowo chorych. Całości tego bestialskiego pomysłu dorobiono pozornie słuszną ideologię likwidacji życia niewartego życia (niem. "Vernichtung von lebensunwertem Leben") i wprowadzono go w czyn. Skrót T4 pochodzi od adresu biura owego przedsięwzięcia, mieszczącego się w Berlinie przy Tiergartenstraße 4.

Przypominam o tym właśnie dzisiaj, bo 12 stycznia 1940 roku żandarmeria niemiecka w ramach akcji T4 rozstrzelała 440 pacjentów szpitala psychiatrycznego w Chełmie. Miał to być jeden z kroków prowadzących do uzdrowienia europejskiej populacji. Za ludzi naprawdę godnych życia i rozmnażania uchodzili bowiem wtedy głównie zdrowi przedstawiciele rasy aryjskiej. Ludzie chorzy albo obywatele narodowości np. żydowskiej lub cygańskiej zdaniem Hitlera nie mieli prawa dłużej zaśmiecać kontynentu.

W związku z tą makabryczną likwidacją chełmskiego szpitala dwie myśli cisną się do mojej chrześcijańskiej głowy. Pierwsza ma związek z tym, że i dzisiaj na swój sposób wartościuje się ludzi. Padają słowa pogardy pod adresem biednych i niewykształconych. Na szczytach władzy i popularności pełno moralnych bankrutów, a kto koniecznie chce wieść prawy żywot, naraża się na śmieszność. Jak bumerang powraca też kwestia eutanazji.

Nawet chrześcijanie miewają prywatne, niekoniecznie biblijne kryteria oceny. Ważniejsze od tego, co mówi Biblia, są dla nich ich własne poglądy bądź zwykła poprawność polityczna. Dla przykładu czytałem ostatnio wypowiedź pastora znanego kijowskiego megezboru, który w odpowiedzi na pytanie: Pastorze, co sądzisz o papieżu Janie Pawle II? Czy był mężem Bożym? odpowiedział: Tak, sądzę, że był wspaniałym mężem Bożym. Że był wspaniałym, wielkim człowiekiem, wręcz  idealnym zwierzchnikiem rzymskokatolików, to się zgadza, ale czy w świetle nauki biblijnej naprawdę był wielkim sługą Bożym?

 Mało kogo to obchodzi, co na temat wartości czlowieka ma do powiedzenia sam Stwórca. Nie pytał o to Hitler zakładając swoim żołnierzom pasy z hasłem „Gott mit uns” i wysyłając ich do uśmiercania niepełnosprawnych. Nie pytają o to też współcześni opiniotwórcy. A Biblia naucza, że każda dusza jest wartościowa w oczach Bożych. Nie tylko przedstawiciele jednej rasy, a w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje [Dz 10,35]. Nikt nie jest na z góry przegranej pozycji, bo On chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy [1Tm 2,4]. Dla nikogo Bóg nie zaplanował likwidacji, gdyż Bóg nie przeznaczył nas na gniew, lecz na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa [1Ts 5,9].

Druga myśl dotyczy możliwości udoskonalenia ludzkości. Akcja T4 to potworny przykład tego, jakie mogą być pomysły i jakie owoce, gdy grzeszny człowiek zabiera się za poprawianie ludzkiej rasy. Biblia naucza, że tylko w jeden sposób może nastąpić prawdziwe odrodzenie ludzkości. Bynajmniej nie poprzez jakąś czystkę. Jest to możliwe wyłącznie na drodze wiary w oczyszczającą i usprawiedliwiającą moc krwi wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Chrystusa Jezusa, który dał samego siebie za nas, aby nas wykupić od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud na własność, gorliwy w dobrych uczynkach [Tt 2,13–14].

 By stworzyć w ludziach taką nową kategorię jakości, Bóg wcale nie potrzebuje do tego osobników z wysokim IQ i wolnych od psychofizycznych defektów. W owym dniu, mówi Pan, zbiorę chromych, zgromadzę to, co rozproszone, i tych, których utrapiłem. Z tego, co chrome, stworzę resztkę, a z tego, co rozproszone, potężny naród; a Pan będzie nad nimi królował na górze Syjon, odtąd aż na wieki [Mi 4,6–7].

 Kto z całego serca uwierzy w Jezusa Chrystusa, ten – niezależnie od tego, kim wcześniej był, zostaje podniesiony do godności dziecka Bożego. Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym [1Pt 2,9]. Bóg nie ma względu na osobę. Wszyscy mają równe szanse w dostępie do zbawienia i wszyscy są przez Boga zaproszeni. Jezus nie uśmiercał chorych i ułomnych. On okazywał im troskę i ich uzdrawiał.

Niestety, nie wszyscy ludzie będą zbawieni. Lecz nie dlatego, że Bóg uruchomi jakąś niebiańską akcję T4 i z góry ich wyeliminuje jako nieprzydatnych. Ktokolwiek znajdzie się w piekle, trafi tam tylko dlatego, że nie chciał skorzystać z dawanej mu przez Boga łaski usynowienia.

Wierzę, że ludzie umysłowo niepełnosprawni znajdą się w Królestwie Bożym na mocy ofiary i wstawiennictwa Syna Bożego, bez konieczności wcześniejszego wyznania wiary i podejmowania osobistej decyzji o naśladowaniu Jezusa. Jednocześnie zostaną oczywiście całkowicie uwolnieni od wszelkich defektów ziemskiej egzystencji.

11 stycznia, 2010

Do kogo tu mieć pretensje?

Cała Polska zmaga się z dużymi opadami śniegu. Nie tylko indywidualni kierowcy mają trudności. Wystąpiły też poważne zakłócenia w obsłudze pasażerów na dworcach kolejowych i lotniskach. Tysiące ludzi zostało pozbawionych energii elektrycznej.

W tej sytuacji dziennikarze dwoją się i troją, aby ustalić, kto zawinił, że drogi są zasypane śniegiem, pociągi mają opóźnienie, a samoloty nie mogą normalnie wystartować? Szczerze zdumiało mnie stwierdzenie jednego z redaktorów, że przecież w tej sytuacji ludzie mają prawo mieć do kogoś pretensje! Trzeba tylko ustalić do kogo?

 A czemu by tak po prostu nie okazać zrozumienia i we wzajemnej życzliwości stawić czoła chwilowym perturbacjom? Czyż zawsze i na wszystko trzeba psioczyć? Bądźcie wielkoduszni wobec wszystkich [1Ts 5,14] – poucza nas Biblia. To zalecenie staje się szczególnie ważne właśnie wtedy, gdy sprawy nie idą tak, jak by się chciało. Wspaniałomyślność wobec bliźnich w czasie, gdy wszystko się nam dobrze układa, to żadna sztuka.

 Synowie Izraela nie mieli do nikogo pretensji, że wychodząc z egipskiej niewoli mogą przekroczyć Morze Czerwone suchą stopą. Gdy jednak na pustyni pojawiły się trudności, zaczęli szukać winnego i zgłaszać pretensje. Cały zbór synów izraelskich szemrał na pustyni przeciwko Mojżeszowi i Aaronowi. I rzekli do nich synowie izraelscy: Obyśmy byli pomarli z ręki Pana w ziemi egipskiej, gdyśmy siadali przy garnku mięsa i mogli się najeść chleba do syta! Bo wyprowadziliście nas na tę pustynię, aby całe to zgromadzenie zamorzyć głodem [2Mo 16,2–3]. Czy te pretensje były uzasadnione?

Pismo Święte nie tylko nie zaleca postawy ciągłych roszczeń i pretensji, ale wręcz ostrzega, że mogą one sprowadzić na nas gniew Boży. Wracając do Izraelitów szukających winnego ich losu na pustyni, czytamy: Ani nie szemrajcie, jak niektórzy z nich szemrali, i poginęli z ręki Niszczyciela [1Ko 10,10].

Gdyby jednak ktoś uparcie chciał ustalić, kto jest winny tego, że spadło tak dużo śniegu i pojawiły się wszystkie te utrudnienia, to podaję adres: On posyła swój rozkaz na ziemię, szybko biegnie słowo jego. On daje śnieg jak wełnę, szron jak popiół rozsypuje. Rozrzuca grad swój jak okruchy. Któż ostoi się przed jego mrozem? Posyła słowo swoje i sprawia roztopy, wionie swym wiatrem i ciekną wody [Ps 147,15–18].

 Jeśli ktoś chce, to na swoją odpowiedzialność niech z tego powodu zgłasza swoje pretensje. Ja wracając nocą do domu, kilkaset kilometrów jadąc w śnieżycy, oddawałem Mu chwałę, bo uznaję, że wielki jest Pan nasz i potężny w mocy, mądrość jego jest niezmierzona [Ps 147,5]. Po zakończeniu podróży zaś podziękowałem Mu, że mimo tych utrudnień, dotarłem do domu.

 A tak nawiasem mówiąc, przecież Bóg wyraźnie zapowiedział: Dopóki ziemia istnieć będzie, nie ustaną siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, dzień i noc [1Mo 8,22]. Kto więc w styczniu rusza w drogę, to nawet jeśli nasłuchał się niestworzonych rzeczy o globalnym ociepleniu, jest przecież świadomy, że właśnie trwa zima.

08 stycznia, 2010

Głęboki ukłon w stronę rodziców

Dwieście dziesięć lat temu, 8 stycznia 1800 roku we Francji, niedaleko miasteczka Aveyron, znaleziono w lesie chłopca. Jego wiek oszacowano na 7 – 12 lat. Nie umiał mówić i zachowywał się jak dzikie zwierzę. Miał na ciele wiele blizn. Przeżył prawdopodobnie dzięki towarzystwu jakichś zwierząt. Nazwano go Victor z Aveyron ale częściej mówiono o nim – dziki chłopiec z Aveyron.

Victor nie jest jedynym znanym przypadkiem tzw. wilczych dzieci, czyli dzieci wychowanych przez zwierzęta. Czytałem o Genie, dzikim dziecku z Kalifornii oraz o kilku podobnych przypadkach w Indiach. Znanymi przykładami wilczych dzieci są też fikcyjne postacie Romulusa i Remusa czy też żyjący wśród zwierząt popularny Tarzan.

Po znalezieniu dzikiego chłopca z Aveyron zajął się nim pewien francuski lekarz. Chociaż podejmował rozliczne starania wychowawcze, jednak Victor nigdy nie nauczył się już mówić. Początkowo robił duże postępy w życiu społecznym i uczył się wypełniać polecenia. Niestety, po pięciu latach ten proces się zatrzymał, a w 1828 roku Victor zmarł.

 Bardzo interesujące moim zdaniem jest to, że we wszystkich wspomnianych przypadkach dzikie dzieci, pomimo nawiązanego kontaktu z ludźmi, nie były już w stanie normalnie żyć w ludzkim środowisku. Świadczy to o wielkiej randze tzw. socjalizacji pierwotnej, dokonującej się poprzez kontakt z rodzicami, zwłaszcza z matką. Wszystko, co dzieje się z człowiekiem później ma już charakter wtórny i jest uzależnione od tych pierwszych lat jego życia.

 Cóż? Winienem wdzięczność mojej mamie. Jej czułość, troska, czujność, wyobraźnia, odwaga, inteligencja, wiara, mądrość życiowa itd. nie wiadomo kiedy przeszły na mnie i uformowały moją osobowość. Niemal bezwiednie nauczyłem się przy niej mowy i innych form komunikacji interpersonalnej. Wyrosłem na człowieka. Choćby mnie teraz ktoś wypędził do lasu, to już na zawsze zostaną mi te ludzkie zachowania.

 Czyż w świetle powyższego, nie brzmią jaśniej znane słowa Pisma: Wychowuj chłopca odpowiednio do drogi, którą ma iść, a nie zejdzie z niej nawet w starości [Prz 22,6]? Pierwsze miesiące i lata życia przesądzają o tym, jaka będzie to droga. Jeżeli zabraknie w nich dostatecznej dawki człowieczeństwa, to pozostanie jakiś nieodwracalny defekt. Z kim kto przestaje, takim się staje...

Zajrzyjmy na chwilę do lustra i spróbujmy się uśmiechnąć do napotkanego tam człowieka. Dzięki niech będą Bogu za naszych rodziców! Naprawdę wykonali kawał dobrej roboty, bo wilcze dzieci nie potrafią się uśmiechać :)

07 stycznia, 2010

Kraj moich nadziei

Od pięćdziesięciu lat żyję w Polsce i będąc rdzennym Polakiem z uwagą śledzę, to co się dzieje w moim kraju. W trudnych latach nigdy nawet nie myślałem, żeby stąd czmychnąć i poprawić sobie warunki ziemskiego bytu. Po prostu, wiem, że tu jest moje mjesce na ziemi. Czy jednak jestem polskim patriotą?

Smucę się na przykład, że w mojej ziemskiej ojczyźnie zauważam większą troskę o symbole, niż o ludzkie życie. Gdy skradziono metalowy napis, to uruchomiono takie środki i siły ścigania, że w ciągu kilku dni go odnaleziono, a złodzieje już siedzą w areszcie. W sprawę osobiście zaangażował się nawet sam premier, wzywając a potem wynagradzając policjantów, jakby chodziło o sprawę życia i śmierci wielu obywateli RP. Gdy zaś na przykład zastrzelono komendanta głównego policji, to jakoś przez dwanaście lat nikt się do tego na dobre nie może zabrać. Kolejni świadkowie znikają z tego świata, a niewyjaśniona sprawa wciąż jest w toku.

 Czy mnie to dziwi? Jeżeli widzisz, że w kraju ubogi jest gnębiony i że prawo i sprawiedliwość są gwałcone, nie dziw się temu, bo nad wysokim czuwa wyższy, a jeszcze wyższy nad tamtymi [Kzn 5,7]. Takie są ludzkie układy. Tak tu jest, że wielu zabójców swobodnie chodzi po mieście, natomiast ludzie, którzy kuszeni zyskiem, na zlecenie ukradli wycięte z blachy trzy słowa, natychmiast trafiają do aresztu.

Bynajmniej nie bagatelizuję sprawy tej kradzieży. Chodzi o to, że zaangażowanie policji i prokuratury nie jest adekwatne do charakteru przestępstwa i najwyraźniej zależy od politycznej smyczy. Pamiętam, jak siostra porwanego dla okupu i po dwóch latach zamordowanego Krzystofa Olewnika, powiedziała, że dla niej nie istnieje tu już żadna Rzeczypospolita, że nie wierzy tu już w żadną sprawiedliwość.

 Ja też nie wierzę, że na ziemi można liczyć na cokolwiek dobrego. Współczuję więc ludziom, którzy tutaj ulokowali swoje życiowe nadzieje. Wcześniej czy później muszą się rozczarować. Ale my oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość [2Pt 3,13].

Cieszę się, że w mojej niebiańskiej ojczyźnie wszystko stoi na nogach, bo sam Pan wymierza sprawiedliwość i przywraca prawo wszystkim uciśnionym [Ps 103,6]. Wraz z nadejściem Królestwa Bożego skończą się ludzkie układy i przywrócona będzie wieczna sprawiedliwość [Dn 9,24]. I głupiego już nie będą nazywali szlachetnym, a o łotrze nie będą mówić, że zacny [Iz 32,5]. Oto kraj moich nadziei.

 Kto będzie żyć wiecznie radując się tym wszystkim, co niesie z sobą Królestwo Boże?  Odpowiadając Jezus, rzekł mu: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego. Rzekł mu Nikodem: Jakże się może człowiek narodzić, gdy jest stary? Czyż może powtórnie wejść do łona matki swojej i urodzić się? Odpowiedział Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego. Co się narodziło z ciała, ciałem jest, a co się narodziło z Ducha, duchem jest. Nie dziw się, że ci powiedziałem: Musicie się na nowo narodzić [Jn 3,3–7].

 Narodziłem się na nowo z wody i z Ducha. Wierzę w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36]. Z radosną nadzieją modlę się więc do Boga – Przyjdź Królestwo Twoje...  A ty?

06 stycznia, 2010

Wiadomo skąd

W kraju nad Wisłą mamy dziś Dzień Filatelisty. Gdy tylko zacząłem o tym myśleć, od razu zalała mnie fala wspomnień z lat dzieciństwa; pierwsze klasery ze znaczkami pocztowymi, kompletowanie serii, wymiana, zdobywanie znaczków zagranicznych itd. Jednym słowem, chłopięca pasja w pełnym rozkwicie, a jednocześnie ciekawa forma edukacji. Ileż rzeczy dowiedziałem się przy tych znaczkach!

 Sam już od dawna nie zbieram znaczków, ale okazuje się, że w Polsce wciąż nie brakuje filatelistów. Wprawdzie jest ich znacznie mniej niż przed kilkudziesięcioma laty, kiedy to tysiące ludzi zbierało znaczki pocztowe, ale nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wciąż jest ich aż tak wielu. Dla przykładu płocki, jeden z dwudziestu czterech Okręgów Polskiego Związku Filatelistów, zrzesza obecnie około 350 członków.

 Ojczyzną znaczka pocztowego jest Wielka Brytania. Po raz pierwszy wprowadzono go do użytku w dniu 6 maja 1840 roku, w ramach wielkiej reformy poczty brytyjskiej. Otóż posłużono się nim do uiszczenia opłaty za doręczenie listu z góry przez nadawcę, wbrew wcześniejszym praktykom pobierania opłat od adresatów.

 Na ziemiach polskich znaczki pocztowe pojawiły się w 1850 roku. Były to znaczki państw zaborczych, Austrii i Prus. Pierwszy polski znaczek pocztowy wprowadzono do obiegu 1 stycznia 1860 roku. Wkrótce potem dotarła do nas też moda na ich kolekcjonowanie. Pierwsze stowarzyszenie filatelistyczne pod nazwą "Klub Filatelistów" powstało w dniu 6 stycznia 1893 roku w Krakowie i właśnie na pamiątkę tego wydarzenia, dzień 6 stycznia jest obchodzony jako Dzień Filatelisty.

 Wspomniana już Wielka Brytania jest jedynym krajem na świecie, na którego znaczkach nigdy nie podawano nazwy państwa. Znakiem identyfikującym był zawsze przedstawiony na znaczku wizerunek osoby panującej. Przypominało mi to ewangeliczną scenę, kiedy to Jezusowi zadano podchwytliwe pytanie, czy należy płacić podatki. Przynieście mi denar, abym go obejrzał. Tedy mu przynieśli. A On rzekł do nich: Czyj to wizerunek i napis? A oni mu odpowiedzieli: Cesarski. Wtedy Jezus powiedział im: Oddawajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest Bożego, Bogu. I podziwiali go [Mk 12,15–17].

 Właśnie tę znaną z ojczyzny znaczka pocztowego ideę identyfikacji w oparciu o wizerunek władcy, chcę dziś podkreślić w Dniu Filatelisty. Każdy list z Wielkiej Brytanii łatwo rozpoznać po znaczku z wizerunkiem Elżbiety II. Nie zachodzi potrzeba wczytywania się w adres nadawcy. Głowa Królowej na znaczku stanowi dostateczną informację skąd ten list przyszedł.

 Swego czasu apostoł Paweł napisał chrześcijanom z Koryntu: Wy jesteście listem naszym, napisanym w sercach naszych, znanym i czytanym przez wszystkich ludzi; wiadomo przecież, że jesteście listem Chrystusowym sporządzonym przez nasze usługiwanie, napisanym nie atramentem, ale Duchem Boga żywego, nie tablicach kamiennych, lecz na tablicach serc ludzkich [2Ko 3,2–3]. Co jest znakiem identyfikującym ów żywy list Chrystusowy? Obraz Syna Bożego zauważalny w charakterze i postępowaniu każdego prawdziwego chrześcijanina.

Ciekawa z biblijnego punktu widzenia myśl kryje się też w tym, że znaczek pocztowy został wprowadzony po to, by z góry opłacić dotarcie listu do celu. Kto uwierzył w skuteczność ofiary Chrystusa, ten wie, co mam na myśli...

05 stycznia, 2010

Nie daj się "osłupić"!

5 stycznia w kościele katolickim, zwłaszcza wschodnim, jest dniem wspomnienia świętego Szymona Słupnika. Z chwilą, gdy zmarli jego bliscy i jako młody człowiek pozostał sam na świecie, postanowił on oddzielić się od ludzi i wieść ascetyczny, pustelniczy tryb życia. Zasłynął z tego, że wystawił sobie trzy metrowy słup z jakimś podestem na górze i tam nieustannie przebywał modląc się i kontemplując swą wiarę. Z biegiem czasu przenosił się na wyższe słupy, aby ostatecznie siedzieć rzekomo na słupie o wysokości osiemnastu metrów.

 Szymon Słupnik podobno miał spędzić na słupie czterdzieści lat, aż do samej śmierci w 459 roku, gdy był już siedemdziesięcioletnim starcem. Pod jego słup, z którego głosił też kazania, podchodziło wielu zaciekawionych ludzi. Przybywali nawet pielgrzymi z dalekich stron, aby prosić Szymona o radę i wstawiennictwo w modlitwie.

 Jak wyglądało jego życie na tym słupie od strony praktycznej? Rozumiem, że jadał to, co przynosili mu okoliczni mieszkańcy i pielgrzymi. Próbuję wyobrazić sobie i to, że miał na słupie tylko płaszcz z kapturem, który chronił go i przed deszczem, i przed upalnym słońcem, i przed nocnym chłodem. Ale jak załatwiał swoje naturalne potrzeby? Jak utrzymywał higienę osobistą, skoro ze słupa nie schodził? Tego już nie rozumiem i nawet nie jestem ciekawy ;)

 Gdy słyszę o takim wyrażaniu pobożności, to zachodzę w głowę, jaki miałaby ona mieć sens? Siedzieć przez czterdzieści lat na słupie oddzielony od normalnego życia, nawet Biblii nie czytać, a tylko rozmyślać – to rozmaite pomysły, zwłaszcza, gdy słońce mocniej przypali, mogą człowiekowi przyjść do głowy. Czy ktoś taki może być uznany za autorytet w sprawach wiary i pobożności?

Niestety, dzisiaj także mamy różnej maści mistyków i ascetów, którzy swoje przekonania opierają na tym, co im się przyśni, albo co im powie wewnętrzny głos. Mamy, czy raczej mieliśmy, współbraci, którzy oddzielili się od wspólnoty kościelnej i gdzieś na boku, zamknięci we własnych ścianach, praktykują swą wiarę. Mamy też duchowych przywódców, którzy dalecy od życiowych obowiązków przeciętnego człowieka, absolutnie nie zweryfikowani przez praktykę codziennego życia rodzinnego – niczym Szymon ze słupa, z kilku metrów nad ziemią – odgrywają rolę ekspertów i radzą ludziom, jak mają żyć.

W świetle Biblii widzimy, że Bogu podobają się ludzie przekuwający swą wiarę w czyn. W otoczeniu domowników i współpracowników, poddawani codziennej próbie, stawiani ciągle na nowo przed wyborem pomiędzy miłością bliźniego a egoizmem, zawziętością a przebaczeniem – tylko wtedy możemy wydać wiarygodne świadectwo swej wiary oraz miłości do Boga i bliźniego. Żelazo ostrzy się żelazem, a zachowanie swojego bliźniego wygładza człowiek [Prz 27,17]. Bóg powołał nas do życia wśród ludzi, jako wierzących umieścił nas w zborze, aby było wiadomo, czy upodobniamy się do Jezusa, czy wciąż jesteśmy tacy sami.

Pobożność powinna przekładać się na praktykę życia i sprawdzać się na co dzień. Biblia nakazując ostrożność przy napotykaniu na rozmaitych złych ludzi, wśród nich wymienia też takich, którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy; również tych się wystrzegaj [2Tm 3,5]. Szymon Słupnik przybrał pozór pobożności, ale życiem swoim tej pobożności nie potwierdził. Można by nawet rzec, że uciekając od życia na wysoki słup wydał świadectwo, że jego pobożność była tak słabiutka, że bała się stanąć oko w oko z wyzwaniami codziennego życia.

 Świętość, która nie przechodzi codziennej próby, chociaż z daleka wygląda okazale, może okazać się bardzo miałka. Wierność męża dopiero wtedy nabiera blasku, gdy wokoło są inne atrakcyjne kobiety. Prawość charakteru ujawnia się przy wypełnianiu własnej deklaracji skarbowej. O ojcowskim sercu można coś rzeczowego powiedzieć, gdy ma się dzieci.

 Schodźmy więc ze słupa, nawet jeśli przebywanie na nim przyjemnie nas nastraja, bo wydaje się nam, że jesteśmy wyżsi od innych.

04 stycznia, 2010

Na dziesięciu tylko jeden?

Dziś kilka słów o frekwencji na nabożeństwach. Ogólne tendencje są takie, że coraz mniej chrześcijan bierze w nich udział. Czytałem, że w minione święta tylko 7% Brytyjczyków poszło do kościoła. We Francji, gdzie 64% mieszkańców uważa się za katolików, tylko 4,5% z nich uczęszcza na mszę.

 Co w tym czasie robią? Wypoczywają, jadą na zakupy, wykonują drobne prace przydomowe itd. Bardzo to zastanawiające, bo przecież pierwsze z rzymskokatolickich przykazań kościelnych wzywa: W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy Świętej i powstrzymać się od prac niekoniecznych. Jednak wyznawcy tradycyjnych kościołów coraz mniej się takimi przykazaniami przejmują.

 A jak jest z tą frekwencją w ewangelicznych społecznościach? Czy aż tak zdecydowanie lepiej? Oto właśnie wykreśliliśmy z naszej wspólnoty siedem osób, które pojawiają się na nabożeństwie tylko od wielkiego dzwonu. Ich udział w życiu Kościoła stał się fikcją. Formalnie do niego przynależeli, ale praktycznie od wielu miesięcy nawet tu nie zajrzeli. Dlaczego?

 Można by zacząć czynić sobie wyrzuty, że nabożeństwa nie są dla nich dostatecznie atrakcyjne. Można podjąć rozmaite próby ponownego przyciągnięcia ich do społeczności. Doświadczenie wskazuje jednak, że nie w tym tkwi przyczyna absencji wielu współczesnych (nie)wiernych w kościele. Oni zwyczajnie przestali bać się Boga i przejmować się Jego Słowem.

 Swego czasu Mojżesz wezwał kilku podległych mu ludzi, aby przyszli w określone miejsce, lecz oni odpowiedzieli: Nie przyjdziemy! [4Mo 16,12]. Prorok Jeremiasz usłyszał z ust Judejczyków: W sprawie, o której mówiłeś do nas w imieniu Pana, nie będziemy ciebie słuchali [Jr 44,16]. Czyżby wspomniani ludzie nie wiedzieli, że Mojżesz reprezentuje Boga? Jak najbardziej wiedzieli też, że Jeremiasz mówił do nich w imieniu Pana, a mimo to zrobili po swojemu.

 W Księdze Sędziów czytamy: W tym czasie nie było króla w Izraelu, każdy robił, co mu się podobało [Sdz 17,6]. Historia lubi zataczać kręgi, a ludzie lubią robić, co im się podoba. Nie chce im się iść na nabożeństwo, więc nie idą, pomimo tego, że Pismo wyraźnie wzywa: I baczmy jedni na drugich w celu pobudzenia się do miłości i dobrych uczynków, nie opuszczając wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju [Hbr 10,24–25]. Czy wiara w Jezusa może pozostawać bez związku z udziałem w nabożeństwach?

Spośród dziesięciu uzdrowionych trędowatych, jeden miał w sercu wielką potrzebę, aby znowu przyjść do Jezusa. Pozostali nie znaleźli w sobie dostatecznej do tego chęci. Prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa to ludzie, którzy ochotnie biorą czynny udział w życiu Kościoła. Nie wyobrażają sobie nawet, że mogliby siedzieć w domu albo czymkolwiek innym się zajmować, podczas gdy gdzieś w pobliżu trwa zgromadzenie ich zboru. Wprost nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie będzie następne spotkanie.

 Kto nie wie o czym tu piszę, najwidoczniej nie należy do Kościoła, chociaż być może jest jego formalnym członkiem.

01 stycznia, 2010

Wartość dostępna dla wszystkich!

Nie wszyscy wiedzą, że zgodnie z międzynarodowym prawem autorskim, w dniu 1 stycznia każdego roku dzieła twórców, którzy zmarli siedemdziesiąt lat temu, automatycznie przestają podlegać prawu autorskiemu i stają się dostępne za darmo dla wszystkich. Dla podkreślenia i uczczenia tego faktu w wielu krajach obchodzony jest tzw. Dzień Domeny Publicznej.

 W dniu dzisiejszym, 1 stycznia 2010 wygasają prawa autorskie do twórczości osób, które zmarły w 1939 roku. Dotyczy to około 200 autorów, między innymi takich polskich twórców, jak Józef Czechowicz, Roman Dmowski, Tadeusz Dołęga–Mostowicz, Julia Ledóchowska, Stanisław Ignacy Witkiewicz ps. Witkacy.

 Idea Dnia Domeny Publicznej jest, po pierwsze, dobrą lekcją pokory. Dostępu do tego, co dane było człowiekowi w życiu odkryć lub stworzyć, nie może on zamknąć dla innych na zawsze. Nawet to, co było prywatne i obwarowane prawami autorskimi, siedemdziesiąt lat po jego śmierci staje się własnością publiczną.

 Innymi słowy, nic tutaj na ziemi ostatecznie nie jest nasze. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy [1Tm 6,7]. To, co z łaski Bożej tutaj otrzymaliśmy, to musimy zostawić, aby inni mogli z tego swobodnie skorzystać. Nawet najbardziej egoistyczny sknera zostawia w końcu uciułane pieniądze dla innych. Kto powiększa swój majątek przez lichwiarskie odsetki, gromadzi go dla tego, który lituje się nad ubogimi [Prz 28,8].

 Po drugie zaś, myśl o wartościach, które bezpłatnie stają się dostępne dla wszystkich, kieruje dziś moją uwagę na ewangelię. Syn Boży przyniósł nam na ziemię największy dar – objawienie w Jezusie Chrystusie jedynego, prawdziwego i żywego Boga! Boga nikt nigdy nie widział, lecz jednorodzony Bóg, który jest na łonie Ojca, objawił go [Jn 1,18].

Niektórzy zwykli mawiać, że uwierzyli w Jezusa jako swojego osobistego Zbawiciela. Jezus Chrystus dla nikogo nie może być osobistym Zbawicielem. Osobisty przecież znaczy, że tylko mój, prywatny. Ktoś słusznie zauważył, że osobisty to może być dowód, a nie Jezus. Jezus Chrystus jest dostępny dla wszystkich. Tak, można i należy osobiście w Niego uwierzyć, mieć z Nim osobistą relację, ale nie można Go dla siebie zawłaszczyć.

Właśnie rozpoczął się kolejny rok, kiedy to ta cudowna wartość jest udostępniana dla wszystkich. I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,14].