Światowa Organizacja Zdrowia ustanowiła dzień 31 maja Światowym Dniem bez Papierosa (ang. World No Tobacco Day). Chodzi w nim o zwrócenie uwagi na szkodliwość palenia i zachęcenie palaczy do wybrania zdrowego stylu życia, wolnego od dymu tytoniowego.
Każdego roku organizatorzy koncentrują się na innym aspekcie walki z paleniem tytoniu. Dzisiaj podkreśla się zwodniczość reklam tytoniowych, adresowanych do kobiet. Reklamy te kłamliwie łącząc tytoń z pięknem kobiet, próbują wywołać wrażenie, że jest on zdrowy, podczas gdy uzależnienie od nikotyny faktycznie kobiety oszpeca. Reklamy tytoniu nęcą kobiety bałamutnymi hasłami typu "papierosy light", w wyniku czego większość kobiet pali je w złudnym przekonaniu, że "light" oznacza – bezpieczniejszy.
Nie można oczywiście mówić, że palenie papierosów jest grzechem gorszym od innych. Jest nim jednak, bowiem nie tylko wyrządza szkodę dla zdrowia, ale przede wszystkim zniewala człowieka, a taki stan duszy Biblia wyraźnie łączy z grzechem. Jezus powiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [...]. Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,34–36].
Warto też zauważyć, że papieros w ustach, a zwłaszcza biorący się z niego dym, absolutnie nie pasują do naturalnej autonomii człowieka. Mój pastor, śp. Sergiusz Waszkiewicz, mawiał, że gdyby Bóg kształtując człowieka, uwzględnił funkcję palenia papierosów, to z pewnością stworzyłby go z kominem w głowie.
Nałóg palenia papierosów, jak każde inne uzależnienie, stanowi poważny problem życiowy, ale osobiście znam dziesiątki osób, które zostały uwolnione od niego dosłownie z dnia na dzień. Nastąpiło to w chwili nowego narodzenia. Akt wiary w Jezusa Chrystusa i decyzja nawrócenia się do Niego z całego serca, zaowocowała natychmiastowym uwolnieniem od tego nałogu.
W Światowym Dniu bez Papierosa chcę więc osobom, które borykają się ze swoim nałogiem, wskazać, że jest taki stan duszy, w którym człowiek może powiedzieć: Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić [1Ko 6,12].
Taka zmiana, takie uwolnienie, następuje w chwili nowego narodzenia. Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe [2Ko 5,17]. Rozpoczynając prawdziwe życie z Jezusem, wybierasz najlepszy sposób na całkowitą wolność od papierosa i nie tylko...
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 maja, 2010
28 maja, 2010
Nie ma mocnych
Trzydzieści sześć lat temu, 28 maja 1974 roku miała miejsce premiera filmu "Nie ma mocnych", drugiego [po "Sami swoi" i przed "Kochaj albo rzuć"] z kultowej trylogii o Kargulach i Pawlakach. Dziwne, bo nieświadomy tej zbliżającej się rocznicy, zacząłem ostatnio myśleć o ponownym jej obejrzeniu.
Zabawnie przedstawiona w tych filmach nasza polska mentalność, skłonność do kłótliwości a zarazem niezwykła zaradność życiowa, nabrała dla mnie w tych dniach świeżych barw. Jestem wśród Polaków w Londynie. Obserwuję, słucham, rozmawiam i się zdumiewam. Jakżeż oni są mi bliscy?! Sami swoi :)
Chociaż Pawlaka i Kargula łączył wspólny pomysł wydania za mąż Ani, wnuczki Pawlaka, w szczytnym celu pozyskania dla niego dobrego następcy, któremu mógłby przekazać ziemię, to jednak różnica temperamentów i cechujący każdego z nich nieprzeciętny upór, doprowadzały do wielu równie zabawnych, co groźnych w skutkach nieporozumień.
Nawróceni do Boga ludzie, kimkolwiek byli, mają wspólny cel: Upodabniać się do Jezusa Chrystusa i resztę życia poświęcić na wykonywanie Jego woli. Ten cel możemy skutecznie realizować wyłącznie wtedy, gdy przestaniemy kierować się naszymi naturalnymi zmysłami, a poddamy się kierownictwu Ducha Świętego.
Niestety, zbyt często – jak to w przypadku Kargula i Pawlaka bywało – w grę wchodzą nasze naturalne skłonności. Bo skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy na sposób ludzki nie postępujecie? [1Ko 3,3]. Można mieć naprawdę dobre zamiary i używać nie wiadomo jak wzniosłych słów, ale jeśli starej natury nie poślemy na krzyż, to wszystko i tak nam spali na panewce. Bo gdzie jest zazdrość i kłótliwość, tam niepokój i wszelki zły czyn [Jk 3,16].
Jeśli więc w Chrystusie jest jakaś zachęta, jakaś pociecha miłości, jakaś wspólnota Ducha, jakieś współczucie i zmiłowanie, dopełnijcie radości mojej i bądźcie jednej myśli, mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie [Flp 2,1–3].
Po powrocie do domu zamierzam znowu obejrzeć trylogię o Kargulach i Pawlakach. Przede wszystkim jednak, chcę wprowadzać w własne życie tę dzisiejszą refleksję. Pokornie o to się modlę, bo w tych sprawach naprawdę nie ma mocnych.
Zabawnie przedstawiona w tych filmach nasza polska mentalność, skłonność do kłótliwości a zarazem niezwykła zaradność życiowa, nabrała dla mnie w tych dniach świeżych barw. Jestem wśród Polaków w Londynie. Obserwuję, słucham, rozmawiam i się zdumiewam. Jakżeż oni są mi bliscy?! Sami swoi :)
Chociaż Pawlaka i Kargula łączył wspólny pomysł wydania za mąż Ani, wnuczki Pawlaka, w szczytnym celu pozyskania dla niego dobrego następcy, któremu mógłby przekazać ziemię, to jednak różnica temperamentów i cechujący każdego z nich nieprzeciętny upór, doprowadzały do wielu równie zabawnych, co groźnych w skutkach nieporozumień.
Nawróceni do Boga ludzie, kimkolwiek byli, mają wspólny cel: Upodabniać się do Jezusa Chrystusa i resztę życia poświęcić na wykonywanie Jego woli. Ten cel możemy skutecznie realizować wyłącznie wtedy, gdy przestaniemy kierować się naszymi naturalnymi zmysłami, a poddamy się kierownictwu Ducha Świętego.
Niestety, zbyt często – jak to w przypadku Kargula i Pawlaka bywało – w grę wchodzą nasze naturalne skłonności. Bo skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy na sposób ludzki nie postępujecie? [1Ko 3,3]. Można mieć naprawdę dobre zamiary i używać nie wiadomo jak wzniosłych słów, ale jeśli starej natury nie poślemy na krzyż, to wszystko i tak nam spali na panewce. Bo gdzie jest zazdrość i kłótliwość, tam niepokój i wszelki zły czyn [Jk 3,16].
Jeśli więc w Chrystusie jest jakaś zachęta, jakaś pociecha miłości, jakaś wspólnota Ducha, jakieś współczucie i zmiłowanie, dopełnijcie radości mojej i bądźcie jednej myśli, mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie [Flp 2,1–3].
Po powrocie do domu zamierzam znowu obejrzeć trylogię o Kargulach i Pawlakach. Przede wszystkim jednak, chcę wprowadzać w własne życie tę dzisiejszą refleksję. Pokornie o to się modlę, bo w tych sprawach naprawdę nie ma mocnych.
26 maja, 2010
Ekumenizm Ducha?
W mojej skrzynce pocztowej pojawiło się ostatnio zaproszenie na konferencję "Ekumenizm Ducha", która w najbliższych dniach odbędzie się w Trójmieście, a której mówcą będzie niejaki ks. dr Peter Hocken.
W reklamówce konferencji napisano m.in.: Gdy chrześcijanie różnych nurtów chrześcijaństwa widzą w sobie to samo działanie Ducha Bożego, drugorzędne różnice doktrynalne przestają mieć aż takie znaczenie i możliwa jest wspólna praca dla ewangelii.
[...] Wizyta ks. Petera Hockena jest przede wszystkim kluczowa z tego względu, że Europa musi dziś usłyszeć wyraźnie głos sprawiedliwości, mówiący w obronie godności życia i biblijnej etyki, a także w obronie wiary apostolskiej Nowego Testamentu. W tym celu jest potrzeba, aby chrześcijanie ewangeliczni i katolicy byli w stanie podnosić razem głos i działać w jedności.
Coraz bardziej widzimy, że Polska staje się w Europie ostoją chrześcijaństwa i wartości biblijnych. Abyśmy dalej jako Polacy wierzący w Jezusa mogli być proroczym znakiem dla Europy, potrzebna jest miedzy nami jedność. Wierzymy, że wizyta ks. Petera w Trójmieście jest Bożym planem.
Napisano też, że - ks. dr Peter Hocken jest uznanym teologiem, pracownikiem naukowym, historykiem katolickiej odnowy charyzmatycznej oraz ruchu zielonoświątkowego. Jest wybitnym specjalistą w dziedzinie ekumenii. W obliczu współczesnych globalnych przemian w chrześcijaństwie na całym świecie, ks. dr Peter Hocken prezentuje unikalną wizję, która realnie wpływa na kształtowanie nowych trendów w kościele.
Jak powinienem zareagować na takie zaproszenie? By lepiej się zastanowić, zadaję sobie kilka pomocniczych pytań:
Czy ks. dr Hocken wierzy w jedynozbawczą rolę kościoła rzymskokatolickiego? Najwidoczniej tak, bo skoro nadal jest księdzem, to obowiązują go oficjalne dokumenty tego kościoła, a więc także Deklaracja "Dominus Iesus", która twierdzi, że "istnieje (...) jeden Kościół Chrystusowy, który trwa w Kościele katolickim rządzonym przez Następcę Piotra i przez biskupów w łączności z nim" i że - "tylko wiara katolicka zawiera prawdę absolutną w pełni".
Czy ksiądz Hocken wierzy w istnienie czyśćca i sens modlitwy za zmarłych? Czy wierzy we wstawiennictwo Maryi i świętych katolickich? Czy zgadza się z kultem relikwii, świętych figur i obrazów? Najwyraźniej tak, ponieważ wciąż jest członkiem kościoła, który takie nauki głosi.
Czy podczas uroczystej Mszy Świętej, włączonej w program tej konferencji, kapłan będzie rozdawał wiernym prawdziwe ciało Chrystusa? Tak, bo w czasie mszy w Kościele Rzymskokatolickim, chleb i wino przemienia się w prawdziwe ciało i krew. Msza jest - ofiarą Kościoła składaną Bogu, przez którą udzielane są wiernym zasługi Ofiary Krzyżowej. A więc uczestnicy konferencji, choćby w formie biernej, wezmą udział w akcie bałwochwalstwa.
Biblia przestrzega przed jednością duchową z ludźmi, którzy nie respektują Słowa Bożego. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna. Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. Kto go bowiem pozdrawia, uczestniczy w jego złych uczynkach. [2Jn 1,9–11].
Ostrzega też przed pochopnym jednoczeniem się z każdym duchem, który nas do jedności zaprasza. Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na ten świat [1Jn 4,1].
Wreszcie, samo Pismo Święte zadaje pytanie: Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg: Zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich, i będę Bogiem ich, a oni będą ludem moim. I udziela mi wyraźnej wskazówki: Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie; A ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący [2Ko 6,16-18].
Nie ma potrzeby stawiania kolejnych pytań. Powyższe dostatecznie przekonują mnie, że nie może tu być mowy o żadnej jedności. "Ekumenizm Ducha" – to hasło zwodnicze. Próba sugerowania, że Duch Święty pomija kwestie zdrowej, biblijnej nauki i jednoczy ludzi niezależnie od tego, jak Ewangelię pojmują i jak ją głoszą, to zwiedzenie już samo w sobie.
O polskiej ostoi chrześcijaństwa i wartości biblijnych w Europie pozwolę sobie już raczej nie wspominać. I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu [Mt 24,11]. Jak wielu?
W reklamówce konferencji napisano m.in.: Gdy chrześcijanie różnych nurtów chrześcijaństwa widzą w sobie to samo działanie Ducha Bożego, drugorzędne różnice doktrynalne przestają mieć aż takie znaczenie i możliwa jest wspólna praca dla ewangelii.
[...] Wizyta ks. Petera Hockena jest przede wszystkim kluczowa z tego względu, że Europa musi dziś usłyszeć wyraźnie głos sprawiedliwości, mówiący w obronie godności życia i biblijnej etyki, a także w obronie wiary apostolskiej Nowego Testamentu. W tym celu jest potrzeba, aby chrześcijanie ewangeliczni i katolicy byli w stanie podnosić razem głos i działać w jedności.
Coraz bardziej widzimy, że Polska staje się w Europie ostoją chrześcijaństwa i wartości biblijnych. Abyśmy dalej jako Polacy wierzący w Jezusa mogli być proroczym znakiem dla Europy, potrzebna jest miedzy nami jedność. Wierzymy, że wizyta ks. Petera w Trójmieście jest Bożym planem.
Napisano też, że - ks. dr Peter Hocken jest uznanym teologiem, pracownikiem naukowym, historykiem katolickiej odnowy charyzmatycznej oraz ruchu zielonoświątkowego. Jest wybitnym specjalistą w dziedzinie ekumenii. W obliczu współczesnych globalnych przemian w chrześcijaństwie na całym świecie, ks. dr Peter Hocken prezentuje unikalną wizję, która realnie wpływa na kształtowanie nowych trendów w kościele.
Jak powinienem zareagować na takie zaproszenie? By lepiej się zastanowić, zadaję sobie kilka pomocniczych pytań:
Czy ks. dr Hocken wierzy w jedynozbawczą rolę kościoła rzymskokatolickiego? Najwidoczniej tak, bo skoro nadal jest księdzem, to obowiązują go oficjalne dokumenty tego kościoła, a więc także Deklaracja "Dominus Iesus", która twierdzi, że "istnieje (...) jeden Kościół Chrystusowy, który trwa w Kościele katolickim rządzonym przez Następcę Piotra i przez biskupów w łączności z nim" i że - "tylko wiara katolicka zawiera prawdę absolutną w pełni".
Czy ksiądz Hocken wierzy w istnienie czyśćca i sens modlitwy za zmarłych? Czy wierzy we wstawiennictwo Maryi i świętych katolickich? Czy zgadza się z kultem relikwii, świętych figur i obrazów? Najwyraźniej tak, ponieważ wciąż jest członkiem kościoła, który takie nauki głosi.
Czy podczas uroczystej Mszy Świętej, włączonej w program tej konferencji, kapłan będzie rozdawał wiernym prawdziwe ciało Chrystusa? Tak, bo w czasie mszy w Kościele Rzymskokatolickim, chleb i wino przemienia się w prawdziwe ciało i krew. Msza jest - ofiarą Kościoła składaną Bogu, przez którą udzielane są wiernym zasługi Ofiary Krzyżowej. A więc uczestnicy konferencji, choćby w formie biernej, wezmą udział w akcie bałwochwalstwa.
Biblia przestrzega przed jednością duchową z ludźmi, którzy nie respektują Słowa Bożego. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna. Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. Kto go bowiem pozdrawia, uczestniczy w jego złych uczynkach. [2Jn 1,9–11].
Ostrzega też przed pochopnym jednoczeniem się z każdym duchem, który nas do jedności zaprasza. Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na ten świat [1Jn 4,1].
Wreszcie, samo Pismo Święte zadaje pytanie: Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg: Zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich, i będę Bogiem ich, a oni będą ludem moim. I udziela mi wyraźnej wskazówki: Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie; A ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący [2Ko 6,16-18].
Nie ma potrzeby stawiania kolejnych pytań. Powyższe dostatecznie przekonują mnie, że nie może tu być mowy o żadnej jedności. "Ekumenizm Ducha" – to hasło zwodnicze. Próba sugerowania, że Duch Święty pomija kwestie zdrowej, biblijnej nauki i jednoczy ludzi niezależnie od tego, jak Ewangelię pojmują i jak ją głoszą, to zwiedzenie już samo w sobie.
O polskiej ostoi chrześcijaństwa i wartości biblijnych w Europie pozwolę sobie już raczej nie wspominać. I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu [Mt 24,11]. Jak wielu?
25 maja, 2010
Proszę rodziców o więcej wyobraźni
Każdego roku w naszym kraju mamy do czynienia z zaginięciem około trzech tysięcy dzieci. Nagle tracimy je z oczu, a poszukiwania trwają latami... Kraje Unii Europejskiej w dniu 25 maja obchodzą Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. Symbolem pamięci o takich dzieciach jest kwiat niezapominajki.
Głównym celem Dnia jest zwrócenie uwagi na problem zaginionych dzieci. Przypominienie o potrzebie działań profilaktycznych. Ilość zaginięć dzieci mogłaby się zmniejszyć, gdyby wzrosła świadomość społeczna i mądrość życiowa w tym względzie.
Istnieje kilka podstawowych zasad chroniących dziecko przed zaginięciem. Należy do nich między innymi: Nie pozostawianie w domu małego dziecka nawet na chwilę bez opieki, traktowanie podwórka przy domu, zarówno w mieście jak i na wsi, jako miejsca dla dziecka potencjalnie niebezpiecznego, czy też absolutnie ciągły kontakt z dzieckiem w miejscach publicznych, takich jak ruchliwa ulica, centrum handlowe lub impreza masowa.
Zaginięcie dziecka, choćby na chwilę, to dla zdrowych psychicznie rodziców ogromny dramat. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy mojej żony w chwili, gdy wracając do domu po pracy, wykorzystałem moment i dla żartów schowałem jej wózek z naszą córeczką, który na kilkanaście sekund pozostawiła przed klatką schodową. Od razu stało mi się jasne, że nigdy więcej nie powinienem tak żartować.
W Bibli czytamy: Oto dzieci są darem Pana [Ps 127,3]. Tak jest. Dla rodziców są kimś absolutnie wyjątkowym i takimi pozostaną na zawsze. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz syn pozostaje na zawsze [Jn 8,35]. Zmieniają się okoliczności, stosunek dzieci do rodziców, następuje usamodzielnienie dzieci, ale serce ojca i matki w stosunku do swoich dzieci, choćby nawet podświadomie, zachowuje wrażliwość, właściwą dla należytego obchodzenia się z darem otrzymanym od kogoś wielkiego.
Myśl o odpowiedzialności za bezpieczeństwo dziecka wspaniale wyraził Jezus w tzw. modlitwie arcykapłańskiej: Dopóki byłem z nimi na świecie, zachowywałem w imieniu twoim tych, których mi dałeś, i strzegłem, i żaden z nich nie zginął, prócz syna zatracenia, by się wypełniło Pismo [Jn 17,12]. Proszę zauważyć, że dla każdego z rodziców jest w tych słowach i dostateczny bodziec motywujący do właściwej troski o bezpieczeństwo dziecka, i zarazem pociecha dla tych, którym zdarzy się nieszczęście jego zaginięcia.
W Dniu Dziecka Zaginionego modlę się nie tylko o to, by ten dramat nie spotkał żadnej ze znanych i bliskich mi rodzin. Świadomość emocjonalnego rozdarcia, jakie następuje w takich chwilach, zarówno w dziecku jak i w rodzicach, każe mi prosić Boga o to, aby już żadne dziecko nigdy nikomu nie zaginęło.
A co z dziećmi starszymi i już dorosłymi, które celowo 'znikają' z domu, bo ciąży im bliskość domowników? Tu wiele może nam podpowiedzieć przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym. Można ją znaleźć w Ewangelii Łukasza 15,11–32.
Głównym celem Dnia jest zwrócenie uwagi na problem zaginionych dzieci. Przypominienie o potrzebie działań profilaktycznych. Ilość zaginięć dzieci mogłaby się zmniejszyć, gdyby wzrosła świadomość społeczna i mądrość życiowa w tym względzie.
Istnieje kilka podstawowych zasad chroniących dziecko przed zaginięciem. Należy do nich między innymi: Nie pozostawianie w domu małego dziecka nawet na chwilę bez opieki, traktowanie podwórka przy domu, zarówno w mieście jak i na wsi, jako miejsca dla dziecka potencjalnie niebezpiecznego, czy też absolutnie ciągły kontakt z dzieckiem w miejscach publicznych, takich jak ruchliwa ulica, centrum handlowe lub impreza masowa.
Zaginięcie dziecka, choćby na chwilę, to dla zdrowych psychicznie rodziców ogromny dramat. Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy mojej żony w chwili, gdy wracając do domu po pracy, wykorzystałem moment i dla żartów schowałem jej wózek z naszą córeczką, który na kilkanaście sekund pozostawiła przed klatką schodową. Od razu stało mi się jasne, że nigdy więcej nie powinienem tak żartować.
W Bibli czytamy: Oto dzieci są darem Pana [Ps 127,3]. Tak jest. Dla rodziców są kimś absolutnie wyjątkowym i takimi pozostaną na zawsze. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz syn pozostaje na zawsze [Jn 8,35]. Zmieniają się okoliczności, stosunek dzieci do rodziców, następuje usamodzielnienie dzieci, ale serce ojca i matki w stosunku do swoich dzieci, choćby nawet podświadomie, zachowuje wrażliwość, właściwą dla należytego obchodzenia się z darem otrzymanym od kogoś wielkiego.
Myśl o odpowiedzialności za bezpieczeństwo dziecka wspaniale wyraził Jezus w tzw. modlitwie arcykapłańskiej: Dopóki byłem z nimi na świecie, zachowywałem w imieniu twoim tych, których mi dałeś, i strzegłem, i żaden z nich nie zginął, prócz syna zatracenia, by się wypełniło Pismo [Jn 17,12]. Proszę zauważyć, że dla każdego z rodziców jest w tych słowach i dostateczny bodziec motywujący do właściwej troski o bezpieczeństwo dziecka, i zarazem pociecha dla tych, którym zdarzy się nieszczęście jego zaginięcia.
W Dniu Dziecka Zaginionego modlę się nie tylko o to, by ten dramat nie spotkał żadnej ze znanych i bliskich mi rodzin. Świadomość emocjonalnego rozdarcia, jakie następuje w takich chwilach, zarówno w dziecku jak i w rodzicach, każe mi prosić Boga o to, aby już żadne dziecko nigdy nikomu nie zaginęło.
A co z dziećmi starszymi i już dorosłymi, które celowo 'znikają' z domu, bo ciąży im bliskość domowników? Tu wiele może nam podpowiedzieć przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym. Można ją znaleźć w Ewangelii Łukasza 15,11–32.
24 maja, 2010
Seminarium mądrości życiowej
Mamy dziś na naszym kontynencie Europejski Dzień Parków Narodowych, obchodzony w rocznicę utworzenia w dniu 24 maja 1909 roku pierwszego w Europie parku narodowego, tj. Szwedzkiego Parku Narodowego Sarek.
Park narodowy według polskiego prawa – to odpowiednio duży (powyżej 1000 ha) obszar, chroniący walory przyrodnicze, krajobrazowe i kulturowe. Jednym z głównych celów tworzenia parków narodowych jest chronienie bogactwa przyrody i elementów kultury przed przekształceniem lub zniszczeniem w wyniku działalności ludzkiej. Dziś parki narodowe to już chyba jedyne miejsca, gdzie przyroda żyje jeszcze swoim naturalnym, nie zaburzonym rytmem.
Obecnie w Europie mamy ponad 250 parków narodowych o łącznym obszarze 12,5 miliona hektarów, co stanowi 1,2% powierzchni kontynentu europejskiego. Najwięcej parków narodowych znajduje się w Finlandii (26), natomiast procentowo największą powierzchnię kraju (ponad 5 % ), zajmują parki narodowe w Norwegii.
W Polsce mamy obecnie 23 parki narodowe o łącznej powierzchni ponad 314 tys. ha, co stanowi 1% powierzchni kraju. Najstarszym parkiem narodowym w Polsce jest Białowieski Park Narodowy utworzony w 1932 roku jako “Park Narodowy w Białowieży”. Najmłodszym zaś jest utworzony w 2001 roku Park Narodowy Ujście Warty. Największym jest Biebrzański Park Narodowy, a najmniejszym Ojcowski Park Narodowy.
Kto kocha przyrodę, ten niewątpliwie cieszy się z istnienia parków narodowych. Tysiące hektarów bez ingerencji człowieka – to wspaniałe warunki do obserwacji życia zwierząt i ptaków a także do zachwycania się bogactwem polskiej flory.
Biblia wielokrotnie posługuje się przyrodniczymi obrazami w celu uplastycznienia udzielanych pouczeń. Cztery stworzenia na ziemi należą do najmniejszych, a są mędrsze niż mędrcy: Mrówki, ludek słaby, a jednak w lecie zbierają swój pokarm, borsuki, ludek bez siły, a w skale buduje swoje mieszkania. Szarańcze nie mają króla, a jednak wszystkie wyruszają w szeregu. Jaszczurka da się schwytać rękoma, a jednak jest w pałacach królewskich [Prz 30,25–28].
Namawia nas także do pilnego obserwowania przyrody i wyciągania na tej podstawie pożytecznych wniosków: Idź do mrówki, leniwcze, przypatrz się jej postępowaniu, abyś zmądrzał. Nie ma ona wodza ani nadzorcy, ani władcy, a jednak w lecie przygotowuje swój pokarm, w żniwa zgromadza swoją żywność. Leniwcze! Jak długo będziesz leżał, kiedy podniesiesz się ze snu? Jeszcze trochę pospać, trochę podrzemać, jeszcze trochę założyć ręce, aby odpocząć. Tak zaskoczy cię ubóstwo jak zbójca i niedostatek, jak mąż zbrojny. [Prz 6,6–11].
Może więc dla niejednego chrześcijanina, zamiast wyjazdu na kolejną konferencję pełną szumnych haseł i hałaśliwej muzyki, bardziej pouczające byłoby wybranie się do któregoś parku narodowego i spędzenie tam kilku dni na wnikliwej obserwacji przyrody?
Dla zainteresowanych na załączonej mapie lokalizacja ośrodków, gdzie takie seminaria ciągle się odbywają :)
Park narodowy według polskiego prawa – to odpowiednio duży (powyżej 1000 ha) obszar, chroniący walory przyrodnicze, krajobrazowe i kulturowe. Jednym z głównych celów tworzenia parków narodowych jest chronienie bogactwa przyrody i elementów kultury przed przekształceniem lub zniszczeniem w wyniku działalności ludzkiej. Dziś parki narodowe to już chyba jedyne miejsca, gdzie przyroda żyje jeszcze swoim naturalnym, nie zaburzonym rytmem.
Obecnie w Europie mamy ponad 250 parków narodowych o łącznym obszarze 12,5 miliona hektarów, co stanowi 1,2% powierzchni kontynentu europejskiego. Najwięcej parków narodowych znajduje się w Finlandii (26), natomiast procentowo największą powierzchnię kraju (ponad 5 % ), zajmują parki narodowe w Norwegii.
W Polsce mamy obecnie 23 parki narodowe o łącznej powierzchni ponad 314 tys. ha, co stanowi 1% powierzchni kraju. Najstarszym parkiem narodowym w Polsce jest Białowieski Park Narodowy utworzony w 1932 roku jako “Park Narodowy w Białowieży”. Najmłodszym zaś jest utworzony w 2001 roku Park Narodowy Ujście Warty. Największym jest Biebrzański Park Narodowy, a najmniejszym Ojcowski Park Narodowy.
Kto kocha przyrodę, ten niewątpliwie cieszy się z istnienia parków narodowych. Tysiące hektarów bez ingerencji człowieka – to wspaniałe warunki do obserwacji życia zwierząt i ptaków a także do zachwycania się bogactwem polskiej flory.
Biblia wielokrotnie posługuje się przyrodniczymi obrazami w celu uplastycznienia udzielanych pouczeń. Cztery stworzenia na ziemi należą do najmniejszych, a są mędrsze niż mędrcy: Mrówki, ludek słaby, a jednak w lecie zbierają swój pokarm, borsuki, ludek bez siły, a w skale buduje swoje mieszkania. Szarańcze nie mają króla, a jednak wszystkie wyruszają w szeregu. Jaszczurka da się schwytać rękoma, a jednak jest w pałacach królewskich [Prz 30,25–28].
Namawia nas także do pilnego obserwowania przyrody i wyciągania na tej podstawie pożytecznych wniosków: Idź do mrówki, leniwcze, przypatrz się jej postępowaniu, abyś zmądrzał. Nie ma ona wodza ani nadzorcy, ani władcy, a jednak w lecie przygotowuje swój pokarm, w żniwa zgromadza swoją żywność. Leniwcze! Jak długo będziesz leżał, kiedy podniesiesz się ze snu? Jeszcze trochę pospać, trochę podrzemać, jeszcze trochę założyć ręce, aby odpocząć. Tak zaskoczy cię ubóstwo jak zbójca i niedostatek, jak mąż zbrojny. [Prz 6,6–11].
Może więc dla niejednego chrześcijanina, zamiast wyjazdu na kolejną konferencję pełną szumnych haseł i hałaśliwej muzyki, bardziej pouczające byłoby wybranie się do któregoś parku narodowego i spędzenie tam kilku dni na wnikliwej obserwacji przyrody?
Dla zainteresowanych na załączonej mapie lokalizacja ośrodków, gdzie takie seminaria ciągle się odbywają :)
22 maja, 2010
Tego dnia wyjątkowo warto było być w kościele
Równo pięćdziesiąt lat temu, 22 maja 1960 roku w Chile miało miejsce trzęsienie ziemi, którego siła (9,5 stopnia) okazała się największa z dotychczas odnotowanych w historii pomiarów sejsmicznych. Przeszło ono do historii pod nazwą Wielkiego Trzęsienia Chilijskiego lub Trzęsienia w Valdivia.
Wstrząsy tektoniczne wywołały na Pacyfiku 25 metrowe fale tsunami, które nawiedziły południowe Chile, Argentynę, Hawaje, Japonię, Filipiny, Nową Zelandię i dotarły aż do Alaski wyrządzając ogromne szkody materialne.
Mało tego, dwa dni po trzęsieniu ziemi, w Chile nastąpiła erupcja wulkanu Cordón Caulle oraz kilku innych, wyrzucających ogromne ilości lawy i stwarzając dla okolicznych mieszkańców śmiertelne zagrożenie. Było ono tym bardziej groźne, że ludzie wcale nie zdawali sobie z niego sprawy. Po prostu nikt nie mógł ich o tym powiadomić z powodu całkowitego braku łączności.
Okazało się jednak, że lawa wulkaniczna uśmierciła stosunkowo bardzo niewiele osób. Dlaczego? Otóż w chwili wybuchu wulkanów większość ludzi przebywała w kościołach, które, po pierwsze, przetrwały trzęsienie ziemi, gdyż były zbudowane solidniej niż zwykłe domostwa. Przede wszystkim jednak przebywanie w kościele tego dnia okazało się zbawienne, bowiem zgodnie z hiszpańską tradycją, kościoły z reguły były wznoszone na miejscach wyżej położonych. Lawa była groźna dla osób przebywających w niższych partiach terenu. Krótko mówiąc, kto owego feralnego dnia był w kościele, ten na pewno przeżył.
Przywołuję dziś tę ciekawostkę, nie żeby wyprowadzić uproszczony wniosek o zbawiennym skutku uczęszczania do kościoła, choć rzeczywiście, pięćdziesiąt lat temu w Chile jak najbardziej stało się to faktem. W tym incydencie zaintrygowała mnie myśl o zbawiennym skutku znajdowania się na wyższym poziomie i właśnie nią chcę się posłużyć, jako swego rodzaju metaforą.
Gdy na człowieka przychodzą rozmaite nieszczęścia, gdy dopada go jakiś kryzys, to bardzo ważne jest, na jakim poziomie duchowym się on znajduje. Rzecz w tym, żeby myśleć i żyć dostatecznie górnolotnie. A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi [Kol 3,1–2].
Niech modli się do ciebie każdy pobożny w czasie niedoli. Gdy wyleją wielkie wody, do niego nie dotrą [Ps 32,6]. Mówiąc obrazowo, nieszczęście przygnębia a nawet niszczy ludzi myślących przyziemnie. Dobija wszystkich małego ducha. Ludziom zaś wielkiego ducha chwile kryzysu nie są w stanie poważnie zagrozić. Niszcząc 'doliniarzy', do nich nawet nie docierają.
Oto przykładowe świadectwo człowieka, który w chwilach niepowodzenia nie załapał doła, ponieważ myślami był na duchowych wyżynach: Zaiste, drzewo figowe nie wydaje owocu, a na winoroślach nie ma gron. Zawodzi drzewo oliwne, a rola nie dostarcza pożywienia. W ogrodzeniu nie ma owiec, a w oborach nie ma bydła. Lecz ja będę radował się w Panu, weselił się w Bogu mojego zbawienia. Wszechmogący Pan jest moją mocą. Sprawia, że moje nogi są chyże jak nogi łań i pozwala mi kroczyć po wyżynach [Hb 3,17–19].
Jutro rano nie siedzę w domu. Na skali wartości znam zajęcia wznioślejsze, zwłaszcza w niedzielne przedpołudnie. - Jadę do kościoła... :)
Wstrząsy tektoniczne wywołały na Pacyfiku 25 metrowe fale tsunami, które nawiedziły południowe Chile, Argentynę, Hawaje, Japonię, Filipiny, Nową Zelandię i dotarły aż do Alaski wyrządzając ogromne szkody materialne.
Mało tego, dwa dni po trzęsieniu ziemi, w Chile nastąpiła erupcja wulkanu Cordón Caulle oraz kilku innych, wyrzucających ogromne ilości lawy i stwarzając dla okolicznych mieszkańców śmiertelne zagrożenie. Było ono tym bardziej groźne, że ludzie wcale nie zdawali sobie z niego sprawy. Po prostu nikt nie mógł ich o tym powiadomić z powodu całkowitego braku łączności.
Okazało się jednak, że lawa wulkaniczna uśmierciła stosunkowo bardzo niewiele osób. Dlaczego? Otóż w chwili wybuchu wulkanów większość ludzi przebywała w kościołach, które, po pierwsze, przetrwały trzęsienie ziemi, gdyż były zbudowane solidniej niż zwykłe domostwa. Przede wszystkim jednak przebywanie w kościele tego dnia okazało się zbawienne, bowiem zgodnie z hiszpańską tradycją, kościoły z reguły były wznoszone na miejscach wyżej położonych. Lawa była groźna dla osób przebywających w niższych partiach terenu. Krótko mówiąc, kto owego feralnego dnia był w kościele, ten na pewno przeżył.
Przywołuję dziś tę ciekawostkę, nie żeby wyprowadzić uproszczony wniosek o zbawiennym skutku uczęszczania do kościoła, choć rzeczywiście, pięćdziesiąt lat temu w Chile jak najbardziej stało się to faktem. W tym incydencie zaintrygowała mnie myśl o zbawiennym skutku znajdowania się na wyższym poziomie i właśnie nią chcę się posłużyć, jako swego rodzaju metaforą.
Gdy na człowieka przychodzą rozmaite nieszczęścia, gdy dopada go jakiś kryzys, to bardzo ważne jest, na jakim poziomie duchowym się on znajduje. Rzecz w tym, żeby myśleć i żyć dostatecznie górnolotnie. A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi [Kol 3,1–2].
Niech modli się do ciebie każdy pobożny w czasie niedoli. Gdy wyleją wielkie wody, do niego nie dotrą [Ps 32,6]. Mówiąc obrazowo, nieszczęście przygnębia a nawet niszczy ludzi myślących przyziemnie. Dobija wszystkich małego ducha. Ludziom zaś wielkiego ducha chwile kryzysu nie są w stanie poważnie zagrozić. Niszcząc 'doliniarzy', do nich nawet nie docierają.
Oto przykładowe świadectwo człowieka, który w chwilach niepowodzenia nie załapał doła, ponieważ myślami był na duchowych wyżynach: Zaiste, drzewo figowe nie wydaje owocu, a na winoroślach nie ma gron. Zawodzi drzewo oliwne, a rola nie dostarcza pożywienia. W ogrodzeniu nie ma owiec, a w oborach nie ma bydła. Lecz ja będę radował się w Panu, weselił się w Bogu mojego zbawienia. Wszechmogący Pan jest moją mocą. Sprawia, że moje nogi są chyże jak nogi łań i pozwala mi kroczyć po wyżynach [Hb 3,17–19].
Jutro rano nie siedzę w domu. Na skali wartości znam zajęcia wznioślejsze, zwłaszcza w niedzielne przedpołudnie. - Jadę do kościoła... :)
21 maja, 2010
Różni, a tacy sami!
Kładąc nacisk na potrzebę wzmocnienia potencjału kultury jako środka, który pomaga osiągnąć dobrobyt, zrównoważony rozwój i globalne pokojowe współistnienie, Zgromadzenie Ogólne ustanowiło dzień 21 maja Światowym Dniem Różnorodności Kulturowej - w Trosce o Dialog i Rozwój (rezolucja 57/249) – przeczytałem dziś na oficjalnej stronie warszawskiego ośrodka informacji ONZ.
Główną przesłanką ogłoszenia Dnia Różnorodności Kulturowej jest alarmująca myśl, że wczorajszy świat opierał się na różnicach, a dzisiejszy za bardzo zmierza do unifikacji. Zachodzi potrzeba pogłębienia świadomości, że najsilniejszym spoiwem ludzkości jest jej kulturowa różnorodność. Powinniśmy nie tylko zapewnić możliwości pokojowego współistnienia jednostek i grup reprezentujących różne korzenie kulturowe, ale także chronić to bogactwo różnorodności. Stanowi ono bowiem wielkie dziedzictwo całej ludzkości.
Z jednej strony, gloryfikacja globalizacji, światowego systemu monetarnego, rządu światowego i unifikacja wszystkich przepisów. Na szczęście, z drugiej strony, ważny głos rozsądku, że koniecznie trzeba utrzymać i chronić odrębność i różnorodność poszczególnych narodów i kultur.
Nigdy nie zapomnę, jak w 1985 roku, stojąc w pośrodku ośmiotysięcznego, wielokolorowego tłumu zielonoświątkowców, którzy zjechali się z całego świata do Zurychu, znalazłem się pod niezwykłym wrażeniem jedności w różnorodności. Tak bardzo różni kulturowo, a jednak byliśmy wyraźnie zjednoczeni w jednym Duchu!
Nie było potrzeby, ażeby wszyscy tak samo się zachowywali. Modlitwa i śpiew jednych była pełna ekspresji, podczas gdy inni stali spokojnie w duchowym skupieniu. Falujące barwy strojów afrykańskich rozdzielały nieruchome pastele europejskich garniturów i żakietów. Zachwycałem się atmosferą tamtych dni. Podziwiałem Boga, który stworzył tę chwalebną różnorodność, a jednocześnie w Duchu scalił ją w jedno Ciało Chrystusa.
Unikam miejsc i ludzi, gdzie oczekuje się ode mnie, a nawet to wymusza, że powinienem wyglądać i zachowywać się tak, jak większość. Tylko jeden rodzaj jedności mnie pociąga; taki, który uznaje moją odrębność i nie narzucając mi niczego, jednocześnie do tego stopnia nastraja mnie na tę samą falę, co wszystkich pozostałych, że z przyjemnością tę jedność wyrażam.
Mam na myśli mniej więcej coś takiego: Potem widziałem, a oto tłum wielki, którego nikt nie mógł zliczyć, z każdego narodu i ze wszystkich plemion, i ludów, i języków, którzy stali przed tronem i przed Barankiem, odzianych w szaty białe, z palmami w swych rękach [Obj 7,9]. Tak bardzo różni, a jednak tacy sami, bo zjednoczeni uwielbianiem Syna Bożego!
Główną przesłanką ogłoszenia Dnia Różnorodności Kulturowej jest alarmująca myśl, że wczorajszy świat opierał się na różnicach, a dzisiejszy za bardzo zmierza do unifikacji. Zachodzi potrzeba pogłębienia świadomości, że najsilniejszym spoiwem ludzkości jest jej kulturowa różnorodność. Powinniśmy nie tylko zapewnić możliwości pokojowego współistnienia jednostek i grup reprezentujących różne korzenie kulturowe, ale także chronić to bogactwo różnorodności. Stanowi ono bowiem wielkie dziedzictwo całej ludzkości.
Z jednej strony, gloryfikacja globalizacji, światowego systemu monetarnego, rządu światowego i unifikacja wszystkich przepisów. Na szczęście, z drugiej strony, ważny głos rozsądku, że koniecznie trzeba utrzymać i chronić odrębność i różnorodność poszczególnych narodów i kultur.
Nigdy nie zapomnę, jak w 1985 roku, stojąc w pośrodku ośmiotysięcznego, wielokolorowego tłumu zielonoświątkowców, którzy zjechali się z całego świata do Zurychu, znalazłem się pod niezwykłym wrażeniem jedności w różnorodności. Tak bardzo różni kulturowo, a jednak byliśmy wyraźnie zjednoczeni w jednym Duchu!
Nie było potrzeby, ażeby wszyscy tak samo się zachowywali. Modlitwa i śpiew jednych była pełna ekspresji, podczas gdy inni stali spokojnie w duchowym skupieniu. Falujące barwy strojów afrykańskich rozdzielały nieruchome pastele europejskich garniturów i żakietów. Zachwycałem się atmosferą tamtych dni. Podziwiałem Boga, który stworzył tę chwalebną różnorodność, a jednocześnie w Duchu scalił ją w jedno Ciało Chrystusa.
Unikam miejsc i ludzi, gdzie oczekuje się ode mnie, a nawet to wymusza, że powinienem wyglądać i zachowywać się tak, jak większość. Tylko jeden rodzaj jedności mnie pociąga; taki, który uznaje moją odrębność i nie narzucając mi niczego, jednocześnie do tego stopnia nastraja mnie na tę samą falę, co wszystkich pozostałych, że z przyjemnością tę jedność wyrażam.
Mam na myśli mniej więcej coś takiego: Potem widziałem, a oto tłum wielki, którego nikt nie mógł zliczyć, z każdego narodu i ze wszystkich plemion, i ludów, i języków, którzy stali przed tronem i przed Barankiem, odzianych w szaty białe, z palmami w swych rękach [Obj 7,9]. Tak bardzo różni, a jednak tacy sami, bo zjednoczeni uwielbianiem Syna Bożego!
20 maja, 2010
Kiedy naród budzi się duchowo?
Patrzę ze smutkiem na los mieszkańców południowych województw cierpiących w tych dniach z powodu powodzi. Niewielkie na co dzień rzeki teraz przyniosły wielką wodę i zalewają nie tylko pojedyncze domy, ale całe dzielnice i wioski.
Czy mogą wobec tego coś zrobić? Jakoś przeciwstawić się żywiołowi? Są bezradni. Tam gdzie woda naprawdę przychodzi, tam zalewa ich dobytek i koniec. Tam gdzie tylko podpływa, tam wystarczają worki z piaskiem i pompy strażackie.
Gdy Bóg wypuszcza na określony teren wodę aż tak wielką, ażeby go zalała, to nikt nie jest w stanie fizycznie jej powstrzymać. Może sobie przylecieć premier, niby–prezydent i paru jeszcze 'kandydatów' do lepszych notowań w przyszłych sondażach społecznych, ale ich obecność żywiołu nie zatrzyma.
Gdy Bóg coś takiego postanawia zrobić, człowiek w obliczu tego staje zupełnie bezradny. Chyba, że żyje w bliskiej więzi z Bogiem i jest Jego współpracownikiem. Eliasz był człowiekiem podobnym do nas i modlił się usilnie, żeby nie było deszczu i nie było deszczu na ziemi przez trzy lata i sześć miesięcy. Potem znowu modlił się i niebo spuściło deszcz, i ziemia wydała swój plon [Jk 5,17–18]. Bezsilność pozostałych, choć przykra, zawiera w sobie za to zalążek nadziei na ich nawrócenie.
Niewielki odsetek Polaków, narodzonych z wody i z Ducha, od lat pragnie duchowego przebudzenia dla naszego narodu. W chrześcijańskim kraju Słowo Boże jest bowiem lekceważone, a prawdziwi chrześcijanie są spychani poza margines i żyją w społecznej niełasce. Miliony rodaków, wprawdzie religijnych ale zupełnie niezainteresowanych tym, co trzeba zrobić, aby dostąpić żywota wiecznego, zmierzają ku wiecznemu potępieniu. Kto i co może to zmienić?
Smutno mi z powodu tej powodzi i innych nieszczęść nawiedzających nasz naród. Jednakże szczere współczucie dla tych, którzy ucierpieli, miesza się we mnie z nadzieją, że Bóg w ten sposób wielu naszych rodaków przebudzi duchowo, odwiązując ich serca od dóbr materialnych i zwracając je ku żywotowi wiecznemu.
Modlę się o takie właśnie skutki w duszach wielu z nich, dziś zasmuconych poniesionymi stratami materialnymi, ale być może już jutro cieszących się z pojednania z Bogiem i darem żywota wiecznego. Albowiem smutek, który jest według Boga, sprawia upamiętanie ku zbawieniu i nikt go nie żałuje [2Ko 7,10].
Na koniec osobisty przykład: Przed laty złodzieje nawiedzili mój dom i zabrali wszystkie cenniejsze przedmioty. Była chwila konsternacji, ale dzięki tej stracie zrozumiałem, że moje serce nie powinno być przywiązane do tego, co byle łobuz może mi odebrać. W tym sensie owa przykrość okazała się bardzo konstruktywnym i pożytecznym doświadczeniem.
Czy mogą wobec tego coś zrobić? Jakoś przeciwstawić się żywiołowi? Są bezradni. Tam gdzie woda naprawdę przychodzi, tam zalewa ich dobytek i koniec. Tam gdzie tylko podpływa, tam wystarczają worki z piaskiem i pompy strażackie.
Gdy Bóg wypuszcza na określony teren wodę aż tak wielką, ażeby go zalała, to nikt nie jest w stanie fizycznie jej powstrzymać. Może sobie przylecieć premier, niby–prezydent i paru jeszcze 'kandydatów' do lepszych notowań w przyszłych sondażach społecznych, ale ich obecność żywiołu nie zatrzyma.
Gdy Bóg coś takiego postanawia zrobić, człowiek w obliczu tego staje zupełnie bezradny. Chyba, że żyje w bliskiej więzi z Bogiem i jest Jego współpracownikiem. Eliasz był człowiekiem podobnym do nas i modlił się usilnie, żeby nie było deszczu i nie było deszczu na ziemi przez trzy lata i sześć miesięcy. Potem znowu modlił się i niebo spuściło deszcz, i ziemia wydała swój plon [Jk 5,17–18]. Bezsilność pozostałych, choć przykra, zawiera w sobie za to zalążek nadziei na ich nawrócenie.
Niewielki odsetek Polaków, narodzonych z wody i z Ducha, od lat pragnie duchowego przebudzenia dla naszego narodu. W chrześcijańskim kraju Słowo Boże jest bowiem lekceważone, a prawdziwi chrześcijanie są spychani poza margines i żyją w społecznej niełasce. Miliony rodaków, wprawdzie religijnych ale zupełnie niezainteresowanych tym, co trzeba zrobić, aby dostąpić żywota wiecznego, zmierzają ku wiecznemu potępieniu. Kto i co może to zmienić?
Smutno mi z powodu tej powodzi i innych nieszczęść nawiedzających nasz naród. Jednakże szczere współczucie dla tych, którzy ucierpieli, miesza się we mnie z nadzieją, że Bóg w ten sposób wielu naszych rodaków przebudzi duchowo, odwiązując ich serca od dóbr materialnych i zwracając je ku żywotowi wiecznemu.
Modlę się o takie właśnie skutki w duszach wielu z nich, dziś zasmuconych poniesionymi stratami materialnymi, ale być może już jutro cieszących się z pojednania z Bogiem i darem żywota wiecznego. Albowiem smutek, który jest według Boga, sprawia upamiętanie ku zbawieniu i nikt go nie żałuje [2Ko 7,10].
Na koniec osobisty przykład: Przed laty złodzieje nawiedzili mój dom i zabrali wszystkie cenniejsze przedmioty. Była chwila konsternacji, ale dzięki tej stracie zrozumiałem, że moje serce nie powinno być przywiązane do tego, co byle łobuz może mi odebrać. W tym sensie owa przykrość okazała się bardzo konstruktywnym i pożytecznym doświadczeniem.
19 maja, 2010
Poddaj się badaniu!
19 maja to Światowy Dzień Wirusowego Zapalenia Wątroby HCV i HBV. Wirusowe zapalenie wątroby typu C i B jest poważnym problemem społecznym. Przede wszystkim dlatego, że przez całe lata ludzie nie zdają sobie sprawy z obecności tych wirusów w ich organizmie.
W samej Polsce zakażonych wirusem typu C jest ok. 750 tysięcy osób, z czego 95% nie jest świadomych swojej choroby. Przenosi się ona przez krew i rozwija się podstępnie, bez żadnych charakterystycznych objawów nawet przez kilkanaście lat. Nie lepiej jest z wirusem WZW typu B, który w praktyce jest sto razy bardziej zakaźny niż HIV wywołujący AIDS. Można się nim zarazić nawet poprzez używanie osobistych rzeczy, takich jak szczoteczka do zębów czy golarka osoby zakażonej. Nosi go w sobie około pół miliona Polaków, większość zupełnie tego nieświadoma.
WZW, zarówno typu B jak i C, nieleczone prowadzi do marskości, niewydolności i raka wątroby, a w rezultacie – do śmierci. Czy w przypadku większości osób zakażonych WZW można mówić o ignorowaniu przez nich tego problemu? Raczej nie, bo wcale nie wiedzą, że go mają. Żyją z myślą, że jest OK., a tymczasem powoli zbliżają się do miejsca, skąd już nie będzie odwrotu...
Tak bywa z wieloma sprawami w życiu człowieka. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, pożądliwość, gniew, lenistwo... Wszystko zdaje się być pod kontrolą i w rozsądnych ilościach. Ten wirus się nie śpieszy. Namiętność toczy członki jak robak [Prz 14,30], powoli, przez długi czas niedostrzegalnie dla postronnych, ale skutecznie. Biblia ostrzega: Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12].
Wirusy HCV i HBV mogą dobrze ilustrować zagadnienie grzechu w ludzkim życiu. Większość osób myśli, że nie ma żadnego problemu z grzechem. Tymczasem noszą w sobie śmiertelnego wirusa. Jest sposób na to, aby zostać od niego uwolnionym, ale trzeba zdać sobie z tego sprawę i zwrócić się do Boga.
Król Dawid poddawał się badaniu na obecność wirusa grzechu: Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz mnie i poznaj myśli moje! I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną! [Ps 139,23–24].
A Ty? Kiedy ostatnio szczerze modliłeś się do Pana Jezusa o oczyszczenie z grzechów?
W samej Polsce zakażonych wirusem typu C jest ok. 750 tysięcy osób, z czego 95% nie jest świadomych swojej choroby. Przenosi się ona przez krew i rozwija się podstępnie, bez żadnych charakterystycznych objawów nawet przez kilkanaście lat. Nie lepiej jest z wirusem WZW typu B, który w praktyce jest sto razy bardziej zakaźny niż HIV wywołujący AIDS. Można się nim zarazić nawet poprzez używanie osobistych rzeczy, takich jak szczoteczka do zębów czy golarka osoby zakażonej. Nosi go w sobie około pół miliona Polaków, większość zupełnie tego nieświadoma.
WZW, zarówno typu B jak i C, nieleczone prowadzi do marskości, niewydolności i raka wątroby, a w rezultacie – do śmierci. Czy w przypadku większości osób zakażonych WZW można mówić o ignorowaniu przez nich tego problemu? Raczej nie, bo wcale nie wiedzą, że go mają. Żyją z myślą, że jest OK., a tymczasem powoli zbliżają się do miejsca, skąd już nie będzie odwrotu...
Tak bywa z wieloma sprawami w życiu człowieka. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, pożądliwość, gniew, lenistwo... Wszystko zdaje się być pod kontrolą i w rozsądnych ilościach. Ten wirus się nie śpieszy. Namiętność toczy członki jak robak [Prz 14,30], powoli, przez długi czas niedostrzegalnie dla postronnych, ale skutecznie. Biblia ostrzega: Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12].
Wirusy HCV i HBV mogą dobrze ilustrować zagadnienie grzechu w ludzkim życiu. Większość osób myśli, że nie ma żadnego problemu z grzechem. Tymczasem noszą w sobie śmiertelnego wirusa. Jest sposób na to, aby zostać od niego uwolnionym, ale trzeba zdać sobie z tego sprawę i zwrócić się do Boga.
Król Dawid poddawał się badaniu na obecność wirusa grzechu: Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz mnie i poznaj myśli moje! I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną! [Ps 139,23–24].
A Ty? Kiedy ostatnio szczerze modliłeś się do Pana Jezusa o oczyszczenie z grzechów?
18 maja, 2010
Muzeum harmonii czy konfliktu?
Dziś Światowy Dzień Muzeów - święto obchodzone na mocy rezolucji nr 5 Międzynarodowej Rady Muzeów (ICOM - ang. International Council Of Museums), podpisanej w Moskwie 28 maja 1977 roku.
Dość już czytelnym społecznie znakiem obchodów tego Dnia jest Europejska Noc Muzeów, albo jak w Polsce, po prostu – Noc Muzeów, kiedy to niemal wszystkie muzea bezpłatnie otwierają swe podwoje dla zwiedzających.
Począwszy od 1992 roku Światowy Dzień Muzeów obchodzony jest każdorazowo pod innym hasłem. W roku bieżącym hasło tego święta brzmi: Muzea dla społecznej harmonii.
Nie bardzo mi wiadomo, co autorzy tego hasła mieli na myśli, więc prostolinijnie zastanawiam się, w jaki sposób zbiory muzealne mogą pozytywnie wpływać na harmonijność życia danego społeczeństwa? Czy można powiedzieć, że tam, gdzie więcej muzeów, tam panuje większa harmonia? Czy zbiory muzealne świata bardziej świadczą o zgodzie, czy o konfliktach pomiędzy ludźmi?
W świetle Biblii sprawa ma się tak, że aby harmonijnie żyć z innymi, trzeba najpierw samemu być osobą wewnętrznie zintegrowaną i uporządkowaną. Wówczas ta wewnętrzna harmonia poszczególnych jednostek, sumuje się i owocuje spokojem i życzliwością odczuwaną w całym społeczeństwie.
Apostoł Paweł poruszając sprawę harmonii we wspólnocie w Filippii, odwoływał się do osobistej wiary poszczególnych jej członków: Jeśli więc w Chrystusie jest jakaś zachęta, jakaś pociecha miłości, jakaś wspólnota Ducha, jakieś współczucie i zmiłowanie, dopełnijcie radości mojej i bądźcie jednej myśli, mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie. Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze [Flp 2,1–4].
Nie ma dla mnie wątpliwości, że harmonia w danym środowisku społecznym pojawia się wówczas, gdy jego członkowie zaczynają myśleć i postępować w jednym duchu. A u tych wszystkich wierzących było jedno serce i jedna dusza [Dz 4,32]. Wcześniej, zanim uwierzyli i zostali napełnieni Duchem Świętym, nie było między nimi żadnej harmonii.
Bo i my byliśmy niegdyś nierozumni, niesforni, błądzący, poddani pożądliwości i rozmaitym rozkoszom, żyjący w złości i zazdrości, znienawidzeni i nienawidzący siebie nawzajem [Tt 3,3]. Ale teraz wy, którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy przez krew Chrystusową. Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała, i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni [Ef 2,13-14].
Wiem, że wspólna wiara w Jezusa Chrystusa może połączyć ze sobą najbardziej różnych ludzi i doprowadzić ich do harmonijnego współdziałania. A jak dla społecznej harmonii mogą się przysłużyć muzea?
Dość już czytelnym społecznie znakiem obchodów tego Dnia jest Europejska Noc Muzeów, albo jak w Polsce, po prostu – Noc Muzeów, kiedy to niemal wszystkie muzea bezpłatnie otwierają swe podwoje dla zwiedzających.
Począwszy od 1992 roku Światowy Dzień Muzeów obchodzony jest każdorazowo pod innym hasłem. W roku bieżącym hasło tego święta brzmi: Muzea dla społecznej harmonii.
Nie bardzo mi wiadomo, co autorzy tego hasła mieli na myśli, więc prostolinijnie zastanawiam się, w jaki sposób zbiory muzealne mogą pozytywnie wpływać na harmonijność życia danego społeczeństwa? Czy można powiedzieć, że tam, gdzie więcej muzeów, tam panuje większa harmonia? Czy zbiory muzealne świata bardziej świadczą o zgodzie, czy o konfliktach pomiędzy ludźmi?
W świetle Biblii sprawa ma się tak, że aby harmonijnie żyć z innymi, trzeba najpierw samemu być osobą wewnętrznie zintegrowaną i uporządkowaną. Wówczas ta wewnętrzna harmonia poszczególnych jednostek, sumuje się i owocuje spokojem i życzliwością odczuwaną w całym społeczeństwie.
Apostoł Paweł poruszając sprawę harmonii we wspólnocie w Filippii, odwoływał się do osobistej wiary poszczególnych jej członków: Jeśli więc w Chrystusie jest jakaś zachęta, jakaś pociecha miłości, jakaś wspólnota Ducha, jakieś współczucie i zmiłowanie, dopełnijcie radości mojej i bądźcie jednej myśli, mając tę samą miłość, zgodni, ożywieni jednomyślnością. I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie. Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze [Flp 2,1–4].
Nie ma dla mnie wątpliwości, że harmonia w danym środowisku społecznym pojawia się wówczas, gdy jego członkowie zaczynają myśleć i postępować w jednym duchu. A u tych wszystkich wierzących było jedno serce i jedna dusza [Dz 4,32]. Wcześniej, zanim uwierzyli i zostali napełnieni Duchem Świętym, nie było między nimi żadnej harmonii.
Bo i my byliśmy niegdyś nierozumni, niesforni, błądzący, poddani pożądliwości i rozmaitym rozkoszom, żyjący w złości i zazdrości, znienawidzeni i nienawidzący siebie nawzajem [Tt 3,3]. Ale teraz wy, którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy przez krew Chrystusową. Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała, i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni [Ef 2,13-14].
Wiem, że wspólna wiara w Jezusa Chrystusa może połączyć ze sobą najbardziej różnych ludzi i doprowadzić ich do harmonijnego współdziałania. A jak dla społecznej harmonii mogą się przysłużyć muzea?
15 maja, 2010
Czy są jeszcze takie rodziny?
Dziś Międzynarodowy Dzień Rodzin - ustanowiony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ rezolucją nr 47/237 z dnia 20 września 1993 roku i wyznaczony na dzień 15 maja. Celem obchodów Dnia Rodzin jest pogłębienie w społeczeństwie świadomości problemów, z którymi borykają się rodziny i zwiększenia zdolności społeczeństw do przezwyciężania tych problemów poprzez realizowanie kompleksowej polityki prorodzinnej.
Nie potrzeba nie wiadomo jakiej przenikliwości spojrzenia, ażeby zauważyć ogromny kryzys rodziny w dzisiejszym świecie. Już samo pojęcie małżeństwa poddawane jest próbom redefinicji. Średnio co trzecie małżeństwo się rozpada. Co najmniej połowa dzieci wychowuje się bez jednego z rodziców. Nawet tam, gdzie rodzina zdaje się trzymać razem, wewnątrz niej pełno jest rozmaitych napięć, a nierzadko toczy się ustawiczna walka.
Co na to Pismo Święte? Przez całe wieki niezmiennie głosi ono wolę Bożą, ustaloną i obwieszczoną ludziom, aby ich życie rodzinne moglo być szczęśliwe i uporządkowane. Wystarczy otworzyć List do Galacjan 5,22–6,4 albo List do Kolosan 3,18–21 i zacząć stosować się do wyraźnie udzielonych tam wskazówek.
Oto objawione w Biblii zasady, stanowiące fundamenty każdej zdrowej rodziny:
1. Małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, traktowany jako nierozerwalny aż do śmierci.
2. Mężowie miłują swoje żony i nie wyrządzają im przykrości.
3. Żony są podporządkowane swoim mężom i okazują im szacunek.
4. Dzieci czczą rodziców i są im posłuszne.
5. Rodzice kochają swoje dzieci i tak utrzymują je w dyscyplinie, aby nie pobudzać ich do gniewu.
6. Młodzi ludzie po osiągnięciu pełnoletniości i usamodzielnieniu się, troszczą się o los swoich sędziwych rodziców.
Nie mam wątpliwości, że dzisiejszy kryzys rodziny jest konsekwencją odrzucenia powyższych standardów biblijnych. Samowola i nieposłuszeństwo Bogu ostatecznie zawsze wychodzi człowiekowi na szkodę.
W Międzynarodowym Dniu Rodzin warto przemyśleć według jakiego modelu kształtuje się życie naszej rodziny? Dopasowujemy się do najnowszych trendów społecznych, czy staramy się trzymać modelu biblijnego? Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go [Łk 11,28].
Nie potrzeba nie wiadomo jakiej przenikliwości spojrzenia, ażeby zauważyć ogromny kryzys rodziny w dzisiejszym świecie. Już samo pojęcie małżeństwa poddawane jest próbom redefinicji. Średnio co trzecie małżeństwo się rozpada. Co najmniej połowa dzieci wychowuje się bez jednego z rodziców. Nawet tam, gdzie rodzina zdaje się trzymać razem, wewnątrz niej pełno jest rozmaitych napięć, a nierzadko toczy się ustawiczna walka.
Co na to Pismo Święte? Przez całe wieki niezmiennie głosi ono wolę Bożą, ustaloną i obwieszczoną ludziom, aby ich życie rodzinne moglo być szczęśliwe i uporządkowane. Wystarczy otworzyć List do Galacjan 5,22–6,4 albo List do Kolosan 3,18–21 i zacząć stosować się do wyraźnie udzielonych tam wskazówek.
Oto objawione w Biblii zasady, stanowiące fundamenty każdej zdrowej rodziny:
1. Małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, traktowany jako nierozerwalny aż do śmierci.
2. Mężowie miłują swoje żony i nie wyrządzają im przykrości.
3. Żony są podporządkowane swoim mężom i okazują im szacunek.
4. Dzieci czczą rodziców i są im posłuszne.
5. Rodzice kochają swoje dzieci i tak utrzymują je w dyscyplinie, aby nie pobudzać ich do gniewu.
6. Młodzi ludzie po osiągnięciu pełnoletniości i usamodzielnieniu się, troszczą się o los swoich sędziwych rodziców.
Nie mam wątpliwości, że dzisiejszy kryzys rodziny jest konsekwencją odrzucenia powyższych standardów biblijnych. Samowola i nieposłuszeństwo Bogu ostatecznie zawsze wychodzi człowiekowi na szkodę.
W Międzynarodowym Dniu Rodzin warto przemyśleć według jakiego modelu kształtuje się życie naszej rodziny? Dopasowujemy się do najnowszych trendów społecznych, czy staramy się trzymać modelu biblijnego? Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go [Łk 11,28].
14 maja, 2010
Czy tylko mięczaki wzywają Jezusa?
Można sobie rozmaicie dowcipkować ze słów wypowiadanych przez ludzi tuż przed śmiercią. Na żartobliwej liście są między innymi takie zawołania: Zobacz, ten krokodyl wygląda zupełnie jak żywy! Przecież mówię, że to nie jest pod prądem! Ojej, przepraszam, niechcący pobrudziłem panu dres...
Od dawna nie mam nastroju do takich żartów. Tym bardziej, od kiedy stało się dla mnie jasne, że z chwilą śmierci fizycznej ostatecznie zapada klapka, jak będzie wyglądała wieczność umierającego człowieka; czy będzie to żywot wieczny, czy też wieczne potępienie.
Właśnie się dowiedzieliśmy, że piloci prezydenckiego samolotu w dniu 10 kwietnia 2010 roku, w chwili katastrofy pod Smoleńskiem, wołali: - Jezu! Jezu! Czy to nie znamienne i nie dające do myślenia? Nie był to przecież religijny jęk jakiegoś przerażonego seminarzysty, czy młodej zakonnicy... To byli twardzi faceci!
Pierwszy z nich, to kapitan pilot Arkadiusz Protasiuk (36 lat). Miał opinię człowieka bardzo odważnego a zarazem uporządkowanego. Być może dlatego tak bardzo podobało mu się wojsko. Miał świetną kondycję psychofizyczną. Jego żywiołem było nie tylko powietrze, ale również woda. Kochał pływać pod żaglami. Drugi, to major pilot Robert Grzywna (także 36 lat). Podobnie jak kpt. Protasiuk był doświadczonym pilotem, żołnierzem odznaczonym za zasługi dla obronności kraju. Wykonywał loty we wszystkie rejony świata.
Powtórzmy: – Jezu! Jezu! – wołali żołnierze, piloci potrafiący zachować tzw. zimną krew, prawdziwi mężczyźni. Dlaczego w ogóle ludzie w ostatnich sekundach życia wzywają imienia Bożego? Czy to zwykły przypadek, czy może instynktowny krzyk ludzkiej duszy, która – w chwili, gdy rozum przestaje ją kontrolować – rwie się do bezpiecznej kryjówki?
Biblia zachęca nas do nawiązania społeczności z Bogiem teraz, gdy jeszcze śmierć nie zajrzała nam w oczy. Szukajcie Pana, dopóki można Go znaleźć, wzywajcie go, dopóki jest blisko! Niech bezbożny porzuci swoją drogę, a przestępca swoje zamysły i niech się nawróci do Pana, aby się nad nim zlitował, do naszego Boga, gdyż jest hojny w odpuszczaniu! [Iz 55,6–7].
Niechby z nami nie było tak, że dopiero - jak trwoga, to do Boga. Pamiętajmy o Jezusie na wszystkich naszych drogach i stale żyjmy pojednani z Nim, ponieważ Bóg powiedział: Pojmijcież to wy, którzy zapominacie Boga, bym was nie rozdarł, a nie będzie ratunku! [Ps 50,22].
Od wielu lat mam zwyczaj wzywania Jezusa nad moim życiem, zarówno w dniach dobrych, jak i w złych. Wszystkim radzę robić podobnie, bo oto ci, którzy oddalają się od ciebie, zginą [Ps 73,27], wszakże każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie [Dz 2,21].
Od dawna nie mam nastroju do takich żartów. Tym bardziej, od kiedy stało się dla mnie jasne, że z chwilą śmierci fizycznej ostatecznie zapada klapka, jak będzie wyglądała wieczność umierającego człowieka; czy będzie to żywot wieczny, czy też wieczne potępienie.
Właśnie się dowiedzieliśmy, że piloci prezydenckiego samolotu w dniu 10 kwietnia 2010 roku, w chwili katastrofy pod Smoleńskiem, wołali: - Jezu! Jezu! Czy to nie znamienne i nie dające do myślenia? Nie był to przecież religijny jęk jakiegoś przerażonego seminarzysty, czy młodej zakonnicy... To byli twardzi faceci!
Pierwszy z nich, to kapitan pilot Arkadiusz Protasiuk (36 lat). Miał opinię człowieka bardzo odważnego a zarazem uporządkowanego. Być może dlatego tak bardzo podobało mu się wojsko. Miał świetną kondycję psychofizyczną. Jego żywiołem było nie tylko powietrze, ale również woda. Kochał pływać pod żaglami. Drugi, to major pilot Robert Grzywna (także 36 lat). Podobnie jak kpt. Protasiuk był doświadczonym pilotem, żołnierzem odznaczonym za zasługi dla obronności kraju. Wykonywał loty we wszystkie rejony świata.
Powtórzmy: – Jezu! Jezu! – wołali żołnierze, piloci potrafiący zachować tzw. zimną krew, prawdziwi mężczyźni. Dlaczego w ogóle ludzie w ostatnich sekundach życia wzywają imienia Bożego? Czy to zwykły przypadek, czy może instynktowny krzyk ludzkiej duszy, która – w chwili, gdy rozum przestaje ją kontrolować – rwie się do bezpiecznej kryjówki?
Biblia zachęca nas do nawiązania społeczności z Bogiem teraz, gdy jeszcze śmierć nie zajrzała nam w oczy. Szukajcie Pana, dopóki można Go znaleźć, wzywajcie go, dopóki jest blisko! Niech bezbożny porzuci swoją drogę, a przestępca swoje zamysły i niech się nawróci do Pana, aby się nad nim zlitował, do naszego Boga, gdyż jest hojny w odpuszczaniu! [Iz 55,6–7].
Niechby z nami nie było tak, że dopiero - jak trwoga, to do Boga. Pamiętajmy o Jezusie na wszystkich naszych drogach i stale żyjmy pojednani z Nim, ponieważ Bóg powiedział: Pojmijcież to wy, którzy zapominacie Boga, bym was nie rozdarł, a nie będzie ratunku! [Ps 50,22].
Od wielu lat mam zwyczaj wzywania Jezusa nad moim życiem, zarówno w dniach dobrych, jak i w złych. Wszystkim radzę robić podobnie, bo oto ci, którzy oddalają się od ciebie, zginą [Ps 73,27], wszakże każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie [Dz 2,21].
13 maja, 2010
Komu potrzebny kolejny pośrednik?
Dziś pozwolę sobie przywołać wczorajsze słowa arcybiskupa metropolity warszawskiego, Kazimierza Nycza, na temat zbliżającej się beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki. Powiedział on między innymi: – Nie możemy cofnąć męczeńskiej śmierci ks. Jerzego, bo za nią stoi zło, ale beatyfikacja jest radosnym wydarzeniem. Zyskujemy pośrednika w modlitwach, orędownika u Boga i wzór do naśladowania.
Jak to się dzieje, że człowiek tak wysoko postawiony, doktor teologii, tak łatwo, bez zmrużenia oka, ignoruje Słowo Boże, które jednoznacznie stwierdza: Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich, aby o tym świadczono we właściwym czasie [1Tm 2,5–6].
Pomyślałem sobie, że skoro jeden z ważniejszych hierarchów kościelnych wypowiada słowa tak jawnie sprzeczne z Pismem Świętym, to na pewno jest właściwy czas, aby świadczyć o Jezusie Chrystusie, jako jedynym Pośredniku między Bogiem a ludźmi. Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie [Jn 14,6 wg Biblii Tysiąclecia].
Ponieważ Chrystus Pan po zmartwychwstaniu powiedział: A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata [Mt 28,20] prawdziwi chrześcijanie nie potrzebują nikogo dodatkowego do załatwiania spraw z Bogiem. Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi [Hbr 7,25].
Nie wiem i nie rozumiem, czyim orędownikiem z chwilą beatyfikacji miałby się stać śp. ksiądz Jerzy. Wiem natomiast z Biblii na pewno, że dla prawdziwych chrześcijan jedynym Orędownikiem przed Bogiem jest nasz Zbawiciel – Jezus Chrystus!
Dzieci moje, to wam piszę, abyście nie grzeszyli. A jeśliby kto zgrzeszył, mamy orędownika u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy. On ci jest ubłaganiem za grzechy nasze, a nie tylko za nasze, lecz i za grzechy całego świata [1Jn 2,1–2]. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12].
Pismo Święte wyraźnie naucza, że posługa Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, jako doskonałego arcykapłana, jest całkowicie skuteczna i wystarczająca dla naszego zbawienia i uświęcenia. Czyż wobec tego szukając w dostępie do Boga jeszcze innych pośredników nie poddajemy tej prawdy o Jezusie w wątpliwość?
Jak to się dzieje, że człowiek tak wysoko postawiony, doktor teologii, tak łatwo, bez zmrużenia oka, ignoruje Słowo Boże, które jednoznacznie stwierdza: Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie samego złożył jako okup za wszystkich, aby o tym świadczono we właściwym czasie [1Tm 2,5–6].
Pomyślałem sobie, że skoro jeden z ważniejszych hierarchów kościelnych wypowiada słowa tak jawnie sprzeczne z Pismem Świętym, to na pewno jest właściwy czas, aby świadczyć o Jezusie Chrystusie, jako jedynym Pośredniku między Bogiem a ludźmi. Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie [Jn 14,6 wg Biblii Tysiąclecia].
Ponieważ Chrystus Pan po zmartwychwstaniu powiedział: A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata [Mt 28,20] prawdziwi chrześcijanie nie potrzebują nikogo dodatkowego do załatwiania spraw z Bogiem. Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi [Hbr 7,25].
Nie wiem i nie rozumiem, czyim orędownikiem z chwilą beatyfikacji miałby się stać śp. ksiądz Jerzy. Wiem natomiast z Biblii na pewno, że dla prawdziwych chrześcijan jedynym Orędownikiem przed Bogiem jest nasz Zbawiciel – Jezus Chrystus!
Dzieci moje, to wam piszę, abyście nie grzeszyli. A jeśliby kto zgrzeszył, mamy orędownika u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy. On ci jest ubłaganiem za grzechy nasze, a nie tylko za nasze, lecz i za grzechy całego świata [1Jn 2,1–2]. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12].
Pismo Święte wyraźnie naucza, że posługa Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, jako doskonałego arcykapłana, jest całkowicie skuteczna i wystarczająca dla naszego zbawienia i uświęcenia. Czyż wobec tego szukając w dostępie do Boga jeszcze innych pośredników nie poddajemy tej prawdy o Jezusie w wątpliwość?
12 maja, 2010
Skąd brać energię do życia?
Dziś pora, by zastanowić się, skąd czerpać energię do codziennego życia, bowiem 12 maja - to Dzień Syndromu Chronicznego Zmęczenia i Zaburzeń Immunologicznych. Tego rodzaju problemy zdrowotne po raz pierwszy zostały uznane za zespół chorobowy już w 1860 roku przez amerykańskiego neurologa, George'a Beard'a. Uważał on, że jest to nerwica z elementami zmęczenia, powodowane wyczerpaniem ośrodkowego układu nerwowego, co Beard wiązał z wpływem cywilizacji.
Syndrom chronicznego zmęczenia (ang. chronic fatigue syndrom) opisano bliżej w 1988 roku. Choć dawno odkryta i nazwana, w ciągu ostatnich kilkunastu lat choroba ta staje się coraz bardziej powszechna. Szacuje się, że cierpi na nią około 17 milionów osób na świecie.
Czasem, ze względu na występowanie licznych objawów, takich jak: przewlekłe zmęczenie i osłabienie, ból gardła, biegunka, depresja, pobolewania, apatia, senność albo trudności ze snem, uważa się ją za chorobę zmyśloną. Chorym trudno przekonać otoczenie, że naprawdę czują się źle, co gorsza, problem bagatelizują też sami lekarze, odsyłając pacjentów z takimi dolegliwościami do psychologa lub psychiatry.
Ustalono, że większość osób zapadających na syndrom chronicznego zmęczenia przeżywa stresy w miejscu pracy lub w życiu osobistym. Choroba uznawana jest za typową dla tzw. młodych dorosłych, będących często w okresie rozkwitu kariery zawodowej. Częściej zapadają na nią też ludzie wrażliwi, nerwowi, ambitni i bardzo perfekcyjni. Z tego względu chorobie nadano nawet przezwisko: grypa yuppies.
Naukowcy twierdzą, że stałe zmęczenie jest bardzo często powiązane z poważnymi niedoborami rozmaitych składników odżywczych. Przy objawach syndromu chronicznego zmęczenia ważna jest odpowiednia ilość snu i wypoczynku, dobrze robi też uprawianie lekkiego sportu, choćby nawet krótkich, codziennych spacerów. Pomocne w zwiększeniu energii bywają również witaminy z grupy B oraz niektóre zioła.
Skoro syndrom chronicznego zmęczenia dopada przede wszystkim tzw. yuppies (od skrótu ang. słów: young upwardly mobil professional, co znaczy – młodzi pnący się do góry profesjonaliści, lub young urban professional – młodzi miejscy profesjonaliści), to ciśnie mi się do głowy następujący fragment Pisma Świętego: Młodzieńcy ustają i mdleją, a pacholęta potykają się i upadają, lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają [Iz 40,30–31].
Niezwykłego przykładu wolności od chronicznego zmęczenia udziela nam biblijny Kaleb mówiąc: Ja natomiast bez zastrzeżeń poszedłem za Panem, Bogiem moim. [...] Pan zachował mnie przy życiu przez te czterdzieści pięć lat, w czasie których Izrael wędrował po pustyni. I oto teraz mam lat osiemdziesiąt pięć, a jeszcze dziś jestem tak mocny, jak byłem w dniu, kiedy wysłał mnie Mojżesz, i jaką była wtedy moja siła, taką jest jeszcze teraz moja siła bądź do bitwy, bądź do pochodu [Joz 14,8.10–11].
Biblia ma sposób na to, aby nigdy nie popaść w apatię i przewlekłe poczucie zmęczenia. Zasadzeni w domu Pańskim wyrastają w dziedzińcach Boga naszego. Jeszcze w starości przynoszą owoc, są w pełni sił i świeżości [Ps 92,14–15].
Takie wspaniałe odświeżenie w życiu, nawet najbardziej zapracowanych ludzi, daje napełnienie Duchem Świętym i codzienna społeczność z Jezusem. Nie wierzysz? Czemu by nie spróbować i nie przekonać się, czy tak jest naprawdę? Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan: Błogosławiony człowiek, który u niego szuka schronienia! [Ps 34,9].
Syndrom chronicznego zmęczenia (ang. chronic fatigue syndrom) opisano bliżej w 1988 roku. Choć dawno odkryta i nazwana, w ciągu ostatnich kilkunastu lat choroba ta staje się coraz bardziej powszechna. Szacuje się, że cierpi na nią około 17 milionów osób na świecie.
Czasem, ze względu na występowanie licznych objawów, takich jak: przewlekłe zmęczenie i osłabienie, ból gardła, biegunka, depresja, pobolewania, apatia, senność albo trudności ze snem, uważa się ją za chorobę zmyśloną. Chorym trudno przekonać otoczenie, że naprawdę czują się źle, co gorsza, problem bagatelizują też sami lekarze, odsyłając pacjentów z takimi dolegliwościami do psychologa lub psychiatry.
Ustalono, że większość osób zapadających na syndrom chronicznego zmęczenia przeżywa stresy w miejscu pracy lub w życiu osobistym. Choroba uznawana jest za typową dla tzw. młodych dorosłych, będących często w okresie rozkwitu kariery zawodowej. Częściej zapadają na nią też ludzie wrażliwi, nerwowi, ambitni i bardzo perfekcyjni. Z tego względu chorobie nadano nawet przezwisko: grypa yuppies.
Naukowcy twierdzą, że stałe zmęczenie jest bardzo często powiązane z poważnymi niedoborami rozmaitych składników odżywczych. Przy objawach syndromu chronicznego zmęczenia ważna jest odpowiednia ilość snu i wypoczynku, dobrze robi też uprawianie lekkiego sportu, choćby nawet krótkich, codziennych spacerów. Pomocne w zwiększeniu energii bywają również witaminy z grupy B oraz niektóre zioła.
Skoro syndrom chronicznego zmęczenia dopada przede wszystkim tzw. yuppies (od skrótu ang. słów: young upwardly mobil professional, co znaczy – młodzi pnący się do góry profesjonaliści, lub young urban professional – młodzi miejscy profesjonaliści), to ciśnie mi się do głowy następujący fragment Pisma Świętego: Młodzieńcy ustają i mdleją, a pacholęta potykają się i upadają, lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają [Iz 40,30–31].
Niezwykłego przykładu wolności od chronicznego zmęczenia udziela nam biblijny Kaleb mówiąc: Ja natomiast bez zastrzeżeń poszedłem za Panem, Bogiem moim. [...] Pan zachował mnie przy życiu przez te czterdzieści pięć lat, w czasie których Izrael wędrował po pustyni. I oto teraz mam lat osiemdziesiąt pięć, a jeszcze dziś jestem tak mocny, jak byłem w dniu, kiedy wysłał mnie Mojżesz, i jaką była wtedy moja siła, taką jest jeszcze teraz moja siła bądź do bitwy, bądź do pochodu [Joz 14,8.10–11].
Biblia ma sposób na to, aby nigdy nie popaść w apatię i przewlekłe poczucie zmęczenia. Zasadzeni w domu Pańskim wyrastają w dziedzińcach Boga naszego. Jeszcze w starości przynoszą owoc, są w pełni sił i świeżości [Ps 92,14–15].
Takie wspaniałe odświeżenie w życiu, nawet najbardziej zapracowanych ludzi, daje napełnienie Duchem Świętym i codzienna społeczność z Jezusem. Nie wierzysz? Czemu by nie spróbować i nie przekonać się, czy tak jest naprawdę? Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan: Błogosławiony człowiek, który u niego szuka schronienia! [Ps 34,9].
11 maja, 2010
I dokąd przed obliczem twoim ucieknę?
Mamy dziś 11 maja, więc pozwolę sobie sięgnąć równo pięćdziesiąt lat w przeszłość i przywołać z historii, tyle drastyczny, co i pouczający incydent. Myślę o porwaniu Adolfa Eichmanna – niemieckiego funkcjonariusza nazistowskiego, ludobójcy i zbrodniarza wojennego, głównego wykonawcy i koordynatora tzw. Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej.
Wiadomo, że po wojnie, dzięki pomocy niektórych hierarchów rzymskokatolickich, Eichmann zbiegł do Ameryki Południowej. W 1950 roku napisał do żony, dając jej znać, że jest w Argentynie. Następnego roku powitał ją wraz dziećmi na lotnisku w Buenos Aires. W 1959 roku podjął pracę jako mechanik-spawacz w tamtejszej fabryce Mercedes-Benz. Kupił ziemię w dystrykcie Bancalari i z synami zaczął budować dom. W wolnych chwilach oddawał się przyjemności uprawiania przydomowego ogródka. Okolica była słabo zaludniona, co stwarzało nadzieję, że będzie się mógł dobrze zadekować na resztę życia.
Nadszedł jednak 11 maja 1960 roku. Dziś w okolicach Buenos Aires jest 17 stopni Celsjusza i wieje lekki, południwo–wschodni wiatr. Pięćdziesiąt lat temu mogło być całkiem podobnie. Adolf Eichmann wysiadł z autobusu i szedł w stronę swego ustronnego domu. Nagle pojawili się agenci Mosadu i przerwali mu tę życiową sielankę.
Najpierw agenci przetrzymywali Eichmanna w specjalnie przygotowanym miejscu. Skonfrontowali jego numery członkowskie SS oraz partii nazistowskiej i upewnili się, że złapali właściwego człowieka. Gdy samolot wiozący izraelskich dyplomatów był gotowy, przemycili nań odurzonego narkotykami Eichmanna. Wylądowali w Izraelu 22 maja 1960 roku. Prezydent Izraela podał mediom informację o jego aresztowaniu, co wywołało konflikt dyplomatyczny z Argentyną.
Proces rozpoczął się 11 kwietnia 1961 roku. Eichmann został uznany winnym; zbrodni przeciwko ludności żydowskiej, zbrodni wojennych, zbrodni przeciwko ludzkości oraz przynależności do zbrodniczych organizacji. Skazano go na karę śmierci. O północy z 31 maja na 1 czerwca 1962 roku wyrok wykonano.
Zanim to nastąpiło, prowadzący misję chrześcijańską w Jerozolimie pastor William Hull, zaoferował władzom izraelskim, że jest gotów zająć się duszą Eichmanna. Obrońca od razu oświadczył, że jego klient nie życzy sobie pociechy duchowej. Jeśli już by chciał kogoś widzieć, to tylko Jezuitę. Twierdził, że „Jezuita mógłby go zrozumieć lepiej, niż ktokolwiek inny”.
Mimo to Hull odwiedzał Eichmanna w celi dwanaście razy. Eichmann odmówił czytania Starego Testamentu. Stwierdził, że to nic innego, jak żydowskie opowieści. Powiedział Hullowi, że nie wierzy w piekło. Po paru spotkaniach w celi z próbą rozważania Biblii, skazany napisał list do pastora, że nie chce więcej marnować jego czasu. Stwierdził, że porzucił Kościół z poważnych powodów i dalsze dyskusje byłyby bezpodstawne. Nie okazał żadnej skruchy.
Wracając do dnia 11 maja 1960 roku w okolicach Buenos Aires, zastanawiam się, jak owo porwanie przez agentów Mosadu mógłby odebrać nie znający przeszłości Eichmanna, jakiś jego sąsiad lub przygodny obserwator? Prawdopodobnie z oburzeniem pomyślałby, że źli ludzie napadli na spokojnego człowieka, ojca czworga dzieci, brutalnie przerwali mu sielankę życia rodzinnego i gdzieś powieźli go w złych zamiarach. Trzeba było znać czyny tego zbrodniarza, aby właściwie zrozumieć przyczynę całego zajścia.
Faktycznie ta akcja służb specjalnych Izraela, to jeden z licznych przykładów, że Bóg się nie da z siebie naśmiewać; albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie [Ga 6,7]. Swego czasu tę prawdę na własnej skórze poznał pogański król Adonibezek. Wprawdzie najpierw uciekł, oni zaś gonili go i pochwycili, i obcięli mu kciuki u rąk i nóg. Wtedy rzekł Adonibezek: Siedemdziesięciu królów z obciętymi kciukami u rąk i nóg zbierało okruszyny pod moim stołem; jak ja uczyniłem, tak odpłacił mi Bóg [Sdz 1,6–7]. Znamy przecież tego, który powiedział: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę; oraz: Pan sądzić będzie lud swój. Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego [Hbr 10,30–31].
Kto odrzuca Syna Bożego, ten nie ma żadnej ucieczki przed sądem Bożym. Choćbyś założył swoje gniazdo wysoko jak orzeł, jednak i stamtąd cię strącę - mówi Pan [Jr 49,16]. Najwidoczniej Bóg wypowiedział o Eichmannie podobne słowa: Oto Ja jestem przeciwko tobie, zuchwalcze - mówi Wszechmocny, Pan Zastępów, gdyż nadszedł twój dzień, czas, kiedy cię ukarzę [Jr 50,31] i dlatego nigdzie nie mógł się schować.
Psalmista zapytał: Dokąd ujdę przed duchem twoim? I dokąd przed obliczem twoim ucieknę? [Ps 139,7]. Na szczęście nie muszę i nie chcę ukrywać się przed obliczem Bożym. Bóg przebaczył mi wszystkie moje grzechy. Poprzez wiarę w Syna Bożego zostałem usprawiedliwony i mam pokój z Bogiem. A Ty?
Wiadomo, że po wojnie, dzięki pomocy niektórych hierarchów rzymskokatolickich, Eichmann zbiegł do Ameryki Południowej. W 1950 roku napisał do żony, dając jej znać, że jest w Argentynie. Następnego roku powitał ją wraz dziećmi na lotnisku w Buenos Aires. W 1959 roku podjął pracę jako mechanik-spawacz w tamtejszej fabryce Mercedes-Benz. Kupił ziemię w dystrykcie Bancalari i z synami zaczął budować dom. W wolnych chwilach oddawał się przyjemności uprawiania przydomowego ogródka. Okolica była słabo zaludniona, co stwarzało nadzieję, że będzie się mógł dobrze zadekować na resztę życia.
Nadszedł jednak 11 maja 1960 roku. Dziś w okolicach Buenos Aires jest 17 stopni Celsjusza i wieje lekki, południwo–wschodni wiatr. Pięćdziesiąt lat temu mogło być całkiem podobnie. Adolf Eichmann wysiadł z autobusu i szedł w stronę swego ustronnego domu. Nagle pojawili się agenci Mosadu i przerwali mu tę życiową sielankę.
Najpierw agenci przetrzymywali Eichmanna w specjalnie przygotowanym miejscu. Skonfrontowali jego numery członkowskie SS oraz partii nazistowskiej i upewnili się, że złapali właściwego człowieka. Gdy samolot wiozący izraelskich dyplomatów był gotowy, przemycili nań odurzonego narkotykami Eichmanna. Wylądowali w Izraelu 22 maja 1960 roku. Prezydent Izraela podał mediom informację o jego aresztowaniu, co wywołało konflikt dyplomatyczny z Argentyną.
Proces rozpoczął się 11 kwietnia 1961 roku. Eichmann został uznany winnym; zbrodni przeciwko ludności żydowskiej, zbrodni wojennych, zbrodni przeciwko ludzkości oraz przynależności do zbrodniczych organizacji. Skazano go na karę śmierci. O północy z 31 maja na 1 czerwca 1962 roku wyrok wykonano.
Zanim to nastąpiło, prowadzący misję chrześcijańską w Jerozolimie pastor William Hull, zaoferował władzom izraelskim, że jest gotów zająć się duszą Eichmanna. Obrońca od razu oświadczył, że jego klient nie życzy sobie pociechy duchowej. Jeśli już by chciał kogoś widzieć, to tylko Jezuitę. Twierdził, że „Jezuita mógłby go zrozumieć lepiej, niż ktokolwiek inny”.
Mimo to Hull odwiedzał Eichmanna w celi dwanaście razy. Eichmann odmówił czytania Starego Testamentu. Stwierdził, że to nic innego, jak żydowskie opowieści. Powiedział Hullowi, że nie wierzy w piekło. Po paru spotkaniach w celi z próbą rozważania Biblii, skazany napisał list do pastora, że nie chce więcej marnować jego czasu. Stwierdził, że porzucił Kościół z poważnych powodów i dalsze dyskusje byłyby bezpodstawne. Nie okazał żadnej skruchy.
Wracając do dnia 11 maja 1960 roku w okolicach Buenos Aires, zastanawiam się, jak owo porwanie przez agentów Mosadu mógłby odebrać nie znający przeszłości Eichmanna, jakiś jego sąsiad lub przygodny obserwator? Prawdopodobnie z oburzeniem pomyślałby, że źli ludzie napadli na spokojnego człowieka, ojca czworga dzieci, brutalnie przerwali mu sielankę życia rodzinnego i gdzieś powieźli go w złych zamiarach. Trzeba było znać czyny tego zbrodniarza, aby właściwie zrozumieć przyczynę całego zajścia.
Faktycznie ta akcja służb specjalnych Izraela, to jeden z licznych przykładów, że Bóg się nie da z siebie naśmiewać; albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie [Ga 6,7]. Swego czasu tę prawdę na własnej skórze poznał pogański król Adonibezek. Wprawdzie najpierw uciekł, oni zaś gonili go i pochwycili, i obcięli mu kciuki u rąk i nóg. Wtedy rzekł Adonibezek: Siedemdziesięciu królów z obciętymi kciukami u rąk i nóg zbierało okruszyny pod moim stołem; jak ja uczyniłem, tak odpłacił mi Bóg [Sdz 1,6–7]. Znamy przecież tego, który powiedział: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę; oraz: Pan sądzić będzie lud swój. Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego [Hbr 10,30–31].
Kto odrzuca Syna Bożego, ten nie ma żadnej ucieczki przed sądem Bożym. Choćbyś założył swoje gniazdo wysoko jak orzeł, jednak i stamtąd cię strącę - mówi Pan [Jr 49,16]. Najwidoczniej Bóg wypowiedział o Eichmannie podobne słowa: Oto Ja jestem przeciwko tobie, zuchwalcze - mówi Wszechmocny, Pan Zastępów, gdyż nadszedł twój dzień, czas, kiedy cię ukarzę [Jr 50,31] i dlatego nigdzie nie mógł się schować.
Psalmista zapytał: Dokąd ujdę przed duchem twoim? I dokąd przed obliczem twoim ucieknę? [Ps 139,7]. Na szczęście nie muszę i nie chcę ukrywać się przed obliczem Bożym. Bóg przebaczył mi wszystkie moje grzechy. Poprzez wiarę w Syna Bożego zostałem usprawiedliwony i mam pokój z Bogiem. A Ty?
10 maja, 2010
Samowola, nie tylko budowlana...
W miniony weekend głosiłem Słowo Boże w Bolesławcu. Podróżując do tego malowniczego miasteczka na Dolnym Śląsku, wstąpiłem po drodze do Świebodzina, aby na własne oczy zobaczyć i sfotografować, cóż to za cudo tam powstaje?
Otóż od kilku lat jeden z tamtejszych księży, nie dbając za bardzo o przestrzeganie przepisów prawa budowlanego ale korzystając za to z pełnego poparcia radnych Świebodzina, buduje na obrzeżu miasta wielki pomnik Chrystusa. Budowa bardzo się przeciąga i antagonizuje miejscową ludność, ale zanosi się na to, że ksiądz dopnie swego.
Projekt zakłada, że będzie to ustawiona na specjalnie usypanym, 17–metrowym kopcu, figura o wysokości ok. 35 metrów, mająca przedstawiać postać Chrystusa, przez co o trzy metry przewyższy znany na całym świecie pomnik Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro. Sama budowa nie tętni życiem. Najwidoczniej wielki rozmach pomysłu zderzył się z rzeczywistością i odniosłem wrażenie, że mocno się z nią zmaga.
Abstrahując od wszelkich aspektów społeczno–prawnych tego przedsięwzięcia, zastanawiam się nad duchową celowością aktywności świebodzińskiego księdza. Wprawdzie pod pewnym względem należałoby pochwalić jego pomysł wywyższenia Chrystusa, ale czy w oczach Syna Bożego miłe jest wznoszenie Mu pomników?
Biblia wyraźnie zakazuje stawiania jakichkolwiek figur i pomników w celach kultowych. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze, i na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył ... [2Mo 24,5–6].
Izraelici wkraczający do Kanaanu otrzymali od Boga instrukcję, co mają zrobić z tamtejszymi urządzeniami kultowymi. Zburzycie ich ołtarze, potłuczecie ich pomniki, popalicie ich święte drzewa, porąbiecie ich podobizny rzeźbione i zetrzecie ich imię z tego miejsca. Dla Pana, waszego Boga, nic takiego nie uczynicie [5Mo 12,3–4].
Innymi słowy, chociaż rozmaite narody stawiały posągi kultowe dla swoich bogów, wyznawcom Boga prawdziwego nie wolno było tego robić! Strzeżcie się, abyście nie zapomnieli o przymierzu Pana, waszego Boga, które zawarł z wami, i nie sporządzali sobie żadnej podobizny rzeźbionej, jak ci to nakazał Pan, twój Bóg [5Mo 4,23].
Mało tego. Sam Jezus wyraźnie pouczył, że Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie [Jn 4,24].
Jedną z najprostszych form wyrażania prawdziwej czci i należytego respektu dla Boga jest posłuszeństwo Słowu Bożemu. Bóg określił to, co jest miłe w Jego oczach, a ludzie, jeżeli chcą Mu się podobać, starają się to osiągać w swoim życiu. Jasne i proste.
Gdy więc Bóg wyraźnie powiedział, że nie życzy sobie czci w formie pomnika, a ktoś mimo tego buduje Mu monumentalny pomnik, to czy można powiedzieć, że robi to dla przyjemności i chwały Bożej?
Tak skonsternowany odjeżdżałem spod budowy pomnika Chrystusa Króla w Świebodzinie, zastanawiając się, ile jeszcze podobnej samowoli jest w moim własnym życiu...
Otóż od kilku lat jeden z tamtejszych księży, nie dbając za bardzo o przestrzeganie przepisów prawa budowlanego ale korzystając za to z pełnego poparcia radnych Świebodzina, buduje na obrzeżu miasta wielki pomnik Chrystusa. Budowa bardzo się przeciąga i antagonizuje miejscową ludność, ale zanosi się na to, że ksiądz dopnie swego.
Projekt zakłada, że będzie to ustawiona na specjalnie usypanym, 17–metrowym kopcu, figura o wysokości ok. 35 metrów, mająca przedstawiać postać Chrystusa, przez co o trzy metry przewyższy znany na całym świecie pomnik Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro. Sama budowa nie tętni życiem. Najwidoczniej wielki rozmach pomysłu zderzył się z rzeczywistością i odniosłem wrażenie, że mocno się z nią zmaga.
Abstrahując od wszelkich aspektów społeczno–prawnych tego przedsięwzięcia, zastanawiam się nad duchową celowością aktywności świebodzińskiego księdza. Wprawdzie pod pewnym względem należałoby pochwalić jego pomysł wywyższenia Chrystusa, ale czy w oczach Syna Bożego miłe jest wznoszenie Mu pomników?
Biblia wyraźnie zakazuje stawiania jakichkolwiek figur i pomników w celach kultowych. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze, i na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył ... [2Mo 24,5–6].
Izraelici wkraczający do Kanaanu otrzymali od Boga instrukcję, co mają zrobić z tamtejszymi urządzeniami kultowymi. Zburzycie ich ołtarze, potłuczecie ich pomniki, popalicie ich święte drzewa, porąbiecie ich podobizny rzeźbione i zetrzecie ich imię z tego miejsca. Dla Pana, waszego Boga, nic takiego nie uczynicie [5Mo 12,3–4].
Innymi słowy, chociaż rozmaite narody stawiały posągi kultowe dla swoich bogów, wyznawcom Boga prawdziwego nie wolno było tego robić! Strzeżcie się, abyście nie zapomnieli o przymierzu Pana, waszego Boga, które zawarł z wami, i nie sporządzali sobie żadnej podobizny rzeźbionej, jak ci to nakazał Pan, twój Bóg [5Mo 4,23].
Mało tego. Sam Jezus wyraźnie pouczył, że Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie [Jn 4,24].
Jedną z najprostszych form wyrażania prawdziwej czci i należytego respektu dla Boga jest posłuszeństwo Słowu Bożemu. Bóg określił to, co jest miłe w Jego oczach, a ludzie, jeżeli chcą Mu się podobać, starają się to osiągać w swoim życiu. Jasne i proste.
Gdy więc Bóg wyraźnie powiedział, że nie życzy sobie czci w formie pomnika, a ktoś mimo tego buduje Mu monumentalny pomnik, to czy można powiedzieć, że robi to dla przyjemności i chwały Bożej?
Tak skonsternowany odjeżdżałem spod budowy pomnika Chrystusa Króla w Świebodzinie, zastanawiając się, ile jeszcze podobnej samowoli jest w moim własnym życiu...
07 maja, 2010
Czy zdarza się nam pożyczać coś Bogu?
7 maja w Polsce, to rocznica narodzenia się w 1958 roku idei Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. Dziś jest to powszechnie znane stowarzyszenie charytatywne, zajmujące się udzielaniem wsparcia materialnego oraz pomocy organizacyjnej osobom będącym w trudnej sytuacji życiowej.
PKPS działa na terenie całego kraju. Organizuje pomoc dla osób samotnych, starszych i chorych. Prowadzi poradnictwo społeczno-prawne, współdziała w resocjalizacji i pomocy postpenitencjarnej. Urządza rozmaite akcje w celu pozyskiwania zabawek, odzieży, obuwia i przyborów szkolnych dla dzieci z uboższych rodzin. I tak dalej.
Z radością chcę zauważyć, że takie organizacje, jak PKPS, przez swoją działalność bardzo trafnie wpisują się w biblijną wrażliwość na ludzkie potrzeby. Bóg nikogo, kto znalazł się w tarapatach, nie zostawia na pastwę losu. Zawsze pobudza kogoś, by podał mu rękę. Bo ocali biedaka, który woła o ratunek i ubogiego, który nie ma pomocy. Zlituje się nad nędzarzem i biednym, i wybawi dusze biednych. Z ucisku i gwałtu wyzwoli ich życie, bo krew ich jest droga w oczach jego [Ps 72,12–14]
Tę Bożą troskę miał już w sercu pobożny Hiob, który powiedział: bo uratowałem ubogiego, gdy wołał o pomoc, sierotę i każdego, kto nie miał opiekuna [Jb 29,12]. Mieli także apostołowie Jezusa, jak to wynika ze świadectwa św. Pawła: Otóż, gdy poznali okazaną mi łaskę, Jakub i Kefas, i Jan, którzy są uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na dowód wspólnoty, abyśmy poszli do pogan, a oni do obrzezanych; mieliśmy tylko pamiętać o ubogich, czym się też gorliwie zająłem i co starałem się wykonać [Ga 2,9–10].
Nowotestamentowe wspólnoty chrześcijańskie już od pierwszych dni swojego istnienia zajmowały się udzielaniem pomocy materialnej osobom potrzebującym.Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba [Dz 4,34-35].
Biblia stwierdza, że okazywanie pomocy potrzebującym jest oznaką pobożności. Czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nie splamionym przez świat [Jk 1,27]. Jest postawą serca tym bardziej szlachetną, że nie jest nawet aż tak bardzo świadoma swojej własnej rangi w oczach Bożych: Wtedy odpowiedzą mu sprawiedliwi tymi słowy: Panie! Kiedy widzieliśmy cię łaknącym, a nakarmiliśmy cię, albo pragnącym, a daliśmy ci pić? A kiedy widzieliśmy cię przychodniem i przyjęliśmy cię albo nagim i przyodzialiśmy cię? I kiedy widzieliśmy cię chorym albo w więzieniu, i przychodziliśmy do ciebie? A król, odpowiadając, powie im: Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście [Mt 25,37-40].
Niesienie pomocy osobom, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej, to postawa na pewno miła w oczach Bożych. Pismo Święte poucza, że w ten sposób wchodzimy w szczególny wręcz układ z samym Bogiem. Kto się lituje nad ubogim, pożycza Panu, a ten mu odpłaci za jego dobrodziejstwo [Prz 19,17].
Czy mamy to na uwadze w codziennym życiu? A jak często w kontekście powyższego fragmentu Biblii zdarza się nam pożyczać Bogu?
PKPS działa na terenie całego kraju. Organizuje pomoc dla osób samotnych, starszych i chorych. Prowadzi poradnictwo społeczno-prawne, współdziała w resocjalizacji i pomocy postpenitencjarnej. Urządza rozmaite akcje w celu pozyskiwania zabawek, odzieży, obuwia i przyborów szkolnych dla dzieci z uboższych rodzin. I tak dalej.
Z radością chcę zauważyć, że takie organizacje, jak PKPS, przez swoją działalność bardzo trafnie wpisują się w biblijną wrażliwość na ludzkie potrzeby. Bóg nikogo, kto znalazł się w tarapatach, nie zostawia na pastwę losu. Zawsze pobudza kogoś, by podał mu rękę. Bo ocali biedaka, który woła o ratunek i ubogiego, który nie ma pomocy. Zlituje się nad nędzarzem i biednym, i wybawi dusze biednych. Z ucisku i gwałtu wyzwoli ich życie, bo krew ich jest droga w oczach jego [Ps 72,12–14]
Tę Bożą troskę miał już w sercu pobożny Hiob, który powiedział: bo uratowałem ubogiego, gdy wołał o pomoc, sierotę i każdego, kto nie miał opiekuna [Jb 29,12]. Mieli także apostołowie Jezusa, jak to wynika ze świadectwa św. Pawła: Otóż, gdy poznali okazaną mi łaskę, Jakub i Kefas, i Jan, którzy są uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na dowód wspólnoty, abyśmy poszli do pogan, a oni do obrzezanych; mieliśmy tylko pamiętać o ubogich, czym się też gorliwie zająłem i co starałem się wykonać [Ga 2,9–10].
Nowotestamentowe wspólnoty chrześcijańskie już od pierwszych dni swojego istnienia zajmowały się udzielaniem pomocy materialnej osobom potrzebującym.Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba [Dz 4,34-35].
Biblia stwierdza, że okazywanie pomocy potrzebującym jest oznaką pobożności. Czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nie splamionym przez świat [Jk 1,27]. Jest postawą serca tym bardziej szlachetną, że nie jest nawet aż tak bardzo świadoma swojej własnej rangi w oczach Bożych: Wtedy odpowiedzą mu sprawiedliwi tymi słowy: Panie! Kiedy widzieliśmy cię łaknącym, a nakarmiliśmy cię, albo pragnącym, a daliśmy ci pić? A kiedy widzieliśmy cię przychodniem i przyjęliśmy cię albo nagim i przyodzialiśmy cię? I kiedy widzieliśmy cię chorym albo w więzieniu, i przychodziliśmy do ciebie? A król, odpowiadając, powie im: Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście [Mt 25,37-40].
Niesienie pomocy osobom, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej, to postawa na pewno miła w oczach Bożych. Pismo Święte poucza, że w ten sposób wchodzimy w szczególny wręcz układ z samym Bogiem. Kto się lituje nad ubogim, pożycza Panu, a ten mu odpłaci za jego dobrodziejstwo [Prz 19,17].
Czy mamy to na uwadze w codziennym życiu? A jak często w kontekście powyższego fragmentu Biblii zdarza się nam pożyczać Bogu?
06 maja, 2010
Jeden i ten sam Bóg?
Szósty dzień maja wpisał się do historii i tym, że tego dnia w 2001 roku papież Jan Paweł II, podróżując po Syrii, wszedł w Damaszku do meczetu aby się w nim pomodlić, a następnie rzekł: Przez cały czas muzułmanie i chrześcijanie nastają na siebie nawzajem. Potrzebujemy szukać przebaczenia u Wszechmogącego i zaoferować przebaczenie jedni drugim. W maju 1999 roku na zakończenie audiencji dla duchowego przywódcy Kościoła chaldejskiego w Iraku, któremu towarzyszyli duchowni islamscy, papież otrzymał w prezencie egzemplarz Koranu i go ucałował.
Kilka lat wcześniej, nawiązując do czci, jaką wyznawcy islamu darzą Abrahama, Jan Paweł II powiedział do młodych muzułmanów w Casablance: Abraham jest dla nas tym samym wzorem wiary w Boga, poddania Jego woli i zawierzenia Jego dobroci. Wierzymy w tego samego Boga, Boga jedynego, Boga żywego, Boga, który stwarza świat i prowadzi swoje stworzenie do doskonałości. Nie będę już wspominał o zorganizowanych z inicjatywy tegoż papieża spotkaniach przywódców różnych religii w Asyżu w 1986 i 2002 roku i wspólnej modlitwie o pokój na świecie.
Czy rzeczywiście wszyscy modlimy się do jednego i tego samego Boga, a tylko różnie go nazywamy? Czy do Boga można dojść rozmaitymi drogami? Czy należałoby zaniechać mówienia o Jezusie Chrystusie jako jedynym Zbawicielu i uznać istnienie innych dróg zbawienia?
Chcę dziś sprowokować nas do ponownego zastanowienia się nad tym, czy możliwa jest jedność pomiędzy prawdziwymi chrześcijanami, a wyznawcami innych religii? Jak to wygląda w świetle Biblii?
Jezus powiedział sam o sobie: Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie [Jn 14,6] Podobnie mówił Piotr o Jezusie: I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12].
Religijnych mieszkańców Listry apostołowie uświadamiali: I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak i wy, zwiastujemy wam dobrą nowinę, abyście się odwrócili od tych marnych rzeczy do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest [Dz 14,15].
A Paweł, stanąwszy pośrodku Areopagu, rzekł: Mężowie ateńscy! Widzę, że pod każdym względem jesteście ludźmi nadzwyczaj pobożnymi. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości, znalazłem też ołtarz, na którym napisano: Nieznanemu Bogu. Otóż to, co czcicie, nie znając, ja wam zwiastuję [Dz 17,22].
Bo chociaż nawet są tak zwani bogowie, czy to na niebie, czy na ziemi, i dlatego jest wielu bogów i wielu panów, wszakże dla nas istnieje tylko jeden Bóg Ojciec, z którego pochodzi wszystko i dla którego istniejemy, i jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko istnieje i przez którego my także istniejemy [1Ko 8,5–6].
Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? Albo jaka zgoda między Chrystusem a Belialem, albo co za dział ma wierzący z niewierzącym? Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg: Zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich, i będę Bogiem ich, a oni będą ludem moim. Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie; a ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący [2Ko 6,14–18].
Czyż wobec powyższych fragmentów Biblii można twierdzić, że wyznawcy rozmaitych religii czczą tego samego Boga?
Kilka lat wcześniej, nawiązując do czci, jaką wyznawcy islamu darzą Abrahama, Jan Paweł II powiedział do młodych muzułmanów w Casablance: Abraham jest dla nas tym samym wzorem wiary w Boga, poddania Jego woli i zawierzenia Jego dobroci. Wierzymy w tego samego Boga, Boga jedynego, Boga żywego, Boga, który stwarza świat i prowadzi swoje stworzenie do doskonałości. Nie będę już wspominał o zorganizowanych z inicjatywy tegoż papieża spotkaniach przywódców różnych religii w Asyżu w 1986 i 2002 roku i wspólnej modlitwie o pokój na świecie.
Czy rzeczywiście wszyscy modlimy się do jednego i tego samego Boga, a tylko różnie go nazywamy? Czy do Boga można dojść rozmaitymi drogami? Czy należałoby zaniechać mówienia o Jezusie Chrystusie jako jedynym Zbawicielu i uznać istnienie innych dróg zbawienia?
Chcę dziś sprowokować nas do ponownego zastanowienia się nad tym, czy możliwa jest jedność pomiędzy prawdziwymi chrześcijanami, a wyznawcami innych religii? Jak to wygląda w świetle Biblii?
Jezus powiedział sam o sobie: Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie [Jn 14,6] Podobnie mówił Piotr o Jezusie: I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12].
Religijnych mieszkańców Listry apostołowie uświadamiali: I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak i wy, zwiastujemy wam dobrą nowinę, abyście się odwrócili od tych marnych rzeczy do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest [Dz 14,15].
A Paweł, stanąwszy pośrodku Areopagu, rzekł: Mężowie ateńscy! Widzę, że pod każdym względem jesteście ludźmi nadzwyczaj pobożnymi. Przechodząc bowiem i oglądając wasze świętości, znalazłem też ołtarz, na którym napisano: Nieznanemu Bogu. Otóż to, co czcicie, nie znając, ja wam zwiastuję [Dz 17,22].
Bo chociaż nawet są tak zwani bogowie, czy to na niebie, czy na ziemi, i dlatego jest wielu bogów i wielu panów, wszakże dla nas istnieje tylko jeden Bóg Ojciec, z którego pochodzi wszystko i dla którego istniejemy, i jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko istnieje i przez którego my także istniejemy [1Ko 8,5–6].
Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? Albo jaka zgoda między Chrystusem a Belialem, albo co za dział ma wierzący z niewierzącym? Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg: Zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich, i będę Bogiem ich, a oni będą ludem moim. Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie; a ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący [2Ko 6,14–18].
Czyż wobec powyższych fragmentów Biblii można twierdzić, że wyznawcy rozmaitych religii czczą tego samego Boga?
05 maja, 2010
Czy oni mogą jeszcze wyzdrowieć?
Już całe dwie dekady na naszym kontynencie w 5. dniu maja obchodzony jest Europejski Dzień Walki z Dyskryminacją Osób Niepełnosprawnych. Jest on po to, by wyrazić stanowczy sprzeciw wobec dyskryminacji niepełnosprawnych w pracy, w urzędzie i w życiu codziennym.
Dane Narodowego Spisu Powszechnego z 2002 roku wskazują, że w Polsce żyje około 5,5 miliona osób niepełnosprawnych, co stanowi 14,3% ogółu mieszkańców kraju. Niestety, pomimo nagłaśniania ich problemów, nadal napotykają na liczne bariery w codziennym życiu. Wciąż nie do każdej szkoły można zapisać niepełnosprawne dziecko. Nie do każdego też publicznego środka transportu może wsiąść i nie do każdego budynku użyteczności publicznej wejść niepełnosprawna osoba. Z całą mocą trzeba więc działać, by życie naszych niepełnosprawnych bliźnich stawało się łatwiejszym.
W Biblii temat niepełnosprawności pojawia się w kontekście okazywania łaski Bożej takim osobom. Czasem wyrażała się ona udzieleniem im pomocy, lecz przede wszystkim polegała na ich uzdrawianiu.
W Starym Testamencie napotykamy na poruszającą historię Mefiboszeta, kulawego syna Jonatana, którego odszukał król Dawid, zapewniając mu dozgonny wikt i opierunek. Sam Mefiboszet zaś mieszkał w Jeruzalemie, gdyż jadał po wszystkie czasy u stołu króla. Był zaś kulawy na obie nogi [2Sm 9,13].
W Nowym Testamencie wielokrotnie czytamy o niepełnosprawnych, nad którymi litował się Jezus uzdrawiając ich z ich niemocy. I przyszło do niego mnóstwo ludu, mając z sobą chromych, kalekich, ślepych, niemych oraz wielu innych i kładli ich u nóg jego, a On ich uzdrowił, tak iż się lud zdumiewał, widząc, że niemi mówią, kalecy odzyskują zdrowie, chromi chodzą, ślepi widzą, i wielbili Boga Izraela [Mt 15,30–31].
Oto wybrany przykład takiego uzdrowienia w Jerozolimie: A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? [...] Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził [Jn 5,5–9].
Podobnie z niepełnosprawnymi postępowali apostołowie: A Piotr i Jan wstępowali do świątyni w godzinie modlitwy, o dziewiątej. I niesiono pewnego męża, chromego od urodzenia, którego sadzano codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby prosił wchodzących do świątyni o jałmużnę; ten, ujrzawszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił o jałmużnę. A Piotr wraz z Janem, wpatrzywszy się uważnie w niego rzekł: Spójrz na nas. On zaś spojrzał na nich uważnie, spodziewając się, że od nich coś otrzyma. I rzekł Piotr: Srebra i złota nie mam, lecz co mam, to ci daję: W imieniu Jezusa Chrystusa Nazareńskiego, chodź! I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go; natychmiast też wzmocniły się nogi jego i kostki, i zerwawszy się, stanął i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, przechadzając się i podskakując, i chwaląc Boga [Dz 3,1–8].
Wrażliwość Jezusa i apostołów na los osób chorych i niepełnosprawnych bardzo mnie porusza i motywuje. Chcę jako chrześcijanin dostrzegać ich problemy i w miarę mych możliwości nieść im praktyczną pomoc. Przede wszystkim zaś mam w stosunku do niepełnosprawnych marzenie wynikające z wiary w Pana Jezusa: Pragnę, aby dostąpili oni uzdrowienia, bo przecież Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8].
Dane Narodowego Spisu Powszechnego z 2002 roku wskazują, że w Polsce żyje około 5,5 miliona osób niepełnosprawnych, co stanowi 14,3% ogółu mieszkańców kraju. Niestety, pomimo nagłaśniania ich problemów, nadal napotykają na liczne bariery w codziennym życiu. Wciąż nie do każdej szkoły można zapisać niepełnosprawne dziecko. Nie do każdego też publicznego środka transportu może wsiąść i nie do każdego budynku użyteczności publicznej wejść niepełnosprawna osoba. Z całą mocą trzeba więc działać, by życie naszych niepełnosprawnych bliźnich stawało się łatwiejszym.
W Biblii temat niepełnosprawności pojawia się w kontekście okazywania łaski Bożej takim osobom. Czasem wyrażała się ona udzieleniem im pomocy, lecz przede wszystkim polegała na ich uzdrawianiu.
W Starym Testamencie napotykamy na poruszającą historię Mefiboszeta, kulawego syna Jonatana, którego odszukał król Dawid, zapewniając mu dozgonny wikt i opierunek. Sam Mefiboszet zaś mieszkał w Jeruzalemie, gdyż jadał po wszystkie czasy u stołu króla. Był zaś kulawy na obie nogi [2Sm 9,13].
W Nowym Testamencie wielokrotnie czytamy o niepełnosprawnych, nad którymi litował się Jezus uzdrawiając ich z ich niemocy. I przyszło do niego mnóstwo ludu, mając z sobą chromych, kalekich, ślepych, niemych oraz wielu innych i kładli ich u nóg jego, a On ich uzdrowił, tak iż się lud zdumiewał, widząc, że niemi mówią, kalecy odzyskują zdrowie, chromi chodzą, ślepi widzą, i wielbili Boga Izraela [Mt 15,30–31].
Oto wybrany przykład takiego uzdrowienia w Jerozolimie: A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? [...] Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził [Jn 5,5–9].
Podobnie z niepełnosprawnymi postępowali apostołowie: A Piotr i Jan wstępowali do świątyni w godzinie modlitwy, o dziewiątej. I niesiono pewnego męża, chromego od urodzenia, którego sadzano codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby prosił wchodzących do świątyni o jałmużnę; ten, ujrzawszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił o jałmużnę. A Piotr wraz z Janem, wpatrzywszy się uważnie w niego rzekł: Spójrz na nas. On zaś spojrzał na nich uważnie, spodziewając się, że od nich coś otrzyma. I rzekł Piotr: Srebra i złota nie mam, lecz co mam, to ci daję: W imieniu Jezusa Chrystusa Nazareńskiego, chodź! I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go; natychmiast też wzmocniły się nogi jego i kostki, i zerwawszy się, stanął i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, przechadzając się i podskakując, i chwaląc Boga [Dz 3,1–8].
Wrażliwość Jezusa i apostołów na los osób chorych i niepełnosprawnych bardzo mnie porusza i motywuje. Chcę jako chrześcijanin dostrzegać ich problemy i w miarę mych możliwości nieść im praktyczną pomoc. Przede wszystkim zaś mam w stosunku do niepełnosprawnych marzenie wynikające z wiary w Pana Jezusa: Pragnę, aby dostąpili oni uzdrowienia, bo przecież Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8].
04 maja, 2010
Apel o miłość, czy wybielanie samego siebie?
Dwukrotna laureatka gospelowej Dove Awards oraz nominowana do muzycznej nagrody Grammy, amerykańska piosenkarka Jennifer Knapp w kwietniowym wywiadzie dla czasopisma Christianity Today publicznie przyznała się do tego, że od 2002 roku żyje w związku homoseksualnym. Wprawdzie nie robi to już na ludziach większego wrażenia, ale ponieważ Knapp jest uznawana za artystkę tzw. chrześcijańską, wywołało to skandal i liczne kontrowersje.
Przez ostatnie siedem lat Jennifer nie była aktywna publicznie. We wrześniu 2009 roku ogłosiła jednak swój muzyczny come back i wystąpiła w Cafe Hotel w Los Angeles. Za kilka dni na rynku ma pojawić się jej nowy album Letting Go. Piosenkarka oświadczyła, że chociaż jest lesbijką, nie wyrzeka się wiary chrześcijańskiej. Kocha i Kościół, i swoją partnerkę a wielu jej fanów nie widzi w jej orientacji seksualnej żadnego problemu.
Na tę okoliczność znany dziennikarz telewizyjny, Larry King, w swoim programie Larry King Live zorganizował dyskusję o tym, czy można być chrześcijaninem i gejem jednocześnie. Aby przedstawić różne punkty widzenia zaprosił Jennifer Knapp, Boba Botsforda - pastora Horizon Christian Fellowship i Teda Haggarda - byłego przywódcę megakościoła New Life Church w Colorado Springs.
Jennifer Knapp popierała oczywiście homoseksualizm, podkreślając, że nadal jest człowiekiem wiary. Próbowała też sugerować, że chrześcijanie traktujący miłość homoseksualną jako grzech, nie znają dokładnego znaczenia słów oryginału Pisma Świętego. Pastor Botsford zajmował biblijne stanowisko, podkreślając że Jennifer wciąż może i jednak powinna się upamiętać ze swojego grzechu.
Mnie osobiście bardzo zaciekawiło to, co miał do powiedzenia Ted Haggard. Starał się on zbalansować różnice pomiędzy Jennifer a Bobem. Bardzo też apelował o to, aby nikogo nie sądzić, lecz miłować się wzajemnie.
Nie wszyscy może wiedzą, że Ted Haggard w 2006 roku sam stał się negatywnym bohaterem głośnego w Stanach skandalu. Otóż przez trzy lata utrzymywał on homoseksualne kontakty z męską prostytutką i masażystą Mike’m Jones’em, jednocześnie zaopatrując się u niego w narkotyki. Nic więc dziwnego, że próbował rozmyć nieco granicę pomiędzy biblijnym stanowiskiem pastora Boba, a jawnie niebiblijną praktyką lesbijki.
Właśnie to zaprezentowane przez Teda Haggarda podejście do grzechu, zdaje się zyskiwać sobie w kręgach współczesnego chrześcijaństwa coraz więcej zwolenników. "Wszyscy przecież są grzeszni, wszystko jest względne, a najważniejsza jest miłość". Jest to jednak stara jak świat śpiewka ludzi dość wyraźnie opisanych już w Nowym Testamencie – bezbożnych, którzy łaskę Boga naszego obracają w rozpustę [Judy 1,4].
Są to ludzie kierujący się swoimi pożądliwościami; usta ich głoszą słowa wyniosłe, a dla korzyści schlebiają ludziom [Judy 1,16] oni, którzy znają orzeczenie Boże, że ci, którzy to czynią, winni są śmierci, nie tylko to czynią, ale jeszcze pochwalają tych, którzy to czynią [Rz 1,32].
Myślę, że najbliższe lata zaowocują tak wielkim rozkwitem tolerancji wobec najróżniejszych form odejścia od prostolinijnego posłuszeństwa Słowu Bożemu, że wierność wezwaniu apostolskiemu: Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom. Ale ty bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją [2Tm 4,2–5] będzie traktowana jako sianie nienawiści wśród ludzi i zacznie ocierać się o realne prześladowanie a nawet męczeństwo za wiarę.
Z pewnością z roku na rok przybywać będzie tych, którzy chętnie akceptują grzechy innych ludzi, bo to uspokaja ich własne sumienie. Czy także wszyscy słudzy Słowa nabiorą wody w usta i przyznając rację każdemu po trosze, zaprą się swego powołania? Zobaczymy.
Przez ostatnie siedem lat Jennifer nie była aktywna publicznie. We wrześniu 2009 roku ogłosiła jednak swój muzyczny come back i wystąpiła w Cafe Hotel w Los Angeles. Za kilka dni na rynku ma pojawić się jej nowy album Letting Go. Piosenkarka oświadczyła, że chociaż jest lesbijką, nie wyrzeka się wiary chrześcijańskiej. Kocha i Kościół, i swoją partnerkę a wielu jej fanów nie widzi w jej orientacji seksualnej żadnego problemu.
Na tę okoliczność znany dziennikarz telewizyjny, Larry King, w swoim programie Larry King Live zorganizował dyskusję o tym, czy można być chrześcijaninem i gejem jednocześnie. Aby przedstawić różne punkty widzenia zaprosił Jennifer Knapp, Boba Botsforda - pastora Horizon Christian Fellowship i Teda Haggarda - byłego przywódcę megakościoła New Life Church w Colorado Springs.
Jennifer Knapp popierała oczywiście homoseksualizm, podkreślając, że nadal jest człowiekiem wiary. Próbowała też sugerować, że chrześcijanie traktujący miłość homoseksualną jako grzech, nie znają dokładnego znaczenia słów oryginału Pisma Świętego. Pastor Botsford zajmował biblijne stanowisko, podkreślając że Jennifer wciąż może i jednak powinna się upamiętać ze swojego grzechu.
Mnie osobiście bardzo zaciekawiło to, co miał do powiedzenia Ted Haggard. Starał się on zbalansować różnice pomiędzy Jennifer a Bobem. Bardzo też apelował o to, aby nikogo nie sądzić, lecz miłować się wzajemnie.
Nie wszyscy może wiedzą, że Ted Haggard w 2006 roku sam stał się negatywnym bohaterem głośnego w Stanach skandalu. Otóż przez trzy lata utrzymywał on homoseksualne kontakty z męską prostytutką i masażystą Mike’m Jones’em, jednocześnie zaopatrując się u niego w narkotyki. Nic więc dziwnego, że próbował rozmyć nieco granicę pomiędzy biblijnym stanowiskiem pastora Boba, a jawnie niebiblijną praktyką lesbijki.
Właśnie to zaprezentowane przez Teda Haggarda podejście do grzechu, zdaje się zyskiwać sobie w kręgach współczesnego chrześcijaństwa coraz więcej zwolenników. "Wszyscy przecież są grzeszni, wszystko jest względne, a najważniejsza jest miłość". Jest to jednak stara jak świat śpiewka ludzi dość wyraźnie opisanych już w Nowym Testamencie – bezbożnych, którzy łaskę Boga naszego obracają w rozpustę [Judy 1,4].
Są to ludzie kierujący się swoimi pożądliwościami; usta ich głoszą słowa wyniosłe, a dla korzyści schlebiają ludziom [Judy 1,16] oni, którzy znają orzeczenie Boże, że ci, którzy to czynią, winni są śmierci, nie tylko to czynią, ale jeszcze pochwalają tych, którzy to czynią [Rz 1,32].
Myślę, że najbliższe lata zaowocują tak wielkim rozkwitem tolerancji wobec najróżniejszych form odejścia od prostolinijnego posłuszeństwa Słowu Bożemu, że wierność wezwaniu apostolskiemu: Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom. Ale ty bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją [2Tm 4,2–5] będzie traktowana jako sianie nienawiści wśród ludzi i zacznie ocierać się o realne prześladowanie a nawet męczeństwo za wiarę.
Z pewnością z roku na rok przybywać będzie tych, którzy chętnie akceptują grzechy innych ludzi, bo to uspokaja ich własne sumienie. Czy także wszyscy słudzy Słowa nabiorą wody w usta i przyznając rację każdemu po trosze, zaprą się swego powołania? Zobaczymy.
03 maja, 2010
Konstytucja doskonała!
Mamy dziś święto narodowe obchodzone w rocznicę uchwalenia Konstytucji Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Konstytucja 3 Maja to uchwalona 3 maja 1791 roku ustawa regulująca ustrój prawny Rzeczypospolitej. Powszechnie przyjmuje się, że była pierwszym w Europie i drugim na świecie (po konstytucji amerykańskiej z 1787 roku) nowoczesnym, spisanym zbiorem praw podstawowych.
Konstytucja 3 maja została zaprojektowana w celu usunięcia wad systemu politycznego Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wprowadziła polityczne zrównanie mieszczan i szlachty i dawała chłopom ochroną państwa, łagodząc najgorsze nadużycia pańszczyzny. Zniosła też zgubne prawa, takie jak liberum veto, które wcześniej pozostawiało sejm na łasce każdego posła, który, jeśli zechciał, mógł unieważnić wszystkie podjęte przez sejm uchwały.
Ta ludzka ustawa, chociaż tak dobra, że aż warta nadania jej rangi święta narodowego, nie miała jednak zbyt długo mocy obowiązującego prawa. Faktycznie Konstytucja 3 Maja obowiązywała tylko przez rok. Została obalona w wyniku przegranej wojny polsko-rosyjskiej w 1792 roku. Dziś ma charakter interesującego, ale prawnie już martwego dokumentu.
Nie ma na świecie ustaw lepszych od Słowa Bożego. Bóg powiedział: I któryż wielki naród ma ustawy i prawa tak sprawiedliwe, jak cały ten zakon, który wam dziś nadaję [2Mo 4,8]. Nie raz próbowano Pismo Święte usunąć spomiędzy ludzi, ale jak do tej pory nikomu się to nie udało. Dlaczego? Bo sam Bóg strzeże swojego Słowa. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą [Mt 24,35].
Ludzkie ustawy podlegają ciągłym zmianom. Konstytucja Amerykańska wymagała wielu poprawek i niechybnie doczeka się kolejnych. Sejm RP także planuje zmiany w polskiej Konstytucji. A Słowo Boże? Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż wszystko to się stanie. Ktokolwiek by tedy rozwiązał jedno z tych przykazań najmniejszych i nauczałby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w Królestwie Niebios; a ktokolwiek by czynił i nauczał, ten będzie nazwany wielkim w Królestwie Niebios [Mt 5,18–19]. Słowa Bożego nie wolno modyfikować ani poprawiać.
Jak najbardziej więc doceniając dobre zapisy prawne regulujące życie naszego narodu, zachwycam się Pismem Świętym i traktuję je jako prawo najwyższe, niezmienne i na zawsze obowiązujące. Nie ma prawa lepszego ponad Słowo Boże!
Jest wszakże z Biblią pewna, nie dla wszystkich jasna, prawidłowość. Powszechnie wiadomo, że prawo interpretacji zapisów Konstytucji należy do wykształconych i uznanych konstytucjonalistów. Niektórzy więc uważają, że podobnie mają się rzeczy z Pismem Świętym, że wykształcenie teologiczne i tytuły kościelne są warunkiem poprawnej interpretacji i gwarantują prawidłowy wykład Pisma. Czy aby na pewno?
Czyż kluczem do właściwego rozumienia Biblii nie jest raczej napełnienie Duchem Świętym? Na pewno ta zdolność jest darem łaski Bożej, a nie owocem li tylko ludzkiego wykształcenia. Wykształcenie jest dobre, ale tu niewystarczające. Wtedy otworzył im umysły, aby mogli zrozumieć Pisma [Łk 24,45].