Ostatni dzień sierpnia w naszym kraju to Dzień Solidarności i Wolności, obchodzony co roku w rocznicę porozumień sierpniowych. Ustanowiony przez Sejm RP świętem państwowym, ma upamiętniać wielki zryw Polaków do wolności i niepodległości z 1980 roku, który jednocześnie otworzył drogę do politycznych zmian w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Za symboliczne wydarzenie Sierpnia 1980 przyjmuje się podpisanie porozumień w Gdańsku, w dniu 31 sierpnia.
Podnoszone trzydzieści dwa lata temu sprawy zdają się dziś świadczyć, że albo wówczas stali za nimi całkiem inni ludzie, albo chlubiący się pochodzeniem z obozu Solidarności członkowie obecnego rządu mocno zmienili poglądy. Na przykład postulat 14. Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego brzmiał: Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 50 lat, a dla mężczyzn do lat 55 lub [zaliczyć] przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek. Czyżby dzisiaj kondycja gospodarcza Polski była gorsza niż w 1980 roku, skoro, bądź co bądź, właśnie dawni członkowie Solidarności podwyższyli wiek emerytalny do 67 roku życia?
Nie mam zamiaru wdawać się w szczegóły, ani w żaden sposób umniejszać dzisiejszemu świętowaniu Dnia Solidarności i Wolności. Jednakże fakt, że już mało kto z kręgów ówczesnej Solidarności świętuje dziś razem, że np. jedni ludzie Solidarności rekonstruują historyczną bramę stoczni, a drudzy ją niszczą, potwierdza smutną prawdę, że Polakom wciąż do prawdziwej solidarności i wolności bardzo daleko. Nośne hasło "Nie ma wolności bez Solidarności" poniekąd okazało się być pustosłowiem. Do dziś brzmią mi w uszach gorzkie słowa rozczarowania Solidarnością pewnej Gdańszczanki, której w 1981 roku doręczałem pocztę. Jak mało kto znała fakty od kuchni i była naprawdę załamana.
Na szczęście już w tamtych latach byłem chrześcijaninem. Wszystkie moje nadzieje na przyszłość ulokowałem nie w Solidarności, a w Jezusie Chrystusie. Fakt, nie wybiłem się, nie zrobiłem kariery w tym świecie. Moi rówieśnicy z Gdańska, którzy wówczas poroznosili trochę ulotek, pokrzyczeli i porzucali kamieniami, nabyli kwalifikacji, aby teraz coś znaczyć w życiu publicznym. Ja za to już czterdzieści lat cieszę się wolnością życia z Jezusem. Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,36]. Za nic na świecie nie chcę tego zmieniać.
Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją? [Mt 16,26].
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 sierpnia, 2012
30 sierpnia, 2012
Ojciec czeka
Dziś pora, aby pomyśleć o osobach zaginionych. Pobudza do tego Międzynarodowy Dzień Pamięci Osób Zaginionych (ang. International Day of the Disappeared) zainicjowany i ustalony na 30 sierpnia przez organizację pozarządową FEDEFAM z Kostaryki. Chodzi o zwrócenie uwagi społeczeństwa na los osób, które w tajemniczy sposób nagle zniknęły i mimo podjętych poszukiwań nie można ustalić miejsca ich pobytu.
Każdego roku polska policja rejestruje zaginięcie około 15 tysięcy osób. Jedna trzecia z tej liczby, to dzieci. Głównymi przyczynami zaginięć są nieszczęśliwe wypadki, niezdolność radzenia sobie z codziennymi problemami, choroby psychiczne i fizyczne oraz przestępstwa. Pół biedy, gdy zaginiecie następuje w wyniku świadomej decyzji człowieka postanawiającego zniknąć z życia i uciec od swoich. Wtedy cierpią jedynie osoby przez niego porzucone.
Niestety, tu i ówdzie występuje również zjawisko tzw. wymuszonych zaginięć, żeby nie powiedzieć porwań. Głównie służą one do uciszania dysydentów i eliminowania przeciwników politycznych. Czasem stają się środkiem represji w prześladowaniach etnicznych i religijnych. Ludzie przez wymuszone zaginięcie wyjęci spod ochrony prawnej, bywają torturowani, a nawet zabijani przez swoich oprawców. Cierpią wówczas obydwie strony, tym bardziej, że żadna z nich nie ma możliwości kontaktu.
Próbuję wejść w skórę człowieka poszukującego zaginionej, bliskiej mu osoby. Jakież musi to być przykre, gdy po natrafieniu na jej ślad i nawiązaniu kontaktu, dowiaduje się on, że zaginiona osoba wcale nie chce do niego powrócić. - Niepotrzebnie mnie szukałeś. Nie chcę już być z tobą, ani utrzymywać z tobą jakichkolwiek kontaktów. Takie słowa, to nóż w serce!
Bóg, wiedząc że ludzie zostali w podstępny sposób oddzieleni od społeczności z Nim i zmuszeni do pełnienia woli szatana, posłał na świat Syna. Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Każdego dnia do tysięcy zaginionych duchowo osób dociera dobra nowina o Jezusie Chrystusie. Dowiadują się, że mogą powrócić do społeczności z Bogiem. Niestety, tylko nieliczni przyjmują tę wiadomość z radością i z danej im możliwości korzystają. Większość woli pozostać z dala od Boga.
Dlaczego? Czyżby ludzie nie mający nadziei i bez Boga na świecie [Ef 2,12] mogli być w takim stanie naprawdę szczęśliwi? Nie. Rzecz w tym, że ich dusze zostały owładnięte przez Złego. Dlatego w miejsce Chrystusa wciąż powinniśmy ich zapewniać o miłości Bożej i wzywać do powrotu w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy i że wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli [2Tm 2,25-26].
A Ty? Czy już powróciłeś i pojednałeś się z Bogiem?
Każdego roku polska policja rejestruje zaginięcie około 15 tysięcy osób. Jedna trzecia z tej liczby, to dzieci. Głównymi przyczynami zaginięć są nieszczęśliwe wypadki, niezdolność radzenia sobie z codziennymi problemami, choroby psychiczne i fizyczne oraz przestępstwa. Pół biedy, gdy zaginiecie następuje w wyniku świadomej decyzji człowieka postanawiającego zniknąć z życia i uciec od swoich. Wtedy cierpią jedynie osoby przez niego porzucone.
Niestety, tu i ówdzie występuje również zjawisko tzw. wymuszonych zaginięć, żeby nie powiedzieć porwań. Głównie służą one do uciszania dysydentów i eliminowania przeciwników politycznych. Czasem stają się środkiem represji w prześladowaniach etnicznych i religijnych. Ludzie przez wymuszone zaginięcie wyjęci spod ochrony prawnej, bywają torturowani, a nawet zabijani przez swoich oprawców. Cierpią wówczas obydwie strony, tym bardziej, że żadna z nich nie ma możliwości kontaktu.
Próbuję wejść w skórę człowieka poszukującego zaginionej, bliskiej mu osoby. Jakież musi to być przykre, gdy po natrafieniu na jej ślad i nawiązaniu kontaktu, dowiaduje się on, że zaginiona osoba wcale nie chce do niego powrócić. - Niepotrzebnie mnie szukałeś. Nie chcę już być z tobą, ani utrzymywać z tobą jakichkolwiek kontaktów. Takie słowa, to nóż w serce!
Bóg, wiedząc że ludzie zostali w podstępny sposób oddzieleni od społeczności z Nim i zmuszeni do pełnienia woli szatana, posłał na świat Syna. Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Każdego dnia do tysięcy zaginionych duchowo osób dociera dobra nowina o Jezusie Chrystusie. Dowiadują się, że mogą powrócić do społeczności z Bogiem. Niestety, tylko nieliczni przyjmują tę wiadomość z radością i z danej im możliwości korzystają. Większość woli pozostać z dala od Boga.
Dlaczego? Czyżby ludzie nie mający nadziei i bez Boga na świecie [Ef 2,12] mogli być w takim stanie naprawdę szczęśliwi? Nie. Rzecz w tym, że ich dusze zostały owładnięte przez Złego. Dlatego w miejsce Chrystusa wciąż powinniśmy ich zapewniać o miłości Bożej i wzywać do powrotu w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy i że wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli [2Tm 2,25-26].
A Ty? Czy już powróciłeś i pojednałeś się z Bogiem?
29 sierpnia, 2012
Czy można powstrzymać to szaleństwo?
Dziś Międzynarodowy Dzień Sprzeciwu wobec Prób Jądrowych. Proklamowany na 64. sesji ONZ w 2009 roku ma na celu zwiększenie świadomości społecznej o skutkach wybuchów jądrowych. Jest wołaniem o zaprzestanie przeprowadzania testów broni jądrowej i jakichkolwiek eksperymentów z tego rodzaju wybuchami. Dzień ten jednocześnie stanowi rocznicę zamknięcia 29 sierpnia 1991 roku poligonów nuklearnych w Kazachstanie.
Przypomnijmy, że aktualnie mocarstwami nuklearnymi są Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Indie, Pakistan, Korea Północna oraz Izrael. Czy ta lista jest na zawsze zamknięta? W państwach takich jak. Iran od lat widać silne aspiracje dołączenia do elity państw posiadających broń nuklearną. Wprawdzie główni rozgrywający nuklearnej ligi mocno strzegą swej wyjątkowej pozycji, ale przecież nie wszystko od nich zależy.
Wiadomo, że świat już nigdy nie będzie wolny od broni jądrowej. Organizowany rokrocznie w końcu października Tydzień Rozbrojenia (ang Disarmament Week) tego nie zmieni. Światowy pokój polega na względnym zrównoważeniu przeciwnych sobie sił. Występujące przy tym napięcie, domaga się systematycznego doskonalenia i unowocześniania potencjału militarnego. Jeżeli któraś ze stron zaniedba się i zostanie w tyle, napięcie zaczyna rosnąć i pokój jest zagrożony.
Tam gdzie obecny jest jakiś materiał wybuchowy, tam wciąż jest niebezpiecznie. W każdej chwili może coś wybuchnąć. Potencjał dającej przewagę siły kusi nie tylko szaleńców. Pokaz tej siły, chęć udowodnienia, kto tu naprawdę rządzi, pokusa sprawdzenia reakcji drugiej strony - wszystko to domaga się "kontrolowanych" prób i wybuchów.
Nie mają pokoju bezbożni - mówi Pan [Iz 48,22]. Wciąż słychać wybuchy współmałżonków, ojców i matek, szefów w pracy, sąsiadów, kierowców na skrzyżowaniu, polityków itd. Pomimo licznych starań psychologów i socjologów, każdego dnia dochodzi do nowych napięć. Jeden próbuje drugiego, kto ile potrafi wytrzymać. Eksplodują wzburzone emocje,
Całkiem inaczej jest z pokojem, który daje Bóg. Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka [Jn 14,27]. Przez nowe narodzenie w jednej chwili cały "nuklearny" ładunek zostaje usunięty z ludzkiej duszy. Nie ma już żadnego zagrożenia. Napięcie zostało rozładowane. Nikt na nikogo nie nastaje. Zapanował pokój prawdziwy.
W Dniu Sprzeciwu wobec Prób Jądrowych mam smutną prognozę dla świata. Tego szaleństwa nikt nie powstrzyma, ponieważ jest ono częścią ciążącego nad światem sądu Bożego. Ale teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,7]. Choćby nie wiem jak bardzo starano się zaniechać dalszych eksperymentów z bronią jądrową, dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną [2Pt 3,10].
Uratować się można tylko w jeden sposób: Przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony [Mk 16,16]. Cxzłowiek wierzący już teraz cieszy się pokojem Bożym w swojej duszy i nie boi się żadnych wybuchów. Zanim zaś przyjdzie ogień sądu Bożego i zagłady świata, Pan Jezus zabierze wierzących do Siebie.
Ratujcie się spośród tego pokolenia przewrotnego [Dz 2,40].
Przypomnijmy, że aktualnie mocarstwami nuklearnymi są Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Indie, Pakistan, Korea Północna oraz Izrael. Czy ta lista jest na zawsze zamknięta? W państwach takich jak. Iran od lat widać silne aspiracje dołączenia do elity państw posiadających broń nuklearną. Wprawdzie główni rozgrywający nuklearnej ligi mocno strzegą swej wyjątkowej pozycji, ale przecież nie wszystko od nich zależy.
Wiadomo, że świat już nigdy nie będzie wolny od broni jądrowej. Organizowany rokrocznie w końcu października Tydzień Rozbrojenia (ang Disarmament Week) tego nie zmieni. Światowy pokój polega na względnym zrównoważeniu przeciwnych sobie sił. Występujące przy tym napięcie, domaga się systematycznego doskonalenia i unowocześniania potencjału militarnego. Jeżeli któraś ze stron zaniedba się i zostanie w tyle, napięcie zaczyna rosnąć i pokój jest zagrożony.
Tam gdzie obecny jest jakiś materiał wybuchowy, tam wciąż jest niebezpiecznie. W każdej chwili może coś wybuchnąć. Potencjał dającej przewagę siły kusi nie tylko szaleńców. Pokaz tej siły, chęć udowodnienia, kto tu naprawdę rządzi, pokusa sprawdzenia reakcji drugiej strony - wszystko to domaga się "kontrolowanych" prób i wybuchów.
Nie mają pokoju bezbożni - mówi Pan [Iz 48,22]. Wciąż słychać wybuchy współmałżonków, ojców i matek, szefów w pracy, sąsiadów, kierowców na skrzyżowaniu, polityków itd. Pomimo licznych starań psychologów i socjologów, każdego dnia dochodzi do nowych napięć. Jeden próbuje drugiego, kto ile potrafi wytrzymać. Eksplodują wzburzone emocje,
Całkiem inaczej jest z pokojem, który daje Bóg. Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka [Jn 14,27]. Przez nowe narodzenie w jednej chwili cały "nuklearny" ładunek zostaje usunięty z ludzkiej duszy. Nie ma już żadnego zagrożenia. Napięcie zostało rozładowane. Nikt na nikogo nie nastaje. Zapanował pokój prawdziwy.
W Dniu Sprzeciwu wobec Prób Jądrowych mam smutną prognozę dla świata. Tego szaleństwa nikt nie powstrzyma, ponieważ jest ono częścią ciążącego nad światem sądu Bożego. Ale teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,7]. Choćby nie wiem jak bardzo starano się zaniechać dalszych eksperymentów z bronią jądrową, dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną [2Pt 3,10].
Uratować się można tylko w jeden sposób: Przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony [Mk 16,16]. Cxzłowiek wierzący już teraz cieszy się pokojem Bożym w swojej duszy i nie boi się żadnych wybuchów. Zanim zaś przyjdzie ogień sądu Bożego i zagłady świata, Pan Jezus zabierze wierzących do Siebie.
Ratujcie się spośród tego pokolenia przewrotnego [Dz 2,40].
28 sierpnia, 2012
Przestroga przed emfiteuzą
Dwór Olszynka |
Otóż około 1640 roku zatrzymali się tam mennonici, biblijni chrześcijanie, którzy z powodu odmienności swoich przekonań zmuszeni zostali do opuszczenia Holandii i poszukania sobie innego miejsca na ziemi. Część z nich w tej miejscowości przerwała dalszą podróż. Nie po to wszakże, by - podobnie jak ja - tylko zatankować paliwo. Oni postanowili tam się osiedlić. Zamieszkali w dolinie Wisły i zaczęli zagospodarowywać zalewane przez rzekę nieużytki.
Niezwykłym dziś dla mnie odkryciem jest to, że mennonici osiedlili się w Starych Marzach na prawie holenderskim. Polegało ono na tym, że mogli zagospodarowywać ziemię, czerpać zyski z tytułu dzierżawy i użytkowania gruntu, ale nie mieli prawa do własności tej ziemi, ani też możliwości nabycia jej przez zasiedzenie. Nie dając mennonitom prawa własności gruntu, łatwo można było ich w razie czego wysiedlić z ich domostw, co też po latach stało się faktem.
W prawie rzymskim taką formę własności zwano emfiteuzą (z gr. emphýteusis = zasadzać rośliny).Jej celem było zagospodarowanie nieużytków i zwiększenie wpływów z podatków. Emfiteuza dawała dzierżawcy prawo do czerpania korzyści z nieruchomości przejętej w użytkowanie, nawet z dziedzicznym i zbywalnym prawem do dysponowania tą dzierżawą, ale uniemożliwiała nabycie gruntów na własność. Ponieważ na takich zasadach osiedlano Holendrów w Prusach Wschodnich w XVI i XVII wieku, dlatego tę formę własności nazywa się czasem prawem holenderskim.
Paragon ze Starych Marz przemówił do mnie dziś rano w kwestii przejęcia przez Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE zabytkowego Dworu Olszynka. Gmina Gdańsk proponuje nam zajęcie się tym zespołem dworsko-parkowym właśnie na prawach emfiteuzy. Możemy zagospodarowywać niszczejący od lat obiekt, użytkować go, korzystać, ale odmawia się nam prawa do nabycia tego miejsca na własność.
Kto czyta Biblię, ten wie, że nawet w Egipcie, pomimo tymczasowości swego tam pobytu, lud Boży ziemię nabywał. Tak osiadł Izrael w ziemi egipskiej, w krainie Goszen. Nabywali ją na własność, rozradzali się i rozmnażali bardzo [1Mo 47,27]. Faraon, chociaż nie był przyjemniaczkiem, nie odmówił im prawa do własności. Podobną postawą względem Izraela charakteryzowali się także pogańscy Chiwwici. Ziemia stoi przed wami otworem: Osiedlajcie się w niej, uprawiajcie handel i nabywajcie ją na własność! [1Mo 34,15]. Gdańscy włodarze natomiast, namawiając nas do wielkiego wysiłku przy zrujnowanym zabytku, jak do tej pory prawa własności nam odmawiają.
Owszem, wiadomo, że nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy [Hbr 13,14]. Gdy przyjdzie Chrystus Pan po swoją Oblubienicę, odejdziemy stąd bez najmniejszego żalu, bo On ma dla nas budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny [2Ko 5,1]. Póki co jednak, nie mamy ochoty na to, by ułatwiać komuś pozbawiania nas owoców naszego trudu.
Emfiteuza w odniesieniu do Dworu Olszynka nas nie interesuje. Proszę o dalsze wsparcie w modlitwie.
23 sierpnia, 2012
Unikaj zastoju!
Zdarzają się w życiu chrześcijan chwile zastoju. Niektóre z nich wynikają z prowadzenia Ducha Świętego. Bóg chce, abyśmy na coś poczekali, a w każdym bądź razie nie chce, abyśmy szli do upragnionych celów po trupach i na skróty. Ma dla nas określone błogosławieństwo w odpowiednim czasie i nie warto tego przyśpieszać.
Bywa jednak i tak, że Bóg już od dawna chce nas czymś obdarować, wyposażyć, wprowadzić nas w określoną rzeczywistość, a my wciąż pozostajemy gdzieś obok tego błogosławieństwa. Dlaczego? Może być tak, że nie rozumiemy woli Bożej dla naszego życia i dlatego tkwimy w martwym punkcie. Nieraz jednak wola Boża jest nam znana. Odkryliśmy swoje powołanie i przeznaczenie, a jednak całymi latami nie przykładamy ręki do wyznaczonego nam dzieła i nie stawiamy swojej stopy na przyznanym nam przez Boga gruncie.
Coś takiego nie przytrafia się bynajmniej tylko marginalnej części ludu Bożego. Pismo Święte uświadamia, że czasem może to dotyczyć znakomitej większości. I zgromadził się cały zbór synów izraelskich w Sylo, i umieścił tam Namiot Zgromadzenia, bo kraj był już przez nich podbity. Pozostało jednak wśród synów izraelskich siedem plemion, którym ich dziedzictwa jeszcze nie przydzielono. Jozue rzekł więc do synów izraelskich: Dokąd będziecie zwlekać z tym, by pójść i objąć w posiadanie ziemię, którą dał wam Pan, Bóg ojców waszych? [Joz 18,1-3].
Siedem z dwunastu plemion izraelskich miało swoje dziedzictwo niemal na wyciągnięcie ręki, a wciąż koczowali w tymczasowych warunkach. Owszem, po czterdziestu latach wędrówki po pustyni byli przyzwyczajeni do życia w namiotach i niezwyczajni do regularnej uprawy ziemi. Przejściowe warunki miały wprawdzie swoje mankamenty, ale też wiele usprawiedliwiały. Kto nie objął konkretnej ziemi, nie miał na głowie szeregu obowiązków. Nie odpowiadał za ogólny wizerunek danego terenu, nie martwił się, jak przydzielone grunty zagospodarować, no i nie musiał też płacić podatków.
Bóg nie pochwalał tej postawy wśród Izraelitów. Przyprowadził ich do Kanaanu, aby objęli Ziemię Obiecaną w posiadanie. Mieli tam pójść, przyjąć na siebie odpowiedzialność, zamieszkać tam, zakasać rękawy i zabrać się do pracy. To, że siedem plemion wciąż pozostawało poza swoim przeznaczeniem, mogło niestety świadczyć o ich lenistwie.
Nie inaczej jest w sensie duchowym z Królestwem Bożym pośród nas. Każdy chrześcijanin został obdarowany i powołany do określonych zadań. Wszyscy mamy swoją 'działkę' do zagospodarowania. Bóg oczekuje, abyśmy jako Jego słudzy, żyjący w konkretnym miejscu na ziemi, praktycznie weszli w naszą odpowiedzialność.
Może i wygodniej jest pozostawać w stanie przejściowym. Zwłaszcza, że Biblia nazywa nas pielgrzymami i przychodniami na tym świecie, łatwo nam przychodzi uzasadnianie braku konkretnego zaangażowania się w cokolwiek. Po co się trudzić, skoro i tak wkrótce nas tu nie będzie, a i nasze dzieła nie potrwają zbyt długo, przemija bowiem kształt tego świata [1Ko 7,31].
A jednak wolą Bożą jest pracowitość jego sług na ziemi. Nie leńcie się, gdy trzeba ciężko pracować, lecz służcie Panu z żarem ducha [Rz 12,11 w przekładzie Sterna]. Nie jesteśmy powołani do życia w zastoju. Nasza bierność i bezczynność nie służy ani nam samym, ani chwale Królestwa Bożego. Trzeba nam zabrać się do pracy! Bez względu na wiek, płeć i stan zdrowia, trzeba nam głosić ewangelię, nieść pomoc ludziom w potrzebie, organizować i prowadzić wszelką biblijną działalność w możliwym dla nas zakresie.
Domyślam się, że każdy chrześcijanin ma w sercu określone marzenia i plany związane z powołaniem i służbą Bożą. Ja w każdym bądź razie je mam. Jestem wewnętrznie przekonany, że Bóg oczekuje od nas konkretnego działania tu i teraz. Nie chce, abyśmy tkwili w martwym punkcie i umierali z szeregiem niezrealizowanych zamiarów.
Unikajmy zastoju. Rozmyślajmy i rozmawiajmy o naszym duchowym dziedzictwie. Stawajmy się jego posiadaczami!
Bywa jednak i tak, że Bóg już od dawna chce nas czymś obdarować, wyposażyć, wprowadzić nas w określoną rzeczywistość, a my wciąż pozostajemy gdzieś obok tego błogosławieństwa. Dlaczego? Może być tak, że nie rozumiemy woli Bożej dla naszego życia i dlatego tkwimy w martwym punkcie. Nieraz jednak wola Boża jest nam znana. Odkryliśmy swoje powołanie i przeznaczenie, a jednak całymi latami nie przykładamy ręki do wyznaczonego nam dzieła i nie stawiamy swojej stopy na przyznanym nam przez Boga gruncie.
Coś takiego nie przytrafia się bynajmniej tylko marginalnej części ludu Bożego. Pismo Święte uświadamia, że czasem może to dotyczyć znakomitej większości. I zgromadził się cały zbór synów izraelskich w Sylo, i umieścił tam Namiot Zgromadzenia, bo kraj był już przez nich podbity. Pozostało jednak wśród synów izraelskich siedem plemion, którym ich dziedzictwa jeszcze nie przydzielono. Jozue rzekł więc do synów izraelskich: Dokąd będziecie zwlekać z tym, by pójść i objąć w posiadanie ziemię, którą dał wam Pan, Bóg ojców waszych? [Joz 18,1-3].
Siedem z dwunastu plemion izraelskich miało swoje dziedzictwo niemal na wyciągnięcie ręki, a wciąż koczowali w tymczasowych warunkach. Owszem, po czterdziestu latach wędrówki po pustyni byli przyzwyczajeni do życia w namiotach i niezwyczajni do regularnej uprawy ziemi. Przejściowe warunki miały wprawdzie swoje mankamenty, ale też wiele usprawiedliwiały. Kto nie objął konkretnej ziemi, nie miał na głowie szeregu obowiązków. Nie odpowiadał za ogólny wizerunek danego terenu, nie martwił się, jak przydzielone grunty zagospodarować, no i nie musiał też płacić podatków.
Bóg nie pochwalał tej postawy wśród Izraelitów. Przyprowadził ich do Kanaanu, aby objęli Ziemię Obiecaną w posiadanie. Mieli tam pójść, przyjąć na siebie odpowiedzialność, zamieszkać tam, zakasać rękawy i zabrać się do pracy. To, że siedem plemion wciąż pozostawało poza swoim przeznaczeniem, mogło niestety świadczyć o ich lenistwie.
Nie inaczej jest w sensie duchowym z Królestwem Bożym pośród nas. Każdy chrześcijanin został obdarowany i powołany do określonych zadań. Wszyscy mamy swoją 'działkę' do zagospodarowania. Bóg oczekuje, abyśmy jako Jego słudzy, żyjący w konkretnym miejscu na ziemi, praktycznie weszli w naszą odpowiedzialność.
Może i wygodniej jest pozostawać w stanie przejściowym. Zwłaszcza, że Biblia nazywa nas pielgrzymami i przychodniami na tym świecie, łatwo nam przychodzi uzasadnianie braku konkretnego zaangażowania się w cokolwiek. Po co się trudzić, skoro i tak wkrótce nas tu nie będzie, a i nasze dzieła nie potrwają zbyt długo, przemija bowiem kształt tego świata [1Ko 7,31].
A jednak wolą Bożą jest pracowitość jego sług na ziemi. Nie leńcie się, gdy trzeba ciężko pracować, lecz służcie Panu z żarem ducha [Rz 12,11 w przekładzie Sterna]. Nie jesteśmy powołani do życia w zastoju. Nasza bierność i bezczynność nie służy ani nam samym, ani chwale Królestwa Bożego. Trzeba nam zabrać się do pracy! Bez względu na wiek, płeć i stan zdrowia, trzeba nam głosić ewangelię, nieść pomoc ludziom w potrzebie, organizować i prowadzić wszelką biblijną działalność w możliwym dla nas zakresie.
Domyślam się, że każdy chrześcijanin ma w sercu określone marzenia i plany związane z powołaniem i służbą Bożą. Ja w każdym bądź razie je mam. Jestem wewnętrznie przekonany, że Bóg oczekuje od nas konkretnego działania tu i teraz. Nie chce, abyśmy tkwili w martwym punkcie i umierali z szeregiem niezrealizowanych zamiarów.
Unikajmy zastoju. Rozmyślajmy i rozmawiajmy o naszym duchowym dziedzictwie. Stawajmy się jego posiadaczami!
21 sierpnia, 2012
Przyjaźń najwyższej próby
Mamy w kraju aferę Amber Gold. Nie zamierzam wnikać w szczegóły sprawy, ani w tym tekście, ani poza nim. Chcę natomiast zwrócić uwagę na zachowanie osób, które jeszcze niedawno bardzo łasiły się na pieniądze i możliwości tej spółki. Duma z wczorajszych wspólnych spotkań, uścisków dłoni, sponsoringu i fotografii, przerodziła się w dzisiejszą wstydliwość i niespełnione pragnienie wymazania tych faktów z życiorysu.
Niedobrze mi się robi na myśl o ludziach, którzy wczoraj ślinili się na widok pieniędzy prezesa Amber Gold, a dzisiaj czym prędzej umywają ręce od wszystkiego i co najwyżej, mówią o nim - Marcin P. Składanie przez wystraszonych beneficjentów majątku prezesa, pośpiesznych deklaracji o zamrożeniu przyjętych kwot i gotowości do ich zwrotu, potwierdza smutną prawdę, że nie człowiek się tu liczy, a jedynie to, na ile można przy nim skorzystać.
Niezależnie od tego, jak bardzo nasz młody bohater polskiego kapitalizmu pobłądził i jak wiele oszustw ma na swoim koncie, przykro mi jest patrzeć na to, co nagle ze wszystkich stron teraz go spotyka. Przypomina to znane mi z dzieciństwa polowanie na zające, z hałaśliwą nagonką z jednej strony i grupą rozstawionych myśliwych, z drugiej. Nieświadomy niczego, stropiony zając uciekał w stronę, z której w pewnym momencie padał do niego strzał.
Takie skojarzenia pojawiają się w mojej głowie, gdy np. słyszę, że producent głośnego już filmu o naszym bohaterze narodowym, przyjąwszy na tę produkcję od Amber Gold kilka milionów, ogłasza zamrożenie tych środków do wyjaśnienia sprawy i ubolewa teraz nad tym, że film wejdzie na ekrany z dużym opóźnieniem. Może i dla niektórych jest to zachowanie mądre i godne pochwały. Dla mnie zaś jest to nic więcej, jak tylko przykład odwracania się od zbliżającego się zająca i próba pośpiesznego zacierania śladów wcześniejszej z nim znajomości. Innych przykładów już nie wspomnę.
Biblia przypomina: Ubogi jest znienawidzony nawet przez swojego bliźniego, lecz bogaty ma wielu przyjaciół [Prz 14,20]. Najnowsze obserwacje pokazują, że bogaty ma wielu przyjaciół nie aż do czasu, gdy skończą się mu pieniądze. Niektórym "przyjaciołom" wystarczy, że pieniądze ich kolegi staną się towarem wstydliwym, a już pośpiesznie odcinają się od niego. Słusznie zauważa stare, chińskie przysłowie: Twoi przyjaciele są jak cień. Gdy świeci słońce, wszędzie ich pełno. Gdy słońce zajdzie, nagle znikają.
Mam Przyjaciela, który nie wstydzi się, ani mnie samego, ani moich grzechów. Jest przy mnie w każdych okolicznościach, a gdy zgrzeszę, On ci jest ubłaganiem za grzechy [1Jn 2,2] moje. On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli [1Pt 2,24]. Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi [Hbr 7,25].
Jak wszyscy, tak i ja dopuszczam się wielu uchybień. Z duchowego punktu wiedzenia każdy człowiek zasłużył na sąd i potępiający wyrok. Jednakowoż, od chwili, gdy uwierzyłem w Jezusa Chrystusa, jestem grzesznikiem przez Niego usprawiedliwionym. Mogę powiedzieć: Położyłem się i zasnąłem; Obudziłem się, bo Pan mnie wspiera. Nie boję się dziesiątków tysięcy ludu, które zewsząd na mnie nastają [Ps 3,6-7].
Przykre to, że prezes Amber Gold miał takich przyjaciół, którzy zaślepieni chęcią korzystania z jego pieniędzy, nie mieli odwagi zwrócić mu uwagi, widząc że robi źle. Tym bardziej przekre, że teraz, gdy noga się mu powinęła, pośpiesznie się od niego poodwracali.
Wspaniale jest mieć za przyjaciela Pana Jezusa. On widząc mój grzech napomina mnie i wzywa do pokuty. Zaś w chwilach trudnych, gdy zabrnę w jakiś ślepy zaułek, nie umywa rąk od związku ze mną. Moją winę bierze na Siebie. Chcę uczyć się od Jezusa tak rozumianej i praktykowanej przyjaźni.
Afera Amber Gold pokazała, jakiej próby faktycznie były nie tylko jej finanse, ale też jakiej próby była przyjaźń ludzi kręcących się wokół jej młodziutkiego, jak na takie pieniądze, prezesa...
Niedobrze mi się robi na myśl o ludziach, którzy wczoraj ślinili się na widok pieniędzy prezesa Amber Gold, a dzisiaj czym prędzej umywają ręce od wszystkiego i co najwyżej, mówią o nim - Marcin P. Składanie przez wystraszonych beneficjentów majątku prezesa, pośpiesznych deklaracji o zamrożeniu przyjętych kwot i gotowości do ich zwrotu, potwierdza smutną prawdę, że nie człowiek się tu liczy, a jedynie to, na ile można przy nim skorzystać.
Niezależnie od tego, jak bardzo nasz młody bohater polskiego kapitalizmu pobłądził i jak wiele oszustw ma na swoim koncie, przykro mi jest patrzeć na to, co nagle ze wszystkich stron teraz go spotyka. Przypomina to znane mi z dzieciństwa polowanie na zające, z hałaśliwą nagonką z jednej strony i grupą rozstawionych myśliwych, z drugiej. Nieświadomy niczego, stropiony zając uciekał w stronę, z której w pewnym momencie padał do niego strzał.
Takie skojarzenia pojawiają się w mojej głowie, gdy np. słyszę, że producent głośnego już filmu o naszym bohaterze narodowym, przyjąwszy na tę produkcję od Amber Gold kilka milionów, ogłasza zamrożenie tych środków do wyjaśnienia sprawy i ubolewa teraz nad tym, że film wejdzie na ekrany z dużym opóźnieniem. Może i dla niektórych jest to zachowanie mądre i godne pochwały. Dla mnie zaś jest to nic więcej, jak tylko przykład odwracania się od zbliżającego się zająca i próba pośpiesznego zacierania śladów wcześniejszej z nim znajomości. Innych przykładów już nie wspomnę.
Biblia przypomina: Ubogi jest znienawidzony nawet przez swojego bliźniego, lecz bogaty ma wielu przyjaciół [Prz 14,20]. Najnowsze obserwacje pokazują, że bogaty ma wielu przyjaciół nie aż do czasu, gdy skończą się mu pieniądze. Niektórym "przyjaciołom" wystarczy, że pieniądze ich kolegi staną się towarem wstydliwym, a już pośpiesznie odcinają się od niego. Słusznie zauważa stare, chińskie przysłowie: Twoi przyjaciele są jak cień. Gdy świeci słońce, wszędzie ich pełno. Gdy słońce zajdzie, nagle znikają.
Mam Przyjaciela, który nie wstydzi się, ani mnie samego, ani moich grzechów. Jest przy mnie w każdych okolicznościach, a gdy zgrzeszę, On ci jest ubłaganiem za grzechy [1Jn 2,2] moje. On grzechy nasze sam na ciele swoim poniósł na drzewo, abyśmy, obumarłszy grzechom, dla sprawiedliwości żyli [1Pt 2,24]. Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi [Hbr 7,25].
Jak wszyscy, tak i ja dopuszczam się wielu uchybień. Z duchowego punktu wiedzenia każdy człowiek zasłużył na sąd i potępiający wyrok. Jednakowoż, od chwili, gdy uwierzyłem w Jezusa Chrystusa, jestem grzesznikiem przez Niego usprawiedliwionym. Mogę powiedzieć: Położyłem się i zasnąłem; Obudziłem się, bo Pan mnie wspiera. Nie boję się dziesiątków tysięcy ludu, które zewsząd na mnie nastają [Ps 3,6-7].
Przykre to, że prezes Amber Gold miał takich przyjaciół, którzy zaślepieni chęcią korzystania z jego pieniędzy, nie mieli odwagi zwrócić mu uwagi, widząc że robi źle. Tym bardziej przekre, że teraz, gdy noga się mu powinęła, pośpiesznie się od niego poodwracali.
Wspaniale jest mieć za przyjaciela Pana Jezusa. On widząc mój grzech napomina mnie i wzywa do pokuty. Zaś w chwilach trudnych, gdy zabrnę w jakiś ślepy zaułek, nie umywa rąk od związku ze mną. Moją winę bierze na Siebie. Chcę uczyć się od Jezusa tak rozumianej i praktykowanej przyjaźni.
Afera Amber Gold pokazała, jakiej próby faktycznie były nie tylko jej finanse, ale też jakiej próby była przyjaźń ludzi kręcących się wokół jej młodziutkiego, jak na takie pieniądze, prezesa...
16 sierpnia, 2012
Najszybszy człowiek świata oddał chwałę Bogu
Photo: Reuters/Eddie Keogh |
Przypomnijmy, że w zakończonych właśnie Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, Usain Bolt ponownie zdobył trzy złote medale, poprawiając w biegu na 100 m rekord olimpijski na 9,63 s. Ponad wszelką wątpliwość można więc powiedzieć, że od kilku lat ten fenomenalny Jamajczyk jest najszybszym człowiekiem na świecie.
Wspominam o nim dzisiaj, w rocznicę jego pierwszych złotych medali olimpijskich, ponieważ Bolt, po zdobyciu złotego medalu w biegu na 200 metrów na Olimpiadzie w Londynie napisał na Twitterze kilka niezwykłych słów, świadczących o jego relacji z Bogiem: "Mnóstwo podziękowań najlepszemu trenerowi wszechczasów. Glenie Mills, to był naprawdę błogosławiony dzień, gdy Ojciec niebieski wprowadził cię do mojego życia. (...) Chcę podziękować BOGU za wszystko, co On dla mnie zrobił, ponieważ bez Niego nic z tego nie byłoby możliwe" www.christianpost.com
Serce mi rośnie, gdy dowiaduję się o takim zachowaniu chrześcijanina. Kto bowiem poprzez wiarę w Jezusa Chrystusa poznał Boga i znalazł się pod Jego łaską, ten dobrze wie, że wszystko zawdzięcza Bogu. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18].
Usain Bolt wyraził wdzięczność i oddał chwałę Bogu. A Ty? Gdy coś w życiu osiągniesz, gdy zrobisz coś godnego podziwu i pochwały, czy pamiętasz o tym, aby oddać chwałę Bogu?
14 sierpnia, 2012
Czy mógł obiecywać coś na wieczne czasy?
Wspomnijmy dziś dość niezwykły układ, zawarty swego czasu między Wielkim Księstwem Litewskim a Królestwem Polskim. W obliczu zagrożenia ze strony Zakonu Krzyżackiego, 14 sierpnia 1385 roku podpisano w Krewie akt tworzący unię polsko-litewską.
Na mocy tego postanowienia, wielki książę litewski, Jagiełło, miał ożenić się z królową Polski, Jadwigą i objąć tron polski. Niejako w zamian za to, miał on przyjąć chrzest, schrystianizować Litwę, walczyć z Krzyżakami i odzyskać wszystkie ziemie należące wcześniej do Królestwa Polskiego. W ostatnim punkcie aktu, książę Jagiełło obiecał "ziemie swoje litewskie i ruskie na wieczne czasy do korony królestwa polskiego przyłączyć".
Rzeczywiście, małżeństwo Jagiełły i Jadwigi zostało zawarte pół roku później na Wawelu. Władca Litwy został też ochrzczony jako Władysław Jagiełło i koronowany. Dwa narody zjednoczyły się za sprawą osobistego związku ich władców. Niestety, ta podpisana w Krewie unia personalna nie trwała zbyt długo. Faktycznie rozpadła się po śmierci królowej Jadwigi. Wprawdzie układy między Litwą a Polską z różnym powodzeniem ciągnęły się jeszcze aż do III rozbioru Polski, jednakże po deklaracjach unii krewskiej nie ma już dziś ani śladu. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że autor tych obietnic, Jagiełło, od 1434 roku jest pod trawnikiem i od dnia swej śmierci niczego nie może zrobić.
Ludzkie unie, przymierza i umowy potrafią być kruche i bardzo krótkotrwałe. Ileż to ślubów małżeńskich, braterskich obietnic, honorowych zobowiązań, a nawet umów i aliansów kościelnych, rozpadło się po kilku latach, nie wytrzymując próby czasu. "Wieczne" okazuje się co najwyżej - paroletnie. Wspomnienie chwil tworzenia i dokumentowania tych związków sprawia sercu ból i tylko potęguje w człowieku brak zaufania do ludzi.
Człowiek nie może niczego obiecać i zapewnić na wieczne czasy, bo - jak przypomina Biblia - czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika [Jk 4,14]. Długotrwałe gwarancje możemy uzyskać tylko u Boga, który żyje na wieki wieków [Obj 15,7]. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą [Mk 13,31] - powiedział Syn Boży.
Gdy uwierzyłem w Jezusa Chrystusa, dołączyłem do grona beneficjentów niesamowitej obietnicy. A obietnica, którą sam nam dał, to żywot wieczny [1Jn 2,25]. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36]. Ponieważ Bóg nie jest, jak człowiek, zmienny, mogę być pewny przyobiecanego mi daru zbawienia, bo wierny jest Ten, który dał obietnicę [Hbr 10,23].
Jagiełło przyobiecał coś Polakom po wieczne czasy, ale swej obietnicy nie był w stanie dotrzymać dłużej, niż sam żył i panował. Co innego Jezus Chrystus! On powiedział: Jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła [Obj 1,17-18].
Zaufanie do ludzkich obietnic, z natury rzeczy ma charakter przejściowy, gdyż wszelkie ciało jest jak trawa, a wszelka chwała jego jak kwiat trawy. Uschła trawa, i kwiat opadł, ale Słowo Pana trwa na wieki. A jest to Słowo, które wam zostało zwiastowane [1Pt 1,24-25]. Obietnicę żywota wiecznego otrzymałem od Syna Bożego. Mogę więc spać, a nawet umierać spokojnie.
Na mocy tego postanowienia, wielki książę litewski, Jagiełło, miał ożenić się z królową Polski, Jadwigą i objąć tron polski. Niejako w zamian za to, miał on przyjąć chrzest, schrystianizować Litwę, walczyć z Krzyżakami i odzyskać wszystkie ziemie należące wcześniej do Królestwa Polskiego. W ostatnim punkcie aktu, książę Jagiełło obiecał "ziemie swoje litewskie i ruskie na wieczne czasy do korony królestwa polskiego przyłączyć".
Rzeczywiście, małżeństwo Jagiełły i Jadwigi zostało zawarte pół roku później na Wawelu. Władca Litwy został też ochrzczony jako Władysław Jagiełło i koronowany. Dwa narody zjednoczyły się za sprawą osobistego związku ich władców. Niestety, ta podpisana w Krewie unia personalna nie trwała zbyt długo. Faktycznie rozpadła się po śmierci królowej Jadwigi. Wprawdzie układy między Litwą a Polską z różnym powodzeniem ciągnęły się jeszcze aż do III rozbioru Polski, jednakże po deklaracjach unii krewskiej nie ma już dziś ani śladu. Dlaczego? Z tej prostej przyczyny, że autor tych obietnic, Jagiełło, od 1434 roku jest pod trawnikiem i od dnia swej śmierci niczego nie może zrobić.
Ludzkie unie, przymierza i umowy potrafią być kruche i bardzo krótkotrwałe. Ileż to ślubów małżeńskich, braterskich obietnic, honorowych zobowiązań, a nawet umów i aliansów kościelnych, rozpadło się po kilku latach, nie wytrzymując próby czasu. "Wieczne" okazuje się co najwyżej - paroletnie. Wspomnienie chwil tworzenia i dokumentowania tych związków sprawia sercu ból i tylko potęguje w człowieku brak zaufania do ludzi.
Człowiek nie może niczego obiecać i zapewnić na wieczne czasy, bo - jak przypomina Biblia - czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika [Jk 4,14]. Długotrwałe gwarancje możemy uzyskać tylko u Boga, który żyje na wieki wieków [Obj 15,7]. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą [Mk 13,31] - powiedział Syn Boży.
Gdy uwierzyłem w Jezusa Chrystusa, dołączyłem do grona beneficjentów niesamowitej obietnicy. A obietnica, którą sam nam dał, to żywot wieczny [1Jn 2,25]. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36]. Ponieważ Bóg nie jest, jak człowiek, zmienny, mogę być pewny przyobiecanego mi daru zbawienia, bo wierny jest Ten, który dał obietnicę [Hbr 10,23].
Jagiełło przyobiecał coś Polakom po wieczne czasy, ale swej obietnicy nie był w stanie dotrzymać dłużej, niż sam żył i panował. Co innego Jezus Chrystus! On powiedział: Jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła [Obj 1,17-18].
Zaufanie do ludzkich obietnic, z natury rzeczy ma charakter przejściowy, gdyż wszelkie ciało jest jak trawa, a wszelka chwała jego jak kwiat trawy. Uschła trawa, i kwiat opadł, ale Słowo Pana trwa na wieki. A jest to Słowo, które wam zostało zwiastowane [1Pt 1,24-25]. Obietnicę żywota wiecznego otrzymałem od Syna Bożego. Mogę więc spać, a nawet umierać spokojnie.
13 sierpnia, 2012
Podwójnie spalony
13 sierpnia to rocznica wtrącenia do więzienia w Genewie hiszpańskiego teologa Miguela Serveta. Z powodu niezależności w poglądach, wywołanej czytaniem Biblii, która podówczas znajdowała się na katolickim indeksie ksiąg zakazanych, Servet - krytykujący niebiblijnie brzmiące zapisy doktryny o Trójcy - nie spodobał się hierarchii rzymskokatolickiej. Święta Inkwizycja osądziła go i wykonała na nim symboliczny wyrok, spalając jego kukłę na stosie.
Katolicki teolog nie podobał się także protestantom. Przejeżdżający w sierpniu 1553 roku przez Genewę, znajdującą się wówczas pod władzą Kalwina, Servet został namierzony przez kalwinistów i wtrącony do więzienia pod zarzutem bluźnierstwa. Parę miesięcy później został przez nich spalony na stosie.
Cóż za smutna historia! Wystarczyło mieć odmienne, wcale nie aż tak wywrotowe, poglądy, a już nie można było znaleźć dla siebie miejsca, ani wśród jednych, ani wśród drugich. Servet, mówiąc o katolikach i protestantach, podobno stwierdził: „Ani się nie zgadzam we wszystkim, ani się nie sprzeciwiam jednej czy drugiej stronie. Wydaje mi się bowiem, że wszyscy mają trochę racji, i trochę się mylą, ale każda ze stron zauważa błędy u drugiej, nie widzi ich natomiast u siebie”. Taka postawa wystarczyła, aby i katolicy, i protestanci, wykreślili Serveta spośród żywych.
A dzisiaj? Wprawdzie adwersarze nie trafiają już w żywe płomienie i nie zamienia się ich w dosłowny popiół, bo po prostu świeckie prawo czegoś takiego zabrania. Wystarczy jednak ośmielić się na krytykę wiary 'jedynej i prawdziwej', wystarczy, że odważysz się mieć swoje własne poglądy w danej sprawie, a już jesteś spalony. I w jednym środowisku, i w drugim.
Nowopowołany przez Boga apostoł Paweł podszedł do kwestii przypodobywania się ludzkim autorytetom w następujący sposób: Czym oni niegdyś byli, nic mnie to nie obchodzi; Bóg nie ma względu na osobę [Ga 2,6]. Nie miał zamiaru przymykać oczu i nabierać wody w usta, tylko dlatego, że ktoś był Piotrem.
Paweł poznał osobiście Pana Jezusa i od tego momentu to On określał jego myślenie i działanie. Lecz jak zostaliśmy przez Boga uznani za godnych, aby nam została powierzona ewangelia, tak mówimy, nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca [1Ts 2,4].
W tym świecie można, a czasem i trzeba, być spalonym w paru miejscach jednocześnie. Zdarza się, że nagle jest się spalonym wśród najbliższych braci. Ważne, żeby nie spalić się w oczach Pana Jezusa.
Katolicki teolog nie podobał się także protestantom. Przejeżdżający w sierpniu 1553 roku przez Genewę, znajdującą się wówczas pod władzą Kalwina, Servet został namierzony przez kalwinistów i wtrącony do więzienia pod zarzutem bluźnierstwa. Parę miesięcy później został przez nich spalony na stosie.
Cóż za smutna historia! Wystarczyło mieć odmienne, wcale nie aż tak wywrotowe, poglądy, a już nie można było znaleźć dla siebie miejsca, ani wśród jednych, ani wśród drugich. Servet, mówiąc o katolikach i protestantach, podobno stwierdził: „Ani się nie zgadzam we wszystkim, ani się nie sprzeciwiam jednej czy drugiej stronie. Wydaje mi się bowiem, że wszyscy mają trochę racji, i trochę się mylą, ale każda ze stron zauważa błędy u drugiej, nie widzi ich natomiast u siebie”. Taka postawa wystarczyła, aby i katolicy, i protestanci, wykreślili Serveta spośród żywych.
A dzisiaj? Wprawdzie adwersarze nie trafiają już w żywe płomienie i nie zamienia się ich w dosłowny popiół, bo po prostu świeckie prawo czegoś takiego zabrania. Wystarczy jednak ośmielić się na krytykę wiary 'jedynej i prawdziwej', wystarczy, że odważysz się mieć swoje własne poglądy w danej sprawie, a już jesteś spalony. I w jednym środowisku, i w drugim.
Nowopowołany przez Boga apostoł Paweł podszedł do kwestii przypodobywania się ludzkim autorytetom w następujący sposób: Czym oni niegdyś byli, nic mnie to nie obchodzi; Bóg nie ma względu na osobę [Ga 2,6]. Nie miał zamiaru przymykać oczu i nabierać wody w usta, tylko dlatego, że ktoś był Piotrem.
Paweł poznał osobiście Pana Jezusa i od tego momentu to On określał jego myślenie i działanie. Lecz jak zostaliśmy przez Boga uznani za godnych, aby nam została powierzona ewangelia, tak mówimy, nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca [1Ts 2,4].
W tym świecie można, a czasem i trzeba, być spalonym w paru miejscach jednocześnie. Zdarza się, że nagle jest się spalonym wśród najbliższych braci. Ważne, żeby nie spalić się w oczach Pana Jezusa.
10 sierpnia, 2012
Trudna rola
Dziesiąty sierpnia w Polsce to Dzień Przewodnika i Ratownika Górskiego, przypadający w imieniny św. Wawrzyńca, katolickiego patrona przewodników i ratowników górskich.
Prowadzenie ludzi przez tereny górskie wymaga od przewodnika nie tylko dużej odpowiedzialności i wiedzy, ale także pasji wynikającej z poczucia powołania do tej życiowej roli. Zdaniem miłośników gór, przewodnik powinien pełnić swą rolę z przekonaniem i przyjemnością, a nie z obowiązku. Mając niezbędną wiedzę o górach, dobry przewodnik winien także posiadać dar przekazu.
Tak rozumiana sylwetka przewodnika górskiego przypomina chrześcijańskiego duszpasterza. Powołany przez Boga do pełnienia tej szczególnej posługi w Kościele, winien on charakteryzować się silnym poczuciem odpowiedzialności za trzodę Bożą. Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody [1Pt 5,2-3].
Dobry duszpasterz ma nie tylko wiedzieć, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy [1Tm 3,15] ale także posiadać zdolność wprowadzania tej wiedzy w życie powierzonych mu ludzi. A sługa Pański nie powinien wdawać się w spory, lecz powinien być uprzejmy dla wszystkich, zdolny do nauczania, cierpliwie znoszący przeciwności, napominający z łagodnością krnąbrnych, w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy i że wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli [2Tm 2,24-26].
Jak prawdziwą nagrodą dla dobrego przewodnika górskiego po zakończonej wędrówce jest pytanie przeprowadzonych osób o następną wycieczkę, tak i dobrego duszpasterza nie męczy posługiwanie ludziom z jego wspólnoty kościelnej. Wciąż na nowo i ochotnie gotowy jest poświęcać im czas, objaśniać zasady wiary, ostrzegać przed niebezpieczeństwem i stymulować wzrost duchowy swoich podopiecznych.
Czasem przewodnikowi górskiemu trafi się grupa ludzi trudnych do prowadzenia. Wyrywają się do przodu, zbaczają ze szlaku i lekceważą jego wskazówki. Chrześcijanom, którym niełatwo jest duszpasterzować, Słowo Boże mówi: Bądźcie posłuszni waszym przywódcom i podporządkowujcie się im, bo oni czuwają nad waszym życiem, jako ci, którzy będą musieli zdać sprawę. Sprawcie więc, by było to dla nich zadaniem radosnym, nie zaś uciążliwym; bo to wam pożytku nie przyniesie [Hbr 13,17 wg przekładu Sterna].
Ani przewodnik, ani ratownik górski, ani żaden duszpasterz nie jest z żelaza. Jeśli uważamy, że lepiej od nich wiemy, jak pokonać niebezpieczny szlak, jak wyjść z opresji i jak dojść do celu, to nie zawracajmy im głowy. Wędrujmy i radźmy sobie sami. Jeżeli zaś decydujemy się korzystać z ich pomocy, to przynajmniej nie utrudniajmy im wypełniania ich odpowiedzialnego zadania.
Z drugiej strony, dobry przewodnik nie jest drażliwy i nie obraża się z byle powodu. Jest gotowy cierpliwie ponawiać procesy wychowawcze, aż do pożądanego skutku. Dzieci moje, znowu w boleści was rodzę, dopóki Chrystus nie będzie ukształtowany w was [Ga 4,16].
Prawdziwy duszpasterz naśladuje przecież samego Jezusa, którego Biblia nazywa pasterzem i stróżem dusz naszych [1Pt 2,25]. On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi [1Pt 2,23].
Kto chce być przewodnikiem dla innych, sam potrzebuje dać się prowadzić Jezusowi.
Prowadzenie ludzi przez tereny górskie wymaga od przewodnika nie tylko dużej odpowiedzialności i wiedzy, ale także pasji wynikającej z poczucia powołania do tej życiowej roli. Zdaniem miłośników gór, przewodnik powinien pełnić swą rolę z przekonaniem i przyjemnością, a nie z obowiązku. Mając niezbędną wiedzę o górach, dobry przewodnik winien także posiadać dar przekazu.
Tak rozumiana sylwetka przewodnika górskiego przypomina chrześcijańskiego duszpasterza. Powołany przez Boga do pełnienia tej szczególnej posługi w Kościele, winien on charakteryzować się silnym poczuciem odpowiedzialności za trzodę Bożą. Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody [1Pt 5,2-3].
Dobry duszpasterz ma nie tylko wiedzieć, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy [1Tm 3,15] ale także posiadać zdolność wprowadzania tej wiedzy w życie powierzonych mu ludzi. A sługa Pański nie powinien wdawać się w spory, lecz powinien być uprzejmy dla wszystkich, zdolny do nauczania, cierpliwie znoszący przeciwności, napominający z łagodnością krnąbrnych, w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy i że wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli [2Tm 2,24-26].
Jak prawdziwą nagrodą dla dobrego przewodnika górskiego po zakończonej wędrówce jest pytanie przeprowadzonych osób o następną wycieczkę, tak i dobrego duszpasterza nie męczy posługiwanie ludziom z jego wspólnoty kościelnej. Wciąż na nowo i ochotnie gotowy jest poświęcać im czas, objaśniać zasady wiary, ostrzegać przed niebezpieczeństwem i stymulować wzrost duchowy swoich podopiecznych.
Czasem przewodnikowi górskiemu trafi się grupa ludzi trudnych do prowadzenia. Wyrywają się do przodu, zbaczają ze szlaku i lekceważą jego wskazówki. Chrześcijanom, którym niełatwo jest duszpasterzować, Słowo Boże mówi: Bądźcie posłuszni waszym przywódcom i podporządkowujcie się im, bo oni czuwają nad waszym życiem, jako ci, którzy będą musieli zdać sprawę. Sprawcie więc, by było to dla nich zadaniem radosnym, nie zaś uciążliwym; bo to wam pożytku nie przyniesie [Hbr 13,17 wg przekładu Sterna].
Ani przewodnik, ani ratownik górski, ani żaden duszpasterz nie jest z żelaza. Jeśli uważamy, że lepiej od nich wiemy, jak pokonać niebezpieczny szlak, jak wyjść z opresji i jak dojść do celu, to nie zawracajmy im głowy. Wędrujmy i radźmy sobie sami. Jeżeli zaś decydujemy się korzystać z ich pomocy, to przynajmniej nie utrudniajmy im wypełniania ich odpowiedzialnego zadania.
Z drugiej strony, dobry przewodnik nie jest drażliwy i nie obraża się z byle powodu. Jest gotowy cierpliwie ponawiać procesy wychowawcze, aż do pożądanego skutku. Dzieci moje, znowu w boleści was rodzę, dopóki Chrystus nie będzie ukształtowany w was [Ga 4,16].
Prawdziwy duszpasterz naśladuje przecież samego Jezusa, którego Biblia nazywa pasterzem i stróżem dusz naszych [1Pt 2,25]. On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi [1Pt 2,23].
Kto chce być przewodnikiem dla innych, sam potrzebuje dać się prowadzić Jezusowi.
07 sierpnia, 2012
Co mnie obchodzi legenda Kuby Rozpruwacza?
Dziś kilka słów o Kubie Rozpruwaczu (ang. Jack the Ripper). Jego legenda narodziła się w Whitechapel, ubogiej dzielnicy Londynu. 7 sierpnia 1888 roku brutalnie zamordowano tam kobietę lekkich obyczajów, której śmierć niektórzy wiążą z serią kolejnych, podobnych do siebie morderstw, dokonanych na londyńskich prostytutkach.
Niezwykle zdeprawowane społeczeństwo tej części ówczesnego Londynu stanowiło dogodne warunki dla makabrycznej działalności mordercy z Whitechapel. Ubóstwo, alkoholizm i napływ emigrantów potęgowały demoralizację społeczeństwa. W samej tylko dzielnicy Whitechapel było w tym czasie ponad sześćdziesiąt domów publicznych i około tysiąc dwieście prostytutek.
Maniakalny morderca miał dogodne warunki dla swego szaleństwa i duże szanse na bezkarność. Tak też się stało. Zabijał w charakterystyczny sposób kolejne kobiety, a nikt nie potrafił go w tym zatrzymać. Pomimo licznych podejrzeń i tropów śledztwa, policja nigdy nie ustaliła tożsamości Kuby Rozpruwacza.
Poza przybliżeniem samej genezy legendy Kuby Rozpruwacza, nie mam najmniejszej ochoty niczego więcej pisać na ten temat. Biblia wzywa nie tylko do trzymania się z daleka od takich czynów, ale nawet wygasza w nas zainteresowanie się nimi. Kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,15-16].
Moce ciemności chciałyby wciąż na nowo epatować nas swoimi dokonaniami, przyciągać naszą uwagę i prowokować do rozmyślań i rozmów na ich temat. Słowo Boże natomiast wzywa: Wreszcie, bracia, myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały [Flp 4,8].
Popularność filmów, serwisów i programów kryminalnych świadczy o tym, że ludzie dają posłuch duchowi tego świata. A ja? Czym bardziej skłonny jestem się zainteresować? Sensacyjną wiadomością o kolejnej strzelaninie, czy tym, co chce mi dziś powiedzieć Duch Święty?
Niezwykle zdeprawowane społeczeństwo tej części ówczesnego Londynu stanowiło dogodne warunki dla makabrycznej działalności mordercy z Whitechapel. Ubóstwo, alkoholizm i napływ emigrantów potęgowały demoralizację społeczeństwa. W samej tylko dzielnicy Whitechapel było w tym czasie ponad sześćdziesiąt domów publicznych i około tysiąc dwieście prostytutek.
Maniakalny morderca miał dogodne warunki dla swego szaleństwa i duże szanse na bezkarność. Tak też się stało. Zabijał w charakterystyczny sposób kolejne kobiety, a nikt nie potrafił go w tym zatrzymać. Pomimo licznych podejrzeń i tropów śledztwa, policja nigdy nie ustaliła tożsamości Kuby Rozpruwacza.
Poza przybliżeniem samej genezy legendy Kuby Rozpruwacza, nie mam najmniejszej ochoty niczego więcej pisać na ten temat. Biblia wzywa nie tylko do trzymania się z daleka od takich czynów, ale nawet wygasza w nas zainteresowanie się nimi. Kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,15-16].
Moce ciemności chciałyby wciąż na nowo epatować nas swoimi dokonaniami, przyciągać naszą uwagę i prowokować do rozmyślań i rozmów na ich temat. Słowo Boże natomiast wzywa: Wreszcie, bracia, myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały [Flp 4,8].
Popularność filmów, serwisów i programów kryminalnych świadczy o tym, że ludzie dają posłuch duchowi tego świata. A ja? Czym bardziej skłonny jestem się zainteresować? Sensacyjną wiadomością o kolejnej strzelaninie, czy tym, co chce mi dziś powiedzieć Duch Święty?
02 sierpnia, 2012
A co z losem Romów w przyszłości?
Dziś w Polsce Dzień Pamięci o Zagładzie Romów i Sinti. Celem tego dnia jest podtrzymywanie w zbiorowej świadomości tragicznego losu osób tej narodowości. Uchwała Sejmu RP z dnia 29 lipca 2011 roku w sprawie jego ustanowienia brzmi: W hołdzie Romom i Sinti, ofiarom niemieckiego nazistowskiego ludobójstwa, Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustanawia dzień 2 sierpnia Dniem Pamięci o Zagładzie Romów i Sinti. Marszałek Sejmu: G. Schetyna
Dlaczego akurat 2 sierpnia? Ponieważ jest to jedna z najczarniejszych kart w historycznym kalendarzu Romów. W nocy z 2 na 3 sierpnia 1944 roku Niemcy zgładzili w komorach gazowych Birkenau 2897 dzieci, kobiet i mężczyzn narodowości romskiej. Ogółem w Auschwitz zginęło ich ponad 20 tysięcy.
Gdy pochylam się dziś nad bestialsko zamordowanymi Romami, zaczynam też myśleć o losie tysięcy innych, często bezimiennych biedaków, którzy wciąż cierpią i giną w różnych częściach świata. Gdy są obywatelami jakiegoś bogatego państwa, to wówczas mogą liczyć przynajmniej na pomoc socjalną swego rządu. Gdy natomiast są członkami mniejszości etnicznej, jak np. Romowie, to mało kto w ogóle chce przejąć się ich marnym losem.
Jezus naucza nas współczucia i okazywania pomocy każdemu człowiekowi, bez względu na jego narodowość, miejsce zamieszkania lub pozycję społeczną. I obchodził Jezus wszystkie miasta i wioski, nauczał w ich synagogach i zwiastował ewangelię o Królestwie, i uzdrawiał wszelką chorobę i wszelką niemoc. A widząc lud, użalił się nad nim, gdyż był utrudzony i opuszczony jak owce, które nie mają pasterza [Mt 9,35-36].
Jeden z uczniów Jezusa powiedział: Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje [Dz 10,34-25]. Prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa jednakowo miłują i szanują wszystkich ludzi. Nie masz bowiem różnicy między Żydem a Grekiem, gdyż jeden jest Pan wszystkich, bogaty dla wszystkich, którzy go wzywają. Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie [Rz 10,12-13].
Dobrze się dzieje, że w Polsce wspominamy nie tylko śmierć Polaków czy Żydów, ale i Romowie mają pod tym względem swój dzień. Jako chrześcijanin nie zadawalam się jednak poświęceniem im jednego, czy nawet kilku dni w ciągu roku. Zastanawiam się, co mogę zrobić dla nich na przyszłość?
Bardzo pragnę, aby jak najwięcej osób również tej narodowości uwierzyło w Jezusa Chrystusa i dostąpiło wiecznego zbawienia. Tylko wtedy bowiem los człowieka zostaje całkowicie i ostatecznie zabezpieczony. Jezus powiedział: Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? [Jn 11,25-26].
Dlaczego akurat 2 sierpnia? Ponieważ jest to jedna z najczarniejszych kart w historycznym kalendarzu Romów. W nocy z 2 na 3 sierpnia 1944 roku Niemcy zgładzili w komorach gazowych Birkenau 2897 dzieci, kobiet i mężczyzn narodowości romskiej. Ogółem w Auschwitz zginęło ich ponad 20 tysięcy.
Gdy pochylam się dziś nad bestialsko zamordowanymi Romami, zaczynam też myśleć o losie tysięcy innych, często bezimiennych biedaków, którzy wciąż cierpią i giną w różnych częściach świata. Gdy są obywatelami jakiegoś bogatego państwa, to wówczas mogą liczyć przynajmniej na pomoc socjalną swego rządu. Gdy natomiast są członkami mniejszości etnicznej, jak np. Romowie, to mało kto w ogóle chce przejąć się ich marnym losem.
Jezus naucza nas współczucia i okazywania pomocy każdemu człowiekowi, bez względu na jego narodowość, miejsce zamieszkania lub pozycję społeczną. I obchodził Jezus wszystkie miasta i wioski, nauczał w ich synagogach i zwiastował ewangelię o Królestwie, i uzdrawiał wszelką chorobę i wszelką niemoc. A widząc lud, użalił się nad nim, gdyż był utrudzony i opuszczony jak owce, które nie mają pasterza [Mt 9,35-36].
Jeden z uczniów Jezusa powiedział: Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje [Dz 10,34-25]. Prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa jednakowo miłują i szanują wszystkich ludzi. Nie masz bowiem różnicy między Żydem a Grekiem, gdyż jeden jest Pan wszystkich, bogaty dla wszystkich, którzy go wzywają. Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie [Rz 10,12-13].
Dobrze się dzieje, że w Polsce wspominamy nie tylko śmierć Polaków czy Żydów, ale i Romowie mają pod tym względem swój dzień. Jako chrześcijanin nie zadawalam się jednak poświęceniem im jednego, czy nawet kilku dni w ciągu roku. Zastanawiam się, co mogę zrobić dla nich na przyszłość?
Bardzo pragnę, aby jak najwięcej osób również tej narodowości uwierzyło w Jezusa Chrystusa i dostąpiło wiecznego zbawienia. Tylko wtedy bowiem los człowieka zostaje całkowicie i ostatecznie zabezpieczony. Jezus powiedział: Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? [Jn 11,25-26].