Od wczorajszego poranka chodzą mi po głowie nowe myśli na temat wartości przebaczenia w oczach Bożych. Myślę, że powodem, dla którego biblijny król Dawid został nazwany "mężem według serca Bożego" była właśnie jego wspaniałomyślność w przebaczaniu. Saul wielokrotnie chciał go zabić, a Dawid płakał na jego pogrzebie. Absalom zbuntował się i przejął władzę w Izraelu, a jego ojciec Dawid - pomimo wygnania - wciąż chciał ocalić mu skórę.
Początkowe rozdziały Drugiej Księgi Samuela opowiadają o kolejnych aktach wspaniałomyślności króla Dawida względem jego przeciwników. Takimi ludźmi niewątpliwie był wojownik Abner oraz Iszboszet pretendujący do tronu po śmierci króla Saula, jego ojca. Jednakże Dawid był nastawiony na przebaczenie i pojednanie. Gdy Abner w towarzystwie dwudziestu osobistości przybył do Dawida do Hebronu, Dawid wyprawił ucztę dla niego i dla tych, którzy z nim przybyli [2Sm 3,20]. Również potomek króla Saula był przez Dawida życzliwie traktowany. Dawid nie żywił żadnej urazy do swoich winowajców. Dobrze znał Boga i upodobnił się do Niego, gdyż On jest hojny w odpuszczaniu [Iz 55,7].
Zaobserwowałem, że gniew Dawida wzbudzali nie jego właśni winowajcy, lecz ci, którzy - pomimo dawanego im przykładu - nie potrafili wybaczyć i w szukaniu zemsty starali się dopiąć swego. Widać to w zachowaniu Dawida, gdy jego wojownicy Joab i Abiszaj zabili Abnera [2Sm 3,28-30]. Również gdy nadgorliwcy w trosce o jego powodzenie, Baana i Rekab, przynieśli mu głowę Iszboszeta, Dawid postąpił wobec nich jak najsurowiej. Na podstawie tej historii można nawet powiedzieć, że Dawid nie chciał śmierci tych, którzy zgrzeszyli przeciwko niemu. Uśmiercał natomiast ludzi ziejących zemstą i nie potrafiących odpuścić.
Gdy przynieśli głowę Isz-Boszeta do Dawida do Hebronu, powiedzieli królowi: Oto głowa Isz-Boszeta, syna Saula, twojego wroga, królu, człowieka, który próbował cię zabić. PAN jednak zsyła dziś mojemu panu, królowi, czas pomsty na Saulu i jego potomstwie. A Dawid odpowiedział Rekabowi i jego bratu Baanie, synom Rimmona Beerotczyka: Jak żyje PAN, który wykupił mnie z wszelkiej niedoli, że tego, który mi doniósł o śmierci Saula — a był przekonany, że przyniósł mi dobrą nowinę — kazałem w Siklag pojmać i pozbawić życia. Tak mu wynagrodziłem jego dobrą wiadomość. Czy tym bardziej teraz, gdy wy, niegodziwi ludzie, zabiliście niewinnego człowieka w jego domu, na jego łóżku, nie powinienem pociągnąć was do odpowiedzialności za przelaną krew i usunąć was z ziemi? Po tych słowach Dawid rozkazał swoim wojownikom, aby ich zabili, obcięli im ręce i nogi i powiesili przy stawie w Hebronie [2Sm 4,8-12].
Słowo Boże naucza, że Bóg ma upodobanie w ludziach podobnych do Syna Bożego, który w męce krzyżowej prosił: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią [Łk 23,34]. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią [Mt 5,7] powiedział wcześniej w Kazaniu na Górze. Nie tylko własnym winowajcom powinniśmy chętnie przebaczać, ale również osobom, które zawiniły wobec innych osób. Jeżeli nie stać nas na taką wspaniałomyślność, to musimy liczyć się z tym, że spotka nas surowsza kara. Nad tym, kto nie okazał miłosierdzia, odbywa się sąd bez miłosierdzia [Jk 2,13].
Dawid chętnie odpuścił swoim winowajcom, surowo natomiast ukarał ludzi, którzy przebaczyć nie chcieli. W ten sposób dobrze wpisał się w myśl Bożą. A gdy stoicie i modlicie się, przebaczajcie, jeśli macie coś przeciwko komuś, aby i wasz Ojciec, który jest w niebie, przebaczył wam wasze wykroczenia. Bo jeśli wy nie odpuścicie, i Ojciec wasz, który jest w niebie, nie odpuści waszych wykroczeń [Mk 11,25].
Jaki z tego wniosek? Boga nie tyle gniewają moje osobiste grzechy i upadki, co bardziej widoczny we mnie brak gotowości do przebaczania innym ludziom. Nieprzejednane serce jest Mu obce. Jeżeli chcę jak Dawid być człowiekiem według serca Bożego - to trzeba mi się nauczyć chętnie przebaczać ludziom. Nawet tym, którzy nie zawinili bezpośrednio przeciwko mnie.
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
15 maja, 2019
Warto wrócić!
Czytając dzisiaj Pismo Święte natrafiłem na wzmiankę o potomkach Szeli, najmłodszego syna Judy. Niewiele o nich wiemy, ale Biblia przybliża kilka szczegółów na ich temat. Joasz i Saraf, którzy ożenili się w Moabie, ale powrócili do Betlejem. To są dawne wydarzenia. Byli oni garncarzami i mieszkali w Netaim oraz w Gederze. Wykonując prace dla króla, mieszkali przy nim [1Krn 4,22-23 w przekładzie Biblii Poznańskiej].
Po pierwsze, o Joaszu i Sarafie wiadomo, że ożenili się w Moabie, ale powrócili do Betlejem. Żeniaczka z kobietami z obcych narodów była dla Izraelitów wykroczeniem przeciwko Prawu. Bardzo źle skończył król Salomon, który - jak czytamy - pokochał wiele kobiet cudzoziemskich[1Krl 11,1], między innymi Moabitki. Dwaj synowie Noemi żeniąc się w Moabie tam pomarli i już nie wrócili do ziemi judzkiej. Joasz i Saraf popełnili ten sam błąd. Najwidoczniej po przeniesieniu się do Moabu odnieśli jakiś sukces, bo inne przekłady Biblii mówią nawet, że panowali w Moabie. Powodzenie potomków Judy w Moabie nie trwało jednak długo. Nie mogło trwać, bowiem każdy człowiek, który osiąga coś w życiu za cenę złamania zasad Słowa Bożego, musi się liczyć z tym, że jego sukces nie będzie trwały. Bóg najwidoczniej okazał wielką łaskę Joaszowi i Sarafowi. Pomimo ich emigracji matrymonialnej, powrócili do Betlejem.
Tak niestety bywa i dzisiaj z nami, że w swoich planach i dążeniach zapędzamy się gdzieś poza granice Słowa Bożego. Bóg dał nam miejsce na ziemi i wszystko, co jest potrzebne do życia i pobożności, a my szukamy czegoś lepszego. Chwilowo wydaje się nam nawet, że zrobiliśmy dobrze. Cieszymy się swoim nowym miejscem zamieszkania, nową wspólnotą kościelną, nowym gronem towarzyskim, lecz ma to charakter przejściowy. Kto pochodzi z "Betlejem" nie będzie się miał dobrze w "Moabie", nawet jeśli przez jakiś czas czuje się tam jak pan. Na szczęście Bóg w Chrystusie Jezusie jest dla nas łaskawy i nie tylko pozwala nam powrócić, ale serdecznie nas przyjmuje.
Po drugie - jak przeczytałem - Joasz i Saraf dostali się na dwór królewski. Byli garncarzami, którzy w wyniku wykonywania prac na rzecz króla stali się poniekąd jego domownikami. Byli oni garncarzami i mieszkali przy królu w Netaim i Gedera, wykonując zlecone im przez króla prace [1Krn 4,23 w przekładzie Biblii Ewangelicznej]. Nie mogli lepiej trafić. Powrót do ziemi judzkiej okazał się dobrą decyzją.
Również i my, gdy decydujemy się wrócić do miejsca, które wyznaczył nam Pan, możemy liczyć na to, że Bóg przywróci nas do służby i zacznie znowu dawać nam zadania do wykonania. Mało tego. Przyjmie nas i uzna za swoich domowników. Tak więc nie jesteście już obcymi, przybyszami, lecz współobywatelami świętych i domownikami Boga [Ef 2,19]. Czyż coś lepszego może się nam przydarzyć? Dlatego warto wrócić. Nie ma sensu dalej błąkać się gdzieś po "Moabie" nawet jeśli wydaje sie nam, że tam panujemy. Trzeba nam wrócić do kraju, do zboru, do swoich sprawdzonych przyjaciół, do porzuconej służby Bogu, do życia na Jego chwałę.
To, co Biblia mówi o Joaszu i Sarafie - To są dawne wydarzenia - jak głosi zacytowany na wstępie święty tekst. A jednak dawne dzieje są wspaniałą wskazówką dla nas, którzy żyjemy tutaj i teraz. Wszystko bowiem, co przedtem napisano, ku naszej nauce napisano, abyśmy przez cierpliwość i pociechę z Pism mieli nadzieję [Rz 15,4].
Po pierwsze, o Joaszu i Sarafie wiadomo, że ożenili się w Moabie, ale powrócili do Betlejem. Żeniaczka z kobietami z obcych narodów była dla Izraelitów wykroczeniem przeciwko Prawu. Bardzo źle skończył król Salomon, który - jak czytamy - pokochał wiele kobiet cudzoziemskich[1Krl 11,1], między innymi Moabitki. Dwaj synowie Noemi żeniąc się w Moabie tam pomarli i już nie wrócili do ziemi judzkiej. Joasz i Saraf popełnili ten sam błąd. Najwidoczniej po przeniesieniu się do Moabu odnieśli jakiś sukces, bo inne przekłady Biblii mówią nawet, że panowali w Moabie. Powodzenie potomków Judy w Moabie nie trwało jednak długo. Nie mogło trwać, bowiem każdy człowiek, który osiąga coś w życiu za cenę złamania zasad Słowa Bożego, musi się liczyć z tym, że jego sukces nie będzie trwały. Bóg najwidoczniej okazał wielką łaskę Joaszowi i Sarafowi. Pomimo ich emigracji matrymonialnej, powrócili do Betlejem.
Tak niestety bywa i dzisiaj z nami, że w swoich planach i dążeniach zapędzamy się gdzieś poza granice Słowa Bożego. Bóg dał nam miejsce na ziemi i wszystko, co jest potrzebne do życia i pobożności, a my szukamy czegoś lepszego. Chwilowo wydaje się nam nawet, że zrobiliśmy dobrze. Cieszymy się swoim nowym miejscem zamieszkania, nową wspólnotą kościelną, nowym gronem towarzyskim, lecz ma to charakter przejściowy. Kto pochodzi z "Betlejem" nie będzie się miał dobrze w "Moabie", nawet jeśli przez jakiś czas czuje się tam jak pan. Na szczęście Bóg w Chrystusie Jezusie jest dla nas łaskawy i nie tylko pozwala nam powrócić, ale serdecznie nas przyjmuje.
Po drugie - jak przeczytałem - Joasz i Saraf dostali się na dwór królewski. Byli garncarzami, którzy w wyniku wykonywania prac na rzecz króla stali się poniekąd jego domownikami. Byli oni garncarzami i mieszkali przy królu w Netaim i Gedera, wykonując zlecone im przez króla prace [1Krn 4,23 w przekładzie Biblii Ewangelicznej]. Nie mogli lepiej trafić. Powrót do ziemi judzkiej okazał się dobrą decyzją.
Również i my, gdy decydujemy się wrócić do miejsca, które wyznaczył nam Pan, możemy liczyć na to, że Bóg przywróci nas do służby i zacznie znowu dawać nam zadania do wykonania. Mało tego. Przyjmie nas i uzna za swoich domowników. Tak więc nie jesteście już obcymi, przybyszami, lecz współobywatelami świętych i domownikami Boga [Ef 2,19]. Czyż coś lepszego może się nam przydarzyć? Dlatego warto wrócić. Nie ma sensu dalej błąkać się gdzieś po "Moabie" nawet jeśli wydaje sie nam, że tam panujemy. Trzeba nam wrócić do kraju, do zboru, do swoich sprawdzonych przyjaciół, do porzuconej służby Bogu, do życia na Jego chwałę.
To, co Biblia mówi o Joaszu i Sarafie - To są dawne wydarzenia - jak głosi zacytowany na wstępie święty tekst. A jednak dawne dzieje są wspaniałą wskazówką dla nas, którzy żyjemy tutaj i teraz. Wszystko bowiem, co przedtem napisano, ku naszej nauce napisano, abyśmy przez cierpliwość i pociechę z Pism mieli nadzieję [Rz 15,4].
13 maja, 2019
Motu Proprio? A Biblia nie wystarczyła?
Podobnie jak większość Polaków, również i ja jestem wzburzony faktami ujawnionymi w filmie braci Sekielskich pt. "Tylko nie mów nikomu". Z bólem w sercu myślę o wielu skrzywdzonych dzieciach, których trauma - jak widać - pomimo upływu wielu lat wciąż trwa. Jeszcze bardziej boli mnie podejście do problemu osób, które mogą skutecznie, i które zdecydowanie powinny temu złu się przeciwstawić. Dlaczego ci ludzie w obliczu tak karygodnego zachowania nie tylko pozostawali bierni, ale nawet je ukrywali?
Dowiedziałem się dziś z wypowiedzi prymasa Wojciecha Polaka, że teraz będzie już dobrze, bo duchowni otrzymali najnowszy dekret papieża Franciszka Motu Proprio (łac. z własnej inicjatywy). "Jest to niezwykle ważny dokument, dzięki któremu wszystkie dotychczasowe wytyczne stają się jednolitym prawem obowiązującym w Kościele katolickim na całym świecie. […] Chciałbym podziękować Ojcu Świętemu za ten bardzo konkretny wyraz troski o Kościół, który nie jest tylko szczególną zachętą, ale daje konkretne narzędzia do bardzo praktycznego działania, które będą musiały być podjęte" - powiedział prymas (źródło: Onet Religia).
Jestem zdumiony. Przecież od zawsze mamy Pismo Święte, które nie tylko nazywa grzech po imieniu ale też wyraźnie poucza, jak od naszych grzechów możemy być zbawieni. Mało tego, udziela również konkretnych wskazówek, co mamy robić dowiadując się o grzechu popełnianym przez innych chrześcijan. Bracia, jeśli człowiek zostanie przyłapany na jakimś upadku, wy, którzy jesteście duchowi, poprawiajcie takiego w duchu łagodności. Uważajcie przy tym na siebie, abyście wy nie ulegli pokusie [Ga 6,1]. Chrześcijanom nie wolno biernie przypatrywać się upadkom współwyznawców. Są zobowiązani do podejmowania konkretnych kroków.
Samo zaistnienie grzechu nawet w środowisku kościelnym nie jest jakimś wielkim zaskoczeniem, bo Biblia mówi, że wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej [Rz 3,23]. Apostoł Paweł oburzył się jednak, dowiadując się, że w jednym ze zborów jawny grzech akceptowano. Słyszy się powszechnie o nierządzie między wami i to takim nierządzie, jakiego nie ma nawet pośród pogan: Oto ktoś żyje z żoną swego ojca! Czym tu się szczycić?! Powinniście raczej zapłakać i usunąć ze swego grona osobę, która tak postępuje. Ja, nieobecny ciałem, obecny tylko duchem, już ją osądziłem, tak jakbym był pośród was. Otóż gdy się zgromadzicie w imieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa — i mój duch będzie przy was wraz z mocą naszego Pana Jezusa — wydajcie tę osobę szatanowi, niech zguba dotknie jej ciała, aby duch był uratowany, gdy zjawi się nasz Pan. Wasza pewność siebie jest niezdrowa. Czy nie wiecie, że odrobina zakwasu odmienia stan całego ciasta? [1Ko 5,1-6].
Klasycznym pouczeniem, jak prawidłowo reagować na grzech, są słowa Jezusa, w których widać troskę również o dobro samego grzesznika. Jeśli twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i uświadom mu to w osobistej rozmowie. Jeśli cię posłucha, pozyskałeś swojego brata. Jeśli jednak nie posłucha, udaj się do niego ponownie, tym razem z jeszcze jedną lub dwiema osobami, aby każda sprawa opierała się na zeznaniach dwóch lub trzech świadków. Jeśli i w tym przypadku nie posłucha, przedstaw sprawę wspólnocie kościoła. A jeśli kościoła nie posłucha, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik [Mt 18,15-17].
Bóg też wie, że są ludzie zdolni do oczerniania i składania fałszywych zeznań, na co szczególnie narażeni bywają przywódcy kościoła. Coraz łatwiej jest przypiąć człowiekowi złą łatkę i odebrać mu dobre imię. Dlatego Biblia mówi: Przeciw starszemu nie przyjmuj oskarżeń, chyba że są oparte na zeznaniach dwóch lub trzech świadków [1Tm 5,19]. Jeżeli wszakże czyjś grzech zostanie poświadczony przez kolejne osoby, napominanie go staje się obowiązkiem duszpasterza. Tych, którzy grzeszą upominaj wobec wszystkich, aby i pozostali się bali [1Tm 5,20].
Jak widać, Pismo Święte nie pozostawia nas bezradnymi w sytuacji pojawienia się grzechu. Czytając je, dobrze wiemy, jak dostąpić usprawiedliwienia i oczyszczenia z grzechów. Mamy też pełną jasność, jak powinna wyglądać nasza reakcja na grzech zaobserwowany u innych chrześcijan. Nie potrzebujemy żadnych dodatkowych dekretów ani instrukcji, bo one nie mają mocy odradzania ludzkich serc. Szczęśliwi są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i stosują je [Łk 11,28]. Mamy Biblię, a ona całkowicie wystarcza. Wierzymy, że Pismo Święte - Biblia - jest Słowem Bożym, nieomylnym i natchnionym przez Ducha Świętego, i stanowi jedyną normę wiary i życia.
Dowiedziałem się dziś z wypowiedzi prymasa Wojciecha Polaka, że teraz będzie już dobrze, bo duchowni otrzymali najnowszy dekret papieża Franciszka Motu Proprio (łac. z własnej inicjatywy). "Jest to niezwykle ważny dokument, dzięki któremu wszystkie dotychczasowe wytyczne stają się jednolitym prawem obowiązującym w Kościele katolickim na całym świecie. […] Chciałbym podziękować Ojcu Świętemu za ten bardzo konkretny wyraz troski o Kościół, który nie jest tylko szczególną zachętą, ale daje konkretne narzędzia do bardzo praktycznego działania, które będą musiały być podjęte" - powiedział prymas (źródło: Onet Religia).
Jestem zdumiony. Przecież od zawsze mamy Pismo Święte, które nie tylko nazywa grzech po imieniu ale też wyraźnie poucza, jak od naszych grzechów możemy być zbawieni. Mało tego, udziela również konkretnych wskazówek, co mamy robić dowiadując się o grzechu popełnianym przez innych chrześcijan. Bracia, jeśli człowiek zostanie przyłapany na jakimś upadku, wy, którzy jesteście duchowi, poprawiajcie takiego w duchu łagodności. Uważajcie przy tym na siebie, abyście wy nie ulegli pokusie [Ga 6,1]. Chrześcijanom nie wolno biernie przypatrywać się upadkom współwyznawców. Są zobowiązani do podejmowania konkretnych kroków.
Samo zaistnienie grzechu nawet w środowisku kościelnym nie jest jakimś wielkim zaskoczeniem, bo Biblia mówi, że wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej [Rz 3,23]. Apostoł Paweł oburzył się jednak, dowiadując się, że w jednym ze zborów jawny grzech akceptowano. Słyszy się powszechnie o nierządzie między wami i to takim nierządzie, jakiego nie ma nawet pośród pogan: Oto ktoś żyje z żoną swego ojca! Czym tu się szczycić?! Powinniście raczej zapłakać i usunąć ze swego grona osobę, która tak postępuje. Ja, nieobecny ciałem, obecny tylko duchem, już ją osądziłem, tak jakbym był pośród was. Otóż gdy się zgromadzicie w imieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa — i mój duch będzie przy was wraz z mocą naszego Pana Jezusa — wydajcie tę osobę szatanowi, niech zguba dotknie jej ciała, aby duch był uratowany, gdy zjawi się nasz Pan. Wasza pewność siebie jest niezdrowa. Czy nie wiecie, że odrobina zakwasu odmienia stan całego ciasta? [1Ko 5,1-6].
Klasycznym pouczeniem, jak prawidłowo reagować na grzech, są słowa Jezusa, w których widać troskę również o dobro samego grzesznika. Jeśli twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i uświadom mu to w osobistej rozmowie. Jeśli cię posłucha, pozyskałeś swojego brata. Jeśli jednak nie posłucha, udaj się do niego ponownie, tym razem z jeszcze jedną lub dwiema osobami, aby każda sprawa opierała się na zeznaniach dwóch lub trzech świadków. Jeśli i w tym przypadku nie posłucha, przedstaw sprawę wspólnocie kościoła. A jeśli kościoła nie posłucha, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik [Mt 18,15-17].
Bóg też wie, że są ludzie zdolni do oczerniania i składania fałszywych zeznań, na co szczególnie narażeni bywają przywódcy kościoła. Coraz łatwiej jest przypiąć człowiekowi złą łatkę i odebrać mu dobre imię. Dlatego Biblia mówi: Przeciw starszemu nie przyjmuj oskarżeń, chyba że są oparte na zeznaniach dwóch lub trzech świadków [1Tm 5,19]. Jeżeli wszakże czyjś grzech zostanie poświadczony przez kolejne osoby, napominanie go staje się obowiązkiem duszpasterza. Tych, którzy grzeszą upominaj wobec wszystkich, aby i pozostali się bali [1Tm 5,20].
Jak widać, Pismo Święte nie pozostawia nas bezradnymi w sytuacji pojawienia się grzechu. Czytając je, dobrze wiemy, jak dostąpić usprawiedliwienia i oczyszczenia z grzechów. Mamy też pełną jasność, jak powinna wyglądać nasza reakcja na grzech zaobserwowany u innych chrześcijan. Nie potrzebujemy żadnych dodatkowych dekretów ani instrukcji, bo one nie mają mocy odradzania ludzkich serc. Szczęśliwi są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i stosują je [Łk 11,28]. Mamy Biblię, a ona całkowicie wystarcza. Wierzymy, że Pismo Święte - Biblia - jest Słowem Bożym, nieomylnym i natchnionym przez Ducha Świętego, i stanowi jedyną normę wiary i życia.
12 maja, 2019
My im też nie jesteśmy na rękę
Kto uważnie czyta Biblię, ten wie, że Bóg chce, abyśmy służyli Mu nie angażując się w realizację pomysłów ludzi bezbożnych. Lud Boży nie powinien też nastawiać się na wsparcie ze strony świata. Oczywiście, Bóg dla dobra swoich dzieci może posłużyć się także ludźmi niewierzącymi, ale chrześcijanie nie powinni sercem wiązać się z nimi poprzez zabieganie o ich pomoc, ani też od tej ich ewentualnej pomocy nie powinni się uzależniać.
Gdy swego czasu król judzki sprzymierzył się z odstępczym królem izraelskim i dał się wciągnąć we wspólną wyprawę wojenną, dostał za to poważne napomnienie. Tymczasem Jehoszafat, król Judy, wrócił do siebie, do Jerozolimy, cało. Wówczas wyszedł mu naprzeciw Jehu, syn Chananiego, jasnowidz, i zwrócił się do króla Jehoszafata w ten sposób: Czy musiałeś pomagać bezbożnemu i dochowywać wierności tym, którzy nienawidzą PANA? Wzbudziłeś tym przeciw sobie oburzenie PANA! [2Kn 19,1-2].
Bardzo ważnym głosem w tym temacie jest postawa przywódców odbudowy świątyni po niewoli babilońskiej. A gdy wrogowie Judy i Beniamina usłyszeli, że wygnańcy odbudowują przybytek PANU, Bogu Izraela, przybyli do Zorobabela oraz do naczelników rodów i zaproponowali: Pozwólcie, że będziemy budować razem z wami, ponieważ podobnie jak wy czcimy waszego Boga i my także składamy Mu ofiary od czasów Asarchaddona, króla Asyrii, który nas tutaj sprowadził. Zorobabel jednak, Jeszua i pozostali naczelnicy rodów Izraela odpowiedzieli: Właściwie nic nas z sobą nie łączy na tyle, byśmy mieli wspólnie budować świątynię dla naszego Boga. My sami chcemy budować ją dla PANA, Boga Izraela [Ezd 4,1-3].
Podczas dzisiejszego czytania Biblii zobaczyłem, że i sami ludzie nie należący do ludu Bożego, nie chcą współpracować z prawdziwymi sługami Bożymi. A książęta filistyńscy ciągnęli setkami i tysiącami, a Dawid i jego ludzie ciągnęli na końcu z Akiszem. Książęta filistyńscy zapytali: Po co tutaj ci Hebrajczycy? Akisz odpowiedział książętom filistyńskim: Czyż to nie jest Dawid, sługa Saula, króla Izraela, który był przy mnie przez te dni, nawet przez te lata, a nie znalazłem w nim żadnej winy od tego dnia, kiedy zbiegł do mnie, aż po dziś dzień? Lecz książęta filistyńscy rozgniewali się i powiedzieli mu: Odpraw tego człowieka i niech wróci do swego miejsca, które mu wyznaczyłeś. Niech nie idzie z nami do bitwy, aby w czasie walki nie stał się naszym przeciwnikiem [1Sm 29,2-4]. Może i zwykli wojownicy chcieliby towarzystwa Dawida, ale ich książęta uznali go za personę non grata.
Jaki z tego wniosek? Ludzie odrodzeni duchowo i żyjący na co dzień z Jezusem powinni wykonywać dzieła Boże bez wchodzenia w związki i sojusze ze światem. Mamy kierownictwo Ducha Świętego, aby wiedzieć co, gdzie, kiedy i jak należy robić. Mamy też Wszechmogącego Pana, który potrafi zaspokoić wszelkie nasze potrzeby i wyposażyć nas odpowiednio do zleconych nam przez Niego zadań. Przestańcie wprzęgać się w nierówne jarzmo z niewierzącymi. Cóż za towarzystwo sprawiedliwości z bezprawiem? Co za wspólnota światła i ciemności? Co za harmonia między Chrystusem a Beliarem? Gdzie część wspólna wierzącego z niewierzącym? Jaka zgoda między przybytkiem Boga a bóstwami? [2Ko 6,14-16]. Przypadek z Dawidem uświadamia nam, że ludziom bezbożnym faktycznie nasza obecność też nie jest na rękę. Gdybyście byli ze świata, świat kochałby was jako swoją własność; ponieważ jednak nie jesteście ze świata, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [J 15,19] - powiedział Jezus.
Niedawno przeczytałem gdzieś na FB kilka luźnych myśli uczestnika pewnej głośnej konferencji chrześcijańskiej. Był podekscytowany, więc sformułował parę wniosków i podzielił się nimi ze znajomymi. Dowiedział się na tej konferencji między innymi tego, że "jeżeli ktoś nie ma w świecie przyjaciół, to znaczy, że nie jest naśladowcą Chrystusa". Jak to skomentować? Najlepiej słowami samej Biblii: Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga [Jk 4,4].
Posłuszeństwo Słowu Bożemu w poruszonej tu kwestii ma swoją cenę. Czasem już sam brak zaproszenia do współpracy może osoby niezaproszone na tyle poirytować, że zaczną występować przeciwko nam. Coś takiego zdarzyło się biblijnemu Jefcie. Potem zebrali się Efraimici, ruszyli na północ i rzekli do Jefty: Dlaczego wyruszyłeś na wojnę z Ammonitami a nas nie wezwałeś, abyśmy z tobą poszli? Toteż spalimy twój dom razem z tobą [Sdz 12,1]. Skąd w nich aż tak silna niechęć? To już temat na inne rozważanie...
Gdy swego czasu król judzki sprzymierzył się z odstępczym królem izraelskim i dał się wciągnąć we wspólną wyprawę wojenną, dostał za to poważne napomnienie. Tymczasem Jehoszafat, król Judy, wrócił do siebie, do Jerozolimy, cało. Wówczas wyszedł mu naprzeciw Jehu, syn Chananiego, jasnowidz, i zwrócił się do króla Jehoszafata w ten sposób: Czy musiałeś pomagać bezbożnemu i dochowywać wierności tym, którzy nienawidzą PANA? Wzbudziłeś tym przeciw sobie oburzenie PANA! [2Kn 19,1-2].
Bardzo ważnym głosem w tym temacie jest postawa przywódców odbudowy świątyni po niewoli babilońskiej. A gdy wrogowie Judy i Beniamina usłyszeli, że wygnańcy odbudowują przybytek PANU, Bogu Izraela, przybyli do Zorobabela oraz do naczelników rodów i zaproponowali: Pozwólcie, że będziemy budować razem z wami, ponieważ podobnie jak wy czcimy waszego Boga i my także składamy Mu ofiary od czasów Asarchaddona, króla Asyrii, który nas tutaj sprowadził. Zorobabel jednak, Jeszua i pozostali naczelnicy rodów Izraela odpowiedzieli: Właściwie nic nas z sobą nie łączy na tyle, byśmy mieli wspólnie budować świątynię dla naszego Boga. My sami chcemy budować ją dla PANA, Boga Izraela [Ezd 4,1-3].
Podczas dzisiejszego czytania Biblii zobaczyłem, że i sami ludzie nie należący do ludu Bożego, nie chcą współpracować z prawdziwymi sługami Bożymi. A książęta filistyńscy ciągnęli setkami i tysiącami, a Dawid i jego ludzie ciągnęli na końcu z Akiszem. Książęta filistyńscy zapytali: Po co tutaj ci Hebrajczycy? Akisz odpowiedział książętom filistyńskim: Czyż to nie jest Dawid, sługa Saula, króla Izraela, który był przy mnie przez te dni, nawet przez te lata, a nie znalazłem w nim żadnej winy od tego dnia, kiedy zbiegł do mnie, aż po dziś dzień? Lecz książęta filistyńscy rozgniewali się i powiedzieli mu: Odpraw tego człowieka i niech wróci do swego miejsca, które mu wyznaczyłeś. Niech nie idzie z nami do bitwy, aby w czasie walki nie stał się naszym przeciwnikiem [1Sm 29,2-4]. Może i zwykli wojownicy chcieliby towarzystwa Dawida, ale ich książęta uznali go za personę non grata.
Jaki z tego wniosek? Ludzie odrodzeni duchowo i żyjący na co dzień z Jezusem powinni wykonywać dzieła Boże bez wchodzenia w związki i sojusze ze światem. Mamy kierownictwo Ducha Świętego, aby wiedzieć co, gdzie, kiedy i jak należy robić. Mamy też Wszechmogącego Pana, który potrafi zaspokoić wszelkie nasze potrzeby i wyposażyć nas odpowiednio do zleconych nam przez Niego zadań. Przestańcie wprzęgać się w nierówne jarzmo z niewierzącymi. Cóż za towarzystwo sprawiedliwości z bezprawiem? Co za wspólnota światła i ciemności? Co za harmonia między Chrystusem a Beliarem? Gdzie część wspólna wierzącego z niewierzącym? Jaka zgoda między przybytkiem Boga a bóstwami? [2Ko 6,14-16]. Przypadek z Dawidem uświadamia nam, że ludziom bezbożnym faktycznie nasza obecność też nie jest na rękę. Gdybyście byli ze świata, świat kochałby was jako swoją własność; ponieważ jednak nie jesteście ze świata, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [J 15,19] - powiedział Jezus.
Niedawno przeczytałem gdzieś na FB kilka luźnych myśli uczestnika pewnej głośnej konferencji chrześcijańskiej. Był podekscytowany, więc sformułował parę wniosków i podzielił się nimi ze znajomymi. Dowiedział się na tej konferencji między innymi tego, że "jeżeli ktoś nie ma w świecie przyjaciół, to znaczy, że nie jest naśladowcą Chrystusa". Jak to skomentować? Najlepiej słowami samej Biblii: Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga [Jk 4,4].
Posłuszeństwo Słowu Bożemu w poruszonej tu kwestii ma swoją cenę. Czasem już sam brak zaproszenia do współpracy może osoby niezaproszone na tyle poirytować, że zaczną występować przeciwko nam. Coś takiego zdarzyło się biblijnemu Jefcie. Potem zebrali się Efraimici, ruszyli na północ i rzekli do Jefty: Dlaczego wyruszyłeś na wojnę z Ammonitami a nas nie wezwałeś, abyśmy z tobą poszli? Toteż spalimy twój dom razem z tobą [Sdz 12,1]. Skąd w nich aż tak silna niechęć? To już temat na inne rozważanie...
10 maja, 2019
Po co starsi ludzie w kościele?
W trakcie przygotowywania wykładu początkowych wersetów Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza, naszła mnie silna myśl o potrzebie utrzymywania wielopokoleniowego charakteru wspólnoty chrześcijańskiej. W kulturze Zachodu od dawna obserwujemy dążenie młodych ludzi do jak najszybszego oddzielania się i zamieszkiwania na własną rękę, z dala od rodziców. Również w środowiskach chrześcijańskich rośnie moda na dobieranie się w grupach rówieśniczych. W obrębie lokalnych społeczności powstają 'kościoły' dziecięce, młodzieżowe, akademickie lub skupiające ludzi np. o określonym stylu życia. Tymczasem chrześcijanin na każdym etapie swojego rozwoju i służby bardzo potrzebuje bliskiego towarzystwa braci i sióstr w różnym wieku. Pomiędzy ludźmi wierzącymi zróżnicowanymi wiekowo, ale i społecznie, z racji wspólnoty wiary w Chrystusa wytwarza się silna więź duchowa, która dla wszystkich ma niebagatelne znaczenie.
Zobaczmy to na przykładzie relacji, jakie łączyły apostoła Pawła z jego duchowym synem, Tymoteuszem. Pod względem wieku różnili się może tylko o niecałe dwadzieścia lat, lecz pod względem poznania Boga i doświadczenia w służbie, Paweł był dla Tymoteusza - jak dobry ojciec - prawdziwym autorytetem. Tymoteusz u boku apostoła Pawła uczył się posługi duchowej i nabierał pojęcia o tym, jak ma wyglądać chrześcijańskie życie w różnych jego aspektach. Zżyli się przy tym ze sobą do tego stopnia, że gdy nadeszła chwila rozstania, Tymoteusz nie był w stanie powstrzymać łez. Nawet tak zahartowany sługa Boży, jak Paweł, nie ukrywał tęsknoty za wzajemnym spotkaniem. Pragnę cię zobaczyć. Nie mogę zapomnieć twoich łez. Tęsknię więc za radością spotkania z tobą [2Tm 1,4]. Postaraj się przyjść do mnie jak najszybciej [2Tm 4,9] - pisał do Tymoteusza z Rzymu.
'Ojciec' Paweł nie cieszył się, że jego duchowy potomek został w Efezie wreszcie na swoim. Umiłowany syn Tymoteusz nie cieszył się, że ojca poniosło gdzieś na krańce świata i nie będzie się już wtrącał w jego nowoczesne metody prowadzenia kościoła. Wprost przeciwnie. Pragnęli razem służyć Bogu, czerpiąc od siebie nawzajem mądrość, zbudowanie i zachętę. Pamiętam ile dla mnie znaczył czas spędzany ze starszymi ode mnie w wierze braćmi z Gdańska. Chwil, gdy jako młodzieniec mogłem rozmawiać z sędziwym już wtedy pastorem Sergiuszem Waszkiewiczem, zrównoważonym i serdecznym Bolesławem Kudzinem, czy też płomiennym kaznodzieją Janem Krauze - tych chwil nie da się przecenić. Chłonąłem ich mądrość życiową, oddanie sprawie Bożej i prostotę. Chciałem jak oni służyć Chrystusowi Panu. Z drugiej strony, gdy jako dwudziestokilkuletni duszpasterz trafiłem do wiejskiego zboru składającego się niemal z samych wiekowych już braci i sióstr, widziałem radość na ich twarzach, że młody kaznodzieja z Gdańska zechciał do nich przyjechać na głęboką wieś, by im służyć. Młodzi chrześcijanie potrzebują starszych, a starsi młodych.
Dlaczego dzisiaj w wielu miejscach powstają zbory grupujące niemal wyłącznie ludzi młodych? Przecież nie dlatego, że młodzi bracia i siostry w Chrystusie uznali starsze osoby za niepotrzebne we wspólnocie Kościoła. W coś takiego nie mógłbym uwierzyć. Może więc dlatego, że gdzieś w rozpędzie życia i chęci szybkiego spełnienia najlepszych swoich marzeń o kościele, niektórym młodym liderom zabrakło świadomości, jakim skarbem wspólnoty chrześcijańskiej są starsi wiekiem i stażem członkowie zboru? Może gdzieś uleciało ich uwadze, że oddzielając się w celu zbudowania kościoła na miarę XXI wieku, niechcący sprawili przykrość braciom i siostrom służącym Bogu od czasów minionego stulecia?
Nie chcę powiedzieć, że zbór młodzieżowy to jakieś zło w kościele. Chcę jednakże w imieniu starszych osób poprosić młodych wiekiem wierzących, abyście nie zostawiali nas sobie samym, bo - jak Paweł Tymoteusza - tak my pragniemy widywać się z wami. Chcemy cieszyć się waszym zbawieniem i waszymi osiągnięciami w pracy dla Pana, ale też - przynajmniej od czasu do czasu - byłoby nam miło zobaczyć, że i wy cenicie sobie nasze towarzystwo. Potrzebujemy siebie nawzajem. Trzeba nam zadbać o utrzymanie wielopokoleniowego charakteru zboru. Trzeba tak organizować codzienne życie i działalność wspólnoty, aby dobrze się w niej czuły osoby z każdej grupy wiekowej.
Po co nam dzieci i młodzież w kościele? Aby starsi wiekiem chrześcijanie mieli komu przekazać najlepszą swą wiedzę i doświadczenie w pracy Pańskiej. Aby sędziwi bracia cieszyli się widokiem dorastających następców w służbie. Aby wkładali na nich ręce i błogosławili świeżość ich podejścia do każdej dziedziny działalności Kościoła. Po co nam starsi ludzie w kościele? Ażeby nam mówić, że źle się ubieramy albo może marudzić, że za głośno gramy? Z pewnością nie po to, chociaż czasem i takie uwagi zdarzy się nam usłyszeć. Przede wszystkim wszakże potrzebujemy możliwie często i blisko przebywać w towarzystwie siwych głów po to, aby ochronić siebie samych przed duchową pychą i złudzeniem, że jakoby dopiero od nas zaczynał się w kraju kościół dobrze pojmowany i na czasie. Starsi ludzie w kościele są nam potrzebni, bo ich obecność umożliwia młodszym ćwiczenie się w uległości, do czego wzywa przecież Słowo Boże. Sędziwi chrześcijanie mają też być beneficjentami braterskiej troski i miłości młodszych wiekiem i stażem naśladowców Chrystusa.
Jako starszy już wiekiem chrześcijanin proszę: Nie zostawiajcie nas samych. Nie wyjeżdżajcie wciąż na konferencje i rozmaite imprezy, których coraz więcej w różnych częściach kraju. Bądźcie z nami na niedzielnym nabożeństwie. Ono może jest mniej atrakcyjne pod względem muzycznym i merytorycznym niż konferencja, na która jesteście zaproszeni, ale przecież i tutaj jest z nami Pan Jezus w Duchu Świętym. Nie zostawiajcie nas wciąż w ostatnią noc roku, byśmy w gronie starszych osób wchodzili w Nowy Rok. Pragniemy takie chwile przeżywać razem z wami. Pokażmy światu, że zbór chrześcijański funkcjonuje tak, jak kochająca się rodzina, w której czas z rodzicami lub dziadkami jest nie tylko wartościowy ale i piękny, a czas z dziećmi i wnukami to najsłodsze chwile, jakie mogą nam się zdarzyć pod słońcem.
Pisząc powyższe słowa dostałem e-mailową reklamę ze znamiennym hasłem: "Siwe włosy to już przeszłość". Nieprawda. W kościele siwe włosy zawsze będą mile widziane i na czasie.
Zobaczmy to na przykładzie relacji, jakie łączyły apostoła Pawła z jego duchowym synem, Tymoteuszem. Pod względem wieku różnili się może tylko o niecałe dwadzieścia lat, lecz pod względem poznania Boga i doświadczenia w służbie, Paweł był dla Tymoteusza - jak dobry ojciec - prawdziwym autorytetem. Tymoteusz u boku apostoła Pawła uczył się posługi duchowej i nabierał pojęcia o tym, jak ma wyglądać chrześcijańskie życie w różnych jego aspektach. Zżyli się przy tym ze sobą do tego stopnia, że gdy nadeszła chwila rozstania, Tymoteusz nie był w stanie powstrzymać łez. Nawet tak zahartowany sługa Boży, jak Paweł, nie ukrywał tęsknoty za wzajemnym spotkaniem. Pragnę cię zobaczyć. Nie mogę zapomnieć twoich łez. Tęsknię więc za radością spotkania z tobą [2Tm 1,4]. Postaraj się przyjść do mnie jak najszybciej [2Tm 4,9] - pisał do Tymoteusza z Rzymu.
'Ojciec' Paweł nie cieszył się, że jego duchowy potomek został w Efezie wreszcie na swoim. Umiłowany syn Tymoteusz nie cieszył się, że ojca poniosło gdzieś na krańce świata i nie będzie się już wtrącał w jego nowoczesne metody prowadzenia kościoła. Wprost przeciwnie. Pragnęli razem służyć Bogu, czerpiąc od siebie nawzajem mądrość, zbudowanie i zachętę. Pamiętam ile dla mnie znaczył czas spędzany ze starszymi ode mnie w wierze braćmi z Gdańska. Chwil, gdy jako młodzieniec mogłem rozmawiać z sędziwym już wtedy pastorem Sergiuszem Waszkiewiczem, zrównoważonym i serdecznym Bolesławem Kudzinem, czy też płomiennym kaznodzieją Janem Krauze - tych chwil nie da się przecenić. Chłonąłem ich mądrość życiową, oddanie sprawie Bożej i prostotę. Chciałem jak oni służyć Chrystusowi Panu. Z drugiej strony, gdy jako dwudziestokilkuletni duszpasterz trafiłem do wiejskiego zboru składającego się niemal z samych wiekowych już braci i sióstr, widziałem radość na ich twarzach, że młody kaznodzieja z Gdańska zechciał do nich przyjechać na głęboką wieś, by im służyć. Młodzi chrześcijanie potrzebują starszych, a starsi młodych.
Dlaczego dzisiaj w wielu miejscach powstają zbory grupujące niemal wyłącznie ludzi młodych? Przecież nie dlatego, że młodzi bracia i siostry w Chrystusie uznali starsze osoby za niepotrzebne we wspólnocie Kościoła. W coś takiego nie mógłbym uwierzyć. Może więc dlatego, że gdzieś w rozpędzie życia i chęci szybkiego spełnienia najlepszych swoich marzeń o kościele, niektórym młodym liderom zabrakło świadomości, jakim skarbem wspólnoty chrześcijańskiej są starsi wiekiem i stażem członkowie zboru? Może gdzieś uleciało ich uwadze, że oddzielając się w celu zbudowania kościoła na miarę XXI wieku, niechcący sprawili przykrość braciom i siostrom służącym Bogu od czasów minionego stulecia?
Nie chcę powiedzieć, że zbór młodzieżowy to jakieś zło w kościele. Chcę jednakże w imieniu starszych osób poprosić młodych wiekiem wierzących, abyście nie zostawiali nas sobie samym, bo - jak Paweł Tymoteusza - tak my pragniemy widywać się z wami. Chcemy cieszyć się waszym zbawieniem i waszymi osiągnięciami w pracy dla Pana, ale też - przynajmniej od czasu do czasu - byłoby nam miło zobaczyć, że i wy cenicie sobie nasze towarzystwo. Potrzebujemy siebie nawzajem. Trzeba nam zadbać o utrzymanie wielopokoleniowego charakteru zboru. Trzeba tak organizować codzienne życie i działalność wspólnoty, aby dobrze się w niej czuły osoby z każdej grupy wiekowej.
Po co nam dzieci i młodzież w kościele? Aby starsi wiekiem chrześcijanie mieli komu przekazać najlepszą swą wiedzę i doświadczenie w pracy Pańskiej. Aby sędziwi bracia cieszyli się widokiem dorastających następców w służbie. Aby wkładali na nich ręce i błogosławili świeżość ich podejścia do każdej dziedziny działalności Kościoła. Po co nam starsi ludzie w kościele? Ażeby nam mówić, że źle się ubieramy albo może marudzić, że za głośno gramy? Z pewnością nie po to, chociaż czasem i takie uwagi zdarzy się nam usłyszeć. Przede wszystkim wszakże potrzebujemy możliwie często i blisko przebywać w towarzystwie siwych głów po to, aby ochronić siebie samych przed duchową pychą i złudzeniem, że jakoby dopiero od nas zaczynał się w kraju kościół dobrze pojmowany i na czasie. Starsi ludzie w kościele są nam potrzebni, bo ich obecność umożliwia młodszym ćwiczenie się w uległości, do czego wzywa przecież Słowo Boże. Sędziwi chrześcijanie mają też być beneficjentami braterskiej troski i miłości młodszych wiekiem i stażem naśladowców Chrystusa.
Jako starszy już wiekiem chrześcijanin proszę: Nie zostawiajcie nas samych. Nie wyjeżdżajcie wciąż na konferencje i rozmaite imprezy, których coraz więcej w różnych częściach kraju. Bądźcie z nami na niedzielnym nabożeństwie. Ono może jest mniej atrakcyjne pod względem muzycznym i merytorycznym niż konferencja, na która jesteście zaproszeni, ale przecież i tutaj jest z nami Pan Jezus w Duchu Świętym. Nie zostawiajcie nas wciąż w ostatnią noc roku, byśmy w gronie starszych osób wchodzili w Nowy Rok. Pragniemy takie chwile przeżywać razem z wami. Pokażmy światu, że zbór chrześcijański funkcjonuje tak, jak kochająca się rodzina, w której czas z rodzicami lub dziadkami jest nie tylko wartościowy ale i piękny, a czas z dziećmi i wnukami to najsłodsze chwile, jakie mogą nam się zdarzyć pod słońcem.
Pisząc powyższe słowa dostałem e-mailową reklamę ze znamiennym hasłem: "Siwe włosy to już przeszłość". Nieprawda. W kościele siwe włosy zawsze będą mile widziane i na czasie.
09 maja, 2019
04 maja, 2019
Jesteś, kim jesteś tutaj i teraz!
O klasie człowieka świadczy jego zachowanie. Lecz nie jakieś tam jego czyny sprzed lat, a to, jak się zachowuje tutaj i teraz. Znam ludzi, którzy opowiadają niezwykłe historie ze swojego życia i w szczegółach malują barwny obraz samego siebie. Najczęściej jednak albo miało to miejsce przed laty, albo działo się na tyle daleko, że słuchacze nie mają jak upewnić się o prawdziwości przedstawianych im wydarzeń. Zresztą nawet nie odczuwają takiej potrzeby, bo charyzmatyczny mówca opowiada o sobie tak sugestywnie i na tyle przekonująco, że nawet nie przychodzi im do głowy, aby sprawdzać zgodność jego słów z rzeczywistością. Tak narodził się niejeden mit wielkiego podróżnika, ewangelisty, misjonarza, uzdrowiciela itp.
Naszła mnie dziś taka refleksja, bo czytając rankiem Biblię natrafiłem na niecodzienne, bardzo nietypowe wyznanie apostoła Pawła: Gdybym bowiem chciał się chlubić, nie byłbym głupi, bo powiedziałbym prawdę. Powstrzymuje się jednak, aby ktoś nie myślał o mnie ponad to, jakim mnie widzi albo co ode mnie słyszy [2Ko 12,6]. Ów sługa Jezusa Chrystusa miał do opowiedzenia wiele prawdziwych historii z własnego życia. Potrafił jednak opanować tę ciągotkę i nie zajmował ludziom czasu prezentowaniem samego siebie.
Zarówno w oczach Bożych jak i w zborze Pańskim liczy się to, kim jesteśmy tutaj i teraz. Jaką korzyść mają ludzie z opowieści o cudownych uzdrowieniach, jeśli ich bohater przed chwilą przyjął kolejną dawkę lekarstwa i po nabożeństwie umawia się na wizytę do miejscowego lekarza? Jaką wartość ma świadectwo o umartwianiu Duchem spraw ciała, gdy jego autor po nabożeństwie do granic nieprzyzwoitości folguje sobie za stołem któregoś z jego słuchaczy? Można przedstawić ludziom wiele interesujących i budujących historyjek na swój temat, a oni i tak będą potem chcieli zobaczyć, jakimi jesteśmy z bliska.
Przekonuje mnie postawa apostolska. Wolę, aby ktoś nie przykładał do mnie miary nie odpowiadającej temu, co u mnie widzi lub co ode mnie słyszy, i nie łączył mnie z nadzwyczajnością objawień, jak to jest oddane w przekładzie Biblii Ewangelicznej. Faktycznie jestem, kim jestem tutaj i teraz, a nie kimś z opowieści, zwłaszcza jeśli miałyby to być opowieści mojego własnego autorstwa.
Naszła mnie dziś taka refleksja, bo czytając rankiem Biblię natrafiłem na niecodzienne, bardzo nietypowe wyznanie apostoła Pawła: Gdybym bowiem chciał się chlubić, nie byłbym głupi, bo powiedziałbym prawdę. Powstrzymuje się jednak, aby ktoś nie myślał o mnie ponad to, jakim mnie widzi albo co ode mnie słyszy [2Ko 12,6]. Ów sługa Jezusa Chrystusa miał do opowiedzenia wiele prawdziwych historii z własnego życia. Potrafił jednak opanować tę ciągotkę i nie zajmował ludziom czasu prezentowaniem samego siebie.
Zarówno w oczach Bożych jak i w zborze Pańskim liczy się to, kim jesteśmy tutaj i teraz. Jaką korzyść mają ludzie z opowieści o cudownych uzdrowieniach, jeśli ich bohater przed chwilą przyjął kolejną dawkę lekarstwa i po nabożeństwie umawia się na wizytę do miejscowego lekarza? Jaką wartość ma świadectwo o umartwianiu Duchem spraw ciała, gdy jego autor po nabożeństwie do granic nieprzyzwoitości folguje sobie za stołem któregoś z jego słuchaczy? Można przedstawić ludziom wiele interesujących i budujących historyjek na swój temat, a oni i tak będą potem chcieli zobaczyć, jakimi jesteśmy z bliska.
Przekonuje mnie postawa apostolska. Wolę, aby ktoś nie przykładał do mnie miary nie odpowiadającej temu, co u mnie widzi lub co ode mnie słyszy, i nie łączył mnie z nadzwyczajnością objawień, jak to jest oddane w przekładzie Biblii Ewangelicznej. Faktycznie jestem, kim jestem tutaj i teraz, a nie kimś z opowieści, zwłaszcza jeśli miałyby to być opowieści mojego własnego autorstwa.