31 lipca w Polsce to Dzień Skarbowości. Jest to państwowe święto pracowników izb i urzędów skarbowych oraz urzędów kontroli skarbowej, obchodzone na podstawie zarządzenia Ministra Finansów, oficjalnie zapisane w ustawie wydanej przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej.
Data święta została wybrana w związku z uchwaloną 31 lipca 1919 roku ustawą o tymczasowej organizacji władz i urzędów skarbowych, która oddzieliła administrację skarbową od ogólnej, wprowadzając trójstopniowy model organizacji administracji skarbowej. Owa ustawa stała się pierwowzorem funkcjonowania dzisiejszego aparatu skarbowego.
Zamyślam się dziś nad rozmiarem państwowego aparatu skarbowego. Tworzy go obecnie 16 izb skarbowych, 401 urzędów skarbowych oraz 16 urzędów kontroli skarbowej, a pracuje w nich łącznie ponad 48 tysięcy pracowników. Wydatki polskiej administracji skarbowej w 2008 roku wyniosły aż 5 138 884 tysięcy złotych.
Prawie pięćdziesiąt tysięcy urzędników pilnuje obowiązków podatkowych Polaków i nieubłagalnie ściąga od nich każdą zaległą złotówkę. Nie ma co liczyć na ich wyrozumiałość. Nawet w zeznaniu podatkowym Jezusa dopatrzyli się jakiegoś braku. A gdy przyszli do Kafarnaum, przystąpili do Piotra poborcy dwudrachmowego podatku i rzekli: Nauczyciel wasz nie płaci dwu drachm? Rzecze Piotr: Owszem [Mt 17,24–25].
Chyba nikt normalny nie płaci podatków z przyjemnością i zamiłowaniem. Jest w nich bowiem jakiś rodzaj społecznego pręgierza i przymusu. Nie zmienia to jednak faktu, że bez wątpienia mamy obowiązek płacić nałożone na nas podatki. Oddawajcie każdemu to, co mu się należy; komu podatek, podatek; komu cło, cło; komu bojaźń, bojaźń; komu cześć, cześć [Rz 13,7].
Wszakże w Dniu Skarbowości i w związku z uchwaloną podwyżką podatku VAT, przypominają mi się ważne słowa Biblii: Król umacnia kraj prawem; kto ściąga wiele podatków, niszczy go [Prz 29,4]. Jak do tych natchnionych słów ma się 'budujące' hasło wyborcze, które wygrało w Polsce na początku lipca?
Czy doczekamy się czasów, jakie spotkały niegdyś podwładnych króla Achaszwerosza: Potem król wydał wielką ucztę dla wszystkich swoich książąt i dworzan, ucztę Estery, prowincjom zaś przyznał ulgi podatkowe i porozdzielał królewskie dary [Est 2,18]? Póki co, Oddawajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi [Mk 12,17].
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 lipca, 2010
23 lipca, 2010
Tą drogą chodźcie, drogie Siostry!
Przestrzegając wierzące kobiety przed braniem na siebie zadań i funkcji, które Pismo Święte wyznacza mężczyznom, chcę jednocześnie przywołać kilka fragmentów nauki apostolskiej ukazujących szeroką gamę ról, w jakich Biblia widzi chrześcijanki wszystkich wieków i kręgów kulturowych.
Na użytek tego krótkiego rozważania utworzymy listę zadań i funkcji, wynikających bezpośrednio z treści Słowa Bożego. Zacznijmy od tekstu, który stanowi kryterium dobrego imienia starszej kobiety w środowisku chrześcijańskim, co ma przesądzać nawet o udzieleniu takiej niewieście zborowej pomocy materialnej.
Na listę wdów może być wciągnięta niewiasta licząca lat co najmniej sześćdziesiąt i raz tylko zamężna, mająca dobre imię z powodu szlachetnych uczynków: że dzieci wychowała, że gościny udzielała, że świętym nogi umywała, że prześladowanych wspomagała, że wszelkie dobre uczynki gorliwie pełniła [1Tm 5,9–10]. Oto biblijne role kobiety w Kościele, wyłaniające się z powyższego pouczenia:
1. Wychowywanie dzieci. Jest to wielkie morze możliwości! To nie tylko uczenie dzieci funkcji życiowych ale także dbałość o ich rozwój duchowy. To praca nie tylko nad własnymi dziećmi. To możliwość sprawowania kreatywnej opieki duchowej nad całym nowym pokoleniem dzieci w Kościele.
2. Udzielanie gościny. Słowo Boże poucza: Gościnności nie zapominajcie; przez nią bowiem niektórzy, nie wiedząc o tym, aniołów gościli [Hbr 13,2]. Dzięki posłuszeństwu temu wezwaniu, wierząca kobieta może rozwinąć wspaniałą służbę i być błogosławieństwem dla wielkich mężów Bożych, niczym kobieta z Szunem względem proroka Elizeusza [2Kr 4,8]. albo Lidia względem Pawła i Sylasa [Dz 16,15], że już o goszczeniu samego Pana w postaci każdego zwykłego brata nie wspomnę [Mt 25,37-40].
3. Usługiwanie świętym. Jest to zadanie wyjątkowo honorowe z punktu widzenia naśladowcy Chrystusa. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć i oddać swe życie na okup za wielu [Mk 10,45]. Każda szukająca swego miejsca w Kościele kobieta powinna tę rolę traktować bardzo poważnie, bo w ten sposób wyjątkowo podąża śladami Pana.
4. Wspomaganie prześladowanych. Prześladowanie zawsze będzie dotykać prawdziwych chrześcijan. Tak jest, wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą [2Tm 3,12]. Kobiety pragnące być pożyteczne w życiu Kościoła mogą więc być pewne, że w tym zakresie zawsze będą miały pełne ręce roboty. A przy tym pewność, że wspomagają prawdziwych wierzących, bo tylko tacy są w świecie prześladowani. Pamiętajcie o więźniach, jakbyście współwięźniami byli, o uciskanych, skoro sami również w ciele jesteście [Hbr 13,3].
5. Gorliwe pełnienie dobrych uczynków. Jest wiele kobiet, które gotowe są poświecić się i zrobić coś spektakularnego, natomiast nie stać ich na gorliwe i wytrwałe wykonywanie życiowych obowiązków. Każda wierząca kobieta jest powołana do wiernego i gorliwego chodzenia w dobrych uczynkach. Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili [Ef 2,10].
Kolejny fragment: Chcę tedy, żeby młodsze wychodziły za mąż, rodziły dzieci, zarządzały domem i nie dawały przeciwnikowi powodu do obmowy [1Tm 5,14].
6. Prowadzenie domu. Specyfika poszczególnych rodzin, miejsce i warunki zamieszkania, ilość domowników – to szereg różnych wyzwań, przed którym Słowo Boże stawia wierzącą kobietę. Jakie to musi być przykre dla męża i dzieci, gdy ich żona i matka, zamiast zająć się prowadzeniem własnego domu, jeździ po kraju, ślęczy nad konspektami kazań, stroi się dla innych albo przesiaduje po obcych domach, doradzając jak powinno wyglądać ich życie rodzinne.
I ostatni tekst Słowa, który chcę dziś wziąć pod uwagę: Ale ty mów, co odpowiada zdrowej nauce [... ], że starsze kobiety mają również zachowywać godną postawę, jak przystoi świętym; że nie mają być skłonne do obmowy, nie nadużywać wina, dawać dobry przykład; niech pouczają młodsze kobiety, żeby miłowały swoich mężów i dzieci, żeby były wstrzemięźliwe, czyste, gospodarne, dobre, mężom swoim uległe, aby Słowu Bożemu ujmy nie przynoszono [Tt 2,1–5].
7. Pouczanie młodszych i mniej doświadczonych od siebie kobiet. To niezwykle poważne i potrzebne zadanie dla starszych chrześcijanek. Pole, które kobiety powinny starannie zagospodarować, jeśli chcą dobrze spełniać swe role w Kościele.
Wystarczy na dzisiaj. Czy to jest wąski zakres obowiązków? Czy Biblia ogranicza aktywność, pomysłowość i gorliwość kobiet? W Kościele kobiety mają wielką rolę do spełnienia. Żeby tylko zechciały dostosować swe myślenie i aktywność do nauki Pisma Świętego, a nie kręciły się wciąż wokół zadań wyznaczonych dla mężczyzn. I proszę nie mówić, że powyższe role miały zastosowanie tylko w wąskim kręgu kulturowym ;)
Na użytek tego krótkiego rozważania utworzymy listę zadań i funkcji, wynikających bezpośrednio z treści Słowa Bożego. Zacznijmy od tekstu, który stanowi kryterium dobrego imienia starszej kobiety w środowisku chrześcijańskim, co ma przesądzać nawet o udzieleniu takiej niewieście zborowej pomocy materialnej.
Na listę wdów może być wciągnięta niewiasta licząca lat co najmniej sześćdziesiąt i raz tylko zamężna, mająca dobre imię z powodu szlachetnych uczynków: że dzieci wychowała, że gościny udzielała, że świętym nogi umywała, że prześladowanych wspomagała, że wszelkie dobre uczynki gorliwie pełniła [1Tm 5,9–10]. Oto biblijne role kobiety w Kościele, wyłaniające się z powyższego pouczenia:
1. Wychowywanie dzieci. Jest to wielkie morze możliwości! To nie tylko uczenie dzieci funkcji życiowych ale także dbałość o ich rozwój duchowy. To praca nie tylko nad własnymi dziećmi. To możliwość sprawowania kreatywnej opieki duchowej nad całym nowym pokoleniem dzieci w Kościele.
2. Udzielanie gościny. Słowo Boże poucza: Gościnności nie zapominajcie; przez nią bowiem niektórzy, nie wiedząc o tym, aniołów gościli [Hbr 13,2]. Dzięki posłuszeństwu temu wezwaniu, wierząca kobieta może rozwinąć wspaniałą służbę i być błogosławieństwem dla wielkich mężów Bożych, niczym kobieta z Szunem względem proroka Elizeusza [2Kr 4,8]. albo Lidia względem Pawła i Sylasa [Dz 16,15], że już o goszczeniu samego Pana w postaci każdego zwykłego brata nie wspomnę [Mt 25,37-40].
3. Usługiwanie świętym. Jest to zadanie wyjątkowo honorowe z punktu widzenia naśladowcy Chrystusa. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć i oddać swe życie na okup za wielu [Mk 10,45]. Każda szukająca swego miejsca w Kościele kobieta powinna tę rolę traktować bardzo poważnie, bo w ten sposób wyjątkowo podąża śladami Pana.
4. Wspomaganie prześladowanych. Prześladowanie zawsze będzie dotykać prawdziwych chrześcijan. Tak jest, wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą [2Tm 3,12]. Kobiety pragnące być pożyteczne w życiu Kościoła mogą więc być pewne, że w tym zakresie zawsze będą miały pełne ręce roboty. A przy tym pewność, że wspomagają prawdziwych wierzących, bo tylko tacy są w świecie prześladowani. Pamiętajcie o więźniach, jakbyście współwięźniami byli, o uciskanych, skoro sami również w ciele jesteście [Hbr 13,3].
5. Gorliwe pełnienie dobrych uczynków. Jest wiele kobiet, które gotowe są poświecić się i zrobić coś spektakularnego, natomiast nie stać ich na gorliwe i wytrwałe wykonywanie życiowych obowiązków. Każda wierząca kobieta jest powołana do wiernego i gorliwego chodzenia w dobrych uczynkach. Jego bowiem dziełem jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili [Ef 2,10].
Kolejny fragment: Chcę tedy, żeby młodsze wychodziły za mąż, rodziły dzieci, zarządzały domem i nie dawały przeciwnikowi powodu do obmowy [1Tm 5,14].
6. Prowadzenie domu. Specyfika poszczególnych rodzin, miejsce i warunki zamieszkania, ilość domowników – to szereg różnych wyzwań, przed którym Słowo Boże stawia wierzącą kobietę. Jakie to musi być przykre dla męża i dzieci, gdy ich żona i matka, zamiast zająć się prowadzeniem własnego domu, jeździ po kraju, ślęczy nad konspektami kazań, stroi się dla innych albo przesiaduje po obcych domach, doradzając jak powinno wyglądać ich życie rodzinne.
I ostatni tekst Słowa, który chcę dziś wziąć pod uwagę: Ale ty mów, co odpowiada zdrowej nauce [... ], że starsze kobiety mają również zachowywać godną postawę, jak przystoi świętym; że nie mają być skłonne do obmowy, nie nadużywać wina, dawać dobry przykład; niech pouczają młodsze kobiety, żeby miłowały swoich mężów i dzieci, żeby były wstrzemięźliwe, czyste, gospodarne, dobre, mężom swoim uległe, aby Słowu Bożemu ujmy nie przynoszono [Tt 2,1–5].
7. Pouczanie młodszych i mniej doświadczonych od siebie kobiet. To niezwykle poważne i potrzebne zadanie dla starszych chrześcijanek. Pole, które kobiety powinny starannie zagospodarować, jeśli chcą dobrze spełniać swe role w Kościele.
Wystarczy na dzisiaj. Czy to jest wąski zakres obowiązków? Czy Biblia ogranicza aktywność, pomysłowość i gorliwość kobiet? W Kościele kobiety mają wielką rolę do spełnienia. Żeby tylko zechciały dostosować swe myślenie i aktywność do nauki Pisma Świętego, a nie kręciły się wciąż wokół zadań wyznaczonych dla mężczyzn. I proszę nie mówić, że powyższe role miały zastosowanie tylko w wąskim kręgu kulturowym ;)
22 lipca, 2010
Czy Maria Magdalena nauczała apostołów?
Nie od dziś prawdziwi chrześcijanie wiedzą, że zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa – to nasz fundament. Ten fakt przesądza o wszystkim. A jeśli Chrystus nie został wzbudzony, tedy i kazanie nasze daremne, daremna też wasza wiara [1Ko 15,14].
Z chwilą wzbudzenia Jezusa z martwych Bóg potrzebował więc szeregu świadków, którzy prawdę o Jego zmartwychwstaniu wszędzie będą rozgłaszać. Na tym etapie nie potrzeba było niczego tłumaczyć na podstawie Pism, niczego objaśniać, spierać się o słowa, a tylko jak najszybciej przekazać informację, że się widziało żywego Jezusa.
I tak na pierwszego świadka zmartwychwstania Bóg wybrał kobietę: Rzekł jej Jezus: Mario! Ona obróciwszy się, rzekła mu po hebrajsku: Rabbuni! Co znaczy: Nauczycielu! Rzekł jej Jezus: Nie dotykaj mnie, bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca; ale idź do braci moich i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego, do Boga mego i Boga waszego. I przyszła Maria Magdalena, oznajmując uczniom, że widziała Pana i że jej to powiedział [Jn 20,16–18].
Maria Magdalena bezdyskusyjnie i natychmiast wykonała powierzone jej zadanie. To przyciągnęło do pustego grobu Jana, Piotra i pozostałych apostołów. Prawda o zmartwychwstaniu rozpoczęła pracę w ich sercach i umysłach.
Nawiasem mówiąc, zastanawiam się, jak szybko taką wiadomością o spotkaniu z żywym Jezusem podzieliłby się jakiś ówczesny mężczyzna? Czyż w obawie, żeby się przypadkiem nie ośmieszyć, nie zaszyłby się w jakimś kącie, żeby sobie to raz jeszcze przemyśleć? Czy nie poszukałby najpierw jakiegoś racjonalnego dowodu świadczącego o tym, że jego przeżycie nie było złudzeniem?
Maria Magdalena nie zwlekała ani chwili. Nie otrzymała zadania, by iść do apostołów i wykładać im doktrynę o zmartwychwstaniu albo przekonywać ich na podstawie Pism, że Jezus jest Chrystusem. Miała im tylko powiedzieć, że widziała Pana i powtórzyć Jego słowa.
Tego rodzaju zadania kobiety wykonują bardzo dobrze. Mogą wszakże stać się przy tym też wyjątkowo niebezpieczne, jeżeli znajdą się pod złym wpływem i ulegną zwiedzeniu. Dlatego Bóg powołuje kobiety do tego, by jak najbardziej składały świadectwo o swoich przeżyciach z Bogiem, ale nie powierza im roli formułowania nauki Bożej i stawania na czele Kościoła w charakterze prezbitera.
Może i dla kogoś brzmiało to bardzo ekscytująco, ale niestety muszę tę informację sprostować: Maria Magdalena nie wygłosiła pierwszego kazania. Wygłosił je apostoł Piotr zaraz po tym, jak został napełniony Duchem Świętym.
Z chwilą wzbudzenia Jezusa z martwych Bóg potrzebował więc szeregu świadków, którzy prawdę o Jego zmartwychwstaniu wszędzie będą rozgłaszać. Na tym etapie nie potrzeba było niczego tłumaczyć na podstawie Pism, niczego objaśniać, spierać się o słowa, a tylko jak najszybciej przekazać informację, że się widziało żywego Jezusa.
I tak na pierwszego świadka zmartwychwstania Bóg wybrał kobietę: Rzekł jej Jezus: Mario! Ona obróciwszy się, rzekła mu po hebrajsku: Rabbuni! Co znaczy: Nauczycielu! Rzekł jej Jezus: Nie dotykaj mnie, bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca; ale idź do braci moich i powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego, do Boga mego i Boga waszego. I przyszła Maria Magdalena, oznajmując uczniom, że widziała Pana i że jej to powiedział [Jn 20,16–18].
Maria Magdalena bezdyskusyjnie i natychmiast wykonała powierzone jej zadanie. To przyciągnęło do pustego grobu Jana, Piotra i pozostałych apostołów. Prawda o zmartwychwstaniu rozpoczęła pracę w ich sercach i umysłach.
Nawiasem mówiąc, zastanawiam się, jak szybko taką wiadomością o spotkaniu z żywym Jezusem podzieliłby się jakiś ówczesny mężczyzna? Czyż w obawie, żeby się przypadkiem nie ośmieszyć, nie zaszyłby się w jakimś kącie, żeby sobie to raz jeszcze przemyśleć? Czy nie poszukałby najpierw jakiegoś racjonalnego dowodu świadczącego o tym, że jego przeżycie nie było złudzeniem?
Maria Magdalena nie zwlekała ani chwili. Nie otrzymała zadania, by iść do apostołów i wykładać im doktrynę o zmartwychwstaniu albo przekonywać ich na podstawie Pism, że Jezus jest Chrystusem. Miała im tylko powiedzieć, że widziała Pana i powtórzyć Jego słowa.
Tego rodzaju zadania kobiety wykonują bardzo dobrze. Mogą wszakże stać się przy tym też wyjątkowo niebezpieczne, jeżeli znajdą się pod złym wpływem i ulegną zwiedzeniu. Dlatego Bóg powołuje kobiety do tego, by jak najbardziej składały świadectwo o swoich przeżyciach z Bogiem, ale nie powierza im roli formułowania nauki Bożej i stawania na czele Kościoła w charakterze prezbitera.
Może i dla kogoś brzmiało to bardzo ekscytująco, ale niestety muszę tę informację sprostować: Maria Magdalena nie wygłosiła pierwszego kazania. Wygłosił je apostoł Piotr zaraz po tym, jak został napełniony Duchem Świętym.
Kim była Pryska?
Zauważyłem, że zwolennicy ordynacji kobiet niemal zawsze przywołują przykład małżeństwa Akwili i Pryscylli [Pryski] twierdząc, jakoby Pryscylla miała stanowić dowód tego, że kobiety były przywódcami i nauczycielami już we wczesnym Kościele.
Przyjrzyjmy się zatem temu małżeństwu, a w szczególności samej Pryscylli. W tym celu przywołamy wszystkie fragmenty Nowego Testamentu, które o niej wspominają.
Potem opuścił Ateny i przyszedł do Koryntu. Tam natknął się na pewnego Żyda, imieniem Akwila, rodem z Pontu, który świeżo przybył z Italii, i na Pryscyllę, żonę jego, dlatego że Klaudiusz zarządził, aby wszyscy Żydzi opuścili Rzym, i zbliżył się do nich; a ponieważ uprawiał to samo rzemiosło, zamieszkał u nich i pracowali razem; byli bowiem z zawodu wytwórcami namiotów [Dz 18,1–3].
Zdaje się, że Pryscylla nie musiała opuszczać Rzymu, bo najprawdopodobniej była Rzymianką. Ponieważ jednak miłowała Akwilę, chciała towarzyszyć mężowi i go wspierać w czasie tej przymusowej tułaczki. Mało tego, wierzyła w Jezusa Chrystusa, więc kierowała się nauką apostolską w tym względzie: Tym zaś, którzy żyją w stanie małżeńskim, nakazuję nie ja, lecz Pan, ażeby żona męża nie opuszczała [1Ko 7,10].
Kontakt z apostołem Pawłem okazał się na tyle bliski, że razem wyruszyli w dalszą podróż. A Paweł przebywał tam jeszcze dłuższy czas, po czym pożegnawszy się z braćmi, odpłynął do Syrii, a wraz z nim Pryscylla i Akwila; w Kenchreach dał ostrzyc głowę, bo uczynił ślub. I przybyli do Efezu; tu pozostawił ich, sam zaś udał się do synagogi i rozprawiał z Żydami [Dz 18,18–19].
Ta wzmianka wskazuje, że Pryscylla i Akwila byli nie tyle aktywnymi kaznodziejami, co bardziej życiowymi towarzyszami Pawła w tym okresie, tworząc niejako socjalną bazę dla jego posługi. Niemniej jednak, gdy Pawła zabrakło w Efezie, ich troska o sprawy Królestwa Bożego w tej formie kwitła nadal.
A do Efezu przybył pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, mąż wymowny, biegły w Pismach. Był on obeznany z drogą Pańską, a pałając duchem przemawiał i nauczał wiernie tego, co się odnosi do Jezusa, choć znał tylko chrzest Jana. Ten to począł mówić śmiało w synagodze. A gdy go Pryscylla i Akwila usłyszeli, zajęli się nim i wyłożyli mu dokładniej drogę Bożą [Dz 18,24–26].
Pryscylla i Akwila słysząc Apollosa przemawiającego w synagodze, dosłownie "dobrali go", czyli zabrali go do siebie, by goszcząc go w swoim domu porozmawiać z nim i dokładniej objaśnić nieznane mu aspekty drogi Bożej. Mamy tu piękny przykład chrześcijańskiej gościnności (powiązanej z rozmową o sprawach duchowych), nie zaś publicznego nauczania lub przywództwa.
Ta forma posługi Pryscylli i Akwili jest też widoczna w kilku pozdrowieniach Pawłowych. Zanim powrócili do Rzymu, pozostawili po sobie świadectwo dobrej współpracy w zwiastowaniu ewangelii, wyrażonej troską o byt i życie Pawła oraz użyczanie ich prywatnego domu na miejsce zgromadzeń zboru, bo przecież w tamtych czasach wierzący nie mieli obiektów zborowych.
Pozdrówcie Pryskę i Akwilę, współpracowników moich w Chrystusie Jezusie, którzy za moje życie szyi swej nadstawili, którym nie tylko ja sam dziękuję, ale i wszystkie zbory pogańskie, także zbór, który jest w ich domu [Rz 16,3–5]. Pozdrawiają was zbory azjatyckie. Pozdrawia was w Panu serdecznie Akwila i Pryscylla ze zborem, który jest w ich domu [1Ko 16,19]. Pozdrów Pryskę i Akwilę oraz dom Onezyfora [2Tm 4,19].
To, że w domu Akwili i Pryscylli odbywały się zgromadzenia zboru, nie przesądza o tym, że stali oni na jego czele. Raczej ten fakt dobrze koresponduje z charakterem całości ich posługi i potwierdza, że gdziekolwiek się pojawiali, chętnie gościli zarówno poszczególnych mężów Bożych, jak też użyczali swego domu na miejsce spotkań lokalnej wspólnoty chrześcijan.
To wszystko. W świetle Biblii Pryscylla nie zajmowała się publicznym nauczaniem ani nie była przywódcą zboru. Była serdeczną, gościnną chrześcijanką, która u boku swego męża trudziła się, by wspierać ewangelię i stwarzać dogodne warunki do jej zwiastowania.
Przyjrzyjmy się zatem temu małżeństwu, a w szczególności samej Pryscylli. W tym celu przywołamy wszystkie fragmenty Nowego Testamentu, które o niej wspominają.
Potem opuścił Ateny i przyszedł do Koryntu. Tam natknął się na pewnego Żyda, imieniem Akwila, rodem z Pontu, który świeżo przybył z Italii, i na Pryscyllę, żonę jego, dlatego że Klaudiusz zarządził, aby wszyscy Żydzi opuścili Rzym, i zbliżył się do nich; a ponieważ uprawiał to samo rzemiosło, zamieszkał u nich i pracowali razem; byli bowiem z zawodu wytwórcami namiotów [Dz 18,1–3].
Zdaje się, że Pryscylla nie musiała opuszczać Rzymu, bo najprawdopodobniej była Rzymianką. Ponieważ jednak miłowała Akwilę, chciała towarzyszyć mężowi i go wspierać w czasie tej przymusowej tułaczki. Mało tego, wierzyła w Jezusa Chrystusa, więc kierowała się nauką apostolską w tym względzie: Tym zaś, którzy żyją w stanie małżeńskim, nakazuję nie ja, lecz Pan, ażeby żona męża nie opuszczała [1Ko 7,10].
Kontakt z apostołem Pawłem okazał się na tyle bliski, że razem wyruszyli w dalszą podróż. A Paweł przebywał tam jeszcze dłuższy czas, po czym pożegnawszy się z braćmi, odpłynął do Syrii, a wraz z nim Pryscylla i Akwila; w Kenchreach dał ostrzyc głowę, bo uczynił ślub. I przybyli do Efezu; tu pozostawił ich, sam zaś udał się do synagogi i rozprawiał z Żydami [Dz 18,18–19].
Ta wzmianka wskazuje, że Pryscylla i Akwila byli nie tyle aktywnymi kaznodziejami, co bardziej życiowymi towarzyszami Pawła w tym okresie, tworząc niejako socjalną bazę dla jego posługi. Niemniej jednak, gdy Pawła zabrakło w Efezie, ich troska o sprawy Królestwa Bożego w tej formie kwitła nadal.
A do Efezu przybył pewien Żyd, imieniem Apollos, rodem z Aleksandrii, mąż wymowny, biegły w Pismach. Był on obeznany z drogą Pańską, a pałając duchem przemawiał i nauczał wiernie tego, co się odnosi do Jezusa, choć znał tylko chrzest Jana. Ten to począł mówić śmiało w synagodze. A gdy go Pryscylla i Akwila usłyszeli, zajęli się nim i wyłożyli mu dokładniej drogę Bożą [Dz 18,24–26].
Pryscylla i Akwila słysząc Apollosa przemawiającego w synagodze, dosłownie "dobrali go", czyli zabrali go do siebie, by goszcząc go w swoim domu porozmawiać z nim i dokładniej objaśnić nieznane mu aspekty drogi Bożej. Mamy tu piękny przykład chrześcijańskiej gościnności (powiązanej z rozmową o sprawach duchowych), nie zaś publicznego nauczania lub przywództwa.
Ta forma posługi Pryscylli i Akwili jest też widoczna w kilku pozdrowieniach Pawłowych. Zanim powrócili do Rzymu, pozostawili po sobie świadectwo dobrej współpracy w zwiastowaniu ewangelii, wyrażonej troską o byt i życie Pawła oraz użyczanie ich prywatnego domu na miejsce zgromadzeń zboru, bo przecież w tamtych czasach wierzący nie mieli obiektów zborowych.
Pozdrówcie Pryskę i Akwilę, współpracowników moich w Chrystusie Jezusie, którzy za moje życie szyi swej nadstawili, którym nie tylko ja sam dziękuję, ale i wszystkie zbory pogańskie, także zbór, który jest w ich domu [Rz 16,3–5]. Pozdrawiają was zbory azjatyckie. Pozdrawia was w Panu serdecznie Akwila i Pryscylla ze zborem, który jest w ich domu [1Ko 16,19]. Pozdrów Pryskę i Akwilę oraz dom Onezyfora [2Tm 4,19].
To, że w domu Akwili i Pryscylli odbywały się zgromadzenia zboru, nie przesądza o tym, że stali oni na jego czele. Raczej ten fakt dobrze koresponduje z charakterem całości ich posługi i potwierdza, że gdziekolwiek się pojawiali, chętnie gościli zarówno poszczególnych mężów Bożych, jak też użyczali swego domu na miejsce spotkań lokalnej wspólnoty chrześcijan.
To wszystko. W świetle Biblii Pryscylla nie zajmowała się publicznym nauczaniem ani nie była przywódcą zboru. Była serdeczną, gościnną chrześcijanką, która u boku swego męża trudziła się, by wspierać ewangelię i stwarzać dogodne warunki do jej zwiastowania.
21 lipca, 2010
Jeszcze o przywództwie kobiet...
Mieliśmy wczoraj 50. rocznicę pierwszego przypadku w historii, kiedy to na urząd premiera rządu wybrano kobietę. 20 lipca 1960 roku po zwycięstwie Partii Wolności w wyborach powszechnych na Cejlonie [dziś Sri Lanka] na czele rządu stanęła Sirimavo Bandaranaike, żona premiera Cejlonu Salomona Bandaranaike, zamordowanego 25 września 1959 roku przez buddyjskiego mnicha.
Urząd szefa rządu sprawowała z przerwami trzykrotnie. Jakie odniosła sukcesy? Wśród jej osiągnięć wymienia się na przykład to, że przyczyniła się do zmiany nazwy państwa z Cejlon na Sri Lanka, albo że z jej inicjatywy w maju 1972 roku została przyjęta konstytucja, która wyniosła buddyzm do rangi pierwszej religii w państwie. Czegoś takiego nie można nazwać sukcesem przywództwa, zwłaszcza że naród w okresie jej rządów ustawicznie doświadczał napięć społecznych.
Pani premier Bandaranaike w pamięć swego narodu wpisała się za to jako kobieta bardzo wrażliwa emocjonalnie, łatwo wybuchająca płaczem, co nieraz miało jej pomagać w prowadzonej polityce. Jej krytycy i oponenci nazwali ją "płaczliwą wdową". I nic dziwnego, bo to przecież była prawdziwa kobieta, z którą należało postępować jak ze słabszym rodzajem niewieścim [1Pt 3,7], pośród którego naprawdę rzadko może trafić się jakaś "Żelazna Dama".
Przywództwo kobiet ma w historii ludzkości stosunkowo krótką tradycję. Pomijając nieliczne wcześniejsze wyjątki, kobiety dopiero pół wieku temu sięgnęły po tytuł premiera rządu i bynajmniej nie w jakimś liczącym się państwie. Jak widać, nawet w świecie z jakiegoś powodu chroniono kobiety przed tego rodzaju obciążeniem.
Przywództwo duchowe zaś to odpowiedzialność, która znacznie wykracza poza sprawy materialne czy społeczne. Błędy w przywództwie świeckim mogą co najwyżej oznaczać kryzys ekonomiczny, niezadowolenie społeczne i przegraną w kolejnych wyborach. Rola prezbitera w Kościele dotyczy sfery duchowej i wiąże się z konsekwencjami wiecznymi.
Biblia ostrzega: Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok [Jk 3,1]. Jak widać, nawet bracia powinni zachować tu daleko idącą ostrożność i powściągliwość. Słyszałem ostatnio jak pewnien młodzieniec ekscytował się publicznie tym, że z kolegą zaczęli robić nowy kościół. Ciarki przechodzą mi po plecach na widok osób, które zamiast wiernie i pokornie służyć Bogu w istniejącej wspólnocie, pociągają ludzi za sobą i najwyraźniej bez krzty bojaźni Bożej stają na ich czele, ekscytując się tak skonstruowanym przywództwem.
Tym bardziej powinna nas niepokoić kobieta rwąca się do tego, by zostać nauczycielem i przywódcą duchowym. Aktywność siostry Izebel w Sardes z pewnością na początku wydawała się bardzo dobra. Jej pozytywne wyniki uśpiły czujność prezbitera zboru. Z czasem Izebel osiągnęła w zborze taki poziom wpływów, że potem – gdy diabeł ją zwiódł i zaczęła mówić i robić rzeczy wywrotowe – trudno już było ją zatrzymać.
Przywódca zboru usłyszał z ust Głowy Kościoła: Lecz mam ci za złe, że pozwalasz niewieście Izebel, która się podaje za prorokinię, i naucza, i zwodzi moje sługi, uprawiać wszeteczeństwo i spożywać rzeczy ofiarowane bałwanom [Obj 2,20].
Przywództwo, chęć posiadania wpływu na bieg wydarzeń i rozwój pracy Pańskiej – to pozycja, która kusi niejedną chrześcijankę, zwłaszcza gdy wokoło niej brakuje mężczyzn cechujących się przywódczymi uzdolnieniami. Jednak Słowo Boże – chroniąc kobiety przed grążącym im przeciążeniem oraz odpowiedzialnością – obowiązek przywództwa w Kościele nakłada na mężczyzn.
Urząd szefa rządu sprawowała z przerwami trzykrotnie. Jakie odniosła sukcesy? Wśród jej osiągnięć wymienia się na przykład to, że przyczyniła się do zmiany nazwy państwa z Cejlon na Sri Lanka, albo że z jej inicjatywy w maju 1972 roku została przyjęta konstytucja, która wyniosła buddyzm do rangi pierwszej religii w państwie. Czegoś takiego nie można nazwać sukcesem przywództwa, zwłaszcza że naród w okresie jej rządów ustawicznie doświadczał napięć społecznych.
Pani premier Bandaranaike w pamięć swego narodu wpisała się za to jako kobieta bardzo wrażliwa emocjonalnie, łatwo wybuchająca płaczem, co nieraz miało jej pomagać w prowadzonej polityce. Jej krytycy i oponenci nazwali ją "płaczliwą wdową". I nic dziwnego, bo to przecież była prawdziwa kobieta, z którą należało postępować jak ze słabszym rodzajem niewieścim [1Pt 3,7], pośród którego naprawdę rzadko może trafić się jakaś "Żelazna Dama".
Przywództwo kobiet ma w historii ludzkości stosunkowo krótką tradycję. Pomijając nieliczne wcześniejsze wyjątki, kobiety dopiero pół wieku temu sięgnęły po tytuł premiera rządu i bynajmniej nie w jakimś liczącym się państwie. Jak widać, nawet w świecie z jakiegoś powodu chroniono kobiety przed tego rodzaju obciążeniem.
Przywództwo duchowe zaś to odpowiedzialność, która znacznie wykracza poza sprawy materialne czy społeczne. Błędy w przywództwie świeckim mogą co najwyżej oznaczać kryzys ekonomiczny, niezadowolenie społeczne i przegraną w kolejnych wyborach. Rola prezbitera w Kościele dotyczy sfery duchowej i wiąże się z konsekwencjami wiecznymi.
Biblia ostrzega: Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok [Jk 3,1]. Jak widać, nawet bracia powinni zachować tu daleko idącą ostrożność i powściągliwość. Słyszałem ostatnio jak pewnien młodzieniec ekscytował się publicznie tym, że z kolegą zaczęli robić nowy kościół. Ciarki przechodzą mi po plecach na widok osób, które zamiast wiernie i pokornie służyć Bogu w istniejącej wspólnocie, pociągają ludzi za sobą i najwyraźniej bez krzty bojaźni Bożej stają na ich czele, ekscytując się tak skonstruowanym przywództwem.
Tym bardziej powinna nas niepokoić kobieta rwąca się do tego, by zostać nauczycielem i przywódcą duchowym. Aktywność siostry Izebel w Sardes z pewnością na początku wydawała się bardzo dobra. Jej pozytywne wyniki uśpiły czujność prezbitera zboru. Z czasem Izebel osiągnęła w zborze taki poziom wpływów, że potem – gdy diabeł ją zwiódł i zaczęła mówić i robić rzeczy wywrotowe – trudno już było ją zatrzymać.
Przywódca zboru usłyszał z ust Głowy Kościoła: Lecz mam ci za złe, że pozwalasz niewieście Izebel, która się podaje za prorokinię, i naucza, i zwodzi moje sługi, uprawiać wszeteczeństwo i spożywać rzeczy ofiarowane bałwanom [Obj 2,20].
Przywództwo, chęć posiadania wpływu na bieg wydarzeń i rozwój pracy Pańskiej – to pozycja, która kusi niejedną chrześcijankę, zwłaszcza gdy wokoło niej brakuje mężczyzn cechujących się przywódczymi uzdolnieniami. Jednak Słowo Boże – chroniąc kobiety przed grążącym im przeciążeniem oraz odpowiedzialnością – obowiązek przywództwa w Kościele nakłada na mężczyzn.
20 lipca, 2010
Kobiety, nie idźcie tą drogą!
W polskich środowiskach ewangelikalnych od jakiegoś już czasu rozmawia się o przywódczej roli kobiet w Kościele. Punktem ciężkości tych dyskusji nie jest to, czy kobiety mogą w ogóle być użyteczne w pracy duchowej, bo od zawsze było jasne, że jak najbardziej mogą i są. Istota sporu tkwi w odpowiedzi na pytanie, czy Bóg ustalił jakieś różnice pomiędzy mężczyznami i kobietami co do ich roli w Ciele Chrystusowym?
Już w samym akcie stworzenia tę różnicę widać wyraźnie: Potem rzekł Pan Bóg: Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam. Uczynię mu pomoc odpowiednią dla niego. [...] Wtedy zesłał Pan Bóg głęboki sen na człowieka, tak że zasnął. Potem wyjął jedno z jego żeber i wypełnił ciałem to miejsce. A z żebra, które wyjął z człowieka, ukształtował Pan Bóg kobietę i przyprowadził ją do człowieka. Wtedy rzekł człowiek: Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego. Będzie się nazywała mężatką, gdyż z męża została wzięta. [1Mo 2,18. 21–23].
Nowy Testament przypomina tę prawdę w słowach: Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa [1Tm 2,13], co ma znaczyć, że ... kobieta jest odbiciem chwały mężczyzny. Bo nie mężczyzna jest z kobiety, ale kobieta z mężczyzny. Albowiem mężczyzna nie jest stworzony ze względu na kobietę, ale kobieta ze względu na mężczyznę [1Ko 11,7–9].
Należy przy tym uważać, żeby nie mylić pojęć. Biblia nie naucza, że kobieta jest mniej ważna, bo w Ciele Chrystusowym każdy Jego członek jest ważny. Zresztą, w Panu kobieta jest równie ważna dla mężczyzny, jak mężczyzna dla kobiety. Albowiem jak kobieta jest z mężczyzny, tak też mężczyzna przez kobietę, a wszystko jest z Boga [1Ko 11,11–12]. Różnice dotyczą ich funkcji pełnionych w Kościele.
Różnorodność ról poszczególnych członków Ciała Chrystusowego to kwestia ponadkulturowa. Niezależnie od epoki i szerokości geograficznej, w każdym ciele głowa jest głowa, ręka ręką a noga nogą. Oczywiście, wszędzie znajdą się ludzie, którzy stają na głowie, myślą nogami i chodzą na czworakach, ale każdy zdrowy na umyśle widzi, że jest to aktywność członków ciała niezgodna z przypisanymi im funkcjami.
Proszę zauważyć, że interesujące nas nauczanie z 1 Listu do Koryntian jest adresowane do wszystkich zborów Kościoła, a nie tylko do zboru korynckiego. Jak we wszystkich zborach świętych niech niewiasty na zgromadzeniach milczą, bo nie pozwala się im mówić; lecz niech będą poddane, jak i zakon mówi. A jeśli chcą się czegoś dowiedzieć, niech pytają w domu swoich mężów; bo nie przystoi kobiecie w zborze mówić. Czy Słowo Boże od was wyszło albo czy tylko do was samych dotarło? Jeśli ktoś uważa, że jest prorokiem albo że ma dary Ducha, niech uzna, że to, co wam piszę, jest przykazaniem Pańskim; a jeśli ktoś tego nie uzna, sam nie jest uznany [1Ko 14,33–38].
Słowo Boże przywołuje w tym względzie bardzo ważny argument: Nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża; natomiast powinna zachowywać się spokojnie. Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech [1Tm 2,12–14]. Czy te słowa można rozpatrywać kulturowo? Nie. Natura i zachowanie Ewy ma swoje odniesienie do wszystkich kobiet w każdym czasie i na całym świecie.
Czytałem ostatnio argumentację zwolennika ordynowania kobiet do przywództwa i nauczania w Kościele, że jeżeli powyższe słowa miałyby oznaczać powszechną zasadę, to także natychmiast należałoby sporządzić spis wdów po sześćdziesiątce, zakazać kobietom zaplatania włosów oraz noszenia złota i pereł. Ponieważ są to słowa wykształconego teologa, prawdopodobnie są mądre. Mimo to ośmielam się twierdzić, że zaplatanie włosów, to co innego niż nauczanie doktryny lub przywództwo w Kościele. Poza tym, chyba lepiej zrobić coś więcej niż koniecznie należy, aniżeli unieważnić Słowo Boże przez naukę swoją [Mt 15,6].
Biblia naucza, że każdy członek Ciała Chrystusowego powinien skupić się na pełnieniu wyznaczonej mu przez Boga roli i na tym polu w wytrwałości wydawać owoc. W historii Kościoła były oczywiście kobiety, którym tak jak np. Kathryn Kuhlmann nie chciało się trzymać tych granic. Była ona znana z niezależności, pewności siebie i robienia wszystkiego po swojemu. Tak było z jej głoszeniem kazań, zamążpójściem, odejściem od męża, rozwodem, sposobem ubierania się, doborem współpracowników i programem spotkań. Mówiło się, że nawet przywódcy nie przewodzili, gdy przyjeżdżała Kathryn. Rozmiary i sukcesy jej działalności w świetle Biblii w żaden sposób nie usprawiedliwiają jej samowoli. Biskup bowiem jako włodarz Boży, powinien być nienaganny, nie samowolny, nieskory do gniewu, nie oddający się pijaństwu, nie porywczy, nie chciwy brudnego zysku [Tt 1,7].
Z Biblii wynika, że można być nawet aniołem, ale jeżeli przekracza się wyznaczone przez Boga granice, to naraża się na gniew Boży [Jd 1,6], a już na pewno nie można być wtedy dla innych wzorem. Niektórzy twierdzą dziś, że takie kobiety jak Kathryn Kuhlmann wytyczyły nam szlak. Nic więc dziwnego, że tym szlakiem zdają się podążać.
Czy jednak nad dzisiejszym Kościołem, tak jak kiedyś nad Judą, Izajasz w natchnieniu Bożym nie zawołałby: Ludu mój! Jego ciemięzcami są dzieci i kobiety nim rządzą. Ludu mój! Twoi wodzowie to zwodziciele, wypaczyli drogi, którymi masz chodzić [Iz 3,12]?
Chcę pozostać na szlaku wyznaczonym przez Chrystusa Pana, objaśnionym w nauce apostolskiej, ukazanym w życiu wczesnego Kościoła, pełnego Ducha Świętego i żyjącego w bojaźni Bożej. Kobiety zawsze stanowiły integralną część tego Kościoła, ale nigdy nie stały na jego czele.
Apeluję więc do wierzących kobiet: Nie idźcie za współczesną modą. Jeżeli naprawdę chcecie podobać się Chrystusowi Panu, to postępujcie zgodnie z Jego wolą objawioną w Piśmie Świętym. Trzymajcie się wyznaczonych Wam ról oraz granic w służbie Bożej i życiu Kościoła.
Już w samym akcie stworzenia tę różnicę widać wyraźnie: Potem rzekł Pan Bóg: Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam. Uczynię mu pomoc odpowiednią dla niego. [...] Wtedy zesłał Pan Bóg głęboki sen na człowieka, tak że zasnął. Potem wyjął jedno z jego żeber i wypełnił ciałem to miejsce. A z żebra, które wyjął z człowieka, ukształtował Pan Bóg kobietę i przyprowadził ją do człowieka. Wtedy rzekł człowiek: Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego. Będzie się nazywała mężatką, gdyż z męża została wzięta. [1Mo 2,18. 21–23].
Nowy Testament przypomina tę prawdę w słowach: Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa [1Tm 2,13], co ma znaczyć, że ... kobieta jest odbiciem chwały mężczyzny. Bo nie mężczyzna jest z kobiety, ale kobieta z mężczyzny. Albowiem mężczyzna nie jest stworzony ze względu na kobietę, ale kobieta ze względu na mężczyznę [1Ko 11,7–9].
Należy przy tym uważać, żeby nie mylić pojęć. Biblia nie naucza, że kobieta jest mniej ważna, bo w Ciele Chrystusowym każdy Jego członek jest ważny. Zresztą, w Panu kobieta jest równie ważna dla mężczyzny, jak mężczyzna dla kobiety. Albowiem jak kobieta jest z mężczyzny, tak też mężczyzna przez kobietę, a wszystko jest z Boga [1Ko 11,11–12]. Różnice dotyczą ich funkcji pełnionych w Kościele.
Różnorodność ról poszczególnych członków Ciała Chrystusowego to kwestia ponadkulturowa. Niezależnie od epoki i szerokości geograficznej, w każdym ciele głowa jest głowa, ręka ręką a noga nogą. Oczywiście, wszędzie znajdą się ludzie, którzy stają na głowie, myślą nogami i chodzą na czworakach, ale każdy zdrowy na umyśle widzi, że jest to aktywność członków ciała niezgodna z przypisanymi im funkcjami.
Proszę zauważyć, że interesujące nas nauczanie z 1 Listu do Koryntian jest adresowane do wszystkich zborów Kościoła, a nie tylko do zboru korynckiego. Jak we wszystkich zborach świętych niech niewiasty na zgromadzeniach milczą, bo nie pozwala się im mówić; lecz niech będą poddane, jak i zakon mówi. A jeśli chcą się czegoś dowiedzieć, niech pytają w domu swoich mężów; bo nie przystoi kobiecie w zborze mówić. Czy Słowo Boże od was wyszło albo czy tylko do was samych dotarło? Jeśli ktoś uważa, że jest prorokiem albo że ma dary Ducha, niech uzna, że to, co wam piszę, jest przykazaniem Pańskim; a jeśli ktoś tego nie uzna, sam nie jest uznany [1Ko 14,33–38].
Słowo Boże przywołuje w tym względzie bardzo ważny argument: Nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża; natomiast powinna zachowywać się spokojnie. Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech [1Tm 2,12–14]. Czy te słowa można rozpatrywać kulturowo? Nie. Natura i zachowanie Ewy ma swoje odniesienie do wszystkich kobiet w każdym czasie i na całym świecie.
Czytałem ostatnio argumentację zwolennika ordynowania kobiet do przywództwa i nauczania w Kościele, że jeżeli powyższe słowa miałyby oznaczać powszechną zasadę, to także natychmiast należałoby sporządzić spis wdów po sześćdziesiątce, zakazać kobietom zaplatania włosów oraz noszenia złota i pereł. Ponieważ są to słowa wykształconego teologa, prawdopodobnie są mądre. Mimo to ośmielam się twierdzić, że zaplatanie włosów, to co innego niż nauczanie doktryny lub przywództwo w Kościele. Poza tym, chyba lepiej zrobić coś więcej niż koniecznie należy, aniżeli unieważnić Słowo Boże przez naukę swoją [Mt 15,6].
Biblia naucza, że każdy członek Ciała Chrystusowego powinien skupić się na pełnieniu wyznaczonej mu przez Boga roli i na tym polu w wytrwałości wydawać owoc. W historii Kościoła były oczywiście kobiety, którym tak jak np. Kathryn Kuhlmann nie chciało się trzymać tych granic. Była ona znana z niezależności, pewności siebie i robienia wszystkiego po swojemu. Tak było z jej głoszeniem kazań, zamążpójściem, odejściem od męża, rozwodem, sposobem ubierania się, doborem współpracowników i programem spotkań. Mówiło się, że nawet przywódcy nie przewodzili, gdy przyjeżdżała Kathryn. Rozmiary i sukcesy jej działalności w świetle Biblii w żaden sposób nie usprawiedliwiają jej samowoli. Biskup bowiem jako włodarz Boży, powinien być nienaganny, nie samowolny, nieskory do gniewu, nie oddający się pijaństwu, nie porywczy, nie chciwy brudnego zysku [Tt 1,7].
Z Biblii wynika, że można być nawet aniołem, ale jeżeli przekracza się wyznaczone przez Boga granice, to naraża się na gniew Boży [Jd 1,6], a już na pewno nie można być wtedy dla innych wzorem. Niektórzy twierdzą dziś, że takie kobiety jak Kathryn Kuhlmann wytyczyły nam szlak. Nic więc dziwnego, że tym szlakiem zdają się podążać.
Czy jednak nad dzisiejszym Kościołem, tak jak kiedyś nad Judą, Izajasz w natchnieniu Bożym nie zawołałby: Ludu mój! Jego ciemięzcami są dzieci i kobiety nim rządzą. Ludu mój! Twoi wodzowie to zwodziciele, wypaczyli drogi, którymi masz chodzić [Iz 3,12]?
Chcę pozostać na szlaku wyznaczonym przez Chrystusa Pana, objaśnionym w nauce apostolskiej, ukazanym w życiu wczesnego Kościoła, pełnego Ducha Świętego i żyjącego w bojaźni Bożej. Kobiety zawsze stanowiły integralną część tego Kościoła, ale nigdy nie stały na jego czele.
Apeluję więc do wierzących kobiet: Nie idźcie za współczesną modą. Jeżeli naprawdę chcecie podobać się Chrystusowi Panu, to postępujcie zgodnie z Jego wolą objawioną w Piśmie Świętym. Trzymajcie się wyznaczonych Wam ról oraz granic w służbie Bożej i życiu Kościoła.
19 lipca, 2010
Wspólnota gromadzonych dóbr
Kto używa telefonu komórkowego, ten wie coś niecoś o popularności serwisów SMS. Wysyłając SMS można np. pomóc powodzianom, nakarmić dziecko w Afryce albo zagłosować na ulubioną piosenkę, lecz przede wszystkim – można wziąć udział w loterii i wygrać wspaniałą nagrodę!
Niemal każdego dnia otrzymujemy jakąś kuszącą propozycję. Czeka na nas samochód znanej marki, mnóstwo rozmaitych nagród, albo najzwyczajniej po prostu gotówka. Wystarczy wysłać SMS? No, nie tylko. Trzeba do tego być jeszcze naiwnym, ponieważ z pewnością w tych loteriach nie chodzi o jeden tylko SMS.
Czytałem o ludziach, którzy stracili sporo pieniędzy, zanim zorientowali się, że są nabijani w butelkę. Pewien starszy człowiek ze Szczecina stracił podobno ponad 10 tysięcy złotych w telewizyjnej loterii "Pusty SMS". Był przekonany, że zgodnie z odbieranymi komunikatami, kolejny SMS będzie już na pewno tym właściwym, który przyniesie mu upragnioną korzyść.
W rzeczonej loterii, jak na ironię, chodziło o wygranie 10 tysięcy złotych. Rzeczywiście, ktoś je wygrał, lecz nie wspomniany człowiek, który wysyłał SMS–y i za nie zapłacił. Pieniądze trafiły do innych kieszeni i bezpowrotnie poszły na prywatne cele kogoś innego. O to zresztą od samego początku w tej loterii przecież chodziło.
Naciągaczy nie brak również w środowiskach religijnych. Każdego dnia setki rozmaitych organizacji parakościelnych, kaznodziejów i działaczy podaje numery kont bankowych i apeluje o wspieranie ich działalności. Teoretycznie ma to służyć wyższym celom duchowym i przynieść korzyść ofiarodawcom, a w gruncie rzeczy staje się źródłem niekontrolowanego finansowania wygodnego życia wąskiej grupy osób.
Jak rozsądnie wspierać działalność Kościoła? Z nauki Pisma Świętego wynika, że prawdziwe życie chrześcijańskie toczy się w realiach lokalnej wspólnoty. Wierni przynależąc do zboru i wspierając swój zbór materialnie, są jednocześnie sami beneficjentami gromadzonych w ten sposób środków. Zupełnie podobnie jak Żydzi przeznaczając dziesiątą część swoich przychodów na cele życia religijnego, partycypowali w finansowaniu aktów pobożności swojej rodziny i wspólnego świętowania przed obliczem Jahwe.
Nie inaczej ma być i dzisiaj w Kościele. Dla przykładu, członkowie wspólnoty chrześcijańskiej, której wraz z sześcioma innymi braćmi przewodzę, w minionym tygodniu uczestniczyli we wczasach zborowych. Koszty tego wypoczynku w połowie zostały sfinansowane przez zbór, dzięki czemu był on powszechnie dostępny. Po to przecież w ciągu roku poczuwamy się do obowiązku materialnego zaopatrzenia swojego zboru, aby wspólnie z tych zgromadzonych środków móc korzystać.
Chrześcijańskie dawanie nie może nabijać prywatnych kieszeni błyskotliwych i operatywnych działaczy czy kaznodziejów. Ofiary i darowizny na cele służby Bożej powinny trafiać do zboru, tak aby starsi zboru mogli wspólnie decydować o sposobie ich wykorzystywania. Tak było w okresie wczesnego Kościoła. Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba [Dz 4,34–35].
Kto wiernie w ciągu roku wnosi ofiary i składki do wspólnej kasy wspólnoty, a potem, gdy przychodzi co do czego i tak musi płacić za wszystko, co w jego zborze jest organizowane – ma prawo czuć się naciągany i wykorzystywany. Jego ofiara przekazana do kasy zboru nie ma przecież charakteru kolejnego SMS we wspomnianych loteriach. W zborze każda złotówka ma służyć wspólnemu pożytkowi. Tak bracia moi być powinno.
Niemal każdego dnia otrzymujemy jakąś kuszącą propozycję. Czeka na nas samochód znanej marki, mnóstwo rozmaitych nagród, albo najzwyczajniej po prostu gotówka. Wystarczy wysłać SMS? No, nie tylko. Trzeba do tego być jeszcze naiwnym, ponieważ z pewnością w tych loteriach nie chodzi o jeden tylko SMS.
Czytałem o ludziach, którzy stracili sporo pieniędzy, zanim zorientowali się, że są nabijani w butelkę. Pewien starszy człowiek ze Szczecina stracił podobno ponad 10 tysięcy złotych w telewizyjnej loterii "Pusty SMS". Był przekonany, że zgodnie z odbieranymi komunikatami, kolejny SMS będzie już na pewno tym właściwym, który przyniesie mu upragnioną korzyść.
W rzeczonej loterii, jak na ironię, chodziło o wygranie 10 tysięcy złotych. Rzeczywiście, ktoś je wygrał, lecz nie wspomniany człowiek, który wysyłał SMS–y i za nie zapłacił. Pieniądze trafiły do innych kieszeni i bezpowrotnie poszły na prywatne cele kogoś innego. O to zresztą od samego początku w tej loterii przecież chodziło.
Naciągaczy nie brak również w środowiskach religijnych. Każdego dnia setki rozmaitych organizacji parakościelnych, kaznodziejów i działaczy podaje numery kont bankowych i apeluje o wspieranie ich działalności. Teoretycznie ma to służyć wyższym celom duchowym i przynieść korzyść ofiarodawcom, a w gruncie rzeczy staje się źródłem niekontrolowanego finansowania wygodnego życia wąskiej grupy osób.
Jak rozsądnie wspierać działalność Kościoła? Z nauki Pisma Świętego wynika, że prawdziwe życie chrześcijańskie toczy się w realiach lokalnej wspólnoty. Wierni przynależąc do zboru i wspierając swój zbór materialnie, są jednocześnie sami beneficjentami gromadzonych w ten sposób środków. Zupełnie podobnie jak Żydzi przeznaczając dziesiątą część swoich przychodów na cele życia religijnego, partycypowali w finansowaniu aktów pobożności swojej rodziny i wspólnego świętowania przed obliczem Jahwe.
Nie inaczej ma być i dzisiaj w Kościele. Dla przykładu, członkowie wspólnoty chrześcijańskiej, której wraz z sześcioma innymi braćmi przewodzę, w minionym tygodniu uczestniczyli we wczasach zborowych. Koszty tego wypoczynku w połowie zostały sfinansowane przez zbór, dzięki czemu był on powszechnie dostępny. Po to przecież w ciągu roku poczuwamy się do obowiązku materialnego zaopatrzenia swojego zboru, aby wspólnie z tych zgromadzonych środków móc korzystać.
Chrześcijańskie dawanie nie może nabijać prywatnych kieszeni błyskotliwych i operatywnych działaczy czy kaznodziejów. Ofiary i darowizny na cele służby Bożej powinny trafiać do zboru, tak aby starsi zboru mogli wspólnie decydować o sposobie ich wykorzystywania. Tak było w okresie wczesnego Kościoła. Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba [Dz 4,34–35].
Kto wiernie w ciągu roku wnosi ofiary i składki do wspólnej kasy wspólnoty, a potem, gdy przychodzi co do czego i tak musi płacić za wszystko, co w jego zborze jest organizowane – ma prawo czuć się naciągany i wykorzystywany. Jego ofiara przekazana do kasy zboru nie ma przecież charakteru kolejnego SMS we wspomnianych loteriach. W zborze każda złotówka ma służyć wspólnemu pożytkowi. Tak bracia moi być powinno.
10 lipca, 2010
Zwykły fart?
Przyzwyczajeni do tego, że o wszystko trzeba walczyć, że niczego nie można przegapić, z niczym się nie spóźnić i o wszystko zadbać – żyjemy w ustawicznym biegu i napięciu. Przekonani o tym, że trzeba brać sprawy w swoje ręce, budujemy misterne plany osiągania celów życiowych lub chociażby rozwiązywania swoich problemów. Nie potrafimy się wyłączyć z tego biegu spraw nawet w wakacje, bowiem wydaje się nam, że groziłoby to utratą, a przynajmniej oddaleniem w czasie tego, o co zabiegamy.
Jakże tęsknimy za takim czasem, żeby nie trzeba było zapinać wszystkiego na ostatni guzik. Jakże pragniemy takiego błogosławieństwa, które nie musiałoby być okupione wcześniejszym trudem i przebiegłością. Czy jednak na coś takiego można w ogóle liczyć?
Dla wszystkich, którzy chwytają wątek, mam piękną historię biblijną, a zarazem na jej kanwie wakacyjne przesłanie:
Pewnego razu Elizeusz powiedział do kobiety, której synowi przywrócił życie, tak: Wstań i odejdź wraz ze swoją rodziną, i zamieszkaj w jakimkolwiek obcym kraju, gdyż Pan postanowił nawiedzić ten kraj głodem przez siedem lat. Wstała więc ta kobieta i postąpiła zgodnie ze słowem męża Bożego, i wyruszyła wraz ze swoją rodziną, i przebywała przez siedem lat w kraju Filistyńczyków.
Po upływie siedmiu lat powróciła ta kobieta z kraju Filistyńczyków i poszła do króla, aby upomnieć się o swój dom i swoje pole. A król rozmawiał wtedy z Gehazim, sługą męża Bożego, i rzekł do niego: Opowiedzże mi o wszystkich tych wielkich sprawach, jakich dokonał Elizeusz: A gdy właśnie opowiadał królowi, jak przywrócił życie zmarłemu, oto nadeszła to kobieta, której synowi przywrócił życie, i wniosła przed króla sprawę swojego domu i swojego pola. Gehazi więc rzekł: Panie mój, królu! To jest ta kobieta i to jej syn, któremu Elizeusz przywrócił życie.
Wtedy król zapytał tę kobietę, a ona przedstawiła mu sprawę. Król przydzielił jej więc jednego urzędnika dworskiego z takim rozkazem: Spraw, aby jej zwrócono wszystko, co do niej należy wraz ze wszystkimi plonami pola od dnia, kiedy opuściła kraj, aż do chwili obecnej [2 Kr 8,1–6].
Oto emigrantka po siedmiu latach wraca do ojczystej ziemi. Zgodnie z prawem jej mieszkanie i ziemia, z racji jej wyjazdu za granicę, przeszły na własność króla. Formalnie nie ma więc do czego wracać. Życiowe doświadczenie uczy, że stracić łatwo, ale odzyskać to już trudniejsza sprawa. Niemniej jednak nasza bohaterka wybiera się do króla, by poprosić o zwrot jej dawnego siedliska.
W tym samym czasie król urządził sobie dzień pamięci po proroku Elizeuszu. Zawezwał sługę zmarłego proroka, który niczym bp Dziwisz o papieżu, miał mu opowiadać o dokonaniach Elizeusza. Historii było wiele i jedna była ciekawsza od drugiej, tak że wrażenia wcześniejsze szybko ustępowały miejsca najnowszym.
Gdy Gehazi przeszedł do opowiadania o przywróceniu życia synowi pewnej kobiety, w tym właśnie momencie pojawiła się nasza interesantka. Cóż za niezwykły zbieg okoliczności!? Gehazi aż podskoczył z wrażenia. Panie mój, królu! To jest ta kobieta i to jej syn, któremu Elizeusz przywrócił życie. Jego opowiadanie nagle stało się takie multimedialne ;). Król miał żywy dowód na to, że niczego nie zmyślał.
Czymże jednak było to potwierdzenie wiarygodności sługi Elizeusza w porównaniu z możliwością, jaka w ten sposób otworzyła się przed bezdomną emigrantką? W tej jednej chwili stało się jasne, że jej sprawa została załatwiona pozytywnie! Królewska decyzja. Imiennie wyznaczony do tego urzędnik. Ekwiwalent siedmioletnich plonów za ubiegłe lata na dobry początek. Jednym słowem – życie jest piękne!
Czy coś podobnego może spotkać kogokolwiek z nas? Tajemnicą całej tej sprawy jest to, że ta kobieta miała coś wspólnego z prorokiem Elizeuszem, który w tej historii jest typem Jezusa Chrystusa. Gdyby nie jej wcześniejsze z nim spotkanie – teraz byłaby niczym więcej jak bezimienną interesantką, która zakłóca "memory day" na królewskim dworze.
Czy masz z Jezusem coś wspólnego? Czy spotkałeś się z Nim? Czy okazałeś Mu posłuszeństwo? Jeżeli tak, to Duch Święty nie raz będzie aranżował takie cudowne zbiegi okoliczności w Twoim życiu! Bez mozołu, bez chorobliwej troski, spotka cię niejedno błogosławieństwo. Ucieszą się z tego twoi przyjaciele, a wrogowie aż poczerwienieją z zazdrości, że masz w życiu tak dobrze.
Zaczerpnij w swe duchowe płuca trochę więcej optymizmu. Poczuj się jak uczeń w trakcie wakacyjnej beztroski. Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie [1Pt 5,7].
Sam Bóg zaaranżował te okoliczności, że bezdomna emigrantka odzyskała swój dom i pole. Pan kieruje krokami męża, Wspiera tego, którego droga mu się podoba [Ps 37,23]. Zaufaj kierownictwu Ducha Świętego!
Jakże tęsknimy za takim czasem, żeby nie trzeba było zapinać wszystkiego na ostatni guzik. Jakże pragniemy takiego błogosławieństwa, które nie musiałoby być okupione wcześniejszym trudem i przebiegłością. Czy jednak na coś takiego można w ogóle liczyć?
Dla wszystkich, którzy chwytają wątek, mam piękną historię biblijną, a zarazem na jej kanwie wakacyjne przesłanie:
Pewnego razu Elizeusz powiedział do kobiety, której synowi przywrócił życie, tak: Wstań i odejdź wraz ze swoją rodziną, i zamieszkaj w jakimkolwiek obcym kraju, gdyż Pan postanowił nawiedzić ten kraj głodem przez siedem lat. Wstała więc ta kobieta i postąpiła zgodnie ze słowem męża Bożego, i wyruszyła wraz ze swoją rodziną, i przebywała przez siedem lat w kraju Filistyńczyków.
Po upływie siedmiu lat powróciła ta kobieta z kraju Filistyńczyków i poszła do króla, aby upomnieć się o swój dom i swoje pole. A król rozmawiał wtedy z Gehazim, sługą męża Bożego, i rzekł do niego: Opowiedzże mi o wszystkich tych wielkich sprawach, jakich dokonał Elizeusz: A gdy właśnie opowiadał królowi, jak przywrócił życie zmarłemu, oto nadeszła to kobieta, której synowi przywrócił życie, i wniosła przed króla sprawę swojego domu i swojego pola. Gehazi więc rzekł: Panie mój, królu! To jest ta kobieta i to jej syn, któremu Elizeusz przywrócił życie.
Wtedy król zapytał tę kobietę, a ona przedstawiła mu sprawę. Król przydzielił jej więc jednego urzędnika dworskiego z takim rozkazem: Spraw, aby jej zwrócono wszystko, co do niej należy wraz ze wszystkimi plonami pola od dnia, kiedy opuściła kraj, aż do chwili obecnej [2 Kr 8,1–6].
Oto emigrantka po siedmiu latach wraca do ojczystej ziemi. Zgodnie z prawem jej mieszkanie i ziemia, z racji jej wyjazdu za granicę, przeszły na własność króla. Formalnie nie ma więc do czego wracać. Życiowe doświadczenie uczy, że stracić łatwo, ale odzyskać to już trudniejsza sprawa. Niemniej jednak nasza bohaterka wybiera się do króla, by poprosić o zwrot jej dawnego siedliska.
W tym samym czasie król urządził sobie dzień pamięci po proroku Elizeuszu. Zawezwał sługę zmarłego proroka, który niczym bp Dziwisz o papieżu, miał mu opowiadać o dokonaniach Elizeusza. Historii było wiele i jedna była ciekawsza od drugiej, tak że wrażenia wcześniejsze szybko ustępowały miejsca najnowszym.
Gdy Gehazi przeszedł do opowiadania o przywróceniu życia synowi pewnej kobiety, w tym właśnie momencie pojawiła się nasza interesantka. Cóż za niezwykły zbieg okoliczności!? Gehazi aż podskoczył z wrażenia. Panie mój, królu! To jest ta kobieta i to jej syn, któremu Elizeusz przywrócił życie. Jego opowiadanie nagle stało się takie multimedialne ;). Król miał żywy dowód na to, że niczego nie zmyślał.
Czymże jednak było to potwierdzenie wiarygodności sługi Elizeusza w porównaniu z możliwością, jaka w ten sposób otworzyła się przed bezdomną emigrantką? W tej jednej chwili stało się jasne, że jej sprawa została załatwiona pozytywnie! Królewska decyzja. Imiennie wyznaczony do tego urzędnik. Ekwiwalent siedmioletnich plonów za ubiegłe lata na dobry początek. Jednym słowem – życie jest piękne!
Czy coś podobnego może spotkać kogokolwiek z nas? Tajemnicą całej tej sprawy jest to, że ta kobieta miała coś wspólnego z prorokiem Elizeuszem, który w tej historii jest typem Jezusa Chrystusa. Gdyby nie jej wcześniejsze z nim spotkanie – teraz byłaby niczym więcej jak bezimienną interesantką, która zakłóca "memory day" na królewskim dworze.
Czy masz z Jezusem coś wspólnego? Czy spotkałeś się z Nim? Czy okazałeś Mu posłuszeństwo? Jeżeli tak, to Duch Święty nie raz będzie aranżował takie cudowne zbiegi okoliczności w Twoim życiu! Bez mozołu, bez chorobliwej troski, spotka cię niejedno błogosławieństwo. Ucieszą się z tego twoi przyjaciele, a wrogowie aż poczerwienieją z zazdrości, że masz w życiu tak dobrze.
Zaczerpnij w swe duchowe płuca trochę więcej optymizmu. Poczuj się jak uczeń w trakcie wakacyjnej beztroski. Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie [1Pt 5,7].
Sam Bóg zaaranżował te okoliczności, że bezdomna emigrantka odzyskała swój dom i pole. Pan kieruje krokami męża, Wspiera tego, którego droga mu się podoba [Ps 37,23]. Zaufaj kierownictwu Ducha Świętego!
09 lipca, 2010
Syndrom niespokojnego sumienia?
To całkiem normalne, że co jakiś czas opinia publiczna bywa intrygowana rozmaitymi skandalami. Zwróćmy jednak uwagę, że lwia część tych kontrowersji wynika ze szczególnego zainteresowania skandalistów postacią Jezusa. Nie mogą wytrzymać spokojnie ani jednego sezonu, żeby jakoś nie próbowali Go zahaczyć; a to przez Marię Magdalenę, a to przez Judasza, a to przez rzekomy Jego grób, a to przez spalenie Biblii, a to przez jakieś dziwne wieszanie tego i owego na krzyżu...
Najwyraźniej coś ich w tym temacie niepokoi i nurtuje. Coś intrygującego jest dla nich w osobie Jezusa, coś, co – mimo, że otwarcie naśmiewają się z wiary w Niego – każe im wciąż Nim się zajmować.
Dzisiejsza Gazeta Wyborcza donosi o kolejnym kwiatku na tej łące chorobliwego czepiania się postaci Chrystusa. Wydawcy portugalskiej edycji Playboya ku czci zmarłego właśnie pisarza José Saramago, który zasłynął z wyśmiewania wiary w Jezusa jako Syna Bożego, zamieścili sesję zdjęciową z wystylizowanym na Jezusa facetem w roli głównej.
Amerykański koncern Playboy Enterprises, udzielający licencji na wydawanie narodowych edycji czasopisma, zareagował natychmiast, zawieszając wydawanie czasopisma w Portugalii. Zdaniem Amerykanów złamano warunki umowy licencyjnej i naruszono obowiązujące standardy. Tak więc portugalska edycja Playboya póki co już nie istnieje.
Dziwne. Skąd bierze się w ludziach niewierzących taka chorobliwa wręcz potrzeba ciągłego odnoszenia się do osoby Jezusa i atakowania wiary chrześcijańskiej. Skoro ktoś nie wierzy w Jezusa, to czemu wciąż Nim się zajmuje? Osobiście nie lubię diabła, nie jestem jego wyznawcą, więc jak najmniej o nim wspominam. Nie mam potrzeby ciągle o nim mówić, to chyba oczywiste.
Najwyraźniej ta uszczypliwość pod adresem Jezusa i Jego wyznawców, te próby ośmieszenia Jezusa, żeby nie powiedzieć - zajadłość w zwalczaniu prostolinijnej wiary chrześcijańskiej, zdradza jakiś rodzaj duchowego niepokoju. Tak to właśnie jest z Jezusem Chrystusem, że albo czlowiek staje się Jego gorliwym wyznawcą, albo zajadłym przeciwnikiem ;) I jedni, i drudzy dowodzą, że On naprawdę żyje!
Swego czasu młody faryzeusz Saul zaciekle zwalczał uczniów Jezusa. Robił to jednak nie dlatego, że był pewny swoich przekonań, ale dlatego, że był wewnętrznie dziwnie pobudzony. Jakoś intrygowało go i nie dawało mu spokoju, dlaczego młody, inteligentny człowiek imieniem Szczepan z taką radością oddał życie za wiarę w Jezusa. Coś takiego było w postaci Jezusa, że Saul nie potrafił spokojnie przejść obok tego tematu, zajmując się studiowaniem zakonu i budowaniem swojej kariery.
Miał jakąś dziwną obsesję na punkcie Jezusa, aż w końcu usłyszał głos mówiący do niego: Saulu, Saulu, czemu mnie prześladujesz? I rzekł: Kto jesteś, Panie? A On: Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz [Dz 9,4–5]. To był moment zwrotny w życiu tego zaciekłego przeciwnika i prześmiewcy chrześcijaństwa. Nie pomyślał, że tępiąc zwykłych ludzi naraża się Synowi Bożemu, o którym myślał, że umarł i już w ogóle Go nie ma. Tak Saul został przemieniony w apostoła Pawła!
Z powyższego wynika, że i dla każdego, kto dziś na rozmaite sposoby próbuje ośmieszyć Jezusa i Jego naśladowców – wciąż jest nadzieja J
Najwyraźniej coś ich w tym temacie niepokoi i nurtuje. Coś intrygującego jest dla nich w osobie Jezusa, coś, co – mimo, że otwarcie naśmiewają się z wiary w Niego – każe im wciąż Nim się zajmować.
Dzisiejsza Gazeta Wyborcza donosi o kolejnym kwiatku na tej łące chorobliwego czepiania się postaci Chrystusa. Wydawcy portugalskiej edycji Playboya ku czci zmarłego właśnie pisarza José Saramago, który zasłynął z wyśmiewania wiary w Jezusa jako Syna Bożego, zamieścili sesję zdjęciową z wystylizowanym na Jezusa facetem w roli głównej.
Amerykański koncern Playboy Enterprises, udzielający licencji na wydawanie narodowych edycji czasopisma, zareagował natychmiast, zawieszając wydawanie czasopisma w Portugalii. Zdaniem Amerykanów złamano warunki umowy licencyjnej i naruszono obowiązujące standardy. Tak więc portugalska edycja Playboya póki co już nie istnieje.
Dziwne. Skąd bierze się w ludziach niewierzących taka chorobliwa wręcz potrzeba ciągłego odnoszenia się do osoby Jezusa i atakowania wiary chrześcijańskiej. Skoro ktoś nie wierzy w Jezusa, to czemu wciąż Nim się zajmuje? Osobiście nie lubię diabła, nie jestem jego wyznawcą, więc jak najmniej o nim wspominam. Nie mam potrzeby ciągle o nim mówić, to chyba oczywiste.
Najwyraźniej ta uszczypliwość pod adresem Jezusa i Jego wyznawców, te próby ośmieszenia Jezusa, żeby nie powiedzieć - zajadłość w zwalczaniu prostolinijnej wiary chrześcijańskiej, zdradza jakiś rodzaj duchowego niepokoju. Tak to właśnie jest z Jezusem Chrystusem, że albo czlowiek staje się Jego gorliwym wyznawcą, albo zajadłym przeciwnikiem ;) I jedni, i drudzy dowodzą, że On naprawdę żyje!
Swego czasu młody faryzeusz Saul zaciekle zwalczał uczniów Jezusa. Robił to jednak nie dlatego, że był pewny swoich przekonań, ale dlatego, że był wewnętrznie dziwnie pobudzony. Jakoś intrygowało go i nie dawało mu spokoju, dlaczego młody, inteligentny człowiek imieniem Szczepan z taką radością oddał życie za wiarę w Jezusa. Coś takiego było w postaci Jezusa, że Saul nie potrafił spokojnie przejść obok tego tematu, zajmując się studiowaniem zakonu i budowaniem swojej kariery.
Miał jakąś dziwną obsesję na punkcie Jezusa, aż w końcu usłyszał głos mówiący do niego: Saulu, Saulu, czemu mnie prześladujesz? I rzekł: Kto jesteś, Panie? A On: Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz [Dz 9,4–5]. To był moment zwrotny w życiu tego zaciekłego przeciwnika i prześmiewcy chrześcijaństwa. Nie pomyślał, że tępiąc zwykłych ludzi naraża się Synowi Bożemu, o którym myślał, że umarł i już w ogóle Go nie ma. Tak Saul został przemieniony w apostoła Pawła!
Z powyższego wynika, że i dla każdego, kto dziś na rozmaite sposoby próbuje ośmieszyć Jezusa i Jego naśladowców – wciąż jest nadzieja J
08 lipca, 2010
Po co wiedzieć, co komu się przydarzy?
Zapotrzebowanie na sensację sięga już chyba granic absurdu. Oto na okoliczność Mundialu w RPA, światową karierę robi ośmiornica "Paul" z oceanarium w Oberhausen. Ktoś zaaranżował z jej nieświadomym udziałem typowanie zwycięzcy kolejnego meczu i zrobiło się z tego widowisko pokazywane na całym świecie.
Wygląda to w ten sposób, że na dnie akwarium znajdują się dwa otwarte, przezroczyste pudełka, oznaczone flagami krajów, które mają grać zbliżający się mecz. W pudełkach znajdują się małże. Ośmiornica zawsze zabiera tylko jedną - tę, która należy do zwycięskiej drużyny. Jak do tej pory "Paul" nie pomyliła się ani razu.
Wróżby i przepowiednie wzbudzają zaciekawienie pod każdą szerokością geograficzną. Żeruje na tym całkiem pokaźna grupa wróżbitów, jasnowidzów i proroków. Tego rodzaju sensacja, polegająca na przepowiadaniu przyszłych wydarzeń, ma swoich amatorów także w kręgach chrześcijańskich. Prorokowanie, o którym bądź co bądź jest mowa w Nowym Testamencie, dość często zawężają oni do zapowiadania i obwieszczania tego, co ma się wydarzyć.
Już uczniowie Jezusa mieli niezdrowe ciągotki futurystyczne, które należało wyciszyć, wskazując im właściwe pole zainteresowania i aktywności. Rzekł do nich: Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił, ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi [Dz 1,7–8].
Niemniej jednak niektóre środowiska wciąż uganiają się za wiedzą o tym, co kogo czeka. Ostatnio ekscytują się na przykład informacją, że ich liderzy mieli prorocze objawienie w sprawie zbliżającej się śmierci pary prezydenckiej, robiąc przez to wielkie wrażenie na wysoko postawionych politykach i urzędnikach. Nie wiem, jak wielkie uznanie zyskali tym proroctwem w tzw. wyższych sferach, na pewno zaś urastają przez nie do rangi "wielkich mężów Bożych" w oczach swoich zwolenników.
Zauważmy, że w Biblii – owszem – spotykamy objawienia dotyczące zbliżających się wydarzeń, lecz jeśli dotyczyły one konkretnych osób, to zazwyczaj były im osobiście zaprezentowane w celu np. ostrzeżenia, wezwania do upamiętania czy też dodania im otuchy. Duch Święty nie objawia przyszłości ot tak, dla wywołania sensacji, ponieważ On nie zstąpił po to, aby zadziwiać ludzi tym, co wie, lecz po to, aby objawiać Jezusa, przypominać Jego Słowa, przekonywać świat o grzechu, sądzie i sprawiedliwości oraz prowadzić wierzących w codziennym życiu i służbie.
Kto wierzy w Syna Bożego i w Nim trwa, nie dopytuje się o to, co kiedy i komu się przytrafi. Nie martwi się nawet o swój dzień jutrzejszy. Jest skoncentrowany na tym, aby dzisiaj wykonać wolę Bożą. Podczas gdy Żydzi znaków się domagają, a Grecy mądrości poszukują, my zwiastujemy Chrystusa ukrzyżowanego, dla Żydów wprawdzie zgorszenie, a dla pogan głupstwo, natomiast dla powołanych - i Żydów, i Greków, zwiastujemy Chrystusa, który jest mocą Bożą i mądrością Bożą [1Ko 1,22–24].
Jasnowidz, Cyganka czy wróżka z TV prezentują swą tajemną wiedzę, aby zrobić na ludziach wielkie wrażenie, a de facto aby pociągnąć ich za kieszeń. Czy w podobnym duchu mają działać prorocy Pana? Czy takimi środkami i sposobami chcą budować własny autorytet pośród ludzi?
Tego rodzaju myślenie zdradził w Samarii nowoupieczony chrześcijanin imieniem Szymon. Przyzwyczajony do robienia na ludziach wrażenia, chciał nadal podobnie błyszczeć. Wpadł nawet na pomysł, aby uzyskać w tym celu moc Ducha Świętego. Na szczęście apostoł Piotr przerwał owo niezdrowe myślenie i pożądanie sensacji.
Swego czasu król Saul chciał się dowiedzieć, jakie będą wyniki starcia Izraela z Filistynami. Bóg jednak nie dał mu oczekiwanej odpowiedzi. Co wtedy zrobił? Wymyślił sobie alternatywny sposób na zaspokojenie tej ciekawości. Udał się do wróżki. Zapytywał również o wyrocznię wieszczkę, a nie pytał o wyrocznię Pana. On więc pozbawił go życia, władzę królewską zaś przeniósł na Dawida, syna Isajego [1Kn 10,13-14].
Zastanawiam się, po co nam dociekania, co komu jutro się przydarzy? Pismo Święte dostatecznie wyraźnie objawia wieczne przeznaczenie i tych co wierzą w Jezusa Chrystusa, i tych co w Niego uwierzyć nie zamierzają.
Zapraszam do codziennej lektury Biblii, a nie do ciągłego nasłuchiwania, co nowego mają do powiedzenia współcześni jasnowidze i prorocy...
Wygląda to w ten sposób, że na dnie akwarium znajdują się dwa otwarte, przezroczyste pudełka, oznaczone flagami krajów, które mają grać zbliżający się mecz. W pudełkach znajdują się małże. Ośmiornica zawsze zabiera tylko jedną - tę, która należy do zwycięskiej drużyny. Jak do tej pory "Paul" nie pomyliła się ani razu.
Wróżby i przepowiednie wzbudzają zaciekawienie pod każdą szerokością geograficzną. Żeruje na tym całkiem pokaźna grupa wróżbitów, jasnowidzów i proroków. Tego rodzaju sensacja, polegająca na przepowiadaniu przyszłych wydarzeń, ma swoich amatorów także w kręgach chrześcijańskich. Prorokowanie, o którym bądź co bądź jest mowa w Nowym Testamencie, dość często zawężają oni do zapowiadania i obwieszczania tego, co ma się wydarzyć.
Już uczniowie Jezusa mieli niezdrowe ciągotki futurystyczne, które należało wyciszyć, wskazując im właściwe pole zainteresowania i aktywności. Rzekł do nich: Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił, ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi [Dz 1,7–8].
Niemniej jednak niektóre środowiska wciąż uganiają się za wiedzą o tym, co kogo czeka. Ostatnio ekscytują się na przykład informacją, że ich liderzy mieli prorocze objawienie w sprawie zbliżającej się śmierci pary prezydenckiej, robiąc przez to wielkie wrażenie na wysoko postawionych politykach i urzędnikach. Nie wiem, jak wielkie uznanie zyskali tym proroctwem w tzw. wyższych sferach, na pewno zaś urastają przez nie do rangi "wielkich mężów Bożych" w oczach swoich zwolenników.
Zauważmy, że w Biblii – owszem – spotykamy objawienia dotyczące zbliżających się wydarzeń, lecz jeśli dotyczyły one konkretnych osób, to zazwyczaj były im osobiście zaprezentowane w celu np. ostrzeżenia, wezwania do upamiętania czy też dodania im otuchy. Duch Święty nie objawia przyszłości ot tak, dla wywołania sensacji, ponieważ On nie zstąpił po to, aby zadziwiać ludzi tym, co wie, lecz po to, aby objawiać Jezusa, przypominać Jego Słowa, przekonywać świat o grzechu, sądzie i sprawiedliwości oraz prowadzić wierzących w codziennym życiu i służbie.
Kto wierzy w Syna Bożego i w Nim trwa, nie dopytuje się o to, co kiedy i komu się przytrafi. Nie martwi się nawet o swój dzień jutrzejszy. Jest skoncentrowany na tym, aby dzisiaj wykonać wolę Bożą. Podczas gdy Żydzi znaków się domagają, a Grecy mądrości poszukują, my zwiastujemy Chrystusa ukrzyżowanego, dla Żydów wprawdzie zgorszenie, a dla pogan głupstwo, natomiast dla powołanych - i Żydów, i Greków, zwiastujemy Chrystusa, który jest mocą Bożą i mądrością Bożą [1Ko 1,22–24].
Jasnowidz, Cyganka czy wróżka z TV prezentują swą tajemną wiedzę, aby zrobić na ludziach wielkie wrażenie, a de facto aby pociągnąć ich za kieszeń. Czy w podobnym duchu mają działać prorocy Pana? Czy takimi środkami i sposobami chcą budować własny autorytet pośród ludzi?
Tego rodzaju myślenie zdradził w Samarii nowoupieczony chrześcijanin imieniem Szymon. Przyzwyczajony do robienia na ludziach wrażenia, chciał nadal podobnie błyszczeć. Wpadł nawet na pomysł, aby uzyskać w tym celu moc Ducha Świętego. Na szczęście apostoł Piotr przerwał owo niezdrowe myślenie i pożądanie sensacji.
Swego czasu król Saul chciał się dowiedzieć, jakie będą wyniki starcia Izraela z Filistynami. Bóg jednak nie dał mu oczekiwanej odpowiedzi. Co wtedy zrobił? Wymyślił sobie alternatywny sposób na zaspokojenie tej ciekawości. Udał się do wróżki. Zapytywał również o wyrocznię wieszczkę, a nie pytał o wyrocznię Pana. On więc pozbawił go życia, władzę królewską zaś przeniósł na Dawida, syna Isajego [1Kn 10,13-14].
Zastanawiam się, po co nam dociekania, co komu jutro się przydarzy? Pismo Święte dostatecznie wyraźnie objawia wieczne przeznaczenie i tych co wierzą w Jezusa Chrystusa, i tych co w Niego uwierzyć nie zamierzają.
Zapraszam do codziennej lektury Biblii, a nie do ciągłego nasłuchiwania, co nowego mają do powiedzenia współcześni jasnowidze i prorocy...
07 lipca, 2010
Azyl czy przyjazne miejsce pokuty?
Dzisiejsza prasa donosi, że Brytyjczycy będą udzielać azylu homoseksualistom. Sąd Najwyższy w Wielkiej Brytanii wydał właśnie wyrok w sprawie dwóch mężczyzn, którym groziła deportacja do Iranu i Kamerunu, gdzie za swoją orientację seksualną byliby prześladowani. Karą za stosunki homoseksualne w Iranie może być publiczna chłosta lub egzekucja. W Kamerunie zaś geje skazywani są na pobyt w więzieniu od 6 miesięcy do 5 lat.
Sądy niższej instancji na Wyspach odmówiły tym obcokrajowcom udzielenia azylu, sugerując, że mogli oni uniknąć złego traktowania poprzez nieujawnianie swojej seksualności i zachowanie dyskrecji. Jednak Sąd Najwyższy uchylił owe rozstrzygnięcia w ich sprawie.
– "Obiecaliśmy zaprzestanie odmawiania azylu osobom, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich państw, gdzie z powodu swojej orientacji seksualnej groziło im więzienie, tortury lub nawet egzekucja" – powiedziała Theresa May, brytyjska minister spraw wewnętrznych i minister ds. kobiet i równości, komentując decyzję Sądu Najwyższego. – "Odsyłanie ludzi do domu i oczekiwanie od nich, aby ukrywali swoją seksualność w celu uniknięcia prześladowań jest niedopuszczalne".
Tak oto Wielka Brytania, podobnie jak np. niektóre Stany w USA, staje się miejscem dość ryzykownie pojętego azylu. Obywatel dyscyplinowany za życie niezgodne z przyjętymi w swym kraju normami etycznymi może przenieść się do Zjednoczonego Królestwa i tam zyskać pełną aprobatę.
Mamy więc do czynienia z nowym rodzajem azylu. Azylem etyczno–moralnym, który jednak należy odróżnić od ogólnie zrozumiałego i popieranego azylu politycznego. Czy jest to słuszna decyzja? Czy nie ingeruje ona zbyt głęboko w prawo i możliwości kierowania się poszczególnych narodów swoimi zasadami moralnymi? A co, gdy któregoś dnia o taki azyl poproszą np. złodzieje?
Z lektury Biblii wynika, że chociaż Bóg miłuje grzeszników, to jednak im nie pobłaża i nie stwarza im azylu, umożliwiającego im dalsze i swobodne praktykowanie grzechu. Biblia, zapewniając o łasce Bożej i usprawiedliwieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa, wzywa grzeszników do upamiętania.
Owszem, przyłapana na cudzołóstwie kobieta, zasługująca wg zakonu Mojżeszowego na ukamienowanie, została przez Jezusa ocalona od śmierci. Lecz Jezus nie zaproponował jej azylu w stylu brytyjskim. Wtedy rzekł Jezus: I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz [Jn 8,11].
Tak właśnie pojmuję rolę chrześcijańskiego zboru we współczesnym świecie.
Sądy niższej instancji na Wyspach odmówiły tym obcokrajowcom udzielenia azylu, sugerując, że mogli oni uniknąć złego traktowania poprzez nieujawnianie swojej seksualności i zachowanie dyskrecji. Jednak Sąd Najwyższy uchylił owe rozstrzygnięcia w ich sprawie.
– "Obiecaliśmy zaprzestanie odmawiania azylu osobom, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich państw, gdzie z powodu swojej orientacji seksualnej groziło im więzienie, tortury lub nawet egzekucja" – powiedziała Theresa May, brytyjska minister spraw wewnętrznych i minister ds. kobiet i równości, komentując decyzję Sądu Najwyższego. – "Odsyłanie ludzi do domu i oczekiwanie od nich, aby ukrywali swoją seksualność w celu uniknięcia prześladowań jest niedopuszczalne".
Tak oto Wielka Brytania, podobnie jak np. niektóre Stany w USA, staje się miejscem dość ryzykownie pojętego azylu. Obywatel dyscyplinowany za życie niezgodne z przyjętymi w swym kraju normami etycznymi może przenieść się do Zjednoczonego Królestwa i tam zyskać pełną aprobatę.
Mamy więc do czynienia z nowym rodzajem azylu. Azylem etyczno–moralnym, który jednak należy odróżnić od ogólnie zrozumiałego i popieranego azylu politycznego. Czy jest to słuszna decyzja? Czy nie ingeruje ona zbyt głęboko w prawo i możliwości kierowania się poszczególnych narodów swoimi zasadami moralnymi? A co, gdy któregoś dnia o taki azyl poproszą np. złodzieje?
Z lektury Biblii wynika, że chociaż Bóg miłuje grzeszników, to jednak im nie pobłaża i nie stwarza im azylu, umożliwiającego im dalsze i swobodne praktykowanie grzechu. Biblia, zapewniając o łasce Bożej i usprawiedliwieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa, wzywa grzeszników do upamiętania.
Owszem, przyłapana na cudzołóstwie kobieta, zasługująca wg zakonu Mojżeszowego na ukamienowanie, została przez Jezusa ocalona od śmierci. Lecz Jezus nie zaproponował jej azylu w stylu brytyjskim. Wtedy rzekł Jezus: I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz [Jn 8,11].
Tak właśnie pojmuję rolę chrześcijańskiego zboru we współczesnym świecie.
06 lipca, 2010
Kazania i miejsce do ich wygłaszania
Nie wszyscy wiedzą, że na sto lat przed Marcinem Lutrem i Wielką Reformacją w Kościele Zachodnim, z podobnymi postulatami wśród naszych południowych sąsiadów wystąpił Jan Hus, człowiek absolutnie wybitny i w niezwykłym stopniu oddany głoszeniu Słowa Bożego.
6 lipca 1415 roku decyzją Soboru Kościoła Rzymskokatolickiego w Konstancji ten wielki czeski reformator religijny i bohater narodowy spalony został na stosie jako heretyk. Pisałem o tym w ubiegłym roku. Władza kościelna nie lubi jednostek wybitnych. Religijni przywódcy Izraela nie mogli znieść obecności Jezusa, potem św. Pawła i innych apostołów. Podobny los spotkał wielu prawdziwych sług Słowa Bożego w następnych wiekach.
Ta historia powtarza się we wszystkich epokach i środowiskach. Tam gdzie przywództwo religijne zaczyna być rozumiane jako władza, tam dochodzi do eliminowania postaci wybitnych, a przynajmniej do zepchnięcia ich na margines. Lecz nie o tym dzisiaj chcę pisać.
Wspominając Jana Husa jako wybitnego głosiciela Słowa Bożego, myślę dziś o roli należytego miejsca do wygłaszania kazań. Na przyklad, takim miejscem dla kaznodziejstwa Charlesa Spurgeona w Londynie była Metropolitan Tabernacle, mogąca pomieścić pięć i pół tysiąca słuchaczy. Miejscem wygłaszania kazań Jana Husa była natomiast Kaplica Betlejemska w Pradze (czes. Betlémská kaple v Praze).
Kaplica ta powstała w 1391 roku w tym celu, aby kazania mogły być tu wygłaszane wyłącznie po czesku (a nie po łacinie i niemiecku, jak w pozostałych kościołach). W jej wnętrzu dominowała kazalnica, a nie ołtarz, co podkreślało przeznaczenie świątyni. Mieściło się w niej około trzy tysiące osób. Właśnie w Kaplicy Betlejemskiej od 1402 roku wygłaszał kazania Jan Hus, przyciągając tłumy słuchaczy. Po jego męczeńskiej śmierci z jej ambony przemawiali kolejni oddani Bogu kaznodzieje.
Oczywiście, Słowo Boże należy głosić wszędzie, gdzie tylko można i gdzie tylko ludzie chcą go posłuchać. Lecz kazanie Słowa Bożego – to przecież tak wielkie wydarzenie, że warte jest i godne przygotowania mu specjalnego miejsca. Nota bene takim miejscem powinna być każda sala zgromadzeń chrześcijańskiego zboru. Nie perkusja, nie wygodne fotele, nie flagi, nie szeroki podest do tańca ani też sala gimnastyczna, a właśnie kazalnica powinna być jego najważniejszym urządzeniem!
Słowo Boże uświęca miejsce, w którym jest głoszone. Zabiegam o budowę takiego obiektu w Gdańsku. Szczerzę pragnę w moim mieście zbudować dom dla zwiastowania Słowa Bożego! I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,14]. Nie chcę przez to powiedzieć, że miejsca już istniejące nie spełniają należycie swej roli. Dobrze, że są. Oby jak najwięcej było takich kazalnic, z których głoszona jest zdrowa nauka Słowa Bożego.
Nie mam jednak złudzeń, że będą coraz większą rzadkością. Motywuje mnie następujące wezwanie Biblii: Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom ale ty bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją. [2Tm 4,2-5].
Wiosną tego roku widziałem Metropolitan Tabernacle Charlesa Spurgeona w Londynie. W tym miesiącu – jeśli Bóg pozwoli – odwiedzę Kaplicę Betlejemską Jana Husa w Pradze. Któregoś dnia, stosownie do łaski Bożej, która nam jest dana, zapoczątkujemy historię podobnego miejsca w Gdańsku. Póki co, czynię o to starania.
6 lipca 1415 roku decyzją Soboru Kościoła Rzymskokatolickiego w Konstancji ten wielki czeski reformator religijny i bohater narodowy spalony został na stosie jako heretyk. Pisałem o tym w ubiegłym roku. Władza kościelna nie lubi jednostek wybitnych. Religijni przywódcy Izraela nie mogli znieść obecności Jezusa, potem św. Pawła i innych apostołów. Podobny los spotkał wielu prawdziwych sług Słowa Bożego w następnych wiekach.
Ta historia powtarza się we wszystkich epokach i środowiskach. Tam gdzie przywództwo religijne zaczyna być rozumiane jako władza, tam dochodzi do eliminowania postaci wybitnych, a przynajmniej do zepchnięcia ich na margines. Lecz nie o tym dzisiaj chcę pisać.
Wspominając Jana Husa jako wybitnego głosiciela Słowa Bożego, myślę dziś o roli należytego miejsca do wygłaszania kazań. Na przyklad, takim miejscem dla kaznodziejstwa Charlesa Spurgeona w Londynie była Metropolitan Tabernacle, mogąca pomieścić pięć i pół tysiąca słuchaczy. Miejscem wygłaszania kazań Jana Husa była natomiast Kaplica Betlejemska w Pradze (czes. Betlémská kaple v Praze).
Kaplica ta powstała w 1391 roku w tym celu, aby kazania mogły być tu wygłaszane wyłącznie po czesku (a nie po łacinie i niemiecku, jak w pozostałych kościołach). W jej wnętrzu dominowała kazalnica, a nie ołtarz, co podkreślało przeznaczenie świątyni. Mieściło się w niej około trzy tysiące osób. Właśnie w Kaplicy Betlejemskiej od 1402 roku wygłaszał kazania Jan Hus, przyciągając tłumy słuchaczy. Po jego męczeńskiej śmierci z jej ambony przemawiali kolejni oddani Bogu kaznodzieje.
Oczywiście, Słowo Boże należy głosić wszędzie, gdzie tylko można i gdzie tylko ludzie chcą go posłuchać. Lecz kazanie Słowa Bożego – to przecież tak wielkie wydarzenie, że warte jest i godne przygotowania mu specjalnego miejsca. Nota bene takim miejscem powinna być każda sala zgromadzeń chrześcijańskiego zboru. Nie perkusja, nie wygodne fotele, nie flagi, nie szeroki podest do tańca ani też sala gimnastyczna, a właśnie kazalnica powinna być jego najważniejszym urządzeniem!
Słowo Boże uświęca miejsce, w którym jest głoszone. Zabiegam o budowę takiego obiektu w Gdańsku. Szczerzę pragnę w moim mieście zbudować dom dla zwiastowania Słowa Bożego! I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,14]. Nie chcę przez to powiedzieć, że miejsca już istniejące nie spełniają należycie swej roli. Dobrze, że są. Oby jak najwięcej było takich kazalnic, z których głoszona jest zdrowa nauka Słowa Bożego.
Nie mam jednak złudzeń, że będą coraz większą rzadkością. Motywuje mnie następujące wezwanie Biblii: Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom ale ty bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją. [2Tm 4,2-5].
Wiosną tego roku widziałem Metropolitan Tabernacle Charlesa Spurgeona w Londynie. W tym miesiącu – jeśli Bóg pozwoli – odwiedzę Kaplicę Betlejemską Jana Husa w Pradze. Któregoś dnia, stosownie do łaski Bożej, która nam jest dana, zapoczątkujemy historię podobnego miejsca w Gdańsku. Póki co, czynię o to starania.
05 lipca, 2010
Kto ją zbuduje?
Już wiadomo. Z grona niemal 31 milionów uprawnionych do głosowania Polaków 55 % poszło wczoraj do urn wyborczych i stosunkiem głosów 53,01% do 46,99% wybraliśmy Pana Bronisława Komorowskiego na nowego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Trudno byłoby się spodziewać, że hasło wyborcze Prezydenta Elekta – "Zgoda buduje" nie będzie teraz konfrontowane z rzeczywistością. A ta uświadamia, że zgoda, choć niewątpliwie bardzo pożądana, wciąż jest nad Wisłą dobrem bardzo kruchym i deficytowym.
Sympatyczne wręczenie kwiatów i wymiana miłych grzeczności pomiędzy szefostwem obydwu komitetów wyborczych po zakończeniu rywalizacji, oraz gratulacje Jarosława Kaczyńskiego niestety nie zamieniły zwaśnionych obozów politycznych w zgodne grono budowniczych.
Zgoda nie jest wartością samorodną, istniejącą niezależnie od ludzkich intencji i zachowań. Zgoda to wypadkowa postaw wszystkich zaangażowanych stron. Trzeba ją najpierw mieć we własnym sercu, a potem proponować ją innym.
Możemy wnieść w życie innych tylko to, co sami posiadamy. Srebra i złota nie mam, lecz co mam, to ci daję [Dz 3,6]. Jednak nasza oferta, choćby nie wiem jak pozytywna i szczera, jeśli ma okazać się skuteczna, potrzebuje odzewu. A gdy do jakiegoś domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój domowi temu. A jeśli tam będzie syn pokoju, spocznie na nim pokój wasz, a jeśli nie, wróci do was [Łk 10,5–6]. Od tego zależy, co dalej będzie się działo.
Innymi słowy, aby zgoda rzeczywiście zaistniała, nie wystarczy rzucić w medialną przestrzeń pięknego hasła. Najpierw należy złożyć poważną i uczciwą ofertę zgody. A owoc sprawiedliwości bywa zasiewany w pokoju przez tych, którzy pokój czynią [Jk 3,18]. Z drugiej zaś strony ważne, aby ręka wyciągnięta w przyjaznym geście nie spotkała się z zaciśniętą pięścią, jak to bywało w życiu Psalmisty: Ja jestem za pokojem, ale gdy przemówię, oni są za walką [Ps 120,7].
Pomyślmy o zgodzie z naszymi domownikami, krewnymi, sąsiadami i współpracownikami. Niechby to 'wczorajsze' hasło wyborcze posłużyło nam dzisiaj, choćby tylko jako bodziec do autorefleksji nad stanem naszych relacji z najbliższymi.
Wtedy śmiało będziemy mogli powiedzieć, że gasnące już emocje wyborcze na coś się nam osobiście przydały...
Trudno byłoby się spodziewać, że hasło wyborcze Prezydenta Elekta – "Zgoda buduje" nie będzie teraz konfrontowane z rzeczywistością. A ta uświadamia, że zgoda, choć niewątpliwie bardzo pożądana, wciąż jest nad Wisłą dobrem bardzo kruchym i deficytowym.
Sympatyczne wręczenie kwiatów i wymiana miłych grzeczności pomiędzy szefostwem obydwu komitetów wyborczych po zakończeniu rywalizacji, oraz gratulacje Jarosława Kaczyńskiego niestety nie zamieniły zwaśnionych obozów politycznych w zgodne grono budowniczych.
Zgoda nie jest wartością samorodną, istniejącą niezależnie od ludzkich intencji i zachowań. Zgoda to wypadkowa postaw wszystkich zaangażowanych stron. Trzeba ją najpierw mieć we własnym sercu, a potem proponować ją innym.
Możemy wnieść w życie innych tylko to, co sami posiadamy. Srebra i złota nie mam, lecz co mam, to ci daję [Dz 3,6]. Jednak nasza oferta, choćby nie wiem jak pozytywna i szczera, jeśli ma okazać się skuteczna, potrzebuje odzewu. A gdy do jakiegoś domu wejdziecie, najpierw mówcie: Pokój domowi temu. A jeśli tam będzie syn pokoju, spocznie na nim pokój wasz, a jeśli nie, wróci do was [Łk 10,5–6]. Od tego zależy, co dalej będzie się działo.
Innymi słowy, aby zgoda rzeczywiście zaistniała, nie wystarczy rzucić w medialną przestrzeń pięknego hasła. Najpierw należy złożyć poważną i uczciwą ofertę zgody. A owoc sprawiedliwości bywa zasiewany w pokoju przez tych, którzy pokój czynią [Jk 3,18]. Z drugiej zaś strony ważne, aby ręka wyciągnięta w przyjaznym geście nie spotkała się z zaciśniętą pięścią, jak to bywało w życiu Psalmisty: Ja jestem za pokojem, ale gdy przemówię, oni są za walką [Ps 120,7].
Pomyślmy o zgodzie z naszymi domownikami, krewnymi, sąsiadami i współpracownikami. Niechby to 'wczorajsze' hasło wyborcze posłużyło nam dzisiaj, choćby tylko jako bodziec do autorefleksji nad stanem naszych relacji z najbliższymi.
Wtedy śmiało będziemy mogli powiedzieć, że gasnące już emocje wyborcze na coś się nam osobiście przydały...
03 lipca, 2010
Cisza wyborcza
Trwa cisza wyborcza. Zgodnie z zamysłem ustawodawcy jest ona konieczna tuż przed wyborami, aby nikt idąc do urny nie był manipulowany, aby każdy dokonywał wyboru zgodnie z osobistym namysłem i bez presji zewnętrznej.
Raczej wszyscy uznajemy tę praktykę za słuszną i konieczną. Już wcześniej otrzymaliśmy potrzebne nam informacje. Teraz chcemy je przemyśleć, wyrobić sobie swój osobisty pogląd i w spokoju podjąć decyzję. Nie chcemy by w chwili naszego glosowania ktoś stał nad urną i wołał, kogo powinniśmy wybrać.
Mając powyższe na uwadze zastanawiam się, dlaczego podobnej zasady nie trzymają się współcześni ewangeliści i pastorzy podczas spotkań ewangelizacyjnych? Bardzo dobrze, że zgodnie z wezwaniem Jezusa głoszą ewangelię. Wiara do ludzkich serc przychodzi przez słuchanie Słowa Bożego. A jak mają uwierzyć w tego, o którym nie słyszeli? A jak usłyszeć, jeśli nie ma tego, który zwiastuje? [Rz 10,14]. Słowo Boże głoszone w mocy Ducha Świętego objawia Jezusa Chrystusa poruszając serca i umysły!
Czy jednak jest to stosowne i uczciwe, by grając na ludzkich uczuciach, używając wzruszających historyjek i nastrojowej muzyki naciskać na ludzi i niejako wymuszać decyzję o wybraniu Jezusa? Czy tak wybrany sposób życia może być trwały? Czy gdy pryśnie czar imprezy ewangelizacyjnej, gdy człowiek pozostanie sam na sam ze swoimi myślami i codziennym życiem, będzie obstawał przy wcześniejszym wyborze? Czy podjąłby podobną decyzję, gdyby po ewangelizacji zaproponować mu ciszę wyborczą i odesłać go do domu?
Jezus powiedział: Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał [Jn 6,44]. W jaki sposób Ojciec pociąga grzesznika i przyprowadza go do stóp Zbawiciela?
Myślę, że jakkolwiek hałaśliwa i sugestywna byłaby kampania ewangelizacyjna, grzesznik, aby jego wybór mógł być samodzielny i trwały, potrzebuje jednak ciszy wyborczej. Co wy na to?
02 lipca, 2010
Wakacyjna przestroga przed 'leśnym jeziorem'
Trwają wakacje. Czas większego niż zwykle kontaktu z przyrodą i przeróżnymi ludźmi. Pora nowych odkryć i wzmożone zapotrzebowanie na przygodę. Mniej obowiązków, więc większa otwartość na wszystko.
Miłośnicy pieszych wędrówek gdzieś głęboko w lesie mogą natknąć się czasem na staw lub niewielkie jezioro. Leśne jeziora kryją w sobie liczne tajemnice. Są urokliwe. Przyciągają. Kuszą. Wywołują tym większy dreszczyk emocji, że nikt ich dobrze nie zbadał i nie wiadomo, co w nich można napotkać.
Otrzymałem dziś link do strony zapraszającej do "leśnego jeziora". Miły głos, uchodzącej w niektórych środowiskach za prorokinię, kobiety opisuje jego walory i wprowadza słuchacza do wody. Stuminutowy seans relaksacyjny ma rzekomo pomóc słuchaczowi zobaczyć prawdziwy obraz Boga i siebie samego. Jest adresowany do osób w depresji, zalęknionych, pod presją, ze złamanym sercem, w żałobie i z ciężkimi doświadczeniami w przeszłości. Także do ludzi będących w konflikcie ze swoimi bliskimi.
Sugestywny głos lektorki rozbudza wyobraźnię i prowadzi myśli słuchacza rozmaitymi jej ścieżkami, udzielając autorytatywnych objaśnień. Opisuje 'ojcowskie serce Boga' i kontakt z 'ojcem w niebie', jak gdyby dotyczył on każdego słuchacza, bez względu na jego osobisty stosunek do Jezusa Chrystusa. Od czasu do czasu przywołuje jakiś fragment Pisma, zupełnie nie dbając o to, kogo te święte słowa faktycznie dotyczą. Są one tak wkomponowane, by zrobić wrażenie biblijnego oparcia dla całości seansu i jego pozytywnych konkluzji.
Seans w "leśnym jeziorze" kojarzy mi się z głośną powieścią "Chata", o której pisałem w maju ubiegłego roku. Ma w każdym bądź razie podobny wydźwięk, miłymi i słodkimi słowami mniej więcej tak samo zaciemniając rzeczywisty obraz Trójjedynego Boga.
Nie miejsce i nie czas na szczegółową analizę dziwnej i niepokojącej toni "leśnego jeziora". Jedno wszakże ciśnie mi się do głowy. Gdy słuchałem głosu znanej mi osobiście lektorki, która w pewnym sensie stała się "medium" dla jakiegoś gościa spod Norymbergii, serce mi drżało dokąd może nas zaprowadzić tak popularne ostatnio oddawanie kobietom przywództwa i nauczania w Kościele.
Najwidoczniej natchniony Duchem Świętym apostoł Paweł wiedział coś o tym, gdy pisał: nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża; natomiast powinna zachowywać się spokojnie. Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech [1Tm 2,12–14].
Urokliwość leśnych jezior jest niewątpliwą atrakcją. Kryje jednak w sobie jakiś dziwny rodzaj niebezpieczeństwa. Można się nimi zachwycać i jednocześnie można się w nich pogrążyć. Ja tam wolę wiedzieć na czym stoję. Przecież Bóg objawił pewną i jawną drogę, która ma obietnicę teraźniejszego i przyszłego życia. Jest to prostolinijna wiara w Jezus Chrystusa. Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus [1Ko 3,11].
Być może w te wakacje ktoś będzie chciał nas zaciągnąć do jakiegoś kolejnego 'leśnego jeziora'. Wszakże fundament Boży stoi niewzruszony, a ma taką pieczęć na sobie: Zna Pan tych, którzy są jego, i: Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa imienia Pańskiego [2Tm 2,19]. Prawdziwy chrześcijanin nie potrzebuje senasów terapeutycznych. Wiara w Jezusa i upamiętanie z grzechów to fundament pewności zbawienia pod każdym względem!
Nie dajmy się zwodzić zmyślonym opowieściom. Weźmy do ręki Biblię, w prostych słowach modlitwy porozmawiajmy z Bogiem, wyznając wiarę w Syna Bożego oraz oddając Mu swoje serce. Zadbajmy też o kontakt z prawdziwymi chrześcijanami, umawiając się z nimi na rozmowę i biorąc udział w nabożeństwie ze zdrowym biblijnym nauczaniem. A gdy tak zrobimy, to po prostu żyjmy! Cieszmy się prostym życiem z Jezusem!
Urokliwe 'leśne jeziora' omijajmy szerokim łukiem, bo nawet ich brzegi bywają niebezpieczne...
Miłośnicy pieszych wędrówek gdzieś głęboko w lesie mogą natknąć się czasem na staw lub niewielkie jezioro. Leśne jeziora kryją w sobie liczne tajemnice. Są urokliwe. Przyciągają. Kuszą. Wywołują tym większy dreszczyk emocji, że nikt ich dobrze nie zbadał i nie wiadomo, co w nich można napotkać.
Otrzymałem dziś link do strony zapraszającej do "leśnego jeziora". Miły głos, uchodzącej w niektórych środowiskach za prorokinię, kobiety opisuje jego walory i wprowadza słuchacza do wody. Stuminutowy seans relaksacyjny ma rzekomo pomóc słuchaczowi zobaczyć prawdziwy obraz Boga i siebie samego. Jest adresowany do osób w depresji, zalęknionych, pod presją, ze złamanym sercem, w żałobie i z ciężkimi doświadczeniami w przeszłości. Także do ludzi będących w konflikcie ze swoimi bliskimi.
Sugestywny głos lektorki rozbudza wyobraźnię i prowadzi myśli słuchacza rozmaitymi jej ścieżkami, udzielając autorytatywnych objaśnień. Opisuje 'ojcowskie serce Boga' i kontakt z 'ojcem w niebie', jak gdyby dotyczył on każdego słuchacza, bez względu na jego osobisty stosunek do Jezusa Chrystusa. Od czasu do czasu przywołuje jakiś fragment Pisma, zupełnie nie dbając o to, kogo te święte słowa faktycznie dotyczą. Są one tak wkomponowane, by zrobić wrażenie biblijnego oparcia dla całości seansu i jego pozytywnych konkluzji.
Seans w "leśnym jeziorze" kojarzy mi się z głośną powieścią "Chata", o której pisałem w maju ubiegłego roku. Ma w każdym bądź razie podobny wydźwięk, miłymi i słodkimi słowami mniej więcej tak samo zaciemniając rzeczywisty obraz Trójjedynego Boga.
Nie miejsce i nie czas na szczegółową analizę dziwnej i niepokojącej toni "leśnego jeziora". Jedno wszakże ciśnie mi się do głowy. Gdy słuchałem głosu znanej mi osobiście lektorki, która w pewnym sensie stała się "medium" dla jakiegoś gościa spod Norymbergii, serce mi drżało dokąd może nas zaprowadzić tak popularne ostatnio oddawanie kobietom przywództwa i nauczania w Kościele.
Najwidoczniej natchniony Duchem Świętym apostoł Paweł wiedział coś o tym, gdy pisał: nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża; natomiast powinna zachowywać się spokojnie. Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech [1Tm 2,12–14].
Urokliwość leśnych jezior jest niewątpliwą atrakcją. Kryje jednak w sobie jakiś dziwny rodzaj niebezpieczeństwa. Można się nimi zachwycać i jednocześnie można się w nich pogrążyć. Ja tam wolę wiedzieć na czym stoję. Przecież Bóg objawił pewną i jawną drogę, która ma obietnicę teraźniejszego i przyszłego życia. Jest to prostolinijna wiara w Jezus Chrystusa. Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus [1Ko 3,11].
Być może w te wakacje ktoś będzie chciał nas zaciągnąć do jakiegoś kolejnego 'leśnego jeziora'. Wszakże fundament Boży stoi niewzruszony, a ma taką pieczęć na sobie: Zna Pan tych, którzy są jego, i: Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa imienia Pańskiego [2Tm 2,19]. Prawdziwy chrześcijanin nie potrzebuje senasów terapeutycznych. Wiara w Jezusa i upamiętanie z grzechów to fundament pewności zbawienia pod każdym względem!
Nie dajmy się zwodzić zmyślonym opowieściom. Weźmy do ręki Biblię, w prostych słowach modlitwy porozmawiajmy z Bogiem, wyznając wiarę w Syna Bożego oraz oddając Mu swoje serce. Zadbajmy też o kontakt z prawdziwymi chrześcijanami, umawiając się z nimi na rozmowę i biorąc udział w nabożeństwie ze zdrowym biblijnym nauczaniem. A gdy tak zrobimy, to po prostu żyjmy! Cieszmy się prostym życiem z Jezusem!
Urokliwe 'leśne jeziora' omijajmy szerokim łukiem, bo nawet ich brzegi bywają niebezpieczne...
01 lipca, 2010
Legalny reprezentant?
Trwające wybory prezydenckie to zbiorowa decyzja narodu, kto w najbliższych latach będzie nas reprezentował. Zwycięzca tych wyborów uzyska prawo do występowania w imieniu narodu. Kto chce reprezentować cały naród, potrzebuje od tego narodu w powszechnych wyborach uzyskać mandat zaufania. Wtedy uzyskuje prawo do posługiwania się prezydenckim proporcem. Staje się Prezydentem.
A jak jest z reprezentowaniem Boga? Kto faktycznie otrzymał od Boga taki mandat zaufania? W jaki sposób uzyskujemy prawo do występowania w imieniu Jezusa Chrystusa? Czy każdy człowiek ma prawo w swoim działaniu powoływać się na Boga?
Biblia jak najbardziej mówi o takim prawie danym ludziom przez Boga. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony. A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją [Mk 16,16–18]. Tak więc ludzie mogą i mają prawo działać w imieniu Jezusa.
Wydaje się przy tym zrozumiałe, że aby mieć prawo do reprezentowania Boga, trzeba być przez Niego do tego wybranym i upoważnionym. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18]. Mamy w historii takie przypadki, gdy było wiadomo, że ludzie występujący z imieniem Bożym na ustach, albo na pasach, z całą pewnością Boga nie reprezentowali. Syn Boży do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli. Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga [Jn 1,12–13].
Gdyby któryś z kandydatów na prezydenta, przed ostateczną decyzją społeczeństwa, już teraz zaczął twierdzić o sobie, że jest prezydentem, to jego słowa byłyby bezprawne. Podobnie, gdyby już jako prezydent po dopuszczeniu się jakiegoś haniebnego czynu i pozbawieniu go przez Trybunał Narodowy godności prezydenta, nadal przedstawiał się jako reprezentant narodu, także popełniałby bezprawie.
Taka jest prawda. Kto nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma prawa działać w imieniu Jezusa. A nawet ten, kto został Jego uczniem powinien pamiętać, że Jezus nie daje nam prawa do występowania w Jego imieniu dożywotnio, niezależnie od jakości naszego życia i stanu naszej wiary. Bo ci, którzy dobrze służbę pełnili, zyskują sobie wysokie stanowisko i prawo występowania w sprawie wiary, która jest w Chrystusie Jezusie [1Tm 3,13].
Jest wielu takich, którzy bezprawnie powołują się na Jezusa i chcą uchodzić za Jego reprezentantów. Czasem Bóg od razu ujawnia to nadużycie. A niektórzy z wędrownych zaklinaczy żydowskich próbowali wzywać imienia Pana Jezusa nad tymi, którzy mieli złe duchy, mówiąc: Zaklinam was przez Jezusa, którego głosi Paweł. A było siedmiu synów niejakiego Scewy, arcykapłana żydowskiego, którzy to czynili. A odpowiadając zły duch, rzekł im: Jezusa znam i wiem, kim jest Paweł, lecz wy coście za jedni? I rzucił się na nich ów człowiek, w którym był zły duch, przemógł ich i pognębił, tak iż nadzy i poranieni uciekli z owego domu [Dz 19,13–16].
Zasadniczo jednak działalność samozwańczych reprezentantów Jezusa zostanie zdemaskowana dopiero na końcu. W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie [Mt 7,22–23].
Kto naprawdę jest legalnym reprezentantem Chrystusa? Lepiej teraz sprawdzić swoje serce i poglądy w świetle Biblii, żeby na końcu drogi nie stanąć pod zarzutem czynienia bezprawia...
A jak jest z reprezentowaniem Boga? Kto faktycznie otrzymał od Boga taki mandat zaufania? W jaki sposób uzyskujemy prawo do występowania w imieniu Jezusa Chrystusa? Czy każdy człowiek ma prawo w swoim działaniu powoływać się na Boga?
Biblia jak najbardziej mówi o takim prawie danym ludziom przez Boga. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony. A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją [Mk 16,16–18]. Tak więc ludzie mogą i mają prawo działać w imieniu Jezusa.
Wydaje się przy tym zrozumiałe, że aby mieć prawo do reprezentowania Boga, trzeba być przez Niego do tego wybranym i upoważnionym. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18]. Mamy w historii takie przypadki, gdy było wiadomo, że ludzie występujący z imieniem Bożym na ustach, albo na pasach, z całą pewnością Boga nie reprezentowali. Syn Boży do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli. Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga [Jn 1,12–13].
Gdyby któryś z kandydatów na prezydenta, przed ostateczną decyzją społeczeństwa, już teraz zaczął twierdzić o sobie, że jest prezydentem, to jego słowa byłyby bezprawne. Podobnie, gdyby już jako prezydent po dopuszczeniu się jakiegoś haniebnego czynu i pozbawieniu go przez Trybunał Narodowy godności prezydenta, nadal przedstawiał się jako reprezentant narodu, także popełniałby bezprawie.
Taka jest prawda. Kto nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma prawa działać w imieniu Jezusa. A nawet ten, kto został Jego uczniem powinien pamiętać, że Jezus nie daje nam prawa do występowania w Jego imieniu dożywotnio, niezależnie od jakości naszego życia i stanu naszej wiary. Bo ci, którzy dobrze służbę pełnili, zyskują sobie wysokie stanowisko i prawo występowania w sprawie wiary, która jest w Chrystusie Jezusie [1Tm 3,13].
Jest wielu takich, którzy bezprawnie powołują się na Jezusa i chcą uchodzić za Jego reprezentantów. Czasem Bóg od razu ujawnia to nadużycie. A niektórzy z wędrownych zaklinaczy żydowskich próbowali wzywać imienia Pana Jezusa nad tymi, którzy mieli złe duchy, mówiąc: Zaklinam was przez Jezusa, którego głosi Paweł. A było siedmiu synów niejakiego Scewy, arcykapłana żydowskiego, którzy to czynili. A odpowiadając zły duch, rzekł im: Jezusa znam i wiem, kim jest Paweł, lecz wy coście za jedni? I rzucił się na nich ów człowiek, w którym był zły duch, przemógł ich i pognębił, tak iż nadzy i poranieni uciekli z owego domu [Dz 19,13–16].
Zasadniczo jednak działalność samozwańczych reprezentantów Jezusa zostanie zdemaskowana dopiero na końcu. W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie [Mt 7,22–23].
Kto naprawdę jest legalnym reprezentantem Chrystusa? Lepiej teraz sprawdzić swoje serce i poglądy w świetle Biblii, żeby na końcu drogi nie stanąć pod zarzutem czynienia bezprawia...