27 października, 2020

Aby objawić wielkość dzieł Bożych

Strumienie łez płyną z moich oczu, dlatego że Twe Prawo jest deptane - w natchnieniu Ducha Świętego napisał kiedyś król Dawid [Ps 119,136]. Podobne emocje towarzyszą dzisiaj mnie, gdy obserwuję w Polsce walkę o prawo do aborcji. I bynajmniej nie mam tu na myśli poglądów i zachowania ludzi nieodrodzonych duchowo. Prawo Boże zostało nadane Wybranym i oni są obowiązani go strzec. Wszyscy inni żyją, jak żyją. Ich sprawa. Bóg nie oczekiwał, aby Izraelici narzucali innym narodom Prawo obowiązujące w Izraelu. Mogły one sobie żyć po swojemu. Chyba, że ktoś chciał się przyłączyć do synów Izraela i żyć w ich ziemi. Wtedy zaczynało go obowiązywać Prawo Boże. Dawid płakał, bo Prawo Boże było deptane w samym Izraelu. I ja dzisiaj, pisząc te słowa, mam na uwadze jedynie kręgi biblijnego chrześcijaństwa. 

Słowo Boże w Ewangelii św. Jana przybliża historię, która może być nam bardzo pomocna w biblijnym spojrzeniu na obecną sytuację. Na swojej drodze zobaczył Jezus człowieka niewidomego od urodzenia. Wtedy Jego uczniowie zapytali Go: Mistrzu, kto zgrzeszył, on czy jego rodzicie, że się urodził niewidomy? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice. Stało się tak po to, aby Bóg mógł na nim objawić wielkość swoich dzieł [Jn 9,1-3]. Co Jezus miał na myśli, w tak intrygujący sposób odpowiadając swoim uczniom? 

 Wszyscy zgodnie odczytujemy słowa PANA jako zapowiedź cudownego uzdrowienia owego człowieka. Dalsza lektura 9. rozdziału Janowej ewangelii potwierdza zresztą, że tak się stało. Na polecenie Jezusa niewidomy odszedł, obmył się i wrócił z odzyskanym wzrokiem [Jn 9,7]. Tak właśnie w tym przypadku Bóg objawił wielkość swoich dzieł. Przykrość jego matki po odkryciu, że urodziła niewidomego chłopczyka, trudności rodziców zajmujących się nim w jego chorobie, cały uzbierany bagaż jego osobistych cierpień i ograniczeń - wszystko w jednej chwili ustąpiło miejsca ogromnej radości! To niewątpliwie było objawienie wielkości Boga.

Wszakże nie tylko poprzez uzdrowienie Bóg objawia wielkość swoich dzieł, gdy na świat przychodzi niepełnosprawne dziecko. Kochający je i ze zdwojoną siłą troszczący się o swe chore dziecko rodzice, uwidoczniają przeogromną miłość Bożą do ułomnych grzeszników. Zadziwiająca miłość mamy i taty do swego maleństwa stają się obrazem nastawienia Boga do ludzi, chociaż wszyscy zgrzeszyli i są pozbawieni Bożej chwały [Rz 3,23]. Jest w tej miłości coś niesamowicie poruszającego, chwalebnego i wielkiego. Zadziwiałem się nią ostatnio i wzruszałem w naszym zborze, gdy jedna z naszych sióstr postanowiła urodzić i urodziła chłopczyka z prognozą rychłej i niechybnej śmierci. Rosło mi serce, gdy rodzice zabrali Samuelka do domu i mimo ekstremalnie trudnych wymagań, jakim musieli sprostać, przez kilka tygodni zapewnili mu ciepło ogniska domowego i bezpośrednio odczuwalną miłość rodziców i rodzeństwa. Nasz dom modlitwy wypełnił się chwałą Bożą, gdy przyjechali z nim na nabożeństwo i razem modliliśmy się o ich rodzinę. A kiedy Pan zabrał malutkiego Samuela, chwała Boża pozostała nad nimi i nad nami wszystkimi. Jak więc rodzice kochają swe dziecko bez względu na jego ułomności, tak Bóg miłuje nas, pomimo naszych grzechów. Tak oto zdwojona miłość i troska rodziców objawia wielkość dzieł Boga, który jest miłością [1Jn 4,8].

Wielkość dzieł Bożych w narodzinach niepełnosprawnego dziecka objawia się także poprzez empatię i wsparcie całego otoczenia. Niemal naturalnie rodzące się w takich sytuacjach serdeczne współczucie i wewnętrzna potrzeba pomocy, idealnie oddają atmosferę panującą w prawdziwym Kościele Chrystusowym. My natomiast, mocni, powinniśmy wziąć na siebie ułomności słabych, zamiast dogadzać sobie samym [Rz 15,1]. Prawdziwym cudem Bożym, jaki można zaobserwować w gronie chrześcijan, jest szczera troska o sieroty, wdowy, o chorych i niepełnosprawnych. W tym sensie obecność takich osób w gronie chrześcijan jest okazją do objawiania się wielkości miłosierdzia Bożego. Dlatego Bóg umieszcza w każdej wspólnocie takie osoby i życzy sobie, abyśmy bezinteresownie troszcząc się o nie, ukazywali chwalebność funkcjonowania Ciała Chrystusowego.

I jeszcze jeden aspekt biblijnego spojrzenia na sensowność rodzenia się niepełnosprawnych dzieci pragnę wskazać. Zbliża się cudowny dzień zmartwychwstania. Dusze wszystkich dzieci, a już na pewno takich, które zmarły zanim nauczyły sie odróżniać dobro od złego, zostaną przyobleczone w doskonałe ciała na wzór zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa. Nikt z nich nie powstanie do życia wiecznego ze swą wrodzoną ułomnością. To będzie finalne objawienie wielkości dzieł Bożych. Tym wspanialsze będzie to objawienie, im bardziej chorzy i słabi urodziliśmy się i byliśmy w ciele naturalnym. Widząc jak ostatecznie wszyscy niewidomi odzyskują wzrok, kulejący chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają [Mt 11,5], zobaczymy wielkość dzieł Bożych w pełnym rozkwicie.

 Z ludzkiego punktu widzenia urodzenie chorego dziecka jest nieszczęściem. Jednak w świetle Biblii możemy na to spojrzeć całkiem inaczej. Bóg chce objawiać na ludziach swoje dzieła i ma do tego całkowite prawo. Ma prawo dać życie i w każdej chwili ma prawo je zabrać. Ma prawo dać rodzicom dziecko zdrowe i tak samo ma prawo dać chore. Żadne nasze prawa nigdy nie zdominują Prawa Bożego. Niech PAN i Jego Prawo będzie błogosławione!

Gdy Prawo Boże jest pomijane, a nawet deptane przez świat, wcale mnie to nie dziwi. Lecz naśladowcy Jezusa Chrystusa nie powinni w tym uczestniczyć. Rozgłaszajmy i praktycznie objawiajmy wielkość dzieł Bożych!

25 października, 2020

Rubinowe Gody

Czterdzieści lat - to okres dość popularny w Biblii. Czterdzieści lat trwało przygotowanie Mojżesza na wodza synów Izraela, od chwili powołania go przez Boga do czasu, gdy stanął na ich czele i wyprowadził lud Boży z niewoli egipskiej. Czterdzieści lat wędrowali Izraelici do Ziemi Obiecanej. Zarówno Dawid jak i Salomon równo po czterdzieści lat panowali nad Izraelem w czasach największego jego rozkwitu. I w moim życiu coś o czterdziestu latach mogę powiedzieć. Już dawno temu dowiedziałem się, co to znaczy mieć czterdzieści lat a dzisiaj dopełnił się czterdziestoletni okres mojego życia w małżeństwie.

25 października 1980 roku zawarłem związek małżeński z dziewiętnastoletnią wówczas Gabrielą, z domu Jakoniuk. Obydwoje należeliśmy do gdańskiego zboru zielonoświątkowego. Gabrysia w nim wyrosła, a ja trafiłem do niego po przeprowadzce do Gdańska w 1974 roku. Pierwsze zauroczenie tą piękną i osobliwą dziewczyną dopadło mnie, gdy miałem osiemnaście lat. Moje zakochanie nie spotkało się jednak wówczas ze wzajemnością. Dostałem wyraźnego kosza i dopiero dwa lata później coś między nami naprawdę obopólnie zaiskrzyło. Po roku rozkwitu naszej miłości na odległość, jako że byłem wówczas w Szkole Biblijnej w Warszawie, zaręczyliśmy się 8 marca 1980 roku w Gdańsku, aby siedem miesięcy później stanąć na ślubnym kobiercu.

Kazanie ślubne o Sarze i Abrahamie wygłosił nam mój nauczyciel ze Szkoły Biblijnej, brat Mieczysław Kwiecień z Warszawy, a w akcie ślubowania małżeńskiego poprowadził nas nasz pastor, prezbiter Sergiusz Waszkiewicz. Ślub miał miejsce w kaplicy naszego zboru przy ul. Menonitów. Wesele natomiast urządziliśmy w wynajętej sali na ogródkach działkowych w pobliżu Uniwersytetu Gdańskiego. Zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu odstąpionym nam przez babcię Gabrysi, Olgę Jakoniuk, przy ul. Piastowskiej. Tak zaczęła się nasza wspólna wędrówka przez życie i służba Bogu w Kościele. 

Od maja 1980 roku formalnie byłem już duchownym, ewangelistą gdańskiego zboru, ale zarobkowo pracowałem na poczcie. W soboty wieczorem prowadziłem spotkania młodzieżowe, a w niedziele intensywnie włączaliśmy się w nabożeństwa, poranne i wieczorowe. We wrześniu 1981 roku przyszła na świat nasza pierwsza córka, Agnieszka. Rok później zwolniłem się z poczty i uzyskawszy błogosławieństwo starszych gdańskiego zboru, wyjechaliśmy do Piątkowa k. Zwolenia, gdzie rozpocząłem samodzielną służbę duszpasterską, a zarazem pełnoetatową pracę w Kościele. W 1983 roku narodziła się nam druga córka, Katarzyna. 

Po nadaniu normalnego biegu działalności zborowej i dokończeniu budowy domu modlitwy w Piątkowie, dalszym prowadzeniem tamtejszego zboru zajął się brat Bolesław Wysoczyński, a my jesienią 1984 roku pojechaliśmy dalej, aby organizować zbór w Krośnie. Była tam grupka wierzących zbierających się od czasu do czasu w prywatnym mieszkaniu w Korczynie k. Krosna. Przygotowaliśmy salę nabożeństw i zarejestrowaliśmy zbór w Krośnie. Na początku 1987 roku, na prośbę braci z Rady Kościoła, przeprowadziliśmy się do Gorzowa Wielkopolskiego, dalsze prowadzenie krośnieńskiego zboru przekazując bratu Jerzemu Osieczko. W Gorzowie czekało nas zadanie założenia zboru i zaadoptowania dla jego potrzeb zakupionej kamienicy przy ul. Sienkiewicza. Jesienią 1987 roku przyszedł na świat nasz syn, Tomasz. 

We wszystkich tym miejscach Gabrysia wspierała mnie dzielnie, towarzysząc mi zarówno w dniach dobrych, jak i w złych. Troszczyła się o nasze dzieci, przyjmowała gości, grała na pianinie w czasie nabożeństw i pomagała nawet w pracach remontowych, bo wszędzie, gdzie byliśmy, urządzaliśmy też miejsca zgromadzeń zboru. 

Pięć lat później, w końcu lata 1992 roku zrezygnowałem z funkcji pastora w Gorzowie, aby całkowicie poświęcić się objazdowej posłudze nauczania Słowa Bożego. Decyzją braci z Rady Kościoła moje miejsce zajął Bogdan Olechnowicz, a my udaliśmy się do Rzeszowa. Dzięki życzliwości naszego przyjaciela, Wiesława Bieleckiego, w podjętej u niego pracy zarobkowej byłem od poniedziałku do czwartku, a piątek, sobotę i niedzielę przeznaczałem na wyjazdy do różnych zborów. Zbór rzeszowski w tym czasie kończył budowę swojego domu modlitwy przy ul. Dąbrowskiego, a więc miałem okazję przyłożyć rękę i do tego dzieła.

Gdy rok szkolny dobiegł końca, nabraliśmy z Gabrysią przekonania, że nadszedł czas naszego powrotu do Gdańska. Zachęcani i wspierani przez grupę naszych przyjaciół, wynajęliśmy mieszkanie w Sopocie i latem 1993 roku, po jedenastu latach znowu znaleźliśmy się w naszym macierzystym zborze przy ul. Menonitów. Jego pastorem był wówczas prezb. Józef  Suski. Kontynuowałem służbę objazdowego nauczyciela Słowa Bożego, ale też coraz częściej byłem zapraszany do posługi Słowem na miejscu. W międzyczasie dorywczo imałem się różnej pracy zarobkowej, głównie jako kierowca, aby utrzymać naszą pięcioosobową rodzinę. Od Rzeszowa również Gabrysia, po odchowaniu naszych dzieci, zaczęła pracować zarobkowo. We wrześniu 1994 roku Bóg w niezwykły sposób obdarował nas niewielkim domem, faktycznie połową przedwojennego bliźniaka, zakupionym przez nas na własność i to bez  zaciągania jakiegokolwiek długu. 

Zbór gdański rozrósł się w tamtych latach na tyle, że kaplica nie była już w stanie wszystkich pomieścić. Wiosną 1995 roku w gronie starszych zboru zapadła decyzja o potrzebie utworzenia w Gdańsku nowego zboru. Powołaliśmy w tym celu tzw. Grupę Inicjatywną i rozpoczęliśmy poszukiwania stosownego miejsca zgromadzeń. Dopiero po roku udało nam się wynająć w tym celu niewielki lokal na Zaspie przy Alei Jana Pawła II. W dniu 21 kwietnia 1996 roku rozpoczęliśmy z Gabrysią nowy etap naszej służby. Stanąłem na czele Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE, a moja kochana żona, jak zawsze wcześniej, była obok mnie, aby pomagać mi nieść ciężar służby duszpasterskiej w nowym miejscu.

Wkrótce będziemy świętować dwudziestopięciolecie naszego zboru. W międzyczasie nasze dzieci wyrosły i pozakładały swoje własne rodziny. Agnieszka wyfrunęła z rodzinnego gniazda najwcześniej. Mieszka z mężem w Kalifornii. Kasia wyszła za mąż za chłopaka z naszego zboru i obecnie razem służą Bogu w zborze w Lęborku, wychowując trójkę naszych wnucząt. Tomek ożenił się sześć lat temu i od kilku lat razem prowadzimy zbór. Na załączonym zdjęciu jesteśmy razem z naszymi dziećmi i ich współmałżonkami. 

Taka w ogromnym skrócie jest historia czterdziestu lat naszego małżeństwa. Kto ma wyobraźnię, ten zorientował się, jaki los zgotowałem mojej żonie. Zadziwiam się i rozpływam we wdzięczności dla Boga, że obdarował mnie taką towarzyszką życia i służby. Z pewnością, zwłaszcza w pierwszych dwóch dekadach naszej wspólnej drogi nie było jej łatwo. Życie z kimś tak ułomnym jak ja, to wielkie wyzwanie, ale Gabrysia dzielnie stawia mu czoła. Wiem, że siłę do tego czerpie z codziennej społeczności z Panem Jezusem. Jestem szczęśliwy, że dane nam jest razem dożyć Rubinowych Godów. Bogu niech będą dzięki.

18 października, 2020

Umiem się ograniczyć?

Gdańsk w czerwonej strefie! Znowu zaczęły obowiązywać nas najbardziej radykalne rygory sanitarne. Upokarza nas obowiązek zakładania maseczki. Ciąży ograniczenie limitu uczestników nabożeństw do 1 osoby na 7 mkw powierzchni kaplicy. Ponieważ nosimy w sobie ducha wolności i niepodległości, jak niegdyś Żydzi do Jezusa, tak i nam w tej sytuacji chciałoby się powiedzieć: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy u nikogo w niewoli... [Jn 8,33]. Bardzo tego nie lubimy, że ktoś nam dyktuje sposób postępowania, nawet gdy chodzi o nasze własne bezpieczeństwo.

Jest wszakże w tych ograniczeniach pewien element pozytywny. Jako chrześcijanin mam w tej sytuacji możliwość praktycznego sprawdzenia swojej zdolności do uniżania się. Ta chrześcijańska cnota w nikim nie rodzi się w sposób naturalny. Lubimy głowę nosić wysoko. Z Biblii chętniej wybieramy dla siebie słowa o panowaniu, wolności, poszerzaniu granic i obfitości aniżeli o służeniu, ucisku, niedostatku czy upokorzeniu. 

Tymczasem Słowo Boże piórem apostoła Pawła kreśli mi następujący model dojrzałego chrześcijanina: Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek [Flp 4,12]. W tym świadectwie apostolskim szczególnie zaintrygowała mnie dziś zdolność do samoograniczania. W tekście oryginalnym znajdujemy tu greckie słówko tapeino, co znaczy - zmniejszać, poniżyć się, upokorzyć się, czynić skromnym, niskim.

Zanim natchniony apostoł Paweł napisał o sobie samym, że umie się ograniczyć, użył słowa tapeino w odniesieniu do samego Pana, Jezusa Chrystusa, który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu, lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem, uniżył (tapeino) samego siebie... [Flp 2,6-8]. Syn Boży, jako prawdziwy człowiek, potrafił się ograniczyć. Zdolności do ograniczania się nabył też Jego apostoł. Najwidoczniej potrzebuje jej każdy chrześcijanin, skoro PAN powiedział: A kto się będzie wywyższał, będzie poniżony, a kto się będzie poniżał (tapeino), będzie wywyższony [Mt 23,12]. 

Nowe rygory epidemiologiczne traktuję więc jako okazję do sprawdzenia się, czy osiągnąłem już zdolność do tapeino. Rząd ogłosił, że mamy zakrywać usta i nos oraz, że musimy ograniczyć ilość osób jednorazowo biorących udział w nabożeństwie. Jako Polak jak najbardziej potrafię się temu przeciwstawić. Ale czy umiem się do tego dostosować?

17 października, 2020

Wypełniony wdzięcznością

Dzięki praktykowaniu Zborowego Dnia Dziękczynienia każdy Październik od lat zaczynam od rozmyślania, za co tym razem chciałbym szczególnie podziękować Bogu. Gdy tylko zagłębię się trochę w rozmyślaniach o moim życiu, od razu ogarnia mnie fala wdzięczności. O czymkolwiek bym nie pomyślał, we wszystkim dostrzegam łaskę Boga i dobroć ludzi. 

Jestem wdzięczny za moje dzieciństwo. Urodzony i wychowany w wiosce, której nie było nawet na mapie, o każdej porze roku na całego obcowałem z przyrodą. Od dziecka wiem jak pachną nie tylko kwiaty. Wiem, jak różnie pachnie ziemia, kora drzew, sierść zwierząt, zboże w poszczególnych fazach cyklu swej wegetacji. Jestem wdzięczny Bogu i moim rodzicom za te pierwsze kilkanaście lat mojego życia; że w siódemkę wszyscy żyliśmy w jednej izbie, że nie było elektryczności, łazienki, ani nawet ubikacji w mieszkaniu. Z roku na rok coraz bardziej doceniam ten wstępny okres mojego życia. Zahartował mnie. Wśród najróżniejszych smaków dane mi było też poznać smak potu, łez i krwi. Każdego roku tam zajeżdżam. Chodzę po niezamieszkałych już dziś moich dawnych rewirach i się wzruszam, dziękując Bogu za przeżyte tam dni.

Tam, na obrzeżach niewielkiej wsi Piaski leżącej w granicach dzisiejszej gminy Wola Uhruska, tam do naszej rodziny dotarła Ewangelia. Przyniosła ją moja mama, która w desperackim poszukiwaniu lepszego losu dla swoich dzieci trafiła do domu ludzi ewangelicznie wierzących. Nigdy nie zapomnę tamtej chwili, gdy późnym wieczorem rozradowana twarz naszej Mamy rozświetliła mrok izby, w której siedzieliśmy zaniepokojeni jej przedłużającą się nieobecnością. Tam, w Piaskach i w społeczności wierzących ze zboru w Hniszowie, w wieku dwunastu lat poznałem Pana Jezusa. Od tamtego dnia wszystko nabrało nowego znaczenia. Syn Boży, Jezus Chrystus stał się Panem mojego życia. Dowiedziałem się, że mój los jest w Jego rękach. Z radością świadomie poddałem się Jego prowadzeniu. Jakże Mu więc nie dziękować za tamte lata?

W wieku piętnastu lat przyjechałem do Gdańska. Byliśmy życiowo przygotowani do każdych warunków. Zaczęło się od nielegalnie zajętego mieszkania w przeznaczonym do rozbiórki budynku na Zielonym Trójkącie. Nie było podłogi, łazienki, ubikacji ale był prąd i zimna woda w kranie. Co najważniejsze, wkrótce odnaleźliśmy też zbór zielonoświątkowy i nawiązaliśmy społeczność z braćmi i siostrami w Chrystusie. Jakże jestem wdzięczny Bogu za kolejne lata pełne nowych zapachów, smaków i widoków. Zrodziła się we mnie decyzja całkowitego poświęcenia mojego życia służbie Bogu. Nowe miejsca i lata szczelnie zostały znowu wypełnione dobrocią i łaską Bożą. 

Nie czas pisać tu o wszystkim, ale dziś już całkowicie jestem wypełniony wdzięcznością. O czymkolwiek nie pomyślę, to zaczynam dziękować. Wezwanie apostolskie "a bądźcie wdzięczni" [Kol 3,15] dosłownie weszło mi w krew. Dzięki łasce Bożej jestem, kim jestem. Służę, gdzie służę. Myślę, jak myślę. Mam, co mam. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18]. 

W refrenie piosenki pt. "Wdzięczność" niejaki Igor Herbut śpiewa:
Nie czekaj z wdzięcznością na nic wielkiego
Bądź wdzięczny, a wszystko stanie się wielkie
Gdy przestałem czekać na coś ważnego
To nagle wszystko stało się ważne... 

Od lat to praktykuję. Tobie też tak doradzam.

01 października, 2020

Ordynacja kobiet w Oknie Overtona

Czy można zmienić w społeczeństwie podejście do zagadnienia, które dla wszystkich wydaje się być całkowicie słuszne i raz na zawsze ustalone? Według amerykańskiego naukowca i aktywisty, Józefa P. Overtona [1960-2003] istnieje możliwość przeforsowania legalizacji kwestii nieakceptowanych lub zabronionych w danym społeczeństwie. Dzięki umiejętnym działaniom to, co zabronione, po jakimś czasie będzie traktowane już tylko jako radykalne. Potem stanie się akceptowalne, a z czasem zacznie wydawać się rozsądne. Po jakimś czasie na tyle będzie już popularne, że w końcu stanie się całkiem legalne

Na stronach serwisu Piękno umysłu w artykule pt. "Okno Overtona - na czym polega ta ciekawa koncepcja" czytamy: "Okno Overtona to niezwykle interesująca koncepcja polityczna, która opisuje sposób, w jaki można stopniowo zmienić opinię publiczną na dany temat. Stwierdza ona, że idee, które wcześniej uważano za raczej niedorzeczne, mogą przy odrobinie wysiłku i pracy nad gronem potencjalnych odbiorców zostać na dłuższą metę zaakceptowane.

Zgodnie z tą koncepcją, nawet tematy tabu nie są wolne od jego skutków. Ogólna opinia, jaką dane społeczeństwo żywi na takie kwestie, jak kazirodztwo, pedofilia lub kanibalizm, może radykalnie się zmienić. Aby tak się stało, nie jest konieczne korzystanie z technik prania mózgu, ani też wprowadzanie reżimu o charakterze dyktatorskim. Zamiast tego w zupełności wystarczy opracowanie szeregu zaawansowanych technik, których realizacja pozostanie niezauważona przez społeczeństwo" (zobacz całość artykułu).


Według Overtona najpierw o głos należy poprosić naukowców, w celu rozłożenia danego poglądu na czynniki pierwsze, aby stracił on swe znamiona całkowitej pewności. W świetle tak stworzonego podejścia naukowego dużo łatwiej jest następnie ośmieszyć dany pogląd jako ekstremalny i zbyt radykalny. W trzeciej fazie należy nagłośnić jak najwięcej przypadków innego podejścia do sprawy i wykazać, że wielokrotnie miało ono już miejsce w historii. Tak oto nowy pomysł nie tylko zaczyna być akceptowalny w społeczeństwie, ale wydaje się już też całkiem słuszny. Wtedy przychodzi czas na to, aby nowy pogląd spopularyzować. Należy więc dużo mówić i pisać na jego temat, prosząc przy tym o pozytywne głosy celebrytów i innych ludzi, ważnych w danym społeczeństwie. Uzyskaną w ten sposób popularność nowego poglądu, łatwo już wtedy usankcjonować zmianą prawa i uczynić go w pełni legalnym.

"W ten sposób idea, która po raz pierwszy została uznana za coś absolutnie nie do pomyślenia i skrajnie niemoralnego, stała się dobrze osadzona w ramach obowiązującego prawa dla zbiorowej świadomości" - czytamy we wspomnianym artykule.

Odnoszę  nieodparte wrażenie, że w takim 'oknie Overtona' od jakiegoś czasu znajduje się sprawa ordynacji kobiet. Chcę wierzyć, że stało się to mimowolnie i nikt z kręgu chrześcijańskich przywódców nie moderuje tego procesu. Nie zmienia to jednak faktu, że cały ciąg zdarzeń zmierzających do usankcjonowania kobiet jako pastorów i nauczycieli Słowa Bożego w naszych zborach, wręcz książkowo pasuje do koncepcji Overtona.

Najpierw mieliśmy przyjemność zapoznania się z wykładami szeregu wykształconych braci, którzy dokonali publicznej egzegezy tekstów apostolskich, na których zbudowany jest nasz pogląd o tym, że nie każda posługa w Kościele jest przypisana jednakowo mężczyznom i kobietom. Błyskotliwość owych wykładowców oraz ich wywody sprawiły, że bracia wyznający tradycyjny pogląd na temat służby kobiet, poczuli się niezręcznie, jakby byli zacofanymi ekstremistami w otoczeniu ludzi światłych i dojrzale myślących. 

Następujące potem przywoływanie i nagłaśnianie zagranicznych przykładów przywództwa kobiet w historii ruchu zielonoświątkowego uspokoiło zaniepokojonych braci i pomogło im zaakceptować myśl, że i w naszych zborach kobiety mogą stawać za kazalnicą i prowadzić zbory. Dzięki licznym głosom osób znaczących i popularnych w środowiskach ewangelikalnych, głosom wyraźnie popierającym ideę ordynacji kobiet, znaleźliśmy się na końcowym etapie całego procesu. Można? Można!

Czy jednak przez to zmieniło się stanowisko Pisma Świętego?

PS. Biblijny przykład koncepcji "Okna Overtona": On zaś, odpowiadając, rzekł im: A dlaczego to wy przestępujecie przykazanie Boże dla nauki waszej? Wszak Bóg powiedział: Czcij ojca i matkę, oraz: Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech poniesie śmierć. A wy powiadacie: Ktokolwiek by rzekł ojcu lub matce: To, co się ode mnie jako pomoc należy, jest darem na ofiarę, nie musi czcić ani ojca swego, ani matki swojej; tak to unieważniliście Słowo Boże przez naukę swoją [Mt 15,3-6].