30 listopada, 2020

To jest wojna!

Przeczytałem dziś poszukiwaną od jakiegoś czasu książkę "Droga z Pozoru Właściwa" autorstwa Berta Clendennena, założyciela znanej w naszych kręgach "Szkoły Chrystusa". Podarowała mi ją wczoraj jedna z naszych Sióstr. Jej autor we wstępie napisał: "Bez wątpienia przesłanie tej książki rozgniewa wielu. Jej język jest śmiały, ale tak być musi. Nasze umysły potrzebują wstrząsu, aby się przebudzić. Kościół zaakceptował to, co nie jest do zaakceptowania. Mylnie biorąc cienie za istotę rzeczy uwierzyliśmy, że przebudzenie ogarnia ziemię. Pośród tego wstydu i zamieszania musi wznieść się głos, który oddzieli rzeczywistość od fantazji i oczyści naukę chrześcijańską z pogaństwa, które czyni Bożych ludzi bezsilnymi".

Treść książki bardzo splata się z narastającym we mnie przynagleniem do wzmożenia mojej czujności duchowej w obliczu tego, co przychodzi i co już dzieje się na świecie. Ponieważ pragnę być zabrany w chwili Pochwycenia Kościoła i mieć udział w pierwszym zmartwychwstaniu, powinienem należycie się na to przygotować. Bert Clendennen podnosi w swej książce właśnie tego rodzaju zagadnienia. Oto przykładowy jej fragment:

"U schyłku tego wieku prawda jeszcze raz musi do nas dotrzeć. Jesteśmy w stanie wojny, a wróg poważnie ją traktuje. On przyszedł, aby kraść, zabijać i niszczyć. Musimy uświadomić sobie, że on się nigdy nie zmienia. On nienawidzi Chrystusa, kościoła i wszystkiego, co przyzwoite. On jest kłamcą, mordercą i złodziejem. Jest 'belzebubem', 'bogiem korupcji' (zepsucia). Jego duch jest duchem 'własnego ja' i duchem tego świata. Jeśli okazuje się przyjacielski, to tylko po to, by zwieść. Musimy wiedzieć, wiedzieć teraz, że zwycięstwo nie oznacza, iż nieprzyjaciel zniknie lub podda się. Pokonaj go tu, a pojawi się tam. Nie wolno nam nigdy rozluźniać się w naszej duchowej czujności. Zawsze musimy czuwać w modlitwie i nie wahać się, aby mu się przeciwstawiać. On nie ucieknie dopóki go nie pogonimy, i nie wyjdzie, jeśli go nie wyrzucimy.

Kiedy Pearl Harbor zostało zbombardowane, narody tego świata walczyły ze sobą od miesięcy i lat. Próbowaliśmy pozostać neutralni lecz nagle, w ten niedzielny poranek, okazało się, że już nie możemy być neutralni. Prezydent Stanów Zjednoczonych wezwał do całkowitej mobilizacji wszystkich sił całego kraju, nie tylko po to, by sformować armię, ale by budować samoloty i statki, produkować zboże, ubranie i wszystkie inne niezbędne rzeczy. Każdy szybko odpowiadał na to wezwanie. Nasz kraj był w niebezpieczeństwie; nieprzyjaciel już pukał do drzwi; trzeba było szybko coś zrobić! Jedynie własnym wysiłkiem mogliśmy odnieść zwycięstwo i tylko rewolucyjne podejście do tego kryzysu mogło uratować naród.

Kiedy ten naród traci ducha, który sprawił, że Thomas Jefferson podpisał Deklarację Niepodległości; kiedy ludzie nie poświęcają się tak jak w dolinie Forge, gdy boso szli z krwawiącymi stopami, aby się wyzwolić; kiedy tracimy takiego ducha, to tracimy naszą wolność i zostajemy pokonani. To co dotyczy narodu, dotyczy kościoła. Nadszedł czas, kiedy kościół musi przyszykować wszystkie duchowe środki i użyć ich w działaniu przeciwko nieprzyjacielowi. W przeciwnym razie bowiem powtórzy się średniowiecze". [Bert Clendennen, Droga z Pozoru Właściwa, Wyd. School of Christ, Brigitte Lusinski, Rozdz. 4, str. 35].

Już kilka ładnych miesięcy nie mamy nabożeństw w pełnym składzie członkowskim. Mam nadzieję, że wszyscy z Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE trwają w wierze i mają się dobrze. Ale czy jednakowo wszyscy w czujności przygotowują się na spotkanie z Chrystusem? Czy robimy to tym bardziej, im wyraźniej widać, że zbliża się ten Dzień? [Hbr 10,25]. Tego nie jestem już aż tak pewny. Dlatego na najbliższą sobotę zwołuję  nabożeństwo polowe w kaplicy plenerowej na Olszynce przy ul. Olszyńskiej 37. Jej wielkość pozwala nam na spotkanie bez ograniczeń liczebności uczestników nabożeństwa. Nieważne, że nie rozsiądziemy się wygodnie w cieplutkiej sali z klimatyzacją. Trwa wojna! Wojna o nasze zbawienie. 

28 listopada, 2020

Samotna w obliczu wielkiego wyzwania

W tych dniach czytam biblijną Księgę Estery. Jednym z ciekawszych jej wątków jest postawa królowej Estery w obliczu uknutego przez Hamana planu zagłady Żydów. Tylko ona mogła temu przeciwdziałać, bo jako królowa miała dostęp do króla, chociaż też nie bez ryzyka, że zostanie przez niego odtrącona. Wszystkich w królestwie obowiązywał bowiem regulamin, że przed oblicze monarchy idzie się tylko po otrzymaniu imiennego wezwania od króla. Dlatego Estera poprosiła swoich rodaków o wsparcie w modlitwie: Zacznijcie pościć w mojej intencji. Nie jedzcie ani nie pijcie za dnia, ani w nocy przez trzy dni. Ja również razem ze swoimi dwórkami będziemy powstrzymywać się od jedzenia. Dopiero potem pójdę wbrew regulaminowi do króla, choćby nawet przyszło mi zginąć [Est 4,16]. 

Bez wątpienia była to dla Estery bardzo stresująca sytuacja. Miała świadomość, że od przebiegu jej spotkania z królem zależą losy wszystkich jej rodaków. Odosobniona od nich, bez społeczności z wyznawcami JHWH samotnie zmagała się w modlitwie z postawionym przed nią zadaniem. Jak się modliła? Biblia przemilcza treść jej modlitwy. Przebieg modlitewnych zmagań królowej próbuje odkryć apokryficzny dodatek do 4. rozdziału Księgi Estery. Oto jego fragmenty:

"Panie mój, nasz Królu, Ty jesteś jedyny. Pośpiesz na ratunek mnie, samotnej i poza Tobą niemającej nikogo pomocnego, bo grożące mi niebezpieczeństwo już jest w zasięgu ręki. 

(...) Daj moim ustom odpowiednie słowo wobec tego lwa, zmień jego serce, by znienawidził tego, który walczy z nami, ku zgubie jego i tych, którzy jedno z nim myślą. Wyciągnij nas z tego ręką swoją, a mnie samotnej pośpiesz na ratunek, bo tylko Ciebie mam, Panie. Ty wiesz o wszystkim, Ty widzisz, że nienawidzę przepychu bezbożnych, że brzydzę się łożem nieobrzezanych i każdym obcym. Ty widzisz to przymuszenie moje, że mam odrazę do znaku mego wywyższenia, który się znajduje na mojej głowie w dniach mych publicznych wystąpień. Brzydzę się nim jak strzępem płótna po dniach krwawienia i nie noszę go w dniach mego odpoczynku. I służebnica Twoja nie jadła u stołu Hamana i nie zaszczycała uczty króla ani nie piła wina z kultowych libacji. Służebnica Twoja nie raduje się niczym od dnia swego wyróżnienia aż do dziś, jak tylko Tobą, Panie, Boże Abrahama. Boże, Mocarzu nad wszystkimi, usłysz wołanie niemających już nadziei, wyrwij nas z ręki tych, którzy zło knują, a mnie wyzwól z mojej trwogi" [Est 4,17ł-17z].

Kiedy trzeciego dnia skończyła modlitwę, zdjęła z siebie szaty pokutne i ubrała się w strój uroczysty [Est 5,1]. Biblia mówi, że król na jej widok od razu podniósł złote berło, dotknął jej szyi, powitał ją i rzekł: Możesz się do mnie odezwać [Est 5,2]. Z tekstu deuterokanonicznego dowiadujemy się jednak, że - być może - wejście Estery do pałacu było mieszanką jej przemyślanej kokieterii i dramatu, bo "wzięła ze sobą dwie zaufane dworki, i na jednej się wspierała, jakby z rozkoszy omdlewając, a drugiej kazała iść za sobą, by podtrzymywała jej tren. Rozkwitła największym czarem swej urody, jej oblicze promieniało szczęściem i jakby oddaniem, choć jej serce ściskało się z lęku. Przeszła przez wszystkie bramy i stanęła przed królem, który siedział na swym tronie królewskim, odziany w pełen majestat, cały w złocie i drogocennych klejnotach, i wydawał się bardzo groźny. Podniósł swe oblicze tchnące dostojnością i spojrzał z ostrym gniewem. Na to zachwiała się królowa i mdlejąc zmieniła się na twarzy. Osunęła się na dworkę, która szła przed nią. Wtedy Bóg zmienił gniew króla w łaskawość. Wstał szybko, pełen troskliwości, z tronu, objął ją ramionami, aż przyszła do siebie. Pocieszał ją łagodnymi słowami i pytał: Co ci, Estero? Ja ci brat, nie bój się, nie umrzesz. Nasz zakaz dotyczy pospólstwa. Przybliż się" [Est 1a-1f]. Czytelnicy Biblii dobrze wiedzą, jak dalej potoczyły się wydarzenia. Wszyscy Żydzi w Persji nie tylko ocaleli, ale otrzymali przy tym od króla uprawnienia, jakich przedtem nie mieli.

Czego możemy nauczyć się z tej historii? Chociaż Estera była królową i mieszkała w pałacu, to jednak samotnie musiała się zmierzyć z największym wyzwaniem swego życia. Podobnie bywa i z nami. Nawet jeżeli należymy do wspaniałego zboru i mamy najlepszych przyjaciół oraz tysiące znajomych na FB, to miewamy chwile, gdy w obliczu jakiegoś problemu stajemy zupełnie w pojedynkę. Co wtedy?

Estera poprosiła o wsparcie w modlitwie i sama się gorliwie modliła do Boga. Modląc się nie zaniechała wszakże obmyślenia kobiecej strategii pozyskania względów króla. Zanim przedłożyła królowi zasadniczą prośbę, wcześniej dwukrotnie zaprosiła go na ucztę. Myślę, że postępowanie Estery może zaświecić przykładem każdemu, kto znajdzie się w podbramkowej sytuacji. Trzeba nam i osobistej modlitwy, i modlitewnego wsparcia innych wierzących. Modlitwa jednakowoż nie powinna wyłączać w nas mądrego przemyślenia sprawy. Roztropność i życiowe doświadczenie to przecież nabyte dary Boże. Korzystajmy z nich powierzając się Bogu.

Historia Estery uczy też, że samotne zmagania mogą wspaniale zaowocować. Wierzymy, że sam Bóg przyszedł Esterze w sukurs, natchnął ją i pobłogosławił jej działanie. Każdy, kto naprawdę wierzy w Jezusa Chrystusa, bez wątpienia może liczyć na pomoc PANA. Nie zawsze potrzebne są konsultacje z innymi ludźmi. Paweł apostoł nie czekał, by ktoś zaopiniował jego pomysł głoszenia ewangelii poganom [zob. Ga 1,16]. Bywa, że rady innych ludzi nawet przeszkadzają w obraniu właściwego kursu na zwycięstwo. Biblia i modlitwa na osobności dają więcej niż liczne podpowiedzi choćby nie wiem jak życzliwych przyjaciół. 

Nie zawsze tak jest, ale czasem trzeba zatkać sobie uszy na ludzkie głosy, całkowicie zdać się na kierownictwo Ducha Świętego i podążać za Jego głosem, a stawimy czoła największym wyzwaniom.

26 listopada, 2020

Prawo do pouczania

Nie każdy ma prawo pouczać każdego. Prawo do wychowywania dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem mają tylko rodzice. Inni ludzie, jeżeli chcieliby nie swoim dzieciom coś przekazać, muszą wcześniej uzyskać na to zgodę ich rodziców. Prawo do określania obowiązków i zadań pracownika ma jego pracodawca. Jeżeli ktoś z zewnątrz chciałby czegoś od pracownika w godzinach jego pracy, powinien najpierw zwrócić się z tym do kierownika, któremu ów pracownik podlega. Żołnierz podlega rozkazom swojego dowódcy. Żaden normalny dowódca nie wydaje rozkazów żołnierzom spoza swoich szeregów.

Od lat zadziwia mnie więc postawa niektórych ludzi uważających siebie za przywódców chrześcijańskich, a polegająca na pouczaniu wiernych spoza ich wspólnoty kościelnej. Moje zdziwienie potęguje obserwacja, że nawracając się owi ludzie nie chcieli przyłączyć się do którejś z już istniejących społeczności chrześcijańskich. Żadna nie była dla nich dostatecznie dobra i godna ich członkostwa. Znam przypadek, gdy jeden z nich - owszem - był zainteresowany przyłączeniem się do istniejącego zboru, ale postawił warunek, że od razu otrzyma w nim funkcję drugiego pastora. Skończyło się tym, że ów lider założył społeczność własną, nie podlegającą żadnej duchowej zwierzchności. Zresztą nie tylko on zrobił po swojemu. Jest więcej takich, którzy nie tylko się nie przyłączają ale nawet opuszczają wspólnotę kościelną, do której już należeli, by oddzielnie pójść obraną przez siebie ścieżką. 

Moje zdziwienie sięga zenitu, gdy potem owi przywódcy, zamiast skupić się na swojej trzódce, zaczynają nagabywać i pouczać chrześcijan należących do kościołów, którymi owi bracia wzgardzili. Czy to nie dziwne i nie bulwersujące, gdy ktoś, sam nie chcąc być w danym kościele, nadal próbuje względem jego wiernych odgrywać rolę duszpasterza? Czy to nie oburzające, że ośmiela się pouczać i besztać starszych kościoła, którego nie jest członkiem? 

Z Biblii wiemy, że nawet apostołowie, pionierzy w głoszeniu ewangelii, uważali na to, by trzymać się granic swojej służby. Bo my nie przekraczamy wyznaczonych nam granic, jakby to było, gdyby one nie sięgały aż do was, bo wszak pierwsi dotarliśmy aż do was z ewangelią Chrystusową. My nie chlubimy się cudzą pracą poza obrębem naszego działania [2Ko 10,14-15]. 

Nie każdy, kto dzisiaj zwie się przywódcą lub pastorem, ma prawo zwracać się do ludzi tak, jak apostoł Paweł do Koryntian: Piszę to, nie aby was zawstydzić, lecz aby was napomnieć, jako moje dzieci umiłowane. Bo choćbyście mieli dziesięć tysięcy nauczycieli w Chrystusie, to jednak ojców macie niewielu; wszak ja was zrodziłem przez ewangelię w Chrystusie Jezusie. Proszę was tedy, bądźcie naśladowcami moimi... [1Ko 4,14-16].

Prawo dostępu do ludzi należących do kościoła mają ci, którzy w tym kościele wiernie służą. Dobrze to ilustrują słowa skierowane niegdyś do arcykapłana Jozuego: Potem dał anioł Pana uroczystą obietnicę Jozuemu: Tak mówi Pan Zastępów: Jeżeli będziesz chodził moimi drogami i będziesz pilnował mojego porządku, będziesz zawiadywał moim domem oraz strzegł moich dziedzińców, dam ci dostęp do tych, którzy tu stoją [Za 3,6-7]. Innymi słowy, aby w domu Bożym mieć coś do powiedzenia, trzeba w tym domu Bożym być, trwać i wykazać się określoną postawą. Nauka apostolska zaleca podporządkowanie każdemu, kto należy do grona współpracowników i ludzi wielkiego trudu [1Ko 16,16]. Jeżeli ktoś chce mieć prawowity dostęp do ludzi żyjących dla PANA w określonej wspólnocie kościelnej, sam powinien należeć do niej i dać się w niej poznać jako sługa Boży. 

Gdy jest inaczej, to co można o takim człowieku pomyśleć?  Że się zakrada do nie swojej owczarni. Po co? Żeby pouczać nie swoje dzieci? Żeby przekonywać ludzi o wyższości swojego stylu przywództwa? Żeby poniżać i ośmieszać przywódców danego kościoła? A może, żeby wśród nie swoich zebrać ofiarę dla swojej działalności? 

Jeżeli sam Bóg daje komuś dostęp do określonej grupy ludzi, to nic nam do tego. Lecz jeżeli jakiś samozwańczy przywódca wkrada się do nie swojego kościoła, to należy dać mu odpór. 

25 listopada, 2020

Chwała i brzemię wybrańców Bożych

Być wybranym. Dobrze to, czy źle? Tak - jeśli mowa o wybraniu do jakiejś przyjemności i nagrody. Nie – jeśli do jakiejś przykrości i kary. A co z wybraniem przez Boga? Można je zilustrować wyborem do olimpijskiej reprezentacji narodowej. Być Olimpijczykiem - to wielki zaszczyt ale jednocześnie szereg określonych powinności. Przed wyjazdem na Olimpiadę składa się stosowną przysięgę. Potem, przez cały czas trwania igrzysk trzeba postępować zgodnie z regulaminem obowiązującym w wiosce olimpijskiej.

Oto co o wybraniu Bożym mówi Pismo Święte: Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios;  W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nienaganni przed obliczem jego; w miłości przeznaczył nas dla siebie do synostwa przez Jezusa Chrystusa według upodobania woli swojej, ku uwielbieniu chwalebnej łaski swojej, którą nas obdarzył w Umiłowanym [Ef 1,3-6].

Z powyższego fragmentu Biblii dowiadujemy się, że pierwszym celem, dla którego Bóg nas wybrał jest to, abyśmy byli święci i nienaganni. Abyśmy wobec Niego byli święci, nienaganni i żyli w miłości – jak oddaje to Biblia Ewangeliczna. Każdy wybraniec Boży ma obowiązek uświęcać swoje życie, albowiem nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do uświęcenia [1Ts 4,7].

Po drugie, jako wybrani Boży wiedzmy, że Bóg przeznaczył nas dla siebie, do synostwa przez Jezusa Chrystusa. Biblia Gdańska mówi, że On nas przenaznaczył ku przysposobieniu za synów przez Jezusa Chrystusa dla siebie samego, według upodobania woli swojej.

Po trzecie, z naszego tekstu wynika, że Bóg wybrał nas ku uwielbieniu chwalebnej łaski swojej. Jeszcze dobitniej tę myśl oddaje Biblia Poznańska, gdzie czytamy, że Bóg nas wybrał dla ukazania wspaniałości swojej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.

Wybór Boży jest specyficzny również z powodu całkowitej suwerenności Boga. Tak było na przykład z narodem wybranym, czyli z Izraelem. Gdyż ty jesteś świętym ludem Pana, Boga twego. Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, spośród wszystkich ludów na ziemi, abyś był jego wyłączną własnością. Nie dlatego, że jesteście liczniejsi niż wszystkie inne ludy, przylgnął Pan do was i was wybrał, gdyż jesteście najmniej liczni ze wszystkich ludów. Lecz w miłości swej ku wam i dlatego że dochowuje przysięgi, którą złożył waszym ojcom, wyprowadził was Pan możną ręką i wybawił cię z domu niewoli, z ręki faraona, króla egipskiego. A tak wiedz, że Pan, Bóg twój, jest Bogiem, Bogiem wiernym, który do tysiącznego pokolenia dochowuje przymierza i okazuje łaskę tym którzy go miłują i strzegą jego przykazań. Lecz sam odpłaca tym, którzy go nienawidzą, aby ich wytracić. Nie zwleka, ale odpłaca temu samemu, kto go nienawidzi [5Mo 7,6-10].

Można powiedzieć, że wybór Boży absolutnie wymyka się jakimkolwiek ludzkim kryteriom. Dotyczy to również Rebeki, która miała dzieci z jednym mężem, praojcem naszym Izaakiem. Albowiem kiedy się one jeszcze nie narodziły ani też nie uczyniły nic dobrego lub złego - aby utrzymało się w mocy Boże postanowienie wybrania, oparte nie na uczynkach, lecz na tym, który powołuje - powiedziano jej, że starszy służyć będzie młodszemu, jak napisano: Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem. Cóż tedy powiemy? Czy Bóg jest niesprawiedliwy? Bynajmniej. Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego [Hbr 9,10-15].

Tak było również z wyborem apostołów. I stało się w tych dniach, że wyszedł na górę, aby się modlić, i spędził noc na modlitwie do Boga. A gdy nastał dzień, przywołał uczniów swoich i wybrał z nich dwunastu, których też nazwał apostołami [Łk 6,12-13]. I powołał ich dwunastu, żeby z nim byli i żeby ich wysłać na zwiastowanie ewangelii, i żeby mieli moc wypędzać demony. Powołał ich więc dwunastu: Szymona, któremu nadał imię Piotr, Jakuba, syna Zebedeusza, i Jana, brata Jakuba, i nadał im imię: Boanerges, co znaczy: Synowie Gromu, i Andrzeja, i Filipa, i Bartłomieja, i Mateusza, i Tomasza, i Jakuba, syna Alfeusza, i Tadeusza, i Szymona Kananejczyka, i Judasza Iskariotę, tego, który go wydał [Mk 3,14-19].

Wybranie Boże ujawnia się bardzo często już po pierwszym kontakcie z ewangelią Chrystusową. Widać to po przemówieniu Pawła w Antiochii. Poganie słysząc to, radowali się i wielbili Słowo Pańskie, a wszyscy ci, którzy byli przeznaczeni do życia wiecznego, uwierzyli. I rozeszło się Słowo Pańskie po całej krainie [Dz 13,48-49]. Tak dzieje się i dzisiaj. Gdy człowiek zetknie się ze Słowem Bożym głoszonym w mocy Ducha Świętego, od razu po jego reakcji można się zorientować, czy jego serce otwiera się dla ewangelii, czy też pozostaje zamknięte.

Niestety, tylko niektórzy okazują się być wybranymi Bożymi, albowiem wielu jest wezwanych, ale mało wybranych [Mt 22,14]. Wszakże, gdy wybranie Boże nas dosięga, to trzeba nam wiedzieć, że wraz z nim spada na nas swego rodzaju ciężar i szereg obowiązków.

Wybranie Boże wiąże się z powinnością służenia PANU i wydawania owocu dla chwały Bożej. Jeśli kto chce mi służyć, niech idzie za mną, a gdzie Ja jestem, tam i sługa mój będzie; jeśli kto mnie służy, uczci go Ojciec mój [Jn 12,26]. Nie wy mnie wybraliście, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was, abyście szli i owoc wydawali i aby owoc wasz był trwały [Jn 15,16].

Wybranie Boże sprowadza nienawiść i prześladowanie ze strony świata. Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Wspomnijcie na słowo, które do was powiedziałem. Nie jest sługa większy nad pana swego. Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą; jeśli słowo moje zachowali i wasze zachowywać będą. A to wszystko uczynią wam dla imienia mego, bo nie znają tego, który mnie posłał [Jn 15,19-21].

Wybranie Boże zapoczątkowuje też w naszym życiu czas Bożej dyscypliny. Synu mój, nie lekceważ karania Pańskiego ani nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza; bo kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje. Jeśli znosicie karanie, to Bóg obchodzi się z wami jak z synami; bo gdzie jest syn, którego by ojciec nie karał? A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami [Hbr 12,5-8].

Jak widać, nie jest łatwo być Bożym wybrańcem. Lecz z drugiej strony, wybranie Boże to wszystko przewyższająca chwała! Wybrańcy Boży korzystają ze szczególnej ochrony Bożej i mają gwarancję ewakuacji, gdy nastanie czas sądów Bożych. A czyżby Bóg nie wziął w obronę swoich wybranych, którzy wołają do niego we dnie i w nocy, chociaż zwleka w ich sprawie? [Łk 18,7]. I ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach nieba z wielką mocą i chwałą, i pośle aniołów swoich z wielką trąbą, i zgromadzą wybranych jego z czterech stron świata z jednego krańca nieba aż po drugi [Mt 24,30-31].

Wybrani Boży będą mieć udział w ostatecznym triumfie Syna Bożego. Biblia mówi, że władcy świata będą walczyć z Barankiem, lecz Baranek zwycięży ich, bo jest Panem panów i Królem królów, a z nim ci, którzy są powołani i wybrani, oraz wierni [Obj 17,14]. Jako wybrani Boży będziemy świadkami zawstydzenia i unicestwienia mądrych, mocnych i znaczących ludzi tego świata. Bo czytamy, że to, co u świata głupiego, wybrał Bóg, aby zawstydzić mądrych, i to, co u świata słabego, wybrał Bóg, aby zawstydzić to, co mocne,  i to, co jest niskiego rodu u świata i co wzgardzone, wybrał Bóg, w ogóle to, co jest niczym, aby to, co jest czymś, unicestwić, aby żaden człowiek nie chełpił się przed obliczem Bożym [1Ko 1,27-29].

Gdy wszystko, co Biblia mówi o wybraniu Bożym weźmiemy pod uwagę, to trudno się takim wyróżnieniem nie  zachwycać. Zarówno chwalebność jak i ciężar wybrania Bożego warte są swej ceny. Jeremiasz, chociaż mocno odczuwał ciężar wybrania go przez Boga na proroka, najwyraźniej tego nie żałował, skoro napisał, że Pan jest ze mną jak groźny bohater; dlatego moi prześladowcy padną i nie będą górą. Będą bardzo zawstydzeni, że im się nie powiodło, w wiecznej hańbie, niezapomnianej. Lecz Ty, o Panie Zastępów, który badasz sprawiedliwego, przenikasz nerki i serce, spraw, bym ujrzał twoją pomstę nad nimi, gdyż tobie powierzyłem moją sprawę [Jr 20,7-12]. Chwałę i brzemię wybrania Bożego widać też w opisie losu św. Pawła, objawionego Ananiaszowi: Idź, albowiem mąż ten jest moim narzędziem wybranym, aby zaniósł imię moje przed pogan i królów, i synów Izraela; Ja sam bowiem pokażę mu, ile musi wycierpieć dla imienia mego [Dz 9,15-16].

Bóg wybierając nas, ma prawo określić warunki swego wyboru. Zaszczyt, którym nas poprzez swe wybranie obdarza, nierozerwalnie wiąże się z odpowiedzialnością. Nie wszyscy biorą to pod uwagę. Łatwo dziś spotkać "wybrańców – samozwańców". Są samowolni, gwiazdorzą i postępują według swoich własnych upodobań. Są nastawieni na sukces i popularność w świecie. Kto jest prawdziwym wybrańcem Bożym – ten wie, że Boże powołanie jest wezwaniem PANA do służby. Ba, nie można tej służby sobie ot, tak - zaprzestać, ponieważ wybranie Boże do służby ma charakter wieczny. W opisie niebiańskiego Jeruzalem czytamy: Będzie w nim tron Boga i Baranka, a słudzy jego służyć mu będą i oglądać będą jego oblicze, a imię jego będzie na ich czołach. I nocy już nie będzie, i nie będą już potrzebowali światła lampy ani światła słonecznego, gdyż Pan, Bóg, będzie im świecił i panować będą na wieki wieków [Obj 22,3-5].

Taka jest chwała i takie jest brzemię wybrańców Bożych! Gdy rozumiemy rangę wybrania Bożego, gdy odświeżamy w sobie tę świadomość, wówczas jego "brzemię" absolutnie nam nie ciąży, albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię lekkie [Mt 11,30] – powiedział PAN. Nie przychodzi nam też do głowy, ażeby oddzielać chwałę wybrania od jego brzemienia, bo są one nierozerwalnie powiązane.

Serdecznie pozdrawiam wszystkich wybrańców Bożych! 

20 listopada, 2020

Krewny Malchusa

Dzisiaj w moim planie czytania Biblii znalazł się osiemnasty rozdział Ewangelii św.  Jana, a w nim historia o tym, jak Piotr wyparł się swego związku z Jezusem. A Szymon Piotr stał i grzał się. Rzekli mu więc: Czy i ty nie jesteś z uczniów jego? A on się zaparł, mówiąc: Nie jestem. Rzekł mu jeden ze sług arcykapłana, krewny sługi, któremu Piotr odciął ucho: Czyż nie widziałem cię z nim w ogrodzie? Lecz Piotr znowu się zaparł i zaraz kur zapiał [Jn 18,25-27].

To niechlubne zachowanie Piotra apostoła zostało opisane przez wszystkich ewangelistów. Z ich relacji wyłania sie pełny obraz zdarzenia. Wątek z Piotrem zaczął się w ogrodzie Getsemane podczas aresztowania Jezusa. Wówczas Szymon Piotr, mając miecz, dobył go i uderzył sługę arcykapłana, i odciął mu prawe ucho. A słudze temu było na imię Malchus. Na to rzekł Jezus do Piotra: Włóż miecz swój do pochwy; czy nie mam pić kielicha, który mi dał Ojciec? [Jn 18,10-11].

Jezus wprawdzie załatwił z Malchusem sprawę poniesionej przez niego krzywdy, wyrządzonej mu przez Piotra, ale w ciemnościach prawdopodobnie nie wszyscy nawet to zauważyli. Tylko Łukasz odnotował ten fakt: I uderzył jeden z nich sługę arcykapłana, i odciął mu prawe ucho. A Jezus odezwał się i rzekł: Zaniechajcie tego! I dotknąwszy ucha, uzdrowił go [Łk 22,50-51]. Wpośród aresztującej Jezusa zgrai był jakiś krewny Malchusa i można się domyślać, że wziął sobie Piotra na celownik. Niewykluczone, że Piotr już w czasie owego incydentu zorientował się, że kalecząc Malchusa naraził się jego krewnemu. Możliwe nawet, że usłyszał: "Dopadnę cię kiedyś za to, co zrobiłeś Malchusowi".

Następnie akcja przeniosła się do miasta. Piotr ciekaw tego, co dalej będzie z Jezusem, niepewny przy tym własnego losu, znalazł się na nieprzyjaznym mu terenie, a ściślej, na dziedzińcu pałacu arcykapłana. W takiej sytuacji będąc, nie chciał być posądzony o przynależność do grona uczniów Jezusa. Początkowe, dwukrotne wyparcie się Jezusa miało charakter ogólny i było odparciem domysłów jakiejś służącej. A gdy Piotr był na dziedzińcu, na dole, przyszła jedna ze służebnych arcykapłana, i ujrzawszy, że Piotr się grzeje, spojrzała na niego i rzekła: I ty byłeś z tym Nazarejczykiem, Jezusem. Ale on się zaparł i rzekł: Ani nie wiem, ani nie rozumiem, co mówisz. I wyszedł na zewnątrz do przysionka, a kur zapiał. A służebna, ujrzawszy go znowu, poczęła mówić do tych, którzy stali wokoło: To jeden z nich. A on się znowu zaparł [Mk 14,66-70a]. 

Ewangelista Jan sprecyzował sytuację, w której Piotrowe zaparcie się Jezusa osiągnęło swój szczyt, zgodny z zapowiedzią Pana. Rzekł mu jeden ze sług arcykapłana, krewny sługi, któremu Piotr odciął ucho: Czyż nie widziałem cię z nim w ogrodzie? To krewny Malchusa doprowadził Piotra do przekroczenia granicy wierności Jezusowi. To on tak go docisnął, że Piotr trzeci raz wyparł się swego Mistrza i musiał gorzko nad sobą zapłakać. 

Użyte w świętym tekście słowo na określenie krewnego to gr. syggeneus, co znaczy - będący tego samego rodu lub pochodzenia, spokrewniony. Każdy nasz grzech, błąd, złamanie prawa, każde niewłaściwe zachowanie ma jakiegoś swojego "krewnego". Zawsze jest ktoś lub coś, co potem – jako świadek naszego grzechu – może nas niepokoić, szantażować psychicznie, próbować uzależniać od siebie. Chociaż Pan przebaczył nam naszą przeszłość, odpuścił nam nasz grzech – to zawsze pozostają jakieś ślady, jacyś świadkowie owego grzechu.

Zobaczmy to w dwóch przykładowych sytuacjach. Prowadziliśmy kiedyś rozwiązłe życie. Mieliśmy różnych partnerów seksualnych albo razem kradliśmy czy robiliśmy jakieś inne przekręty. Potem sie nawróciliśmy. Unormowaliśmy swoje życie. Zawarliśmy związek małżeński. Mamy nowe życie. A co, gdyby teraz, ktoś z tych dawnych związków i grzesznych czasów pojawił się w naszym życiu? Gdyby też chciał się nawrócić i przyjść do zboru? Czy z obawy przed tym nie zaczęlibyśmy lawirować, ściemniać, trzymać go z daleka od zboru – w ten sposób zapierając się Pana?

I sytuacja druga: Ktoś w minionych latach życia bez Boga był dla nas bardzo ważny, był wręcz naszym idolem. Odcisnął się w nas jakiś odruch respektu i ubóstwiania tego człowieka. Co, gdyby teraz po latach zaistniała okoliczność bliskiego spotkania z kimś takim, gdyby zaprosił on nas do siebie, a może zaproponował nam jakiś wspólny interes czy wyjazd? Czy dla kogoś takiego nie odstąpiliśmy od naszego obyczaju udziału w nabożeństwie? Czy nie poszlibyśmy na jakiś kompromis przy stole? Czy nie przemilczelibyśmy czegoś, co jest niezgodne ze Słowem Bożym – zapierając się tym samym naszego Pana i przyjętych ideałów ewangelii?

Chociaż Pan przebaczył nam nasz grzech – to coś po nim zostaje. Zazwyczaj czujemy za plecami oddech "krewnego Malchusa" w postaci jakiejś konsekwencji, jakiegoś wstydu i obawy, żeby nie wyszło na jaw to, co mamy za uszami. Nosimy w sobie jakiś dziwny niepokój związany ze starymi błędami. Uwaga! Ten "krewny" któregoś dnia będzie chciał nas dopaść i przycisnąć, aby popsuć nam atmosferę nowego życia oraz doprowadzić do wyparcia się Jezusa. Już sama jego świadomość może nas szantażować i prowadzić do zapierania się Pana.

Uważajmy. "Krewni" naszych starych błędów i złego zachowania będą nas zatrzymywać przed jawnym wyznawaniem naszej wiary w Jezusa. Będą nas nachodzić natrętne myśli typu: "Żeby tylko nie wyszło to na jaw, bo będzie wstyd". "A co, jak trzeba będzie ponieść konsekwencje starego grzechu?" "Lepiej się nie ujawniaj ze swoją wiarą w Jezusa, bo to może wywołać wilka z lasu". Tego rodzaju obawy niejeden raz powstrzymują nas przed składaniem otwartego świadectwa o Jezusie. Dociskają nas - niczym czepiający się apostoła Piotra krewny Malchusa - do tego stopnia, że nie tylko nabieramy wody w usta, ale wręcz wypieramy się naszego związku z Panem Jezusem.

Jak sobie z tym radzić? Znasz na to pytanie odpowiedź?

18 listopada, 2020

Korzenie donosicielstwa

Przykro to mówić, ale nie od dziś obserwujemy wśród ludzi zwyczaj donosicielstwa. Kierowcy z kamerkami wycinają ze swoich nagrań fragmenty z wykroczeniami innych użytkowników i nie proszeni przez nikogo, usłużnie wysyłają je do policji. Sąsiedzi bacznie obserwują komin za płotem i gdy tylko zauważą, że wydobywa się z niego jakiś siwy dym, czym prędzej na jego właściciela nasyłają straż miejską. Zdesperowana mama biegnie z drżącym sercem na moment do sklepu po mleko dla dziecka siedzącego bezpiecznie w samochodzie, a wracając już ma na plecach służby gotowe jej to dziecko odebrać z powodu donosu czujnej aktywistki. Starszy rolnik wypuszcza na podwórze niezbyt czystego konia, a natychmiast u jego bram stają miłośnicy zwierząt w asyście policji, by zabrać mu wszystkie zwierzęta do ich cudownego schroniska, utrzymywanego ze środków publicznych.

Co się dzieje z ludźmi, że w czasach wolności i demo(n)kracji tak na siebie nawzajem donoszą?! Co stało się z ludzkimi sercami, że zamiast okazać życzliwość, porozmawiać, zapytać, zaproponować pomoc, otoczyć opieką - czym prędzej wzywają bezduszne służby, które - jak najbardziej - lubią donosy, bo dzięki nim bez wysiłku mogą wykazać się skutecznością działania. Nie rozumiem, jak można naskarżyć na kogoś bez podjęcia wcześniej osobistej próby rozwiązania zauważonego problemu? Chyba, że chodzi o jakiś rodzaj odegrania się na denuncjowanej osobie...

Czytając dzisiaj Księgę Ezdrasza napotkałem na taki przypadek. Powracający z niewoli babilońskiej Judejczycy rozpoczęli odbudowę świątyni w Jerozolimie. Zaintrygowało to przyglądających się im "zza płotu" Samarytan. Najpierw, bynajmniej nie z przyjacielskich pobudek, zgłosili się, że chcą wziąć udział w tej odbudowie. Pozwólcie, że będziemy budować razem z wami, ponieważ podobnie jak wy czcimy waszego Boga i my także składamy Mu ofiary od czasów Asarchaddona, który nas tutaj sprowadził. Zorobabel jednak, Jeszua i pozostali naczelnicy rodów Izraela odpowiedzieli: Właściwie nic nas z sobą nie łączy na tyle, byśmy mieli wspólnie budować świątynię dla naszego Boga. My sami chcemy budować ją dla PANA, Boga Izraela, szczególnie, że tak nam nakazał Cyrus, król Persji [Ezd 4,2-3]. 

Jak najbardziej rozumiem postawę Judejczyków. Sam w podobnej sytuacji też bym tak postąpił. Lecz wtedy dla Żydów zaczęły się schody. Okoliczne ludy zaczęły zatem studzić zapał Judejczyków i odstraszać ich od budowy. Chcąc udaremnić ich plany, przekupywali nawet przeciwko nim urzędników [Ezd 4,4]. W końcu napisali donos. Niech będzie królowi wiadome, że Judejczycy, którzy od niego wyszli i przybyli do nas, do Jerozolimy, odbudowują to buntownicze i niegodziwe miasto, zmierzają do ukończenia muru i naprawiają fundamenty. Otóż niech będzie królowi wiadome, że gdy to miasto zostanie odbudowane, a jego mury zostaną ukończone, podatku, daniny ani ceł jego mieszkańcy płacić nie będą i dochód królewski ucierpi. Ponieważ jesteśmy zobowiązani wobec dworu i nie możemy patrzeć spokojnie na działanie na szkodę króla, to posyłamy niniejsze pismo z powiadomieniem króla o tutejszym stanie rzeczy... [Ezd 4,12-14].

Co za szuje?! Jak im nagle zaczęło zależeć na dochodach króla... Po pierwsze, Żydzi odbudowywali świątynię, a nie całe miasto. A po drugie, przecież Samarytanie wcześniej sami byli gotowi wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Gdy jednak im podziękowano za pomoc, ogarnęła ich zazdrość i z zawiści zaczęli na różne sposoby przeszkadzać. 

Coś mi się zdaje, że dzisiejsze donosicielstwo karmi się podobnymi pobudkami. Za filmikami, telefonami i wszelkiego rodzaju donosami kryją się "mali" ludzie, którym się w czymś nie powiodło... 

PS. Nie muszę dodawać, że najbardziej dla mnie przykrym przykładem zawiści jest to, co spotkało naszego PANA, Jezusa Chrystusa, ze strony przywódców religijnych Izraela: Gdy się więc zebrali, rzekł do nich Piłat: Którego chcecie, abym wam wypuścił, Barabasza czy Jezusa, którego zowią Chrystusem? Wiedział bowiem, że z zawiści go wydali. A gdy on siedział na krześle sędziowskim, posłała do niego żona jego i kazała mu powiedzieć: Nie wdawaj się z tym sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie przez niego wiele wycierpiałam. Ale arcykapłani i starsi nakłonili lud, aby prosili o Barabasza, a Jezusa aby stracono [Mt 27,17-20].

16 listopada, 2020

Kolejka po ludzki aplauz

Jezus Chrystus, mój PAN, przeżył na ziemi w ludzkiej skórze 33 lata. To kim był, mądrość i moc, jaką miał zwłaszcza w ostatnich trzech jego latach, to wszystko każdego dnia stwarzało Mu niezliczone okazje do wejścia na szczyty świata. Bez przymilania się do władzy, bez brania udziału w programach typu "Voice of..." mógł zawładnąć nie tylko ludzkimi sercami ale i przejąć władzę nad całym krajem. 

A jednak Jezus nie wszedł w żaden układ z ludźmi przynależącymi do świata. Nie zapisał się do żadnego stronnictwa, nie zrobił najmniejszego ukłonu w stronę ówczesnych polityków i hierarchów religijnych, by zyskać ich względy. Ciągle spotykał się z ludźmi aby wzywać ich do opamiętania, lecz duchowo pozostawał całkowicie oddzielony od świata.

Dobitnie świadczą o tym słowa Jezusa wypowiedziane tuż przed Jego aresztowaniem, które dziś rano przeczytałem: Nie będę już długo z wami rozmawiał. Władca tego świata jest już bowiem w drodze. We Mnie jednak nie ma nic, na co mógłby się powołać, nic, co by mogło nas łączyć [Jn 14,30].

Wierzę, że tak postępują prawdziwi naśladowcy Chrystusa Jezusa. Przestańcie wprzęgać się w nierówne jarzmo z niewierzącymi. Cóż za towarzystwo sprawiedliwości z bezprawiem? Co za wspólnota światła i ciemności? Co za harmonia między Chrystusem a Beliarem? Gdzie część wspólna wierzącego z niewierzącym? [2Ko 6,14-15].

Wstępując w ślady Pana Jezusa nie odczuwam potrzeby robienia kariery w tym świecie. Mam godność i poczucie wartości syna Bożego. Nie łaknę popularności dającej wstęp na salony świata. Jedno mnie interesuje i nakręca: Zyskać upodobanie w oczach Bożych i należycie przygotować się na moment, gdy On zabierze mnie do Siebie.

Był czas, gdy władca tego świata pokazał Jezusowi wszystkie królestwa świata w całej ich okazałości i zaproponował: Dam Ci to wszystko, jeśli tylko upadniesz przede mną i złożysz mi pokłon. Wówczas Jezus skierował do niego słowa: Odejdź szatanie! Gdyż jest napisane: Panu, swojemu Bogu, będziesz oddawał pokłon i służył jedynie Jemu [Mt 4,8-10]. 

Znam ludzi, którzy mogliby zrobić w tym świecie wielką karierę, a jednak świadomie z niej zrezygnowali na rzecz służenia chwale Bożej i zajęcia się sprawami Królestwa Bożego. Dumny z nich jestem. Dziękuję Bogu za nich, bo są mi przykładem dobrze ustawionych priorytetów naśladowcy Jezusa Chrystusa. Pan Jezus godny jest tego, aby Jego uczniowie oddali się Mu bez reszty i nie stawali w kolejce po oklaski świata.

13 listopada, 2020

Usypiacze sumień

Czytam dziś Treny. Ta krótka księga Biblii traktuje o upadku Jerozolimy i powodach tego nieszczęścia. Prorok Jeremiasz opisuje w niej sądy Boże nad świętym miastem, ubolewa nad jego losem, błaga Boga o zmiłowanie i wyraża nadzieję na duchową odnowę mieszkańców Jerozolimy. Nieszczęście już od dawna wisiało im nad głowami, a prawie nikt tego nie przepowiadał.

Gdy wśród ludu Bożego szerzyła się bezbożność i narastało odstępstwo, gdy zaczynało brakować bojaźni Bożej i posłuszeństwa Słowu Bożemu, wówczas powinni przemówić prorocy PANA. Powinni byli wzywać mieszkańców Jerozolimy do opamiętania. Trzeba było, aby wszyscy prorocy, jak jeden mąż, razem zaczęli nawracać lud Boży na właściwą drogę. Niestety, tylko nieliczni z nich stanęli na wysokości zadania, płacąc za to wysoką cenę społecznego ostracyzmu. 

Większość proroków miała dla Jerozolimy same pozytywne proroctwa. Twoi prorocy wieszczyli ci brednie i głupstwa. Nie obnażali twojej winy, by przywrócić ci powodzenie. Ich widzenia były marne, nęciły do odstępstwa [Tr 2,14]. Głównym zadaniem autentycznego proroka jest piętnowanie grzechów i nawoływanie do opamiętania. Jednak takie przepowiadanie nie zjednuje popularności a niekiedy bywa nawet niebezpieczne. Dlatego ówcześni prorocy woleli zachwycać się wciąż jeszcze piękną, ale już chylącą się ku upadkowi Jerozolimą i głosić ludziom pomyślność. Przewrotności twej nie wyjawili, by odwrócić wygnanie od ciebie, lecz miewali dla ciebie widzenia pełne marności i złudy [Tr 2,14 w przekładzie KUL].

Nie inaczej jest i dzisiaj. Ludzie lubią proroctwa. Z dreszczykiem na plecach, w poczuciu obcowania z czymś nadnaturalnym i transcendentnym, chętnie słuchają współczesnych proroków. I co z ich ust słyszą? Przede wszystkim zapowiedzi przebudzenia, rozwoju, zwycięstwa, dobrego wpływu i radosnego życia. Słyszą też wiele pochwał i motywacyjnych wskazówek. Coraz rzadziej rozbrzmiewają słowa piętnujące grzech i wzywające do uświęcenia. Dlaczego? Bo zeświecczeni chrześcijanie są żądni tego, co miłe dla ich ucha. Prorocy zaś chcą być lubiani i chętnie słuchani. Obmyślają więc coraz to nowe "inspiracje" zamiast ludziom po prostu głosić Słowo Boże.  

Mieszkańcom Jerozolimy przepowiednie ich proroków - chociaż miłe dla ucha - okazały się szkodliwe i zgubne. W obliczu naciągającego sądu Bożego usypiały ich sumienia i łudziły zapowiedziami dobrej przyszłości. A czym skończy się dla wierzących bieganie za dzisiejszymi prorokami? Widzenia większości z nich są pełne marności i złudy. Co komu po miłych słowach, jeżeli Bóg zapowiedział sąd i zaczyna wykonywać swój wyrok? 

Jak wielu z nas odważy się płacić cenę bycia prawdziwym prorokiem PANA?

12 listopada, 2020

Test pilnie potrzebny

W tych miesiącach, jak nigdy wcześniej, robimy testy na obecność koronawirusa. Poddajemy się temu badaniu nie tylko z troski o własne zdrowie. W wielu sytuacjach tego się od nas wymaga. Aby wejść do niektórych miejsc, wziąć udział w ważnym spotkaniu albo utrzymać miejsce pracy, trzeba poddać się badaniu i okazać się wolnym od infekcji. Nikogo już nie dziwi, że aby wjechać do niektórych krajów, na granicy trzeba przedstawić aktualny test na Covid-19 i udowodnić, że jesteśmy zdrowi.

A jak ma się sprawa naszego wejścia do Królestwa Bożego? Biblia uczy, że jego brama nie dla wszystkich jest jednakowo otwarta. Jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego [Jn 3,5] - powiedział Jezus. I nie wejdzie do niego nic nieczystego ani nikt, kto czyni obrzydliwość i kłamie, tylko ci, którzy są zapisani w księdze żywota Baranka [Obj 21,27]. Chcąc wejść do Królestwa Bożego nie tylko trzeba narodzić się na nowo i osiągnąć należyty poziom uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy PANA [Hbr 12,14]. Trzeba też nieustannie trwać przy Panu, bo kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony [Mt 24,13]. 

Dlatego w sprawie naszego zbawienia nie zdajemy się na ślepy los. Wierzymy Jezusowi Chrystusowi, bo nie ma w nikim innym zbawienia, gdyż nie dano nam ludziom żadnego innego imienia pod niebem, w którym moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12]. Wierzymy i wciąż na nowo w tej wierze się upewniamy. Badajcie samych siebie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie [2Ko 13,5] - radzi Biblia. Stosujemy się do jej wskazówek, bo chcemy mieć szeroko otwarte wejście do wiekuistego królestwa Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa [2Pt 1,11]. 

Skoro tak się rzeczy mają, potrzeba nam testu o wiele ważniejszego niż badanie na obecność koronawirusa. Trzeba, abyśmy zrobili sobie test na trwanie w Chrystusie. Ażeby uniknąć błędów, oprzemy się nie na własnych odczuciach, ani na kryteriach wymyślonych przez ludzi, lecz na Słowie Bożym. Tylko Biblia daje nam stuprocentową pewność prawidłowego wyniku. Proponuję, abyśmy na użytek tego rozważania skorzystali z następującej instrukcji apostolskiej: Ci którzy przestrzegają Jego przykazań, trwają w Nim, a On w nich. To natomiast, że On trwa w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał [1Jn 3,24]. 

Jak widać, w badaniu na trwanie w Chrystusie, liczy się nasz stosunek do przykazań naszego PANA oraz napełnienie Duchem Świętym. Należyte połączenie tych czynników przesądza o obopólnym i trwałym związku chrześcijanina z Bogiem i ten związek wyraża. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Nie wiadomo dlaczego w środowiskach ewangelicznych utarło się przekonanie, że przykazania Boże nie mają już większego znaczenia, bo żyjemy w czasie łaski. A przecież łaska Boża nie jest zgodą na nieposłuszeństwo Słowu Bożemu i naszą samowolę. Jezus odchodząc do nieba powiedział: Idźcie więc i pozyskujcie uczniów pośród wszystkich narodów. Chrzcijcie ich w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego i uczcie przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem [Mt 28,19-20]. PAN przedstawił swoim uczniom cały szereg przykazań, a na koniec wezwał, aby uczyli ich przestrzegania.

Na podstawie powyższego polecenia kilka lat temu mieliśmy w gdańskim zborze cykl wykładów pt. Jak przestrzegać przykazań Jezusa? Już przy pierwszym podejściu do tematu wyodrębniliśmy ich ponad dwadzieścia. Opamiętajcie się! Wierzcie ewangelii! Szukajcie najpierw Królestwa Bożego! Czuwajcie! Bądźcie miłosierni! Głoście ewangelię! Miłujcie! Jedno po drugim, słowa Jezusa brzmią jak święte rozkazy. Jezus wprost powiedział, że Jego słowa są przykazaniem. Daję wam nowe przykazanie: Kochajcie się wzajemnie; kochajcie jedni drugich tak, jak Ja was ukochałem [Jn 13,34]. Zatem, Nowe Przymierze z Bogiem wiąże się z szeregiem przykazań Jezusa Chrystusa. 

Drugim pojęciem występującym w naszym tekście jest trwanie, czy - jak mówi Biblia Warszawska - mieszkanie w Bogu. Jest to zarazem nasze trwanie w Bogu jak i trwanie Boga w nas.  Dlatego trwania w Bogu nie można rozpatrywać jako wyniku jednostronnej decyzji. Bóg nie zamieszkuje w nas bez naszej wiedzy i zgody. Oto stoję u drzwi! Pukam. Jeśli ktoś usłyszy mój głos i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim ucztował, a on ze Mną [Obj 3,20]. Tym bardziej my nie możemy znaleźć się w Chrystusie mocą jednostronnie wypowiedzianej deklaracji. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał [Jn 6,44] - wyjaśnił Jezus. Nasza osobista chęć trwania w Bogu nie wystarczy, jeżeli Bóg nie zechce zamieszkać w nas.

Zarówno nasze trwanie w Bogu, jak i trwanie Boga w nas, nie są pojęciami abstrakcyjnymi. Objawia  się to w praktyczny sposób. Kto mówi, że trwa w Nim, powinien postępować tak, jak On [1Jn 2,6]. Słowne zapewnienia i deklaracje trwania w Jezusie na nic się nie zdadzą, jeżeli nie są połączone z praktycznym zastosowaniem się do Jego przykazań. Ten, kto zna moje przykazania i wypełnia je, jest człowiekiem, który Mnie kocha. Tego z kolei, który Mnie kocha, miłością otoczy mój Ojciec i Ja będę go kochał, i objawię mu samego siebie [Jn 14,21]. Nasz tekst przewodni stwierdza: Ci, którzy przestrzegają Jego przykazań, trwają w Nim, a On w nich. Właśnie tak pokazujemy Bogu i ludziom, że trwamy w Jezusie. A jak On pokazuje, że mieszka w nas?

To natomiast, że On trwa w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał - przeczytaliśmy na początku. Zbliżając się do jakiegoś domu i przyglądając się mu, możemy nie tylko stwierdzić, czy jest on zamieszkany, czy opuszczony. Wygląd domu sporo mówi nam też o tym, kim są jego mieszkańcy. Czy są pracowici, czy leniwi? Bogaci czy ubodzy? Nie inaczej jest z naszym sercem. Przyglądając się samemu sobie, analizując własne myśli i zachowanie, możemy ustalić kto, lub co w nas zamieszkuje. Wiadomo, co bierze się z ciała: nierząd, nieczystość, rozpusta, oddawanie czci bożyszczom, wróżbiarstwo, wrogość, kłótliwość, zazdrość, porywczość, zaczepność, krnąbrność, brak troski o jedność, zawiść, chęć mordu, pijaństwo, rozpasanie i tym podobne. Zapowiadam wam teraz, tak jak czyniłem to wcześniej, że ci, którzy się tych rzeczy dopuszczają, nie odziedziczą Królestwa Bożego. Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, powściągliwość [Ga 5,19-23]. 

Obecność Jezusa w nas objawia się napełnieniem Duchem Świętym. Nie w każdym człowieku zwącym się chrześcijaninem mieszka Duch Święty. Widać to po naszym zachowaniu. Biblia mówi: Jeszcze bowiem cieleśni jesteście. Bo skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy na sposób ludzki nie postępujecie? [1Ko 3,3]. Uwaga! Nikt sam siebie nie może zapieczętować Duchem Świętym. Tylko Bóg może postawić tę pieczęć przynależności do Boga na człowieku. Bóg też może ją zdjąć. Dlatego król Dawid, po tym jak zgrzeszył, w pokucie błagał Boga, aby nie odbierał mu swego Ducha Świętego. Gdy wprowadzam się do nowego mieszkania, na drzwiach zawieszam tabliczkę ze swoim nazwiskiem. Gdy się wyprowadzam, tabliczkę tę zdejmuję. Bóg zamieszkuje w nas poprzez Ducha Świętego, i po tym Duchu, którego nam dał, poznajemy, że  w nas mieszka. Jak to odbywa się i wyraża w praktyce, wiedzą ci, którzy zostali napełnieni Duchem Świętym.

Powróćmy jeszcze do myśli o badaniach lekarskich. W jakich okolicznościach je robimy? Mówią nam, że koniecznie trzeba się przebadać po osiągnięciu określonych lat życia. Poddajemy się badaniu, gdy zauważamy w sobie jakieś niepokojące objawy. Idziemy na badania również wówczas, gdy chcemy utrzymać się na zajmowanym stanowisku pracy. A jakie myśli towarzyszą nam w oczekiwaniu na wyniki badań i jakie emocje po ich otrzymaniu? Najpierw z drżącym sercem czekamy na to, co wykażą testy zdrowotne, a potem - albo odczuwamy wielką ulgę, albo niepokój, co dalej z nami będzie. 

Dzisiaj robimy sobie test na trwanie w Chrystusie. Potrzebny on jest dla osób długo już wierzących, bo po kilkudziesięciu latach wiary trzeba zbadać samych siebie, czy trwamy w PANU, jak trzeba. A może pojawiły się w nas niepokojące objawy typu; miłość do świata, przywiązanie do rzeczy materialnych, zwątpienie, niechęć do braci i sióstr w Chrystusie, brak wyrzutów sumienia itd. W takiej sytuacji wyjątkowo ważne jest to, że dzisiaj w tym teście bierzemy udział. Sprawdzenie czy trwamy w Chrystusie niemniej jest ważne, gdy udzielamy się w służbie chrześcijańskiej i zajmujemy jakieś stanowisko kościelne. Bez tego testu mogłoby się okazać, że zamiast budować ludzi i pomagać innym w duchowym wzroście, zaczniemy ich zarażać naszymi grzechami.

Kończymy test na trwanie w Chrystusie. Jaki jest jego wynik? Jak się czujemy? Mam nadzieję, że wielu z nas odetchnęło z ulgą. Przestrzegamy przykazań Jezusa i codziennie jesteśmy pełni Ducha, co dobitnie świadczy o tym, że trwamy w Bogu, a On w nas. Tym wszystkim osobom w imię Pańskie mówię: Trzymaj co masz, aby nikt nie wziął korony twojej [Obj 3,11]. 

Mam wszakże nie mniejszą nadzieję, że niektórych z nas dzisiejszy test swoimi niejednoznacznymi wynikami zaniepokoił. Takim osobom radzę abyśmy poddali się duchowej kwarantannie. Wyłączmy telewizor i telefon. Weźmy do ręki Biblię i poszukajmy miejsca, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzać w modlitwie. Czasem wystarczy oddzielić się na jakiś czas, aby na nowo uporządkować swoje relacje z Bogiem. Może się jednak okazać, że już potrzebujemy "respiratora" i tylko wtedy odzyskamy duchowe zdrowie, gdy otworzymy się na dodatkową pomoc. Tak czy owak, nie wolno nam całej sprawy zlekceważyć. Dlatego w miejsce Chrystusa głosimy poselstwo jakby samego Boga, który przez nas kieruje do ludzi wezwanie. W miejsce Chrystusa błagamy: pojednajcie się z Bogiem [2Ko 5,20].

04 listopada, 2020

Związek wiary, modlitwy i prośby

Dzisiaj od rana rozmyślam nad słowami Jezusa, zapisanymi w Ewangelii św. Mateusza: I wszystko, o cokolwiek poprosilibyście w modlitwie, wierząc - otrzymacie [Mt 21,22]. Jak rozumieć tę obietnicę naszego PANA? Już niejeden powierzchowny chrześcijanin bardzo się rozczarował podchodząc do niej bez duchowego zrozumienia.

Chrystus Pan wskazał w powyższych słowach, że jeżeli chcemy otrzymać coś od Boga, to musi w nas w danej sprawie zaistnieć związek wiary, modlitwy i prośby. Potwierdzają to również słowa Ewangelii św. Jana:  Jeśli we Mnie trwać będziecie, a moje słowa trwać będą w was, proście o cokolwiek chcecie, a stanie się wam [Jn 15,7]. Przybliżmy sobie pokrótce znaczenie tych biblijnych pojęć.

1. Wiara. Jest to postawa zaufania do Boga poprzez całkowite zdanie się na Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Wszystko, czego chrześcijanin pragnie, czego się spodziewa i o co zabiega, wypływa z jego miłości do Boga, osobistego związku z Jezusem Chrystusem i posłuszeństwa Słowu Bożemu. Gdy Biblia mówi, że wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy [Hbr 11,1], ma na myśli nasze nadzieje i przeświadczenia rodzące się w bliskiej społeczności z Bogiem, a nie jakieś ciągotki i marzenia bezbożnego serca.

2. Modlitwa. Modlitwą jest czas świadomie spędzany z Bogiem. Jest to osobista społeczność z Jezusem Chrystusem dzięki Duchowi Świętemu, który w nas mieszka. Bóg życzy sobie, abyśmy nieustannie żyli w postawie modlitwy. Bez przystanku się módlcie [1Ts 5,17] - wzywa Słowo Boże. Modlitwa, to chodzenie z Bogiem, to trwanie sercem i myślami przy naszym Panu w każdych okolicznościach codziennego życia. Dobrze tę myśl oddają słowa nauki apostolskiej: Ale wy, umiłowani, budujcie siebie w oparciu o najświętszą wiarę waszą, módlcie się w Duchu Świętym [Jk 1,20].

3. Prośba. Jest to szczególna chwila modlitwy, gdy będąc w bliskości z Bogiem, w imieniu Jezusa przedstawiamy naszemu Ojcu konkretną potrzebę. Proście, a będzie wam dane [Mt 7,7] - zachęca Jezus w Kazaniu na Górze. Trzeba nam w modlitwie powierzyć prośby nasze Bogu [zob. Flp 4,6]. Nie macie, bo nie prosicie. Prosicie, a nie otrzymujecie, dlatego, że źle prosicie, zamyślając to zużyć na zaspokojenie swoich namiętności [Jk 4,2b-3]. Prośbę do Boga należy formułować i przedkładać w atmosferze modlitwy wynikającej z wiary.

Teraz ponownie zwróćmy się ku zacytowanym na wstępie słowom Jezusa. Wierząc, wszystko otrzymacie, o co w modlitwie prosić będziecie (w przekładzie KUL). Czy dobrze je rozumiemy?  Mowa w nich o potrójnym wiązaniu. Prawdziwa wiara pragnie modlitwy. Modlitwa wypływająca z wiary daje możliwość poproszenia Boga o cokolwiek, lecz wierzący w takim stanie ducha już nie o wszystko prosi. Prosi tylko o to, co jest zgodne z wolą Bożą, co jest wyrazem miłowania Boga ponad wszystko i trwania chrześcijanina w Słowie Bożym. A gdy prosi w modlitwie z wiarą, to otrzymuje!

01 listopada, 2020

Takiej miłości nam potrzeba!

Chyba wszyscy zwykliśmy zachwycać się i chlubić tym, że Bóg nas kocha. Bywa, że powtarzając to sobie samym, a też innym, nie zastanawiamy się zbytnio nad głębią i niezwykłością tej miłości. W swej powierzchowności możemy nawet nabrać przekonania, że Boża miłość niejako nam się należy. Tymczasem wszyscy bez wyjątku zasłużyliśmy na karę, a nie na życzliwość i okazywanie nam miłości. To, że mimo naszych grzechów Bóg nas kocha, jest najbardziej wstrząsającą i poruszającą prawdą pod słońcem. Zilustruję to historią napotkaną ostatnio w książce pt. "Żyjąc ponad przeciętność".

"Ernie był oficerem amerykańskiej armii stacjonującej w dużej bazie wojskowej na terenie Stanów Zjednoczonych. Elise zrezygnowała z pracy zawodowej, ponieważ czuła, że jej powołaniem jest wychowanie dwójki ich dzieci. Poza zwykłymi, niewielkimi sprzeczkami, ich małżeństwo można było uznać za szczęśliwe. 

I wtedy Ernie został przeniesiony do Japonii. W tamtych czasach rodzina nie zawsze mogła towarzyszyć żołnierzowi. Możliwy był kontakt listowny i ta rodzina była blisko siebie dzięki listom. W każdym tygodniu najważniejszym wydarzeniem był list od Tatusia. Dzieci siadały na podłodze obok mamusi, która czytała im list. Wiadomości od Tatusia były przedmiotem rozmów do końca dnia. Wydawało się, jakby był niedaleko nich. 

Toteż powodem do podniesienia alarmu był tydzień, w którym list nie nadszedł. Wyobraźnia Elise działała na pełnych obrotach. Wyobrażała sobie, że Ernie jest chory albo że miał wypadek, albo że wysłali go na jakąś niebezpieczną, tajną misję.

Minęły trzy tygodnie i nadal nie było listu. Potem cztery... W końcu list nadszedł i okazał się potężnym ciosem dla Elise. Jej ostatnie obawy okazały się prawdziwe. To było wręcz nieprawdopodobne. Co ona takiego zrobiła, by sobie na to zasłużyć? Była zdruzgotana, zbyt przybita, by podzielić się tym z dziećmi. 

Wreszcie jedno z dzieci zapytało: "Co się dzieje, mamo? Czy coś złego stało się Tatusiowi? Co napisał w liście?" Powiedzenie dzieciom, że ich ojciec zakochał się w innej kobiecie, było dla nie wręcz niewyobrażalną torturą. Widziała jak były zszokowane. Nie były oczywiście w stanie wszystkiego pojąć od razu, ale zdawały sobie sprawę z tego, że ich Tatuś już do nich nie wróci. W końcu jedno z nich powiedziało: "Mamusiu, czy mogę cię o coś zapytać? Czy to, że tatuś już nas nie kocha znaczy, że my też nie możemy go kochać?"

Elise została porażona tym pytaniem. Przypomniało jej słowa z Psalmu 8: "Z ust dzieci i niemowląt ugruntowałeś moc na przekór nieprzyjaciołom swoim... [Ps 8,3].

W swojej rozpaczy i smutku nie pomyślała o tym. Po chwili zmagania się z tym pytaniem, ze ściśniętym gardłem odpowiedziała: "Nie, my nadal możemy go kochać". 

Jej młodszy synek powiedział: "To napisz do niego i poproś, żeby ciągle przysyłał do nas listy, ponieważ my nadal chcemy go kochać". 

To oznaczało, że listy od niego będą przychodziły. I w miarę jak przychodziły, wyłaniała się z nich historia jego niewierności. Okazało się, że zakochał się w piętnastoletniej służącej. Później miał z nią kilkoro dzieci. Elise nadal trudno było w to uwierzyć, ale to jeszcze nie był koniec złych wieści. Kolejna "niespodzianka" czekała tuż za rogiem. 

Pewnego dnia Ernie napisał do niej: "Droga Elise, przepraszam, że muszę coś takiego napisać, ale został u mnie zdiagnozowany nowotwór i nie pozostało mi wiele życia. Straciłem moją emeryturę i żyjemy bardzo skromnie. Czy mogłabyś po mojej śmierci pomóc finansowo mojej rodzinie?".

Po przeczytaniu tego, Elise powiedziała do siebie: "Jeszcze tylko tego mi brakowało". Nie mogła uwierzyć w jego tupet i brak wstydu. Żadnego słowa przeprosin, żadnego żalu ani prośby o przebaczenie. Wprost nie do wiary.

Jednak w przypływie rozsądnej refleksji, przypomniało jej się pytanie jej synka: "Mamusiu, skoro Tatuś już nas nie kocha, czy to znaczy, że my też nie możemy go kochać?".

Napisała więc odpowiedź na jego list, wyjaśniając, że nie może wysyłać pieniędzy, ale coś może zrobić. Zasugerowała mu: "Zorganizuj przyjazd twojej rodziny do Stanów po twojej śmierci. Będą mogli zamieszkać w tym domu, a ja nauczę ich, jak być samowystarczalnym". 

I tak właśnie się stało. Elise wyjaśniła później: "Miałam do wyboru albo spojrzeć na przeszłość i przekląć tego człowieka za to, co mi zrobił, albo podziękować Bogu za to, że pozwolił mi świecić Jego światłem w ciemnym tunelu tego świata". 

Bez wątpienia bycie światłem w ciemnym tunelu oznaczało też dzielenie się ewangelią z "adoptowaną" rodziną, żeby oni również mogli stać się światłem dla Pana.

Arcybiskup Temple miał rację mówiąc: "Odpłacanie złem za dobro jest diabelskie. Oddawanie dobrem za dobro jest ludzkie. Odpłacanie dobrem za zło jest boskie". (Z książki Williama McDonalda pt. "Żyjąc ponad przeciętność". Rozdział 24. Zadziwiająca łaska). 

Każdy z nas jest przed Bogiem, jak ów Ernie. Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Wszyscy jak owce zbłądziliśmy; zboczyliśmy - każdy na własną drogę [Iz 53,6]. Zapłatą za grzech jest śmierć [Rz 6,23]. Śmierć nam się należała, a nie łaska i życzliwość. Jednakże Bóg w swojej miłości okazał się nad wyraz wspaniałomyślny. Chrystus bowiem, gdy jeszcze byliśmy upadli, we właściwym czasie umarł za bezbożnych. Rzadko ktoś umiera za sprawiedliwego. Może za dobrego gotów byłby ktoś umrzeć. Bóg natomiast daje dowód swojej miłości do nas przez to, że gdy jeszcze byliśmy grzesznikami, Chrystus za nas umarł [Rz 5,6-8]. Taka jest prawda o Bożej miłości. Jednocześnie taka jest też prawda o nas, ludziach miłowanych przez Boga. 

Czy to, że my zrobimy coś świadczącego o braku miłości do Boga, znaczy że On też już nie może nas kochać? Biblia mówi, że jeśli my nie dochowujemy wiary, On pozostaje wierny, albowiem samego siebie zaprzeć się nie może [2Tm 2,13].

Niechby miłość Boża wreszcie zrobiła na nas wrażenie do tego stopnia, żebyśmy zaczęli miłować, jak On. Kochajcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują. Tak czyniąc, zachowujcie się, jak przystało na dzieci waszego Ojca w niebie. On sprawia, że słońce wschodzi nad złymi i dobrymi, a deszcz spada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Bo jeśli okazujecie miłość tym, którzy was kochają, co wam wynagradzać? Czyż celnicy nie czynią podobnie? A jeśli pozdrawiacie tylko swoich braci, co w tym nadzwyczajnego? Poganie też to robią. Wy bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec w niebie [Mt 5,44-48]. Takiej miłości nam potrzeba!