28 lutego, 2018

Nie wolno nam ich stracić!

Błogosławieni jesteśmy, gdy wiarę w Jezusa Chrystusa i służbę Bogu dzielą z nami nasi najbliżsi. Szczęśliwy taki mąż i ojciec, głowa rodziny, gdy powtarzając za Jozuem, że "ja i mój dom będziemy służyli Panu" [Joz 24,15] ma żonę i dzieci w gronie najbliższych współpracowników. Nie każdemu udaje się takie postanowienia zrealizować. Jedną z poważniejszych przykrości, jakie mogą nam się zdarzyć na drodze wiary, jest odejście naszych najbliższych od Boga. Nie mniejszym bólem jest porzucenie przez nich zdrowej nauki Chrystusowej i zwrócenie się ku baśniom [2Tm 4,3-4].

Nie wymyślam problemu. Przydarzyło się to kapłanowi Heliemu [1Sm 2,12], prorokowi Samuelowi [1Sm 8,3] a nawet królowi Dawidowi [1Krl 1; 2Sm 15]. Ich synowie nie tylko nie poszli w ślady ojców, ale narobili im sporo wstydu i problemów. Zdarza się tak i dzisiaj w rodzinach niektórych pastorów, kaznodziejów i przywódców kościelnych. W miarę jak ich dzieci dorastają, przestają służyć Bogu i zaczynają prowadzić świeckie życie. Zdarza się również, że przyjmują poglądy sprzeczne z  nauką głoszoną przez ich ojców. Jak to możliwe?

Wspomniani mężowie Boży z pewnością znali Torę i wprowadzali ją w czyn. "Niechaj słowa te, które Ja ci dziś nakazuję, będą w twoim sercu. Będziesz je wpajał w twoich synów i będziesz o nich mówił, przebywając w swoim domu, idąc drogą, kładąc się i wstając" [5Mo 6,6-7]. Należy się domyślać, że synowie kapłana, proroka i króla byli nauczani Słowa Bożego. Jednak sama nauka Tory okazała się niewystarczająca. Synów trzeba wychowywać. Kształtować charakter, a nie rozpieszczać. Świecić osobistym przykładem i mieć dla nich czas. W okresie dorastania stawiać wymagania, a nie schodzić im z drogi.

Błędem wielu wierzących rodziców jest ubóstwianie dzieci. Jak to się stało, że Heli widząc ewidentne grzechy swoich synów, ich nie strofował? [1Sm 3,13]. Słowo Boże wyjaśnia, że cenił ich więcej od Boga [1Sm 2,29]. Dlaczego Dawid nigdy nie karcił Adoniasza? [1Krl 1,6]. Ojcowski brak wyraźnej reakcji na grzechy młodości przyczynia się do upadku synów. Miłość rodziców do dzieci może okazać się bardzo niezdrowa, jeśli nie jest powiązana z dyscypliną. Gloryfikowanie i eksponowanie każdego osiągnięcia dzieci, zachwycanie i chwalenie się nimi rozbudza w nich głównie pewność siebie i przekonanie, że są gwiazdami. W każdym razie raczej nie przygotowuje ich do cichego służenia Bogu i ludziom.

Rodzice swoim dzieciom świecą przykładem. Na całe dekady stają się wzorem do naśladowania. Jaka matka, taka córka – głosi znane porzekadło. Brak wyraźnego związku pomiędzy słowami i czynami ojca wcześniej czy później da się zauważyć w zachowaniu syna. Rodzicielska miłość do pieniędzy, skupianie uwagi na sobie i na własnych osiągnięciach, pragnienie popularności i temu podobne postawy w dużym stopniu przesądzają o sposobie myślenia dzieci. Trzeba rodzicom większej świadomości siły ich wpływu. "Skromność wasza niech będzie znana wszystkim ludziom" [Flp. 4,5]. "Wychowuj chłopca odpowiednio do drogi, którą ma iść, a nie zejdzie z niej nawet w starości" [Prz 22,6].

Pragnieniem wierzących rodziców jest to, aby ich dzieci poszły w ich ślady. Ażeby wytrwały przy Jezusie aż do końca i były zbawione. Jak to osiągnąć? Co takiego miał w sobie Jonadab syn Rekaba, że jego synowie na wiele lat po śmierci ojca wciąż niezłomnie trzymali się nakreślonych przez niego standardów, w żaden sposób nie dając się od nich odprowadzić? [Jr 35]. Z pewnością był to szczery człowiek o wysokich normach etyczno-moralnych, nie dostosowujący się do aktualnych trendów. Takim sługą Bożym niewątpliwie był też apostoł Paweł. Do niczego nie zmuszając swojego syna w wierze, Tymoteusza, mógł o nim napisać: "Lecz ty poszedłeś za moją nauką, za moim sposobem życia, za moimi dążnościami, za moją wiarą, wyrozumiałością, miłością, cierpliwością, za moimi prześladowaniami, cierpieniami, które mnie spotkały w Antiochii, w Ikonium, w Listrze" [2Tm 3,10-11]. Co takiego widział Tymoteusz w apostole Pawle, że mimo tak wysokiej ceny, niezłomnie chciał  go naśladować?

Wielkim przykładem zbawiennego wpływu na swoich najbliższych świeci nam sam Pan Jezus. Zgodnie z wolą Ojca konkretnie zajął się Dwunastoma i chociaż nie byli oni łatwymi uczniami, pozyskał ich i utrzymał przy Bogu na zawsze.  "Ja ich zachowywałem w Twoim imieniu, które objawiłeś przeze Mnie. Strzegłem ich tak, że żaden nie zginął, oprócz syna zatracenia, zgodnie z zapowiedzią Pisma" [Jn 17,12]. Nie inaczej stało się z Jego krewnymi. Pomimo tego, że przez sporo czasu nie wierzyli w Niego, to jednak zaraz po zmartwychwstaniu Jezusa, zbór jerozolimski miał już w swoim gronie Marię, matkę Jezusa i Jego braci [Dz 1,14]. Nie trzeba dodawać, że dwaj bracia Pańscy, Jakub i Juda, szybko stali się autorytetami wczesnego Kościoła.

Jakim sposobem Jezus na stałe pozyskał dla Królestwa Bożego swoich krewnych? Przyjaźniąc się z nimi w czasie ich niewiary i nabierając wody w usta, żeby ich niczym nie urazić? Był przecież taki czas, że traktowali Go nawet jak obłąkanego [Mk 3,21]. Czytając ewangelię widzimy, że Jezus nie zabiegał o ich względy. "I przyszła do niego matka z braćmi jego, ale nie mogli dotrzeć do niego z powodu tłumu. I doniesiono mu: Matka twoja i bracia twoi stoją na dworze i chcą widzieć się z tobą. On zaś odpowiedział im: Matką moją i braćmi moimi są ci, którzy słuchają Słowa Bożego i wypełniają je" [Łk 8,19-21].Gdy swego czasu bracia zaproponowali Jezusowi wspólną wędrówkę na święto w Jerozolimie, On zdecydowanie odmówił im kompanii [Jn 7,1-9]. Jestem przekonany, że właśnie to trzymanie niewierzących krewnych w świadomości, że muszą się narodzić na nowo, potem, gdy Chrystus Pan ukazał się im po zmartwychwstaniu, bardzo przyczyniło się do ich nawrócenia i trwania w wierze.

Każdy chrześcijanin jest za kogoś odpowiedzialny. Nasi domownicy, krewni, współwyznawcy, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi, współpracownicy – to ludzie, których Bóg nie bez przyczyny postawił na naszej drodze. Nie wolno nam ich stracić. W odniesieniu do swoich uczniów Pan Jezus powiedział: "A to jest wola tego, który mnie posłał, abym z tego wszystkiego, co mi dał, nic nie stracił, lecz wskrzesił to w dniu ostatecznym" [Jn 6,39]. To jest ważna wskazówka. Niechby każdy wierzący ojciec stając przed Chrystusem mógł powiedzieć: "Otom ja i dzieci, które dał mi Bóg" [Hbr 2,13]. Niechby każdy z nas miał tę przyjemność, że stanie kiedyś przed Panem w towarzystwie ludzi, których doprowadził do zbawczej wiary i pomógł im na drodze wiary się utrzymać.

Tutaj można posłuchać tego przesłania w formie kazania z niedzieli, 25 lutego 2018 roku

24 lutego, 2018

Ułuda "koronnych" dowodów

W sporej części współczesnych środowisk chrześcijańskich zwykło się podkreślać znaki i cuda jako dowód udzielanego im poparcia przez samego Boga. Niezbyt jest ważne, jak pojmują Chrystusa Jezusa i jak Go głoszą. Najważniejsze, aby działo się coś niezwykłego. Prorokowanie, wypędzanie demonów i czynienie cudów stało się koronnym argumentem przemawiającym za tym, że Bóg popiera ich działalność. Zgromadzenie bez znaków i cudów, choćby głoszono tam zdrową naukę Chrystusową, dla pewnej części dzisiejszych chrześcijan nie jest warte ich obecności.

Proszę jednak zauważyć, że Jezus wykazując duchowe bezprawie wielu ludzi, nawet nie wspomina głoszenia zdrowej ewangelii czy też wspierania potrzebujących w Jego imieniu. Wymienia natomiast wszystkie trzy wspomniane wyżej cechy, tak pożądane dzisiaj i gloryfikowane wśród chrześcijan. W tym Dniu wielu mi powie: Panie, Panie, przecież prorokowaliśmy w Twoim imieniu, w Twoim imieniu wypędzaliśmy demony i w Twoim imieniu dokonaliśmy wielu cudów. Wówczas im oświadczę: Nigdy was nie poznałem. Odejdźcie ode Mnie wy wszyscy, którzy dopuszczacie się bezprawia [Mt 7,22-23].

Przywykłem już do tego, że człowieka wiernie i prostolinijnie głoszącego przez czterdzieści lat ewangelię w swojej okolicy nazywa się zwyczajnie pastorem, natomiast błyskotliwego mówcę z sukcesem szerzącego fałszywą naukę zwie się wielkim mężem Bożym. Widzę nawet w tym swego rodzaju smutną prawidłowość. Chrystus Pan nie zapowiedział, że w dniach ostatecznych ludzie gremialnie zwrócą się ku Słowu Bożemu, aby prawowiernie je głosić. Biblia mówi coś wprost przeciwnego. Gdyż przyjdzie czas, że przestaną tolerować zdrową naukę, a skłonni do słuchania tego, co odpowiada ich upodobaniom, otoczą się nauczycielami przyklaskującymi ich własnym żądzom. Czyniąc to, odwrócą się od słuchania prawdy i zwrócą ku baśniom [2Tm 4,3-4].

Prorokowanie, wypędzanie demonów i czynienie wielu cudów - to jest to, czego ludzie dzisiaj szukają i dzięki czemu można zdobyć popularność. Nie gdzieś daleko w świecie, ale między wami pojawią się fałszywi nauczyciele. W skryty sposób będą próbowali wprowadzać zgubne herezje, a nawet wyprą się Władcy, który ich wykupił. Tacy sprowadzają na siebie szybką zgubę. Przez nich droga prawdy stanie się przedmiotem bluźnierstw. I, niestety, wielu pójdzie za ich rozwiązłością. Ze względu na swą chciwość będą próbowali was zwieść fałszywymi słowami. [2Pt 2,1-3]. Takie rzeczy mogą dziać się tylko w zborach i niestety mają w nich miejsce. Wielu za tym już poszło i nadal idzie. Droga prawdy coraz odważniej jest wyśmiewana. Mało kto chce poprzestać na świadectwie - wprawdzie nie dokonał żadnego znaku, ale wszystko, cokolwiek o Nim powiedział, było prawdą [Jn 10,41], bo wiąże się ono z osamotnieniem i pogardą.

Pan powiedział: Jeśli wytrwacie w moim Słowie, to istotnie jesteście moimi uczniami [Jn 8,31]. Kto chce się łudzić, że prorokowanie, wypędzanie demonów i rozmaite cuda są dowodem bliskości z Bogiem i pełnienia Jego woli, ten niech się łudzi. Mnie zależy na tym, aby wytrwać w Słowie Bożym i wiernie je do końca głosić.


23 lutego, 2018

Niebezpieczeństwa doktryny dobrobytu

"A to mówię, aby was nikt nie zwodził rzekomo słusznymi wywodami. Bo chociaż ciałem jestem nieobecny, to jednak duchem jestem z wami i raduję się, że jest u was ład i że wiara wasza w Chrystusa jest utwierdzona. Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie. Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie" (Kol 2,4-8).

Fałszywa nauka, którą zajmiemy się w tym artykule bywa różnie określana. Zależnie od miejsca, odmiany i akcentowania poszczególnych poglądów można się spotkać m.in. z następującymi nazwami: "ruch wiary", "ruch rhema", "doktryna dobrobytu", "teologia sukcesu", "teologia pozytywnego wyznawania" itd.

Dlaczego na ten temat?

Nie dlatego, że chcę krytykować i osądzać ludzi, którzy tę naukę przyjęli. Występuję przeciwko błędowi, a nie przeciwko ludziom, którzy błąd popełniają. Nie dlatego też, że wszystko, co nauczyciele ruchu wiary twierdzą uważam za niebiblijne i złe. Gdyby potraktować oddzielnie różne dziedziny ich nauczania - to wiele zagadnień zostało prawidłowo przedstawionych. Jednak w praktyce przydatność i prawidłowość czyjejś posługi musi być rozpatrywana całościowo. Liczy się bowiem łączna ocena wszystkiego, a nie poszczególnych części. Można to przyrównać do pojedynczych ocen w ciągu roku szkolnego i oceny końcowej na świadectwie. Jednostkowe oceny pozytywne nie wystarczą, by na koniec dostać piątkę, jeżeli w ciągu całego roku nazbierało się sporo jedynek. Nawiasem mówiąc, przecież niektóre, jak najbardziej biblijne dogmaty rzymsko-katolickie nie czynią prawidłową całej doktryny tego kościoła.

Nie uważam również, że posłuchanie któregoś nauczyciela ze środowisk ruchu wiary stanowi dla kogoś od razu jakieś śmiertelne niebezpieczeństwo. Przeczytanie kilku książek z kręgu światopoglądu materialistycznego w młodości nie uczyniło ze mnie marksisty. Blisko dwadzieścia lat temu przeczytałem niektóre broszury z tego gatunku - zaintrygowały mnie, zastanowiły, ale nie stały się dla mnie podręcznikiem mojej wiary.


Postanowiłem o tym napisać dlatego, by - zgodnie z wezwaniem Słowa Bożego - ostrzegać, ażeby to pozornie prawidłowe nauczanie nie stało się normą naszej wiary i pobożności, bowiem taką normą jest i zawsze ma nią pozostać - Pismo Święte! Napisałem po to, byśmy zdawali sobie sprawę z ciągłego zagrożenia:

 • "Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na świat" (lJn 4,1).
 • "Tacy bowiem są fałszywymi apostołami, pracownikami zdradliwymi, którzy tylko przybierają postać apostołów Chrystusowych. I nic dziwnego; wszak i szatan przybiera postać anioła światłości. Nic więc nadzwyczajnego, jeśli i słudzy jego przybierają postać sług sprawiedliwości; lecz kres ich taki, jakie są ich uczynki" (2Ko 11,13-15).
 • "Miejcie pieczę o samych siebie i o całą trzodę, wśród której w Duch Święty ustanowił biskupami, abyście paśli zbór Pański nabyty własną Jego krwią. Ja wiem, że po odejściu moim wejdą między w wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody, nawet spomiędzy was mych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą. Przeto czuwajcie..." (Dz 20,28-31).
 • "Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy, i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych" (Mt 24,24).

Jak widać z zacytowanych wyżej fragmentów Pisma, natchnieni Duchem Świętym pisarze Nowego Testamentu, nasi bracia w Chrystusie i poprzednicy w wierze, ostrzegli nas przed duchowym niebezpieczeństwem i nie wolno nam zlekceważyć tego ostrzeżenia!

Nie zajmiemy się wszystkimi szczegółami i kierunkami tej nauki, bowiem najpierw musielibyśmy poczynić szereg wyjaśnień z dziedziny psychologii, parapsychologii, alchemii umysłu, a nawet okultyzmu i szamanizmu, ażeby nasze rozważania mogły być klarowne. Rozmiar i charakter tego opracowania nie pozwalają sięgać aż tak głęboko. Zajmiemy się więc jedynie zwięzłym przedstawieniem stanowiska Biblii w kluczowych dziedzinach, w których następuje owe "uwiedzenie chrześcijaństwa".

 Wyznawanie

Wyznanie ust, gr. homologeo, znaczy: mówić to samo, zgadzać się z kimś lub z czymś. Wyznanie chrześcijańskie polega na tym, że mówimy dokładnie to, co mówi Bóg odnośnie różnych sytuacji, postaci, spraw tego świata, szatana i nas samych. Jan Chrzciciel złożył wyznanie, bo powiedział, że nie jest Chrystusem (Jn 1,20). Członkowie Rady nie "wyznali", bo ukrywali to, co działo się w ich sercu, bojąc się konsekwencji (Jn 12,42).

Wyznajemy Chrystusa, jesteśmy Jego wyznawcami, gdy zgadzamy się z Nim, gdy mówimy dokładnie to, co On mówi. Innymi słowy: nasze wyznanie - to zgodzenie się z treścią Słowa Bożego. "Mając więc wielkiego arcykapłana, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trzymajmy się mocno wyznania" (Hbr 5,14).


Nasza wolność, poczucie bezpieczeństwa, zwycięstwo - tkwią w osobie Zbawiciela! Wszystko to jest zależne od osoby Zbawiciela, a nie od słów, które na ten temat wypowiadamy. Ten, kto ma realną społeczność z Bogiem i żyje dla Niego, w chwili ataku diabła nie musi nadrabiać miną, powtarzać określonych zwrotów jak zaklęć, by diabeł odstąpił. "Przeciwstawcie mu się mocni w wierze" (lPt 5,9). Gorzej, gdy wierzącemu brakuje tej pewności wiary wówczas musi nadrabiać słowami, by tak jak Papkin z "Zemsty" Aleksandra Fredry wywrzeć wrażenie, że się nie boi.

Ruch wiary przenosi akcent z suwerennego Boga na usta człowieka i czyni pozytywne wyznawanie tajemnicą sukcesu. Człowiek, jego usta stają się ośrodkiem mocy. Podobnie jak dla rzymsko-katolika Kościół jest bogiem, a dla sekty "Dzieci Bożych" Miłość jest bogiem, tak dla wyznawców tej nauki Moc stała się bogiem. "Cud jest w twoich ustach" - głoszą hasła tej doktryny.


Na marginesie warto zrobić tutaj uwagę, że swego czasu Pan złoży zaskakujące wyznanie: "W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem (gr. homologeo): Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie" (Mt 7,22-23).

 Niedomagania i dolegliwości ciała 

Objawiony w Piśmie Świętym Boży plan zbawienia obejmuje całego ducha, duszę i ciało człowieka (por. lTs 5,23). Podstawowym warunkiem tego zbawienia jest wiara w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, w Jego śmierć za nasze grzechy i zmartwychwstanie, dla naszego usprawiedliwienia. Zbawienie jest procesem trwającym przez całe nasze życie i stopniowo obejmującym całego człowieka.

W klasycznym ujęciu tego procesu powiada się, że już zostaliśmy zbawieni w naszym duchu, teraz jesteśmy zbawiani w naszej duszy i będziemy zbawieni także w ciele, gdy nastąpi zmartwychwstanie wierzących. Teraz więc Boże zbawienie nie objęło w pełni naszych ciał. Pan Jezus, apostołowie i inni mężowie Boży dokonywali cudów uzdrowienia, aby przekonać ludzi, że Bóg ma moc wszystko odmienić, także dotknąć człowieka w sensie fizycznym. Każdy dzisiejszy, rzeczywisty cud uzdrowienia jest zapowiedzią tego fantastycznego finału, kiedy "to, co skażone, przyoblecze się w to, co nieskażone, i to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność" (IKo 15,54). Wtedy to, całkowicie i w odniesieniu do każdego wierzącego wypełni się proroctwo: "a jego ranami jesteśmy uleczeni" (lz 53,12).

Słowa te, mówiące o czynności już dokonanej (co jest bardzo podkreślane przez ludzi z ruchu wiary) wskazują na Boże "teraz". To, co u Boga jest, co trwa, z ludzkiego punktu widzenia musi się dopiero urzeczywistnić, urealnić w określonym czasie. Mamy już tego przebłyski w pojedynczych aktach uzdrowienia, a całkowicie te słowa wypełnią się przy pierwszym zmartwychwstaniu  i obejmą wszystkie dolegliwości wierzących żyjących we wszystkich epokach. W innym przypadku, jaki sens miałoby Słowo Boże z Rz 8,22-24: "Wiemy bowiem, że całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd. A nie tylko ono, lecz i my sami, którzy posiadamy zaczątek Ducha, wzdychamy w sobie, oczekując synostwa, odkupienia ciała naszego. W tej bowiem nadziei zbawieni jesteśmy; a nadzieja, którą się ogląda, nie jest nadzieją, bo jakże może ktoś spodziewać się tego, co widzi?"

Nowy Testament nie stawia też tak sprawy, że każda choroba - to jakiś demon zniewalający ciało. Przyjmując takie założenie musielibyśmy stwierdzić, że apostoł Paweł, Tymoteusz, Trofim i inni mężowie Boży wczesnego Kościoła, cierpiący na jakąkolwiek chorobę, byli opętani przez demona. To zaś, że św. Paweł zalecał Tymoteuszowi trochę wina, a nie wypędzenie demona choroby żołądka, musiałoby świadczyć, że i sam był demonicznie związany.

Oczywiste, że byłyby to całkowicie absurdalne stwierdzenia. Jednak ta kłamliwa nauka poleca uporczywie powtarzać: "W imieniu Pana Jezusa Chrystusa używam władzy nad moim ciałem. Choroby i dolegliwości nie pozwalam wam pozostawać w mym ciele. To ciało, ten dom należy do Boga. Ono jest świątynią Bożą. Szatanie, nie masz prawa wkraczać do Bożej własności. Teraz idź precz. Opuść moje ciało. Mam władzę nad tobą. Wiem o tym, ty wiesz o tym i Bóg to wie!" Analizując to "wyznanie" można zapytać: Co szatan robi w świątyni Bożej? Jak się tam znalazł, jeśli jest to świątynia Boża? Albo też: Jaki sens ma informowanie tych, którzy są w pełni poinformowani?

Chcę wyraźnie podkreślić: Wierzę w Boże uzdrowienie ciała. Sam jestem naocznym świadkiem cudu uzdrowienia mojej matki w wyniku gorącej, prostej modlitwy rodziny (wielka rana jątrząca się od miesięcy zginęła w ciągu jednej nocy nie pozostawiając po sobie blizny). Ale to nie nasze wyznawanie stało się tajemnicą tego uzdrowienia. Bóg po prostu odpowiedział na ufną prośbę matki z gromadką dzieci. "Umiłowani, jeżeli nas serce nie oskarża, możemy śmiało stanąć przed Bogiem i otrzymamy od niego, o cokolwiek prosić będziemy, gdyż przykazań jego przestrzegamy i czynimy to, co miłe jest przed obliczem jego" (1Jn 3,21-22). Otrzymamy, o cokolwiek prosić, a nie co "wyznawać" będziemy.

 Wizje

Bóg daje wizje. Szczepan, Korneliusz, Apostołowie Piotr, Paweł i Jan - oto nowotestamentowi mężowie Boży, którzy mieli wizje. Bóg tego daru nie zawęził tylko do okresu wczesnego Kościoła, ale chce nim obdarzać wierzących wszystkich czasów. Potrzebujemy wizji od Boga! Niebezpieczna jest jednak taka sytuacja, gdy wierzący, nie mogąc się doczekać wizji od Boga, sam zaczyna ją tworzyć. Wysilając swoją wyobraźnię i umysł, tworzy własny obraz, jego zdaniem, dobrej przyszłości.

Jeden ze zwolenników tzw. wizualizacji głosi: "Jeżeli nie wyobrażasz sobie w swoim sercu tego, czego pragniesz, nie może to się stać dla ciebie rzeczywistością. Nauczyliśmy naszych ludzi jak wyobrażać sobie sukces. Przez wizualizację i marzenia możesz wykluć swoją przyszłość". Wizualizacja nie jest czymś nowym w dziejach ludzkości. W świecie okultystycznym znana jest od bardzo dawna i stosowana z dużym powodzeniem.
Zaufanie Bogu nie polega jednak na tym, że tworzymy sobie własną wizję przyszłości. Raczej przedstawiamy Bogu swoje pragnienia i oczekujemy na Jego odpowiedź, bo On daje często dużo więcej niż jesteśmy w stanie pomyśleć i nieraz może nas mile zaskoczyć. "Temu zaś, który według mocy działającej w nas potrafi daleko więcej uczynić ponad to wszystko, o co prosimy, albo o czym myślimy, Temu niech będzie chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia na wieki wieków. Amen" (Ef 3,20-21).

Tworzenie własnej wizji, wyobrażanie sobie sukcesu i "wykluwanie" z tych wyobrażeń swojej przyszłości, może wprawdzie okazać się skuteczne, ale "wykluta" w ten sposób przyszłość nie tylko, że może zawęzić Boże zamiary co do naszego życia, ale także może poprowadzić nas w niewłaściwym kierunku.

 Podstawowe przyczyny zbłądzenia

 1. Oddzielenie krzyża Chrystusa od zmartwychwstania. Naśladowanie Chrystusa, droga za Nim, to codzienny krzyż, śmierć dla świata, umieranie starego człowieka i przebijające się zza chmur słońce zwycięstwa - czyli zmartwychwstanie!

Wiadomo, że przeakcentowanie krzyża prowadzi do ascezy, ślubów ubóstwa, dewocyjnych wysiłków, które nie mają znaczenia w oczach Bożych. Jednakże istnieje także druga skrajność: położenie akcentu na samym zmartwychwstaniu, polegające na chęci oglądania już w doczesności tego, co w pełni można będzie oglądać dopiero po dniu zmartwychwstania. "Jezus nie głosił ubóstwa" - usłyszałem niedawno z ust organizatora pewnej konferencji dla chrześcijańskich biznesmenów.

Oto typowe podejście ludzi z tych kręgów do Ewangelii. Widzą to, co się im podoba. Bo przecież w innym przypadku nie można podczas lektury Ewangelii nie zauważyć, że ubóstwo i poprzestawanie na małym cechowało Jezusa od Jego narodzin aż po śmierć. A On głosił tak, jak żył i żył zgodnie z tym, co głosił.
 Krzyż i zmartwychwstanie spotykają się w osobie Jezusa i tak samo muszą spotykać się w życiu każdego Jego naśladowcy, wprowadzając w ten sposób do jego życia konieczną równowagę.

 2. Brak umiejętności znalezienia swojego miejsca w procesie zazębiania się "starego" z "nowym". Już i jeszcze nie! Oto tajemnica nie dla każdego dostępna. Już jesteśmy posadzeni w okręgach niebieskich (Ef 2,6) i jeszcze nie, bo mamy szukać tego co w górze (Kol 3,l), a nie musielibyśmy szukać, gdybyśmy już to oglądali. Ten, kto uprze się, by (jak najbardziej na postawie litery Słowa Bożego) wszystko traktować za już dokonane i spełnione, siebie i innych wprowadza w niepotrzebne napięcie i rozterki, które dla niektórych kończą się zupełnym odejściem od wiary. Dopiero gdy uczciwie i całościowo spojrzymy na poselstwo Biblii, dostrzegamy ten właściwy dla siebie punkt pomiędzy „już” i „jeszcze nie” i możemy zachować pewność tego „już” pomimo, że „jeszcze nie”. Doktryna dobrobytu każe wszystko traktować i domagać się „już”, a wszelkie „jeszcze nie” obciąża piętnem niedowiarstwa.

 Łowienie w cudzym stawie 

 Ludzie z kręgów "doktryny dobrobytu" (ang. prosperity teaching), zasadniczo rzecz ujmując, nie koncentrują się na ewangelizowaniu ludzi nie zbawionych, tylko upodobali sobie członków różnych zborów i denominacji, i ich bombardują zaproszeniami na swoje konferencje i wykłady. Ich działalność nie tyle polega na doprowadzaniu innych do wiary w Chrystusa, co bardziej na pociąganiu uczniów za sobą (tych, którzy już są uczniami Pana, najczęściej bardzo gorliwymi i pragnącymi dalszego wzrostu). Przed taką działalnością ostrzegał św. Paweł starszych zboru w Efezie "Nawet spomiędzy was samych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą" (Dz 20,30).

 Niebezpieczeństwa

Doktryna dobrobytu, jak każda inna fałszywa nauka, zakłóca lokalną pracę Pańską, wprowadza niepokój, napięcie i antagonizmy pomiędzy braci, a nieraz doprowadza do rozbicia zborów, co stało się w wielu miastach Polski.

Poważnym niebezpieczeństwem tej nauki jest to, że skupiając uwagę wierzących na sprawach doczesnej pomyślności (zdrowia fizycznego, dostatku materialnego i świetnego samopoczucia), przygotowuje diabłu łatwy łup na czasy ucisku w postaci tysięcy ludzi wierzących, którzy wręcz programowo, wiarę w Boga kojarzą z dobrym życiem (ściślej: obfitym życiem). Gdy przyjdzie ucisk, niedostatek i cierpienie, diabłu będzie bardzo łatwo zachwiać tak rozumianym i ukształtowanym chrześcijaństwem.

Najbardziej jednak gorzkim owocem doktryny dobrobytu jest to, że ostatecznie prowadzi ona tysiące szczerych, gorliwych i aktywnych chrześcijan do rozczarowania i odejścia od Boga już teraz. Mechanizm jest następujący: Gdy pięknie brzmiące, hasłowe nauczanie o wyznawaniu sukcesu, zwycięstwa i wizualizowaniu przyszłości okazuje się w czyimś życiu mało skuteczne, wówczas nauczyciele "ruchu wiary" uświadamiają mu, że problem tkwi w jego niedostatecznej wierze.

 "Oświecony" w ten sposób chrześcijanin (ale już pod presją ułomności swojej wiary) zaczyna tę wiarę doskonalić poprzez słuchanie mnóstwa wykładów, post, wyjazdy na kolejne konferencje, (oczywiście, byłoby najlepiej, gdyby poszedł do jednej z ich szkół i tam naprawdę wzrósł w wierze!), zakup serii wykładów video, a przynajmniej audio itd. Ktoś musi przecież za to zapłacić, by ktoś inny z kolei mógł pochwalić się, jak bardzo Bóg zaczął dawać mu obfitość w życiu, gdy zaczął wyznawać i głosić tę pomyślność.

I kiedy w życiu tak nauczanego, szeregowego wierzącego, pomimo jego usilnych starań, by wejść na taki sam poziom wiary (czytaj: dobrobytu) nic specjalnie się nie zmienia, odchodzi rozczarowany, mając gdzieś głęboko w sercu myśl, że Bóg go zawiódł. I jest bardzo trudno go potem przekonać, że to nie Bóg zawiódł, tylko fałszywi nauczyciele go zwiedli.

Oto dlaczego wzywam każdego wierzącego z naszego środowiska zborowego, aby był ostrożny i nie brał za dobrą monetę każdej wręczonej mu książki czy kasety. Tak naprawdę to tylko Pismo Święte ma pieczęć Bożą i stanowi całkowicie zdrowy i dobry pokarm!

Oto dlaczego przestrzegam przed "ruchem wiary", pomimo tego, że jego nauczyciele tak dokładnie "trafiają w sedno" naszych oczekiwań i pragnień i tak przyjemnie się ich słucha!

 Oto dlaczego proszę: Czytajmy przede wszystkim Biblię, słuchajmy zdrowej nauki, badajmy naukę w świetle całego Pisma, zwłaszcza nauki i życia Pana Jezusa i apostołów! "Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na ten świat" (1Jn 4,1).

17 lutego, 2018

Abba, Ojcze. Dlaczego nie inaczej?

Prowadzący w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku sobotnie poranne modlitwy mężczyzn, Marcin, poruszył dziś kwestię nieprzetłumaczonego w Biblii słowa "Abba", adresowanego do Boga Ojca. Coraz częściej słyszymy jak tu i ówdzie ludzie pozwalają sobie na czułe spolszczanie tego zwrotu, mówiąc do Boga -  "Tato" albo "Tatusiu".  Wywiązała się dyskusja.

Zwrot "Abba, Ojcze" występuje w Biblii trzykrotnie. Najpierw w ustach samego Jezusa, modlącego się w Ogrodzie Getsemane: W modlitwie powtarzał: Abba, Ojcze! Dla Ciebie wszystko jest możliwe, oddal ode Mnie ten kielich; jednak niech stanie się nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [Mk 14,36]. Potem, dwukrotnie, w nauce apostolskiej: Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by ponownie żyć w zastraszeniu, lecz Ducha usynowienia, w którym wołamy: Abba, Ojcze! [Rz 8,15]  A ponieważ jesteście synami, Bóg posłał do waszych serc Ducha swego Syna, który woła: Abba, Ojcze! [Ga 4,6].

Z analizy powyższych wersetów nasuwa się podstawowy wniosek, że "Abba, Ojcze" jest zwrotem zarezerwowanym wyłącznie dla Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Nikt poza Synem nie ma prawa tak zwracać się do Boga Ojca. Tylko Syn i ci, którzy są w Nim! Tylko ci, którzy mają Ducha Chrystusowego, w tymże Duchu usynowienia, ponieważ w Chrystusie są uznani za synów, mogą mówić "Abba, Ojcze". Inni nie mają prawa nazywać Boga swoim Ojcem, a tym bardziej, mówić Mu - "Abba, Ojcze".

Warto zauważyć, że tłumacze Pisma Świętego pozostawiają "Abba, Ojcze" w oryginalnym brzemieniu. Skoro Syn Boży dokładnie tak mówił do Ojca, skoro apostoł Paweł w natchnieniu Ducha Świętego pozostał przy niezmienionym brzmieniu tego zwrotu, to czy i my nie powinniśmy robić tak samo? Duch bada wszystko, nawet głębokości Boże [1Ko 2,10]. Najwidoczniej "Abba, Ojcze" w uszach Boga Ojca są najtrafniejszymi, najlepiej brzmiącymi, najmilszymi słowami płynącymi z ust Syna. Wie to Duch Boży i dlatego w Duchu wołamy: Abba, Ojcze! Nie ma co ryzykować z jakimś "tatusiowaniem", bo może okazać się, że niechcący naruszamy w ten sposób godność i majestat Boga Ojca.

"Abba, Ojcze" - jest dobrze rozumiane i odbierane w Niebie. Lepiej nie trzeba. Takie jest świadectwo Pisma Świętego. Uważajmy, żeby nie przedobrzyć.