29 listopada, 2009

Czy iść na Andrzejki?

Wieczór i noc z 29 na 30 listopada to pora zabaw i wróżb andrzejkowych. Dawniej miały one charakter przede wszystkim matrymonialny. Urządzano je z myślą o niezamężnych dziewczynach, aby w atmosferze zabawy powróżyć, która z nich jako pierwsza wyjdzie za mąż i kim będzie jej wybranek. Obecnie są okazją do spotkania zarówno dziewcząt jak i chłopców, i wspólnego poznawania wróżb, przesądów i zaklęć dotyczących przyszłości.

 Andrzejki, jak sama nazwa wskazuje, mają też związek ze św. Andrzejem. Ów rzymskokatolicki patron panien rzekomo pomaga dziewczętom w odkrywaniu szczegółów ich zamążpójścia. Zabawę zaczyna się więc od słów: Andrzeju, Andrzeju, nasz dobrodzieju dobrą wróżbę daj! Nawet porzekadło ludowe wiąże wspomnianego świętego z wróżbami matrymonialnymi: W listopadową, ciemną noc, swój los wywróżę sobie, a św. Andrzeja poproszę o moc, by powiedziały mi o tobie.

Najpopularniejszą formą wróżb andrzejkowych jest lanie, często przez ucho od klucza, rozgrzanego wosku na zimną wodę. Powstałą w ten sposób bryłę woskową o nieregularnych kształtach, oświetla się z jednej strony, aby na podstawie jej cienia wyciągać wnioski na temat przyszłego męża. Zgodnie z innym porzekadłem: W tę jedną, jedyną noc wróżby i przepowiednie sprawdzają się do joty... więc lejcie wosk starannie, by nie wywróżyć sieroty, – wystarczy dobrze się do tego przyłożyć, a wyniki wróżby mogą okazać się nadzwyczaj trafione.

 Co na to Biblia? Dla prawdziwych chrześcijan jest rzeczą zupełnie oczywistą, że św. Andrzej w tych wróżbach absolutnie nie macza palców, bo i nie może. Jako wierny apostoł Jezusa odszedł z tego świata i jest z Chrystusem. Dokonał już swego biegu, wykonał wyznaczone mu zadanie i od chwili swojej śmierci, nie ma do ludzi fizycznie żyjących na ziemi, żadnego dostępu. Modlitwy do św. Andrzeja ani do jakiegokolwiek innego świętego zmarłego, nie znajdują w świetle Biblii najmniejszego oparcia.

 Biblia bardzo wyraźnie wskazuje, że wiedzę o naszej przyszłości mamy czerpać z czytania Słowa Bożego i pielęgnowania bliskiej społeczności z Duchem Świętym, a nie poprzez kontaktowanie się z umarłymi. A gdy wam będą mówić: Radźcie się wywoływaczy duchów i czarowników, którzy szepcą i mruczą, to powiedzcie: Czy lud nie ma się radzić swojego Boga? Czy ma się radzić umarłych w sprawie żywych? [Iz 8,19].

 Ażeby rozwiać wszelkie wątpliwości w tej sprawie, Izraelici wkraczający do ziemi, gdzie wróżby wcześniej były na porządku dziennym, otrzymali od Boga następujące instrukcje: Gdy tedy wejdziesz do ziemi, którą Pan, Bóg twój, ci daje, nie naucz się czynić obrzydliwości tych ludów; niech nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego syna czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszczbiarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoływacz duchów, ani znachor, ani wzywający zmarłych; gdyż obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni, i z powodu tych obrzydliwości Pan, Bóg twój, wypędza ich przed tobą. Bądź bez skazy przed Panem, Bogiem twoim, gdyż te narody, które ty wypędzasz, słuchają wieszczbiarzy i wróżbitów, a na to Pan tobie nie pozwolił [5Mo 18,9–14].

 Nic dodać, nic ująć. Po lekturze powyższego fragmentu Pisma wszystko jest jasne. Prawdziwi chrześcijanie z radością okazują posłuszeństwo Słowu Bożemu. Zapraszani na zabawę andrzejkową wiedzą, co mają odpowiedzieć.

28 listopada, 2009

Ile rzeczy mogłoby zniknąć z mojego mieszkania?

Ostatnia sobota listopada w Europie to Dzień Bez Zakupów [ang. Buy Nothing Day]. Został on ustanowiony w USA na początku lat 90. ubiegłego wieku, w celu wyrażenia sprzeciwu wobec zbędnych zakupów i nadmiernej konsumpcji dóbr w krajach rozwiniętych. W Polsce zaczęto o nim mówić w 2003 roku, a ma on polegać przede wszystkim na powstrzymaniu się w tym dniu od robienia zakupów.

Czy to możliwe? Właśnie rusza świąteczny shopping. Z badań społecznych wynika, że w tym roku polska rodzina przeciętnie wyda na święta ok. 1500 zł. Ile z tych zakupionych rzeczy okaże się zbędne? Ilu wydatków można byłoby uniknąć, gdyby tylko towarzyszył nam namysł i zdrowy rozsądek? Problem w tym, że zbyt często kupujemy rzeczy, które wcale nie są nam potrzebne. Jak to zatrzymać? Czy Dzień Bez Zakupów może wywołać w społeczeństwie jakieś otrzeźwienie?

Nie mam zamiaru prawić tu morałów albo radzić, jak odwrócić uwagę od robienia niepotrzebnych zakupów. To zależy przecież od tego, przy czym na co dzień są nasze myśli? Jeśli ktoś ciągle przegląda katalogi, ogląda reklamy, sprawdza promocje, ciągle o tym rozmawia ze znajomymi i włóczy się po centrach handlowych, to zrozumiałe, że będzie kupował rzeczy tak naprawdę mu niepotrzebne.

Abstrahując od tego, że są na ziemi ludzie nadmiernie oszczędni, żeby nie powiedzieć skąpi, którzy z takich właśnie pobudek unikają robienia zakupów, chcę wskazać dziś na chrześcijańską zasadę poprzestawania na małym. Biblia poucza, że pobożność jest wielkim zyskiem, jeżeli jest połączona z poprzestawaniem na małym. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy. Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym [1Tm 6,6–8].

Prawda jest taka, że do codziennego przeżycia człowiek faktycznie potrzebuje bardzo niewiele. Według Piśma potrzebna nam jest odzież i wyżywienie na dzisiaj. Nie ma co martwić się na zapas, bowiem nie wiadomo, czy jeszcze jutro będziemy czegokolwiek potrzebowali. Być może nawet ubranie i jedzenie już jutro nie będzie nam potrzebne. Jeśli więc trawę polną, która dziś jest, a jutro zostaje wrzucona do pieca, Bóg tak przyodziewa, o ileż bardziej was, o małowierni? Więc i wy nie pytajcie o to, co będziecie jeść i co będziecie pić, i nie martwcie się przedwcześnie. Tego wszystkiego bowiem ludy tego świata szukają; wie zaś Ojciec wasz, że tego potrzebujecie; lecz szukajcie Królestwa jego, a tamto będzie wam dodane [Łk 12,28–31].

Prawdziwy chrześcijanin jest nastawiony na świat wartości duchowych. Żyje nie tym, co by tu nowego kupić i skonsumować, a bardziej tym, jak mógłby lepiej w swoim życiu uczcić Jezusa i jak Go zaprezentować innym ludziom. Dbając o to, wprawdzie nie za bardzo wie, co ile kosztuje i gdzie jest taniej, ale za to dobrze wie, co jest miłe w oczach Bożych. Takim człowiekiem chciałbym pozostać, pomimo szalejącej wokoło konsumpcji.

Od dłuższego już czasu zamyślam się nad tym, ile rzeczy mam w domu, tak naprawdę mi niepotrzebnych? Dlaczego miałyby nadal zagracać mieszkanie? Tylko dlatego, że może kiedyś mi się jeszcze przydadzą? Przecież nie wiem, czy jeszcze jutro będę chodził po ziemi. Bardzo nie chciałbym, aby po moim odejściu do Domu, ludzie znaleźli w moim mieszkaniu mnogość rozmaitych rzeczy. Ostatnio złodzieje przekonali się, że po części już mi się to udało ;)

Mam zamiar konsekwentnie pozbywać się tego, co nie jest mi potrzebne, a tym bardziej, wystrzegać się kupowania rzeczy, bez których zupełnie dobrze mogę się obejść. Także w ten sposób chciałbym podobać się Jezusowi. A może zaczynam popadać w jakąś niezdrową skrajność?

26 listopada, 2009

Najlepsze miejsce do życia

Na początku bieżącego roku jeden z brytyjskich banków przeprowadził wśród kilku tysięcy ekspatriantów badania, aby ustalić, który kraj na świecie zapewnia zagranicznym pracownikom najlepsze warunki do życia?  W badaniach wzięto pod uwagę najróżniejsze kwestie, takie jak np. świadczenia zdrowotne, edukację, możliwości nawiązywania kontaktów itd.

Na podstawie tych badań oceniono, że krajem, w którym żyje się najlepiej na świecie jest Kanada. Zaraz po Kanadzie, dobrą jakość życia oferuje Australia i Tajlandia. Z krajów europejskich najwyższą pozycję w badaniach uzyskała Francja. Ciekawe, że tak często wybierana przez Polaków Wielka Brytania znalazła się dopiero na 23. pozycji całego rankingu.

Normalne, że ludzie interesują się poprawą warunków życia i poszukują najlepszego dla siebie miejsca na ziemi. Z młodości pamiętam, jak pewna starsza już kobieta, wyjeżdżając na stałe do Ameryki, powiedziała, że jej ojczyzna jest tam, gdzie dla niej jest najlepiej. Nie spodobało mi się takie podejście do sprawy, ale przecież każdy ma prawo decydować o tym zgodnie z własnym sumieniem i przekonaniem. Tak zazwyczaj patrzy na tę kwestię człowiek, kierujący się swoją naturalną mądrością.

 W świetle Biblii sprawa wygląda jednak inaczej. Stwierdza ona, że Bóg z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania, żeby szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą, bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas [Dz 17,26–27]. Z tych słów wynika, że wyznaczone nam granice zamieszkania najwyraźniej mają jakiś związek z szukaniem i znalezieniem Boga.

 Kto wierzy w Boga, nie szuka przede wszystkim wygodnego dla siebie miejsca do życia na ziemi, lecz szuka Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości. Wszyscy biblijni bohaterowie wiary wyznali też, że są gośćmi i pielgrzymami na ziemi [Hbr 11,13]. Koncentrowali się więc na pełnieniu woli Bożej, a nie na swoich wygodach. Jeżeli czasem gdzieś się przeprowadzali, to tylko ze względu na powierzoną im przez Boga misję, a nie w celu poprawienia sobie warunków życia.

 Chrześcijanin ma całym swoim życiem świadczyć, że wszystko na tej ziemi traktuje jako krótkotrwałe i przejściowe. Bo ci, którzy tak mówią, okazują, że ojczyzny szukają. I gdyby mieli na myśli tę, z której wyszli, byliby mieli sposobność, aby do niej powrócić; lecz oni zdążają do lepszej, to jest do niebieskiej. Dlatego Bóg nie wstydzi się być nazywany ich Bogiem, gdyż przygotował dla nich miasto [Hbr 11,14–16].

 Według Pisma Świętego nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy [Hbr 13,14]. Najlepszym dla wierzących miejscem do życia na ziemi jest to miejsce, w którym objawił się nam Bóg i powołał nas, abyśmy abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości [1Pt 2,9]. Gdziekolwiek więc jesteśmy, w wyznaczonym nam czasie i zakreślonych nam przez Boga granicach zamieszkania, cieszmy się, sami będąc zapatrzeni w nadchodzące Królestwo Boże i wskazując je otaczającym nas ludziom.

 Nie ma dla nas lepszego miejsca do życia, od tego miejsca, w którym umieścił nas Bóg. Dla mnie jest to Gdańsk. Pomimo tego, że od lat nie mogę tu pomyślnie załatwić w urzędzie ważnej dla zboru sprawy, że często stoję w korkach, że kolejny raz włamali mi się do mieszkania itd., jestem szczęśliwy, bo żyję tu na co dzień z Jezusem! Wiem, że tutaj mam głosić Słowo Boże i stąd się modlić: ... Przyjdź Królestwo Twoje.  A Ty? Czy myślisz podobnie o miejscu, w którym mieszkasz?

24 listopada, 2009

Naruszenie litery, lecz nie istoty prawa!

W miniony czwartek, 19 listopada, sąd umorzył znaną od paru lat sprawę krakowskiej lekarki Ilony Rosiek–Koniecznej, która wypisywała bezpłatne recepty dla bezdomnych. Jak wiadomo, absolutnie nie robiła ona tego w celu wyłudzenia pieniędzy, a z czystego współczucia i pragnienia niesienia bezinteresownej pomocy bezdomnym i najbiedniejszym.

 To co zrobiła, wprawdzie naruszało przepisy w ich literalnym brzmieniu, lecz z pewnością nie stanowiło pogwałcenia prawa w sensie działania wbrew intencjom ustawodawcy. Po wielu przesłuchaniach, wyjaśnieniach, opiniach i rozprawach na szczęście stało się to jasne nawet dla tych, którzy wcześniej „Janosikową” postawili w stan oskarżenia. Z tego, co wyczytałem, w końcu już nawet sama prokuratura wniosła o umorzenie tej sprawy, a sąd się do jej wniosku przychylił.

 Nie widzę potrzeby przypominania tu szczegółów tej dość dobrze od kilku lat nagłaśnianej sprawy. Chcę natomiast przywołać słowa Ilony Rosiek–Koniecznej, która nazwała swój przypadek klasycznym pojedynkiem prawa i sumienia. Skojarzyło mi się to od razu z podejściem wielu biblijnych postaci do prawa Mojżeszowego.

 Pismo Święte wielokrotnie pokazuje, że naruszenie litery zakonu wcale nie musi od razu stanowić działania wbrew jego duchowi, a więc w gruncie rzeczy nie jest łamaniem tego prawa. Najbardziej znanym tego przykładem jest spożycie przez Dawida i jego żołnierzy świętych chlebów zabranych z Przybytku Bożego. Gdy uczniowie Jezusa w sabat rwali kłosy i spożywali ziarno, łamiąc literę innych przepisów żydowskich, Jezus, broniąc ich, powołał się właśnie na ten przypadek: Czyż nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy był głodny, on i ci, którzy z nim byli? Jak wszedł do Domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie wolno było jeść jemu ani tym, którzy z nim byli, tylko samym kapłanom? [Mt 12,3–4].

 Jezus, jak najbardziej stojąc na straży przestrzegania przykazania: Przestrzegaj dnia sabatu, aby go święcić, jak rozkazał ci Pan, twój Bóg [5Mo 5,12], w wielu sytuacjach – zdaniem postronnych obserwatorów – naruszał i łamał przepisy zakonu. Jednak w rzeczywistości On ani razu nie naruszył istoty prawa Bożego, a więc nie był przestępcą zakonu, chociaż niektórzy to właśnie Mu zarzucali. Sabat jest ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla sabatu. Tak więc Syn Człowieczy jest Panem również i sabatu [Mk 2,27–28] – wyjaśnił.

 Podobnie, uczniowie Jezusa. Wiedzieli, że jak najbardziej powinni być posłuszni władzy zwierzchniej i innych tego nauczali. Każdy człowiek niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione [Rz 13,1]. Czy więc odmawiając posłuszeństwa starszym Izraela, zabraniającym im nauczania i występowania w imieniu Jezusa, stali się przestępcami Słowa Bożego? Oczywiście, że nie. Lecz Piotr i Jan odpowiedzieli im i rzekli: Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie [Dz 4,19].

 Może nie wszyscy wiedzą, że Ilona Rosiek–Konieczna swego czasu przeżyła nowe narodzenie. Jako osoba odrodzona z Ducha Świętego od lat stara się naśladować Jezusa Chrystusa. Jest więc – podobnie jak Jezus – w głębi duszy wolna od skrępowania literą prawa. Jest więc też zdolna do niekonwencjonalnych zachowań. Uczniowie Jezusa są znani z tego, że nie podlegają literalnym zakazom typu: nie dotykaj, nie kosztuj, nie ruszaj [Kol 2,21]. Są prowadzeni Duchem Świętym i gdy On im mówi, że mają coś zrobić, to okazują Mu posłuszeństwo, choćby za cenę więzienia, a nawet śmierci. Sumienie jest ważniejsze niż litera.

Jesteśmy dumni z Ciebie, siostro Ilono! Twoja piękna postawa współczucia dla biednych i chęć niesienia pomocy zasługuje nie tylko na pochwałę, lecz przede wszystkim jest godna naśladowania. Chcę naśladować Ciebie, tak jak Ty naśladujesz naszego Pana.

23 listopada, 2009

Oznaka prawdziwej pobożności

Oto dwa tytuły z działu gospodarczego dzisiejszego serwisu Onet.pl: „Luksusowe życie związkowców. Zarabiają 22 tysiące miesięcznie”. „Polscy europosłowie dostają sowite pensje z Brukseli, ale i tak dorabiają sobie w kraju”.

 Co mnie uderza w tych tytułach? To, że ludzie powołani, by zatroszczyć się o dobro innych, najbardziej dbają o to, żeby samemu się jak najwięcej nachapać. Wywindowani nadzieją zwykłych obywateli, przeważnie słabych i ubogich, bez żadnych skrupułów odwracają się do nich plecami, myślą o własnych korzyściach, a jeżeli gdzieś tam ponownie zwracają się ku ludziom, to tylko w celu poprawienia własnego wizerunku. Obrzydliwe.

 Faktycznie nie ma w tym nic dziwnego, że na tym świecie, gdzie nie spojrzeć, gołym okiem widać coraz większą przepaść między biednymi i bogatymi. Pieniądze potrafią bardzo zmienić człowieka. Wystarczy, że do szyby, przez którą przedtem dostrzegałeś innych ludzi, dodasz trochę srebra, a już widzisz tylko siebie – tłumaczył jeden rabin tajemnicę powstania lustra.

 Na szczęście są na tej ziemi ludzie, którzy przechowują i pielęgnują w swoich sercach zasady Królestwa Bożego. Kto stał się obywatelem Królestwa, ten odczuwa silną potrzebę dzielenia się z innymi tym, co posiada. Jest po prostu do tego powołany. Ma to we krwi. Gdy rosą jego dochody, to jednocześnie rosną dochody jego współpracowników. Gdy sam ma lepiej, to inni wokół niego też mają lepiej. Tylko w jednym przypadku jego otoczenie przeżywa niedostatek, mianowicie wtedy, gdy on sam doświadcza kryzysu i niedostatku.

 Ludzie należący do Królestwa Bożego noszą w sercu pasję pomagania biednym, słabszym, chorym i niedoświadczonym. Rankiem rozmawiałem dziś z jedną kobietą z Ciechanowa, zaangażowaną w niesienie pomocy ludziom biednym. Pod wieczór sędziwa kobieta z Florydy powiadomiła mnie, że za chwilę jej mąż wyrusza, aby w centrum handlowym zbierać pieniądze na wsparcie dla wdów. Resztę dołożymy ze swojej emerytury – powiedziała. Alleluja! Są jeszcze tego rodzaju ludzie na ziemi!

 Zamyśliłem się nad tym, co ich motywuje do takiej aktywności? Mogliby przecież wygodnie usiąść w fotelu, włączyć telewizor i korzystać z wygód własnego życia. Ale oni tak nie potrafią. Można o nich napisać tak, jak kiedyś święty Paweł napisał o Tymoteuszu: Albowiem nie mam drugiego takiego, który by się tak szczerze troszczył o was; bo wszyscy inni szukają swego, a nie tego, co jest Chrystusa Jezusa [Flp 2,20–21]. Oni - ze względu na Chrystusa - prawdziwie szukają korzyści nie dla siebie, a dla bliźnich.

Niewątpliwie jest to jedna z oznak prawdziwej pobożności! Czystą i nieskalaną pobożnością przed Bogiem i Ojcem jest to: nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nie splamionym przez świat [Jk 1,27]. W świetle Biblii wartość udzielanej pomocy mierzy się stopniem rezygnacji z własnych wygód i korzyści. Albowiem znacie łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, że będąc bogatym, stał się dla was ubogim, abyście ubóstwem jego ubogaceni zostali [2Ko 8,9].

 W pierwszym zborze chrześcijańskim takie pojmowanie pobożności było na porządku dziennym. Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba [Dz 4,34–35]. A jak jest w naszym zborze? Mniej więcej tak, jak jest w moim własnym sercu. I  w Twoim też.

21 listopada, 2009

Światowy Dzień Życzliwości

21 listopada to Światowy Dzień Życzliwości, dla mnie osobiście bardzo pamiętna kartka w kalendarzu, bowiem jest to jednocześnie dzień urodzin mojego syna.

 Mamy w społeczeństwie powszechne zapotrzebowanie na życzliwość. Niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy życzliwi dla innych, sami chcielibyśmy jej doświadczać na każdym kroku. Uśmiech, dobre słowo, miły gest, pogodne spojrzenie, serdeczny uścisk – to najbardziej pożądane cechy u napotykanych ludzi. Dla takich chwil gotowi jesteśmy niejedno zrobić, a nawet i pocierpieć.

 Czytałem kiedyś historyjkę o starszej pani, która przyszła na znaną z miłej obsługi pocztę i ustawiła się w długiej kolejce do okienka, aby zakupić znaczek na list. – Jeżeli potrzebuje pani tylko znaczek pocztowy, to bez czekania w kolejce, może pani zakupić go sobie w stojącym tuż obok automacie – poradziła jakaś życzliwa kobieta. – Tak wiem – odrzekła staruszka – ale ten automat nie zechce zapytać mnie o mój artretyzm.

 W świetle Biblii życzliwość nie ogranicza się jedynie do samych słów, uśmiechów i temu podobnych gestów. Ma ona praktyczny wymiar. Błogosławiony jest człowiek życzliwy, gdyż udziela ze swojego chleba ubogiemu [Prz 22,9]. Życzliwość jest w Biblii powiązana nie tylko z udzieleniem konkretnej pomocy, ale także z gotowością do zrobienia tego od razu. Nie mów do swego bliźniego: idź i przyjdź znowu, dam ci to jutro - jeżeli możesz to teraz uczynić [Prz 3,28].

 Życzliwość to taka postawa serca względem bliźniego, która nie potrzebuje odżywiać się jego dobrym zachowaniem. W każdym bądź razie nie uzależnia się od tego. Nawet jeżeli nasz przyjaciel postąpił źle, nadal go miłujemy i wyciągamy do niego życzliwą dłoń. W takich chwilach jest ona mu przecież szczególnie potrzebna. Strapionemu należy się życzliwość od przyjaciela, choćby nawet zaniechał bojaźni Bożej [Jb 6,14].

 Na okoliczność Światowego Dnia Życzliwości  zachęca się nas, byśmy zapomnieli o wszelkich krzywdach i antagonizmach. W ten dzień, chociaż w ten jeden dzień, niech zakróluje między nami wzajemna życzliwość. Jutro prawdopodobnie będzie znowu 'po staremu', wrócimy do ‘normalnych’ emocji, ale dzisiaj postarajmy się trzymać fason, bo to przecież wyjątkowy dzień!

 Dzień życzliwości brzmi dla nas, jak propozycja jakiegoś święta, jesteśmy bowiem z natury dziećmi gniewu, jak i inni [Ef 2,3]. Jakże inaczej jest z Bogiem! Wysławiajcie Pana, święci jego, i wyznawajcie święte imię jego! Bo tylko chwilę trwa gniew jego, ale życzliwość jego całe życie [Ps 30,5–6]. Cóż za całkowite odwrócenie proporcji! Bóg jest nam  życzliwy ciągle, przez całe nasze życie. Czasem zasmuci się lub rozgniewa, ale to jest tylko chwila w porównaniu z Jego nieustającą życzliwością w stosunku do nas.

I jeszcze jedno. Niektórych ludzi stać na wielką życzliwość w stosunku do wybranych osób, podczas gdy pozostałym potrafią wyrządzać wiele przykrości. Tymczasem Słowo Boże wzywa - bądźcie wielkoduszni wobec wszystkich [1Ts 5,14]. Jak to możliwe?  Potrzebujemy duchowego odrodzenia, obdarowania naturą dzieci Bożych. Gdy zaczynamy prawdziwie naśladować Jezusa, wówczas życzliwość staje się naszym standardowym zachowaniem na co dzień, a nie tylko emocjonalnym wysiłkiem jednego dnia w roku.

19 listopada, 2009

Aby nie była to zbyt śmierdząca sprawa

Powołana do życia w 2001 roku World Toilet Organisation od razu, tego samego roku, ustanowiła Światowy Dzień Toalet, wyznaczając go na 19 listopada. Sprawa w wielu miejscach na ziemi wygląda na bardzo 'śmierdzącą'. Od dziewięciu lat WTO organizuje doroczną konferencję pod nazwą World Toilet Summit i łączy wszystkie możliwe siły, aby temu zaradzić. Czyni starania o podwyższanie standardów ubikacji na świecie ze szczególnym uwzględnieniem szaletów publicznych.

 Prawdopodobnie niektórym z nas, w pierwszym odruchu temat wydaje się zupełnie niegodny tego, by o nim w ogóle wspominać. Zmienimy może jednak zdanie, gdy uświadomimy sobie, że aż 2,5 miliarda ludzi na świecie w ogóle nie ma dostępu do normalnej ubikacji, a obyczaje niektórych narodów i złe rozwiązania techniczne, wciąż czynią tę sprawę niezwykle przykrą na co dzień. Na przykład, na Ukrainie albo na Litwie zużytego papieru toaletowego zasadniczo nie spłukuje się w sedesie. Z powodu małego przekroju rur kanalizacyjnych należy go wrzucać do stojącego obok sedesu pojemnika. Wiadomo, co to oznacza dla kolejnego użytkownika ubikacji.

 Nie wszyscy wiedzą, że Biblia porusza także i tego rodzaju sprawy. Bez większego wysiłku intelektualnego można sobie wyobrazić, jak wyglądałoby otoczenie obozu Izraelitów na pustyni, gdyby kwestie higieny zostały tam pozostawione samym sobie. Unaocznia to niejeden przydrożny parking leśny w Polsce. Bóg zapobiegł takim problemom, wydając konkretne rozporządzenie:

 Poza obozem będziesz miał pewne miejsce i tam na zewnątrz będziesz wychodził. Wśród swoich przyborów będziesz miał łopatkę, a gdy przykucniesz na zewnątrz, wykopiesz nią dołek, po przykucnięciu przykryjesz to, co z ciebie wyszło, gdyż Pan, Bóg twój, przechadza się po twoim obozie, aby cię ratować i wydać tobie twoich nieprzyjaciół. Więc twój obóz powinien być święty, aby nie ujrzał u ciebie nic niechlujnego i nie odwrócił się od ciebie [5Mo 23,13–15].

 Dzięki tej prostej praktyce, zarówno w obozie ludu Bożego, jak i w najbliższym jego otoczeniu, pomimo bardzo prowizorycznych warunków sanitarnych, zachowana była konieczna higiena, utrzymana należyta czystość, a i powietrze było jakby mniej zatrute...  ;)

 Pismo Święte nałożyło na Żydów obowiązek dbania o higienę osobistą i utrzymanie czystości w ich otoczeniu. Oto tajemnica, dlaczego przez czterdzieści lat obozowania na pustyni, wśród Izraelitów nie było żadnych infekcji ani epidemii. Rygory sanitarne, być może dla niektórych flejtuchów bardzo uciążliwe, okazały się zbawienne dla wszystkich!

Czyż Biblia nie jest niezwykłą księgą? Również dlatego jestem w niej rozmiłowany, że nie unika poruszania spraw prozaicznych i gdzie indziej zupełnie pomijanych. Każdy  chrześcijanin  powinien  odrobić sobie i tę lekcję  biblijną. Należyty poziom higieny osobistej, schludny wygląd i dbałość o czystość i estetykę naszego otoczenia - to jeden z zewnętrznych objawów odrodzenia duchowego. Objaśnienie: Wy jesteście już czyści dla słowa, które wam głosiłem [Jn 15,3] oczywiście, przede wszystkim dotyczy sfery ducha, ale coś mi mówi, że Słowo Boże powoduje oczyszczenie człowieka także w jego warstwie zewnętrznej.

 Wracając do toalety, czy można zauważyć jakiś związek wyglądu domowej ubikacji ze stanem duchowym jego mieszkańców? Czy cisnąca mi się do głowy trawestacja znanego powiedzenia, zawężąjąca obserwację domu do jednego tylko sprzętu: Pokaż mi swój sedes, a powiem ci kim jesteś, nie jest zbyt daleko idącym uproszczeniem?

17 listopada, 2009

Dzień bez Długów

Po raz pierwszy w Polsce jest dziś obchodzony Dzień bez Długów. Ma to związek z kampanią edukacyjną „Nasze Długi”, zainicjowaną przez firmę KRUK SA, która dąży do podniesienia świadomości społecznej w zarządzaniu finansami osobistymi. Głównie chodzi tu o pomoc, jak uniknąć nieodpowiedzialnego zadłużania się i jak radzić sobie ze spłatą należności?

 Prawie nikt dzisiaj już nie myśli, że można całkowicie obejść się bez zaciągania jakiegokolwiek kredytu. W ostatnich latach całe miliony Polaków zadłużyło się w banku. Jeśli zaś nie w banku, to pożyczyli pieniądze w swojej firmie albo od krewnych czy znajomych. Wszyscy jesteśmy większymi lub mniejszymi dłużnikami.

 Nie ma więc mowy o Dniu bez Długów w sensie dosłownym. W opinii pomysłodawców obchodów tego Dnia, 17 listopada powinien być po prostu okazją do kontaktu z wierzycielem w sprawie naszych zaległości i do wyrażenia woli zwrotu nawet najmniejszych pożyczonych kwot. Powinien też być bodźcem do zaprzestania zadłużania się ponad miarę.

 Jak widzę tę sprawę w świetle Biblii? Najpierw chciałbym pogratulować wspomnianej firmie bardzo dobrego pomysłu i potrzebnej inicjatywy. Kredyt to przecież nie tylko minusowe saldo na koncie osobistym. To także obciążenie psychiczne, obawa przed utratą pracy, napięcie emocjonalne w rodzinie – co czasem skutkuje depresją i kompletnym załamaniem. Bodajże dwa miliony Polaków przestało już sobie radzić z bieżącym spłacaniem kredytów. Dobrze, że ktoś dostrzega ich problem i chce im pomóc.

 Myślę, że Dzień bez Długów – to bardzo dobra okazja do zastanowienia się też nad naszym położeniem w świetle prawa Bożego. W ostatnich dniach znowu dużo o tym rozmyślałem. Jakby nie patrzeć, nikt z nas nie wywiązuje się należycie z nadanych nam przez Boga obowiązków. Ja w każdym bądź razie uchybiłem i to wielokrotnie. Nie mogłem sobie stanąć przed Bogiem i powiedzieć, że z mojej strony wszystko jest jak trzeba, że nie mam wobec Boga żadnego zaległego zobowiązania. Wręcz przeciwnie. Miałem mnóstwo zaległości!

 Nie wiem jak to jest z Tobą, ale mnie osobiście świadomość długów bardzo obciąża psychicznie. Gdybym więc w sferze duchowej, po odkryciu, że w świetle prawa Bożego zawiodłem, bo nie wywiązałem się ze swoich powinności względem Boga i ciąży na mnie sprawiedliwy wyrok, nie zobaczył drogi wyjścia, to z pewnością popadłbym w depresję.

 Mam jednak to szczęście, że dotarła do mnie dobra nowina o Jezusie Chrystusie. Jej podstawowe przesłanie zabrzmiało mi w duszy, jak najsłodsza melodia. Bóg okazał wspaniałomyślność swoim dłużnikom i posłał Syna, aby wymazał obciążający nas list dłużny, który się zwracał przeciwko nam ze swoimi wymaganiami, i usunął go, przybiwszy go do krzyża [Kol 2,14]. Dowiedziałem się, że chociaż jestem grzesznikiem, który sam o własnych siłach nigdy nie potrafi na tyle się zmienić, aby spodobać się Bogu, to mogę przez wiarę w Jezusa Chrystusa dostąpić usprawiedliwienia i pojednania z Bogiem!

On wziął na Siebie winy wszystkich grzeszników i aby z tego skorzystać, wystarczy uwierzyć w Niego; pokornie uznać beznadziejność swojego położenia i poprosić Jezusa o ratunek. Wczytałem się więc w Nowy Testament i skwapliwie skorzystałem z tej szansy. Wszystkie moje grzechy; przeszłe, bieżące, a nawet te, które - nie daj Boże - zdarzą mi się w przyszłości, są mi odpuszczone!!! Dzięki Jezusowi od ładnych paru lat cieszę się nieustannie trwającym dla mnie Dniem bez Długów!

 A jak wygląda Twoje konto osobiste? Nie pytam o długi w sensie materialnym. Pytam o ciężar Twoich win i grzechów. Czym prędzej uporządkuj tę sprawę. Tutaj znajdziesz trochę materiału na ten temat z ostatniej niedzieli w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE.

16 listopada, 2009

Tolerancja a biblijny radykalizm

Za sprawą rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ szesnasty dzień listopada obchodzony jest jako Międzynarodowy Dzień Tolerancji.

 Przyjęta w 1995 roku Deklaracja Zasad Tolerancji UNESCO definiuje, że tolerancja to – respektowanie cudzych praw i cudzej własności; uznanie i akceptacja różnic indywidualnych; umiejętność słuchania, komunikowania się i rozumienia innych; docenianie rozmaitości kultur; otwarcie na cudze myśli i filozofię; ciekawość i nie odrzucanie nieznanego; uznanie, że nikt nie ma monopolu na prawdę. Słownik języka polskiego natomiast definiuje tolerancję, jako – uznawanie czyichś poglądów, wierzeń, upodobań, czyjegoś postępowania, różniących się od własnych; wyrozumiałość.

 Pięknie to wszystko wydaje się brzmieć, ale zastanawiam się, czy w świetle Biblii tolerancja, przynajmniej w niektórych jej aspektach, może cechować prawdziwego chrześcijanina?

 Weźmy na przykład wezwanie do uznania, że nikt nie ma monopolu na prawdę. Czyli, że nic nie może stanowić stuprocentowej normy? Że nie ma żadnego pewnika, żadnego absolutnie spolegliwego kryterium oceny zjawisk, postaw i czynów? A przecież Jezus Chrystus modlił się do Ojca o ustanowienie takiego właśnie absolutu dla swoich uczniów: Poświęć ich w prawdzie twojej; słowo twoje jest prawdą [Jn 17,17]. Wielu chrześcijan wyznaje, że Pismo Święte stanowi jedyną normę wiary i życia!

 Czy w tolerancyjnej otwartości i uznawaniu czyichś wierzeń jest miejsce na stwierdzenie: A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś [Jn 17,3]? Czy zwiastowanie ś. Piotra: I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,12] można uznać za tolerancyjne w stosunku do innych religii?

Czy tolerancyjna jest następująca wypowiedź Jezusa: Gdyby Bóg był waszym Ojcem, miłowalibyście mnie, Ja bowiem wyszedłem od Boga i oto jestem. Albowiem nie sam od siebie przyszedłem, lecz On mnie posłał. Dlaczego mowy mojej nie pojmujecie? Dlatego, że nie potraficie słuchać słowa mojego. Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego [Jn 8,42–44]?

 Czy wyczuwamy ducha tolerancji w kazaniu Szczepana? Ludzie twardego karku i opornych serc i uszu, wy zawsze sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu, jak ojcowie wasi, tak i wy! [Dz 7,51]. Nie inaczej jest w liście św. Pawła do Galacjan: Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty! Jak powiedzieliśmy przedtem, tak i teraz znowu mówię: Jeśli wam ktoś zwiastuje ewangelię odmienną od tej, którą przyjęliście, niech będzie przeklęty! [Ga 1,8–9].

 Czytając Biblię odkryłem, że ani Jezus Chrystus, ani apostołowie i prorocy, nie byli tolerancyjni w rozumieniu Deklaracji Zasad Tolerancji UNESCO. Tolerancja w takim ujęciu jest obca Pismu Świętemu. Słowo Boże wzywa do miłowania grzeszników, ale nie do tolerowania ich grzechów. Uznaje oczywistość upadku moralnego wielu osób, ale nie każe nam z tym się godzić i traktować jako normalne. Nie możemy zaniechać piętnowania grzechu i napominania do bogobojności, a duch tolerancji tego się przecież dzisiaj domaga.

 W Międzynarodowym Dniu Tolerancji jesteśmy wzywani do zaakceptowania każdej odmienności. Ciekawe, czy również radykalne stanowisko Biblii spotka się z tolerancją? Odnoszę wrażenie, że żądania piewców tolerancji są coraz bardziej jednokierunkowe; chrześcijanom próbuje się narzucić obowiązek tolerowania wszystkiego, a ich samych pozbawia się prawa do bycia tolerowanym.

14 listopada, 2009

Ile czasu nam to zabiera?

Ledwie co skończyłem dziesięć lat, gdy 14 listopada 1969 roku na ekranach polskich, czarnobiałych podówczas telewizorów, pojawił się serial „Przygody pana Michała”. Nie oglądałem premierowego odcinka, bo i telewizora w domu nie było, ale zdążyłem poznać bohaterów filmu i ich losy. Przecież serial składał się aż z 13 odcinków!

 Praktycznie oznaczało to mniej więcej tyle, że przez trzynaście tygodni uwagę „ludu pracującego miast i wsi” przykuwały perypetie sympatycznego Pana Wołodyjowskiego, rubasznego Zagłoby czy też zdradliwego Azji Tuhaj–bejowicza. O, zgrozo! Każdego tygodnia kobiety zawieszały na kilkadzisiąt minut wypełnianie obowiązków gospodyni, żony i matki, by powzdychać za figlarnym wąsikiem pana Michała. Dzieci, przez godzinę gapiąc się w telewizor, najwidoczniej zaniedbywały odrabianie lekcji. O mężczyznach już nie wspomnę, bo oni i bez telewizora zawsze potrafili znaleźć jakiś powód do ucieczki od swoich powinności.

 Uśmiechamy się dziś nad tym serialem, bo czymże było owych trzynaście odcinków na osamotnionym kanale telewizji państwowej i jedynym serialu emitowanym raz w tygodniu, w porównaniu z dzisiejszymi kilkunastoma kanałami z kilkudziesięcioma serialami na każdym kanale, emitowanymi niemal każdego dnia!? Złotopolscy – odcinek 967. M jak miłość – odcinek 697. Na Wspólnej – odcinek 1184! Wystarczy?

 Do czego piję? Narzekamy na brak czasu. Nie wyrabiamy się z wypełnianiem codziennych obowiązków, zaniedbujemy więzi rodzinne, nie mamy czasu na społeczność z Bogiem, a przecież ktoś to ogląda! Gdyby matki, ojcowie, żony, uczniowie, chrześcijanie - wyłączyli telewizor i dzień po dniu, z radością oddali się przyjemności wypełniania swoich życiowych zadań, to te seriale przestałyby się namnażać, jak wirus A/H1N1.

 Każdy z nas ma do dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy odjąć od tego przynajmniej sześć godzin snu, to zostaje nam tylko osiemnaście godzin. Czas - to nasz największy kapitał. Baczcie więc pilnie, jak macie postępować, nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy, wykorzystując czas, gdyż dni są złe [Ef 5,15–16]. W grecko – polskim, interlinearnym wydaniu Nowego Testamentu fragment ten brzmi następująco: Patrzcie więc dokładnie, jak postępujecie, nie jak niemądrzy, ale jak mądrzy, wykupując okazję, bo dni niegodziwe są. Wartościowe chwile same się nam nie napatoczą. Okazję do tego, co dobre, trzeba stworzyć, wykupić ją, czasem słono za nią zapłacić! Tylko włączenie telewizora przychodzi jakoś odruchowo i bez wysiłku.

 Już Mojżesz rozumiał, że czas  łatwo można zmarnotrawić. Więc się modlił: Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądre serce! [Ps 90,12]. Tych parę godzin, jakie zostają nam poza snem i pracą zarobkową, wykorzystajmy w sposób bardziej przemyślany. Wtedy na pewno znajdziemy czas na rozmowę, lekturę Biblii i dobrej książki, spacer czy okazanie zainteresowania losem innych ludzi. A może się czepiam?

13 listopada, 2009

Piątek, trzynastego

Mamy dziś trzynasty dzień miesiąca, a do tego – piątek! W większości krajów naszego kręgu kulturowego taka data jest uznawana za dzień pechowy. Ludzie żyją tego dnia przesądem, że coś złego może się im przytrafić. Obawie przed „piątkiem, trzynastego” niektórzy nadają mądrą nazwę paraskewidekatriafobia [gr. paraskevi – piątek, dekatreis – trzynasty, fobia – strach].

 Skąd wzięła się feralność tej daty? Nie będę zaśmiecał tego miejsca wypisywaniem rozmaitych – że użyję popularnego ostatnio słówka – dyrdymałów na ten temat. Przesądy nie muszą mieć żadnego uzasadnienia. Roją się ludziom w głowach i robią swoje. W kulturze zachodniej można przywyknąć więc już np. do tego, że w hotelu nie ma pokoju numer trzynaście, a w windzie brak przycisku trzynastego piętra. Gdy na domiar złego trzynastego wypadnie jeszcze w piątek, jak dzisiaj, to niektórzy woleliby w ogóle nie wychodzić z domu.

 A jak te sprawy mają się w świetle Biblii? Napiszę tak: Człowiek żyjący z Bogiem nie choruje na żadne przesądy! Nie boi się złej wieści, serce jego jest mocne, ufa Panu. Spokojne jest serce jego, nie boi się, aż spojrzy z góry na nieprzyjaciół swoich [Ps 112,7–8]. Strach, stany lękowe, manie prześladowcze i wszelkiej maści fobie nie gnębią ludzi narodzonych na nowo i napełnionych Duchem Świętym.

 Tajemnicą tego, że człowiek wierzący niczym nie daje się zastraszyć, jest pokój Boży. Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka [Jn 14,27]. Wieszczby, zabobony i przesądy niepokoją bardzo wielu ludzi. Dla nich piątek, trzynastego kryje w sobie jakąś magię. Kto jest w Chrystusie, tej magii już nie podlega.

 Jak więc można zabezpieczyć się przed paraskewidekatriafobią? Pojednać się z Bogiem przez wiarę w Jezusa Chrystusa i w Jego ręce powierzyć całe swoje życie! Szukałem Pana i odpowiedział mi, i uchronił mnie od wszystkich obaw moich [Ps 34,5].

11 listopada, 2009

Parada (nie)podległości

W dniu dzisiejszym, jak kraj długi i szeroki, Polacy świętują niepodległość. W wielu miastach odbywają się nawet parady niepodległości. Niepodległość? W jakim sensie? Abstrahując od wydarzeń z 1918 roku spójrzmy tej naszej niepodległości w oczy:

 Podjeżdżasz samochodem niby pod swój dom, ale musisz zapłacić za parkowanie. Mieszkasz niby na swojej ziemi, lecz nie możesz robić sobie na niej tego, co byś chciał. Nie możesz nawet wywiercić sobie na niej własnej studni, bo masz obowiązek podłączyć się do miejskiego wodociągu. Posadziłeś i wypielęgnowałeś drzewo we własnym niby ogrodzie, ale gdy po latach przeszkadza ci to drzewo, to aby je wyciąć, wcześniej musisz uzyskać i opłacić odpowiednie pozwolenie. Urodziłaś dziecko? Masz więc bezwzględny obowiązek zapewnić mu wszelkie potrzebne środki do życia i rozwoju, ale nie masz prawa tego niby swojego dziecka wychowywać i dyscyplinować tak, jak uważasz za stosowne.

 Jesteśmy wolnymi obywatelami wolnego świata? Możemy swobodnie wyrażać swoje myśli, rozwijać się, pracować, produkować? Dlaczego więc ktoś zza granicy, a nie my sami, decyduje o tym, czy nasza stocznia ma nadal budować okręty, ile ryb będziemy łowić w naszym morzu albo jak dużo krów będziemy hodować w naszych oborach? Wiecie, że ci, których uważa się za władców narodów, nadużywają swej władzy nad nimi, a możni ich rządzą nimi samowolnie [Mk 10,42]. Cóż to za niepodległość, gdy 51 procent obywateli może narzucić swoją wolę dla pozostałych 49 procent i przesądzać o tym, jak ma wyglądać ich codzienny los?

 I jeszcze jeden przykładowy sektor tej parady podległości: Miałeś się już nie złościć i nie kłócić z żoną, a nadal byle drobiazg doprowadza cię do furii. Nie pamiętasz już ile razy rzucałeś palenie, a wciąż nosisz papierosy przy sobie. Mówiłeś sobie, że przestajesz zazdrościć, a znowu jakiś dziwny grymas zniekształcił ci twarz na widok nowiutkiego samochodu sąsiada. Z nowym rokiem postanowiłeś się już nie obżerać. I co? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [Jn 8,34]. Czy możesz zwać wolnym człowieka, którym rządzą jego namiętności? - pytał starożytny mędrzec.

 Co w tym losie przeciętnego Polaka jest godne paradowania? Wolność na skażonej grzechem ziemi jest czystą fikcją. Trzeba nam upaść na kolana przed naszym Stwórcą i Zbawicielem. Potrzeba nam odrodzenia naszych serc i bliskiej społeczności z Jezusem Chrystusem. Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,36]. Wtedy przestaniemy się łudzić jakąkolwiek niepodległością na ziemi i z duchowym zrozumieniem zaczniemy się modlić: Przyjdź Królestwo Twoje!

Jaka jest prawda o mojej osobistej niepodległości? Ponieważ w głębi serca jestem już wyzwoleńcem Chrystusa, bez żalu podlegam tym wszystkim ograniczeniom. Wiem, że mają dla mnie charakter tymczasowy. Radośnie żyję sobie na duchowej obczyźnie, pełnej rygorów i ograniczeń, bo jestem pewien, że któregoś dnia przestanę im podlegać. Dotrę do Domu.

10 listopada, 2009

Usidlanie prawem?

Od jakiegoś czasu w różnych krajach na świecie można zauważyć dziwną transformację przepisów prawnych do takiej postaci, by chrześcijaninowi, który wypowie się na temat powszechnych grzechów społecznych, używając choćby tylko samych słów Pisma Świętego, można było postawić zarzut szerzenia nienawiści.

 A cóż innego ma zrobić uczeń Jezusa, gdy widzi obłudę, zwiedzenie duchowe, postępującą demoralizację itd..? Czyż ma zaprzestać głoszenia światu Słowa Bożego? Owszem, we współczesnym kaznodziejstwie już pojawił się dość silny nurt, polegający na przekazywaniu ludziom wyłącznie pozytywnego przesłania, ale prawdziwy sługa Słowa nigdy na coś takiego nie pójdzie. Czyż widząc szerzący się grzech ma milczeć tylko dlatego, że piętnowanie go jest dziś politycznie niepoprawne?

 Na przykład, w piątkowym wydaniu Rzeczypospolitej można było przeczytać, że znany szkocki działacz gejowski, Jammes Rennie, ulubieniec mediów i szef agendy rządowej zajmującej się promocją homoseksualizmu wśród młodzieży, okazał się pedofilem wykorzystującym synka swoich przyjaciół, którzy wielokrotnie zostawiali go pod jego opieką. Czyż nie jest to dostateczny przyczynek do dyskusji o związku pomiędzy skłonnościami homoseksualnymi a pedofilskimi? Czyż słudzy Słowa Bożego w Wielkiej Brytanii nie powinni jasno wypowiedzieć się tej sprawie? Lecz mało kto ma dziś odwagę głośno poruszać te kwestie. Dlaczego?

 Zauważam, że ewangeliczni chrześcijanie rzadko zabierają głos w kontrowersyjnych sprawach. Głoszenie ewangelii ograniczyli do mówienia grzesznikom, że Bóg ich kocha i ma dla nich wspaniały plan. Prawdziwi prorocy, słudzy Słowa Bożego, odważnie głosili przeciwko grzechowi. Wywoływało to nienawiść świata. W najbliższą środę będziemy w gdańskim zborze omawiać postać i kazanie Szczepana z księgi Dziejów Apostolskich.  Wiadomo czym zakończyło się jego natchnione przemówienie. Najdobitniej widać to na przykładzie Jezusa Chrystusa. Świat nie może was nienawidzić, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7].

 W czasie publicznej służby na ziemi Jezus znajdował się pod ciągłym obstrzałem duchowych przeciwników. Na każdym kroku zastawiali na niego rozmaite pułapki, naradzali się, jakby go usidlić słowem [Mt 22,15]. Prowokowali do tego, by wypowiedział słowa, za które mogliby postawić Go przed sądem. W końcu podstawili fałszywych świadków.

 Jako chrześcijanin nie mam na tym świecie innej drogi, jak tylko naśladowanie Jezusa, mojego Pana. On zapowiedział: Nie jest sługa większy nad pana swego. Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą [Jn 15,20]. Będę więc świadczyć światu, że jego uczynki są złe. Będę wzywać ludzi do pokuty, do opamiętania z grzechów! Będę głośno mówił, że można się jeszcze uratować od wiecznego potępienia, ale wyłącznie poprzez nowe narodzenie i nawrócenie się całym sercem do Jezusa Chrystusa!

 Duch antychrysta inspiruje dziś ustawodawców do tworzenia takiego prawa, które ma na celu całkowite usidlenie zwiastowania Słowa Bożego w świecie.  Sam zionąc nienawiścią, będzie próbował sianie nienawiści zarzucić uczniom Jezusa. Co na to odpowiemy? Bezbożni zastawili na mnie sidło, lecz ja nie odstępuję od ustaw twoich [Ps 119,110]. Niech Bóg da nam w tym mądrość, abyśmy, jak Jezus - dając świadectwo prawdzie - nie dali się złapać w to sidło!

09 listopada, 2009

Jak najlepiej uczcić rocznicę obalenia muru berlińskiego?

Dzisiaj rocznica pamiętnego obalenia muru berlińskiego. 9 listopada 1989 roku otwarto przejścia graniczne w murze i zdecydowano, że powinien zostać on zdemontowany. Tysiące ludzi z obu części miasta spontanicznie rzuciło się do tego dzieła. Symbol podziału narodu niemieckiego i całego świata, mur śmierci 128 osób, którym nie powiodła się ucieczka na Zachód, nie miał prawa nadal stać w politycznie zjednoczonym już Berlinie.

 Przypomnijmy, że ten drastyczny podział miasta rozpoczął się 13 sierpnia 1961 roku. Na początku, w celu "skutecznego nadzoru" nad granicą pomiędzy obu częściami miasta, zaczęto stawiać zasieki. Wkrótce zastąpiły je kilkumetrowej wysokości segmenty betonowe. Mur w wersji ostatecznej składał się z 45 tys. pojedynczych, samodzielnie stojących elementów z betonu zbrojonego o wysokości 3,6 m i 1,5 m szerokości. Długość całego systemu podziału wynosiła 155 km.

 W rzeczywistości mur berliński od samego początku był stworzony wyłącznie w celu powstrzymania ucieczek na Zachód. Od 1963 roku wzdłuż muru po stronie wschodniej dodatkowo utworzono pas ziemi zaminowanej i strzeżonej przez mechaniczne "potykacze",czujniki, systemy automatycznego ostrzału i inne instalacje mające na celu uniemożliwienie przekroczenia granicy.

 Skorzystajmy z tego wymownego obrazu, by pomyśleć dziś o relacjach międzyludzkich. Problem barier w tej sferze jest dość powszechny. Niemal całą godzinę słuchałem wczoraj, jak pewna kobieta dawała wyraz swoim żalom i pretensjom w stosunku do uczestniczącego w naszej rozmowie człowieka. Jej mimika i słowa wyraźnie świadczyły, że w jej duszy od wielu lat stoi „mur berliński”. Próbowałem zachęcić ją do zburzenia tej smutnej przeszkody. Mam wrażenie, że poszła do domu, póki co raczej przeprogramować sobie system ostrzału, aniżeli zająć się w głębi serca rozbijaniem muru swej nieprzyjaźni.

 Chociaż w przeddzień upadku muru berlińskiego raczej nie odniosłem więc żadnego sukcesu duszpasterskiego, to może przynajmniej dzisiaj uda mi się kogoś zachęcić do usunięcia z serca barier oddzielających go od innych ludzi. Nie mówię, że takie mury łatwiej jest zburzyć niż mur berliński. Ale chcę powiedzieć, że jest to możliwe.

 Raczej nie da się tego zrobić na zasadzie wcześniejszej umowy, że z obydwu stron, działając naprzemiennie, będziemy rozbierać mur cegła po cegle. W rzeczywistości wszelka niezgoda jest poniekąd murem podwójnym. Każdy odpowiada więc za usunięcie muru ze swojej strony, bez oglądania się na to, co dzieje się po stronie przeciwległej. Doświadczenie życiowe wskazuje, że zburzenie muru we własnym sercu, wprowadza pokój do naszej duszy, nawet jeżeli ta druga warstwa muru wciąż jeszcze stoi nierozebrana.

 Nie ma więc co rozpamiętywać swoich krzywd, a tym bardziej próbować cokolwiek wyjaśniać, bo to droga donikąd. Najlepszym sposobem na zburzenie muru niezgody jest przebaczenie. Dobrze jest przy tym pamiętać, że Biblia wzywa nas do przebaczania innym, przede wszystkim w trosce o nasze własne zbawienie. Bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych [Mt 6,14–15].

Pismo wskazuje też, jaka powinna być jakość i skala naszego przebaczenia. Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie [Ef 4,32]. Zastosowanie się do tych instrukcji sprawi, że po murze niezgody z naszej strony nie zostanie nawet śladu.

Najważniejszy mur, ten oddzielający nas od społeczności z Bogiem, zburzył już Syn Boży, nie oglądając się na to, czy my równolegle z Nim zrobimy jakiś krok ku pojednaniu. Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł [Rz 5,8]. Rozwalenie barier, które stoją między nami, to nasza powinność.

 Tak więc, mężowie, żony, rodzice, dzieci, współpracownicy, sąsiedzi  - do dzieła! Uczcijmy rocznicę obalenia muru berlińskiego! Niech dzisiejsze słońce nie zajdzie nad gniewem naszym!

08 listopada, 2009

Skutki drobnych pozostałości

Dwaj przyjaciele niemal jednocześnie podesłali mi ostatnio artykuł z Gazety Wyborczej o oficjalnym objęciu w dniu dzisiejszym urzędu biskupa Sztokholmu przez pierwszą w historii luteran lesbijkę, która oficjalnie przyznaje się do swojego homoseksualizmu i go praktykuje. Od kilku lat żyje w zaakceptowanym przez szwedzki Kościół luterański związku partnerskim z inną kobietą-kapłanem Gunillą Linden, co tamtejszych protestantów już nawet nie dziwi.

 Wprawdzie pisałem o tej sprawie w maju, gdy pani biskup została wybrana na swe zaszczytne stanowisko, ale w tym tekście zaintrygowała mnie jej wypowiedź nawiązująca do praktykowanego u luteran chrztu dzieci. Otóż w jednym z wywiadów sprzed kilku miesięcy wyjaśniła, dlaczego nie widzi konfliktu między religią a orientacją seksualną: - Po chrzcie nikt nie może powiedzieć, że nie jesteś członkiem Kościoła z powodu swego homoseksualizmu, biseksualizmu czy transseksualizmu.

 Czyż nie ma ona racji? Chrzest dzieci skutkuje tym, że nabyte już od kołyski członkostwo kościelne staje się poniekąd niezależne od późniejszego praktykowania wiary i moralnego prowadzenia się na co dzień. Niby mało znacząca sprawa, ale jakże wielki mająca wpływ na stan duchowy całego kościoła!

Można się chlubić wieloma osiągnięciami Reformacji, ale czyż nie warto wziąć tu pod uwagę Pisma, które mówi: Nie macie się czym chlubić. Czy nie wiecie, że odrobina kwasu cały zaczyn zakwasza? Usuńcie stary kwas, abyście się stali nowym zaczynem, ponieważ jesteście przaśni; albowiem na naszą wielkanoc jako baranek został ofiarowany Chrystus [1Ko 5,6–7]. Przy całym zachwycie nad przemianami w Kościele szesnastego wieku, należy mieć na uwadze i to, że Słowo Boże wzywa: Orzcie sobie ugór w nowy zagon, a nie siejcie między ciernie! [Jr 4,3]. Wielki Reformator zaniedbał jednak tę sprawę i pozostawił trochę starych cierni.

Jakiś anonimowy czytelnik niedawno domagał się ode mnie podania przykładów owego wymieszania nowego ze starym u Lutra. Poświęćmy więc na to chwilę: (1) rzymskokatolickie pojmowanie sakramentów, (2) chrzest dzieci, (3) zamiana chleba i wina podczas Wieczerzy Pańskiej w prawdziwe ciało i krew [tzw. konsubstancjacja], (4) kult maryjny [wprawdzie bez skrajnych form adoracji, ale w komentarzu do „Magnificat” Luter pisał: [...] Należy Marię przyzywać, aby Bóg przez jej wolę udzielił nam wszystkiego, o co prosimy. Sam nawet przyzywa tamże Marię słowami: Święta Dziewico i Matko Boga], (5) pominięcie drugiego przykazania, zakazującego tworzenia świętych obrazów, a rozdzielanie dziesiątego na dziewiąte i dziesiąte, (6) rażący antysemityzm Lutra.

 Wymieniłem tylko te sprawy, które mam w pamięci. Wnikliwi znawcy tematu z pewnością coś by w tej mojej pobieżnej wyliczance skorygowali, a może i coś jeszcze dodali. Nie jest to aż tak w tym momencie istotne. Chcę jedynie pokazać, jak pozornie drobne sprawy mogą przynieść całkiem pokaźne następstwa duchowe.

 Oczywiście, każdego dnia nasze nowe życie toczy się w otoczeniu rzeczy starych. Owszem, każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem Królestwa Niebios, podobny jest do gospodarza, który dobywa ze swego skarbca nowe i stare rzeczy [Mt 13,52]. Nawet w praktykowaniu pobożności stare rzeczy ciągle nam się narzucają i choćby siłą przyzwyczajenia domagają się poświęcania im uwagi. Rzecz w tym, żeby jednak temu co stare zdecydowanie pokazać jego miejsce w szeregu. W innym przypadku po jakimś czasie nowe życie znowu potoczy się po staremu.

Napomknęliśmy tu, że pozostawienie niebiblijnego chrzeczenia dzieci wpływa dziś na stan duchowy protestantyzmu. Tak jest z każdym innym kompromisem w stosunku do nauki biblijnej. Każde samowolne wpuszczanie do kościoła drzwiami od zaplecza elementów starego życia zazwyczaj źle się kończy. Zwolennikom łączenia nowego ze starym przypominam natchnione Słowa: Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe [2Ko 5,17].

Żaden, nawet największy grzech, nie zatrzyma naszego duchowego rozwoju i nie zaważy na naszym wiecznym zbawieniu, jeżeli go porzucamy i całym sercem nawracamy się do Boga. Najmniejszy nawet grzech pozbawi nas w końcu chwały żywota wiecznego, jeżeli nie poślemy go na krzyż, a przez jakieś boczne wejście będziemy go wpuszczać do naszego życia i akceptować, jako coś normalnego.

07 listopada, 2009

Wypstrykane „Aurory”

Jak wygląda dzisiejsze życie dawnych rewolucjonistów, bojowników o prawdę i rozmaitej maści zmieniaczy świata? To zależy od kilku czynników. Jeżeli sprytnie ustawili żagiel i złapali wiatr historii, to swoich lat dożywają w luksusie, a w pracowni jakiegoś artysty powoli powstaje już forma do odlewu ich pomnika. Jeżeli zaś nikt pomnika dla nich nie szykuje, to znaczy, że raczej w biedzie i osamotnieniu rozpamiętują tamte lata.

 Czy mają jakąś cechę wspólną? Zdaje się, że wszystkich łączy dziś umiarkowana obojętność w stosunku do tego, o co kiedyś tak mocno się bili. Są poniekąd podobni do osławionego krążownika „Aurora”. Swego czasu, 7 listopada 1917 roku głośno strzelał! Wzywał do szturmu na Pałac Zimowy i rozpoczęcia wielkiej rewolucji. Dziś jakby nieco skompromitowany stoi cicho przy nabrzeżu Newy w Sankt Petersburgu. Tak i oni. Ucichli, zostawiając po latach głośnej aktywności tylko niejednoznaczne wspomnienia.

 Wiem, że powyższe słowa są wielkim uogólnieniem. Nie będę miał pretensji, gdy ktoś mnie za nie skrytykuje, bo zresztą nie o rewolucjonistach tej maści chcę tu pisać. Chodzi tylko o to, że fotografia starej „Aurory” wzbudziła dziś we mnie zadumę dotyczącą jakby zupełnie innej, a jednak nieco podobnej, kwestii. Ciśnie mi się do głowy parę słów na temat rozmaitych gorliwców, którzy co jakiś czas zjawiają się w życiu lokalnej wspólnoty z wypisanymi na proporcach hasłami przebudzenia, koniecznych zmian czy duchowej reformacji i wszczynają rewolucję.

 Zazwyczaj jednak owi misjonarze idei „powrotu do źródeł” szybko się wypalają. Najpierw tworzą w zborze szeroki front rewolucyjnych przemian wciągając w to wielu bogobojnych, prostolinijnych chrześcijan, a następnie, gdy już nieźle namieszają, nagle milkną i znikają. I wcale nie dlatego cichną, że np. nie dano im możliwości działania, albo że osiągnęli swój cel. Czasem wystarczy tylko tyle, że się zakochają, założą rodzinę albo pójdą wreszcie do pracy, a proza życia niemal natychmiast wyłącza ich z działań, które tak gorliwie chcieli przeforsować. Bywa, że przy tym dla niepoznaki "popłyną" rewolucjonizować jakieś kolejne środowisko.

 Z perspektywy kilkudziesięciu lat widzę, że nie zawsze warto psuć sobie krew i walczyć z takimi bojownikami. Kiedyś, gdy niektórzy z nich wyśmiewali konserwatywność mojego myślenia i atakowali mnie za brak dostatecznej otwartości na działanie Ducha Świętego, bardzo się tym przejmowałem. Całymi dniami dyskutowałem z nimi, tłumaczyłem się, przekonywałem, a oni i tak wciąż do mnie strzelali. Gdy dowiaduję się, jak dzisiaj wygląda ich życie, to myślę, że niepotrzebnie wówczas traktowałem ich aż tak na poważnie.

 Pamiętam jak przed laty pewien młody, nabuzowany ewangelią sukcesu kaznodzieja, po przyjeździe z USA wyśmiewał chorowitość jednego z pastorów, wytykając mu brak wiary. Dzisiaj ów niegdysiejszy „zdrowy byczek” po przegranej walce z nowotworem od kilku lat cicho leży w grobie, natomiast wspomniany, sędziwy już pastor, nadal wprawdzie w glinianym naczyniu, ale z uśmiechem na twarzy, wielbi Boga.

 Z łaski Bożej powoli nabieram dystansu do pseudoprorockich wizji i hałaśliwych inicjatyw, mających rzekomo, jak to ostatnio słyszałem, w ciągu najbliższych piętnastu lat całkowicie odmienić Polskę. Za parę lat ludzie ci z różnych powodów umilkną, jak wspomniana „Aurora”. Oczywiście, inni w ich miejsce zaczną „prorokować” i ogłaszać kolejne nowości. Raczej mało kto zdobędzie się przy tym na głębszą refleksję nad błędami swoich poprzedników i zechce wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Ale tak już jest na tym świecie. Tutaj sezonowych rewolucjonistów ideowych nigdy nie brakowało.

Na szczęście poznałem Tego, który żyje i działa na wieki. Nigdy się nie skompromituje, nie ucichnie i nigdy nie pójdzie w niepamięć! Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8]. Znam Go osobiście. Rozmawiałem z Nim dziś rano, kilka razy krótko kontaktowałem się w ciągu dnia, a i wieczorem mam nadzieję spędzić z Nim trochę czasu.  Faktycznie, On tak na całego dopiero tu nadchodzi! Ten będzie wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego. I da mu Pan Bóg tron jego ojca Dawida. I będzie królował nad domem Jakuba na wieki, a jego królestwu nie będzie końca [Łk 1,32–33]. To proroctwo o Jezusie jeszcze całkiem się nie spełniło. Wieczny finał jest ciągle jeszcze przed nami!

 Nie obchodzi mnie, co na mój temat powiedzą dziś tymczasowe orły duchowe i rozmaici krzykacze. Mam jedno na uwadze; wytrwać w prostolinijnym posłuszeństwie Słowu Bożemu i naśladowaniu Jezusa Chrystusa. Prawdziwa to mowa: Jeśli bowiem z nim umarliśmy, z nim też żyć będziemy; jeśli z nim wytrwamy, z nim też królować będziemy [2Tm 2,11–12]. Trwając przy Nim nigdy nie trafię do lamusa. Alleluja!

06 listopada, 2009

O co chodzi z tą szczepionką?

Trwa burzliwa dyskusja wokół wirusa A/H1N1. Miliony ludzi na świecie uległo jakiejś dziwnej fobii z powodu zagrożenia, które w porównaniu z innymi chorobami wydaje się być sprawą całkowicie marginalną. Kto wywołuje ten popłoch? Pandemię ogłosiła Światowa Organizacja Zdrowia a w nawoływaniu do szczepienia wtóruje jej Komisja Europejska. Zdaniem niektórych jest to dostateczny argument, by uderzyć na alarm i wprowadzić obowiązek masowych szczepień przeciwko świńskiej grypie. Czy aby na pewno?

 Wiadomo, że tradycyjna grypa sezonowa nie tylko uśmierca znacznie więcej osób niż świńska grypa, ale też źle leczona, skutkuje znacznie większą ilością powikłań. Na załączonym diagramie pokazano, jak rozkładają się proporcje pomiędzy zgonami z powodu A/H1N1 a zgonami z powodu innych chorób nękających ludzkość na świecie. Jak widać, w ciągu 300 dni na świńską grypę zmarło 5850 osób, podczas gdy w tym samym czasie na AIDS zmarło prawie 3 miliony, na raka ok. 6,5 miliona, a z powodu chorób serca zmarło aż ponad 14 milionów ludzi. Słyszałem, że na grypę tradycyjną rocznie umiera około 1 miliona osób.

 Massmedia uporczywie jednak nagłaśniają zagrożenie świńską grypą, jakby stanowiło ono główną przyczynę zgonów. Ludzi ogarnia jakiś owczy pęd; dziennikarze w kółko powtarzają te same informacje, a ludzie na wszelki wypadek są gotowi się szczepić. Ba, nawet są źli, że rząd jeszcze tych szczepionek nie zakupił. O co faktycznie tu chodzi? Czyż nie jest to jakaś co najmniej intrygująca sprawa?

Podobne, tyle tylko, że dotyczące sfery wiary, mechanizmy manipulacji napotykamy też w Biblii. Oto przykład: Do wspólnoty chrześcijan w Antiochii dotarła wiadomość, że jeżeli chcą być zbawieni, to muszą koniecznie coś jeszcze zrobić. A pewni ludzie, którzy przybyli z Judei, nauczali braci: Jeśli nie zostaliście obrzezani według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni [Dz 15,1]. Pominę tu fakt, że takie postawienie sprawy wyraźnie uwłaczało doskonałości i wystarczalności ofiary Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Odnotujmy jednie to, że owym „nauczycielom” z Judei wcale nie zależało na zbawieniu Antiocheńczyków. Próbowali wprawdzie wywołać takie wrażenie, ale mieli inne, ukryte motywacje.

 Prawdę, o co w Antiochii chodziło, odkrył św. Paweł, gdy podobni zwodziciele zaczęli nagabywać zbory w Galicji: Gorliwie o was zabiegają, ale nie w dobrych zamiarach, bo chcą was odłączyć, abyście wy o nich zabiegali [Ga 4,17]. Niby miało chodzić o dobro Galacjan, a w rzeczywistości chodziło tylko o jakieś korzyści religijnych cwaniaków siejących niepokój w sercach prostolinijnych chrześcijan. Wiadomo przecież, że człowiek zaniepokojony o swoją przyszłość zrobi wiele i aby ratować życie zapłaci każde pieniądze. Dobrze jest być tego świadomym, gdy ktoś zaczyna nas mocno nachodzić i w rzekomej trosce o nasze dobro namawia nas do jakiegoś zakupu, podpisu lub zmiany poglądów.

Lecz z drugiej strony, nie mniejszym błędem jest zlekceważenie prawdziwego zagrożenia. I wcale nie chodzi mi tu o grypę. Mówię o śmiertelnych skutkach grzechu i o pragnieniu życia wiecznego. Dlatego musimy tym baczniejszą zwracać uwagę na to, co słyszeliśmy, abyśmy czasem nie zboczyli z drogi. Bo jeśli słowo wypowiedziane przez aniołów było nienaruszalne, a wszelkie przestępstwo i nieposłuszeństwo spotkało się ze słuszną odpłatą, to jakże my ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,1-3]. Słowo Boże nikim nie manipuluje. W Biblii naprawdę chodzi o ukazanie nam drogi życia.

05 listopada, 2009

Kim są ewangeliczne prostaczki?

Wczoraj wieczorem doświadczyłem niezwykłej radości. Znany mi od miesiąca mężczyzna w średnim wieku, który wraz z żoną zaczął uczestniczyć w nabożeństwach zboru NOWE ŻYCIE w Gdańsku, ze wzruszeniem powiedział mi, że nareszcie odnalazł w życiu drogę! Poszukiwał jej całymi latami, nie wiedząc, że tą drogą jest osobista, żywa wiara w Jezusa Chrystusa. Teraz wszystko stało się takie oczywiste. Postanowił dalej już żyć z Jezusem.

 Ujmuje mnie jego rozmiłowanie w Panu Jezusie Chrystusie. Powiem nawet, że nieco zawstydza i mobilizuje zarazem, bo przecież to ja powinienem być dla niego wzorem. Tymczasem zaś chwilami mam wrażenie, że w jego lśniących świeżością wiary oczach, moja gorliwość dla Pana wygląda jakby trochę na zakurzoną... Ale nie o tym dzisiaj chciałem pisać.

 Tak więc kolejna dusza nawiedzona i oświecona przez Ducha Świętego wkracza na drogę zbawienia! Alleluja! Ośmielam się sądzić, że wczoraj wieczorem doznałem nieco z radości samego Pana Jezusa. W owej godzinie rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom; zaprawdę, Ojcze, bo tak się tobie upodobało [Łk 10,21].

 Niebiański Ojciec objawia Jezusa, jako jedyną drogę zbawienia. Komu? Kim są ci prostaczkowie lub – jak mówi Biblia Gdańska – niemowlątka? Kim byli uczniowie Jezusa, do których w pierwszej kolejności odnoszą się te słowa? Niemowlętami? Małymi dziećmi? Nie. Byli ludźmi dojrzałymi w sensie fizycznym i psychicznym. W sensie duchowym zaś byli jak niemowlęta. Zupełnie tak, jak wspomniany mężczyzna, miesiąc temu nic naprawdę o Bogu nie wiedział, a teraz, z dnia na dzień, poznał drogę zbawienia i może innym tę drogę pokazywać!

 Jaka myśl kryje się w tych słowach Jezusa? Taka, że aby stać się dzieckiem Bożym, aby poznać Boga i pójść drogą zbawienia, nie potrzeba żadnej wiedzy uprzedniej, żadnych studiów, żadnego wcześniejszego przygotowania. Jak małolat jest życiowo całkowicie zielony, tak i ludzie, którym objawia się Pan, są w sprawach duchowych zupełnymi niemowlętami. Nic wcześniej nie wiedzieli, nie rozumieli, aż tu nagle, w jednej chwili – wiedzą już więcej niż niejeden doktor teologii. Podkreślam to, bo słyszałem, że ruch nowoapostolski przywołuje te słowa Jezusa na poparcie swojej idei "nowego pokolenia", obejmującego dzieci w wieku 4-14 lat. Jezusowi nie o dzieci w sensie dosłownym w tym miejscu chodziło.

To przychodzące z góry do prostaczków objawienie, nie oznacza pełnego poznania. Ponieważ mój nowy przyjaciel osobiście poznał Jezusa,  teraz będzie odczuwał silną potrzebę dalszego wzrastania w poznaniu Pana. Jako nowonarodzone niemowlęta, zapragnijcie nie sfałszowanego duchowego mleka, abyście przez nie wzrastali ku zbawieniu, gdyżeście zakosztowali, iż dobrotliwy jest Pan [1Pt 2,2–3]. Zdrowe niemowlę chce mleka. Nie przez mleko stało się dzieckiem, lecz dzięki niemu rozwija się i wyrasta na dojrzałego człowieka.

04 listopada, 2009

Marzę o takim podejściu do zbawienia

Powszechny widok ludzi w maseczkach ochronnych i tłumy w punktach szczepień przeciwko wirusowi świńskiej grypy skłania do refleksji. Ludzie na całym świecie ewidentnie chcą żyć! Starają się odpędzić od siebie widmo śmierci. Nie wstydzą się tego, chociaż dość komicznie w tych maseczkach wyglądają przecież na imprezach masowych, w biurach, sklepach i na ulicach.

 Ach, gdyby tak zechcieli też zatroszczyć się o swoje dusze! Gdyby tak któregoś dnia zaczęły wyglądać proporcje między szukającymi Boga a obojętnymi duchowo, jak dziś między osobami w maseczkach, a tymi, którzy sprawę bagatelizują. Marzę dziś o tak gremialnej akcji nawracania się do Jezusa, który zbawia ludzkie dusze od wiecznego potępienia.

 Zagrożenie wirusem A/H1N1 jest stosunkowo niewielkie, a są i tacy, którzy twierdzą nawet, że z niejawnych powodów jest ono wywoływane celowo. A jednak większość ludzi bardzo się nim przejmuje. Natomiast groźba wiecznego potępienia ludzi, którzy nie zostaną oczyszczeni z grzechów krwią Jezusa Chrystusa jest całkowicie pewna. Kto nie uwierzy, będzie potępiony [Mk 16,16]. A jednak większość ludzi wcale się tym nie przejmuje :(

 Dlaczego groźba śmierci fizycznej bardziej do ludzi przemawia, niż groźba trafienia na wieki do piekła? Czy tylko chodzi o to, że śmierć fizyczna przychodzi od razu i widzialnie, a sprawa żywota wiecznego wydaje się być odległa i niejasna?

Dla większości ludzi problem wiecznego życia i wiecznego potępienia nie istnieje, bo nie wierzą w Boga. Pojawienie się wiary wyraża się zmianą zachowania. Wiara w rzeczywiste zagrożenie wirusem grypy natychmiast popycha ludzi do działań zaradczych. Brak upamiętania z grzechów i posłuszeństwa Słowu Bożemu zdradza ich brak rzeczywistej wiary w Jezusa Chrystusa.

 Kto chce uchronić swój organizm przed infekcją grypy słucha uważnie fachowych porad i skwapliwie się do nich stosuje, nawet jeśli w oczach ignorantów naraża się na śmieszność. A co ze zbawieniem duszy? Mało kto się tym przejmuje. Wszakże każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie [Dz 2,21].

Marzę o tym, żeby do wielu ludzi wkrótce dotarły słowa Jezusa: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego. [Jn 3,3]. Tęsknię za dniem, kiedy gremialnie, tak jak dziś pytają o to, jak uchronić się przed grypą, zaczną pytać: Co mam czynić, abym był zbawiony? [Dz 16,30].

03 listopada, 2009

Do przemyślenia w Dniu Myśliwych

Dzisiaj święto myśliwych. W kalendarium Wikipedii można przeczytać: Hubertus – święto myśliwych, leśników i jeźdźców, organizowane na koniec sezonu, zwykle w okolicach 3 listopada w większych stadninach i stajniach. Nazwa pochodzi od świętego Huberta, patrona polowań, którego pamiątka przypada właśnie 3 listopada. Myśliwi starający się kultywować wielowiekowe tradycje łowieckie urządzają więc w tych dniach zbiorowe polowania hubertowskie z zachowaniem historycznych wzorców i ceremoniałów.  Kończy je zazwyczaj biesiada przy ognisku, bigosie i nalewce.

Chociaż brałem kiedyś udział w prawdziwym polowaniu, to jednak dla mnie polowanie kojarzy się przede wszystkim z wypastowaną na czarno świnią z filmu "Nie ma mocnych", wywiezioną do lasu przez Pawlaka i Kargula, która miała odegrać rolę dzika, koniecznego w polowaniu jakiegoś ważniaka z ministerstwa. J Jak widać, o polowaniu niczego mądrego napisać więc nie mogę.

Chcę za to przywołać dziś do naszej świadomości postać biblijnego Ezawa, który był mężem biegłym w myślistwie i żył na stepie [1Mo 25,29]. Jak wiadomo czytelnikom Biblii, w życiu tego człowieka doszło z udziałem jego młodszego brata Jakuba do pewnego incydentu, który zaważył na całej przyszłości Ezawa: Pewnego razu przyrządził Jakub potrawę, a Ezaw przyszedł zmęczony z pola. Rzekł wtedy Ezaw do Jakuba: Daj mi, proszę, skosztować nieco tej oto czerwonej potrawy, bo jestem zmęczony. Dlatego nazwano go Edom. Na to rzekł Jakub: Sprzedaj mi najpierw pierworodztwo twoje. A Ezaw rzekł: Oto jestem bliski śmierci, na cóż mi więc pierworodztwo? Jakub rzekł: Przysięgnij mi wpierw. I przysiągł mu, i sprzedał pierworodztwo swoje Jakubowi. Wtedy Jakub podał Ezawowi chleb i ugotowaną soczewicę, a on jadł i pił. Potem wstał i odszedł. Tak wzgardził Ezaw pierworodztwem [1Mo 25,30–34].

 Każdy z nas nieraz znajduje się w nastroju psychicznym podobnym do tego, w jakim był Ezaw po nieudanym polowaniu. To są chwile wyjątkowej pokusy, by choć trochę odejść od naszych ideałów i oddać się czemuś, co poprawi nam nastrój. Jakże łatwo nieraz stają się one przyjemnymi momentami na pozór mało znaczących czynów, które nie tylko skutkują stratami w życiu doczesnym, ale potrafią zaważyć też na naszej wieczności.

 Pozwólmy się więc dziś ostrzec, żeby nikt nie był rozpustny lub lekkomyślny jak Ezaw, który za jedną potrawę sprzedał pierworodztwo swoje. A wiecie, że potem, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie uzyskał bowiem zmiany swego położenia, chociaż o nią ze łzami zabiegał [Hbr 12,16–17]. Czy warto dla ulotnej chwili przyjemności, ryzykować utratę daru życia wiecznego?

 Przed takim dylematem stajemy zazwyczaj niespodziewanie, nie przygotowani do niego mentalnie, co znacznie zmniejsza nasze szanse na podjęcie właściwej decyzji. Należałoby to rozważyć wcześniej, zanim dopadnie nas kolejna pokusa, zanim ktoś postawi przed nami "sałatkę Ezawa" [na zdjęciu :)]. Może dzisiaj uda się nam na spokojnie tę kwestię przemyśleć?

02 listopada, 2009

Zaduszki. Troska poniewczasie

Dzisiejszy tak zwany Dzień Zaduszny w Polsce – to uaktualniona formuła starosłowiańskich Dziadów. Dawnymi czasy wierzono, że jest to pora pozwalająca duchom stać się podobnymi do żywych. Zostawiano więc na noc otwarte furtki, uchylone drzwi do domu, aby duchy mogły bez najmniejszych przeszkód przekroczyć progi swych dawnych domostw. Mało tego, należało też zapewnić duchom przodków strawę i napitek, a przede wszystkim ciepło ognisk. Wyobraźnia ludowa w tym dniu tak dalece ożywiała zmarłych, że urządzano na grobach ucztę, w której brali udział krewni zmarłego. Wywoływano przy tym dusze zmarłych.

 Drugim obok “karmienia dusz” akcentem tego święta było palenie ogni. Początkowo zapalano ogniska na rozstajnych drogach, aby wskazywały kierunek wędrującym duszom. Przy nich zziębnięte dusze mogły się też ogrzać. Od szesnastego wieku ogniska te zaczęto palić też na cmentarzach - stąd dzisiejsze świeczki i znicze na mogiłach.

 Religia rzymskokatolicka zaadoptowała obrzędową stronę Dziadów, oczywiście starając się nadać im bardziej chrześcijańskie znaczenie. Najkrócej mówiąc, tego dnia wspomina się wszystkich, którzy odeszli z tego świata. Katolicy modlą się za wszystkich zmarłych, których dusze według ich wiary przebywają teraz w czyśćcu. Zapala się też świeczki i znicze na grobach zmarłych oraz składa kwiaty, wieńce, co jest też symbolem pamięci o tychże zmarłych.

 Czyż ta troska o zmarłych nie jest co najmniej zdumiewająca? Owszem, niektórzy kochali swoich zmarłych za życia, ale jakże wielu nie miało dla nich czasu. Właściwą porą okazywania miłości, szacunku i wszelkich serdeczności względem ludzi, jest czas, gdy fizycznie żyją oni obok nas. Teraz należy  otwierać im drzwi swoich domów, teraz zapraszać ich na obiad, teraz zapalić świeczkę i przy niej z nimi pogawiędzić. Gdy umrą, jakiekolwiek działania w ich kierunku, to troska poniewczasie.

 Pismo Święte – jak pisałem 31 października – absolutnie zabrania wszelkich kontaktów ze zmarłymi. Nie ma żadnego sensu modlić się o dusze zmarłych. Jest natomiast wielki sens troszczenia się o dusze ludzi żyjących. Bracia moi, jeśli kto spośród was zboczy od prawdy, a ktoś go nawróci, niech wie, że ten, kto nawróci grzesznika z błędnej drogi jego, wybawi duszę jego od śmierci i zakryje mnóstwo grzechów [Jk 5,19–20]. Wszyscy nawróceni, niezależnie od tego, jak bardzo kiedyś błądzili duchowo, są całkowicie bezpieczni. Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych [1Pt 2,25].

Zaduszki są dla mnie kolejnym bodźcem do tego, by jeszcze bardziej troszczyć się o zbawienie dusz, ale nie zmarłych, lecz żywych ludzi. Każda taka dusza jest cenna w oczach Bożych i niezależnie od tego, w jakim jest opakowaniu; w ciele mężczyzny czy kobiety, dziecka czy starca  – każda dusza jest też piękna! Chcę więc skupiać się nie na zewnętrznym wyglądzie, lecz na duszach napotykanych ludzi, aby je ratować od wiecznego potępienia.