15 września, 2023

Komu najpierw?

Co jest podstawową i powszechnie obowiązującą misją chrześcijanina? - Głosić ewangelię. - Dzielić się Słowem Bożym. - Składać świadectwo o Jezusie Chrystusie. Gdzie? - Wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe! Czy mamy wszakże jakieś wskazówki od czego należałoby zacząć? Owszem. Chrystusowa instrukcja na czas pierwszej misji Jego uczniów brzmiała: Nie udawajcie się w drogę do pogan i nie wchodźcie do miasta Samarytan. Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela [Mt 10,5-6]. Według przykazania nadanego po zmartwychwstaniu, napełnieni Duchem Świętym apostołowie mieli być świadkami Jezusa tu, w Jerozolimie, w całej Judei, Samarii — i aż po najdalsze krańce ziemi [Dz 1,8]. Dopiero, gdy apostoł Paweł zrobił wszystko, co mógł, aby należycie zaprezentować Jezusa Chrystusa swoim rodakom, powiedział: Wam jako pierwszym mieliśmy przekazać Słowo Boga, skoro je jednak lekceważycie i uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, to zwracamy się do pogan [Dz 13,46].

By to lepiej zobaczyć, przybliżmy sobie ewangeliczną scenę uwolnienia pewnego człowieka od opętania demonicznego po wschodniej stronie Jeziora Galilejskiego. Jak wiadomo, obchodził Jezus wszystkie miasta i wioski, nauczał w ich synagogach i zwiastował ewangelię o Królestwie, i uzdrawiał wszelką chorobę i wszelką niemoc [Mt 9,35]. Chodzić z Nim po świecie, to była naprawdę wielka przygoda. Ów człowiek, zdrowy już na umyśle, chciał od razu dołączyć do teamu Jezusa i mieć udział w tej niezwykłej misji. Od ręki mógł okazać się bardzo przydatny, bo miał mocne, poruszające świadectwo. Przecież widok człowieka uwolnionego od legionu demonów, których napór doprowadził do szaleństwa wielkie stado świń, z pewnością przyciągałby do Jezusa wielu nowych słuchaczy.

Tymczasem Jezus na to się nie zgodził. W dzieleniu się ewangelią nie chodzi bowiem przede wszystkim o wywołanie widowiska, wyjście na ulicę, ani o same słowa. Niektórzy mają niezłe 'gadane'. Trzeba, żeby mieli też tak samo niezłe świadectwo życia. Gdzie najlepiej można je zobaczyć? Gdzie najprawdziwiej pokazujemy duchowe odrodzenie i nowe życie z Jezusem? Idź do swego domu, do swoich, i opowiedz im, jak wiele Pan dla ciebie zrobił i jak okazał ci miłosierdzie [Mk 5,19]. Wśród najbliższych, jak na dłoni widać, kim w rzeczywistości jesteśmy. Szybko można zobaczyć, co trzeba skorygować, abyśmy wyruszając na misję gdzieś dalej, nie okazali się niespójni duchowo i nie przynieśli ujmy Jezusowi. Na mieście, zwłaszcza na drugim końcu Polski, nietrudno udawać człowieka duchowego. We własnym domu od razu wiadomo, z kim mamy do czynienia. Dlatego najpierw należałoby sprawdzić się w najbliższym otoczeniu, przynieść ewangelię do swoich, a dopiero potem nieść ją na krańce świata. 

Doznaję radości, gdy wieloletni chrześcijanie opuszczają bezpieczne kręgi chrześcijańskiego środowiska i wyruszają na misję, by dotrzeć z ewangelią do innych miejscowości, krajów i narodów. Na miejscu zrobili już swoje, czas więc na zdobywanie dusz dla Chrystusa z dala od domu.  Nie pochwalam natomiast angażowania w akcje i wyjazdy misyjne osób, które we własnym domu, wśród swoich, nie wydały jeszcze świadectwa przemienionego życia. Jezus wskazał, by świeżo oczyszczony człowiek najpierw poszedł do środowiska, w którym był znany ze złej przeszłości i w nim - najlepiej co najmniej przez kilka lat - pokazał praktyczną moc ewangelii we własnym życiu. Różnica pomiędzy starym życiem a postępowaniem w nowości ducha [Rz 7,6] najbardziej przysługuje się krzewieniu prawdziwej wiary w Jezusa Chrystusa.

07 września, 2023

Mozaika Kobiety Niezwykłej

Mozaika w jęz. czeskim
Mijające lato zapisze się w moim sercu odnowieniem więzi z bardzo bliską niegdyś nam osobą, a przez dekady poza Polską stawiającą czoła rozmaitym przeciwnościom i wyzwaniom. Ta niezwykła kobieta to Grażyna Pawlas-Kaletova, Gdańszczanka od ponad czterdziestu lat mieszkająca w Republice Czeskiej. W młodości dane nam było razem przeżyć kilka lat w społeczności zboru zielonoświątkowego przy ul. Menonitów w Gdańsku. Grażyna była wówczas duszą i sercem kościelnej grupy młodzieżowej. Pełna empatii chodziła z gitarą, rozśpiewywała nas, odwiedzała, wsłuchiwała się w nasze problemy i prowadziła nasze spotkania młodzieżowe. Potem wyszła za mąż za Daniela z Czech, wyjechała z Gdańska i nasze kontakty się urwały... 

Bliższe spotkanie po latach wprawiło mnie w zdumienie. Bóg obdarował Grażynę wieloma uzdolnieniami. Nie tylko gra i śpiewa, z czego znałem ją w Polsce. Nie tylko potrafi wsłuchać się w ludzką duszę, okazać współczucie i praktycznie pomóc, co przez kilkadziesiąt lat z powodzeniem robiła jako żona pastora w Czechach. Dzisiaj, poza tym, że jest dojrzałą w wierze kobietą, jest też artystką i to przez wielkie A. Pod artystycznym pseudonimem Job D. Grash wytwarza rzeczy naprawdę piękne. Przez lata tworzyła różne cuda ze skóry. Maluje obrazy, projektuje i zwykłym przedmiotom nadaje unikatowy charakter. Wnętrza, zarówno jej domu w Taborze jak i mieszkania w Pradze, są tak przepełnione dziełami sztuki, że można odnieść wrażenie bliskie odwiedzinom w renomowanej galerii. Nawiasem mówiąc, Grażyna w Pradze i Taborze ma dwie własne galerie, w których można nabyć jej dzieła, ale też dzieła innych, głównie polskich artystów. W obydwu galeriach Job D. Grash prowadzi też warsztaty artystyczne, gdzie miłośnicy sztuki mogą rozwijać swój talent i nabywać doświadczenia.  

Wnętrze domu Grażyny w Taborze
Grażyna, jako chrześcijanka, ma za sobą mnóstwo przeżyć i doświadczeń o charakterze duchowym. Będąc przez cztery dekady na obczyźnie żoną pastora i wychowując trzech synów, doznała każdych emocji i zetknęła się z najróżniejszymi problemami. Dzielnie stawiała im czoła, ale też miała chwile zwątpienia i rozterki. Jednym z owoców tak bogatego życia jest "Mozaika". Jest to zbiór jej "refleksji na lepsze i gorsze dni. Są to krótkie rozważania na temat życia, wiary i nas samych. Książka mówi o tym, jak odnaleźć właściwy kierunek, abyśmy mogli być zadowoleni z życia". Grażyna napisała je i wydała w języku czeskim, przełożyła je też na język polski. Zapoznałem się już z niektórymi jej refleksjami i nabrałem przekonania, że trzeba tę książkę wydać również w Polsce. Rozpoczynam właśnie starania w tym kierunku. Prawie wszystko jest gotowe. Mozaika będzie naprawdę unikatowym smaczkiem na polskim rynku literatury chrześcijańskiej.

Już dzisiaj ją gorąco polecam, chociaż przed nami jeszcze trochę pracy i starań wydawniczych.

05 września, 2023

"Szpital w Leśnej Górze" istnieje!

W tle nowy budynek rehabilitacji neurologicznej szpitala w Górowie 
Kilka dni temu mój brat Adam, po udarze krwiotocznym mózgu i spędzeniu niemal trzech tygodni w szpitalu miejskim w Chełmie, został przewieziony karetką do szpitala, gdzie zostanie poddany rehabilitacji neurologicznej. Nie jest to szpital położony najbliżej domu, ani też najbliżej miejsca udaru, a jednak żywię przekonanie, że jest to miejsce na ten czas dla Adama najwłaściwsze. Mowa o Wojewódzkim Szpitalu Rehabilitacyjnym w Górowie Iławeckim i wszystkim modlącym się o mojego brata Przyjaciołom chciałbym troszkę opowiedzieć o tym, jak tam trafiliśmy.

Otóż, gdy z ust ordynatora oddziału urazowego szpitala w Chełmie usłyszałem, że sami musimy sobie załatwić miejsce w jakimś szpitalu na rehabilitację brata, zacząłem wśród znajomych rozpytywać się, dokąd można by przewieźć Adama, tak aby mógł tam pojechać bezpośrednio po zabraniu go z Chełma. Już w pierwszych dniach moich poszukiwań bardzo pomógł mi wierzący w Pana Jezusa lekarz Grzegorz. Znając go z postawy braterskiej życzliwości, ośmieliłem się zagadnąć Grzegorza w tej sprawie, a  on rozpytał się wśród znajomych neurologów, które miejsce ich zdaniem byłoby w tym przypadku najwłaściwsze. Otrzymałem kilka wskazań, a Górowo było na pierwszym miejscu tej listy.

Czym prędzej odszukałem ów szpital w Internecie, poczytałem o nim i w niedzielę, 20 sierpnia 2023 roku około godz. 18 wpadłem na dość szalony pomysł. Mianowicie odnalazłem na FB profil Pani Dyrektor tego szpitala i napisałem do niej prywatną wiadomość. Krótko opisałem problem i poprosiłem o miejsce dla Adama. Mając świadomość, że normalnie w ten sposób nie załatwia się takich spraw, zwłaszcza w niedzielny wieczór, pomodliłem się do Boga o Jego wsparcie. Pomyślałem też sobie, że jeżeli Pani Dyrektor tego samego wieczoru zareaguje w jakiś sposób na moją wiadomość, to będzie dla mnie oznaczać, że jej szpital jest właściwym kierunkiem moich starań. Parę godzin później zajrzałem na FB. W Messengerze miałem jedną nieodczytaną wiadomość, utworzoną około godziny19. Pani Dyrektor napisała, abym przesłał dokumentację medyczną brata w celu weryfikacji, czy kwalifikuje się on na pacjenta ich szpitala. 

Nie chcąc przegapić żadnej innej możliwości zdobycia miejsca dla Adama, w poniedziałek, 21 sierpnia, skorzystałem z propozycji Pana Marka, niezwykle nam życzliwego prezesa pobliskiej firmy, który poświęcił mi czas i zabrał mnie do znajomego ordynatora w jednym z gdańskich szpitali, aby w nim poszukać łóżka na oddziale rehabilitacji neurologicznej. Po zetknięciu się z miejscową służbą zdrowia upewniłem się, że chociaż dla nas byłoby najwygodniej i najbliżej, gdyby Adam rehabilitował się w Gdańsku, to jednak trzeba mu szukać miejsca poza Trójmiastem. Wewnętrznie byłem już mocno przekonany do szpitala w Górowie. Zaczęliśmy więc działać w tym kierunku.

Ania, która od samego początku codziennie dyżurowała przy mężu w chełmskim szpitalu, wyprosiła tam o aktualną dokumentację medyczną Adama i przesłała mi jej fotokopię. Wydrukowałem ją i w środę, 23 sierpnia po południu - prosząc Boga o pobłogosławienie mojej misji - popędziłem motorem do Górowa, aby na własne oczy zobaczyć ów szpital i zawieźć zdobytą dokumentację medyczną z nadzieją, że Adam zostanie tam przyjęty. Tego dnia moja Yamaha szczególnie ochotnie pokonała dystans 150 kilometrów i - o, dziwo - podjechała bezpośrednio pod drzwi Oddziału Rehabilitacji Neurologicznej. Od razu zostałem przyjęty i wysłuchany przez Panią Oddziałową, która zapisała sobie moje dane kontaktowe i obiecała, że następnego dnia lekarze zapoznają się z dostarczoną dokumentacją medyczną Adama. Dodała mi też otuchy, że sprawa mojego brata spotka się z ich pełną życzliwością. Po wyjściu z jej gabinetu postanowiłem przed wyruszeniem w drogę powrotną przespacerować się po terenie szpitala. Przechodząc obok innego budynku zobaczyłem, że jestem przy wejściu do gabinetu Pani Dyrektor Szpitala. Błysnęła mi myśl, żeby tam wejść i - jeśli ją zastanę - podziękować jej, że odpowiedziała w niedzielę na moją wiadomość.

Wszedłem po schodach na górę, otworzyłem drzwi Sekretariatu i... stanąłem oko w oko z Panią Dyrektor.  Zająknąłem się niezdarnie, wyjaśniając w jakim celu do niej zajrzałem. Od razu skojarzyła sprawę, zaprosiła mnie do swojego gabinetu, poczęstowała kawą i wezwała Panią Oddziałową z dokumentacją medyczną Adama. Szczypnąłem się w rękę, czy na pewno to wszystko dzieje się na jawie. Byłem wzruszony do łez i bardzo wdzięczny Bogu, że tak mnie przez dobrych ludzi naprowadził na "Szpital w Leśnej Górze" - upss, przepraszam, chciałem napisać - na Wojewódzki Szpital Rehabilitacyjny w Górowie Iławeckim.

Tydzień później, w środę 30 sierpnia 2023 roku, karetka z moim bratem na pokładzie, wyruszyła o 5 rano ze szpitala w Chełmie i tuż przed południem zajechała pod drzwi szpitala w Górowie. Adam dotarł do miejsca, gdzie będzie rehabilitowany. Aby sprawić mu przyjemność, przyjechałem tam jego motocyklem BMW F700 GS, który i tak musiałem zabrać z Lubelszczyzny i wstawić do jego garażu w Pruszczu Gdańskim. Chciałem, by przy okazji zobaczył, że z jego motorkiem wszystko jest OK. Chwilę później do Górowa dotarła też Ania, która dzielnie pokonała za kierownicą cały dystans, aby jak najszybciej znowu znaleźć się przy Adamie. Bardzo była pomocna w procesie przyjmowania Adama na oddział, bo znała wszystkie szczegóły jego pobytu w Chełmie. Gdy byliśmy zaabsorbowani lokowaniem Adama w jego sali, Pani doktor, która będzie nadzorować proces jego rehabilitacji, poczęstowała nas ciastem, co znowu wprowadziło mnie w stan wzruszenia. Tak więc, już pierwsze godziny w tym nowym miejscu przekonują mnie, że w całym tym nieszczęściu nasz Niebiański Ojciec troszczy się o nas i nas błogosławi. Czyż opisane tu wydarzenia o tym nie świadczą?

Mam już swoje przemyślenia i osobiste wnioski z opisanych tu i we wcześniejszym wpisie, przeżyć. Wierzę, że nie zabraknie ich też w sercu Adama. W tych dniach bardzo krzepi mnie natchniona myśl, wyrażona niegdyś przez proroka Ozeasza: Chodźcie, zawróćmy do PANA! Tak, On nas rozszarpał, ale też uleczy, zranił nas, ale nas też opatrzy! [Oz 6,1]. Drodzy Przyjaciele! Dziękując Wam za dotychczasowe modlitwy wstawiennicze, proszę, abyście nadal pamiętali o Adamie. 

Niech nasz umiłowany Bóg i PAN, Jezus Chrystus, będzie błogosławiony!

01 września, 2023

Lekcja z przerwanej wyprawy

Trasa naszej wyprawy w rodzinne strony
Mijającego lata, razem z Adamem, starszym ode mnie o dwa lata bratem, zapragnęliśmy odwiedzić na motorach miejsce naszego dzieciństwa w gminie Wola Uhruska na Lubelszczyźnie. Plan był taki, że bez pośpiechu pojedziemy lokalnymi drogami aby delektować się przyjemnością jazdy na motocyklu i nacieszyć oczy malowniczymi krajobrazami. Po noclegu u naszego przyjaciela z młodości, pastora Ryszarda z Hniszowa nad Bugiem, mieliśmy zamiar następnego dnia pojeździć po bliskiej nam sprzed pięćdziesięciu lat okolicy, odwiedzając kilka osób oraz grób naszego ojca w Rudzie Hucie. Wieczorem planowaliśmy na naszej "ojcowiźnie" we wsi Piaski, w miejscu nieistniejącego już siedliska, rozbić namiot i - jak za chłopięcych lat - siedząc przy ognisku popatrzeć w te same gwiazdy i powspominać sobie kilkanaście lat tam niegdyś przeżytych.

Wyjechaliśmy rankiem, 10 sierpnia 2023 roku. Zgodnie z planem pojechaliśmy przez Tczew, Gniew, Kwidzyn, Gardeję, Konojady, Brodnicę, Rypin, Sierpc, Płock, Dobrzyków, Iłów, Sochaczew, Błonie, Płochocin, aby z kilkoma przystankami dotrzeć do Piaseczna, gdzie w zaprzyjaźnionym serwisie motocyklowym Moto-Motion zrobiono uzgodniony wcześniej przegląd mojej Yamahy XJ6. Po parogodzinnej przerwie, jadąc dalej przez Górę Kalwarii, Magnuszew, Kozienice, Gniewoszów, Puławy i Kurów, wjechaliśmy na drogę ekspresową S17 w kierunku Lublina. Według planu mieliśmy nią jechać tylko do miejscowości Garbów i znowu zjechać na drogi lokalne. Ponieważ zbliżał się wieczór, do głowy przyszła mi myśl, aby zostać już na tej trasie, wprawdzie bardzo ruchliwej, ale za to umożliwiającej szybszy dojazd do celu. Po chwili bicia się z takimi myślami otrząsnąłem się jednak z tego pomysłu, pragnąc do końca trzymać się przyjętej zasady podróżowania lokalnymi drogami. Tak więc zjechaliśmy z 'ekspresówki' i jadąc przez Niemce, Łęczną, Cyców, zbliżaliśmy się do Sawina. Wjeżdżając do wsi Kozia Góra zwolniliśmy bardzo przed dość ostrym zakrętem w prawo.

Miejsce udaru Adama
Nagle w prawym lusterku zobaczyłem, że Adam nie skręcił. Pojechał prosto i przewrócił się na prawą stronę w trawę na lewym poboczu szosy. Zawróciłem i podbiegłem do niego. Podniósł się jeszcze na kolana, postawiliśmy jego motor i chciał przypiąć prawy kufer, który w trakcie upadku odpiął się od motocykla. Wtedy zdałem sobie sprawę, że mój brat nie mówi, a tylko coś bełkoce. Osunąwszy się na ziemię, chwycił się lewą ręką ramy motocykla i próbował wstać. Prosiłem, żeby się położył, że coś złego się z nim dzieje i nie powinien się wysilać. On jednak z wszystkich sił walczył, żeby się podnieść, tak jakby myślał, że jeśli się położy, to już nie wstanie. Wtedy nadjechało jakieś auto i dwoje ludzi ruszyło nam z pomocą. Nadbiegający mężczyzna okazał się rehabilitantem, który od razu stwierdził, że 'na dwieście procent' mój brat ma udar. Dokładnie o godz. 19:56 zadzwoniłem pod nr 112 po pomoc, a pan Patryk zaczął fachowo zajmować się Adamem.

Chociaż najpierw przyjechała policja, potem straż pożarna, a dopiero na końcu najbardziej wyczekiwana przeze mnie karetka pogotowia, to i tak wszystko odbyło się na tyle sprawnie, że już o godzinie 20:58 zadzwoniła do mnie lekarka z oddalonego o 22 km szpitala w Chełmie, aby wypytać mnie o różne szczegóły dotyczące Adama, który od razu znalazł się tam na izbie intensywnej opieki oddziału udarowego. Rankiem dowiedziałem się, że doznał udaru krwiotocznego mózgu z utratą mowy i niedowładem całej prawej strony. Bardzo poruszające dla mnie było to, że lekarka już w pierwszych słowach naszej rozmowy stwierdziła: Całe szczęście, że nie jechaliście jakąś autostradą czy ruchliwą drogą, bo wtedy to dopiero byłaby ogromna tragedia i to nie tylko dla was. Natychmiast myślami wróciłem do tej chwili na S17, gdy z trudem odparłem myśl o pozostaniu na trasie szybkiego ruchu i dzięki temu, mimo zbliżającego się wieczoru, zjechaliśmy na lokalną szosę. Kolejny już raz - tym razem bardzo dobitnie - przekonałem się, że dobrze jest słuchać wewnętrznego głosu, za pomocą którego Duch Święty przemawia do wierzącego człowieka i go prowadzi. O mały włos nie dałem się zwieść całkiem racjonalnej przecież myśli, żeby pozostać wśród pędzących aut i dzięki temu bardzo szybko popędzić do celu.

Po przesłuchaniu policyjnym, dwukrotnych oględzinach motocykla Adama na szosie i przetransportowaniu go na lawecie do garażu pastora Ryszarda, tej nocy nie za bardzo mogłem zasnąć. Przede wszystkim wciąż przeżywałem tę dramatyczną walkę Adama o to, ażeby się nie poddać i nie położyć. Zaczęła ciążyć mi też myśl, że może jestem winny tej tragedii, że może ta wyprawa była dla mojego brata zbyt wielkim wysiłkiem, że gdybyśmy pozostali w domach, to może Adam w ogóle nie doznałby tego udaru. Uspokoiłem się dopiero wówczas, gdy przeczytałem, że zgodnie z medycznymi źródłami pęknięcie naczynia krwionośnego podczas udaru krwotocznego mózgu następuje niezależnie od wysiłku organizmu. Udar krwotoczny mózgu to wynaczynienie krwi bezpośrednio do mózgu, które powstaje w wyniku pęknięcia zmienionego miażdżycowo naczynia wewnątrzmózgowego lub tętniaka. W wyniku tego powstaje krwiak śródmózgowy, który rozpiera i uciska mózg, prowadząc do wystąpienia objawów neurologicznych. Dałem więc odpór oskarżającym mnie myślom. Skupiłem się na tym, co praktycznie w tej nowej sytuacji należało robić. Ba, zaczęło pocieszać mnie to, że Adam ostatnie godziny przed udarem spędził jadąc na swoim motorku BMW F 700GS, czując woń pól i lasów, tym samym spełniając marzenie o wspólnej wyprawie w rodzinne strony.

Dwa wnioski cisną mi się do mojej chrześcijańskiej głowy, gdy myślę o opisanych powyżej przeżyciach. Po pierwsze, ażeby trzymać się wytyczonej nam i obranej przez nas drogi. Chodzi mi tu głównie o drogę wiary, o naśladowanie Jezusa Chrystusa. Czasem nachodzą nas myśli, żeby dać sobie spokój z prostolinijnym posłuszeństwem ewangelii Chrystusowej i swoje chrześcijaństwo zmodyfikować, dostosowując się do zmian zachodzących w świecie. Trwanie w nauce apostolskiej wydaje się być dzisiaj dużym i wstydliwym już nieco anachronizmem. Miewamy liczne pokusy, by sobie coś ułatwić, ulepszyć i przyspieszyć. Niejedna droga wydaje się człowiekowi prosta, w końcu jednak okazuje się drogą do zguby [Prz 14,12]. Ja jestem droga, prawda i życie [Jn 14,6] - powiedział Jezus, a Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8]. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna [2Jn 1,9].

Po drugie, z odświeżoną świadomością dochodzę do wniosku, że dobrze jest nasłuchiwać wewnętrznego głosu Ducha Świętego i okazywać Mu posłuszeństwo. Czasem mogą nam w tym przeszkodzić chwilowe odczucia i rozbudzone emocje. Przeszkodą może też być włączenie racjonalnego myślenia lub chęć spodobania się innym ludziom. Jeżeli w takich chwilach nie zabraknie nam duchowej uważności, to Duch Święty szybko odezwie się do nas, podpowie co zrobić i wspomoże nasz powrót na drogę pełnienia woli Bożej. Tak przynajmniej było przed udarem Adama. Jeżeli to naczynko krwionośne w jego mózgu miało pęknąć właśnie w tej godzinie, to chyba nie wymyśliłbym miejsca lepszego i bardziej do tego bezpiecznego, niż ten zakręt przy wjeździe do Koziej Góry. Wielokrotnie wcześniej zdarzyło mi się zlekceważyć podobny, wewnętrzny impuls do wykonania określonej czynności, a potem tego żałowałem. Tym razem - dzięki okazanej mi łasce Bożej - postąpiłem jak należy.

Adam opuścił już oddział udarowy szpitala w Chełmie i został przewieziony na rehabilitację neurologiczną do Wojewódzkiego Szpitala Rehabilitacyjnego w Górowie Iławeckim. Miałem w związku z tym kolejne przeżycia i mam nowe wnioski ale - być może - opiszę je w następnym świadectwie.