31 października, 2022

Chyżo mijają, a my odlatujemy

Cóż dla człowieka po sześćdziesiątce może być ważniejszego od wyjaśnienia, co się z nim stanie, gdy skończy się jego ziemskie życie? Od kilku lat mój pesel coraz natarczywiej konfrontuje mnie z tym zagadnieniem. Skąd mam wiedzieć, co czeka mnie po śmierci? Czy poza wątpliwymi opowieściami o śmierci klinicznej są jakieś wiarygodne źródła wiedzy na ten temat?  Kogo pytać? Czy ktoś tam był i może powiedzieć? Czy o kimś wiemy na pewno, że powstał z martwych?

Obojętnie czy jesteśmy ludźmi wysoko postawionymi, czy żyjemy ze zbierania puszek, w najlepszym przypadku pod koniec tego wieku, niezależnie od własnych przekonań i poglądów, będziemy musieli odejść z tego świata. Przemijalność i ulotność naszych dni na ziemi jest oczywista. Dlatego powszechnie uznawany i szanowany na całym świecie Mojżesz, tak się modlił: Panie, Tyś był ostoją naszą z pokolenia w pokolenie. Zanim góry powstały, zanim stworzyłeś ziemię i świat, od wieków na wieki Tyś jest, o Boże! Ty znowu człowieka w proch obracasz i mówisz: Wracajcie, synowie ludzcy! Albowiem tysiąc lat w oczach Twoich jest jak dzień wczorajszy, który przeminął, i jak straż nocna. Wartko porywasz ich, są jak sen poranny, jak trawa, która znika: Rano kwitnie i rośnie, pod wieczór więdnie i usycha. Tak i my giniemy od gniewu Twego, a srogością Twoją jesteśmy przerażeni. Położyłeś winy nasze przed sobą, tajne grzechy nasze w świetle oblicza swego. Wszystkie dni nasze znikają z powodu gniewu Twego. Lata nasze giną jak westchnienie. Życie nasze trwa lat siedemdziesiąt, a gdy sił stanie, lat osiemdziesiąt; a to, co się ich chlubą wydaje, to tylko trud i znój, gdyż chyżo mijają, a my odlatujemy. Któż zna moc gniewu Twego? Kto boi się Ciebie w uniesieniu Twoim? Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądre serce! [Psalm 90,1-12].

W powyższych słowach Mojżesza zawarta jest wielka prawda o ludzkim umieraniu i jego przyczynie. Każdy człowiek podlega rozstrzygnięciom Stwórcy. Naszym problemem jest nie śmierć, a grzech. To z powodu grzechu Bóg się gniewa. To dlatego, że wszyscy zgrzeszyli, wszystkim należy się kara śmierci. Widząc tę beznadziejność ludzkiego położenia na świecie, Bóg utworzył ratunkowy korytarz życia, posyłając na świat Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Ew. Jana 3,16]. Ten ratunek polega na tym, że z miłości Syn Boży wziął na Siebie karę za grzechy świata i umierając za ludzi, usprawiedliwił tych, którzy w Niego wierzą, przywracając ich do życia. Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym [List do Rzymian 6,23]. Zbawienie zostało nierozerwalnie połączone z osobą Jezusa Chrystusa.

Wiem, że dla wielu ludzi wydaje się to zbyt proste, aby mogło być prawdą. Jednak Jezus przez swoje zmartwychwstanie udowodnił niezbicie, że Jego słowa trzeba brać na poważnie. Gdy pewnego dnia do mnie dotarła ta dobra nowina o możliwości zbawienia, osobiście uwierzyłem w Jezusa Chrystusa. Uniżyłem się przed Nim, wyznałem swoje grzechy i oddałem Mu swoje serce. Wtedy stało się ze mną coś niesamowitego. Chrystus zamieszkał w moim sercu. Narodziłem się na nowo! Dostąpiłem przebaczenia wszystkich moich grzechów. Poczułem wielką wewnętrzną zmianę a moje serce wypełniło się pokojem. Wiem o czym piszę. Kto wierzy w Syna Bożego, ma świadectwo w sobie. (…) A takie jest to świadectwo. że żywot wieczny dał nam Bóg, a żywot ten jest w Synu jego. Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota [1 List Jana 5,10-12].

Chrystus Pan powiedział, że po śmierci można trafić tylko do jednego z dwóch miejsc. Albo do żywota wiecznego, albo na wieczne potępienie. Dlatego w miejsce Chrystusa poselstwo sprawujemy, jak gdyby przez nas Bóg upominał; w miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem [1 List do Koryntian 5,20]. Czyż nie warto w tych dniach osobiście się nad tym zastanowić?

23 października, 2022

Twardy orzech do zgryzienia

Sprawa bardzo delikatna i czuła, a twardy orzech do zgryzienia? A no tak. Jestem skonsternowany. Od pięćdziesięciu lat, od czasu, gdy Bóg otworzył mi oczy duchowe i zobaczyłem światło ewangelii, serdecznie kocham ludzi, dla których Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem i Panem. Bracia i Siostry w Chrystusie stali się dla mnie osobami najbliższymi na świecie. Gdziekolwiek ich spotkam, od razu w duchu wiem, że mam do czynienia z kimś absolutnie wyjątkowym, bo przecież wykupionym najkosztowniejszą krwią Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Odczuwam duchową jedność z takimi ludźmi i pragnę ich towarzystwa.

Całe dekady w pracy Pańskiej pokazały mi ile wiary, miłości, dobra, mądrości Bożej, rozwagi i życiowego doświadczenia noszą w sobie ci kochani, prostolinijni słudzy Boży i służebnice. Lgnąłem i nadal lgnę do nich całym sercem, bo wciąż żywię przekonanie, że od każdej z tych osób mogę się uczyć, jak żarliwiej miłować Pana i jak lepiej Mu służyć. Szybko minęły mi lata, gdy stawiałem pierwsze kroki w wierze u boku takich sług ewangelii, jak Józef Wołoszczuk senior z Hniszowa, a potem Sergiusz Waszkiewicz, Bolesław Kudzin czy Jan Krauze z gdańskiego zboru. Wsłuchiwałem się w ich słowa i obserwując praktyczną stronę życia tych braci, wzrastałem duchowo. Widząc w nich spójność teorii i praktyki biblijnej oraz troskę o głoszenie zdrowej nauki, budowałem się ich przykładem i od nich uczyłem się Chrystusa.

W późniejszych latach mojej chrześcijańskiej drogi miało się okazać, że nie zawsze będzie tak dobrze i świetliście. Opuszczając - z racji rozpoczęcia samodzielnej służby - szeregi prostolinijnych chrześcijan rodzimego zboru, zacząłem napotykać ludzi, których serca nie były już tak szczerze oddane Chrystusowi. Byli może i bardziej błyskotliwi niż wspomniani bracia, ale szybko się zorientowałem, że kaznodziejstwo często jest przez nich traktowane jako okazja do zdobywania popularności, zwiedzania świata i podnoszenia sobie materialnego poziomu życia. Na domiar złego zobaczyłem, że wielu z nich w ogóle nie dba o prawowierne trzymanie się nauki apostolskiej. Utrzymywali na przykład przyjacielskie kontakty z ludźmi głoszącymi wątpliwą naukę, a i sami - by osiągać ww. cele - byli gotowi ją głosić. Bardzo mnie to wewnętrzne bolało i oburzało. Na szczęście wciąż mogłem cieszyć się licznym towarzystwem braci, o których wiedziałem, że są prawdziwymi sługami Słowa Bożego. 

Jednak to, co dwadzieścia lat temu wydawało się problemem, dzisiaj chyba uznałbym za zjawisko pozytywne. Najnowsze bowiem czasy to już prawdziwa katastrofa na drodze wierności Słowu Bożemu. Posługa Słowa znalazła się w głębokim kryzysie. Tzw. 'inspiracje' głoszone obecnie z niektórych kazalnic mojej umiłowanej wspólnoty kościelnej nazwałbym karykaturą kaznodziejstwa biblijnego. Rzadko brzmi w nich wezwanie do odwrócenia się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać Syna jego z niebios, którego wzbudził z martwych, Jezusa, który nas ocalił przed nadchodzącym gniewem Bożym [1Ts 1,9-10]. Wielu kaznodziejów poddaje się wpływom jakichś 'pseudo apostołów', którzy wciągają najgorliwszych członków naszych zborów w 'nową ewangelizację', chcąc od nas całkowitego zrezygnowania z wezwań do konwersji, bo po co ludzie mieliby - jak się ostatnio jeden z nich wyraził - "wpaść z deszczu pod rynnę"

Głęboko zasmuca mnie perspektywa słuchania kazań, w których nie ma już wezwań do głębokiej pokuty, powrotu do prawdy objawionej w Biblii i ratowania się z tego pokolenia przewrotnego [Dz 2,40]. Boli mnie także 'gwiazdorzenie' niektórych kaznodziejów i lansowanie się na nie wiadomo jakich sług Bożych. Tymczasem w ich przemówieniach można zauważyć bardzo niski poziom wierności ewangelii Chrystusowej na rzecz zgodności z tematyką ogłoszonego w ich środowisku 'sezonu' i z ich własną koncepcją chrześcijaństwa. Dodatkowo przytłacza mnie odczucie, że prawie wszystkim wokoło ta zmiana (żeby nie powiedzieć - ten upadek) bardzo się podoba.

Orzech do zgryzienia jest tym twardszy, że dwadzieścia, trzydzieści lat temu z wieloma z tych braci cieszyłem się jednomyślnością, chętnie się spotykałem i współpracowałem, gdy zachodziła taka potrzeba. Z racji tych wspomnień nadal pozostają bliskimi mi osobami ale duchowo mocno oddaliliśmy się od siebie. Wiem, że Biblia wzywa mnie do miłowania współbraci, a tym bardziej współpracowników w służbie Bożej. Wiem też, że ta sama Biblia ostrzega przed odstępstwem od wiernego trzymania się Biblii. Muszę mieć na uwadze apostolski nakaz, aby ludzi, którzy nie przynoszą prawowiernej nauki nie przyjmować  do domu i nawet nie pozdrawiać. Z jednej strony chcę więc jak najbardziej pielęgnować miłość braterską. Z drugiej wszakże strony z takim samym respektem chcę stosować wezwania do trzymania się na kursie zdrowej nauki chrześcijańskiej. Jestem więc w rozterce.

Co mam robić? Czy mam dać zamydlić sobie oczy pięknymi słówkami o wspólnym uwielbianiu Jezusa? Mam zdusić w sobie wrażliwość na postępującą wśród braci liberalizację poglądów i - jakby nigdy nic - zasiadać z nimi do jednego stołu? Przymknąć oko na to, że każdej niedzieli niektórzy dwoją się i troją, aby wyciągnąć od ludzi jak najwięcej pieniędzy, zamiast skupić się na karmieniu ich zdrową nauką Słowa Bożego? Pić z nimi kawę i udawać, że wszystko jest w porządku? Czy naprawdę wyrazem miłości będzie nabranie wody w usta na widok młodych kaznodziejów, którzy w niedzielę dają ludowi Bożemu jakąś papkę pozytywnych myśli i cytatów wymieszanych ze 'złotymi wersetami' biblijnymi? Siwiejący sługa Słowa Bożego ma twardy orzech do zgryzienia. - Miłuje braci, a ma opory, by z nimi zasiąść przy jednym stole.

A może mylnie oceniam sytuację? Może w naszych szeregach nie ma takiego problemu, który tutaj przedstawiam? Może wszyscy ci bracia prowadzą uświęcone życie i pod kierownictwem Ducha Świętego jednoczą się z ludźmi tkwiącymi np. w świadomym bałwochwalstwie? Czyżby jednak Chrystus Pan zmienił zdanie w kwestii nauki o oddzieleniu, tak mocno akcentowanej w listach apostolskich? Czyżby Duch Święty w tych dniach już dał nam spokój z objawianiem Prawdy, a przekierował nas na  budowanie relacji? Może wyolbrzymiam sprawę? Wszakże jeśli wolą Bożą byłoby zjednoczenie się wszystkich ludzi podających się za chrześcijan, to dlaczego święty tekst mówi, że muszą nawet być rozdwojenia między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami [1Ko 11,19]?

Za kilka dni w kręgach chrześcijańskich będziemy wspominać Reformację. Niektórzy zacytują sławne słowa Marcina Lutra - Tak oto stoję przed wami. Nie mogę uczynić inaczej. Ów sługa Słowa Bożego nie mógł się pogodzić z zatrważającym odejściem ówczesnego kościoła rzymskokatolickiego od ewangelii Chrystusowej. Proponowano mu rozwiązania kompromisowe, ale się nie zgodził. A my dzisiaj mielibyśmy zmienić front, dając się zwieść miłym słowom i gestom ludzi nieposłusznych ewangelii? Powiedzcie mi, który z niebiblijnych dogmatów kk został odwołany? Czyżbym we wczesnych latach siedemdziesiątych aż tak potwornie rozminął się z prawdą, przyłączając się do zboru zielonoświątkowego i płacąc bolesną cenę ostracyzmu w katolickim środowisku? Nie. Wiem, że wtedy postąpiłem zgodnie z kierownictwem Ducha Świętego. Myślę, że mamy tu do czynienia z nową odsłoną diabelskich podchodów, jego zamysły bowiem są nam dobrze znane [2Ko 2,11].

Jestem przekonany w Panu, że wśród współwyznawców Jezusa w Polsce jest całe mnóstwo ludzi miłujących Chrystusa Pana, za wszelką cenę gotowych trwać w posłuszeństwie Słowu Bożemu. Wszędzie mamy więc twardy orzech do zgryzienia, bo już w najdalszych zakątkach kraju pojawili się zwolennicy jednoczenia się ze światem i jego religią. Czy powinienem, czy potrafię stawić temu czoła na swoim podwórku? Z Bożą pomocą dam radę. Wytrwam w Słowie! A ty?

PS. Na okoliczność tej 'rozprawki' mam serdeczną prośbę do moich przełożonych w Chrystusie Panu, aby postarali się o większe zrozumienie i o poszanowanie dla braci i sióstr, którzy są w podobnej, co ja, rozterce. My też - i to od lat - jesteśmy integralną częścią naszych zborów. Kochamy naszą wspólnotę kościelną. Przykro nam, że chociaż stanowimy co najmniej połowę naszego środowiska wyznaniowego, jesteśmy marginalizowani. Nie stwarzając nam możliwości, nie zapraszając nas i nie dając przestrzeni do równoległego prezentowania także naszego stanowiska podczas wydarzeń kościelnych, posyłacie smutny dla nas sygnał, że w naszej duchowej rodzinie jakby już nie jesteśmy brani pod uwagę...

22 października, 2022

Marna pociecha

W ostatnim czasie znowu zapanowała moda na jedność. Chodzi już nie tylko o połączenie się wyznań chrześcijańskich, ale też o scalenie różnych religii. Propagatorzy jedności zwołują się więc, razem się modlą, koncertują, wzajemnie przepraszają i w imię słów zaczerpniętych z modlitwy Jezusa: "aby wszyscy byli jedno" [Jn 17, 21], ogłaszają, że to 'wielkie marzenie Boga' spełnia się wreszcie w naszych czasach. Nawiasem mówiąc, nie wiem, jak w ogóle można pomyśleć o Bogu, że marzy, ale koncepcja połączenia fałszywej nauki z prawdziwą ewangelią z pewnością nie jest działaniem Ducha Świętego. Myślę, że nagłaśniana jedność bez prozelityzmu rzeczywiście stanie się faktem. Czy jednak nie będzie to zjednoczenie z piekła rodem?

W dobie silnego parcia ku jednoczeniu się różnorodnych środowisk religijnych czytam dziś i rozważam fragment z Księgi Ezechiela, traktujący o ostatecznym losie faraona i powiązanych z nim narodów. Wszyscy znaleźli się w jednym miejscu. Tam jest Aszur i jego poddani [Ez 32,22]. Elam i cała jego armia leży tam wokół jego grobu [Rz 32,24]. Tam Mesech i Tubal z całą swą armią leżą wokół ich grobu — sami nieobrzezani i pobici mieczem! Tak, siali grozę w krainie żyjących. A teraz leżą między padłymi bohaterami [Ez 32,26-27]. Tam jest Edom, jego królowie i wszyscy panujący [Ez 32,29].

Tam są wszyscy wodzowie północy oraz wszyscy Sydończycy. Pobito ich, choć sami niegdyś siali grozę. Mimo męstwa zostali pokonani. Legli jak nieobrzezani razem z pobitymi mieczem. Ponieśli swą hańbę z tymi, którzy zeszli do grobu. Gdy faraon ich zobaczy, pocieszy się po stracie swojej armii, po klęsce tych, którzy padli od miecza. Pocieszy się faraon i całe jego wojsko — oświadcza Wszechmocny PAN [Ez 32,30-31].

Owszem, to spotkanie wszystkich w jednym miejscu sprawia przyjemność faraonowi, który jako władca biblijnego Egiptu symbolizuje diabła. Pocieszy się faraon, bo aż tylu dało się wciągnąć w zależność od Egiptu. Lista kościołów, wspólnot, formacji, fundacji i organizacji religijnych biorących udział i jednoczących się we współczesnym ekumenizmie jest znacznie dłuższa, a więc i pociecha dla faraona jeszcze większa. Na szczęście w tym 'grobowym' towarzystwie nie widać Izraela Bożego. Wprawdzie i lud Boży niejeden raz ciągnęło do Egiptu, ale ostatecznie - dzięki łasce Bożej - nie zalegli pośród nieobrzezanych.

Znam ludzi, którzy bardzo się ekscytują najnowszymi osiągnięciami ekumenistów. Nie razi ich już żadne odstępstwo od nauki Chrystusa i Jego apostołów. Kompromis przestał być problemem. Biblijne wezwania do oddzielenia się od świata nikogo już w tym gronie nie obchodzą. Za wszelką cenę chcą jedności i cieszą się, że zaczynają ją osiągać. Nie wiem jak długo się pocieszą, ale jestem przekonany w Panu, że taka jedność - to marna pociecha.

Kościół jako Ciało Chrystusa nigdy nie był podzielony. Czy rozdzielony jest Chrystus? [1Ko 1,13]. Chcę brać udział w tym, co cieszy naszego PANA i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. W dalszym budowaniu i pielęgnowaniu duchowej jedności prawdziwego Kościoła.

12 października, 2022

Czy Bóg nam wybacza bez naszej pokuty?

Ponieważ moje niedzielne kazanie (link do posłuchania w załączeniu) wywołało w niektórych słuchaczach konsternację, a nawet sprzeciw, chcę powtórzyć i uściślić to, co być może dla kogoś  nie było dostatecznie precyzyjne w tym kazaniu i dlatego okazało się niezrozumiałe.

Po pierwsze, powiedzieliśmy, że Bóg jest hojny w odpuszczaniu. Chętnie wybacza każdemu grzesznikowi. Dając Syna Bożego jako ofiarę za grzech świata, Bóg dobitnie pokazał, że z Jego strony nie ma żadnego muru niechęci do pojednania. Wprost przeciwnie. Bóg wyczekuje na każdego grzesznika, aby mu wybaczyć grzechy, bo ofiara zagrzeszna, a tym samym ofiara pojednania, została już raz na zawsze złożona.

Takiej samej postawy gotowości do przebaczania Bóg oczekuje od chrześcijan. Wzorując się miłością Bożą, powinniśmy posiadać w sobie i pielęgnować stałą gotowość do odpuszczania naszym winowajcom. Z naszej strony nie powinno być żadnego muru niechęci w tym zakresie, żadnego żywienia urazy. Powinniśmy w swoim otoczeniu słynąć z tego, że chętnie przebaczamy. Gdy ktoś zawinił, zgrzeszył przeciwko nam, powinien być pewny, że jesteśmy gotowi do pojednania.

Po drugie, Pismo Święte jednoznacznie naucza, że Boże przebaczenie uzyskujemy tylko wtedy, gdy pokutujemy z naszych grzechów. Nie głosimy więc uniwersalizmu, że Bóg wszystkim przebaczył i ostatecznie wszyscy będą zbawieni. Chociaż Bóg w Chrystusie jest gotowy odpuścić każdemu jego grzechy, to jednak grzesznik musi ukorzyć się przed Bogiem, wyznać Bogu swój grzech i pokutować, to znaczy zmienić myślenie; żałować swoich grzechów, przeprosić Boga, uwierzyć w skuteczność ofiary Chrystusa i przez wiarę przyjąć Boże przebaczenie. 

Nauka apostolska poucza, że w sprawie odpuszczania grzechów naszym winowajcom powinniśmy wzorować się na Bogu. Jak Chrystus odpuścił wam, tak i wy [Kol 3,13]. Praktycznie chodzi o to, że aby cieszyć się przebaczeniem osoby, wobec której zawiniliśmy, powinniśmy uznać przed nią swoją winę i ją przeprosić. Oczywiste, że osoba pokrzywdzona ma zawsze nosić w sercu gotowość do przebaczenia. To służy jej samej i uzdrawia jej duszę. Jednak pojednanie między pokrzywdzonym a winowajcą nie następuje automatycznie tylko dlatego, że skrzywdzony nie żywi urazy do krzywdziciela. W świetle Biblii widać, że żaden grzesznik nie ma podstaw do myślenia, że ma przebaczenie ludzi, których skrzywdził, tylko dlatego, że swój grzech wyznał Bogu. Wyjątkiem od tej zasady może być sytuacja, gdy w chwili opamiętania skrzywdzony przez niego człowiek zmarł i stał się dla niego nieosiągalny, aby mógł go przeprosić. W każdym innym przypadku, przy dzisiejszych możliwościach komunikacji, winowajca powinien skontaktować się, przeprosić i w miarę możliwości zadośćuczynić wyrządzoną krzywdę. 

Tak pojmuję i praktykuję naukę Chrystusa Pana: Uważajcie na siebie. Jeśli twój brat zgrzeszy, upomnij go, a jeśli się opamięta, wybacz mu. I choćby siedem razy dziennie zgrzeszył przeciwko tobie, ale siedem razy zwrócił się do ciebie: Żałuję tego — wybacz mu [Łk 17,3-4].

Czy Bóg nam wybacza bez naszej pokuty? Nie. Z wyjątkiem osób upośledzonych umysłowo i małych dzieci, każdy człowiek, aby mieć odpuszczone grzechy, musi uwierzyć w Jezusa i wyznać swoje grzechy Bogu. Więc skąd pomysł, że Bóg nakłada na nas obowiązek przebaczania naszym winowajcom bez okazania przez nich skruchy? Na jakiej podstawie mielibyśmy zapewniać grzeszników i uspokajać ich sumienie, że mają przebaczone, jeśli nie zwrócili się z przeprosinami do osoby przez nich skrzywdzonej?

PS. Trzeba jeszcze dodać, że Jezusowe słowa z krzyża: "Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią", w najmniejszym stopniu nie zaprzeczają temu, co wyżej napisałem i temu, co głosiłem w niedzielę. Żołnierze krzyżujący Jezusa naprawdę nie wiedzieli, co czynią. Nie wiedzieli, że mają do czynienia z niewinnym Barankiem Bożym, który gładzi grzech świata. Myśleli, że krzyżują jednego z przestępców skazanych na tę haniebną śmierć. Naigrywali się z Jezusa i bez żadnego drżenia serca wykonywali otrzymany rozkaz. Na podstawie tych słów Jezusa z krzyża nie można więc twierdzić, że Bóg z góry wybacza wszystkim grzesznikom ich grzechy.

11 października, 2022

Czy każda przyjaźń jest dobra?

Zgoda buduje, niezgoda rujnuje - głosi przysłowie. Zazwyczaj bardzo nas to cieszy, gdy ludzie jednają się i zaczynają zgodnie działać. Serce nam rośnie, gdy zwaśnione rodziny wreszcie zaprzestają zwalczać się wzajemnie i siadają razem do stołu. Czy jednak każda jedność i zgoda obraca się w dobro? Czy każda przyjaźń godna jest pochwały?

Na zdumiewającą wzmiankę natknąłem się dzisiaj czytając Biblię. Herod tedy, ujrzawszy Jezusa, bardzo się ucieszył, gdyż od dłuższego już czasu pragnął Go zobaczyć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się ujrzeć jakiś cud przez Niego dokonany. Wypytywał Go więc wieloma słowy, lecz Ten nic mu nie odpowiadał. A byli przy tym obecni arcykapłani i uczeni w Piśmie, gwałtownie Go oskarżając. Wtedy Herod z żołnierstwem swoim sponiewierał Go i wydrwił, kazał Go przybrać we wspaniałą szatę i odesłał z powrotem do Piłata. I stali się Herod i Piłat tego dnia przyjaciółmi; poprzednio bowiem byli sobie wrogami [Łk 23,8-12].

Herod i Piłat zostali przyjaciółmi. Można by nawet powiedzieć, że połączył ich Jezus. Na okoliczność kontaktu z Jezusem odkryli, że coś ich łączy i niepotrzebnie byli do siebie tak wrogo nastawieni. Jednak ta informacja o Herodzie i Piłacie jakoś mnie nie cieszy... 

Od kilku dekad jestem tego świadkiem, jak Jezus Chrystus i Jego ewangelia łączy ludzi ze sobą. Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała, i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni, On zniósł zakon przykazań i przepisów, aby czyniąc pokój, stworzyć w sobie samym z dwóch jednego nowego człowieka i pojednać obydwóch z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, zniweczywszy na nim nieprzyjaźń [Ef 2,14-16]. Przy jednym stole, w jednym zborze spotykają się ludzie, którzy wcześniej nigdy nie chcieliby ze sobą mieć cokolwiek wspólnego. Ale teraz wy, którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy przez krew Chrystusową [Ef 2,13]. 

Zachwycając się jednością i zgodą ludzi połączonych wiarą w Jezusa Chrystusa, równie często obserwuję, jak ewangelia Chrystusowa rozdziela ludzi i trzyma ich z dala od siebie. Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, raczej rozdwojenie. Odtąd bowiem pięciu w jednym domu będzie poróżnionych; trzej z dwoma, a dwaj z trzema; będą poróżnieni ojciec z synem, a syn z ojcem, matka z córką, a córka z matką, teściowa ze swą synową, a synowa z teściową [Łk 12,51-53]. Chodzi tu o rozdwojenie wynikające z tego, że jedni w Chrystusa wierzą, a drudzy nie. Jedni naprawdę narodzili się na nowo i codziennie naśladują Jezusa, a drudzy są chrześcijanami tylko z nazwy.

Czy rozdzielony jest Chrystus? [1Ko 1,13]. Z pewnością nie! Jednak nie wszyscy ludzie uważający się za chrześcijan są jednego ducha. To jak niektórzy żyją i to, czego nauczają, innym jakoś nie pozwala zasiąść z nimi do stołu. Pomimo licznych prób zebrania ich razem, wciąż utrzymuje się dystans między nimi, a nawet dochodzi do jeszcze większego oddzielenia. Czy wobec tego należy naciskać, aby chrześcijanie w imię jedności zrezygnowali ze swojego przekonania i rozumienia Słowa Bożego? Czy różnice między poszczególnymi osobami i zborami są w świetle Biblii naprawdę złe? Zresztą, muszą nawet być rozdwojenia między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami [1Ko 11,19].

Co myślę o niespodziewanej przyjaźni Heroda i Piłata? Uważam ją za złą i niewartą uwagi. Podobnie myślę o rozmaitych dzisiejszych próbach jednoczenia chrześcijan. Namawianie, by w imię Chrystusa przymknąć oko na rozbieżności w pojmowaniu i praktykowaniu Słowa Bożego, to inicjatywa z piekła rodem. Nie każda jedność i zgoda jest dobra. Biblia mówi, że niektórych ludzi nie należy przyjmować do domu i nawet ich nie pozdrawiać. Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga [Jk 4,4].

02 października, 2022

Za co w tym roku szczególnie jestem wdzięczny Bogu?

Wzorem poprzednich lat, każdego roku w pierwszą niedzielę października, w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE zgromadzamy się przed obliczem Bożym, aby podziękować Mu za błogosławieństwa i dary, którym obdarował nas w ciągu minionego roku. Dziękujemy za plony ziemi, za naszą pracę i zarobki, za bliskich, za zdrowie, za wszelkie błogosławieństwa duchowe i materialne.

Podczas nabożeństwa zwanego Zborowym Dniem Dziękczynienia mamy czas na indywidualne świadectwa odpowiadające na pytanie: Za co w tym roku szczególnie jestem wdzięczny Bogu? Zawsze jest to bardzo poruszający i budujący czas w naszej wspólnocie. Serce rozpływa się we wdzięczności Bogu, gdy słuchamy, jak w życiu poszczególnych osób w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy Bóg okazywał swą dobroć i łaskę. 

Ponieważ nie mogę dzisiaj stanąć przed zborem, pragnę w tej formie wyrazić wdzięczność Bogu za tegoroczne dary w moim życiu, a w szczególności:

Po pierwsze, chcę w tym roku bardzo podziękować Bogu za moją żonę, Gabrysię. Nie robię tego często przed ludźmi i nie obnoszę się z moją miłością do niej. Jednakowoż tym razem chcę publicznie wyrazić Bogu wdzięczność za wierną towarzyszkę mojego życia i służby. Od czterdziestu dwóch lat jest u mego boku i mnie wspiera. Dziękuję Bogu, że w minionym roku, w dobrym zdrowiu przeszła na emeryturę i od kilku miesięcy zaczynamy 'nowe życie' we dwoje :) Cieszę się z tego, bo z racji pracy zarobkowej Gabrysi, bardzo brakowało mi jej udziału w służbie w ciągu tygodnia. Teraz przed nami nowe możliwości.

Po drugie, dziękuję Bogu za całą rodzinę duchową Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE. Jestem szczęśliwy, że Bóg obdarza mnie przywilejem służenia naszemu zborowi. Dziękuję Bogu za wiernych i stabilnych duchowo braci, z którymi każdego miesiąca omawiamy sprawy naszej społeczności, podejmujemy stosowne decyzje i razem pracujemy dla PANA. Jestem szczęśliwy, obserwując rozwój braci i coraz większą ich dojrzałość duchową. Jestem wdzięczny Bogu, że z roku na rok mogę coraz spokojniej myśleć o przyszłości naszej wspólnoty. Dziękuję Bogu także za stałe grono sióstr, które wspierają nas, wytrwale i wiernie niosąc ciężar funkcjonowania zboru.

Trzecim tematem mojego szczególnego podziękowani w tym roku są nowe okna na parterze dworu olszyńskiego. Troska o zabytkowy budynek wymaga wielu uzgodnień konserwatorskich i sporych nakładów finansowych. Bardzo jestem szczęśliwy, że w tym roku zrealizowaliśmy trzeci (po adaptacji dawnej wozowni na dom modlitwy i po kapitalnym remoncie dachu dworu), jak na nasze możliwości - duży projekt w tym zakresie. W miejsce zniszczonych lub nieistniejących okien na parterze dworu wstawiliśmy piękne, drewniane okna historyzujące. Kosztowało nas to ponad sto dwadzieścia tysięcy złotych, ale daliśmy radę. Dziękuję Bogu za ofiarność członków naszego zboru.

Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18].

01 października, 2022

Nie o krawat tu chodzi

Od dzisiaj kierowcom gdańskich autobusów i tramwajów nie stawia się już wymagania, aby pełnili swoje obowiązki zawodowe pod krawatem. Taki wniosek, umotywowany obecnymi trendami, postulatami samych pracowników oraz względami praktycznymi, złożył w magistracie szef spółki Gdańskie Autobusy i Tramwaje. Władze Gdańska przychyliły się do prośby i od teraz kierowcy w kwestii krawatów mają wolną rękę.

'Uwolnienie' się gdańskich kierowców i motorniczych od krawatów może posłużyć jako ilustracja dużo szerszej tendencji panującej w dzisiejszym świecie. Ludzie nie lubią żadnych rygorów i obowiązkowych reguł. Chcą żyć, działać, pracować i odpoczywać tak, jak im wygodniej - po swojemu. Chcą czuć się na tyle swobodnie, żeby nie musieć też dbać o to, jak będą ubrani. Uważają, że mają do tego prawo wszędzie i zawsze. W każdym środowisku odczuwa się więc presję, by zgodnie z duchem czasów luzować normy i rezygnować z jakichkolwiek obostrzeń.

Czyż jednak nie jest zastanawiające to, że ci sami ludzie, którzy "nie cierpią chodzić pod krawatem", w pewnych okolicznościach bez słowa narzekania ubierają się w garnitur? Robią tak, gdy mają np. spotkać się z kimś naprawdę ważnym albo wystąpić podczas jakiejś podniosłej uroczystości. Sami jakoś wyczuwają, że wyjątkowość i ranga czekającego ich wydarzenia wymaga przywdziania uroczystego stroju. Tak więc nawet najbardziej wyluzowani faceci na wielkich galach zazwyczaj pojawiają się odświętnie ubrani. Komu dane jest stanąć przed prezydentem lub królem, ten sam wie, że trzeba też zadbać o odpowiedni ubiór. 

A chrześcijanin? Jak powinien się ubrać stając np. za kazalnicą pośród zgromadzenia dzieci Bożych? Nie o krawat tu chodzi, a o świadomość spotkania z Chrystusem Panem i udziału w służbie Bożej, gdzie sam PAN naprawdę jest obecny. Jeżeli obecność Chrystusa w zgromadzeniu ma dla nas charakter jedynie iluzoryczny, wówczas bez drżenia serca i oporów wewnętrznych łatwo zaczynamy przechodzić do tego, co nam się podoba i co nam sprawia przyjemność. W imię służby Bogu służymy swoim własnym upodobaniom. Gramy muzykę zgodną z własnymi gustami muzycznymi. Przemawiamy w sposób, który nas inspiruje. Ubieramy się w to, co wśród nas jest modne i wygodne. Zaczynamy zachowywać się coraz swobodniej, bo wkręciliśmy sami sobie do głowy, albo daliśmy sobie wkręcić, że Bóg jest taki jak my i lubi to, co my lubimy.

Przy takim podejściu do sprawy już tylko krok dzieli nas od poglądu, że zgromadzenie Kościoła jest miejscem, które ma podobać się ludziom. Czynimy go więc coraz bardziej ludzkim; dostosowanym do ludzkich obyczajów, do aktualnie panujących trendów oraz oczekiwań uczestników zgromadzeń. Z łatwością porzucamy dotychczasowe formy praktykowania pobożności. Każdy głos zmierzający w stronę liberalizacji dotychczasowych poglądów i praktyk jest mile widziany, a każdy wzywający do zachowania biblijnych norm, niepożądany.

A jakie są te biblijne normy? W świetle Biblii widać, że świadome zbliżenie się człowieka do Boga wymaga uświęconego zachowania. Klasycznym miejscem, gdzie Bóg zakomunikował to ludziom, było spotkanie pod górą Synaj. I rzekł Pan do Mojżesza: Idź do ludu i nakaż im, by przygotowali się na święto dziś i jutro i wyprali swoje szaty, by byli gotowi na trzeci dzień, gdyż trzeciego dnia zstąpi Pan na oczach całego ludu na górę Synaj [2Mo 19,10]. Dobitnie świadczą o tym wytyczne dla osób sprawujących służbę Bożą. Porozmawiaj też ze wszystkimi wprawionymi w rzemiośle, których obdarowałem duchem mądrości, aby zrobili szaty dla Aarona, by wyświęcony pełnił mi służbę jako kapłan. A oto szaty, które mają zrobić: Napierśnik, efod, płaszcz, tunika haftowana, zawój i pas. I zrobią te święte szaty dla Aarona, twojego brata, i dla jego synów, aby mi pełnili służbę jako kapłani [2Mo 28,3]. Aaron i jego synowie będą je nosić, gdy będą wchodzić do Namiotu Zgromadzenia lub zbliżać się do ołtarza, aby sprawować służbę w miejscu świętym, by nie ściągnęli na siebie winy i nie pomarli [2Mo 28,43]. Wszyscy biorący udział w służbie kapłani i lewici mieli obowiązek odpowiednio się ubierać i zachowywać. 

Gdy dochodziło do jakiegoś grzechu czy zwykłego zaniedbania w sprawowanej służbie, należało to natychmiast skorygować. Dobrze to ilustruje postępowanie z arcykapłanem Jozuem. A Jozue był ubrany w szatę brudną i tak stał przed aniołem. A ten tak odezwał się i rzekł do sług, którzy stali przed nim: Zdejmijcie z niego brudną szatę! Do niego zaś rzekł: Oto ja zdjąłem z ciebie twoją winę i każę cię przyoblec w szaty odświętne. Potem rzekł: Włóżcie mu na głowę czysty zawój! I włożyli mu na głowę czysty zawój, i przyoblekli go w szaty. A anioł Pana stał przy tym. Potem dał anioł Pana uroczystą obietnicę Jozuemu: Tak mówi Pan Zastępów: Jeżeli będziesz chodził moimi drogami i będziesz pilnował mojego porządku, będziesz zawiadywał moim domem oraz strzegł moich dziedzińców, dam ci dostęp do tych, którzy tu stoją.[Za 3,3-7]. Najwyraźniej prawo udziału w służbie Bożej wiązało się z przestrzeganiem porządku ustanowionego przez Boga. 

Czy w okresie Nowego Przymierza Bóg się zmienił i jest Mu teraz wszystko jedno, jak się zachowujemy i ubieramy? Ale wy jesteście rodem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem nabytym, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości; wy, którzy niegdyś byliście nie ludem, teraz jesteście ludem Bożym, dla was niegdyś nie było zmiłowania, ale teraz zmiłowania dostąpiliście [1Pt 2,9-10]. Czy z łaski Bożej podniesieni do tak wysokiej rangi, możemy sobie robić, co chcemy? Z pewnością nie!

Usprawiedliwieni krwią Baranka Bożego, Jezusa Chrystusa, powinniśmy tym bardziej respektować i doceniać daną nam możliwość społeczności z Bogiem. Oto fragment nauki apostolskiej na ten temat. Wy nie podeszliście bowiem do góry, której można dotknąć, do płonącego ognia, mroku, ciemności i burzy ani do dźwięku trąby i głośnych słów, na których odgłos ci, którzy je słyszeli, prosili, aby już do nich nie przemawiano; nie mogli bowiem znieść nakazu: Gdyby nawet zwierzę dotknęło się góry, ukamienowane będzie. A tak straszne było to zjawisko, iż Mojżesz powiedział: Jestem przerażony i drżący. 

Lecz wy podeszliście do góry Syjon i do miasta Boga żywego, do Jeruzalem niebieskiego i do niezliczonej rzeszy aniołów, do uroczystego zgromadzenia i zebrania pierworodnych, którzy są zapisani w niebie, i do Boga, sędziego wszystkich, i do duchów ludzi sprawiedliwych, którzy osiągnęli doskonałość, i do pośrednika nowego przymierza, Jezusa, i do krwi, którą się kropi, a która przemawia lepiej niż krew Abla. 

Baczcie, abyście nie odtrącili tego, który mówi; jeśli bowiem tamci, odtrąciwszy tego, który na ziemi przemawiał, nie uszli kary, to tym bardziej my, jeżeli się odwrócimy od tego, który przemawia z nieba. (...) Przeto okażmy się wdzięcznymi, my, którzy otrzymujemy królestwo niewzruszone, i oddawajmy cześć Bogu tak, jak mu to miłe: z nabożnym szacunkiem i bojaźnią. Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym [Hbr 12,18-29].

Święty Bóg oczekuje od nas uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana [ Hbr 12,14]. Masz wiedzieć, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy [1Tm 3,15]. Nie tak, jak sobie chcesz albo jak ci wygodniej, albo jak inni to robią, ale tylko tak, jak mówi Słowo Boże! Kościół nie jest ludzką organizacją, żeby można było go sobie organizować na własną modłę i dostosowywać jego działalność do swoich potrzeb. Charakter Kościoła i zasady funkcjonowania jego lokalnego zboru zostały raz na zawsze określone przez naukę apostolską. Kto waży się cokolwiek kombinować przy Kościele Chrystusowym, ten musi się liczyć z czekającymi go konsekwencjami. Czy nie wiecie, że świątynią Bożą jesteście i że Duch Boży mieszka w was? Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście [1Ko 3,16-17].

Dlatego apeluję, abyśmy będąc wdzięczni Bogu za Kościół, z najwyższym respektem podchodzili do niego. Ceńmy sobie przywilej przynależności do lokalnego zboru. Gdy udajemy się na nabożeństwo, idźmy tam z radosnym drżeniem serca, że oto razem mamy stanąć przed Bożym Tronem! Nie spóźniajmy się, bo jak to by wyglądało, gdyby Najwyższy miał czekać na osoby niższe rangą? Niech zawsze towarzyszy nam myśl, że obecny w Duchu Świętym Chrystus Pan będzie się nam przysłuchiwał i przyglądał. Dlatego idźmy też zawsze odświętnie ubrani, nie tylko wtedy, gdy mamy przemawiać lub śpiewać wchodząc do prezbiterium sali nabożeństw. Ponieważ nie obowiązuje nas określony dress code i w zborze wszystko jest dobrowolne, tym większą przyjemność sprawimy naszemu Panu, gdy na publiczne spotkanie z Nim zawsze będziemy schludnie i świątecznie ubrani.

Powtarzam: Nie o krawat tu chodzi, a o naszą świadomość osobistego spotkania z żywym Bogiem w czasie wspólnych zgromadzeń zboru. Chodzi o szacunek dla innych członków Bożej rodziny, zgromadzonych w niedzielę, by świętować zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, bo przecież w pokorze uważamy ich za wyższych od siebie [Flp 2,3]. Wreszcie, chodzi też o należytą godność służby Bożej, w której wielu z nas każdego tygodnia ma udział.

Gdy powyższe biorę pod uwagę, to nawet do głowy mi nie przychodzi, że chciałbym w niedzielę luźniej się ubrać, przyciemnić salę, dać upust swojej cielesności, pojechać sobie tam, gdzie moim zdaniem lepiej grają lub głoszą i cokolwiek innego robić po swojemu. Znam swoje miejsce w szeregu. Wiem, że każde nabożeństwo jest spotkaniem z żywym, świętym i umiłowanym Chrystusem Panem.