29 lipca, 2011

Wymarzone przywileje duchownych

Dziś parę słów o odwiecznych ciągotkach duchowieństwa do przywilejów, uprawiania polityki i wywierania wpływu na władzę świecką. Sprowokowała mnie do tego rocznica nadania Kościołowi rzymskokatolickiemu  Przywileju  Borzykowskiego, co miało miejsce 29 lipca 1210 roku na zjeździe książąt dzielnicowych w Borzykowej [dziś wieś w łódzkiem].

 Zjazd książąt dzielnicowych oraz następujący po nim synod w Borzykowej, wydarzyły się z inicjatywy arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka Kietlicza. Od dłuższego czasu zabiegał on między innymi o nadanie duchowieństwu immunitetu, czyli o uwolnienie Kościoła spod władzy świeckiej i wyłączenie duchownych spod kompetencji sądów świeckich.

 W osiąganiu swoich celów arcybiskup ów sprytnie posługiwał się poparciem papieża Innocentego III, który w razie potrzeby wystawiał odpowiednie bulle, nakazujące wprowadzenie pożądanych przez abpa Kietlicza postulatów w życie. Tym razem taki instrument stanowiła papieska bulla zapowiadająca przywrócenie w całym Księstwie Polskim zasady senioratu, czyli dziedziczenia trony polskiego przez najstarszego syna władcy.

 Wśród książąt dzielnicowych zapanowała konsternacja i o to arcybiskupowi gnieźnieńskiemu chodziło. Celem zjazdu było zapobieżenie powrotu czasów jurysdykcji jednego władcy nad poszczególnymi dzielnicami Księstwa Polskiego.

 W Borzykowej arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz obiecał władcom dzielnicowym wszelką pomoc ze strony Kościoła w tej sprawie. W zamian za to duchowny zażądał od nich uznania zgłaszanych przez siebie postulatów w sferze kościelno-politycznej.

 Książęta przyznali Kościołowi immunitet, gwarantujący wolność od świadczeń na rzecz państwa, zrzekli się prawa monarchy do przejęcia majątku ruchomego zmarłych duchownych, a także zgodzili się na wyłączenie duchownych spod państwowego sądownictwa. Arcybiskup Kietlicz zacierał ręce. Przywilej Borzykowski mógł potraktować jako swój osobisty sukces.

 Jest w niektórych duchownych silne pragnienie prestiżu i specjalnego traktowania. Nie wiadomo dlaczego i na jakiej podstawie myślą o sobie, że są w społeczeństwie kimś wyjątkowym i z tej racji spodziewają się szczególnych przywilejów. Potrzeba bycia ważnym sprawia, że zabiegają o kontakty z przedstawicielami władzy świeckiej i wchodzą z nimi w rozmaite układy.

 Biblia wskazuje, że takie postawy mają być obce prawdziwym chrześcijanom. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych [Rz 12,16]. Żaden duszpasterz nie ma biblijnych podstaw do oczekiwania, że będzie wśród ludzi jakoś specjalnie traktowany. Bo któż to jest Apollos? Albo, któż to jest Paweł? Słudzy, dzięki którym uwierzyliście, a z których każdy dokonał tyle, ile mu dał Pan [1Ko 3,5]. Apostoł Narodów był daleki od wywyższania się ponad innych.

 Kto zakłada koloratkę z myślą o tym, żeby mieć łatwiej w biurze czy na ulicy, temu przypominam słowa Pana: Biada wam, faryzeusze, że lubicie pierwsze miejsca w synagogach i pozdrowienia na rynkach [Łk 11,43]. Karmienie się myślą, że jest się kimś ważniejszym od innych, nie jest zgodne z duchem ewangelii Chrystusowej.

Biblia zobowiązuje chrześcijan do równego traktowania wszystkich współwyznawców. Bracia moi, nie czyńcie różnicy między osobami przy wyznawaniu wiary w Jezusa Chrystusa, naszego Pana chwały. Bo gdyby na wasze zgromadzenie przyszedł człowiek ze złotymi pierścieniami na palcach i we wspaniałej szacie, a przyszedłby też ubogi w nędznej szacie, a wy zwrócilibyście oczy na tego, który nosi wspaniałą szatę i powiedzielibyście: Ty usiądź tu wygodnie, a ubogiemu powiedzielibyście: Ty stań sobie tam lub usiądź u podnóżka mego, to czyż nie uczyniliście różnicy między sobą i nie staliście się sędziami, którzy fałszywie rozumują? [Jk 2,1–4].

 Wspominając starania arcybiskupa gnieźnieńskiego sprzed wielu stuleci, z niepokojem myślę o podobnych marzeniach niektórych współczesnych duchownych, także z kręgów ewangelikalnych. Oni też chcieliby coś znaczyć w tym świecie. Do tego stopnia ulegli tej pokusie, że sami już nie wiedzą, czy jeszcze są duchownymi, czy już stali się rasowymi politykami?

 Jedno i drugie ich pociąga, tyle, że zwykły polityk, bądź co bądź, ale jednak normalnie podlega prawu, duchowny zaś, już od czasów uzyskania Przywileju Borzykowskiego, zdaje się być nieco ponad tym prawem...

 Więc jednak lepiej i bezpieczniej pozostać osobą duchowną. Politykę i tak zawsze można przecież uprawiać ;)

28 lipca, 2011

Ani kroku wstecz!

W następstwie szeregu niepowodzeń Armii Czerwonej w początkowym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i dość licznych przypadków dezercji, w obliczu zbliżania się wojsk niemieckich do Stalingradu, 28 lipca 1942 roku Józef Stalin wydał rozkaz Nr 227, znany też jako rozkaz: "Ani jednego kroku wstecz" (ros. Ни шагу назад!).

 W celu skutecznego wyegzekwowania rozkazu należało [...] sformować w ramach każdej armii 3-5 dobrze uzbrojonych oddziałów zaporowych (po 200 ludzi w każdym), rozmieścić je na bezpośrednich tyłach chwiejnych dywizji i zobowiązać je [(oddziały zaporowe)], aby w przypadku paniki i bezładnego odwrotu jednostek [takich] dywizji rozstrzeliwać na miejscu panikarzy i tchórzy, i tym pomóc szczerym żołnierzom wypełnić swój obowiązek wobec Ojczyzny...

W ramach wykonywania rozkazu Nr 227 oddziały zaporowe w okresie od 1 sierpnia do 15 października 1942 roku zatrzymały na tyłach armii około 140 tysięcy żołnierzy. 4 tysiące z nich aresztowano, blisko 1200 rozstrzelano, ponad 3 tysiące skierowano do kompanii karnych, a większość, około 130 tysięcy, po prostu zwrócono bezpośrednio do macierzystych jednostek lub do specjalnych punktów zbiorczych.

 Zjawisko dezercji nie jest obce również w szeregach chrześcijańskich. Jeżeli przyjąć, że lud Boży na ziemi stanowi swoistą armię Jezusa Chrystusa, to każdy chrześcijanin obowiązany jest trwać na wyznaczonym mu przez Pana stanowisku, niezależnie od nastrojów i przeciwności. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał [2Tm 2,3–4].

 Oczywiście, w Królestwie Bożym metody stalinowskie nie obowiązują. Nikt nikogo siłą nie zapędza do podejmowania walki o wiarę czy też szukania w życiu najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości. W prawdziwym Kościele nie ma przymusu. Nie ma oddziałów zaporowych, więc w każdej chwili dezercja ze służby jest możliwa. Albowiem Demas mnie opuścił, umiłowawszy świat doczesny, i odszedł do Tesaloniki, Krescent do Galacji, Tytus do Dalmacji; tylko Łukasz jest ze mną [2Tm 4,10–11] – pisał o zjawisku dezercji generał armii Chrystusowej, św. Paweł.

Czy rzeczywiście chrześcijanin ma prawo robić, co sam w danej chwili uzna za słuszne? Czy to normalne i do zaakceptowania, że żołnierz, gdy bój zrobił się ciężki, schodzi z pola walki, tak jakby to była jego osobista sprawa? W służbie Bożej bywa, że zdania w tej kwestii mogą być podzielone, jak między Pawłem i Barnabą w sprawie Jana Marka: Ale Barnaba chciał zabrać z sobą również Jana, zwanego Markiem. Paweł natomiast uważał za słuszne nie zabierać z sobą tego, który odstąpił od nich w Pamfilii i nie brał udziału wraz z nimi w pracy [Dz 15,37–38].

Nikt młodego Jana nie przymuszał do pozostania na polu misyjnym. Jednak w świetle Biblii widać, że jego dezercja nie tylko że nie była godna pochwały, ale w jakimś stopniu dyskwalifikowała go przy układaniu kolejnych planów misyjnych.

Nie wdając się w ocenę słuszności przywołanego dziś z historii rozkazu Nr 227, wszystkim moim towarzyszom chrześcijańskiego boju przypominam Słowo Boże:

 Nie porzucajcie więc ufności waszej, która ma wielką zapłatę. Albowiem wytrwałości wam potrzeba, abyście, gdy wypełnicie wolę Bożą, dostąpili tego, co obiecał. Bo jeszcze tylko mała chwila, a przyjdzie Ten, który ma przyjść, i nie będzie zwlekał; a sprawiedliwy mój z wiary żyć będzie; lecz jeśli się cofnie, nie będzie dusza moja miała w nim upodobania. Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,35–39].

 Ani kroku wstecz! Czyż nie lepiej polec w tym boju, niż zdezerterować? Ostateczne zwycięstwo przy naszym Wodzu, Jezusie Chrystusie, jest pewne i coraz bliższe.

27 lipca, 2011

Utrata wiary w Jezusa Chrystusa

Mieszkający obecnie za granicą mój dawny znajomy z Gdańska przestał wierzyć w Jezusa Chrystusa. Pamiętam go sprzed lat jako gorliwego, pełnego ekspresji i dobrego humoru chrześcijanina. Wczoraj do mnie napisał:

 Ponad rok temu zrozumiałem, ze świat niematerialny nie istnieje. Wniosek ten wypływa z moich życiowych obserwacji i szukania odpowiedzi na różne pytania.

 [...] Jezus, jakiego znasz z Biblii, nigdy nie istniał. Nawet jeśli był jakiś tam męczennik (qumrański? - tylko oni mówili o Ojcu Niebieskim i używali podobnych wyrażeń do tych w NT), to i tak nigdy nie zmartwychwstał. Nigdy nie było nigdzie sytuacji aby prawa naturalne zmieniły swój bieg - ludzie nie zmartwychwstają.

 [...] twój dialog z bogiem jest dialogiem ze swoim własnym sobą ...

 [...] Wniosek jest jeden; religia została stworzona przez człowieka. Najprawdopodobniej na bazie wiary w przesądy wynikające z niezrozumienia naturalnych zjawisk w przyrodzie setki tysięcy lat temu.


Powyższe słowa poruszają mnie do głębi. Postawy niewiary i sceptycyzmu od zawsze są obecne na świecie, albowiem wiara nie jest rzeczą wszystkich [2Ts 3,2]. To sprawia, że człowiek wierzący ze swoimi przekonaniami czuje się tu osamotniony i może przeżywać chwile zwątpienia. O Jezusie jest powiedziane, że nawet bracia jego nie wierzyli w niego [Jn 7,5].

Wiara mojego znajomego została poddana próbie, której nie potrafił stawić czoła. Dlaczego okazał się słaby w wierze? Przez całe lata nie miałem z nim kontaktu, nie wiem też, czym się zajmował po wyjeździe z Polski. Obawiam się, że zaniedbał osobistą więź z Jezusem; codzienną lekturę Biblii, modlitwę i społeczność z ludźmi prowadzącymi uświęcone życie.

Bóg pozwala szatanowi atakować i ośmieszać prostolinijność chrześcijańskiej wiary. Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, aby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich [Łk 22,31–32].

Ponieważ nasza wiara nie jest wartością niewzruszoną, Biblia wzywa nas do sprawdzania swojej wiary i upewniania się w prawdziwości własnych przekonań. Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? [2Ko 13,5].

 Wczorajszy list uaktywnia mnie w dwóch kierunkach: Potrzebuję sam umacniać się w wierze zadając sobie trudne, niewygodne pytania dotyczące moich przekonań i uczciwie na nie odpowiadając. Mam to wszakże robić nie tracąc codziennego kontaktu z Biblią. Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe [Rz 10,17].

Trzeba mi też – za przykładem Jezusa – otoczyć modlitwą i troską moich wierzących przyjaciół, aby ich wiara któregoś dnia nie ustała. Po to przecież Bóg powołuje do życia wspólnoty chrześcijańskie, aby ich członkowie wspierali się wzajemnie.

Jako, że dziś mamy Dzień Samotnych, chcę mocno podkreślić znaczenie trzymania się razem. Apostoł Paweł nie mógłby napisać: ... biegu dokonałem, wiarę zachowałem [2Tm 4,7], gdyby nie jego ustawiczne trwanie w społeczności z Jezusem i z innymi wierzącymi. Kto opuszcza zbór w przekonaniu, że sam wytrwa w wierze, powinien liczyć się z pomnożonym prawdopodobieństwem utraty wiary.

I jeszcze jedno. Ażeby ostać się w wierze, potrzebuję uniżonego serca przed Bogiem. Ludzie zbyt pewni siebie szybko schodzą na manowce zwątpienia.

26 lipca, 2011

Czy to ważne, jak się umiera?

Nastrojony ostatnimi doniesieniami z Norwegii pozwolę sobie dziś na kilka myśli o umieraniu. Ludzie umierają na różne sposoby. 68 młodych osób zostało nagle zastrzelonych przez szaleńca, w trakcie wakacyjnego obozu. Piosenkarkę Amy Winehouse znaleziono martwą w jej mieszkaniu w Londynie, bo najprawdopodobniej przedawkowała. 10 osób zginęło wczoraj w wypadkach na polskich drogach. Znacznie więcej zmarło w wyniku ciężkiej choroby.

 Dziś rocznica jeszcze innej, wyjątkowo przykrej śmierci zbiorowej. 26 lipca1184 roku, podczas pobytu króla Niemiec, Henryka VI, w budynku kapituły w Erfurcie zawaliła się podłoga. 60 zgromadzonych na piętrze osób runęło w dół i załamując po drodze także podłogę parteru, zginęło, topiąc się w leżącym poniżej dole kloacznym. Ta żałosna śmierć pochłonęła wiele znaczących osobistości, w tym kilku hrabiów.

 Czy ma to jakieś znaczenie, jak szybko i w jaki sposób schodzi się z tego świata? Oczywiście, doświadczenie fizycznej śmierci dotyczy wszystkich, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9,27]. Niemniej jednak – jak wspomniałem powyżej – umierać można na różne sposoby.

 Biblia wskazuje, że może to mieć związek ze sposobem życia danego człowieka. Opisując konsekwencje grzechu odstępczego króla Achaba i jego żony Izebel zapowiada: Psy pożrą Izebel przy posiadłości w Jezreel. Kto z ludzi Achabowych umrze w mieście, tego pożrą psy, a kto umrze na polu, tego rozdziobią ptaki niebieskie. Nie było doprawdy takiego jak Achab, który by tak się zaprzedał, czyniąc to, co złe w oczach Pana, do czego przywiodła go Izebel, jego żona [1Kr 21,23–25]. Ludzie poprzez jakość swojego życia w pewnym sensie gotują sobie sposób swojego umierania.

Nie mogę tu nie wspomnieć, że wg Biblii na norweskim zamachowcu, po tym, czego się dopuścił mordując tak wiele osób, powinno się dokonać egzekucji. Kto tak uderzy człowieka, że ten umrze, poniesie śmierć. Jeżeli na niego nie czyhał, ale to Bóg zdarzył, że wpadł mu pod rękę, wyznaczę ci miejsce, do którego będzie mógł uciec. Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego swego zasadzkę, by go podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią [2Mo 21,12-14]. Ludzie ustanowili oczywiście swoje prawa, a Norwegowie wyjątkowo paradoksalne, według których niewinny człowiek może ponieść śmierć w każdej chwili, natomiast morderca jest prawem chroniony przed śmiercią.

Mamy też w Biblii ważne wskazówki dotyczące długości życia. Przestrzegaj zatem ustaw jego i przykazań, które ja tobie dziś nakazuję, aby dobrze było tobie i twoim synom po tobie i abyś długo żył na ziemi, którą Pan, twój Bóg, daje ci po wszystkie dni [5Mo 4,40].  Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi [Ef 6,2–3].

 Gdy obok nas umierają ludzie, to – zwłaszcza gdy następuje to nagle i dotyczy młodej osoby – wzruszamy się bardzo nad jej przedwczesnym odejściem. Najczęściej nie towarzyszy nam przy tym refleksja nad tym, na ile dany człowiek liczył się z Bogiem i był w swoim życiu posłuszny Słowu Bożemu. Czy kiedykolwiek pokornie prosił: Boże mój, nie zabieraj mnie w połowie dni moich [Ps 102,25]?

 Bóg ma prawo zabrać nas z tego świata, kiedy tylko zechce i może zrobić to na rozmaite sposoby. Nawet w wielkich cierpieniach zadawanych z powodu wiary w Jezusa Chrystusa! W świetle Biblii widać wszakże, że sposób, w jaki umieramy, nierzadko ma związek z tym, jak żyjemy.

Śmierć człowieka bezbożnego, to zawsze wielka tragedia, ponieważ oznacza - mówiąc biblijnym językiem - jego odejście na kaźń wieczną. Czy umiera w przyjaznych okolicznościach, otoczony troską lekarzy i najbliższych, czy też tonie w szambie, jak wspomniani dziś nieszczęśnicy, to i tak spotyka go  jego potworne przeznaczenie.

Całkiem inaczej ma się sprawa z umieraniem prawdziwego chrześcijanina. Moment fizycznej śmierci ludzi pojednanych z Bogiem przez wiarę w Pana Jezusa, to powrót do Domu po długiej wędrówce i w tym sensie drogocenna jest w oczach Pana śmierć wiernych jego [Ps 116,15].

25 lipca, 2011

Poznaj bliźniego po jeździe jego

Dwudziesty piąty dzień lipca jest w Polsce nazywany Dniem Bezpiecznego Kierowcy. Inicjatorzy obchodów tego Dnia apelują o ostrożną i rozważną jazdę na co dzień, aby wszystkim po polskich drogach podróżowało się bezpiecznie.

 Prawdą jest, że niektórzy lubią szybką jazdę. Nie w tym jednak tkwi źródło zagrożenia na drodze. Kierowcy jeżdżący powoli przyczyniają się do rozmaitych kolizji wcale nie w mniejszym stopniu od tych pierwszych. Moim zdaniem bezpieczny kierowca, to nade wszystko człowiek podejmujący na drodze rozsądne, pewne decyzje i wykonujący na niej manewry czytelne dla innych, z poszanowaniem ich równoprawnego uczestnictwa w ruchu.

 Myśląc dziś o bezpiecznym poruszaniu się po drogach, pokornie przywołuję niezwykle wymowne stwierdzenie Pisma Świętego: Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12 i 16,25]. Taka jest prawda. Wiele śmiertelnych wypadków zdarza się na prostej drodze. Wydawałoby się, że nie ma na niej żadnego zagrożenia, a jednak niektórzy nie dojeżdżają do celu. Dlatego moją tajemnicą bezpiecznych wyjazdów i powrotów jest od lat łaska Boża i tylko ona!

 Jest w Biblii przestroga przed zbytnim pośpiechem na drodze. Kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć [Prz 19,2]. Pośpiech to najczęstsza wymówka kierowców nadmiernie przekraczających dozwoloną prędkość. Niestety to także powód wielu poważnych wypadków, bo w wielkim pośpiechu łatwo o błąd.

 Znajduję w Biblii jeszcze inną ciekawą myśl w poruszanej sprawie i nie mogę jej dzisiaj tutaj nie wspomnieć. Chodzi mi o Jehu, dowódcę wojska, w dość nietypowy sposób namaszczonego na króla izraelskiego. Obserwujący z daleka ruch na drodze strażnik powiedział: Dojechał aż do nich, ale nie wraca, sposób zaś jazdy jest taki jak u Jehu, syna Nimsziego, gdyż jedzie jak szalony [2Kr 9,20]. Najwidoczniej Jehu był znany i rozpoznawany po tym, jak jeździł, a powoli nie jeździł ;)

 To prawda. Każdy kierowca (w dawnych czasach jeździec) przejawia na drodze jakieś określone zachowania i zwyczaje, co z czasem dla innych na tyle staje się charakterystyczne i czytelne, że mogą go rozpoznać już po samym sposobie jazdy. Chyba każdy ma w swoim towarzystwie ludzi znanych z tego, jak jeżdżą...

 Na okoliczność Dnia Bezpiecznego Kierowcy przepraszam wszystkich moich towarzyszy podróży,  motocyklowych i samochodowych, że nieraz mocniej zabiło wam serce. Jedyną moją pociechą jest to, że w takich chwilach niektórzy z was zaczęli się modlić ;)

Jedno jest jasne. Trzeba popracować nad tym, aby wyrobić sobie w środowisku markę bezpiecznego kierowcy.

24 lipca, 2011

O dostępie do prawdy

Mamy dziś rocznicę Edyktu Toruńskiego – pierwszego w historii Polski dekretu przeciwko innowiercom, wydanego 24 lipca 1520 roku w Toruniu przez króla Zygmunta I Starego.

 Już od 1519 roku w miastach Prus Królewskich pojawiły się luterańskie ulotki propagandowe, rozpowszechniane wśród niemieckich mieszczan. Kolejne tytuły autorstwa Lutra: "Do szlachty chrześcijańskiej", "O niewoli babilońskiej" i "O wolności chrześcijanina" na początku 1520 roku wzbudziły poważne zaniepokojenie hierarchów rzymskokatolickich.

 Chociaż nie wzywały one do żadnej rewolty, a jedynie głosiły potrzebę pokojowych przemian w Kościele, to jednak król Polski obawiał się groźby wybuchu niepokojów społecznych. Specjalnym edyktem zakazał więc przywożenia pism luterańskich do Królestwa i głoszenia "nowinek religijnych". Wprowadził cenzurowanie treści wszystkich wydawnictw religijnych. W przypadku nie przestrzegania edyktu groziła konfiskata majątku i banicja.

 Edykt toruński stanowił pierwszą, prawną tamę dla fali rozlewającej się po Polsce reformacji. Pisma Świętego w języku polskim w ogóle wówczas jeszcze nie było, więc utrzymanie ludzi z dala od prawdy poprzez ten królewski zakaz wydawało się być dość skutecznym sposobem. Dziś wiadomo, że edykt toruński nie powstrzymał nadciągającego do Polski duchowego oświecenia. Wielu Polaków poznawało prawdę Słowa Bożego, a w 1563 roku mieliśmy już Biblię Brzeską, własny przekład Pisma Świętego na język polski, dokonany przez polskich protestantów.

 Dziś, w dobie Internetu, podobny do Edyktu Toruńskiego zakaz nie ma już racji bytu. Przepływ informacji i możliwość swobodnego dostępu do wszystkiego, czego tylko człowiek zapragnie, stało się rzeczą normalną. Wydawać by się mogło, że dla rozpowszechniania prawdy nastały czasy wyjątkowo korzystne.

 Nic bardziej błędnego. Biblia naucza, że tajemnica poznania prawdy nie tkwi w samej możliwości dostępu do niej, a raczej w postawie ludzkiego serca. W tym sensie łatwy dostęp do prawdy staje się jednocześnie swego rodzaju sądem dla ludzi, których dotyczy.

 A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu [Jn 3,19–21].

 Nie ma dziś problemu z możliwością dostępu do prawdy dla ludzi, którzy jej pragną i poszukują. Jest natomiast smutne zjawisko powszechnego braku zainteresowania Słowem Bożym. Żaden przeciwnik prawdy nie musi już nikomu niczego zakazywać. Ludzie sami nie chcą znać prawdy. Nagminnie też ją wypaczają, aby tylko dostarczyć sobie nawzajem pożądanych informacji.

 W rocznicę Edyktu Toruńskiego zastanawiam się, czy dziś mamy łatwiej z propagowaniem prawdy Słowa Bożego w Polsce, czy jednak – pomimo prawnego zakazu – łatwiej mieli w tamtych latach pierwsi polscy protestanci? Biblia wspomina o ludziach, którzy przez nieprawość tłumią prawdę [Rz 1,18]. Gdy ktoś zakrywa prawdę przed innymi, to wciąż możemy do niej się przecisnąć. Gdy jednak sami, z powodu własnej nieprawości ją ignorujemy i odrzucamy, to któż może z nią do nas dotrzeć?

 Niezależnie od popytu na prawdę, Bóg wciąż chce mieć pośród ludzi tak oddanego Mu sługę, by na jego ustach była prawdziwa nauka, a na jego wargach nie znalazła się przewrotność. W pokoju i prawości postępował ze mną i wielu powstrzymał od winy [Ml 2,6].

 Jezus powiedział: Ja jako światłość przyszedłem na świat, aby nie pozostał w ciemności nikt, kto wierzy we mnie. A jeśliby kto słuchał słów moich, a nie przestrzegał ich, Ja go nie sądzę; nie przyszedłem bowiem sądzić świata, ale świat zbawić. Kto mną gardzi i nie przyjmuje słów moich, ma swego sędziego: Słowo, które głosiłem, sądzić go będzie w dniu ostatecznym [Jn 12,46–48].

 Na tej podstawie zostaną rozliczeni i autorzy Edyktu Toruńskiego i każdy, kto dziś pozwala swojej Biblii całymi tygodniami okrywać się kurzem na półce.

23 lipca, 2011

Skutki wiary jakiejś obłąkanej

Norwegia – jedno z najlepszych pod słońcem miejsc do życia. Rządy socjaldemokratycznej Partii Pracy i letnia sielanka partyjnego narybku. Obóz kilkuset młodych socjaldemokratów na uroczej wyspie Utoya z zaplanowaną wizytą samego premiera Norwegii.

 Wczoraj wszystko to uległo drastycznej zmianie. Gdy cały świat skupił uwagę na zamachu bombowym w centrum Oslo, trzydziestodwuletni Anders Behring Breivik w przebraniu policjanta pojawił się na wyspie Utoya i z karabinem maszynowym w ręku rozpoczął rzeź młodzieży. Zastrzelił podobno co najmniej 68 osób.

 Premier Norwegii Jens Stoltenberg powiedział, że od teraz wyspa Utoya, która do tej pory kojarzyła się z rajem, będzie mu kojarzyć się z piekłem.

Czym się kierował ten rdzenny Norweg o ultraprawicowych poglądach? Najbardziej zaintrygowało mnie to, że uważa on siebie za chrześcijanina, a ponieważ to Norwegia, więc za protestanta.  "Jedyną rzeczą, która może ocalić Kościół protestancki, to powrót do korzeni" - miał pisać na swoim blogu.  Przed zamachem zamieścił na Twitterze następujący wpis: "Jeden człowiek wiary jest wart tyle, ile 100 tysięcy ludzi mających na uwadze jedynie własne interesy". Jakiego rodzaju wiarę miał ten człowiek na myśli? - bo to, co zrobił na pewno nie ma nic wspólnego z wiarą w Jezusa Chrystusa.

Jeśli już o ludziach interesownych mowa, to swego czasu Jezus miał rozmowę z pewnym wysoko postawionym  człowiekiem, który zainteresował się możliwością życia wiecznego. Przy tej okazji okazał się być bardzo przywiązanym do swego bogactwa. Jakie uczucia w stosunku do niego okazał Pan? Wtedy Jezus spojrzał nań z miłością i rzekł mu: Jednego ci brak; idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, po czym przyjdź i naśladuj mnie [Mk 10,21].

 Jezus nigdy nie kierował się nienawiścią do kogokolwiek. Nawet gdy piętnował grzech, to czynił to z miłością. Napotkani grzesznicy szybko się przekonywali, że Jezus nie tylko nie żywi do nich niechęci, ale że ich naprawdę miłuje. Bo nie posłał Bóg Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony [Jn 3,17].

 Niewykluczone, że po makabrycznym wyczynie prawicowego Norwega niektórzy wyciągną pochopne wnioski i rozpoczną kampanię przeciwko wierze, jako źródle nienawiści. Taki pogląd przeciwko biblijnemu  chrześcijaństwu próbuje się już od dawna lansować w niektórych środowiskach. Nie zmieni to jednak prawdy, że ten kto faktycznie wierzy w Jezusa Chrystusa, ten zawsze kieruje się miłością, a nie nienawiścią.

 Jezus powiedział: Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne temu: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego [Mt 22,37–39]. Oto norma obowiązująca każdego prawdziwego chrześcijanina!

Wracając do sylwetki zamachowca, kto by pomyślał, że w człowieku z tak sympatyczną twarzą (patrz zał. foto) może kryć się aż tyle złego? Potrzebujemy być bardzo czujni, aby nie pozwolić, by w naszym sercu rozwinęły się złe emocje w stosunku do ludzi, którzy inaczej niż my myślą i żyją.

Powtarzam: Prawdziwi naśladowcy Jezusa kierują się miłością, a miłość bliźniemu złego nie wyrządza [Rz 13,10].

22 lipca, 2011

Odrodzenie, którego nie było?

Każdy starszy nieco Polak pamięta, że dwudziesty drugi dzień lipca w naszym kraju to było wielkie Święto Odrodzenia Polski. Przez szereg dekad fetowano akt podpisania w 1944 roku Manifestu PKWN i odrodzenia Polski po II wojnie światowej. Było to najważniejsze święto państwowe Polski Ludowej.

Oczywiście, w ciągu wszystkich tych lat wielu Polaków wiedziało, że coś z tym Odrodzeniem Polski jest na bakier. Podczas, gdy jedni uparcie twierdzili, że Polska jest odrodzona, oni uważali, że nie jest. Wskazywali na symptomy trwającego zniewolenia narodu polskiego i dążyli do prawdziwego odrodzenia naszej państwowości. Dziś niemal wszyscy są już zgodni, że mieli rację. Na dowód tego w 1990 roku święto 22 Lipca oficjalnie odwołano.

Jak to? Przez całe dziesięciolecia świętowano odrodzenie, którego faktycznie nie było? No właśnie. Czy przypadkiem tak nie jest z niektórymi chrześcijanami? Twierdzą, że się duchowo odrodzili, że są nowym stworzeniem, a tymczasem praktyka ich życia tego niestety nie potwierdza. Czy to możliwe, ażeby się tak pomylić?

Jeżeli nawet ktoś w życiu swojej wspólnoty takich przypadków nie dostrzega, to niestety stykamy się z nimi czytając Biblię. Apostoł Paweł napisał o ludziach, którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy [2Tm 3,5]. Zmartwychwstały Chrystus Pan skierował zaś następujące słowa do zboru w Sardes: Znam uczynki twoje: Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły [Obj 3,1].

Ta refleksja każe mi dziś znowu pomyśleć o niezwykle zasadniczym stwierdzeniu Słowa Bożego: Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził. Po tym poznaje się dzieci Boże i dzieci diabelskie [1Jn 3,9–10]. Mocne to słowa i przez swoją jednoznaczną wymowę niechby dla niektórych stały się bardzo niepokojące!

Myślę, że nie na darmo Biblia wzywa członków zboru korynckiego: Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? [2Ko 13,5]. Zwróćmy uwagę, że do wierzącego już przecież Piotra Jezus powiedział:  A ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich [Łk 22,32].

Nie będzie więc żadnym błędem, gdy ktoś po latach "wiary", ujrzawszy swój marny stan duchowy upadnie na kolana i wreszcie, z łaski Bożej, doświadczy prawdziwego odrodzenia. Dramatem byłoby, gdyby ktoś chciał iść w zaparte i pomimo codziennego ulegania grzesznym ciągotkom, twierdził, że jest człowiekiem duchowo odrodzonym. W takim przypadku nie wiem, jak można byłoby go uratować.

Pytam: Ilu współczesnych chrześcijan ogłasza i świętuje odrodzenie, którego faktycznie nie było? Czy zdążą się zreflektować i prawdziwie nawrócić do Pana Jezusa Chrystusa?

19 lipca, 2011

Koniec zamiatania pod dywan..?

Mamy w tych dniach w Europie skandal medialny. W wyścigu o najlepsze newsy niektórzy dziennikarze dopuścili się niegodziwości podsłuchiwania blisko czterech tysięcy ludzi, których szczegóły prywatnego życia dobrze się sprzedają. Powołane zaś do stania na straży praworządności urzędy i instytucje rządowe, ze znanych sobie powodów przez długi czas zamiatały ten proceder pod dywan. Wreszcie wszystko się wydało.

 Dziś szef światowego imperium medialnego News Corporation, Rupert Murdoch i jego syn James Murdoch, podczas przesłuchania w Parlamencie Brytyjskim kajali się i przepraszali, że czegoś takiego w ich korporacji się dopuszczono. Konieczność zamknięcia z tego powodu tabloidu News of the World znany magnat medialny skwitował następująco: To najbardziej upokarzający dzień w moim życiu.

 Komentatorzy afery podsłuchowej podkreślają nie tyle samo zło podsłuchiwania, jakiego dopuścili się szeregowi, żądni sensacji dziennikarze, co o wiele bardziej zdumiewającą zmowę milczenia wśród wysoko postawionych ludzi, którzy powinni byli już dawno czym prędzej ukręcić łeb tej sprawie. Dlaczego nawet Scotland Yard, mimo że wiedział, tak długo nie reagował?

 Tajenie i ukrywanie niewygodnych dla siebie informacji to odwieczne grzechy znane w rozmaitych środowiskach. Nawet we wczesnym Kościele apostoł Paweł borykał się z tym zjawiskiem. Obawiam się, że gdy przyjdę, Bóg mój upokorzy mnie przed wami i że będę musiał ubolewać nad wieloma z tych, którzy ongiś popełnili grzechy i do dziś jeszcze za nie nie odpokutowali, grzechy nieczystości, wszeteczeństwa i rozwiązłości, których się dopuścili [2Ko 12,21].

Czy to możliwe, żeby aż tak zataić swoje grzechy i udawać, że wszystko jest w porządku? Prawdziwym dowodem nowego życia jest między innymi dążenie do prawdy i ujawnianie wszystkiego, co pozostając w ukryciu mogłoby oznaczać, że żyjemy w zakłamaniu, a tym samym wprowadzamy innych w błąd.

 Biblia wzywa: Dochodźcie tego, co jest miłe Panu i nie miejcie nic wspólnego z bezowocnymi uczynkami ciemności, ale je raczej karćcie, bo to nawet wstyd mówić, co się potajemnie wśród nich dzieje. Wszystko to zaś dzięki światłu wychodzi na jaw jako potępienia godne; wszystko bowiem, co się ujawnia, jest światłem [Ef 5,10–14].

 Nie żyjący od kilkunastu lat pastor Sergiusz Waszkiewicz opowiadał kiedyś o sprzątaczce, która po swoim nawróceniu wprowadziła w zdumienie dyrektora firmy, gdzie pracowała. Chodziło o jej całkiem nowe podejście do pracy. Wcześniej sprzątała w ten sposób, że śmieci zamiatała pod dywany i meble. Po nawróceniu jej dbałość o porządek radykalnie się zmieniła. Zaczęła wymiatać brud spod dywanów i mebli. Tak zaintrygowało to jej dyrektora, że zaprosił ją na rozmowę i miała dobrą możliwość złożenia mu świadectwa swego nawrócenia.

 Swego czasu Jezus, przyglądając się postawom faryzeuszy, powiedział: Biada wam, że jesteście jak groby nie oznaczone, a ludzie, którzy chodzą po nich, nie wiedzą o tym [Łk 11,44]. Innymi słowy, wprowadzacie ludzi w błąd! Myślą oni, że w waszym towarzystwie są bezpieczni, że mają do czynienia z ludźmi świętymi, żyjącymi w prawdzie, a tymczasem za parawanem duchowości kryje się zwyczajna, prawdziwa cielesność?

Życie pokazuje, że w każdym, także chrześcijańskim, środowisku może zrodzić się pomysł ukrywania niewygodnych faktów. Czy jest to mądre zachowanie? Kto ukrywa występki, nie ma powodzenia, lecz kto je wyznaje i porzuca, dostępuje miłosierdzia [Prz 28,13]. Może dlatego niektórzy tak robią, bo nie wierzą w przebaczenie i miłosierdzie? Przecież gdyby wierzyli, to czym prędzej by o to zaczęli zabiegać.

 Medialna afera posłuchowa to kolejny sygnał, że nie warto ani samemu trwać w zakłamaniu, ani tym bardziej nie należy wspierać w tym innych. Jesteśmy przed Bogiem odpowiedzialni za to, żeby nikt z naszego otoczenia któregoś dnia nie musiał ze zdumieniem przecierać oczu i łapać się za głowę, że nie zdawał sobie sprawy z tego, z kim ma do czynienia.

Jesteśmy też odpowiedzialni przed ludźmi, którzy ufnie myślą o nas, że żyjemy w prawdzie...

18 lipca, 2011

Gdy nie można znaleźć w Biblii...

Dziś rocznica ogłoszenia jednego z najbardziej kontrowersyjnych dogmatów rzymskokatolickich. 18 lipca 1870 roku na Soborze Watykańskim I sformułowano dogmat o nieomylności papieża, następującej treści:

 (...) Za zgodą świętego Soboru nauczamy i definiujemy jako dogmat objawiony przez Boga, że Biskup Rzymski, gdy mówi ex cathedra - tzn. gdy sprawując urząd pasterza i nauczyciela wszystkich wiernych, swą najwyższą apostolską władzą określa zobowiązującą cały Kościół naukę w sprawach wiary i moralności - dzięki opiece Bożej przyrzeczonej mu w osobie św. Piotra Apostoła posiada tę nieomylność, jaką Boski Zbawiciel chciał wyposażyć swój Kościół w definiowaniu nauki wiary i moralności. Toteż takie definicje są niezmienne same z siebie, a nie na mocy zgody Kościoła. Jeśli zaś ktoś, co nie daj Boże, odważy się tej naszej definicji przeciwstawić, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych.

Dogmat ten miał odnosić się jedynie do tzw. nauczania ex cathedra, [łac. z tronu, w znaczeniu: z tronu św. Piotra], co miało znaczyć, że gdy papież jako widzialna głowa wszystkich chrześcijan zasiądzie na stolicy Piotrowej i z niej przemówi, to jego słowa są nauczaniem samego Chrystusa.

Chociaż nieomylność papieża należało rozumieć jedynie jako bezbłędność w sprawach wiary i obyczajów, nie zaś w sprawach codziennych, to jednak ustanowienie tego dogmatu spotkało się ze sprzeciwem części duchownych i wiernych. Owocem owego sprzeciwu jeszcze tego samego roku było wyłonienie się z kościoła rzymskokatolickiego starokatolicyzmu.

 Trzeba przyznać, że kolejni papieże nie kwapili się do tego, by korzystać z przysługującego im rzekomo na mocy świętego soboru - autorytetu. Jest więc tym bardziej znamienne, że zrobili to w odniesieniu do dwóch ważkich dogmatów kultu maryjnego.

 Pierwszym z nich jest dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, ogłoszony przez papieża Piusa IX (inicjatora Soboru Watykańskiego I) w 1854 roku, a więc na kilkanaście lat przed oficjalnym stwierdzeniem jego nieomylności. Drugim przypadkiem powołania się papieża na swoją nieomylność było ustanowienie w 1950 roku dogmatu o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny, czego dokonał papież Pius XII.

 Można odnieść wrażenie, że definicja o nieomylności papieża została sformułowana – jak do tej pory – jedynie po to, by podeprzeć kult maryjny. Kto bowiem czyta Biblię ten ma jasność, że obydwa wspomniane dogmaty maryjne nie mają żadnego fundamentu biblijnego.

 Chociaż więc – o, dziwo – nie spotkały się one z żadnym poważniejszym sprzeciwem ani duchownych, ani wiernych katolickich, to jednak zdecydowanie sprzeciwia się im samo Pismo Święte. Natchniony Duchem Świętym apostoł Paweł napisał: Albowiem uznałem za właściwe nic innego nie umieć między wami, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego [1Ko 2,2].

Jezus Chrystus i tylko On – jest w obiektem kultu i adoracji prawdziwych chrześcijan. Gdyby Maria, matka Jezusa, rzeczywiście narodziła się bez grzechu, lub gdyby została z ciałem zabrana do nieba – to autorzy Nowego Testamentu z pewnością o tym by wspomnieli.

 Wszystko, co ja wam powiedziałem, starannie wypełniajcie. Nic do tego nie będziesz dodawał ani niczego od tego nie ujmiesz [5Mo 13,1]. Dziwię się, że tak prędko dajecie się odwieść od tego, który was powołał w łasce Chrystusowej do innej ewangelii, chociaż innej nie ma; są tylko pewni ludzie, którzy was niepokoją i chcą przekręcić ewangelię Chrystusową. Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty! [Ga 1,6–8].

 Wracając do samego dogmatu o nieomylności papieża, przypomnijmy, że Biblia nie daje podstaw do tak daleko idącego zaufania człowiekowi. Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień; jeśli kto w mowie nie uchybia, ten jest mężem doskonałym [Jk 3,2]. Biblia zna tylko jednego doskonałego Syna Człowieczego – Jezusa Chrystusa! On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego [1Pt 2,22]. Pozostali wszyscy jak owce zbłądziliśmy, każdy z nas na własną drogę zboczył [Iz 53,6].

 Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna. Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. [2Jn 1,9–10].

Jest taki rodzaj ludzi religijnych, którzy, gdy w Biblii nie mogą znaleźć oparcia dla swoich pomysłów, zwołują "święty" sobór i stwarzają sobie brakujące im ogniwo. A co w takim przypadku robią ewangeliczni chrześcijanie?

16 lipca, 2011

Licz się z władzą, zwłaszcza religijną...

Pozwolę sobie dziś przypomnieć wydarzenie, jakie miało miejsce w osiemnastowiecznym Toruniu, a które przeszło do historii jako tumult toruński. 16 lipca 1724 roku doszło do zamieszek pomiędzy studentami protestanckimi i katolickimi, zakończone zdemolowaniem przez protestantów kolegium jezuickiego.

W reakcji na to wydarzenie powołany przez polskiego króla Augusta II sąd asesorski wyznaczył komisję do zbadania tej sprawy. Dwudziestoosobowe gremium, uformowane wyłącznie z samych katolików, przesłuchało świadków i przygotowało akt oskarżenia.

Oskarżyciele ze strony jezuickiej zażądali kary śmierci dla wszystkich winnych uczestników tumultu, a także dla najważniejszych członków Rady Miasta za niepodjęcie stosownych działań w obliczu zajść. Majątek oskarżonych miał zostać skonfiskowany. Żądali oni również odebrania ewangelikom gimnazjum, drukarni i kościołów, a także tego, aby wszystkie urzędy były sprawowane tylko i wyłącznie przez katolików.

W końcu zapadł wyrok polskiego sądu asesorskiego. Skazywał on na śmierć prezydenta Roesnera, burmistrza Jakuba Henryka Zernekego oraz dwanaście innych osób uznanych za bezpośrednich uczestników zajść. Ezgzekucja została niezwłocznie wykonana [patrz zał. rycina]. Wszyscy skazani byli protestantami. Czterdziestu innych Torunian skazano na karę więzienia, a kilku mieszczan na grzywny w wysokości po kilkaset złotych polskich. Wtrąceni do więzienia utracili swoje funkcje publiczne. Dwóch pastorów toruńskich, posądzonych przez jezuitów o podsycanie napięć, skazano na banicję.

Mało tego. Toruńskich luteranów zobowiązano również do wypłacenia wysokiego odszkodowania katolickim księżom oraz do wzniesienia posągu NMP w pobliżu Kolegium Jezuickiego. Polecono też przenieść protestanckie Gimnazjum Akademickie poza obręb murów miasta. Sąd postanowił także, aby odtąd połowa członków władz miejskich była katolikami. Zwrócił również bernardynom kościół NMP i były klasztor Franciszkanów w Toruniu.

Wszystko zaczęło się od tego, że grupa protestanckich gimnazjalistów ośmieliła się zlekceważyć wezwanie ucznia Kolegium Jezuickiego do zdjęcia z głów czapek i przyklęknięcia przed Najświętszym Sakramentem, niesionym w katolickiej procesji wokoło kościoła św. Jakuba.

Doszło do sporu i bijatyki pomiędzy chłopcami. Mogłoby się to rozejść po kościach, ale zaczepny katolik wychodząc z kościoła Jakuba ponownie sprowokował bijatykę, co zatoczyło już szersze kręgi. Ktoś puścił plotkę, że w gmachu gimnazjum katolicy przetrzymują protestanckiego studenta. Rozjuszony tłum rzucił się na budynek Jezuitów. Wyłamał drzwi, wdarł się do środka i zaczął niszczyć ławki, stoły, okna, drzwi i kaflowe piece, a nawet ołtarz w kaplicy NMP. Zniszczono bibliotekę kolegium. Obrazy święte wyrzucono na zewnątrz i podpalono. Według jezuitów wśród podpalonych rzeczy znalazł się także obraz Marii Panny. Przy okazji pobito też kilku jezuitów.

Do akcji wkroczył garnizon Gwardii Koronnej. Żołnierze weszli na teren kolegium i zaczęli usuwać luteranów z budynku. Ponieważ jednak akcja przebiegała opornie, na miejsce przybył sam prezydent, obejrzał wnętrza budynku i zaręczył wszystkich, że żaden uczeń ewangelicki nie jest w nim przetrzymywany. Mieszczanie się rozeszli do domów i mogłoby się wydawać, że napięcie zostało rozładowane. Jednak wtedy rozpoczęła się akcja odwetowa wpływowych jezuitów, zakończona wydaniem jednostronnego i niezwykle okrutnego wyroku.

Gdy myślę dziś o tym dawnym wydarzeniu, mam nieodparte wrażenie, że podobny "wymiar sprawiedliwości" nadal jest bardzo realny, że czai się gdzieś na wyciągnięcie ręki także tutaj i teraz. Duch, żeby nie powiedzieć, demon władzy religijnej, gdy już ogarnie jakieś umysły i serca, to nie spocznie, dopóki nie upokorzy i nie rozgniecie wszystkich, którzy mu podpadli.

Jezuici nie musieli żądać śmierci toruńskich protestantów. Przecież wystarczyło, żeby naprawili oni zniszczenia dokonane w gmachu gimnazjum i pokryli koszty ewentualnych odszkodowań. Gdyby jezuci byli prawdziwymi chrześcijanami, z pewnością by na tym poprzestali. Skąd więc wzięła się w nich ta żądza krwi?

Z drugiej strony, król August II Mocny miał władzę i mógł zadbać o bezstronność procesu w sprawie tumultu toruńskiego. Jednakże celowo podsycał antyprotestanckie nastroje i odmówił okazania łaski skazanym. Dlaczego? Bo byli protestantami, a on był katolikiem. W katolickiej Rzeczypospolitej coraz bardziej modna stawała się nietolerancja religijna wobec innowierców, a jezuici dobrze wiedzieli, na której strunie należy królowi zagrać.

Czy dziś jest inaczej? Poszedłem kiedyś w Gdańsku do ważnego polityka, dziś jednego z najważniejszych ludzi w Polsce, najwyraźniej bardzo religijnego, bo widzę go niemal na każdej oficjalnej mszy, aby poprosić go o pomoc w pozyskaniu miejsca na nabożeństwa naszego zboru. Dlaczego przychodzi pan do mnie? – Zapytał. Przecież jestem katolikiem.

Zniknął pobożny z kraju, nie ma uczciwego wśród ludzi. Wszyscy czyhają na rozlew krwi, jeden na drugiego sieć zastawia. Do złego mają zgrabne dłonie: Urzędnik żąda daru, a sędzia jest przekupny; dostojnik rozstrzyga dowolnie - prawo zaś naginają. Najlepszy między nimi jest jak kolec, najuczciwszy jak cierń [Mi 7,2–4]. Słowa pisane tak dawno temu i zdaje się, że w innym kręgu kulturowym, a jakże są one aktualne i znane nad Wisłą!

Jak się w tym wszystkim odnaleźć? Mamy na szczęście niezmienne Słowo Boże: Nie przyłączaj się do większości ku złemu i nie składaj w spornej sprawie świadectwa za większością, by łamać prawo. Nawet ubogiego nie popieraj w niesłusznej sprawie [2Mo 23,2–3].

Posłuszeństwo temu wezwaniu Słowa Bożego ma swoją cenę. Można zostać zmiecionym lub rozjechanym przez grupę trzmającą władzę...

15 lipca, 2011

Po co taka modlitwa?

Dziś rocznica sławnej, jednej z największych w średniowiecznej Europie – Bitwy pod Grunwaldem. 15 lipca 1410 roku wojska Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie [Zakonu Krzyżackiego] starły się z wojskami polsko – litewskimi na rozległych polach w rejonie miejscowości Grunwald, Łodwigowo i Stębark.

 Tego dnia rankiem trzydziesto dwu tysięczna armia krzyżacka pod wodzą wielkiego mistrza Ulricha von Jungingena stanęła naprzeciwko dwudziestu  dziewięciu tysiącom wojsk dowodzonym przez króla Władysława Jagiełłę. Bitwa rozpoczęła się około południa i zanim zaszło słońce,wojska krzyżackie zostały całkowicie rozgromione. Oto jest ten, który jeszcze dziś rano mienił się być wyższym nad wszystkie mocarze – miał rzec nasz król nad zwłokami krzyżackiego wodza.

 Zawsze gdy myślę o Bitwie pod Grunwaldem, intryguje mnie, jak to możliwe, że zarówno Polacy, jak i Krzyżacy, akcentując swoje chrześcijańskie pobudki i powinności, rzucili się następnie na siebie. Każdy, kto oglądał film "Krzyżacy" raczej pamięta scenę sprzed bitwy, gdy obydwie strony modlą się i wypowiadają te same słowa: Reszta w ręku Bogu, On pomoże swoim wiernym sługom.

 Biblia wyklucza taką okoliczność, żeby prawdziwie modlący się do Boga ludzie stanęli następnie do śmiertelnego starcia, korzystając przy tym z Bożej pomocy. A gdy stoicie i zanosicie modlitwy, odpuszczajcie, jeśli macie coś przeciwko komu, aby i Ojciec wasz, który jest w niebie, odpuścił wam wasze przewinienia. Bo jeśli wy nie odpuścicie, i Ojciec wasz, który jest w niebie, nie odpuści przewinień waszych [Mk 11,25–26].

 Kto wierzy w Jezusa Chrystusa, ten z modlitwą na ustach na pewno nie pójdzie zabijać swoich współwyznawców. W Bitwie pod Grunwaldem przynajmniej jedna strona nie miała więc pojęcia o tym, czym jest prawdziwe chrześcijaństwo. Myślę nawet, że  – pomimo wzniosłych słów i pieśni – żadna z nich takiego pojęcia nie miała. Podnoszenie w imię Boże ręki na bliźniego, to jawny dowód braku poznania Boga.

Zastanawiam się, jakie znaczenie ma modlitwa na ustach dzisiejszych polityków, przedstawicieli władzy, a nawet ludzi religijnych, skoro i tak nie zamierzają zastosować się do Słowa Bożego. Kto jawnie postępuje na przekór Słowu Bożemu, ten z pewnością nie może liczyć na pomoc Bożą.

Jezus zapowiedział takie przypadki totalnego rozmijania się z wolą Bożą. Nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą. A to będą czynić dlatego, że nie poznali Ojca ani mnie [Jn 16,2-3]. Każdy może twierdzić, że jest Jego wiernym sługą, ale nie każdy ma prawo tak o sobie mówić.

Po cóż więc modlić się do Boga, a robić po swojemu?

14 lipca, 2011

Podglądnijmy Jezusa: W trojakim pokuszeniu

W środowe wieczory w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE rozpoczęliśmy omawianie życia Jezusa. Pokochaliśmy naszego Zbawiciela, wierzymy w Niego, więc chcemy Go lepiej poznawać. Według zasady: Tedy poznawszy Pana starać się będziemy, abyśmy go więcej poznali [Oz 6,3 wg Biblii Gdańskiej] postanowiliśmy poszerzyć i uporządkować naszą wiedzę o Jezusie Chrystusie.

 W naszych rozważaniach dotarliśmy ostatnio do chrztu Jezusa i napełnienia Duchem Świętym. Jak powszechnie wiadomo, w ten sposób nasz Pan rozpoczął publiczną działalność uzyskując poparcie Ojca: i odezwał się głos z nieba: Tyś jest Syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem [Łk 3,22].

 Pierwszym aktem życia Jezusa po wyjątkowych chwilach inauguracji nie było wszakże nic cudownego. Nasz Pan znalazł się na Pustyni Judzkiej. Czterdzieści dni bez jedzenia, niewątpliwie omawiając z Ojcem czekające Go zadania, został też poddany ciężkiej próbie trojakiego pokuszenia.

 Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz kamieniowi temu, aby się stał chlebem [Łk 4,3]. Innymi słowy, wykorzystaj daną ci moc i autorytet Syna Bożego do zaspokojenia swoich fizycznych potrzeb. Jeżeli naprawdę wierzysz, że masz dobrego i wszechmogącego Ojca, to niech twoja wiara przełoży się na materialne błogosławieństwo – szepce nam do ucha diabeł.

 Tysiące, miliony ludzi z kręgów ruchu wiary, wyznawców doktryny dobrobytu, dało złapać się w tę pułapkę. Jezus nie dał się złapać. Miał palącą potrzebę, był głodny, ale zajął stanowisko: Napisano: Nie samym chlebem człowiek żyć będzie [Łk 4,4]. Nadprzyrodzone możliwości Syna Bożego nie są po to, by służyć zaspokajaniu własnych potrzeb fizycznych. Są nakierowane na cele wyższe.

 I wyprowadził go na górę, i pokazał mu wszystkie królestwa świata w mgnieniu oka. I rzekł do niego diabeł: Dam ci tę całą władzę i chwałę ich, ponieważ została mi przekazana, i daję ją, komu chcę. Jeśli więc Ty oddasz mi pokłon, cała ona twoja będzie [Łk 4,5–7]. Sława, popularność, władza, prestiż społeczny – to marzenia milionów ludzi. By je spełnić, gotowi są zrobić absolutnie wszystko.

 Od wieków takie cele stawiają sobie różne systemy religijne. Kłaniają się komu trzeba, aby potem inni im się kłaniali. Niestety, zdaje się, że ostatnio również niektórzy ewangeliczni chrześcijanie postawili sobie za punkt honoru zdobycie większego znaczenia w społeczeństwie. Jezus odparł tę pokusę. Żadnego kłaniania się księciu tego świata! Albowiem napisano: Panu Bogu swemu pokłon oddawać i tylko jemu będziesz służył [Łk 4,8].

 W końcu przyszła kolej na pokuszenie w sferze relacji duchowych. Potem zaprowadził go do Jerozolimy i postawił go na szczycie świątyni i rzekł do niego: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół; napisano bowiem: Aniołom swoim przykaże o tobie, aby cię strzegli, i na rękach nosić cię będą, abyś nie uraził o kamień nogi swojej [Łk 4,9–11].

 Powiedziano: Nie będziesz kusił Pana, Boga swego [Łk 4,12] – odrzekł Jezus i definitywnie przeciwstawił się także temu pomysłowi podsuwanemu przez diabła. Nie należy chwytać Boga za słowo i stawiać Go pod ścianą tylko po to, by dać wyraz wyjątkowości swojej pozycji, zaspokajając własną próżność. Niektórzy chrześcijanie myślą, że Bogu sprawiają przyjemność oczekiwaniem, że w ich wspólnocie będzie On wciąż czynił niesamowite rzeczy i udowadniał całemu światu, że właśnie oni są Jego wybrańcami i ulubieńcami.

 Jezus miał obietnicę cudownej ochrony ze strony Bożych aniołów, ale nie po to, by uprawiać szpan duchowy i robić wrażenie na ludziach, skacząc ze szczytu świątyni. Skorzystał z tej ochrony na przykład wtedy, gdy chciano Go strącić ze skały w okolicach Nazaretu. W okolicznościach proponowanych przez diabła liczenie na cudowny ratunek byłoby jawnym kuszeniem Pana Boga.

 Oto trzy dziedziny życia i służby każdego chrześcijanina; (1) osobiste potrzeby materialne, (2) miejsce i rola w społeczeństwie oraz (3) sfera życia duchowego wyrażana w społeczności Kościoła. Człowiek wierzący wciąż na nowo bywa kuszony, by swoją wiarę nakierował na zaspokajanie fizycznych potrzeb, ażeby dążył do zdobycia popularności i prestiżu w społeczeństwie oraz ażeby wciąż oczekiwał od Boga cudów i znaków w życiu Kościoła, z udziałem aniołów włącznie.

 Na podstawie Słowa Bożego Jezus pokazał, że każdej z tych pokus należy się sprzeciwić. On jest Synem Bożym. Nie było potrzeby, aby komukolwiek to wówczas udowadniać.

13 lipca, 2011

Świętość dla oka

Dziś rocznica odsłonięcia na wzgórzach nieopodal Los Angeles w Kalifornii znanego na całym świecie napisu HOLLYWOOD, co miało miejsce w dniu 13 lipca 1923 roku. Początkowo był to napis HOLLYWOODLAND, ale w trakcie renowacji w 1949 roku zdecydowano się na usunięcie czterech ostatnich liter.

 Biały, wysoki na 14 metrów i długi na 110 metrów napis ”HOLLYWOOD” oryginalnie został pomyślany jako reklama nowego osiedla na tamtejszych wzgórzach. Jednak już dawno przestał się on kojarzyć z osiedlem mieszkaniowym. Dziś The Hollywood Sign jest jednym z najbardziej sugestywnych symboli na świecie. Stanowi metaforę ambicji, sukcesu i splendoru owego olśniewającego miejsca aktywności i marzeń, zwanego Hollywood.

W przeciągu blisko dziewiećdziesięciu lat napis HOLLYWOOD miewał rozmaite czasy i wielokrotnie padał ofiarą wandalizmu. Bywało jednak, że z różnych względów także celowo na pewien czas zmieniano jego wygląd. Na przykład w 1987 roku na czas wizyty papieża Jana Pawła II w Los Angeles zakryto drugą literę L nadając mu brzmienie:  HOL YWOOD, a przez to trochę dziwny wygląd.

 Tak oto las ostrokrzewowy [ang. holly = ostrokrzew, wood = las] na kilka dni stał się lasem świętym ;) [ang. holy = święty]. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z jakąkolwiek przemianą życia mieszkańców tamtejszych wzgórz i ich uświęceniem. Był to jedynie PR–owski zabieg mający na celu przypodobanie się papieżowi.

 To dobra ilustracja zachowań i postaw wielu nowoczesnych chrześcijan. Faktycznie w głębi ich serca nie nastąpiły żadne poważniejsze zmiany. Przyczaili się, ukryli niektóre cechy swego charakteru, zamaskowali swoje słabości przybierając pozór pobożności. Nauczyli się pięknie mówić, wywołując w ludziach dobre wrażenia i zyskując sobie ich względy. Usta ich głoszą słowa wyniosłe, a dla korzyści schlebiają ludziom [Jd 1,16]. Ale daleko nie zajdą, albowiem ich głupota uwidoczni się wobec wszystkich [2Tm 3,9].

 Nikt trzeźwo myślący nawet nie pomyślał, że w 1987 roku Hollywood na dobre stało się Holywood. Wszyscy wiedzieli, że to chwilowa ściema. Czy jednak jesteśmy świadomi tego, jak wielu chrześcijan wokół nas, to zaledwie twór przejściowy, obmierzony na zrobienie na ludziach dobrego wrażenia i uzyskania jakiegoś rodzaju korzyści duchowej lub materialnej?

Na twarzy szeroki uśmiech, na ustach wielkie słowa mające świadczyć o nieprzeciętnej duchowości, a pod skórą niezmiennie dalej te same ludzkie ambicje, cielesne pobudki oraz marzenia o splendorze i sukcesie.

Świętość pozorna, praktykowana dla ludzkiego oka, długo nie potrwa. To, co chwilowo ukryte znowu wyjdzie na jaw, albowiem nie ma nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajnego, o czym by się dowiedzieć nie miano [Mt 10,26].

02 lipca, 2011

Jeśli nie chcesz uschnąć

Historia ludzkości roi się od smutnych przykładów zanikania wspaniałych idei i usychania wielu początkowo barwnych życiorysów. Może nawet osobiście znamy takich, którzy przed laty tryskali entuzjazmem, nosili w sercu wielkie marzenia i z pasją je realizowali, a dziś wyglądają jak schnące od korzenia drzewko...

Rozmyślam dziś o drzewie figowym, na którym Pan nie znalazł żadnej figi do zjedzenia. Nie mógł znaleźć – ktoś powie – bo to nie był sezon na figi! To prawda. Jednakże Jezus podszedł do tego drzewa i chciał czegoś, co nie całkiem mieściło się w granicach norm naturalnych.

Figa okazała się mało wrażliwa na to oczekiwanie Jezusa. Stała biernie, nieczuła jak drewno. Nie wzięła tego pod uwagę, że wszystko przez niego i dla niego zostało stworzone [Kol 1,16], a więc, że Syn Boży ma prawo o każdej porze mieć z niej coś więcej niż tylko same liście. Nie zachowała się zgodnie z oczekiwaniem Pana. Nie była w stanie przekroczyć swoich naturalnych zachowań – więc uschła.

To feralne drzewo figowe bardzo wymownie ilustruje duchową prawdę o potrzebie wiary. Nie chodzi tu jednak o ogólną, typową wiarę. Mamy na świecie całe miliony takich wierzących, którzy działają wyłącznie w ramach naturalnych granic i możliwości. Mamy mnóstwo chrześcijan, którzy mocno wierzą w zachód słońca pod wieczór i w zazielenienie się trawnika po deszczu.

Nie o takiej wierze mówił Jezus. W tej lekcji ewangelicznej chodzi o wiarę niezwykłą. Słowo Boże wzywa do wiary, która jest otwarta na każde wezwanie Chrystusa Pana. Bóg chce od nas gotowości do najbardziej nieracjonalnych i poza zdroworozsądkowych zachowań. Miejcie ten rodzaj ufności, który pochodzi od Boga! [Mk 11,22 w przekładzie Sterna].

Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej, i z domu ojca swego do ziemi, którą ci wskażę [1Mo 12,1]. Idź, weź sobie za żonę nierządnicę i miej z nią dzieci z nierządu [Oz 1,2]. Wyjedź na głębię i zarzućcie sieci swoje na połów [Łk 5,4]. Abraham, Ozeasz i Szymon Piotr usłyszeli wezwania całkowicie sprzeczne z ich zdrowym rozsądkiem, moralnością i logiką działania.

Jak zareagowali? Gdyby byli podobni do mnie, to z pewnością zaczęliby zgłaszać swoje "ale". Jednakże przez chmurę ich racjonalizmu przebił się ten rodzaj ufności, który pochodzi od Boga! Mistrzu, całą noc ciężko pracując, nic nie złowiliśmy; ale na Słowo twoje zarzucę sieci [Łk 5,5]. Byli gotowi zrobić nawet to, co się kłóciło się z ich sposobem myślenia i życiowym doświadczeniem.

Oto tajemnica żywej wiary! Wspomniani mężowie Boży z upływem lat nie zmarnieli i nie zgnuśnieli. Gotowość do posłuszeństwa Bogu we wszystkim zapewniła im świeżość i dalszy rozwój duchowy. Tylko w ten sposób można doświadczać obfitości życia! Kto tej prawdy nie uchwyci i nie zacznie zgodnie z nią postępować, ten wkrótce uschnie jak figowe drzewo.

Ja tam nie zamierzam usychać. Chcę żyć! Nie będę się więc upierał przy swoich racjach. Nie będę Bogu wyznaczał pory, w której On może ode mnie zażądać tego lub owego. W oddaniu i posłuszeństwie Bogu nie postawię żadnych granic tzw. zdrowego rozsądku.

Jezus ma prawo wezwać mnie do najbardziej ryzykownych i niekonwencjonalnych zachowań. Do czegokolwiek pobudzi mnie Duch Święty, to postaram się niezwłocznie wykonać. Podejmę się każdego, choćby nie wiem jak karkołomnego zajęcia. Nawet wybiorę się z motyką na słońce – jeśli tylko Pan zechce, abym tak zrobił.

Miejcie wiarę Boga! - dosłownie wezwał Jezus swoich uczniów. Modlę się o taki rodzaj ufności, która pochodzi od Boga.

01 lipca, 2011

Układy do rozwiązania

Dziś rocznica rozwiązania Układu Warszawskiego (pełna nazwa: Układ o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej). Był to sojusz polityczno-wojskowy państw Europy Środkowo – Wschodniej, zawiązany pod wpływem Związku Radzieckiego w reakcji na militaryzację Niemiec Zachodnich i włączenie ich w struktury NATO.

 W skład Układu Warszawskiego weszły wszystkie państwa socjalistyczne ówczesnej Europy poza Jugosławią. Podpisano go 14 maja 1955 roku w Warszawie, stąd jego skrócona nazwa. Członkowie Układu Warszawskiego mieli bronić się wspólnie w przypadku ataku na którekolwiek z państw-sygnatariuszy. Potencjalnym przeciwnikiem był powstały w 1949 roku pakt NATO.

 Naczelnym Dowódcą Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego był marszałek Armii Radzieckiej, który jednocześnie pełnił funkcję I zastępcy ministra obrony ZSRR. Pod koniec swego istnienia UW dysponował siłą 3,5 mln żołnierzy, 60 tys. czołgów, 70 tys. transporterów opancerzonych i blisko 8 tys. samolotów bojowych. Polska stanowiła drugą co do wielkości składową siłę militarną Układu.

 Po przemianach w latach 1989–1990 państwa członkowskie podjęły decyzję o zaprzestaniu współpracy wojskowej w ramach Układu podpisując 25 lutego 1991 roku w Budapeszcie stosowną umowę a 1 lipca 1991 roku w Pradze rozwiązano struktury polityczne, co oznaczało ostateczną likwidację Układu Warszawskiego.

 Nieraz tak bywa, że stajemy się częścią układu, który albo w ogóle nigdy nie powinien powstawać, bo jest zły, albo też na dłuższą metę nie ma racji bytu. Wczoraj czytałem w Biblii o królu judzkim Jehoszafacie, który wszedł w zły układ z odstępczym królem Achabem.

 Gdy Jehoszafat doszedł do wielkiego bogactwa i znaczenia, spowinowacił się z Achabem. Po kilku latach wstąpił do Achaba do Samarii i wtedy Achab kazał dla niego i jego świty zabić wiele owiec i bydła i namówił go do wyprawy przeciwko Ramot Gileadzkiemu. Achab, król izraelski, rzekł do Jehoszafata, króla judzkiego: Czy ruszysz ze mną pod Ramot Gileadzkie? A on mu odpowiedział: Ja zrobię, co ty zrobisz, a co zrobi twój lud, zrobi mój lud; pójdziemy z tobą na wojnę [2Kn 18,1–3].

 Ten układ nie podobał się Bogu. Król judzki nie powinien się weń wdawać, a jeśli już związał się pochopnie danym słowem, to czym prędzej powinien się z niego wycofać, gdy usłyszał słowa proroka Micheasza [zobacz: 2Kn 18,16–27]. Jednakże Jehoszafat zlekceważył Słowo Boże i pozostał w sojuszu z bezbożnym królem.

 Gdy Jehoszafat, król judzki, powrócił cało do swego domu do Jeruzalemu, stanął przed nim jasnowidz Jehu, syn Chananiego, i rzekł do króla Jehoszafata: Czy musiałeś pomagać bezbożnemu i okazywać miłość tym, którzy nienawidzą Pana? Przez to ciąży na tobie gniew Pana [2Kn 19,1–2].

 Biblia ostrzega ludzi wierzących przed szeregiem złych układów, takich jak na przykład małżeństwo z osobą nie odrodzoną z Ducha Świętego, twórczość artystyczna wespół z ludźmi niewierzącymi w Pana Jezusa Chrystusa, wiązanie się sojuszem ze wspólnotami wyznaniowymi, w których nie dba się o zdrową naukę czy też zakładanie spółki biznesowej z człowiekiem bezbożnym. Jeżeli mówią: Chodź z nami! [...] Zwiąż swój los z naszym, wszyscy będziemy mieli jedną kiesę. Synu mój, nie idź z nimi ich drogą, wstrzymaj swoją nogę od ich ścieżki! [Prz 1,11–15].

 Są układy, jak np. związek małżeński, od których nie ma odwrotu. Pozostałym zaś mówię ja, nie Pan: Jeśli jakiś brat ma żonę pogankę, a ta zgadza się na współżycie z nim, niech się z nią nie rozwodzi; i żona, która ma męża poganina, a ten zgadza się na współżycie z nią, niech się z nim nie rozwodzi [1Ko 7,12-13]. Wierzący powinien się wywiązywać z danego słowa, chyba że któregoś dnia niewierzący zażąda rozwodu. A jeśli poganin chce się rozwieść, niechże się rozwiedzie; w takich przypadkach brat czy siostra nie są niewolniczo związani, gdyż do pokoju powołał was Bóg [1Ko 7,15].

Jest jednak wiele takich sytuacji, gdy uczeń Jezusa powinien zająć biblijne stanowisko i wyjść z duchowo niejasnych układów. Lepiej narazić się, ponieść materialną stratę, ale rozwiązać zły układ, niż tkwić w nim i ponieść w końcu niepowetowane straty duchowe.

 Jeżeli związany jesteś przez słowa swoich ust, schwytany przez własną mowę, uczyń to, synu mój, abyś znowu był wolny, gdyż jesteś w ręku swego bliźniego! Idź śpiesznie i nalegaj na swego bliźniego, nie daj zasnąć swoim oczom i nie pozwól, aby się zdrzemnęły twoje powieki! Wyrwij się jak gazela z sieci i jak ptak z ręki ptasznika [Prz 6,2–5].

Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? Albo jaka zgoda między Chrystusem a Belialem, albo co za dział ma wierzący z niewierzącym?  Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg: Zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich, i będę Bogiem ich, a oni będą ludem moim. Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie; A ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący [2Ko 6,14-18].

Przemiany duchowe w życiu człowieka zazwyczaj potrzebują szeregu zmian organizacyjnych. Pojawiają się nowe sojusze i przyjaźnie, podczas gdy stare układy wygasają. Nowe wypiera to, co okazało się złe. Zacieśnianie więzi z Jezusem domaga się zerwania z dotychczasową doktryną, samowolą i bezbożnym stylem życia.

W okrągłą rocznicę rozwiązania Układu Warszawskiego zastanówmy się, które z wiążących nas układów powinny znaleźć się na liście do rychłego rozwiązania.