30 czerwca, 2010

O stosunku do opozycji

Na okoliczność zaostrzającej się kampanii prezydenckiej pozwolę sobie dziś wspomnieć pewne mroczne wydarzenie dokładnie sprzed siedemdziesięciu sześciu lat. Otóż w nocy z 29 na 30 czerwca 1934 roku w Niemczech została przeprowadzona akcja pod nazwą "Noc długich noży" (niem. Nacht der langen Messer), polegająca na schwytaniu i wymordowania przeciwników Adolfa Hitlera.

 Najogólniej rzecz ujmując, chodziło o to, że 2,5 milionowa organizacja zwana Oddziały Szturmowe (niem. Sturmabteilung, w skrócie SA) pod przywództwem Ernsta Röhma zaczęła być postrzegana jako opozycja w stosunku do politycznego kursu Hitlera i taką w rzeczywistości była.

Władza Röhma i jego paramilitarna organizacja spędzały sen z powiek jego rywalom, popierającym Hitlera. Sfabrykowano więc dowody na to, że Francja zapłaciła Röhmowi 12 milionów marek niemieckich za próbę obalenia Hitlera. Himmler organizujący już własną jednostkę paramilitarną SS (Schutzstaffel), zaprezentował te "dowody" Hitlerowi, rozpalając w nim podejrzenie, że Röhm chciał użyć SA, by wprowadzić ten plan w życie. Wódz zareagował natychmiast.

 Tej tragicznej nocy SS i wojsko zajęły główną siedzibę dowództwa SA i aresztowały Ernsta Röhma. W następnych godzinach zatrzymano również innych przywódców SA. Wielu z nich zostało rozstrzelanych na miejscu. Z początku wydawało się, że Hitler zamierza ułaskawić Röhma, ale w końcu zdecydował i o jego egzekucji. Oficjalnie mówi się o siedemdziesięciu siedmiu zabitych w Noc długich noży, choć mogło ich być nawet czterysta. Tak oto rozprawiono się z opozycją w nazistowskich Niemczech.

 Na szczęście żyjemy w innym kraju i w innych czasach. Zastanawiam się jednak, jak postąpiliby rywale stojący na przeciwleglych biegunach kampanii prezydenckiej, gdyby znajdowali się w tamtych okolicznościach i mieli władzę podobną do tej, jaką miał Hitler? Czy padające dziś słowa o ostrej walce i "pójściu na noże" nie nabrałyby bardziej realnych kształtów?

 Jeszcze bardziej niepokoi mnie nastawienie do ludzi myślących inaczej w środowisku kościelnym. Czyż nie jest dziwne, że apostoł Paweł był w większym niebezpieczeństwie od strony religijnych Żydów, niż od rzymskiego okupanta? Czy w przypadku uzyskania większej władzy i pewności całkowitego uniknięcia konsekwencji jakichkolwiek posunięć, niechęć do braci myślących inaczej pozostałaby w nas na cywilizowanym poziomie, czy także zaowocowałaby bardziej radykalnymi rozwiązaniami?

 Jezus uświadomił nam, że noszenie w sercu złych emocji przeciwko bliźniemu jest bardzo niebezpieczne i w konsekwencji prowadzi do złego postępowania. Słyszeliście, iż powiedziano przodkom: Nie będziesz zabijał, a kto by zabił, pójdzie pod sąd. A Ja wam powiadam, że każdy, kto się gniewa na brata swego, pójdzie pod sąd [Mt 5,21–22].

 Gdy kogoś nie lubimy, ustawicznie gniewamy się i całymi dniami pielęgnujemy złe myśli o nim, to nieświadomie w sferze duchowej stajemy się jego zabójcą. Nawiasem mówiąc, wielu nie wyrządziło fizycznej krzywdy swoim oponentom tylko dlatego, że powstrzymuje ich lęk przed konsekwencjami. Fanatycy narodowego socjalizmu w Niemczech w 1934 roku już tej obawy nie mieli, urządzili więc swoim adwersarzom Noc długich noży.

 Gniewajcie się, lecz nie grzeszcie; niech słońce nie zachodzi nad gniewem waszym, nie dawajcie diabłu przystępu [Ef 4,26–27]. Pamiętajmy, że osoby myślące inaczej nim my, niezmiennie są naszymi bliźnimi i mają prawo być inne. A jeśli do tego są naszymi braćmi w Chrystusie, to z naszej strony szczególnie mają prawo spodziewać się zrozumienia i wspaniałomyślności, a nie długiego noża.

29 czerwca, 2010

Na ratunek tonącym

29 czerwca w Polsce obchodzony jest Dzień Ratownika WOPR - święto ratowników Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Data ma związek z obchodzonym właśnie w tym czasie Dniem św. Piotra, który wg tradycji kościoła katolickiego jest patronem m.in. ratowników wodnych.

 Korzenie ratownictwa wodnego sięgają głęboko w przeszłość. Pierwszą w świecie organizacją powołaną w tym celu było "Towarzystwo Ratowania Ludzi Utopionych" założone w 1767 roku w Amsterdamie. Za narodziny ratownictwa wodnego na ziemiach polskich uznaje się powstanie w 1898 roku Cesarskiego Towarzystwa Ratowania Tonących w Kaliszu.

 O faktycznym, przemyślanym rozwoju Ratownictwa Wodnego w Polsce można mówić dopiero po 1958 roku. Wtedy właśnie pojawiła się publikacja z zakresu ratownictwa autorstwa Mieczysława Witkowskiego z Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i zorganizowany został pierwszy kurs instruktorów Ratownictwa Wodnego w Katowicach. Rozpoczęto także monitorowanie liczby utonięć.

 Okazało się, że w samym 1959 roku utonęły w Polsce aż 1133 osoby. Rodziło to potrzebę stworzenia zorganizowanej służby ratowniczej. W dniu 11 kwietnia 1962 roku Przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki wydał zarządzenie powołujące Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe jako organizację regulaminową, ustalając jednocześnie tymczasowy jej regulamin.

 Kluczem do niesienia skutecznego ratunku ludziom tonącym jest osoba ratownika. Jego umiejętności, odwagi i poświęcenia nie można zastąpić nawet najlepszym sprzętem. Podziwiam tych ludzi. Od roku 2005 każdy nowy ratownik WOPR składa następujące ślubowanie:

 "Ja, ratownik Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, przyjmuję za swoje godło niebieski krzyż i złotą kotwicę. Ślubuję, dopóki zdrów będę i sił mi wystarczy, bez względu na warunki: rzetelnie wypełniać obowiązki ratownika WOPR, ratować osoby, którym zagraża niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia na wodach, dbać o sprawność i doskonalić umiejętności ratownika WOPR, wszelką wiedzą i doświadczeniem wytrwale przyczyniać się do poprawy bezpieczeństwa na polskich wodach".

Obraz ratownika obserwującego kąpielisko i ruszającego na ratunek osobom tonącym, przywodzi mi na myśl następujący fragment Pisma Świętego: Bracia moi, jeśli kto spośród was zboczy od prawdy, a ktoś go nawróci, niech wie, że ten, kto nawróci grzesznika z błędnej drogi jego, wybawi duszę jego od śmierci i zakryje mnóstwo grzechów [Jk 5,19–20].

 Każdego dnia kolejne osoby tracą zdolność panowania nad swoim postępowaniem, są wciągane w złe towarzystwo, kuszone, namawiane do odstępstwa. Bez Boga na świecie szamocą się w topielisku złych wpływów i emocji. Wakacje są szczególnie niebezpieczne pod tym względem. Kto im pomoże? Czy Bóg ma kogo posłać im na ratunek?

 Chcę być ratownikiem dusz. Zgłaszam się na ochotnika.

28 czerwca, 2010

Dobry początek wakacji

Za oknem mojego gabinetu przepiękna pogoda; bezchmurne niebo, delikatny wiaterek , 22 stopnie Celsjusza w cieniu. Nawet w mieście przyroda aż kipi życiem. Cały wczorajszy dzień, od rana do wieczora, spędziłem w towarzystwie ludzi wierzących. Upatruję w tym dla siebie wartość niezwykłą. Mam też inne powody do radości.

 Kilka dni temu moja córka na piątkę z wyróżnieniem obroniła tytuł licencjata z socjologii na Uniwersytecie Gdańskim. Przed chwilą otrzymałem wiadomość, że mój syn studiujący równolegle na dwóch kierunkach dziennych w Warszawie, zdał tegoroczny ostatni egzamin z filozofii religii i zakończył właśnie 4. rok studiów ze średnią bliską 5.0 na obydwu kierunkach.

 Mało tego. Wczoraj wieczorem byłem świadkiem niezwykłej modlitwy. Czterdziestoletnia kobieta, która od jakiegoś czasu zaczęła zaglądać na nasze nabożeństwa, w jej Dniu Urodzin wyznała Jezusowi swoje grzechy, zaprosiła Go do swojego serca i powierzyła Mu swoje życie prosząc, aby Jezus Chrystus od tej chwili stał się jej Zbawicielem i Panem.

 Sam od lat wierzę w Pana Jezusa Chrystusa i noszę w sercu pewność zbawienia. Dzięki temu, choćbym nagle, już dziś miał odejść z tego świata, to niczego bym nie stracił, a tylko odniósł same korzyści. Faktycznie w takim momencie rozpocznie się przecież największa przygoda mojego życia wiecznego! Cieszę się, że kolejna osoba z łaski Bożej dołączyła do grona usprawiedliwionych przez Chrystusa, a ja mogłem jej w tym towarzyszyć.

Z radością stwierdzam więc, że mam całkiem dobry początek wakacji. Tym lepszy, że już za dwa tygodnie wyruszam w gronie kilkudziesięciu osób na tygodniowe wczasy naszej wspólnoty w Puszczy Noteckiej. Fala przyjemności mnie zalewa, gdy pomyślę, że przez cały tydzień nieustannie będę w gronie najbliższych mi braci i sióstr. To dla mnie cenniejsze, niż podróż dookoła świata w pojedynkę.

 Dobrze jest żyć w społeczności z Bogiem. Zdaje się, że rozumiem, dlaczego Dawid napisał: Rzekłem do Pana: Tyś Panem moim, nie ma dla mnie dobra poza tobą. Do świętych zaś, którzy są na ziemi: To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie [Ps 16,2–3].

24 czerwca, 2010

Z takiej mieszanki nic dobrego nie będzie

Mamy za sobą tegoroczną Noc Świętojańską, dawniej zwaną też Nocą Kupały, Kupalnocką, Sobótką lub Sobótkami, czyli słowiańskie święto związane z letnim przesileniem Słońca, obchodzone w najkrótszą noc w roku, przeważnie z 23 na 24 czerwca.

 Noc Świętojańska – to faktycznie pogańskie święto ognia, wody, słońca i księżyca, urodzaju, płodności, radości i miłości - obchodzone na obszarach zamieszkiwanych przez ludy słowiańskie, bałtyjskie, germańskie, celtyckie i ugrofińskie, korzeniami sięgające mroków przeszłości i prapoczątków kultury tych ludów.

 Chrystianizacja Europy napotkała także w tej kwestii na poważną przeszkodę. Było to jedno z najradośniejszych świąt słowiańskich, a ludzie niechętnie rezygnują z radości. Sobótkowe zwyczaje były więc kultywowane pomimo chrystianizacji. Kościół po równie zaciekłej, co bezskutecznej walce adaptował w końcu to święto, początkowo próbując powiązać je z Zielonymi Świątkami, później nadając mu nowego patrona, nazwę i nowe znaczenie rytuałom. Kupałę w X wieku zastąpiono świętym chrześcijańskim, obierając za patrona św. Jana Chrzciciela.

 Tak więc nakazem Kościoła bujna Noc Kupały, kojarzona z czarami i zmysłową zabawą, zmieniła się w powściągliwą Noc Świętojańską. Mimo chrześcijańskiej otoczki i upływu wieków, w ludzkiej pamięci przetrwała jednak jako magiczna Noc Kupały. W Polsce nie jest ona aż tak bardzo popularna, chociaż odradzające się pogaństwo robi swoje. W Finlandii natomiast noc świętojańska jest jednym z najważniejszych świąt w kalendarzu, na Łotwie jest nawet świętem państwowym. Także na Litwie dzień 24 czerwca od 2005 roku jest dniem wolny od pracy.

Przypomnijmy, że Bóg formując wpośród narodów świata swój naród wybrany, jednoznacznie określił dla niego stosunek do pogańskich obyczajów, kultywowanych przez owe narody: Nie czyńcie tak, jak się czyni w ziemi egipskiej, w której mieszkaliście. Nie czyńcie też tak, jak się czyni w ziemi kanaanejskiej, do której was prowadzę. Nie postępujcie według ich obyczajów [3Mo 18,3]. Wkraczając do Ziemi Obiecanej mieli obowiązek zniszczenia wszelkich śladów tamtejszych wierzeń pogańskich.

 Słuchajcie słowa tego, które Pan mówi do was, domu Izraela! Tak mówi Pan: Nie wdrażajcie się w zwyczaje narodów, nie lękajcie się znaków niebieskich, chociaż narody się ich lękają! Gdyż bóstwa ludów są marnością. Są dziełem rąk rzemieślnika pracującego dłutem w drzewie, ściętym w lesie, które przyozdabiają srebrem i złotem, umacniają gwoździami i młotami, aby się nie chwiało. Są jak straszak na polu ogórkowym, nie mówią, trzeba je nosić, bo nie mogą chodzić. Nie bójcie się ich, bo nie mogą szkodzić, lecz nie mogą też nic dobrego uczynić [Jr 10,1–5].

 Z samym przyjęciem powyższej prawdy o pogańskich bóstwach raczej nie było i nie ma większego problemu. Opór pojawia się w związku z atrakcyjnością pogańskich zwyczajów i obrzędów. Schrystianizowani na siłę ludzie, nie przeżywszy żadnej pokuty, żadnego nowego narodzenia, lubują się w zmysłowych rytuałach i obyczajach. Pomimo formalnego przyjęcia chrześcijaństwa, nadal mają te same ciągotki.

 Odradzające się w rzekomo chrześcijańskiej Europie pogaństwo odwołuje się do naturalnych, zmysłowych upodobań człowieka. Dlaczego powrót starosłowiańskich świąt jest możliwy? Ponieważ Europejczycy w swej znakomitej większości nie kierują się Słowem Bożym, a własnymi upodobaniami. Są duchowo nieodrodzeni.

 Jedne z ostatnich słów Biblii brzmią następująco: Kto czyni nieprawość, niech nadal czyni nieprawość, a kto brudny, niech nadal się brudzi, lecz kto sprawiedliwy, niech nadal czyni sprawiedliwość, a kto święty, niech nadal się uświęca. Oto przyjdę wkrótce, a zapłata moja jest ze mną, by oddać każdemu według jego uczynku [Obj 22,11–12].

 Trzeba się określić! A jeśliby się wam wydawało, że źle jest służyć Panu, to wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć: czy bogom, którym służyli wasi ojcowie, gdy byli za Rzeką, czy też bogom amorejskim, w których ziemi teraz mieszkacie. Lecz ja i dom mój służyć będziemy Panu [Joz 24,15].

 Niechże ta polaryzacja staje się coraz wyraźniejsza!

23 czerwca, 2010

Czcij ojca swego...

W Dniu Ojca mam dziś kilka biblijnych myśli ważnych dla dzieci w każdym wieku. Nabierają one tym większego znaczenia, że z roku na rok obserwujemy, jak w społeczeństwie zanika szacunek i respekt dzieci do rodziców.

 Coraz częściej bywa, że dzieci są lepiej wykształcone, bardziej zorientowane społecznie, więcej zarabiają i piastują wyższe stanowiska niż ich ojcowie. Ten stan rzeczy mimowolnie może zacierać w nich cześć dla ojca, zwłaszcza że środowiska rówieśnicze nierzadko uważają ją za wstydliwy anachronizm.

Wezwanie piątego przykazania Dekalogu nie pozostawia jednak żadnych wątpliwości, że cześć dla rodziców nie tylko nie jest uwarunkowana ich pozycją społeczną, ale też przesądza o długości i jakości życia dzieci: Czcij ojca twego i matkę twoją, jak ci rozkazał Pan, twój Bóg, aby długo trwały twoje dni i aby ci się dobrze działo w ziemi, którą Pan, twój Bóg, ci daje [5Mo 5,16]. Mało kto bierze dziś te słowa pod uwagę. Pewność siebie dorastających dzieci sprawia, że czasem całkowicie bagatelizują Słowo Boże w tym względzie.

Naturalną chęć uwolnienia się od obowiązku czci dla ojca i matki skrzętnie wykorzystywali duchowni Izraela, aby część dóbr materialnych należnych rodzicom, przekierować na konto świątyni. Spotkało się to z ostrą reakcją Jezusa: Wszak Bóg powiedział: Czcij ojca i matkę, oraz: Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech poniesie śmierć. A wy powiadacie: Ktokolwiek by rzekł ojcu lub matce: To, co się ode mnie jako pomoc należy, jest darem na ofiarę, nie musi czcić ani ojca swego, ani matki swojej; tak to unieważniliście słowo Boże przez naukę swoją [Mt 15,4–6]. Złożenie daru na rzecz świątyni było o wiele wygodniejsze od praktycznego pomagania starym rodzicom, a przy tym dawało poczucie wspierania tzw. celów wyższych.

Powyższy grzech może dziś popełniać także bardzo zajęty pastor, kaznodzieja, działacz społeczny lub artysta, choćby w ten sposób, że z powodu oddania się celom wyższym nie znajduje już czasu na kontakty z własnym ojcem i matką.

Okazywanie czci ojcu ma oczywiście różne oblicze na poszczególnych etapach życia dziecka. Zanim osiągnie pełnoletniość, wyrażą ją poprzez posłuszeństwo: Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom swoim w Panu, bo to rzecz słuszna. Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi [Ef 6,1–3]. Dorosłe dziecko cześć ojcu wyraża już inaczej. Między innymi poprzez to, że nie zapomina o nim, poświęcając mu trochę swojego choćby najcenniejszego czasu i okazując zainteresowanie jego dalszym losem.

Wszystkim ojcom życzę dzieci posłusznych Słowu Bożemu...

22 czerwca, 2010

Szczerych przyjaciół i współpracowników!

22 czerwca – to od 1941 roku data ważnego wydarzenia, zapisanego w historii jako Plan Barbarossa. Tego dnia hitlerowskie Niemcy zaatakowały sowiecki Związek Radziecki.

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo w tamtych latach Niemcy napadli kolejno na różne państwa, gdyby nie to, że w tym przypadku zaatakowali swego sojusznika. Od 1939 roku bowiem hitlerowcy i sowieci byli związani paktem Ribbentrop – Mołotow, w którym zobowiązali się do współdziałania, a już na pewno do powstrzymania się od wzajemnej agresji.

Nieszczerość zawartego między nimi paktu ujawniła się w operacji Barbarossa, a gdyby wziąć jeszcze pod uwagę teorię Wiktora Suworowa, że atak wojsk niemieckich z dnia 22 czerwca 1941 roku wyprzedzał zaledwie o kilka tygodni planowany atak sił radzieckich na III Rzeszę, to mielibyśmy obraz całkowicie fałszywego sojuszu Hitlera ze Stalinem.

Abstrahując zupełnie od politycznej i moralnej strony tego wydarzenia i nie wdając się w jego szczegóły, niech to zdumiewające spostrzeżenie na temat świadomej nieszczerości między sowietami i niemieckimi nazistami, posłuży nam dzisiaj jako przyczynek do refleksji nad szczerością naszych osobistych deklaracji w relacjach z bliźnimi.

Mój przyjaciel opowiadał mi niedawno, jak jego wspólnik od interesów zawodowych przez parę lat knuł przeciwko niemu intrygę, skrywając to za parawanem pozornej troski o wspólne dobro, a nawet udawanego zainteresowania Biblią i rozmów o Bogu. Teraz stało się jasne, że w tym czasie nie tylko go okradał, ale też wrabiał w inne niestworzone rzeczy.

 To rzeczywiście wielka przykrość dowiedzieć się, że zostaliśmy oszukani przez człowieka, któremu ufaliśmy. Dawid wyraził ją następująco: Bo to nie wróg mnie lży – co mógłbym znieść – nie przeciwnik mój wynosi się nade mnie – mógłbym się przed nim ukryć – ale ty, człowiek równy mnie, powiernik mój i przyjaciel, z którym mieliśmy wspólne słodkie tajemnice, do domu Bożego chodziliśmy w tłumie [Ps 55,13–15]. Nieraz tak bywa, że sojusznik przeradza się w zaciekłego wroga i bardzo ciężko jest to znosić.

 Szczególnie obrzydliwie wyglądają jednak relacje, gdy obydwie strony są nieszczere, gdy każdy prowadzi jakiegoś rodzaju grę. Jednak śmiem wierzyć, że prawdziwy chrześcijanin nigdy w takim układzie się nie znajdzie, bo nawet jeżeli stanie się ofiarą intrygi nieszczerych przyjaciół, sam zawsze jest szczery i w jego sercu nie ma żadnego podstępu.

 Śmiało mogę więc braciom i siostrom w Panu, ku ostrzeżeniu przed wchodzeniem w fałszywe sojusze, zadedykować dziś następujący fragment Pisma: Ten, kto nienawidzi, udaje wargami innego, lecz w sercu knuje podstęp; nie wierz mu, choć odzywa się miłym głosem, gdyż siedem obrzydliwości jest w jego sercu [Prz 26,24–25].

Szczerych przyjaciół i współpracowników życzę!

21 czerwca, 2010

Róbcie muzykę!

Dziś Święto Muzyki (ang. World Music Day) – cykliczna impreza odbywająca się na całym świecie 21 czerwca, czyli pierwszego dnia lata.

Zainicjowane przez francuskiego kompozytora polskiego pochodzenia, Marcela Landowskiego, święto muzyki miało swoją premierę 21 czerwca 1982 roku nad Sekwaną. Oryginalna nazwa święta w języku francuskim, "Fête de la Musique" jest grą słów, tzw. homofonem wyrażenia "Faites de la musique!" (co po polsku znaczy - Róbcie muzykę!), które stało się przewodnim zawołaniem do praktycznego uczestnictwa w tej imprezie.

Święto Muzyki promuje ją w dwojaki sposób. Zgodnie ze swoim oryginalnym hasłem ("Róbcie muzykę!") zachęca muzyków do spontanicznego wyrażenia się na ulicach miast i w miejscach publicznych, a dzięki darmowym występom amatorów i profesjonalistów, daje szerokiej publiczności dostęp do muzyki każdego rodzaju i stylu.

Wprawdzie w Polsce Święto Muzyki póki co nie przyjęło się za bardzo, ale jest wydarzeniem naprawdę międzynarodowym, obchodzonym w ponad 300 miastach, 100 krajach i na 5 kontynentach.

Nie jestem muzykiem, więc nie mam pojęcia o tym, jak muzykę robić. Zauważam jednak i doceniam jej rolę w codziennym życiu. Wiem też z Biblii, że muzyka bardzo często towarzyszyła człowiekowi w rozmaitych sytuacjach, wyrażając także jego relacje z Bogiem.

Harmonia dźwięków jest miła dla zmysłów i budująca dla duszy. W żywym kościele pełno jest muzyki i śpiewu. Nie tworzą jej jednak podchmieleni muzycy, którzy bez kilku choćby promili na nic nie mają ochoty. Pismo Święte wzywa: ale bądźcie pełni Ducha, rozmawiając z sobą przez psalmy i hymny, i pieśni duchowne, śpiewając i grając w sercu swoim Panu, dziękując zawsze za wszystko Bogu i Ojcu w imieniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa [Ef 5,18–20].

Nieodrodzeni duchowo kompozytorzy tworzą muzykę, która z reguły nie ma na celu oddawania chwały Bogu. Ich muzyka nie uwielbia Boga, bo nie jest inspirowana przez Ducha Świętego. Dlatego może dziwić, że w wielu współczesnych społecznościach chrześcijańskich niedzielne uwielbianie coraz częściej rozpoczyna się od wykonania jakiegoś świeckiego utworu ;)

Po co ten ukłon w stronę świata? Mamy przecież wielu utalentowanych muzyków i kompozytorów miłujących Pana Jezusa i pełnych Ducha Świętego. Mamy bogatą spuściznę muzyczną minionych pokoleń chrześcijan. Korzystajmy z tych źródeł i wciąż twórzmy nowe dzieła muzyczne! Z głębi serca śpiewajmy i grajmy Panu!

20 czerwca, 2010

Szczęście napełnionych Duchem Świętym

Według angielskiego psychologa Cliff'a Arnall'a dziś następuje roczna kumulacja czynników składających się na poczucie ludzkiego szczęścia, takich jak: częstotliwość wychodzenia z domu (O), kontakt z naturą (N), relacje ze znajomymi i sąsiadami (S), miłe wspomnienia z dzieciństwa [Cpm), średnia temperatura powietrza (T) oraz plany wakacyjne (He).

 Cliff Arnall uważa, że 20 czerwca wszystkie wymienione elementy łączą się według wzoru: O + (NxS) + Cpm/T + He, co właśnie ten dzień czyni najszczęśliwszym dniem w roku.

 Z pewnością w tym wzorze błogostanu kryje się wiele prawdy o typowym poczuciu ludzkiego szczęścia. Długie czerwcowe dni, perspektywa zbliżających się wakacji, ożywające w nas wspomnienia z dzieciństwa – takie rzeczy najnormalniej w świecie poprawiają nastrój. Jednak od czasu, gdy zostałem napełniony Duchem Świętym, moje nastroje i cele życiowe uległy rewolucyjnym wręcz przeobrażeniom.

 Trwający właśnie w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku weekend biblijny w dniu wczorajszym dał mi okazję do ponownego ustawienia ostrości na sprawach, które przesądzają o tym, że moje życie naprawdę jest spełnione i szczęśliwe. Chodzi o przejawienie się we mnie drugiego publicznego życia Jezusa Chrystusa.

Przypomnijmy, że gdy na Jezusa zstąpił Duch Święty, oznaczało to rozpoczęcie Jego publicznego życia i służby. Duch Święty w niezwykły sposób poprowadził Jezusa do celu, dla którego przyszedł On na ten świat. Jezus zaczął mówić rzeczy, których nikt wcześniej nie słyszał z Jego ust i chodzić do miejsc, gdzie wcześniej nie bywał.

Znany wcześniej przez trzydzieści lat jako syn cieśli, za sprawą Ducha Świętego przeobraził się w Mesjasza, który wzywał do upamiętania, ogłaszał nadejście Królestwa Bożego, uzdrawiał, nauczał, wypędzał demony, zmarł na krzyżu za grzech świata, zmartwychwstał, wstąpił do nieba i zasiadł na prawicy Ojca.

 Napełnienie Duchem Świętym sprawia, że każdy, kto prawdziwie narodził się na nowo z Ducha Świętego, kto jest cząstką Kościoła – Ciała Chrystusa na ziemi – rusza w ślady publicznego życia i służby Jezusa!

Dzięki napełnieniu Duchem Świętym moim pokarmem jest teraz poznawanie Jezusa i pełnienie woli Ojca. Błogosławieństwem mojego życia stało się cierpienie i prześladowanie ze względu na Jezusa. Moim szczęściem jest to, że mogę zapierać się samego siebie i codziennie brać swój krzyż. W świetle Biblii dla człowieka napełnionego Duchem Świętym największym szczęściem byłoby oddanie życia z powodu wiary w Chrystusa.

 Jednym słowem, to co w odbiorze naturalnych zmysłów wygląda raczej na brak szczęścia, powodzenia i sukcesu – za sprawą Ducha Świętego owocuje we mnie niezwykłym błogostanem. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,14].

 Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie [Ga 2,20]. Dodajmy, że nikogo, w kim Bóg zobaczy charakter i życie Syna Bożego, nie ominie nagroda życia wiecznego!

 Formuła mojego szczęścia została określona przez życie Jezusa napełnionego Duchem Świętym. Nie wzór Cliff'a Arnall'a lecz odzwierciedlenie w moim życiu publicznego życia Chrystusa na ziemi czyni mnie człowiekiem najszczęśliwszym na świecie.

18 czerwca, 2010

Dlaczego tak hałaśliwie?

Wielu z nas irytuje uciążliwy hałas panujący na mundialowych stadionach RPA. Afrykańskie trąbki wuwuzele, brzmiące jak zwielokrotnione brzęczenie roju pszczół, mogą doprowadzić do frustracji. Jedna wuwuzela wydaje dźwięk o natężeniu 120 decybeli, czyli jest głośniejsza niż piła tarczowa.

 Czyż jednak podobnej porcji decybeli nie serwujemy sobie podczas chrześcijańskich zgromadzeń? Skąd wziął się ten zwyczaj? Czy taka jest potrzeba naszych dusz umęczonych codzienną bieganiną? Czyżby taki  wzorzec zgiełkliwych nabożeństw pozostawili nam nasi poprzednicy w wierze?

Nie. Moi ojcowie w wierze stali na straży godności chrześcijańskiego zgromadzenia. Pamiętam, jak swego czasu śp. pastor Sergiusz Waszkiewicz zwrócił się do jednej bardzo hałaśliwie modlącej się kobiety: "Siostro, podejdź do Boga bliżej, to nie będziesz musiała aż tak bardzo krzyczeć". Cóż tedy, bracia? Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu [1Ko 14,26] ... a wszystko niech się odbywa godnie i w porządku [1Ko 14,33].

 Nadmierny hałas jest szkodliwy. Coraz więcej mundialowych widzów skarży się na ból głowy i szmery w uszach. Hałas nie tylko negatywnie wpływa na zdrowie ale także utrudnia komunikację. Czytałem, że kapitan reprezentacji Argentyny, Javier Mascherano, użalał się, że z powodu dźwięku wuwuzeli w trakcie meczu z Nigerią nie mógł się porozumieć ze swymi kolegami.

Są oczywiście takie miejsca, gdzie komunikacja interpersonalna wcale nie jest potrzebna, ale chrześcijańskie nabożeństwo w całości jest przecież wzajemną rozmową z Bogiem i ludźmi.

 Pamiętam jak swego czasu w trakcie międzyzborowego nabożeństwa zostałem wraz z innymi pastorami wywołany do przodu, by osobom z rozmaitymi potrzebami posługiwać modlitwą. Zachodziła oczywista konieczność, by z każdą kolejną osobą ustalić przyczynę jej wyjścia do przodu i temat modlitwy. Niestety usługująca wówczas grupa muzyczna robiła tak wielki hałas, że moje zmysły odbierały jej ryczące głośniki jako przeszkodę, a nie jako wsparcie w tej modlitwie. Wzajemnie musieliśmy wydzierać się do siebie, a i tak nie za bardzo było wiadomo, o co chodzi. Byłem wewnętrznie zdruzgotany. W rezultacie tamtego doświadczenia postanowiłem sobie, że już nigdy nie dam się wmanewrować w coś takiego.

 Było i jest dla mnie zrozumiałe, że wrzaskliwa muzyka, nieprzewidziany hałas i ogólne zakłócenie porządku mogą się przytrafić w trakcie ewangelizacji, gdzieś w miejscach ogólnodostępnych. Duchowi przeciwnicy chętnie korzystają z tej formy sprzeciwu. Tak np. protestowano przeciwko ewangelii zwiastowanej w Efezie. Lecz gdy poznali, że jest Żydem, rozległ się z ust wszystkich jeden krzyk, który trwał około dwóch godzin: Wielka jest Artemida Efeska! [Dz 19,34].

Gwizdy, okrzyki, gromkie skandowanie – to zachowania towarzyszące prowadzeniu jakiejś walki i znane sposoby raczej zakłócania duchowego porządku, aniżeli jego budowania. Nawet znany ze stadionów hałaśliwy doping – jak wskazują najnowsze doświadczenia – powinien mieć jakieś rozsądne granice. W każdym bądź razie afrykańskie wuwuzele te granice z pewnością przekroczyły.

 Dlaczego chrześcijańskie zgromadzenie coraz częściej przypomina hałaśliwą dyskotekę, salę koncertową lub stadion, a nie miejsce nastrajające do głębszej refleksji nad swoim życiem i społecznością z Bogiem? Ostatnio w trakcie tzw. uwielbiania w jednym z londyńskich zborów pomyślałem sobie, że część chrześcijan tym różni się od świata, że większość ludzi chodzi na dyskoteki w piątkowy wieczór [i musi za to zapłacić], natomiast oni urządzają sobie darmową dyskotekę w niedzielne przedpołudnie  ;)

 Czy zastanawialiśmy się dlaczego Bóg powiedział do swojego ludu: Usuń ode mnie wrzask twoich pieśni! I nie chcę słyszeć brzęku twoich harf [Am 5,23]? Może jednak głośną muzyką zawsze nie sprawiamy Bogu aż takiej przyjemności, jak nam się wydaje. Tym bardziej, że nierzadko była ona i nadal bywa oznaką pustki wewnętrznej i duchowej powierzchowności.

Owszem, czasem zachowujemy się bardzo głośno, gdy znajdziemy się w poważnych tarapatach. Głośno wołam do Boga i krzyczę, głośno wołam do Boga, aby mnie usłyszał. Szukam Pana w dniu mej niedoli [Ps 77,2-3]. Podobnie, gdy chcemy wrogom ogłosić wielkość i zwycięstwo Pana. Normalnie jednak do osób nam bliskich się nie wydzieramy. Gdy zaczynamy to robić, to sygnał, że z naszymi relacjami dzieje się coś złego.

Nabożeństwo chrześcijańskie - to spotkanie ludzi sobie bliskich z Najbliższym. Bliskich i głębokich relacji zazwyczaj nie wyraża się zbyt hałaśliwie. Co wy na to?

17 czerwca, 2010

Ożywienie wciąż możliwe!

17 czerwca to Światowy Dzień Przeciwdziałania Pustynnieniu i Suszy. Z inicjatywy ONZ w tym dniu upowszechnia się wiedzę na temat przyczyn, dlaczego z roku na rok na Ziemi powiększają się obszary pustynne.

Można usłyszeć rozmaite wyjaśnienia tego zjawiska, natomiast dla czytelnika Biblii proces pustynnienia ma związek ze stanem duchowym ludzkości. Więdnie i obumiera ziemia, marnieje, obumiera świat, marnieją dostojnicy ludu ziemi. Ziemia jest splugawiona pod swoimi mieszkańcami, gdyż przestąpili prawa, wykroczyli przeciwko przykazaniom, zerwali odwieczne przymierze. Dlatego klątwa pożera ziemię i jej mieszkańcy muszą odpokutować swoje winy [Iz 24,4–6].

Tu i ówdzie można zaobserwować, że pracowitość i mądrość ludzi potrafi ten proces na tyle odwrócić, żeby z roku na rok pustyni odbierać kolejne obszary i zamieniać je w ogród. Widziałem to podczas ubiegłorocznej podróży do Izraela.

 Powiększanie się obszarów pustynnych to oczywiście smutna perspektywa na przyszłość. Mnie wszakże o wiele bardziej niepokoi zjawisko rozszerzającej się pustyni duchowej. Dlaczego z roku na rok zamiera życie duchowe niektórych chrześcijan? Jeszcze parę lat temu radowali się, gorliwie starali się naśladować Jezusa, jednym słowem ich życie wyglądało jak kwitnący ogród, a teraz? Jak okiem sięgnąć – duchowa pustynia.

 Biblia zapowiada ten smutny proces: A to wiedz, że w dniach ostatecznych nastaną trudne czasy: Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, chełpliwi, pyszni, bluźnierczy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, bezbożni, bez serca, nieprzejednani, przewrotni, niepowściągliwi, okrutni, nie miłujący tego, co dobre, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący więcej rozkosze niż Boga, którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy [2Tm 3,1–5].

 Nie pozostaje to niestety bez wpływu, nawet na ludzi miłujących Boga. A ponieważ bezprawie się rozmnoży, przeto miłość wielu oziębnie [Mt 24,12] - wyjaśnił Jezus. Nawet najbardziej szlachetne i płodne rośliny z czasem zdziczeją, przestaną owocować a nawet uschną, jeżeli znajdą się w otoczeniu samych chwastów i cierni.

Dlatego apeluję do ludzi wierzących w Pana Jezusa Chrystusa: Pielęgnujmy swoje chrześcijaństwo! Codziennie trwajmy w bliskiej więzi z Duchem Świętym! Oto rada Jezusa dla tych, którzy nie chcą, aby ich życie duchowe zamieniło się w pustynię: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej. A to mówił o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli [Jn 7,37–39]. Nie opuszczajmy też wspólnych zgromadzeń chrześcijańskich. Trzymajmy się razem!

A co, gdy pustynia już nas opanowała? Jeżeli nawet nasze życie przypomina dolinę suchych kości, to chcę przypomnieć, że niekoniecznie życie zamarło w nas na zawsze. Wciąż jeszcze jest dla nas nadzieja! Bóg powiedział: I tchnę w was moje ożywcze tchnienie, i ożyjecie [Ez 37,14]. Trzeba nam tylko czym prędzej zawołać do Pana Jezusa o ratunek. Boże! Tyś Bogiem moim, ciebie gorliwie szukam. Ciebie pragnie dusza moja; tęskni do ciebie ciało moje, jak ziemia zeschła, spragniona i bezwodna [Ps 63,2].

 Tak, to prawda. Czasem życie duchowe z roku na rok coraz bardziej zamiera w niektórych z nas. Nieraz przychodzi mi obserwować ten smutny proces. Jednakże mogę też – dzięki Bogu – widzieć, jak ludzie martwi duchowo zaczynają budzić się do nowego życia z Jezusem!

Tak jak niegdyś Izrael, tak i każdy, kto dzisiaj zwróci się do Boga, otrzymuje zapewnienie, że sam Bóg będzie dla niego jak rosa, tak że rozkwitnie jak lilia i zapuści korzenie jak topola. Pędy jego rozrosną się i będzie okazały jak drzewo oliwne, a jego woń będzie jak kadzidło [Oz 14,5–6].

Bądźmy więc czujni, żeby nasze życie nie zamieniło się w pustynię duchową. Bądźmy jednak też pełni nadziei, że społeczność z Panem Jezusem skutecznie zabezpiecza nas przed tym procesem i pozwoli zachować radosną świeżość aż do końca!

15 czerwca, 2010

Na ile możemy im ufać?

Nachodzą mnie ostatnio myśli o zaufaniu do chrześcijańskich przywódców. Dawniej ta sprawa wydawała mi się jakoś jaśniejsza. Wiedziałem, że w sprawach duchowych nie mogę zaufać duchowieństwu kościołów historycznych, bowiem służy ono przede wszystkim Tradycji kościelnej i stoi na straży jej przestrzegania. Biblia w ich posłudze od wieków nie ma większego znaczenia. Kaznodziejów, pastorów, przełożonych i starszych zborów ewangelicznych postrzegałem natomiast jako bogobojnych, bezinteresownych, skromnych braci, chodzących na co dzień z Bogiem i wiernie trzymających się Słowa Bożego. Naprawdę wzbudzali zaufanie.

Ten budujący, cieszący mnie przez lata pogląd na braci pełniących rozmaite funkcje przywódcze w środowiskach ewangelikalnych doznaje jednak coraz większej konfuzji. Kto jest bacznym obserwatorem i ma choć trochę duchowego rozeznania, ten zauważa, że jest nie tak, jak być powinno. Słowa, postawy i czyny niektórych z nich nie tylko już zasmucają ale wywołują też zgorszenie i wprowadzają poważną dezorientację.

Są bardzo pewni siebie i aroganccy. Prześcigają się w wymyślaniu rozmaitych nowości i opowiadają poruszające historie, aby tylko ludzi pociągnąć za sobą. Zwiastowanie ewangelii wykorzystują przede wszystkim w celu zebrania jak największej ilości pieniędzy. Nierzadko defraudują pieniądze ofiarowane na zbożne cele. Coraz częściej zdarza się im grzech cudzołóstwa. Są to oczywiście grzechy stare jak świat i przytrafiały się zawsze, ale teraz spotykają się z coraz większym przyzwoleniem społecznym.

Parę przykładów? Lider uwielbiania udaje chorego na raka, aby organizować specjalne koncerty i w tysiącach współwyznawców wzbudzać litość, potrzebną do zbierania pieniędzy na jego rzekome leczenie. Wytatuowany ewangelista przyciąga uwagę i poparcie finansowe setek tysięcy ludzi, a w tym samym czasie cudzołoży z jedną z towarzyszących mu kobiet. Przywódca amerykańskiego megazboru, który parę lat temu okazał się żałosnym bohaterem skandalu homoseksualnego, zakłada nowy zbór, a w jego stronę zaczynają płynąć wyrazy poparcia i błogosławieństwa. Pastor australijskiego megazboru obwieszcza, że ich drużyna narodowa wygra mecz piłki nożnej, bo modli się o to cały jego zbór, a Australia jednak mecz przegrywa...

Wielu dzisiejszych liderów chrześcijańskich zaskakuje nas brakiem bojaźni i mądrości Bożej, brakiem prawowierności i duchowej uczciwości. Mało kto jednak zdaje się to zauważać. Czy spokojnie możemy zaufać tego pokroju przywódcom duchowym? Czy możemy twierdzić, że na pewno są dobrymi duszpasterzami i rzeczywiście głoszą Słowo Boże? Czy powyższy rodzaj duchowego przywództwa jest pewniejszy i bardziej spolegliwy od rzymskokatolickiego, dalekiego od Biblii, nierzadko splamionego pedofilią i homoseksualizmem, czerpiącego korzyści z dystrybucji sakramentów? Nie widzę żadnej istotnej różnicy.

Pismo Święte nie rozróżnia denominacji kościelnych. Gdziekolwiek duchowi przywódcy nadużywają swej pozycji społecznej, spotkają się z Bożym sądem. Tak mówi Pan o prorokach, którzy zwodzą mój lud. Gdy zęby ich mają co gryźć, zwiastują pokój, lecz przeciwko temu, który im nic do ust nie da, ogłaszają świętą wojnę. Dlatego zaskoczy was noc i nie będzie widzenia, zapadnie ciemność i nie będzie wieszczby; słońce zajdzie nad prorokami i dzień stanie się im ciemnością. Jasnowidze będą zawstydzeni, a wieszczkowie zawiedzeni; wszyscy zakryją sobie twarze, bo nie będzie odpowiedzi Boga. [Mi 3,5–7].

Biada wam, faryzeusze, że lubicie pierwsze miejsca w synagogach i pozdrowienia na rynkach. Biada wam, że jesteście jak groby nie oznaczone, a ludzie, którzy chodzą po nich, nie wiedzą o tym. A odpowiadając, rzekł jeden z uczonych w zakonie do niego: Nauczycielu, mówiąc tak, i nas znieważasz. On zaś rzekł: I wam, zakonoznawcy, biada, bo obciążacie ludzi brzemionami nie do uniesienia, a sami ani jednym palcem swoim nie dotykacie tych brzemion [Łk 11,43–46].

Dawno temu usłyszałem, że kaznodzieja i drogowskaz niczym się nie różnią, bo jeden i drugi wskazuje drogę, ale sam się tam nigdy nie udaje. Mnie ta anegdota nie śmieszy. Jako sługa Słowa Bożego bardzo ubolewam z powodu takiego stanu rzeczy. Sam będąc kaznodzieją, przestrzegam przed ślepym zaufaniem i oddaniem w stosunku do każdego, kto się za sługę Bożego podaje. Uważajmy zwłaszcza na tych, którzy bardzo kwieciście potrafią opowiadać o sobie i swoich dokonaniach w służbie, nie zapominając przy tym podać numeru swojego konta bankowego. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18].

Czytajmy i studiujmy Pismo Święte. Ono składa świadectwo o Synu Bożym, Jezusie Chrystusie – Arcypasterzu naszych dusz! Znajomość Słowa Bożego ustrzeże nas od niejednego zwodziciela. Uzdolni do odróżnienia rzeczywistych pracowników Bożych od różnej maści duchowych szarlatanów. Pozwoli wspierać tylko prawdziwych mężów Bożych i podążać za nimi w poznaniu i w służbie. Jednym słowem, trzymajmy się Biblii, nawet gdyby prostolinijne posłuszeństwo jej wezwaniom tu i ówdzie było wyśmiewane i uważane za przejaw duchowego zacofania.

I na koniec przestroga, która mnie samemu nieraz spędza sen z powiek: Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok. Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,1–2].

14 czerwca, 2010

Jestem wdzięczny!

Dziś Światowy Dzień Krwiodawcy (ang.World Blood Donor Day), obchodzony z inicjatywy Światowej Organizacji Zdrowia w rocznicę urodzin Karla Landsteinera, austriackiego lekarza patologa i immunologa (ur. 14 czerwca 1868), który zasłynął z tego, że na początku XX wieku odkrył i określił system grupy krwi, za co otrzymał w 1930 roku Nagrodę Nobla.

Głównym celem organizowania Dnia Krwiodawcy jest wyrażenie wdzięczności wszystkim krwiodawcom za to, że oddając swoją krew, ratują innym życie. Jest to tym bardziej cenne, że nie każda krew do tego się nadaje. Wielu ludzi nawet gdyby chciało w ten sposób poratować innych, nie mogą, bo ich krew nie spełnia niezbędnych kryteriów.

Nasuwa mi to myśl o krwi Syna Bożego, przelanej za grzech świata. Tylko Jego krew do tego się nadawała. Nikt inny przelewając krew nie mógł skutecznie zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej i uratować grzeszników od śmierci. Ma to być baranek bez skazy [2Mo 12,5] – określił Bóg podstawową cechę ofiary zagrzesznej, która została ustanowiona po to, by zapowiedzieć czas złożenia prawdziwej ofiary ratującej nas od wiecznego potępienia.

A każdy kapłan sprawuje codziennie swoją służbę i składa wiele razy te same ofiary, które nie mogą w ogóle zgładzić grzechów; lecz gdy On złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, usiadł po prawicy Bożej, oczekując teraz, aż nieprzyjaciele jego położeni będą jako podnóżek stóp jego. Albowiem jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni [Hbr 10,11–14].

Niech wszyscy zbawieni, oczyszczeni z grzechów przez krew Jezusa, okażą dziś wdzięczność Bogu wiedząc, że nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego, lecz drogą krwią Chrystusa, jako baranka niewinnego i nieskalanego [1Pt 1,18–19].

Wracając do samego krwiodawstwa, ciekawostką godną odnotowania jest to, że zazwyczaj jednorazowo pobiera się od krwiodawcy jedną dziesiątą część krwi znajdującej się w jego krwioobiegu. Oznacza to, że oddanie takiej ilości krwi nie zagraża zachwianiem wewnętrznego ładu w organizmie. Ba, słyszałem nawet, że w przypadku wieloletnich krwiodawców, robienie tego regularnie ma pozytywny wpływ na ich samopoczucie i dobre zdrowie.

Skojarzenie tej myśli z nauką biblijną o jednej dzisiątej pozostawię już inteligencji moich Czytelników...

12 czerwca, 2010

Na kogo stawiasz?


Rozpoczęły się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Kto je wygra? Kto zdobędzie tytuł mistrza świata? Od dłuższego czasu w środowiskach bukmacherskich aż wrze. Na kogo należałoby postawić?  Wielu stawia na Hiszpanię. Inni uważają, że to Brazylia tym razem zgarnie złoto. Są też inne typy. Gdy w tych zakładach wytypuje się właściwą drużynę i wszystko się na nią postawi, to całkiem nieźle można na tym zarobić!

Jadąc z posługą Słowem Bożym do Terespola nad Bugiem, w miejscowości Zuzela  zobaczyłem na ścianie kościoła zdumiewające hasło. W pierwszej chwili pomyślałem, że może coś mi się przywidziało [w 32 stopniowym upale zmysły człowieka przestają być spolegliwe]. Zawróciłem więc i okazało się, że jednak poprawnie odczytałem ów napis "Wszystko postawiłem na Maryję", który dla pewności sfotografowałem.

Biblia zna tylko Jednego – Pana Jezusa Chrystusa, w którym należy złożyć wszystkie swoje nadzieje na przyszłość. On to jest owym kamieniem odrzuconym przez was, budujących, On stał się kamieniem węgielnym. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,11–12].

Pomyślmy więc, jaki duchowy komunikat otrzymują codziennie czytający to hasło mieszkańcy Zuzeli?  Widniejące na ścianie kościoła słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego w rażący sposób sprzeczają się z nauką Pisma Świętego. Zachęcają pobożnych mieszkańców Zuzeli, aby niejako poszli w ślady Prymasa, aby – tak jak on – wszystko postawili na Maryję. 

Powiedzmy wyraźnie, że Maria, matka naszego Pana, sama w sobie nie stoi w sprzeczności z Jezusem Chrystusem. Ona zawsze była po Jego stronie. Księga Dziejów Apostolskich ukazuje ją w gronie wyznawców i czcicieli Syna Bożego. Z kart Biblii nigdzie jednak nie wynika, że kiedykolwiek miałaby się stać obiektem uwielbienia i adresatem ludzkich modlitw.

Kult maryjny zrodził się na podstawie pobożności ludowej, nierzadko uzależnionej od pogańskiego kultu bogini matki, czy też bogini królowej niebios. Dlatego w nauce apostolskiej dostaliśmy ostrzeżenie: Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie [Kol 2,8].

Są ludzie, dla których prymas Wyszyński ze swoim bezgranicznym oddaniem Maryi, stał się wzorem pobożności. Pismo Święte wskazuje mi jednak, że wszystko powinienem postawić na Jezusa Chrystusa: Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa [Flp 3,7–8].

Religijność ludowa potrzebuje wciąż nowych bodźców. Czasem jej pomysły i hasła stają się tak wybujałe, że aż wręcz antybiblijne. Dlatego okiełzajcie umysły wasze i trzeźwymi będąc, połóżcie całkowicie nadzieję waszą w łasce, która wam jest dana w objawieniu się Jezusa Chrystusa [1Pt 1,13].

10 czerwca, 2010

Czerwcowa refleksja nad posłuszeństwem

Podczas ostatniej podróży na Litwę wsłuchiwałem się w Pierwszą Księgę Królewską. Tym razem jakoś szczególnie uderzyło mnie to, że w większości przypadków zapoczątkowane przez Boga dobre dzieło upadało z powodu samowoli i nieposłuszeństwa człowieka.

Weźmy na przykład Salomona. Został on powołany na króla i szczególnie przez Boga obdarowany. Obejmując urząd usłyszał: Przestrzegaj wiernie służby Pana, Boga swego, i chodź jego drogami, przestrzegając jego ustaw, jego przykazań, jego praw i jego ustanowień, jak są zapisane w zakonie Mojżeszowym, aby ci się wiodło we wszystkim, co będziesz czynił, i wszystko, dokądkolwiek się zwrócisz [1Kr 2,3].

Przypomnijmy, że Bóg określając zasady życia narodu wybranego, pozwolił im ustanowić nad sobą króla, czyniąc następujące zastrzeżenie: Tylko niech nie trzyma sobie wiele koni i niech nie prowadzi ludu z powrotem do Egiptu, aby mnożyć sobie konie, gdyż Pan powiedział do was: Nie wracajcie już nigdy na tę drogę. Niech też nie bierze sobie wiele żon, aby nie odstąpiło jego serce. Także srebra i złota niech wiele nie gromadzi [5Mo 17,16–17].

Salomon znał te przykazania. Początki miał wspaniałe, ale z czasem niestety zaczął postępować samowolnie. Spowinowacił się z faraonem, królem egipskim, biorąc córkę faraona za żonę i sprowadzając ją do Miasta Dawidowego, zanim jeszcze ukończył budowę swojego domu i przybytku dla Pana oraz muru wokół Jeruzalemu [1Kr 3,1].

Mało tego. Ilość złota, jakie napływało do Salomona w ciągu jednego roku, wynosiła (nomen omen) sześćset sześćdziesiąt sześć talentów [1Kr 10,14]. Król Salomon pokochał wiele kobiet cudzoziemskich: córkę faraona, Moabitki, Ammonitki, Edomitki, Sydonitki, Chetytki, z narodów, co do których Pan nakazał Izraelitom: Nie łączcie się z nimi i one niech się nie łączą z wami, nakłonią bowiem na pewno wasze serca do swoich bogów. Otóż do tych zapałał Salomon miłością. Miał on siedemset żon prawowitych i trzysta nałożnic, a te jego kobiety omamiły jego serce [1Kr 11,1–3]. Jak to się miało do jasno sprecyzowanych mu przykazań? Nieposłuszeństwo wyautowało Salomona zupełnie poza społeczność z Bogiem.

Za kolejne przykłady samowoli i nieposłuszeństwa może nam służyć historia Jeroboama albo męża Bożego z Sylo. Powołani przez Boga zaczynali posłusznie wypełniać wolę Bożą, a potem przestawali się liczyć ze Słowem Bożym i byli coraz bardziej samowolni. Ten smutny proces można zauważyć w wielu biblijnych życiorysach.

 A jak jest dzisiaj? Czy współcześni wierzący są inni? Unoszący się w powietrzu duch humanizmu i demokracji robi swoje. Nawet nie jesteśmy świadomi tego, jak bardzo wywiera na nas wpływ. Wciąż powtarza się scenariusz zapowiedzianej Jeremiaszowi reakcji ludu na wezwanie do posłuszeństwa. Lecz oni odpowiedzą: Nic z tego! Pójdziemy raczej za naszymi zamysłami i każdy z nas kierować się będzie uporem swojego złego serca [Jr 18,12].

 Właśnie dlatego chcę dziś przypomnieć, że postawa posłuszeństwa Bogu jest w oczach Bożych szczególnie ważna. Nawet kierowanie się pragnieniem złożenia Bogu jakiejś szczególnej ofiary nie uszlachetnia naszej samowoli. Czy takie ma Pan upodobanie w całopaleniach i w rzeźnych ofiarach, co w posłuszeństwie dla głosu Pana? Oto: Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, a uważne słuchanie lepsze niż tłuszcz barani. Gdyż nieposłuszeństwo jest takim samym grzechem, jak czary, a krnąbrność, jak bałwochwalstwo i oddawanie czci obrazom [1Sm 15,22–23].

 Słowa padające z wielu dzisiejszych kazalnic nie prowadzą niestety do korekty naszych postaw przed Bogiem w tym względzie. Raczej - podobnie jak dawniej bywało - jesteśmy uspokajani i utwierdzani w samowoli i nieposłuszeństwie. Tak mówi Pan Zastępów: Nie słuchajcie słów proroków, którzy wam prorokują, oni was tylko mamią, widzenie swojego serca zwiastują, a nie to, co pochodzi z ust Pana! Ustawicznie mówią do tych, którzy gardzą słowem Pana: Pokój mieć będziecie. A do tych wszystkich, którzy kierują się uporem swojego serca, mówią: Nie przyjdzie na was nic złego [Jr 23,16–17].

Środowiska chrześcijańskie pełne są dziś ludzi samowolnych, którzy robią to, co się im podoba. Utrzymują, że znają Boga, ale uczynkami swymi zapierają się go, bo to ludzie obrzydliwi i nieposłuszni, i do żadnego dobrego uczynku nieskłonni [Tt 1,16]. Każdy z nich - jak w supermarkecie - wybiera sobie z chrześcijaństwa, to co mu osobiście odpowiada,  inne, mniej atrakcyjne dla niego kwestie, zupełnie pomijając.

Nieposłuszeństwo Słowu Bożemu z pewnością spotka się z gniewem Bożym. Może nie tak od razu, ale Biblia zapowiada, że to nastąpi, gdy się objawi Pan Jezus z nieba ze zwiastunami mocy swojej, w ogniu płomienistym, wymierzając karę tym, którzy nie znają Boga, oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii Pana naszego Jezusa. Poniosą oni karę: zatracenie wieczne, oddalenie od oblicza Pana i od mocy chwały jego [2Ts 1,7–9].

 Może ktoś pomyśli, że początek czerwca, to nie najlepsza pora, by wzywać do posłuszeństwa. Na progu wakacji chętniej posłuchalibyśmy czegoś innego. Posłuszeństwo jednak to stan umysłu i serca, który objawia się w każdych okolicznościach. Mnie bardzo ten temat dotknął. Jakże łatwo, czasem bez żadnego zastanowienia się, przychodzi mi postąpić samowolnie! Czerwcowe słońce i ciepły wiaterek w żadnym razie nie usprawiedliwią mojego nieposłuszeństwa Słowu Bożemu.

Nie jest żadną sztuką być posłusznym, gdy jest na to moda, gdy wszyscy wokoło uważnie słuchają. Posłuszeństwo nabiera szczególnej wartości, gdy kwitnie samowola. Apostoł Paweł, znając realia zboru korynckiego, chciał pomóc im sprawdzić stan własnych serc. Po to zresztą i pisałem, aby was wypróbować, czy we wszystkim jesteście posłuszni [2Ko 2,9].

Niech powyższe słowa i nas sprowokują do refleksji nad własnym posłuszeństwem Słowu Bożemu.

09 czerwca, 2010

Każdy może polecieć poza dotychczas znany mu horyzont!

9 czerwca to rocznica ważnego sukcesu lotniczego. Tego dnia w 1928 roku dwaj piloci, Charles Kingsford Smith i Charles Ulm na samolocie Fokker F.VII, nazwanym Southern Cross, po raz pierwszy w historii przelecieli nad Pacyfikiem. Wystartowali 31 maja z Oakland w USA i tankując po drodze na Hawajach i Fidżi, dolecieli 9 czerwca do Brisbane w Australii, pokonując trasę długości ok. 12 tys. kilometrów.

 Był to absolutny wyczyn, jak na tamte lata. Nawet dzisiaj wsiadanie do samolotu budzi wiele emocji a pomyślne lądowanie zazwyczaj jest nagradzane oklaskami szczęśliwych pasażerów, a cóż dopiero pomyślny przelot nad największym zbiornikiem wodnym świata osiemdziesiąt lat temu!

 Co popycha człowieka do takich wyczynów? Czyżby tylko pragnienie przeżycia wielkiej przygody? Myślę, że także wpisana przez Boga w naturę człowieka potrzeba badania, poznawania, eksperymentowania, pokonywania barier i tworzenia czegoś nowego.

 Bóg, po tym jak dokonał dzieła stworzenia świata i odpoczął w siódmym dniu, nie zaprzestał dalszych działań. A Jezus odpowiedział im: Mój Ojciec aż dotąd działa i Ja działam [Jn 5,17].  Sam o sobie Bóg powiedział: Ja tworzę światłość i stwarzam ciemność, Ja przygotowuję zarówno zbawienie, jak i nieszczęście, Ja, Pan, czynię to wszystko [Iz 45,7].

 Stworzeni na obraz Boga ludzie mają wpisaną w naturę potrzebę tworzenia. Są albo wynalazcami złego [Rz 1,30], albo odkrywcami i twórcami rzeczy wspaniałych i pożytecznych. Czasem wciągają innych w coraz większe zło ale też na szczeście stają się dla ludzi motorem rozwoju i nieustannego postępu.

 Myśl o tych dwóch śmiałkach lecących osiemdziesiąt dwa lata temu na tak kruchej maszynie nad Oceanem Spokojnym wzbudza we mnie jak najlepsze uczucia podziwu i wdzięczności. Dzięki Bogu za takich ludzi! Ich pęd do postępu, pomysłowość i odwaga przynoszą ludzkości ogromny pożytek, a zarazem wspaniałe świadectwo naszemu Stwórcy.

 Niech powyższe wspomnienie pobudzi każdego z nas do twórczego myślenia i działania. Niekoniecznie musimy przez całe życie pozostawać w obrębie tego, co jest nam znane i co wynika z doświadczenia naszych przodków. Możemy i powinniśmy podnosić wzrok i sięgać poza dotychczas znany nam horyzont! Inspirujemy w ten sposób innych, a i sami odnosimy z tego rozmaite korzyści.

Powyższy stan duszy wyraził kiedyś Jaabes, prosząc Boga: Obyś mi prawdziwie błogosławił i poszerzył moje granice [1Kn 4,10]. Czy zdarzają się nam modlitwy w podobnym duchu?

08 czerwca, 2010

Ocean możliwości oddziaływania

Dziś Światowy Dzień Oceanów. Został on ustanowiony przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w dniu 5 grudnia 2008 roku (rezolucja 63/111) z uwagi na ogromne znaczenie ochrony ekosystemów wodnych i należyte gospodarowanie zasobami oceanów i mórz.

Oceany to straszny żywioł ale i dla życia na ziemi ogromne dobrodziejstwo. Pochłaniają dwutlenek węgla, a produkują tlen. Są źródłem żywności i rozmaitych pożytecznych substancji, na przykład do wytwarzania leków. Tymczasem życie w nich coraz bardziej zamiera. Kto jest za to odpowiedzialny? Eksperci ONZ podkreślają, że kluczową rolę w tej sprawie odgrywa czynnik ludzki. To ludzie mają największy wpływ na życie mórz i oceanów oraz dalsze losy morskiej bioróżnorodności.

 Opinia ONZ zdaje się potwierdzać wyjątkową rolę człowieka, jaką Stwórca wyznaczył mu w chwili stworzenia świata. I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich. I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi! [1Mo 1,27–28].

Człowiek – zdawałoby się, że w obliczu oceanu nic nie znaczący pyłek – obdarowany zdolnością rozumnego działania i przewidywania jego następstw, w świetle powyższego fragmentu Biblii urasta do rangi władcy przyrody. Sprawowanie tej roli powinno mieć charakter wyłącznie pozytywny. Ostatnie wydarzenia w Zatoce Meksykańskiej wskazują jednak, że pazerny człowiek nie tylko nie za bardzo dba o ochronę oceanu, ale że potrafi wyrządzić mu ogromną szkodę.

 Zauważając wpływ człowieka nawet na stan bezkresnych oceanów, chcę dziś zwrócić uwagę na daną nam możliwość oddziaływania przede wszystkim na nasze najbliższe otoczenie. W dużym stopniu od nas właśnie zależy atmosfera, jaka panuje w naszej rodzinie, środowisku zawodowym czy kościelnym. Najmniejszy gest, najkrótsze słowo, najzwyklejszy czyn – a skutki są i będą widoczne przez całe lata.

Okręty, chociaż są tak wielkie i gwałtownymi wichrami pędzone, kierowane bywają maleńkim sterem tam, dokąd chce wola sternika [Jk 3,4]. Nie przeceniając swej roli możemy stwierdzić, że jak najbardziej jesteśmy odpowiedzialni za to, co dalej będzie się działo z nami samymi, z naszą rodziną i z całym naszym otoczeniem. Oczywiście, nie zawsze ten wpływ jest bezpośredni i od razu widoczny, ale jak najbardziej jest on realny.

Trzeba nam spojrzeć na swoje środowisko, jak na ogród potrzebujący mądrego ogrodnika, a nie jak na zafundowany pobyt w lunaparku, z którego tylko czym prędzej trzeba skorzystać. Troszczymy się o swoje otoczenie? Przewidujemy skutki swoich kolejnych kroków? Inwestujemy? A może tylko egoistycznie eksploatujemy podarowane nam zasoby?

 Przed każdym z nas ocean możliwości oddziaływania. Niech będzie ono pozytywne.

04 czerwca, 2010

Czy komuś chce się dociekać prawdy o tych dzieciach?

Wstrząśnięte "ogromną liczbą palestyńskich i libańskich dzieci zabitych podczas dokonywanych przez Izrael aktów agresji", Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1982 roku postanowiło ustanowić dzień 4 czerwca dorocznym, Międzynarodowym Dniem Dzieci – Niewinnych Ofiar Agresji (International Innocent Child Abuse Victim Day).

 Powyższa rezolucja ONZ wpisała się w cały szereg rozmaitych działań propagandowych, mających na celu przekonywanie opinii publicznej na świecie o wielkiej krzywdzie zadawanej dzieciom palestyńskim przez żołnierzy izraelskich. Kilka dni temu byłem świadkiem bardzo burzliwej akcji protestacyjnej przeciwko Izraelowi w samym centrum Londynu [na zdjęciu].

Tymczasem prawda o tym wcale nie jest aż tak jednoznaczna, jakby się mogło wydawać. Owszem, dzieci palestyńskie nie mają lekkiego życia, ale również dlatego, że taki los fundują im ich rodzice i rodzima władza. Wystarczy zerknąć na ten film, aby nieco przejrzeć na zamydlane nam oczy.

 Wspomniane dzieci giną, ponieważ od najmłodszych lat wpaja się im nienawiść do Żydów, wciąga do walki zbrojnej, a przede wszystkim robi z nich żywe tarcze, za którymi kryją się bojownicy Hamasu. Dzieci żydowskie nie giną, ponieważ żołnierze izraelscy trzymają je z dala od miejsca działań zbrojnych. Jeśli giną, to w wyniku zamachów bombowych.

Niech owa antyizraelska propaganda posłuży nam dzisiaj za obraz tego, jak poprzez rozsiewanie fałszywych lub niepełnych informacji można kreować przekonania wielu ludzi i robić z nich narządzie do osiągania swoich celów. Coś takiego, w odpowiednio mniejszej skali, może się – niestety – przytrafić każdemu z nas. Wystarczy, że ktoś nam podpadnie, a już mamy skłonność do rozdmuchiwania jego błędów, a przemilczania dobrych uczynków.

 Dlatego dziewiąte przykazanie Dekalogu, niezależnie od naszych sympatii czy antypatii, brzmi jednoznacznie: Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu [2Mo 20,16]. Wśród rzeczy w oczach Bożych szczególnie obrzydliwych, Biblia wymienia składanie fałszywego świadectwa i sianie niezgody między braćmi [Prz 6,19].

Wszelkie postawy i działania podejmowane na podstawie nieprawdziwych, a zwłaszcza celowo sfałszowanych informacji, są złe, choćby nie wiem jak bardzo były szczere i gorliwe. Źle nastawiony człowiek nie działa dobrze, podobnie jak źle nastawiony zegar nie wskazuje właściwej godziny. Dlatego Pismo wzywa: Przeto, odrzuciwszy kłamstwo, mówcie prawdę, każdy z bliźnim swoim, bo jesteśmy członkami jedni drugich [Ef 4,25].

Ponieważ idea Międzynarodowego Dnia Dzieci – Niewinnych Ofiar Agresji zrodziła się na podstawie zafałszowanych informacji, jak każdy wykreowany w ten sposób pomysł, wymaga ona stosownej korekty. Czy jednak komuś jeszcze w ogóle chce się dociekać prawdy?

03 czerwca, 2010

Kto lubi dobre i miłe słowa?

Wielu z nas przywykło do surowych, a nawet krzywdzących ocen. Rodzice oczekują nienagannego zachowania od swoich dzieci i karcą je, choćby wzrokiem, za każdy fałszywy ruch. Nauczyciele surowo oceniają postępy w nauce, niezbyt interesując się tym, co uczniowie przeżywają w domu i na podwórku. Pracodawcy stawiają wysokie wymagania i krytycznie oceniają pracowników itd.

Nie chcę powiedzieć, że wszyscy zawsze zasługują na ocenę dobrą. Ponieważ jednak dziś mamy Dzień Dobrej Oceny, chcę znowu zachęcić do zauważania w ludziach, miejscach i wydarzeniach rozmaitych szczegółów pozytywnych i umiejętnego wzmacniania ich dobrym słowem.

Nieraz w życiu bywa tak, jak z biblijnym Józefem. Bracia jego widzieli, że ojciec kochał go więcej niż wszystkich jego braci, nienawidzili go więc i nie umieli się zdobyć na dobre słowo dla niego [1Mo 37,4]. Cierpimy z powodu złych, przykrych słów wypowiadanych pod naszym adresem, ale i sami krzywdzimy innych pochopnymi, często nieżyczliwymi ocenami.

Tymczasem już same słowa mogą być w naszych ustach skutecznym narzędziem poprawiania nastroju naszych bliźnich. Zmartwienie w sercu człowieka przygnębia go, lecz słowo dobre znowu go rozwesela [Prz 12,25]. Zauważenie czegoś dobrego w drugim człowieku i powiedzenie mu o tym, przynosi wspaniałe rezultaty.

 Dlatego Biblia wzywa: Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre, które może budować, gdy zajdzie potrzeba, aby przyniosło błogosławieństwo tym, którzy go słuchają [Ef 4,29].

 Każdy człowiek, nawet najgorszy, ma jakieś pozytywne strony. Można więc z tego tytułu powiedzieć mu, albo o nim, coś miłego.Wystarczy tylko trochę o to zadbać. Miłe słowa są jak plaster miodu, słodyczą dla duszy i lekarstwem dla ciała [Prz 16,24].

Niechby nasze żony i dzieci, nasi mężowie i rodzice, wszyscy nasi bliźni coraz częściej z naszych ust słyszeli dobre i miłe słowa. Kto z nas lubi dobre i miłe słowa, ten niech sam ich innym nie szczędzi.

02 czerwca, 2010

Miłość a uciążliwość

Mamy dziś w Polsce Dzień bez Krawata. Ponieważ w większości przypadków krawat jest obowiązkowym elementem męskiego ubioru, 2 czerwca w niektórych firmach odstępuje się od tej zasady i urządza nieformalne święto, zwalniające pracowników od tego obowiązku.

 Wszystko, co robimy z nakazu, dlatego, że ktoś nam to narzucił, że nas zobowiązał, zawsze w jakimś stopniu nam ciąży. Gdy tylko pojawia się możliwość, natychmiast zrzucamy z siebie ten ciężar.

 Tak właśnie jest z krawatem. Wielu mężczyzn go nie cierpi, ale ponieważ takie są kanony społeczne, takie wymagania korporacji względem pracowników, więc cóż mają robić? Buntować się? Szkoda premii, a może nawet i w ogóle miejsca pracy ;) Na szczęście ktoś wymyślił jeden dzień luzu, kiedy można poczuć się swobodnie...

Podobnie jak z zakładaniem nielubianego krawata, tak w życiu niektórych chrześcijan bywa ze stosowaniem się do wskazówek Pisma Świętego. Ciążą im przykazania Boże. Chcieliby przynajmniej co jakiś czas sobie od tych powinności odpocząć.

Co innego, gdy ktoś lubi nosić krawat. Wtedy wcale nie wyczekuje momentu, aby jak najszybciej można było go zdjąć. Kto miłuje Boga, wcale nie rozgląda się za możliwością choćby chwilowego odstąpienia od Słowa Bożego. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,3].

 Tak więc, jeśli chodzi o mnie, to nawet 2 czerwca z przyjemnością zakładam 'krawat' mojego naśladowania Jezusa...

01 czerwca, 2010

Nie tylko ze względu na dzieci

W maju 2006 roku Sejm RP ustanowił dzień 1 czerwca Dniem bez Alkoholu w Polsce. Polski Parlament podjął tę uchwałę, aby corocznie podkreślić w ten sposób rangę Międzynarodowego Dnia Dziecka. Ówczesny marszałek Sejmu wyraził to następująco: "Radość i szczęście naszych dzieci to najważniejsza z idei, o której winniśmy pamiętać zawsze, a szczególnie w Międzynarodowym Dniu Dziecka".

Rzeczywiście, należyta troska o dobro dziecka z pewnością powiązana jest z powstrzymaniem się od nadużywania alkoholu. Tam gdzie kwitnie pijaństwo, tam też z reguły pojawiają się zaniedbania i błędy wychowawcze, przemoc, a nierzadko także ubóstwo.

 Gdyby jednak z dobra dzieci uczynić zasadniczy powód do trzeźwości, wówczas osoby, które dzieci już odchowały lub w ogóle ich nie mają, mogłyby poczuć się zwolnione od głębszej refleksji nad tą kwestią w swoim życiu. Dlatego Pismo Święte nie stawia sprawy w ten sposób. Punkt ciężkości biblijnego wezwania do zachowania trzeźwości leży gdzie indziej.

Najpierw powiedzmy jednak wyraźnie, że Biblia nie zakazuje spożywania alkoholu. Bywa, że wino jest w niej wręcz synonimem błogosławieństwa Bożego. Niech ci Bóg da rosę niebios i żyzność ziemi, oraz obfitość zboża i wina [1Mo 27,28]. Obrazuje nawet jakiś rodzaj ulgi psychicznej w ciężkich utrapieniach. Dajcie mocny napój ginącemu i wino strapionym na duchu! Niech piją i zapomną o nędzy i nie pomną już swojego trudu [Prz 31,6–7].

 Nawiasem mówiąc, wino w klimacie śródziemnomorskim było i jest napojem bardzo popularnym i pożytecznym. Spożywane w odpowiedni sposób pomaga zapewnić właściwą gospodarkę wodną organizmu. Jak najbardziej było używane także przez chrześcijan. W zborze korynckim nie pito bynajmniej soku, skoro w pouczeniach dotyczących wieczerzy Pańskiej apostoł napisał, że każdy bowiem zabiera się niezwłocznie do spożycia własnej wieczerzy i skutek jest taki, że jeden jest głodny a drugi pijany [1Ko 11,21].

Biblia bardzo konkretnie występuje jednak przeciwko nadużywaniu alkoholu. Na pewno powinni się mieć tu na baczności wszelkiego rodzaju przywódcy. Królom, o Lemuelu, królom nie wypada pić wina albo książętom pragnąć mocnego napoju, aby przy piciu nie zapomnieli ustaw i nie naginali prawa wszystkich ubogich [Prz 31,4–5]. Także takie funkcje społeczne, jak np. lekarz, żołnierz, strażak czy duszpasterz, bezapelacyjnie wymagają stałej gotowości do działania i to o każdej porze.

Klimaty nadużywania alkoholu i jego skutki są w Biblii przedstawione następująco: Kto mówi: Biada! Kto mówi: Ach! U kogo jest kłótnia? U kogo skarga? Kto ma rany bez powodu? Kto ma zaczerwienione oczy? Ci, którzy do późna przesiadują przy winie, którzy chodzą kosztować winnej mieszaniny. Nie patrz na wino, jak się czerwieni, jak się skrzy w pucharze i lekko spływa do gardła. Bo w końcu ukąsi jak wąż, wypuści jad jak żmija. Twoje oczy oglądać będą dziwne rzeczy, a twoje serce mówić będzie opaczne słowa, i wyda ci się, że śpisz na pełnym morzu i że jesteś jak śpiący przy sterze okrętu. Bili mnie, a wcale nie bolało, tłukli mnie, a nic nie czułem. Jak tylko wytrzeźwieję, znów do niego wrócę [Prz 23,29–35].

Czy doprowadzanie się do czegoś takiego jest godne chrześcijanina? Nie. Picie alkoholu w ilościach wprowadzających w stan nietrzeźwości jest postawą naganną. Potrafi wykoleić człowieka moralnie. Ponieważ jednak wielu chętnie sięga po kieliszek, bo zazwyczaj potrzebuje stymulatora, dlatego Biblia proponuje następującą alternatywę: I nie upijajcie się winem, które powoduje rozwiązłość, ale bądźcie pełni Ducha [Ef 5,18].

 Owocem zaś Ducha są: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość [Ga 5,22–23]. W Dniu bez Alkoholu chciałoby się zaapelować: Ani jednego dnia bez Ducha Świętego! I to bynajmniej nie tylko ze względu na dobro dzieci...