30 marca, 2019

Skąd taka niezdolność?

Naturalną cechą człowieka jest samowola i nieposłuszeństwo. Zainfekowany duchem tego świata buntuje się przeciwko Bogu i kieruje się uporem własnego serca. Nawet gdy czasem zechce mu się zrobić coś po Bożemu, to i tak zaraz potem powraca na własne ścieżki. Biblia uczy, że człowiek żyje albo według ciała, albo według Ducha. Ci, którzy żyją według ciała, kierują się tym, co cielesne, ci zaś, którzy żyją według Ducha - tym, co duchowe [Rz 8,5]. I nie jest tak, że człowiek żyjący według ciała może myśleć i działać w sposób duchowy. Słowo Boże objawia, że cielesny człowiek jest wręcz niezdolny do tego. Nie potrafi podporządkować się Bogu. Cielesne dążenia są przeciwne Bogu. Nie poddają się one prawu Boga, nawet nie są w stanie [Rz 8,7].

Nowoczesny człowiek ceni sobie wolność. Odmienia ją przez wszystkie przypadki i chlubi się swą niepodległością. Deprecjonuje i wyśmiewa uległość. Ten sposób myślenia nie omija też chrześcijan, którzy wolności w Chrystusie coraz częściej zaczynają nadawać cechy pospolitej niezależności i samowoli. Ich nieumartwiona cielesność szuka swobodnej dla siebie przestrzeni i szerokim łukiem omija miejsca, gdzie wymagana jest uległość.

Brak podporządkowania to poważny problem współczesnego chrześcijaństwa. Wspaniali, inteligentni i utalentowani ludzie - mimo najlepszych chęci - potykają się o swą cielesność. Nie są w stanie podporządkować się Bogu. Przyłączają się do wspólnoty chrześcijańskiej, uaktywniają się w niej, lecz po jakimś czasie biblijne zasady życia i służby w zborze zaczynają ich irytować. Do tego stopnia są z nich niezadowoleni, że jawnie się im sprzeciwiają, po czym wycofują się i całkowicie od zboru odchodzą. Cielesność nie chce i nie potrafi się poddać. Zawsze chce postawić na swoim.

Cechą prawdziwych chrześcijan jest uległość. Napełnieni Duchem Chrystusowym zyskują zdolność do podporządkowani się wszelkiej władzy sprawującej rządy. Bez trudu i żalu porzucają ścieżki samowoli i sprzeciwu. Z łatwością ulegają jedni drugim w bojaźni Chrystusowej. Normalna społeczność chrześcijańska nie jest polem do ścierania się poglądów i kłótni o słowa. Jest wspólnotą osób duchowych, a więc zdolnych do uległości i podporządkowania.

Podporządkujcie się zatem Bogu, przeciwstawcie diabłu, a od was ucieknie [Jk 4,7]. Wkrótce więcej na ten temat  w rozważaniu pod tytułem - "Podporządkowani".

29 marca, 2019

Ślubuj i spełniaj!

Zamyślam się dzisiaj nad ciężarem gatunkowym ślubowania, jakie publicznie złożyłem Bogu w niedzielę 18 września 1977 roku przyjmując chrzest poprzez zanurzenie. Wyznałem wówczas swą wiarę w Jezusa Chrystusa i ślubowałem Mu, że będę Go naśladował i żył dla Niego aż do śmierci. Minęło wiele lat, a ślub ten wciąż mnie obowiązuje. Mało tego. Chociaż złożyłem go dobrowolnie, to już jego spełnianie jest moim obowiązkiem. Gdybym zaprzestał naśladowania Jezusa, popełniłbym grzech. Nie jakiś pojedynczy grzech, ale znalazłbym się w stanie ciągłego grzechu. Jedynym sposobem na to, aby ów grzech przestał na mnie ciążyć, byłaby pokuta i powrót do spełniania mojego ślubowania. Czy dobrze myślę?

Oto słowa Pisma Świętego, które mnie rankiem do tych przemyśleń skłoniły: Jeśli złożysz PANU, swemu Bogu, jakiś ślub, nie zwlekaj z jego spełnieniem, gdyż PAN, twój Bóg, z pewnością będzie się tego domagał od ciebie, a na tobie będzie ciążył grzech. Lecz jeśli nie będziesz ślubował, grzech nie będzie na tobie ciążył. To, co wyjdzie z twoich ust, wypełnisz i uczynisz, gdyż dobrowolnie ślubowałeś PANU, swemu Bogu, co powiedziałeś swoimi ustami [5Mo 23,21-23].

Chrzest wiary jest szczególnym wyznaniem i ślubowaniem. Jest dla grzesznika pragnącego zbawienia aktem koniecznym, bo Pismo mówi: Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony [Mk 16,16]. Zbawienie - oczywiście - nie jest dla nikogo obowiązkowe ani przymusowe, ale jeśli ktoś chce być zbawiony, to tylko w ten sposób może rozpocząć nowe życie. Czyż nie wiecie, że my wszyscy, którzy zostaliśmy ochrzczeni w Jezusie Chrystusie, w jego śmierci zostaliśmy ochrzczeni? Zostaliśmy więc pogrzebani z nim przez chrzest w śmierci, aby jak Chrystus został wskrzeszony z martwych na chwałę Ojca, tak żebyśmy i my postępowali w nowości życia. Jeśli bowiem zostaliśmy z nim wszczepieni w podobieństwo jego śmierci, to będziemy też z nim wszczepieni w podobieństwo zmartwychwstania [Rz 6,3-5].

Powstrzymanie się od przyjęcia chrztu uwalniałoby mnie od obowiązku spełniania ślubu, ale trzymałoby mnie z dala od zbawienia. Chciałem pojednać się z Bogiem i otrzymać dar życia wiecznego. Dlatego przyjąłem chrzest i wziąłem na siebie obowiązek dotrzymywania złożonego w akcie chrztu przyrzeczenia.

Kto podpisał umowę z operatorem i za złotówkę wziął nowiutki smartfon, chyba nie dziwi się, że miesiąc po miesiącu trzeba się z tej umowy wywiązywać. Boję się myśleć, co będzie z tymi, którzy ochrzcili się, a od jakiegoś czasu już nie przejmują się spełnianiem swojego ślubowania. Bóg z pewnością będzie się tego domagał od nich...

28 marca, 2019

A jednak Pismo Święte ma rację

W wieku kilkunastu lat słyszałem, jak nasz gdański pastor śp. Sergiusz Waszkiewicz przy różnych okazjach wspominał książkę "A jednak Pismo Święte ma rację". Niedostępna dla mnie wówczas, rozpalała mą wyobraźnię i w tajemniczy sposób upewniała mnie, że dobrze robię całkowicie zdając się na Biblię. Miałem nadzieję, że kiedyś dane mi będzie ją przeczytać.

Dzisiaj, w dniu ogłoszenia w ramach Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa zwiększenia o dwadzieścia milionów złotych budżetu polskich bibliotek z powodu opłakanego stanu czytelnictwa w kraju, kurier - bynajmniej nie za ministerialne pieniądze - przywiózł mi książkę moich młodzieńczych marzeń. Wydaną w 1959 roku (mój rocznik!) "A jednak Pismo Święte ma rację" autorstwa Wernera Kellera. Nie będzie to moja pierwsza przeczytana w tym roku książka. Jestem nią jednak szczególnie podekscytowany. Ciekawi mnie na ile argumenty przemawiające za Biblią sześćdziesiąt lat temu wciąż mogą brzmieć interesująco w dobie najnowszych odkryć naukowych i opracowań apologetycznych. Oto przykładowy fragment mojej dzisiejszej zdobyczy z rozdziału zatytułowanego "Odbudowa Kraju Według Pisma Świętego".

W Starym Testamencie tkwi niewątpliwie owa trudna do ocenienia siła działania w dziedzinie historyczno-obyczajowej, umysłowej i duchowej, a czas nie przynosi jej uszczerbku. Natomiast fakt, że ta siła działania odnosi sie również do trzeźwej, realnej dziedziny gospodarczej odbudowy kraju, jest bezprzykładną sensacją. 
Od roku 1948 ta licząca ponad trzy tysiące lat "księga nad księgami" odgrywa rolę wytrwanego doradcy przy odbudowie nowoczesnego państwa Izrael. Historycznie dokładne dane, przekazane przez Pismo Święte, okazały się niezwykle ważne dla nowych perspektyw gospodarki rolnej i przemysłowej.

Obszar tego nowego państwa wynosi trochę ponad 20 000 km kwadratowych. Biblijne wyobrażenie o Ziemi Obiecanej, "płynącej mlekiem i miodem", odnosiło sie w roku 1948 tylko do równiny Ezdrelon oraz żyznych nizin nad jeziorem Genezaret. Wielkie obszary w Galilei i niemal cała górska kraina Judei ukazują oblicze zupełnie inne niż w czasach biblijnych. Zła uprawa w ciągu wieków wyniszczyła nawet trawę. Rabunkowa gospodarka doprowadziła do wyniszczenia drzew oliwnych i figowych na zboczach górskich. Następstwem tego był wzrastający wyrąb i znaczna erozja.

Niedoświadczeni osiedleńcy, dla których ponadto kraj był zupełnie nieznany, znaleźli w Starym Testamencie nieocenioną pomoc, ułatwiającą im niejednokrotnie decyzję w sprawach uprawy, zalesienia lub uprzemysłowienia kraju. Toteż zdarza się nieraz, że nawet eksperci w tych dziedzinach radzą się go w wypadkach wątpliwych. "Na szczęście Pismo Święte zdradza nam - mówi dr Walter Clay Lowdermilk, specjalista w dziedzinie uprawy roślin użytkowych - jakie rośliny mogą się udawać na poszczególnych obszarach. Wiemy z Księgi Sędziów, że Filistyni uprawiali zboże, Samson bowiem powiązał lisy  parami za ogon, a w środku przywiązał pochodnie, po czym "ogniem je zapaliwszy rozpuścił...". Lisy wbiegły zaraz w zboże filistyńskie (por. Sdz 15,5). W podobny sposób spalił także ich gaje oliwne, a kiedy był w drodze, by odwiedzić swą wybrankę, przechodził koło winnic (por. Sdz 14,5). Wszystkie te rośliny uprawne udają się tam z powodzeniem."

Zapowiada mi się interesująca lektura...

22 marca, 2019

Dokąd zmierzamy?

Jestem po lekturze futurystycznej powieści Pawła Lisickiego "Epoka Antychrysta", pozycji wydawniczej Fabryki Słów, Lublin 2018, która przenosi czytelnika na początek dwudziestego trzeciego wieku. Nowo wybrany papież przyjmuje w niej imię Judasz i trwającym od dawna przemianom społeczno-religijnym stawia kropkę na "i".

Jestem pod wrażeniem umiejętności przewidywania przez autora tej opowiastki, do czego mogą doprowadzić obserwowane już dzisiaj w chrześcijaństwie zjawiska i trendy. Co najmniej kilka wątków ciśnie mi się do głowy, lecz ograniczę się do jednego. Dla przykładu, "Epoka Antychrysta" jest w dużym stopniu zdominowana przez kobiety zajmujące wysokie stanowiska watykańskie. Wyłączność przywództwa mężczyzn w kościele, w tej książce od dawna należy już do przeszłości. A zaczynało się od pozornie nieważnych zmian. Jedną z nich była bulla papieska nakazująca kaznodziejom odejście od tradycyjnej formuły "bracia i siostry" i zwracanie się do audytorium "siostry i bracia" lub zupełne pomijanie określeń płciowych.

Ostatecznie tytułowa "Epoka" polega na podważeniu prawdy o zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa,  odrzuceniu wiary w Boga i na całkowitym wygaszeniu chrześcijaństwa. Najważniejsze staje się w niej człowieczeństwo i wiara w człowieka. Każdy w tej epoce cieszy się miłością i równym traktowaniem, niezależnie od tego, kim jest i jak się zachowuje... z wyjątkiem opornych chrześcijan, oczywiście.

Apokaliptyczna fantazja Pawła Lisickiego jest całkiem bliska uważnym czytelnikom Biblii. Nie trzeba być prorokiem, by - czytając Biblię - wyraźnie widzieć, w jakim kierunku zmierza świat i jakie zmiany już mają miejsce w chrześcijaństwie. Otwartość na wszystko i wolność od wszystkiego - to upragniony stan serca ludzi, którzy w głębi serca przestają się liczyć z Bogiem. Jednak w chwili, gdy w powieści Lisickiego ludzkość osiąga ten szczyt - rozlega się ryk trąb i nadchodzi Ten, na kogo już nikt nie czekał...

Dokąd zmierzamy? Teoretycznie wszyscy chrześcijanie czekają na Powtórne Przyjście Jezusa Chrystusa. Tylko czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? [Łk 18,8].

19 marca, 2019

Z ręką na Biblii

Tylko nieliczni podzielają mój zachwyt nad jednością chrześcijan, wyrażony w poprzednim wpisie zatytułowanym "Znormalizowani"? Przecież chrześcijaństwo jest polem pooranym  głębokimi i bolesnymi bruzdami podziałów. Gdziekolwiek by nie zaczęło się coś dobrego, wszędzie po pewnym czasie pojawia się jakiś rozdźwięk, nieporozumienie i następuje rozejście. Ta sama Biblia, a jakże różne do niej podejście. Wszyscy nazywają się chrześcijanami, a wciąż oddzielają się od siebie i zakładają odrębne wspólnoty. Jedna religia zwana chrześcijaństwem, a mamy już na świecie tysiące jej denominacji. Czy można więc zachwycać się jednością wiary i poglądów chrześcijan? Czy przypadkiem nie patrzę na świat przez jakieś różowe okulary?

Niestety. Biblia dla wielu tzw. chrześcijan jest jedynie jakimś bliżej nieokreślonym symbolem. Nie czytają jej codziennie z modlitwą. Czytają, ale nie rozumieją. Rozumieją jej literę, ale nie czują jej Ducha i nie są myśli Chrystusowej. Przysięgają z ręką na Biblii, ale rządzą po swojemu. Gdy jakieś słowa Biblii pasują w danej chwili do sposobu ich myślenia, to nawet gotowi są je zacytować, lecz dalecy są od poddania się jej, by Biblia określała sposób ich myślenia. Przeżywają chwilowy zachwyt Biblią, dopóki nie postawi im niewygodnego wymagania opamiętania się z grzechów, zapierania się samego siebie, brania krzyża i uświęcania życia. Oficjalnie powołują się na Biblię, a w tym samym czasie uprawiają kult świętych, modlą się za zmarłych, czczą figury i obrazy, stawiają ludziom pomniki, powtarzają niepowtarzalną ofiarę Chrystusa itd. - czego Biblia wyraźnie zakazuje. Przyłączają się do wspólnoty chrześcijańskiej i zaczynają nazywać Jezusa swoim Panem, ale niezmiennie nadal sami pozostają panami własnego życia.

Formalna przynależność do chrześcijańskiego zboru nie czyni człowieka automatycznie naśladowcą Chrystusa. Bo skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy na sposób ludzki nie postępujecie? [1Ko 3,3]. Gdy część wspólnoty stanowią ludzie odrodzeni z Ducha Świętego i respektujący Biblię, a większość żyje według ducha tego świata i wnosi do niej świecki sposób myślenia, to nic dziwnego, że w takim tyglu indywidualizmu, samowoli i cielesności dochodzi do nieporozumień i rozdźwięku. Zresztą, muszą nawet być rozdwojenia między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami [1Ko 11,19]. Nie każdy, kto o sobie samym mówi, że jest chrześcijaninem, jest chrześcijaninem naprawdę. Świat pełny jest nominalnych chrześcijan, którzy praktykują wiarę w Boga po swojemu. Dopóki nie narodzą się na nowo i pokornie nie poddadzą się w posłuszeństwo Słowu Bożemu, wciąż będą się dzielić.  A jeśliby nawet we własnym gronie umówili się na jedność, to wciąż nie będą jedno z ludźmi żyjącymi według Ducha.

Prawdziwi chrześcijanie się nie dzielą. Są jedno. Czy rozdzielony jest Chrystus? [1Ko 1,13]. W Chrystusie i tylko w Nim doświadczamy tego niezwykłego fenomenu jedności myśli, poglądów i przekonań. Tajemnicą naszej jedności nie jest ręka na Biblii, lecz Biblia w sercu.

18 marca, 2019

Znormalizowani

Niejednemu z nas się zdarzyło, że nowo zakupiona bateria łazienkowa nie pasuje do starych podłączeń, albo że wypożyczana przyczepa ma inną wtyczkę niż gniazdo w naszym samochodzie. Są to przykre chwile, bo chociaż zgadzamy się na różną jakość i wygląd nowego produktu, to jednak system połączeń powinien być znormalizowany. Mamy przecież w kraju Polski Komitet Normalizacyjny, który określa tzw. Polską Normę (PN) i pilnuje jej stosowania. Gdy coś jest wykonane zgodnie z PN, to jedno pasuje do drugiego, chociażby zostało przywiezione z drugiego krańca Polski i pochodziło od innego producenta.

Od kilku dekad zadziwia mnie fenomen jedności wiary i zgodności poglądów prawdziwych chrześcijan. Choć żyją w najdalszych zakątkach świata i nigdy wcześniej się nie spotkali, okazuje się, że tak samo wierzą. Podobnie też praktykują swą pobożność. W górach czy nad morzem, w zapadłej wiosce ukraińskiej czy na nowojorskim Manhattanie – wszędzie napotykam na ten sam sposób myślenia. Po prostu mamy tę samą Biblię. Jest w tym coś naprawdę niezwykłego. Myślę, że jest to wielka wartość, którą trzeba doceniać i o którą należy dbać. Dokładajcie starań, by zachować jedność Ducha w spójni pokoju – jedno ciało i jeden Duch, jak też zostaliście wezwani w jednej nadziei związanej z waszym powołaniem. Jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest, jeden Bóg i Ojciec wszystkich, który jest ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich [Ef 4,3-6].

Bóg ustanowił jedną normę dla wszystkich, którzy chcą być zbawieni. Tą normą jest dla nas Syn Boży, Jezus Chrystus, objawiony w Piśmie Świętym. Mamy więc słowo prorockie jeszcze bardziej potwierdzone, a wy dobrze czynicie, trzymając się go niby pochodni, świecącej w ciemnym miejscu, dopóki dzień nie zaświta i nie wzejdzie jutrzenka w waszych sercach. Przede wszystkim to wiedzcie, że wszelkie proroctwo Pisma nie podlega dowolnemu wykładowi. Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym [2Pt 1,19-21]. Koniecznie trzeba nam trzymać się Pisma Świętego, bo ono właśnie jest tajemnicą zdumiewającej normalizacji życia i wiary wszystkich chrześcijan.

Apel ten o tyle jest na czasie, że opanowuje nas moda na pozabiblijne inspiracje. Sama Biblia niektórym z nas już nie wystarcza. Nauka apostolska wydaje się być zbyt ciasnym gorsetem. Z podziwem patrzymy na ludzi sukcesu i zaczynamy dopytywać się o tajemnicę ich osiągnięć, gotowi, by ich wskazówki wprowadzić do kościoła. Chęć na coś nowego każe niektórym chrześcijanom opuszczać swój zbór i wyruszać na duchowe poszukiwania. Ambicje zyskania sobie opinii pomysłowego twórcy, a nie naśladowcy, popycha część przywódców chrześcijańskich do postaw i czynów wykraczających poza granice Pisma Świętego. Komu bojaźń Boża na to nie pozwala, temu szybko przypina się łatkę religijnego konserwatysty.

Tymczasem Biblia wzywa: Miejcie się na baczności, abyście nie utracili tego, nad czym pracowaliśmy, lecz abyście pełną zapłatę otrzymali. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna. Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. Kto go bowiem pozdrawia, uczestniczy w jego złych uczynkach. [2J 1,8-11]. Mamy tutaj bardzo poważny argument przemawiający za trwaniem w granicach Biblii. W przekładzie KUL brzmi on następująco: Żaden z tych, którzy wybiegają, a nie pozostają w nauce Chrystusa, Boga nie posiada. Kto trwa w nauce, ten i Ojca, i Syna posiada. Samo słowo "wybiegać" mówi o tzw. postępie, który jest przeciwieństwem zacofania. Widocznie już wtedy niektórzy chrześcijanie chwalili się swoją postępowością, a wiernych, którzy pozostawali w Kościele praktykując swą wiarę zgodnie z nauką Chrystusową – uważali za zacofanych. Jednakże Biblia wzywa do pozostania przy ewangelii Chrystusowej. Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie. Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie [Kol 2,6-8].

Owszem, są ludzie, którzy mają we krwi ciągłą potrzebę odmiany. Nudzi ich spanie z tym samym partnerem, to samo miejsce pracy lub wypoczynku i ten sam krąg przyjaciół. Chcą wciąż czegoś nowego. Normalnie jednak cieszymy się stałym rytmem życia. Jesteśmy szczęśliwi budząc się we własnym mieszkaniu, wciąż pijąc poranną kawę i kolejny dzień jadąc do tej samej pracy. Podobnie jest w sprawach wiary. Wciąż ten sam Zbawiciel i Pan, Jezus Chrystus. Ta sama ewangelia. Te same uczynki wynikające z wiary w Niego. Ta sama wspólnota kościelna i ta sama służba aż do powrotu Chrystusa Pana. Czyż jest w tym coś niewłaściwego?

Normalizację tę zapewnia nam Pismo Święte. Prostolinijne posłuszeństwo Słowu Bożemu stabilizuje nam życie. Nie tylko wprowadza Boży pokój do naszego własnego serca ale również prowadzi do harmonijnego funkcjonowania całej społeczności ludzi wierzących. Wszyscy bowiem podlegają tej samej nauce Chrystusowej. Już w okresie Starego Przymierza Bóg dał wszystkim mieszkającym w ziemi Izraela jedną i tę samą normę. W ogóle, jednakowy jest przepis dla was i dla cudzoziemca, który u was przebywa. Będzie to przepis wieczny, dla waszych pokoleń przed Panem, zarówno dla was jak i dla cudzoziemca. Jednakowe prawo i jednakowy przepis będzie dla was i dla cudzoziemca, przebywającego u was. [4Mo 15,15-16]. Nie inaczej jest w czasach Nowego Przymierza. Tak więc już nie jesteście obcymi i przychodniami, lecz współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus, na którym cała budowa mocno spojona rośnie w przybytek święty w Panu, na którym i wy się wespół budujecie na mieszkanie Boże w Duchu [Ef 2,19-22].

Dlaczego chrześcijanie powinni trzymać się granic zakreślonych przez naukę apostołów i proroków Nowego Testamentu? Co mamy z wiernego stosowania się do norm Słowa Bożego? Przede wszystkim to, że w ten sposób zyskujemy i utrzymujemy status ucznia Jezusa. Mówił więc Jezus do Żydów, którzy uwierzyli w Niego: Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie [J 8,31]. Kto w tym nie wytrwa, ten nie będzie uczniem Pana. Gdy swego czasu jakaś kobieta chciała inaczej zaakcentować tajemnicę błogosławionego życia, Syn Boży natychmiast skorygował jej myślenie mówiąc: Błogosławieni są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i strzegą go [Łk 11,28].

Trzymanie się norm Pisma Świętego od zawsze warunkowało też pomyślność i powodzenie w życiu. Tylko bądź mocny i bardzo mężny, aby ściśle czynić wszystko według zakonu, jak ci Mojżesz, mój sługa, nakazał. Nie odstępuj od niego ani w prawo, ani w lewo, aby ci się wiodło wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz. Niechaj nie oddala się księga tego zakonu od twoich ust, ale rozmyślaj o niej we dnie i w nocy, aby ściśle czynić wszystko, co w niej jest napisane, bo wtedy poszczęści się twojej drodze i wtedy będzie ci się powodziło [Joz 1,7-8]. Czasem Bóg może poddać nas jakieś próbie, gdy jak Hiob przeżywamy tymczasowe trudności, lecz nie zmienia to zasady, że wierne posłuszeństwo Słowu Bożemu owocuje też w sferze materialnej.

Mało tego. Trwanie w przestrzeganiu norm Pisma Świętego przesądza o tym, jak będziemy nazywani w Królestwie Bożym. Kto zatem rozwiąże jedno z przykazań, choćby z pozoru nieważne, i w ten sposób będzie uczył ludzi, tego w Królestwie Niebios też nazwą nieważnym. Tego natomiast, kto będzie je stosował i innych tego uczył, w Królestwie Niebios nazwą ważną osobą [Mt 5,19]. Jeśli chcemy być ważni w Niebie to tutaj na ziemi koniecznie trzeba nam trzymać się Biblii. Tym większą ma to wartość w oczach Bożych, im bardziej jesteśmy kuszeni, aby niektóre wezwania ewangelii Chrystusowej potraktować jako już przestarzałe i nie pasujące do naszej kultury.

Do czego w tym rozważaniu zmierzamy? Czy chrześcijanom naprawdę grozi niebezpieczeństwo odejścia od norm Pisma Świętego? Powróćmy do ilustracji o Polskich Normach. Przez prawie pięćdziesiąt lat obowiązywał w Polsce system obligatoryjny z silnym zakorzenieniem się w świadomości całego społeczeństwa przekonania o obowiązku stosowania tych norm. Do końca 1993 roku stosowanie PN było obowiązkowe i pełniły one rolę przepisów. Nieprzestrzeganie postanowień PN było naruszeniem prawa. Od początku 1994 roku stosowanie PN stało się dobrowolne, przy czym do końca 2002 roku istniała możliwość, by w pewnych przypadkach nakładać obowiązek stosowania PN. Od początku 2003 roku stosowanie PN jest już całkowicie dobrowolne.

Jak widać, polityka wolnego rynku zaowocowała w Polsce powolnym procesem odchodzenia od obowiązkowości w trzymaniu się norm. Teraz PN może - ale już nie musi - być przez producentów stosowana. Kupując coś nowego trzeba się liczyć z tym, że może to już nie pasować do tego, co było wcześniej. Podobny proces obserwujemy w Kościele, a nawet w pojedynczym zborze. Nie od dziś mamy do czynienia ze zjawiskiem odchodzenia "od normy" Słowa Bożego. W kościołach historycznych zrobiono tak już dawno. Teraz coraz mocniej ogarnia to też środowiska ewangelicznego chrześcijaństwa. Niby teoretycznie nic jeszcze się nie zmieniło. Punkt pierwszy aktualnego wyznania wiary Kościoła Zielonoświątkowego wciąż głosi, że Pismo Święte – Biblia – jest Słowem Bożym, nieomylnym i natchnionym przez Ducha Świętego, i stanowi jedyną normę wiary i życia. Czy jednak nie ma się czego obawiać? Czy Biblia jako jedyna norma wiary i życia naprawdę utrzyma się w naszej wspólnocie kościelnej aż do końca?

Dużo tu zależy od postawy braci stojących na czele zborów. Jako duszpasterze i nauczyciele odpowiadamy przed Bogiem za utrzymanie zboru w normach Pisma Świętego. Trzeba nam uważać, aby nasze umysły, zamiast Słowem Bożym, nie wypełniły się błyskotliwymi hasłami z poradników przywództwa. W porównaniu z nimi wezwania biblijnych apostołów i proroków wydają się być nie na czasie. Kto się uwolnił od prostolinijnego pojmowania i stosowania nauki apostolskiej – ten wydaje się święcić triumfy. Wszyscy odczuwamy silną pokusę do posłużenia się czymkolwiek, aby tylko mieć sukces, nawet za cenę wyjścia poza granice Pisma. Nie dajmy się zwieść. Pozostańmy w granicach fundamentów nauki Chrystusowej, zakreślonych przez Jego apostołów i proroków.

Prawdziwi chrześcijanie są znormalizowani Pismem Świętym. Dzięki temu jeden do drugiego pasuje. Jest to cudowne i godne zachowania tego stanu rzeczy. Biblia jest dla wierzących ludzi wielkim dobrodziejstwem. Czytana i rozważana z modlitwą pod każdą szerokością geograficzną owocuje jednakową nauką i tak samo rozumianą pobożnością. Problemy braku jedności rodzą się wówczas, gdy ktoś – w imię nowoczesności – znajdzie sobie jakieś pozabiblijne źródło inspiracji i zaczyna innych pociągać za sobą.

Swego czasu Syn Boży powiedział: Dlaczego mówicie do Mnie, Panie, Panie, nie czynicie tego, co mówię? [Łk 6,46]. Jego słowa ustanowiły dla nas normę, zgodnie z którą nie tylko mamy żyć tutaj na ziemi, ale na podstawie której zostaniemy też rozliczeni na końcu naszej drogi. I jeśliby ktoś słuchał moich słów, lecz nie stosował się do nich, nie Ja będę go sądził; nie przyszedłem bowiem aby sądzić świat, ale aby świat uratować. Kto Mnie odrzuca i nie przyjmuje moich słów, ma swego sędziego: Słowo, które wygłosiłem, osądzi go w dniu ostatecznym [J 12,47-48]. Trzymajmy się Słowa Bożego.

15 marca, 2019

Wyrośniesz na twardziela!


Problemem współczesnego człowieka stała się miękkość charakteru i bardzo niski poziom hartu ducha. Rośnie liczba zniewieściałych mężczyzn, rozczulających się nad sobą kobiet i rozpieszczonych dzieci. Przy pierwszej lepszej przeciwności losu ludzie czują się kompletnie rozbici. Kwitnie zapotrzebowanie na pomoc psychologiczną, bo już nawet drobna stłuczka wywołuje w nas tak wielką dygotkę emocjonalną, że bez psychologa obejść się wręcz nie sposób.

Kłania się tutaj proces wychowania, jakiemu byliśmy poddawani od najmłodszych lat. Ubóstwiani w dzieciństwie wyrastamy na ludzi słabych. Miałem to  (nie)szczęście, że dorastałem w trudnych warunkach. Owszem, byłem kochany ale jednocześnie wiele ode mnie wymagano. Każdego dnia po szkole trzeba było wykonać wiele obowiązkowych zajęć w gospodarstwie rolnym. Dopiero gdy zrobiło się ciemno, można było zasiąść do odrabiania lekcji. Zbliżające się wakacje oznaczały dla mnie tym więcej mozolnej pracy, a nie jakieś wczasy i rozrywkę. Totalnie nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Myślę, że niektóre dzisiejsze programy survivalowe, to "bułka z masłem" w porównaniu z latami mojego dzieciństwa. Dziś wszakże jestem wdzięczny moim rodzicom, że stawiali mi wymagania. Ponadto w wieku dwunastu lat poznałem żywego Boga, a ewangelia rzuciła mi kolejne wyzwania. Chciałem być podobny do Jezusa. Dzięki temu dzisiaj mam siłę stawiać czoła przeciwnościom. W obliczu trudności nie rozglądam się za psychologiem. Padam na kolana przed moim Panem i Zbawicielem, Jezusem Chrystusem. Rozmawiam z Nim o moim losie i od Niego czerpię moc do przetrwania każdej burzy.

Był czas, że sam stałem się ojcem dwóch dziewczynek i chłopca. Dzisiaj są one już dojrzałymi ludźmi w przedziale 30-40 lat. Kocham moje dzieci nad życie. Jednak w tamtych latach ich dzieciństwa stawiałem im wymagania. Może nawet byłem zbyt surowy. Chwaliłem tylko za rzeczywiste osiągnięcia, a nie za byle bazgroły. Nie słodziłem im każdej gorzkiej chwili niepowodzeń szkolnych i rówieśniczych. Nie spełniałem ich zachcianek. Widziałem, że nieraz jest im bardzo trudno, ale na tym właśnie polega proces hartowania. Moje córki wyrosły na dzielne kobiety, a syn jest dziś sługą Chrystusowym. Idą odważnie przez życie i stawiają czoła jeszcze większym niż ja wyzwaniom. Już zaszli znacznie dalej ode mnie.

Jeśli przez wiarę w Jezusa Chrystusa stałeś się dzieckiem Bożym, to mogę cię zapewnić, że wyrośniesz na twardziela. Nasz Ojciec już się o to zatroszczy. Podda cię procesowi hartowania nie szczędząc ci koniecznych prób i doświadczeń. Nieraz każe ci w modlitwie długo czekać na odpowiedź. Poznasz smak porażki, niezrozumienia i odrzucenia. Nie pojawi się na każde twoje zawołanie. Lecz dzięki temu z roku na rok będziesz coraz silniejszy. Żadne nieszczęście nie zbije cię z tropu. Staniesz się jak apostołowie Chrystusa duchowo niezatapialny. Zewsząd uciskani, nie jesteśmy jednak pognębieni, zakłopotani, ale nie zrozpaczeni, prześladowani, ale nie opuszczeni, powaleni, ale nie pokonani [2Ko 4,8-9]. Tak. Będziesz zdolny z godnością znieść każdą przykrość. Staniesz się też wzorem. Może nawet trenerem przetrwania dla  nowo nawróconych, póki co słabych w wierze, którzy przy tobie będą osiągać pełną dojrzałość.

Synu mój, nie lekceważ pouczeń Pana i nie zniechęcaj się, gdy On wytyka ci błędy. Bo kogo Pan kocha, tego karci, i okazuje surowość wobec każdego syna, którego darzy uznaniem. Cierpliwie znoście karcenie. Jest ono dowodem, że Bóg obchodzi się z wami jak z synami. Bo nie ma syna, którego by ojciec nie karcił. Jeśli nie jesteście karceni — tak jak wszyscy — to jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami. Ponadto, jeśli nasi ziemscy ojcowie karcili nas, a my ich za to szanowaliśmy, to czy nie tym bardziej powinniśmy podporządkować się Ojcu duchów — po to, żeby żyć? Ziemscy ojcowie karcili nas według swego uznania, w trosce o nasze krótkie skądinąd życie. Bóg natomiast czyni to dla naszego dobra, abyśmy uczestniczyli w Jego świętości. Żadne karcenie w chwili, gdy nas dosięga, nie sprawia nam radości, lecz łączy się z bólem. Później jednak tym, którzy dzięki niemu zostali wyćwiczeni, zapewnia pełen pokoju owoc sprawiedliwości [Hbr 12,5-11].

12 marca, 2019

Naiwne nadzieje na wpływ

Od dawna już zauważam, że niektórzy ludzie wierzący mocno nakręcają się myślą o wywieraniu wpływu na swoje miasto, region, a nawet na cały naród. Idea pozytywnego wpływania na społeczeństwo zdaje się dobrze wpisywać w cele misyjne współczesnego Kościoła. Modlimy się, szkolimy, organizujemy, pomagamy materialnie, wydajemy pieniądze i trudzimy się, bo chcemy wpływać na ludzi. Próbujemy bardziej się do nich zbliżyć, nawiązać z nimi bliższe kontakty, umocnić swą pozycję społeczną i dać się im poznać z jak najlepszej strony. Spodziewamy się, że dzięki temu nasz wpływ będzie silniejszy i uzdrowimy życie całych społeczeństw.

Tymczasem fakty zdają się nie potwierdzać tej górnolotnej ideologii chrześcijańskiego wpływu na świat. Narody przyglądające się biblijnemu Izraelowi w okresie Starego Przymierza nie przyjęły kultu JHWH. Sami Izraelici nie poddali się wpływom Bożych proroków. Uczniowie Jezusa nie doprowadzili do gremialnego nawrócenia mieszkańców swoich miasteczek. Zwany apostołem narodów święty Paweł na żadne środowisko nie wpłynął aż tak, żeby w całości stało się ono chrześcijańskie. Nawet sam Jezus przyszedł do swoich, ale swoi Go nie przyjęli. Gdziekolwiek potem następowało duchowe przebudzenie, trzeba przyznać, że działo się to za sprawą cudownego wpływu Ducha Świętego, a nie w wyniku działania wpływowych ludzi. Wierzący ludzie modlili się, wytrwale składali świadectwo wiary i czekali na powiew Ducha.

Chciałbym się mylić, ale gdziekolwiek bym się nie zwrócił, jakoś nie widzę sukcesu chrześcijan w wywieraniu zbawiennego wpływu na społeczeństwo. Ludzie grzeszyli, grzeszą i będą grzeszyć aż do końca świata. Pamiętam jak przed laty emocjonowano się faktem, że do parlamentu szwedzkiego dostało się kilku zielonoświątkowców. Spodziewano się dużych zmian w zeświecczonej Szwecji. Nie słyszałem, żeby tak się stało. Ironizując sprawę można by powiedzieć, że świadectwem ich sukcesu stał się późniejszy areszt jednego z pastorów za wygłoszenie kazania na temat homoseksualizmu. Mieliśmy już i w naszym Sejmie paru świadomie wierzących posłów oraz sporo rozsianych po kraju, wysoko postawionych samorządowców. Jakoś nie słyszałem, żeby w ich miastach doszło do znaczących zmian społecznych i naprawy moralnej. Podobno jeden z charyzmatycznych pastorów regularnie doradza czołowemu politykowi Europy. Niestety, z Brukseli  nie wypływają jak dotąd żadne dyrektywy zgodne z duchem ewangelii Chrystusowej. Okazuje się, że z tym wpływem wciąż coś jest nie tak. Chrześcijanie maszerują, piszą petycje, protestują, ogłaszają zmianę, dedykują miasta dla Jezusa - a świat dalej tkwi w złem.

Tylko Duch Boży może tak wpłynąć na ludzi, że się prawdziwie opamiętają z grzechów i nawrócą do żywego Boga. Zadaniem prawdziwych chrześcijan jest wierne głoszenie ludziom ewangelii i przykładne życie. Natomiast nawrócenie ich do wiary w Jezusa Chrystusa - to już dzieło Ducha Świętego. Z Biblii wynika, że sam Bóg decyduje, komu okaże łaskę, a kogo pozostawi nieczułym na Słowo Boże. Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego [Rz 9,15-16]. Owszem, dzięki naszym zabiegom i wpływom możemy kogoś przyprowadzić do zboru, ale nie możemy spowodować jego duchowego odrodzenia. Na własnym podwórku zauważyłem, że wzrost liczebny zboru nie zawsze pokrywa się z ilością prawdziwych nawróceń. Tylko wtedy, gdy Duch Święty nawiedzi człowieka, naprawdę zaczyna on nowe życie.

W świetle Biblii nie widzę duchowego odrodzenia całych miast i społeczeństw. Nie zauważyłem też, ażeby na naśladowców Chrystusa Słowo Boże nakładało obowiązek wpływania na decyzje świeckiej władzy. Dziesiątki razy słyszałem, jak różni ewangeliści ogłaszali duchowe przebudzenie i wielki wpływ lokalnego zboru na całe miasto. Nieraz widziałem jak niektórzy kaznodzieje dzięki urokowi osobistemu i umiejętności wywierania wpływu, całe audytorium doprowadzali do pożądanych reakcji, z których po kilku tygodniach nie pozostawało ani śladu. Bóg wciąż nawiedza i zbawia ludzi. Lecz prawdziwe nawrócenie jest przeżyciem indywidualnym i osobistym, a nie zbiorowym. 

Oblubienica Chrystusowa przygotowująca się w tym świecie na przyjście Oblubieńca, Syna Bożego, dobrze wie, że w doczesnym życiu nie jest jej pisana popularność i wpływowe role. Obowiązkowe dążenie do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana [Hbr 12,14] siłą rzeczy czyni nas niemile widzianymi w kręgach ludzi bezbożnych. Popularność w świecie i popularność w Królestwie Bożym wykluczają się wzajemnie. Róbmy swoje. Radośnie pełnijmy rolę wyznaczoną nam przez Słowo Boże. Wszędzie, gdzie to możliwe, głośmy ewangelię Chrystusową. Ufajmy, że Duch Święty posłuży się naszym świadectwem i wpłynie na kogo trzeba.

Kto mimo wszystko myśli, że dostając się do kręgów władzy lub protestując przeciw złu, jako chrześcijanin zmieni całe społeczeństwo -jak najbardziej ma prawo tak sobie myśleć. Niechby mu się powiodło. Ja tak nie myślę. Skupiać się będę na głoszeniu Słowa Bożego. Ono dostatecznie jasno zło nazywa złem. I będę ratować z ognia nadchodzącego sądu Bożego pojedyncze osoby. 

11 marca, 2019

Po co są znaki czasu?

Każdy kierowca wie, że znaki drogowe są po to, aby wiedział, co za chwilę napotka na drodze i jak w związku z tym powinien się zachować. Jego rola za kierownicą polega na odczytywaniu pojawiających się znaków i uwzględnianiu ich w dalszej drodze. Każde inne oznakowania też zasadniczo służą informacją, z czym mamy lub będziemy mieć do czynienia. Oznakowanie można uwzględnić albo je zignorować. Nie ma sensu się mu sprzeciwiać, chyba, że jest nietrafne i zakłamuje rzeczywistość.

Podobnie jest ze znakami czasu. Bóg oznakował ludziom wierzącym nadchodzące czasy i spodziewa się, że będziemy Jego znaki prawidłowo rozpoznawać i uwzględniać. Powiedział też do tłumów: Gdy widzicie chmurę zbliżającą się z zachodu, zaraz mówicie: Nadciąga ulewa i wkrótce rzeczywiście pada. A gdy wiatr wieje z południa, mówicie: Będzie upał i rzeczywiście jest. Obłudnicy! Potraficie właściwie odczytywać znaki na ziemi i niebie, więc jak to się dzieje, że nie umiecie rozpoznać obecnego czasu [Łk 12,54-56].

Jednym ze znaków końca czasu jest eskalacja określonych grzechów. Biblia nie uczy nas, abyśmy z tymi znakami walczyli, lecz abyśmy brali je pod uwagę w praktykowaniu naszej wiary w Jezusa Chrystusa. Oto jeden z biblijnych znaków orientacyjnych, danych nam na drogę: Albo czy nie wiecie, że niesprawiedliwi nie odziedziczą Królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ludzie dopuszczający się nierządu, bałwochwalcy, cudzołożnicy, mężczyźni współżyjący między sobą i ci, którzy się im oddają, złodzieje, chciwcy, pijacy, oszczercy i zdziercy nie odziedziczą Królestwa Bożego 1Ko 6,9-10]. Ten znak "zakazu wjazdu" do Królestwa Bożego nie jest ustawiony po to, abyśmy bawili się w policjantów i pilnowali innych ludzi, czy mają prawo podążać w jego stronę. To znak ustawiony dla każdego, do osobistego zastosowania. Ażeby wejść do Królestwa Bożego trzeba nam opamiętać się z grzechów i narodzić się na nowo.

Inny znak został uzupełniony konkretną wskazówką: Wiedz o tym, że w dniach ostatecznych nastaną trudne czasy. Ludzie będą samolubni, rozkochani w pieniądzu, chełpliwi, wyniośli, bluźnierczy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, nieczuli, nieprzejednani, skorzy do oszczerstw, niepohamowani, okrutni, gardzący tym, co dobre, zdradzieccy, bezmyślni, nadęci, kochający przyjemności bardziej niż Boga, stwarzający pozory pobożności, lecz będący zaprzeczeniem jej mocy. Takich ludzi unikaj [2Tm 3,1-5]. Proszę zauważyć, że powyższa instrukcja apostolska nie zachęca do walki z tymi zjawiskami. Ludzie tak żyjący są znakiem czasu. Podążając drogą zbawienia mam ich unikać. Warto przemyśleć, co to praktycznie oznacza, bo przecież nie chodzi o to, abyśmy całkiem opuścili ten świat [1Ko 5,10].

Wywołująca w tych dniach skrajne emocje warszawska deklaracja na rzecz LGBT+ to znak czasu. Nie zmienimy i nawet nie chciejmy zmieniać tego, co nadchodzi. Taki bieg wydarzeń i zjawisk ustanowił sam Bóg, a ten znak sygnalizuje zbliżający się koniec drogi. Tym bardziej więc nie należy ukrywać ani zacierać wyrazistości tego znaku. Co powiedzielibyśmy o człowieku, który widząc niemiły mu znak drogowy, protestuje i podejmuje działania, ażeby go usunąć?  Bóg daje nam znaki czasu wskazujące na zbliżający się powrót naszego Pana Jezusa Chrystusa nie po to, abyśmy przeciwko tym znakom protestowali. Postarajmy się właściwie je odczytywać i uwzględniać w dalszej drodze. Przeciwstawmy się grzechowi we własnym życiu i środowisku zborowym. Tych, którzy są poza nami, Bóg sądzić będzie [1Ko 5,13].

Syn Boży mówiąc o tym, co będzie poprzedzać Jego powrót na ziemię powiedział: Niech wam za przykład posłuży figowiec. Gdy jego gałązka mięknie i wypuszcza liście, wiecie, że zbliża się lato. Tak i wy, gdy zobaczycie, że to się dzieje, wiedzcie, że jest blisko - u drzwi [Mk 13,28]. Pomyślmy. Jak było za dni Lota albo za dni Noego? Takie też będzie przyjście Syna Człowieczego.

04 marca, 2019

Dzień Walki z Prokrastynacją


Czy zdarza się nam, że zabierając się za jakieś ważne zadanie nagle przypominamy sobie, że mamy zapłacić za telefon, sprawdzić skrzynkę pocztową, załadować zmywarkę, zamieść podwórze czy chociażby zrobić sobie herbatę? Wiemy, że i tak będziemy musieli tę ważną pracę wykonać, ale rozpoczęcie jej - pod pretekstem rozmaitych drobiazgów - odkładamy na później. Tak jest i ze mną w tej chwili. Mam przed sobą poważne zadanie przygotowania się do kilkugodzinnych wykładów, a piszę ten tekst 😏

Nie wiem kto tak ustalił, ale 4 marca to Dzień Walki z Prokrastynacją. Właśnie to tajemniczo brzmiące pojęcie określa powszechną w naszym życiu tendencję do odkładania ważnej sprawy na później i w jej miejsce poświęcanie uwagi rzeczom błahym. Na przykład, mamy posprzątać mieszkanie, a tymczasem włączamy na chwilę telewizor, by jeszcze obejrzeć najnowsze wiadomości albo do kogoś dzwonimy. I bynajmniej nie chodzi tutaj o lenistwo.

Prokrastynator ma problemy ze skupieniem się, z organizacją pracy, z ustaleniem odpowiednich priorytetów i asertywnym trzymaniem się planu zajęć. Nie jest tak, że nie chce mu się czegoś robić. Najczęściej jest wręcz przeciwnie. Podejmuje się on ambitnie wielu zadań. Prokrastynacja polega na odkładaniu ważnej czynności na później, a w zasadzie zastępowanie jej sprawami w danej chwili nieistotnymi, trzeciorzędnymi. Zjawisko to jest często nazywane syndromem studenta, bo wręcz klasycznym przypadkiem prokrastynacji jest odkładanie na ostatnią chwilę obowiązku przygotowania się do egzaminów.

Nie będę w tym miejscu doradzać jak uporać się z problemem prokrastynacji na co dzień, bo oczywiście jest to możliwe. Chcę za to serdecznie zachęcić nas wszystkich do walki z prokrastynacją w kwestii pojednania się z Bogiem i gotowości na to, by stanąć przed Nim, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9m,27] i wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym, aby każdy odebrał zapłatę za uczynki swoje, dokonane w ciele, dobre czy złe [2Ko 5,10]. Kto się nie narodzi na nowo, nie może zobaczyć Królestwa Bożego [J 3,3].

Odkładanie sprawy opamiętania się z grzechów, oddania swego serca Jezusowi i szczerego nawrócenia się do Boga - to naprawdę powszechne zjawisko. Większość z nas wie, że trzeba uporządkować swoje życie i przygotować się na chwilę śmierci fizycznej - ale wciąż odkładamy to na później. Bóg jeszcze cierpliwie czeka. Któregoś dnia wszakże skończy się dla nas czas łaski Bożej i będzie już za późno na nawrócenie. Dlatego w miejsce Chrystusa poselstwo sprawujemy, jak gdyby przez nas Bóg upominał; w miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem [2Ko 5,20]. Nie odkładajmy tego w imię "potrzeby" zajęcia się czymś wcześniej.

W Dniu Walki z Prokrastynacją nie można wystosować ważniejszego apelu.