25 września, 2014

Chwała fundatorom!

Resztki synagogi w Kafarnaum
Dzisiejsza lektura Biblii poprowadziła mnie do galilejskiego Kafarnaum (Kfar  Nahum), gdzie wciąż można zobaczyć spore fragmenty murów synagogi  z czasów Chrystusa. W Dniu Budowlańca właśnie ta budowla przyciąga dziś moją uwagę. Wspomina o niej bowiem siódmy rozdział ewangelii wg Łukasza, wskazując zarazem na jej sponsora. Gdy setnik usłyszał o Jezusie, posłał do Niego starszych żydowskich, prosząc Go, aby przyszedł i uratował jego sługę. Ci zjawili się u Jezusa i usilnie prosili: Zasługuje, abyś spełnił jego prośbę, bo kocha nasz naród i sam zbudował nam synagogę [Łk 7,3-5].

Rzymski setnik z Kafarnaum, chociaż był obcokrajowcem, rozmiłował się w Narodzie Wybranym. Najwidoczniej mocno ujęła go ich wiara w Jedynego Boga Jahwe. Do tego stopnia stał się jej zwolennikiem, że postanowił w tym miasteczku wybudować  synagogę, aby mieszkańcy Kafarnaum mieli się gdzie zgromadzać. Niesamowite. Funkcjonariusz zbrojnego ramienia okupanta, z własnych środków wzniósł okazałą budowlę dla dobra okupowanych. Takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień.

Wspaniałomyślność setnika z Kafarnaum została zapamiętana nie tylko przez wdzięcznych mieszkańców owej miejscowości. Fakt, że dzisiaj o tym piszę, świadczy o uwiecznieniu ofiarności setnika wśród chrześcijan na całym świecie. Dostrzegł on potrzebę miejscowej ludności, uznał, że może ją zaspokoić i po prostu tak zrobił. Musiał się przez to spodobać również i Bogu, skoro po latach Duch Święty zainspirował Łukasza, aby odnotował ten fakt w tekście Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie.

Organizowanie miejsca zgromadzeń ludu Bożego to temat ostatnio znowu bardzo mi bliski. Od roku niemal codziennie przebywam i pracuję w zabytkowym dworze wzniesionym 212 lat temu, który wymaga troski konserwatorskiej i sporych nakładów finansowych. Z okna mojego gabinetu patrzę zaś na bardzo zniszczony budynek, który wkrótce ma stać się domem modlitwy Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku. Gotowy już projekt adaptacji byłej wozowni  na salę zgromadzeń zboru nastraja mnie radośnie i ożywia dwa lata temu zrodzoną w moim sercu wiarę. Znajdą się fundatorzy. Ta ruina za rok zostanie przeobrażona w piękne miejsce modlitwy, uwielbiania Boga i głoszenia Słowa Bożego.

Potrzeba pobożnych Żydów z Kafarnaum została zauważona i niespodziewanie zaspokojona. Rzymski setnik wybudował im synagogę.  Duchowa potrzeba Żydów powracających z niewoli babilońskiej została zaspokojona. Dekretem Cyrusa, władcy perskiego,  dostali wszelkie środki niezbędne do odbudowania świątyni w Jerozolimie. Dzięki łasce Bożej tak samo stało się w setkach, tysiącach innych miejsc na wszystkich kontynentach świata. Lud Boży, ubodzy ludzie wierzący w Pana Jezusa Chrystusa, bez zaciągania kredytów dostają do dyspozycji budynki, gdzie mogą się zgromadzać, służyć Bogu i społeczeństwu.

Chwała fundatorom. Chwała Bogu, dzięki któremu fundatorzy się rodzą.

22 września, 2014

Zakochaj się!

Ania i Tomek Biernaccy w chwili ślubu
Czym jest zakochanie i jak ten proces przebiega? Według Gerharda Crombacha zakochanie to po prostu nagły wzrost poziomu C8-H11-N, czyli fenyloetyloaminy. Faza 1. Oczy zbierają informacje o wzroście, figurze, kolorze włosów i oczu, odzieży i szczegółach twarzy. Następnie z prędkością 432 km/h sygnały docierają do mózgu. Jednocześnie ucho wyławia barwę głosu i śmiechu a nos rejestruje bezwonne feromony. Faza 2. Następuje sortowanie danych i porównywanie z przechowywanymi wzorcami doznań pozytywnych i negatywnych. Jeżeli wykryty został sygnał negatywny – proces ulega zamrożeniu. Jeżeli pozytywny – mózg przechodzi do następnej fazy. Faza 3. Podczas wykrycia sygnałów pozytywnych organizm zaczyna produkować fenyloetyloaminę. Początek tego procesu następuje zwykle w 4 sekundy. W tym czasie uderzenia serca zwiększają się ok. 50%, oddech automatycznie staje się szybszy, a u kobiet dodatkowo zaczynają błyszczeć oczy.

Stare powiedzenie głosi, że gdy budzi się miłość, zasypia rozum. Czy to dobrze, czy źle? Co na ten temat mówi Biblia? I powiedział Bóg: Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam. Uczynię mu odpowiednią pomoc. Ukształtował Bóg z ziemi wszystkie zwierzęta polne i wszystkie ptaki niebieskie i przyprowadził do człowieka, żeby zobaczyć jak nazwie każdego. I tak, jak nazwał człowiek każde żywe stworzenie – to pozostało jego nazwą. Nadał człowiek nazwy wszystkim zwierzętom i ptakom niebieskim i wszystkim zwierzętom polnym. Ale nie znalazł odpowiedniej pomocy dla człowieka. Bóg wprawił człowieka w stan głębokiej nieświadomości i ten zasnął. Wziął jedną z jego stron i zamknął ciało w tym miejscu. Przebudował Bóg tę stronę, którą wziął z człowieka – w kobietę i przyprowadził ją do człowieka. I powiedział człowiek: Tym razem kość z moich kości i ciało z mojego ciała. Ta będzie nazywana kobieta, bo była wzięta z mężczyzny. Dlatego zostawi mężczyzna swojego ojca i swoją matkę i zjednoczy się ze swoją żoną i będą jednym ciałem [1Mo 2,18-25 Tora].

Wbrew niektórym opiniom ze świata singli, Słowo Boże stwierdza: Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam. Potwierdza to życiowe doświadczenie. 3 września 2014 roku na Onecie ukazał się artykuł z „Der Spiegel” dotyczący samotności pt. „Płeć męska, stan wolny, niebezpieczny dla życia”. Szereguje on problemy samotnych mężczyzn w dwie kategorie: Pierwsza z nich została określona w 1987 roku  przez amerykańskiego profesora psychologii Briana Gilmartina jako "Love-shy" - obawiający się miłości. Mężczyźni z tej grupy skarżą się na całkowitą niezdolność do nawiązywania romantycznych związków. Są wokół nich kobiety chętne do nawiązywania relacji, lecz oni nie mają odwagi, by je z nimi zawiązać. Druga grupa mężczyzn  to tzw. „Incels” od ang. "involuntary celibacy" –  czyli  przymusowa wstrzemięźliwość seksualna. Nie wiedzieć dlaczego, kobiety omijają mężczyzn z tej grupy szerokim łukiem – co wywołuje w nich frustrację, nienawiść do kobiet, a nawet agresję. Tak więc, jedni mają możliwość, ale się boją i nie chcą. Drudzy bardzo chcą, ale nie mają możliwości, bo szybko odstraszają każdą kobietę, która znajdzie się w ich pobliżu.

Rozwiązanie problemu samotności jest dość złożoną operacją. Tylko w niektórych bajkach zwierzęta potrafią zrozumieć człowieka, udzielać odpowiedniej pomocy i być mu prawdziwym  przyjacielem. Biblia natomiast mówi, że cała fauna nie potrafiła sprostać temu zadaniu. Ale nie znalazł odpowiedniej pomocy dla człowieka – przeczytaliśmy. Dlaczego jest to tak skomplikowane? Ponieważ człowiek dość często chce tego, co niekoniecznie jest mu naprawdę potrzebne i potrzebuje tego, czego mu się nie chce. W poszukiwaniu pomocy odpowiedniej dla człowieka zachodzi więc konieczność utrafienia nie tylko  w jego oczekiwania ale i w jego rzeczywiste potrzeby.

Boży zamiar dla człowieka brzmiał: Uczynię mu odpowiednią  pomoc. Przekład Starego Przymierza dotyka sedna sprawy:  I powiedział JHWH, Bóg: Niedobrze jest być człowiekowi samemu. Uczynię mu pomoc jak [kogoś] naprzeciw niego. Jakby naprzeciw niego  lub  stosowną [do stania] naprzeciw niego. Nie chodziło o pomoc li tylko wg upodobań mężczyzny. Chodziło o kogoś, kto będzie się podobał człowiekowi, a zarazem będzie mógł stanąć naprzeciw niego. I będzie mu uległy, i będzie w stanie mu się sprzeciwić. Gdyby człowiek sam i po swojemu miał zaprojektować sobie pomoc, to stworzyłby kogoś ostatecznie dla siebie bardzo niebezpiecznego. Wybrałby sobie kogoś, kto popierałby go we wszystkim, co tylko przyjdzie mu do głowy. Kto stałby się mu kompanem w czynieniu zła; towarzyszyłby mu w lenistwie, alkoholizmie, oszustwie itd. Bóg dał mężczyźnie kobietę, aby ona stała naprzeciw niego. By stanowiła dla niego pozytywne wyzwanie. By pomagała mu utrzymywać należyty poziom moralny i etyczny. By się przy niej rozwijał, a nie staczał. By w jej oczach, jak w zwierciadle, mógł zobaczyć swój stan duchowy. W rabinicznym objaśnieniu czytamy: Gdy mężczyzna jest tego wart, kobieta będzie mu pomocą; jeśli nie jest tego wart, będzie ona przeciw niemu.

Dlatego Bóg nie oddał tak arcyważnej sprawy w ręce człowieka. Jakie okoliczności musiał ku temu stworzyć? Bóg wprawił człowieka w stan głębokiej nieświadomości i ten zasnąłZesłał Pan Bóg głęboki sen na człowieka. Sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie - mówią inne przekłady. Ten sen nazwijmy dzisiaj zakochaniem! Tylko w wyniku stanu głębokiej nieświadomości człowiek ulega fascynującemu wrażeniu, że trafił w dziesiątkę! Adam naprawdę zachwycił się Ewą! Wtedy rzekł człowiek: Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego. Będzie się nazywała mężatką, gdyż z męża została wzięta. Bóg tak sprawił, że mężczyzna zakochał się w kobiecie od pierwszego wejrzenia. Jest to kapitalna wskazówka dla każdego, kto pragnie znaleźć pomoc odpowiednią dla siebie. Bez zakochania absolutnie nie należy zawierać związku małżeńskiego. Ponieważ Adam znalazł się w stanie zakochania, niezwykłej więzi z Ewą, powinien był związać się z nią na zawsze. Dlatego zostawi mężczyzna swojego ojca i swoją matkę i zjednoczy się ze swoją żoną i będą jednym ciałem. I tak  zakochanie skutkuje aż do dzisiaj. Mama płacze, a syn przecież nie chciałby jej sprawiać przykrości. Ojciec się cieszy, a niejeden syn przecież wolałby zrobić ojcu na przekór.  Mimo to jednak młody mężczyzna zostawia ojca i matkę i jednoczy się z obcą kobietą stając się z nią jednym ciałem.

Biblijny sposób zawarcia pierwszego związku małżeńskiego dobrze obrazuje naszą relację z Bogiem. Człowiek został stworzony do społeczności z Bogiem. Kiedy Bóg stworzył człowieka, na podobieństwo Boże uczynił go [1Mo 5,1]. Niestety, z powodu grzechu każdy naturalny człowiek żyje bez Boga na świecie. Lecz wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga, a wasze grzechy zasłoniły przed wami jego oblicze, tak że nie słyszy [Iz 59,2]. Stąd potrzeba powrotu do osobistej społeczności z Bogiem. Stworzyłeś nas Boże dla Siebie i niespokojne jest nasze serce dopóki znowu nie spocznie w Tobie – rzekł niegdyś św.Augustyn.

Oczywiście, ludzie nosząc w sobie potrzebę Boga, po swojemu próbują ją zaspokoić. Czynią w tym kierunku wiele starań i obmyślają szereg religijnych koncepcji na życie z Bogiem. W rezultacie mamy coraz więcej bóstw powymyślanych przez ludzi i uszytych na ludzką miarę. To sprawia ogromne zamieszanie. Niektórzy robią w imię Boże nawet złe rzeczy i brak im trzeźwej refleksji, że prawdziwy Bóg za tym, co mówią i robią absolutnie stać nie może. Bóg wszakże jest najlepszą i jedynie właściwą pomocą dla człowieka. Martwy duchowo człowiek potrzebuje życia. Zagubiony człowiek potrzebuje kogoś, kto zna drogę. Okłamany człowiek potrzebuje poznać prawdę.  Ja jestem droga, prawda i życie. Nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze Mnie [Jn 14,6]. Biblia mówi o Jezusie Chrystusie: Syn jest nam dany!  W jakim celu?  Ażeby spełniać nasze zachcianki? O nie! On przyszedł, aby nas zbawić z naszych grzechów. To wymaga od nas dużego samozaparcia i licznych zmian. Tak jak myli się mężczyzna myślący, że Bóg dał mu kobietę, aby ona bezrefleksyjnie popierała go we wszystkim, co tylko przyjdzie mu do głowy, tak też myli się chrześcijanin myślący, że Bóg objawia się nam i przychodzi, aby dopasowywać się do naszego życia. Owszem, On jest miłością! On jest dobry! Lecz On staje naprzeciwko nas i nieraz bardzo wiele to nas kosztuje! On się nie zmienia. To nam trzeba się do Niego dostosować. Potrzebujemy Go jednak,  gdyż tylko On może udzielić nam dostatecznej i właściwej pomocy. Tak więc z ufnością możemy mówić: Pan jest pomocnikiem moim [Hbr 13,6].

Jak to możliwe, że przy tak zasadniczych różnicach między grzesznym człowiekiem a świętym Bogiem dochodzi do pojednania? Tajemnicą jest miłość. W pierwszej kolejności miłość Boża do człowieka. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał [Jn 3,16].  Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł [Rz 5,8]. W drugiej kolejności pojawia się miłość człowieka do Boga. Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej [Mk 12,30].  Bez miłości, bez zakochania się w Panu Jezusie Chrystusie, człowiek nigdy prawdziwie nie pojedna się z Bogiem. Będzie się spodziewał różnych rzeczy od Boga i będzie zgłaszał pod Jego adresem rozmaite oczekiwania. I siłą rzeczy będzie to związek toksyczny, ponieważ Chrystus Pan nie przychodzi, aby nam umilać życie, lecz jakby stanąć naprzeciw nas, abyśmy jak w zwierciadle zobaczyli swój rzeczywisty obraz i zaczęli się upodobniać do Niego. Nie trzeba dodawać, że do tego konieczna jest chemia zakochania się w Jezusie.

Jeśli chcesz mieć niezwykły związek małżeński – broń Boże - nie dokonuj wyboru partnera na chłodno, racjonalnie i z wyrachowaniem. Potrzeba ci znaleźć się w stanie "głębokiej nieświadomości" i się zakochać! Jeśli chcesz być zbawiony - a tylko Syn Boży Jezus Chrystus może dać nam dar życia wiecznego – broń Boże, nie podchodź do tej sprawy rozumowo i racjonalnie. Koniecznie zakochaj się! Rozmiłuj się w samym Jezusie Chrystusie! Tylko wówczas w twoim sercu pojawi się owa „duchowa chemia” warunkująca zbawienną relację z Bogiem. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,3]. 

Miłość pomiędzy mężczyzną i kobietą  ma swoją stronę chemiczną. Przez pierwsze 2-3 lata działa fenyloetyloamina. Potem przychodzi czas na endorfiny, działające podobnie do morfiny. Gdy ich poziom we właściwym czasie nie wzrośnie, ludzie stają się sobie obojętni. Podobnie jest z miłością do Boga po nawróceniu. Przez pierwsze 2-3 lata zazwyczaj odczuwamy pełny zachwyt Panem Jezusem Chrystusem. Potem następuje czas przełomu. Albo miłość do Boga przeradza się w trwały związek pełen modlitwy i Słowa Bożego, albo porzucamy swoją pierwszą miłość i Bóg staje się nam coraz bardziej obojętny.

Alleluja! Znalazła się odpowiednia pomoc dla samotnego Adama. Znalazła się odpowiednia osoba dla Tomasza i - mam nadzieję - równie odpowiednia osoba dla Anny. Niech ich widok stanie się dla nas bodźcem do zbadania stanu naszej relacji z Jezusem Chrystusem. Czy jest w niej duchowa chemia zakochania i rozkoszowania się Panem?

Kazanie wygłoszone podczas nabożeństwa ślubnego mojego syna.
Warszawa, 20 września 2014 roku.

20 września, 2014

Z miłości

Dwudziesty dzień września staje się dziś dla mnie dniem na zawsze absolutnie wyjątkowym. Mój syn, najmłodszy z trójki moich dzieci, bezpowrotnie opuszcza stan kawalerski i staje się mężem wspaniałej i pięknej dziewczyny. Cóż go do tego nakłania? Odpowiedź jest prosta. Niespełna dwa lata temu zakochał się z wzajemnością. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, i połączy się z żoną swoją, a tych dwoje będzie jednym ciałem. Tajemnica to wielka, ale ja odnoszę to do Chrystusa i Kościoła [Ef 5,31-32]. Miłość jest tajemnicą, lecz ma całkiem oczywiste skutki.

Podobnie jak podłożem powstającego dziś związku małżeńskiego Ani i Tomka jest ich wzajemna miłość, tak jest też ze związkiem chrześcijanina z Jezusem Chrystusem. Jak prawdziwa miłość między mężczyzną i kobietą normalnie przeradza się w małżeństwo, tak też i miłość do Boga niezawodnie wprowadza nas w osobistą więź z Panem Jezusem. Kto naprawdę kocha, nie chce być daleko.

Zakochanie zbliża. Pragnie słuchać, patrzeć, dotykać. Dopomina się o więcej. Dąży do skrócenia dystansu. Kto miłuje Boga, ten oddaje Mu swoje serce. Nic z objawionej w Piśmie Świętym woli Bożej nie jest trudne lub zbyteczne. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,3].

Kto nie kocha, ten nie nadaje się do małżeństwa. Kto nie jest rozmiłowany w Bogu i Jego Słowie, ten nie może być prawdziwym chrześcijaninem. Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej siły swojej [5Mo 6,5]. Tylko dzięki miłości prawdziwie nawracamy się do Boga, poznajemy Go i jesteśmy zdolni do trwania w wierze. Kto nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością [1Jn 4,8].

Mam dziś w rodzinie i zborze święto miłości. Dobry czas, by pomyśleć o poziomie mojej miłości do Pana Jezusa, do mojej żony i dzieci, do braci i sióstr, nawet do ludzi mi nieżyczliwych. To także właściwa chwila na apel: Umiłowani, miłujmy się nawzajem, gdyż miłość jest z Boga, i każdy, kto miłuje, z Boga się narodził i zna Boga [1Jn 4,7].

12 września, 2014

Rok później...

Równo rok temu, 12 września 2013 roku, aktem notarialnym weszliśmy w użytkowanie zabytkowego zespołu dworsko-parkowego Gdańsk Olszynka. Wprawdzie potem upłynęły jeszcze dwa tygodnie zanim obiekt został nam formalnie przekazany,  lecz można powiedzieć, że mamy dziś faktycznie pierwszą rocznicę Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE na Olszynce.

Pamiętam początkowe tygodnie naszej obecności w nowym miejscu. Zwłaszcza noce miały dla mnie posmak survivalowy, zważywszy że w budynku nie było ani prądu, ani wody i w wielu oknach brakowało szyb, a my postanowiliśmy strzec budynku dworu jakby był on miejscem ukrycia wielkich skarbów. Na szczęście dość szybko udało się naprawić zdewastowane piece kaflowe i mogliśmy - przynajmniej w niektórych pokojach - skutecznie chronić się przed zimnem.

Wiele wspaniałych chwil Bóg dał nam przeżyć w ciągu pierwszego roku na Olszynce. Zgromadzenia zboru, społeczności plenerowe, odwiedziny gości, ale także wspólna praca fizyczna - wszystko sprawiało mi ogromną radość. Zauważyłem, że nie tylko ja noszę w sobie poczucie błogosławieństwa Bożego, gdy Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE zapuszcza korzenie w Dworze Olszynka. Nawet w obliczu nadchodzącej zimy i niedoboru warunków na organizację tu nabożeństw w tym okresie, wielu Braci i Sióstr nawet nie chce słyszeć o tym, że mielibyśmy gdzieś poza dworem szukać na czas zimowy schronienia.

Jednym słowem, Bóg okazał nam na Olszynce w przeciągu minionego roku wiele Swej łaski. Pragnę dziś Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi oddać chwałę z każdej dobrze przeżytej tu chwili i złożyć Mu serdeczne podziękowania. Nade wszystko dziękuję Bogu za Braci i Siostry, za ich wspaniałą kompanię. Są oni dla mnie wielkim zbudowaniem. Ten jeden rok dał mi pod tym względem o wiele więcej niż całe lata wcześniejsze. Błogosławiony Bóg, który nie odrzucił modlitwy mojej i nie odmówił mi swej łaski! [Ps 66,20].

10 września, 2014

Fruwająca krowa

Przed wieloma laty Jan Brzechwa w wierszu pt. "Fruwająca krowa" poruszył kwestię, która ciśnie mi się do głowy, gdy natrafiam na informacje, że w przyszłym roku nasz kraj nawiedzi niejaki Nick Vujicic. Ów sławny na całym świecie adwentysta, jako człowiek bez rąk i bez nóg, przyciąga uwagę tłumów niezwykłą wolą życia i pozytywnym myśleniem.

Gdy pierwszy raz zetknąłem się ze świadectwem Vujicica, uderzyło mnie to, że wszystkie marzenia tego błyskotliwego mówcy, które z wielką pasją przedstawiał, dotyczyły doczesnego życia. Ponieważ zaanonsowano mi go jako niezwykłego chrześcijanina, więc spodziewałem się niezwykłej koncentracji na celach duchowych. Tymczasem niemal przez cały czas jego wystąpienia słuchałem, że będzie w przyszłości latał, pływał, wychowywał dzieci i osiągnie wiele temu podobnych rzeczy. Jeżeli owego dnia moje myśli w ogóle wzbiły się ku Bogu, to raczej tylko po to, aby On pomógł i mnie w realizacji ziemskich marzeń.

Rzeczywiście, Nick Vujicic osiągnął to, o czym wówczas opowiadał. Czy jednak stało się to niezależnie od australijskich warunków życia i możliwości technicznych tam dostępnych? Czy człowiek bez rąk i bez nóg mógłby zdobyć taką sprawność bez udziału wielu pomocnych osób? Trzeba zauważyć, że Nick miał dostęp do ułatwień i środków finansowych, które są poza zasięgiem większości osób w Polsce. Czy zatem jego osiągnięcia noszą znamiona cudu Bożego? Przecież do większości doczesnych sukcesów potrzebne jest kalifornijskie słońce, które u nas świeci znacznie krócej i tylko dla niektórych.

Pisząc te słowa staram się wejść w skórę potencjalnych uczestników planowanego u nas spotkania. Nick Vujicic przyleci tu, aby błysnąć pozytywnym przykładem. Pesymiści, bojaźliwi, biedacy, niepełnosprawni itp. mają doznać zachęty i uwierzyć, że - skoro jemu się udało - to im także się uda! Niechby się tak stało. Co jednak, gdy któryś z Polaków zainspirowany przykładem Vujicica uwierzy, że i z nim będzie tak samo, a zabraknie mu całej gamy środków dostępnych dla tamtego? Czyż po jakimś czasie karmienia duszy tego rodzaju złudzeniami nie stanie się on tym większym sceptykiem i frustratem?

Właśnie z tego powodu dziwi mnie zaangażowanie ewangelicznych chrześcijan w popularyzowanie spotkania z Nickiem Vujicicem, zwłaszcza że jest ono organizowane niezależnie od działalności Kościoła i będzie miało świecki charakter. Mogę zrozumieć powody, dla których pomysłodawcom zależy na zaangażowaniu w to naszych środowisk. Czy jednak ów miting będzie wywyższać Jezusa Chrystusa i budzić biblijną wiarę? Kto ma wątpliwości, niech uważniej przejrzy materiały reklamujące  to wydarzenie. Do wiary zatem potrzebne jest przesłanie, a treścią tego przesłania jest to, co mówi Chrystus [Rz 10,17 wg NP].

Owszem, Nick Vujicic to wspaniały przykład pozytywnego podejścia do życia. To dowód, że nawet w głębokiej niepełnosprawności można się uśmiechać, tryskać życiem i spełniać marzenia. Czy jednak tego rodzaju postawy są równoznaczne z wiarą w Jezusa Chrystusa? Czy czegoś takiego nie potrafią i ludzie niewierzący? Prawdziwa wiara to cud nowego narodzenia. To radykalna zmiana myślenia, gdy życiem staje się Chrystus, a śmierć zyskiem. To uznanie wszystkiego, co można tu osiągnąć, za śmiecie w porównaniu z poznaniem Jezusa Chrystusa!  Niestety, takiego świadectwa wiary w Nicku Vujicicu póki co nie dostrzegam.

Mam świadomość, że powyższe uwagi nie do wszystkich przemówią z jednakowym skutkiem. Reakcję znakomitej większości fanów 'człowieka bez rąk i bez nóg' na ten wpis można będzie raczej oddać ostatnią zwrotką wspomnianego wiersza Brzechwy:
     Wy mi zaraz na pewno powiecie,
     Że historia ta jest niebywała,
     A ja wiem, że w Skowrońskim powiecie
     Była krowa, co fruwać umiała.


Po cóż więc napisałem ten tekst? Bo chciałbym, aby prawdziwi chrześcijanie upatrywali cuda nie we "fruwającej krowie", lecz w Chrystusie Jezusie!

05 września, 2014

Dzień wdzięczności za dom

Od dwudziestu lat piąty dzień września to dla mnie ważny powód do okazywania wdzięczności. 5 września 1994 roku, po latach życia mojej rodziny w wynajmowanych i służbowych mieszkaniach, z Bożą pomocą zakupiliśmy połowę skromnego, przedwojennego bliźniaka i przylegające do niego trzysta metrów kwadratowych ziemi w Gdańsku i to zaledwie 2,5 km od historycznego Głównego Miasta.

Dwadzieścia lat od tamtej chwili wciąż zadziwiam się nad wspaniałomyślnością naszego Pana, Jezusa Chrystusa, któremu dwadzieścia lat przed tym zakupem oddałem się w służbę. Tylko On potrafi tak skonfigurować okoliczności, żeby człowiek bez zasobów finansowych mógł stać się właścicielem dachu nad głową. Wówczas był to cud Boży dla nas i po dwudziestu latach niezmiennie wciąż tak samo oceniam tamte chwile.

Od młodości tak byłem nauczany Chrystusa, że gdy nadszedł ten właściwy moment, aż trzy czynniki jednocześnie odegrały pozytywną rolę i złożyły się na całość cudownego błogosławieństwa Bożego. Pierwszy z nich, to systematyczne oszczędzanie, nawet wówczas, gdy wydawało się, że zupełnie nie można będzie niczego odłożyć. W czasach szkoły zawodowej, gdy miałem zaledwie coś na kształt dzisiejszego kieszonkowego, założyłem oszczędnościową  książeczkę mieszkaniową. Mogło to wydawać się czynnością beznadziejną, bowiem odkładałem tam zaledwie jakieś dzisiejsze 20 złotych miesięcznie. Nie zaniechałem jednak tych wpłat nawet w okresie nauki w Szkole Biblijnej, za co jestem wdzięczny mojej Mamie. Ona bowiem, gdy ja nie miałem żadnych  przychodów, wsparła mnie w kontynuacji tego mozolnego oszczędzania. Koniec końców, po wielu latach owe niewielkie ale zrewaloryzowane środki dały 1/3 kwoty niezbędnej na zakup naszego domku.

Drugim czynnikiem, który złożył się na wspominany dziś cud, była wyjątkowo ciężka praca. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku do naszego zboru w Gdańsku zawitał człowiek poszukujący pracowników do pracy w firmie szkółkarskiej w Niemczech. Proponował dwa miesiące pracy na polu przy produkcji sadzonek, często w warunkach bardzo uwłaczających godności ludzkiej, o czym dowiedziałem się dopiero później. Pojechałem. Jestem wdzięczny Tadeuszowi B. który notabene potem wraz z żoną uwierzył w Pana Jezusa i przyłączył się do naszego zboru, że dwukrotnie umożliwił mi wyjazd do tej ciężkiej pracy, dzięki czemu zarobiłem następną 1/3 kwoty potrzebnej na zakup domu.

Trzecim elementem składowym cudu sprzed dwudziestu lat była wierność w pracy Pańskiej. Gdy w 1980 roku po ukończeniu Szkoły Biblijnej w Warszawie poświęcałem swe życie służbie Bożej, postanowiłem, ze będę ją pełnił zupełnie niezależnie od środków materialnych. I tak było. W kilku miejscach zajmowałem się pracą kościelną nie mając żadnych gwarancji finansowych. Dzień po dniu żyliśmy jednak z moją żoną i dziećmi nie przymierając głodem, a ja cieszyłem się zaszczytem pracy na rzecz Królestwa Bożego. Mało tego. Gdy przyszło co do czego, zaprzyjaźniony z czasów mojej posługi w Gorzowie Wielkopolskim angielski zbór Diss Christian Community Church, wspierający moją służbę kwotą 50 funtów miesięcznie, postanowił udzielić mi swego wsparcia jednorazowo, na całe pięć lat do przodu. To dało ostatnią 1/3 część potrzebnej na dom kwoty.

Tak oto dwadzieścia lat temu zebrałem cudowne owoce wcześniejszych decyzji i postaw. Nie byłoby to możliwe, gdyby wcześniej Pan Jezus nie stał się moim Zbawicielem i Panem mojego życia.

Nawet sam zakup nosił znamiona cudu. Oto kilka szczegółów: W czwartkowym wydaniu gazety bezpłatnych ogłoszeń "Anonse" ukazało się dość kuszące ogłoszenie. Zaczęliśmy dzwonić, ale nikt nie odbierał telefonu. Próby skontaktowania się z ogłoszeniodawcą nie przyniosły żadnych rezultatów aż do niedzielnego popołudnia, 4 września. Po powrocie z nabożeństwa z naszego zboru przy ul. Menonitów w Gdańsku, a mieszkaliśmy wówczas w wynajętym mieszkaniu w Sopocie - nawiasem mówiąc, po sąsiedzku z dzisiejszym nowo wybranym Przewodniczącym Rady Europy - gdy już bez większych nadziei wybrałem pożądany numer, ktoś wreszcie odebrał telefon. Okazało się, że dopiero teraz właścicielka z Niemiec przyjechała do Gdańska, a ja byłem drugą osobą, która się do niej dodzwoniła. Natychmiast pojechaliśmy z żoną i córką obejrzeć to miejsce. Gdy weszliśmy na posesję, od razu wiedziałem, że Bóg ją nam daje. Nie czekając ani chwili dłużej powiedziałem to właścicielce, co za chwilę okazało się bardzo ważne, bowiem zgłosił się człowiek, który był przed nami lecz takiej decyzji wcześniej nie podjął, a Pani z Niemiec okazała się osobą bardzo prawą i skrupulatną. Jako pierwszy zgłosiłem chęć nabycia jej domu i dopiero gdybym zrezygnował, mogłaby rozmawiać z tym człowiekiem. Telefon rozdzwonił się na dobre, więc czym prędzej umówiliśmy się na poranną wizytę u notariusza i pojechaliśmy do siebie.

Wieczorem usłyszałem, że ktoś chce zapłacić właścicielce domu kwotę o jedną trzecią większą niż chciała. Oddałem więc raz jeszcze całą sprawę w ręce Boże i poszedłem spać. W poniedziałek, 5 września 1994 roku o godzinie 8 rano zabraliśmy panią właścicielkę wraz z jej mamą i pojechaliśmy do notariusza. Tutaj okazało się, że wszystkie dokumenty są już skompletowane i za pół godziny możemy podpisywać akt notarialny. Otóż dwa miesiące wcześniej nasza właścicielka była umówiona na taką transakcję z ludźmi spod Kielc. Gdy oni już jechali do Gdańska podpisać akt notarialny ona nagle została wezwana do Niemiec i do transakcji nie doszło. Dlatego wszystko było już gotowe. Trzeba więc było jak najszybciej zorganizować całą kwotę należności za dom i to w markach niemieckich. Wciąż niezmiennie jestem bardzo wdzięczny Mikołajowi J., Rafałowi R. i Dariuszowi W., że owego dnia bardzo mi pomogli, tak że w ciągu trzech godzin byłem gotowy do transakcji.

Dwadzieścia dwie godziny od chwili pierwszego spojrzenia na posesję, bez zaciągania jakiegokolwiek kredytu, trzymaliśmy z moją Gabrielą w rękach notarialny akt własności domu w Gdańsku. Domu, który wprawdzie trzeba było wyremontować, ale za to z garażem, kawałkiem trawnika i gruszą, na której wisiały smakowite gruszki, czym niezmiennie cieszymy się od dwudziestu lat. Bogu niech będą dzięki!

Za wszystko dziękujcie; tak jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18].

03 września, 2014

Dziwna wojna

Foto z www.dziwnawojna.pl
"Dziwna wojna", "udawana wojna", czy też "wojna na siedząco" – to określenia stanu stosunków między Niemcami a Francją i Wielką Brytanią, po tym, jak te dwie ostatnie w dniu 3 września 1939 roku wypowiedziały wojnę III Rzeszy. Niestety, ów formalny akt aż do maja 1940 roku nie został powiązany z żadnym poważniejszym działaniem rzekomych sojuszników Polski. Niemcy pastwiły się nad Polską, a około 110 dywizji francuskich i brytyjskich zachowywały kompletną bierność wobec zaledwie 23 dywizji niemieckich. Brak interwencji militarnej Brytyjczyków i Francuzów umożliwił siłom niemieckim pokonanie wojsk polskich i rozbiór państwa polskiego.

Chociaż dzisiejsza rocznica rozpoczęcia „dziwnej wojny” może kojarzyć się z obecną sytuacją na Ukrainie, gdzie Rosja powoli bierze, co chce, a inne państwa, poza formalnymi gestami poparcia, pozostają bierne – mnie naszły w związku z nią całkiem inne myśli. Nie od dziś wiadomo, że Biblia ustawia chrześcijan naprzeciwko śmiertelnego wroga, jakim są siły ciemności. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich [Ef 6,12]. W obliczu tej prawdy chrześcijanie nie mogą pozwolić sobie ani na jeden rok zwłoki i bezczynności. Nie czas na zabawę!

Pochłaniająca każdego dnia tysiące ludzkich dusz ekspansja diabelska domaga się zdecydowanej reakcji Kościoła. Nie wolno nam biernie się przyglądać temu, co diabeł wyczynia. Bóg chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy [1Tm 2,4]. Wyrywając ich z ognia, ratujcie ich [Jd 1,23] - wzywa Słowo Boże. Tymczasem wielu współczesnych chrześcijan zdaje się coraz bardziej schodzić nieprzyjacielowi z drogi, a nawet się z nim układać. Jak podczas dziwnej wojny po stronie francuskiej ustawiano tablice – Prosimy nie strzelać. My nie strzelamy,  tak i dzisiejsi chrześcijanie unikają wszelkiego konfliktu. Wolą tzw. święty spokój.  Jeśli wy nie strzelacie, to i my nie będziemy strzelać – uspokajali  Niemcy Francuzów. Podobne sygnały ze strony świata odbiera dziś wielu chrześcijańskich konformistów. Zamknijcie się w swoich kościelnych ścianach i wierzcie sobie, w co chcecie. Jeżeli nie będziecie wchodzić nam w drogę, to i my będziemy was tolerować. A jeśli do tego od czasu do czasu usiądziecie z nami przy wspólnym stole, to nawet zyskacie nasze uznanie. I tak "dziwna wojna" trwa. Każdego dnia wróg wciąga tysiące ludzkich dusz w grzech i wieczne potępienie, a wielu chrześcijan biernie się temu przygląda…

Nie będę w tym duchowym konflikcie biernym obserwatorem. Nie będę konformistą skupionym na własnej wygodzie i świętym spokoju. Przywdzieję całą zbroję Bożą [Ef 6,11] poddając się Bogu, a przeciwstawiając się diabłu [Jk 4,7]. Każdego dnia będę starać się wyratować kogoś z tego wypaczonego pokolenia [Dz 2,40 wg NP] zachęcając go do wiary w Pana Jezusa Chrystusa.