05 września, 2014

Dzień wdzięczności za dom

Od dwudziestu lat piąty dzień września to dla mnie ważny powód do okazywania wdzięczności. 5 września 1994 roku, po latach życia mojej rodziny w wynajmowanych i służbowych mieszkaniach, z Bożą pomocą zakupiliśmy połowę skromnego, przedwojennego bliźniaka i przylegające do niego trzysta metrów kwadratowych ziemi w Gdańsku i to zaledwie 2,5 km od historycznego Głównego Miasta.

Dwadzieścia lat od tamtej chwili wciąż zadziwiam się nad wspaniałomyślnością naszego Pana, Jezusa Chrystusa, któremu dwadzieścia lat przed tym zakupem oddałem się w służbę. Tylko On potrafi tak skonfigurować okoliczności, żeby człowiek bez zasobów finansowych mógł stać się właścicielem dachu nad głową. Wówczas był to cud Boży dla nas i po dwudziestu latach niezmiennie wciąż tak samo oceniam tamte chwile.

Od młodości tak byłem nauczany Chrystusa, że gdy nadszedł ten właściwy moment, aż trzy czynniki jednocześnie odegrały pozytywną rolę i złożyły się na całość cudownego błogosławieństwa Bożego. Pierwszy z nich, to systematyczne oszczędzanie, nawet wówczas, gdy wydawało się, że zupełnie nie można będzie niczego odłożyć. W czasach szkoły zawodowej, gdy miałem zaledwie coś na kształt dzisiejszego kieszonkowego, założyłem oszczędnościową  książeczkę mieszkaniową. Mogło to wydawać się czynnością beznadziejną, bowiem odkładałem tam zaledwie jakieś dzisiejsze 20 złotych miesięcznie. Nie zaniechałem jednak tych wpłat nawet w okresie nauki w Szkole Biblijnej, za co jestem wdzięczny mojej Mamie. Ona bowiem, gdy ja nie miałem żadnych  przychodów, wsparła mnie w kontynuacji tego mozolnego oszczędzania. Koniec końców, po wielu latach owe niewielkie ale zrewaloryzowane środki dały 1/3 kwoty niezbędnej na zakup naszego domku.

Drugim czynnikiem, który złożył się na wspominany dziś cud, była wyjątkowo ciężka praca. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku do naszego zboru w Gdańsku zawitał człowiek poszukujący pracowników do pracy w firmie szkółkarskiej w Niemczech. Proponował dwa miesiące pracy na polu przy produkcji sadzonek, często w warunkach bardzo uwłaczających godności ludzkiej, o czym dowiedziałem się dopiero później. Pojechałem. Jestem wdzięczny Tadeuszowi B. który notabene potem wraz z żoną uwierzył w Pana Jezusa i przyłączył się do naszego zboru, że dwukrotnie umożliwił mi wyjazd do tej ciężkiej pracy, dzięki czemu zarobiłem następną 1/3 kwoty potrzebnej na zakup domu.

Trzecim elementem składowym cudu sprzed dwudziestu lat była wierność w pracy Pańskiej. Gdy w 1980 roku po ukończeniu Szkoły Biblijnej w Warszawie poświęcałem swe życie służbie Bożej, postanowiłem, ze będę ją pełnił zupełnie niezależnie od środków materialnych. I tak było. W kilku miejscach zajmowałem się pracą kościelną nie mając żadnych gwarancji finansowych. Dzień po dniu żyliśmy jednak z moją żoną i dziećmi nie przymierając głodem, a ja cieszyłem się zaszczytem pracy na rzecz Królestwa Bożego. Mało tego. Gdy przyszło co do czego, zaprzyjaźniony z czasów mojej posługi w Gorzowie Wielkopolskim angielski zbór Diss Christian Community Church, wspierający moją służbę kwotą 50 funtów miesięcznie, postanowił udzielić mi swego wsparcia jednorazowo, na całe pięć lat do przodu. To dało ostatnią 1/3 część potrzebnej na dom kwoty.

Tak oto dwadzieścia lat temu zebrałem cudowne owoce wcześniejszych decyzji i postaw. Nie byłoby to możliwe, gdyby wcześniej Pan Jezus nie stał się moim Zbawicielem i Panem mojego życia.

Nawet sam zakup nosił znamiona cudu. Oto kilka szczegółów: W czwartkowym wydaniu gazety bezpłatnych ogłoszeń "Anonse" ukazało się dość kuszące ogłoszenie. Zaczęliśmy dzwonić, ale nikt nie odbierał telefonu. Próby skontaktowania się z ogłoszeniodawcą nie przyniosły żadnych rezultatów aż do niedzielnego popołudnia, 4 września. Po powrocie z nabożeństwa z naszego zboru przy ul. Menonitów w Gdańsku, a mieszkaliśmy wówczas w wynajętym mieszkaniu w Sopocie - nawiasem mówiąc, po sąsiedzku z dzisiejszym nowo wybranym Przewodniczącym Rady Europy - gdy już bez większych nadziei wybrałem pożądany numer, ktoś wreszcie odebrał telefon. Okazało się, że dopiero teraz właścicielka z Niemiec przyjechała do Gdańska, a ja byłem drugą osobą, która się do niej dodzwoniła. Natychmiast pojechaliśmy z żoną i córką obejrzeć to miejsce. Gdy weszliśmy na posesję, od razu wiedziałem, że Bóg ją nam daje. Nie czekając ani chwili dłużej powiedziałem to właścicielce, co za chwilę okazało się bardzo ważne, bowiem zgłosił się człowiek, który był przed nami lecz takiej decyzji wcześniej nie podjął, a Pani z Niemiec okazała się osobą bardzo prawą i skrupulatną. Jako pierwszy zgłosiłem chęć nabycia jej domu i dopiero gdybym zrezygnował, mogłaby rozmawiać z tym człowiekiem. Telefon rozdzwonił się na dobre, więc czym prędzej umówiliśmy się na poranną wizytę u notariusza i pojechaliśmy do siebie.

Wieczorem usłyszałem, że ktoś chce zapłacić właścicielce domu kwotę o jedną trzecią większą niż chciała. Oddałem więc raz jeszcze całą sprawę w ręce Boże i poszedłem spać. W poniedziałek, 5 września 1994 roku o godzinie 8 rano zabraliśmy panią właścicielkę wraz z jej mamą i pojechaliśmy do notariusza. Tutaj okazało się, że wszystkie dokumenty są już skompletowane i za pół godziny możemy podpisywać akt notarialny. Otóż dwa miesiące wcześniej nasza właścicielka była umówiona na taką transakcję z ludźmi spod Kielc. Gdy oni już jechali do Gdańska podpisać akt notarialny ona nagle została wezwana do Niemiec i do transakcji nie doszło. Dlatego wszystko było już gotowe. Trzeba więc było jak najszybciej zorganizować całą kwotę należności za dom i to w markach niemieckich. Wciąż niezmiennie jestem bardzo wdzięczny Mikołajowi J., Rafałowi R. i Dariuszowi W., że owego dnia bardzo mi pomogli, tak że w ciągu trzech godzin byłem gotowy do transakcji.

Dwadzieścia dwie godziny od chwili pierwszego spojrzenia na posesję, bez zaciągania jakiegokolwiek kredytu, trzymaliśmy z moją Gabrielą w rękach notarialny akt własności domu w Gdańsku. Domu, który wprawdzie trzeba było wyremontować, ale za to z garażem, kawałkiem trawnika i gruszą, na której wisiały smakowite gruszki, czym niezmiennie cieszymy się od dwudziestu lat. Bogu niech będą dzięki!

Za wszystko dziękujcie; tak jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18].

5 komentarzy:

  1. Wartościowe i wzruszające świadectwo, z życia wzięte, bracie Marianie. Dziękuję. Niech Pan wam błogosławi. Niech gruszki niezmiennie dobrze smakują :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bracie Marianie! Szczerze się wzruszyłem czytając Twój wpis. Raduję się z Waszego szczęścia, którego by z pewnością nie było, gdyby nie Twoje?Wasze oddanie Jezusowi Chrystusowi i Waszej służbie! Niech Ręka Pana zawsze będzie nad Wami i niech Was błogosławi! Do zobaczenia w Palowicach <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Serce się raduje czytając takie świadectwo. Przyszła mi taka myśl " wbrew nadziei,żywiąc nadzieję...z listu do Rzymian. Dwór Olszynka też jest dowodem ogromnej Bożej łaski oraz błogosławieństwa.Chwała Panu !

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy dla Pan jest coś niemożliwego?

    Wspaniałe świadectwo Jego wierności i dobroci!

    Dziękuję Pastorze :)

    OdpowiedzUsuń