31 marca, 2011

Podglądnijmy Jezusa: Oko w oko z hierarchami

W czasach Jezusa duchowym centrum Izraela była świątynia w Jerozolimie. Władzę nad duszami ludzkimi zdawał się sprawować urzędujący arcykapłan, który z racji swej godności stał na czele Sanhedrynu, czyli rady narodowo–religijnej Izraela. Część jego autorytetu przeszła wprawdzie na prężnie działające stowarzyszenie faryzeuszy oraz na uczonych w Piśmie, niemniej jednak arcykapłan utrzymywał swoją przewodnią pozycję.

 Chociaż teoretycznie wybrany arcykapłan miał nim pozostawać aż do śmierci, to jednak w praktyce za czasów Jezusa rzadko tak było. Niektórzy pełnili tę funkcję zaledwie przez kilka lat. Na dodatek kolejnymi arcykapłanami zostawali zazwyczaj krewni lub ludzie z najbliższego otoczenia arcykapłana. Wiadomo, że następcą Annasza został jego syn Eleazar, potem zięć Kajfasz, a później znowu kolejni jego synowie, co dawało Annaszowi możliwość wpływania na ich decyzje. W ten sposób za czasów Jezusa utworzyła się grupa "trzymająca władzę" zwana  arcykapłanami.

 Jezus, jako rodowity Żyd teoretycznie formalnie podlegał duchowej władzy arcykapłana. Od narodzenia poprzez dzieciństwo i okres młodości podporządkowywał się przepisom zakonu i uczestniczył w życiu religijnym swego narodu. Nas będzie tu interesować stosunek Jezusa do władzy duchowej w okresie Jego publicznej działalności. W tym celu przytoczymy niektóre z ewangelicznych przykładów, obrazujących stan tych stosunków.

Gdy Jezus wszedł na scenę życia publicznego, szybko doszło do rozmaitych napięć między nim, a władzą duchową. Syn Boży w najmniejszym stopniu tego nie prowokował i nie szukał zaczepki. Po prostu, codziennie pełnił wolę Ojca. Hierarchów najwyraźniej drażniła wolność Jezusa od ich opinii, postanowień oraz uchwalanych przepisów.

Głównym motywem źle układających się stosunków pomiędzy Jezusem a duchowymi przywódcami Izraela była kwestia Jego popularności. Hierarchowie nie potrafili zaradzić rosnącej popularności Jezusa i tak bardzo drażniło ich to poczucie bezsilności, że zaczęli kierować się zawiścią. Tedy arcykapłani i faryzeusze zwołali Radę Najwyższą i mówili: Cóż uczynimy? Człowiek ten dokonuje wielu cudów. Jeśli go tak zostawimy, wszyscy uwierzą w niego [Jn 11,47]. I słyszeli to arcykapłani i uczeni w Piśmie, i szukali sposobu, jak by go stracić; bo się go bali, gdyż cały lud zdumiewał się nad nauką jego [Mk 11,18]. A wielu z ludu uwierzyło w niego i mówiło: Czy Chrystus, gdy przyjdzie, uczyni więcej cudów, niż Ten ich uczynił? I usłyszeli faryzeusze, że lud takie rzeczy o nim mówi; wówczas arcykapłani i faryzeusze wysłali sługi, aby go pojmali [Jn 7,31–32]. I nauczał codziennie w świątyni. Arcykapłani zaś i uczeni w Piśmie, a także przedniejsi z ludu szukali sposobności, by go zgładzić. Lecz nie znajdowali nic, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchając go, garnął się do niego [Łk 19,47–48].

Ostatecznie, złe nastawienie przywódców do Jezusa stało się na tyle powszechnie znane, że nawet Piłat wiedział bowiem, że arcykapłani wydali go z zawiści [Mk 15,10].

 Jezus w swoich przemówieniach dawał do zrozumienia, że nie popiera ich postępowania. A uczeni w Piśmie i arcykapłani chcieli go dostać w swoje ręce w tej właśnie godzinie, lecz bali się ludu. Zrozumieli bowiem, że przeciwko nim skierował to podobieństwo. Śledzili go więc, nasłali szpiegów, którzy udając sprawiedliwych, mieli go przyłapać na jakimś słowie, aby go wydać władzy i mocy starosty [Łk 20,19–20]. Biada wam, ślepi przewodnicy, którzy powiadacie: Kto by przysiągł na świątynię, to nic; ale kto by przysiągł na złoto świątyni, ten jest związany przysięgą. Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest większe? Złoto czy świątynia, która uświęca złoto? [Mt 23,16–17]. I wam, zakonoznawcy, biada, bo obciążacie ludzi brzemionami nie do uniesienia, a sami ani jednym palcem swoim nie dotykacie tych brzemion [Łk 11,46].

 Władza religijna miała do Jezusa pretensje nawet o spontaniczne zachowania ludzi, do których Pan absolutnie ich nie namawiał. Arcykapłani zaś i uczeni w Piśmie, widząc cuda, które czynił, i dzieci, które wołały w świątyni i mówiły: Hosanna Synowi Dawidowemu, oburzyli się i rzekli mu: Czy słyszysz, co one mówią? A Jezus mówi do nich: Tak jest; czy nigdy nie czytaliście: Z ust niemowląt i ssących zgotowałeś sobie chwałę? I opuściwszy ich, wyszedł z miasta do Betanii i tam zanocował [Mt 21,15–17].

 Żądali od Jezusa, żeby się im tłumaczył ze swojego postępowania. A gdy On przyszedł do świątyni, przystąpili do niego, gdy nauczał, arcykapłani i starsi ludu, mówiąc: Jaką mocą to czynisz i kto ci dał tę moc? A Jezus, odpowiadając, rzekł im: Zapytam i ja was o jedną rzecz; jeśli mi na nią odpowiecie, i Ja wam powiem, jaką mocą to czynię: Skąd był chrzest Jana? Z nieba czy z ludzi? A oni rozważali to sami w sobie, mówiąc: Jeśli powiemy, że z nieba, rzeknie nam: Czemu więc nie uwierzyliście mu? Jeśli zaś powiemy: Z ludzi, boimy się ludu, albowiem wszyscy mają Jana za proroka. I odpowiadając Jezusowi, rzekli: Nie wiemy. Rzekł i On do nich: To i Ja wam nie powiem, jaką mocą to czynię [Mt 21,23–27].

 Swój negatywny stosunek do Pana Jezusa duchowi przywódcy Izraela z początku starali się utrzymywać w tajemnicy i rozprawić się z Nim gdzieś na boku. W tym czasie zebrali się arcykapłani i starsi ludu w pałacu arcykapłana, którego zwano Kaifasz. I naradzali się, aby Jezusa podstępem pojmać i zabić. Mówili jednak: Tylko nie w święto, aby nie powstały rozruchy między ludem [Mt 26,3–5].

 W czasie procesu stosowali względem Jezusa typową technikę żądania powtarzania tego, co było powszechnie wiadome. Wtedy arcykapłan zapytał Jezusa o jego uczniów i o naukę jego. Odpowiedział mu Jezus: Ja jawnie mówiłem światu; ja zawsze uczyłem w synagodze i w świątyni, gdzie się wszyscy Żydzi schodzą, a potajemnie nic nie mówiłem. Dlaczego mnie pytasz? Pytaj tych, którzy słuchali, co im mówiłem; oto oni wiedzą, co Ja mówiłem. A gdy On to powiedział, jeden ze sług, który tam stał, wymierzył Jezusowi policzek, mówiąc: Tak odpowiadasz arcykapłanowi? Odrzekł mu Jezus: Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, że źle, a jeśli dobrze, czemu mnie bijesz? I odesłał go Annasz związanego do arcykapłana Kajfasza [Jn 18,19–24].

 W swojej niechęci do Jezusa hierarchowie Izraela posunęli się nawet do szukania na Niego tzw. haków. Lecz arcykapłani i cała Rada Najwyższa szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby go skazać na śmierć. I nie znaleźli, chociaż przychodziło wielu fałszywych świadków. Na koniec zaś przyszli dwaj i rzekli: Ten powiedział: Mogę zburzyć świątynię Bożą i w trzy dni ją odbudować. Wówczas powstał arcykapłan i rzekł do niego: Nic nie odpowiadasz na to, co ci świadczą przeciwko tobie? Ale Jezus milczał [Mt 26,59–63]. Arcykapłani zaś i cała Rada Najwyższa szukali świadectwa przeciwko Jezusowi, aby skazać go na śmierć, ale nie znajdowali. Wielu bowiem świadczyło fałszywie przeciwko niemu, ale świadectwa te nie były zgodne [Mk 14,55–56].

Próbowali oskarżać Jezusa o niestworzone rzeczy. A arcykapłani oskarżali go o wiele rzeczy [Mk 15,3]. A gdy go oskarżali arcykapłani i starsi, nic nie odpowiedział [Mt 27,12].

 W celu zdyskredytowania Jezusa i wyeliminowania Go z życia publicznego, przywódcy religijni manipulowali ludźmi i opinią publiczną. Ale arcykapłani i starsi nakłonili lud, aby prosili o Barabasza, a Jezusa aby stracono [Mt 27,20].

Do tego stopnia nastawili się przeciwko Jezusowi, że gotowi byli nawet uznać władzę rzymskiego okupanta nad sobą, aby tylko doprowadzić do wyeliminowania Syna Bożego. A oni zawołali: Precz, precz, ukrzyżuj go! Rzekł do nich Piłat: Króla waszego mam ukrzyżować? Odpowiedzieli arcykapłani: Nie mamy króla, tylko cesarza [Jn 19,15].

W końcu przedstawiciele władzy duchowej postanowili kwestię Jezusa rozstrzygnąć na zasadzie podjęcia przeciwko Niemu uchwały. A wczesnym rankiem wszyscy arcykapłani i starsi ludu powzięli uchwałę przeciwko Jezusowi, że trzeba go zabić [Mt 27,1].

 Nie oszczędzili Jezusowi również przykrości publicznego wyśmiewania się z Niego. Podobnie i arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie i starszymi wyśmiewali się z niego i mówili: Innych ratował, a siebie samego ratować nie może, jest królem izraelskim, niech teraz zstąpi z krzyża; a uwierzymy w niego [Mt 27,41–42].

 Na koniec warto przywołać jeszcze kwestię narzuconego Żydom obowiązku płacenia podatku świątynnego. A gdy przyszli do Kafarnaum, przystąpili do Piotra poborcy dwudrachmowego podatku i rzekli: Nauczyciel wasz nie płaci dwu drachm? Rzecze Piotr: Owszem. A gdy wchodził do domu, uprzedził go Jezus, mówiąc: Jak ci się wydaje, Szymonie? Od kogo królowie ziemi pobierają cło lub czynsz? Od synów własnych czy od obcych? A on rzekł: Od obcych. Na to Jezus: A zatem synowie są wolni. Ale żebyśmy ich nie zgorszyli, idź nad morze, zarzuć wędkę i weź pierwszą złowioną rybę, otwórz jej pyszczek, a znajdziesz stater; tego zabierz i daj im za mnie i za siebie [Mt 17,24–27].

Z powyższych fragmentów Ewangelii rysuje się nie tylko dość klarowny obraz złego nastawienia duchowych przywódców Izraela do Jezusa. Na ich podstawie możemy także nauczyć się wiele na temat postawy Jezusa względem tych przywódców. Warto raz jeszcze je prześledzić, aby czegoś nie przeoczyć.

 Podglądnijmy więc Jezusa, jak się zachowywał, dzień w dzień będąc pod presją źle nastawionych do Niego przywódców religijnych.

Oto kilka najważniejszych wniosków, jakie się z tej obserwacji nasuwają: Jezus nie zawsze schodził im z drogi. Zadawał im niewygodne pytania. Nie uznawał za stosowne, aby się im tłumaczyć z tego, co zrobił. Miał odwagę poddać publicznej krytyce ich poglądy, postawy i czyny. Gdy Go oskarżali, milczał. Nie przejmował się narzucanymi przez nich obowiązkami. Nie potrzebował ich aprobaty, by wykonać wolę Bożą, dla której pojawił się na ziemi.

Syn Boży był całkowicie skoncentrowany na posłuszeństwie Ojcu. Nic nie czynię sam z siebie, lecz tak mówię, jak mnie mój Ojciec nauczył. A Ten, który mnie posłał, jest ze mną; nie zostawił mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się jemu podoba [Jn 8,28-29].

 Czy Pan Jezus był źle nastawiony do tych religijnych grzeszników w dostojnych szatach? On ich miłował, więc z pewnością nie był przeciwko nim. Występował przeciwko ich pysze, obłudzie, zawiści i nieposłuszeństwie Bogu, a nie przeciwko nim samym. Dzięki temu serca niektórych z nich zostały poruszone i mogli się nawrócić [zob. Jn 12,42].

 Każdy prawdziwy chrześcijanin z definicji jest naśladowcą Jezusa Chrystusa. Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad swego pana; wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan. Jeśli gospodarza Belzebubem nazwali, tym bardziej jego domowników [Mt 10,24-25]. Końcowe wnioski z dzisiejszego podglądania Jezusa nasuwają się więc same.

30 marca, 2011

Przydarzy ci się coś dobrego!

Głównym argumentem osób zdziwionych i zniesmaczonych moim stanowiskiem w sprawie wizyty Joyce Meyer w Polsce jest to, że ta kobieta robi tak wiele dobrego; pomaga biednym, rozbudza w ludziach nadzieję, sprawia, że nabierają chęci do życia itd.

 Tak jest. Z socjologicznego punktu widzenia jest to działalność jak najbardziej pożyteczna i godna pochwały. Dostrzegam te plusy i niczego nie chciałbym jej umniejszać. Chcę jednak raz jeszcze poprosić, abyśmy odróżniali tego rodzaju przemówienia od głoszenia Ewangelii Chrystusowej.

 Pełne pozytywnej energii wystąpienia Joyce Meyer z pewnością są zachęcające. Trafnie ktoś określił je jako festiwal życia. Mam jednak poważne wątpliwości, czy można je nazwać zwiastowaniem Ewangelii.

 Weźmy nieco pod lupę jedno z jej znanych kazań, zatytułowane "Przydarzy ci się coś dobrego" [nawiasem mówiąc, jak widać na załączonej ilustracji, ten tytuł to stara śpiewka teologii sukcesu i nie pierwsza Joyce Meyer głosi takie przesłanie].

To półgodzinne wystąpienie rozpoczyna ona od ogłoszenia, że Bóg jest dobry, nie gniewa się i nie zajmuje się karaniem. Jest pełen łaski i ma wspaniały plan dla każdego z jej słuchaczy. Powyższe stwierdzenia, zdaniem Joyce, stanowią podstawę do przestawienia umysłu na następującą myśl: Przydarzy mi się coś dobrego! Już po kilku minutach oświadcza, że całe jej wystąpienie jest właśnie po to, aby każdy, rano i wieczorem, przez cały tydzień powtarzał: Przydarzy mi się coś dobrego!

 Następnie przywołuje swój osobisty przykład. Przed laty była nikim. Przez 5 lat nauczała tylko 25 osób. Teraz przemawia do milionów. Kluczem do tej ogromnej zmiany stało się stworzenie – zgodnie z Bożym wezwaniem – podpartej dopasowanymi wersetami biblijnymi, 65 punktowej listy marzeń  i codzienne, dwukrotne ich głośne wypowiadanie. Robiła tak miesiącami. Zżyła się z tymi myślami do tego stopnia, że w końcu jej marzenia się urzeczywistniły. Zaczęło się jej przydarzać coś dobrego!

 W drugiej części przemówienia, dość niespodziewanie pojawia się uwaga: Nie przydarzy ci się nic dobrego, jeżeli nie uczynisz Jezusa swoim Zbawicielem i Panem. Tylko ci, którzy przyjęli Jezusa mogą mówić: Przydarzy mi się coś dobrego! Więc kaznodziejka wzywa słuchaczy do tego kroku i prowadzi ich w tzw. "modlitwie grzesznika".

 Warunek spełniony! Od tej chwili każdy z nich może śmiało wierzyć i wyznawać: Przydarzy mi się coś dobrego! Robią to zresztą wielokrotnie podczas omawianego spotkania.

Celem całego kazania i prawdą najważniejszą w nim do uchwycenia jest to, żeby słuchaczowi przydarzyło się coś dobrego! To dlatego miał on przyjąć Jezusa i potem ma głośno wypowiadać słowa z Biblii.

 Pytam: Czy to jest Ewangelia Chrystusowa? Czy tak głosił Jezus i apostołowie?

 Słowo Boże mówiąc o celowości nawrócenia daje między innymi przykład Tesaloniczan, którzy nawrócili się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać Syna jego z niebios, którego wzbudził z martwych, Jezusa, który nas ocalił przed nadchodzącym gniewem Bożym [1Ts 1,9–10].

 Innymi słowy, w prawdziwym nawróceniu chodzi przede wszystkim o to, żeby Jezus Chrystus stał się wreszcie Bogiem w naszym życiu! Żeby mu się całkowicie podporządkować i służyć niezależnie od okoliczności! Żeby odwrócić serce od świata i nastawić się na Królestwo Boże, oczekując Jego przyjścia!

 W nawróceniu zaproponowanym przez Joyce Meyer chodzi o przyjęcie Jezusa po to, aby słuchaczom w tym doczesnym życiu zaczęło przydarzać się coś dobrego. Wabiła ich tą myślą, wabiła swoim przykładem, a kiedy już byli zwabieni, powiedziała im, że w tym celu muszą przyjąć Jezusa. Więc Go przyjęli, niczym nakręcony już reklamą klient decyduje się podpisać jakiś dodatkowy, podstawiony mu nagle warunek zakupu.

 Czy taki sposób przyprowadzania ludzi do Jezusa jest uczciwy? Czy tak naprawdę brzmi poselstwo Ewangelii?

Nie czekam na odpowiedź. Proszę o rozsądzenie tego we własnym sercu, w świetle Biblii.

29 marca, 2011

Bajka o odpowiedzialności

Znany w sporej części lasu szczygieł Kenys miał się całkiem dobrze. Mile widziany przez większość ptaków, swobodnie fruwał po okolicy, zaglądał do różnych gniazd, siadał przy nich i wyśpiewywał swoje trele. Robił to zazwyczaj przy pełnej aprobacie innych mieszkańców lasu.

 Od czasu do czasu nawiedzał gniazdo orlika, który - sam daleki od takich zdolności - lubił posłuchać jego śpiewu. Wpadał do sroki pragnącej swoje potomstwo wyposażyć w coś więcej, niż tylko umiejętność skrzeczenia. Z racji swych predyspozycji czuł się też w obowiązku pomagać dudkowi wabić upatrzoną prze niego wybrankę. Nawet mądra sowa, znudzona ciszą swego gniazda, nie miała nic przeciwko świergotliwym wizytom szczygła.

 Jednym z mieszkańców lasu był dzięcioł Modsiw. Również on chętnie i wielokrotnie witał Kenysa na gałęzi u wejścia do swojej dziupli. Jednakże któregoś poranku, w czasie roboczej wyprawy na skraj lasu, zauważył szczygła wyfruwającego z gniazda myszołowa, o którym w całym lesie huczało, że padł zarażony jakąś dziwną chorobą. Ta niespodziewana obserwacja zaniepokoiła dzięcioła.

 Właśnie rozpoczął się lęg tegorocznego potomstwa. Wiecznie głodne dzięciołki w poprzednich latach nieraz wyciągały dzióbki do przyjacielskiego szczygła. Teraz dzięcioł zaczął to uniemożliwiać. Zabójcza zaraza z gniazda myszołowa z pewnością była na nóżkach Kenysa. Kontakt z nim był więc dla młodych niebezpieczny.

 Dzięcioł nie chciał już obecności szczygła w pobliżu. Zdumiona partnerka Modsiwa zachodziła w głowę, dlaczego tak nadweręża dziób, starając się oddziobać gałąź tuż przy wejściu do ich dziupli, na której Kenys wcześniej wielokrotnie przesiadywał. Mało tego, za każdym razem gdy Modsiw odlatywał gdzieś dalej, zasłaniał teraz szyszką wejście do dziupli, uniemożliwiając szczygłowi zbliżenie się do maleństw.

 Wśród mieszkańców lasu rozniosła się plotka, że dzięciołowi najwyraźniej pomieszało się w głowie, skoro zaczął odpędzać tak powszechnie lubianego Kenysa. Niejasności w lesie było coraz więcej. Przecież nikt nie widział tego, co podpatrzył Modsiw wspomnianego poranka...

Martwy myszołów szybko gdzieś poszedł w niepamięć. Nawet nie zauważono, że wśród ptaków zapanowała mało znana grypa, której Kenys stał się lokalnym nosicielem.

 A dzięcioł Modsiw? Czy zachował się nieodpowiedzialnie, wykazując - zgodnie ze swoją naturą -  tak daleko idącą ostrożność?

Biblia poucza:  Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna. Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. Kto go bowiem pozdrawia, uczestniczy w jego złych uczynkach [2Jn 1,9–11].

 Dziwię się, że tak prędko dajecie się odwieść od tego, który was powołał w łasce Chrystusowej do innej ewangelii, chociaż innej nie ma; są tylko pewni ludzie, którzy was niepokoją i chcą przekręcić ewangelię Chrystusową. Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty! [Ga 1,6–8].

Są sytuacje, gdy staje się nieważne, jak barwnie ptak jest upierzony i jak pięknie potrafi śpiewać. Ważne, gdzie wcześniej przesiadywał, bo może stamtąd - nawet niechcący - przywlec zarazę do naszego gniazda.

28 marca, 2011

Znowu pod obcą kontrolą

Ponieważ w tych dniach uwaga świata skupia się na Libii, chcę zwrócić uwagę, że dzisiaj Libijczycy, formalnie rzecz biorąc, obchodzą doroczne święto narodowe pn. British Evacuation Day. Ustanowiono je na okoliczność opuszczenia Libii przez ostatni oddział brytyjski, co definitywnie kończyło wówczas erę kolonizacji tego kraju. Miało to miejsce 28 marca 1970 roku. Uroczystość opuszczenia kraju przez Brytyjczyków stała się najważniejszym świętem libijskim.

 Dziś, ponad czterdzieści lat później, Brytyjczycy znowu powracają do Libii. Zamiast więc British Evacuation Day, dzień 28 marca można by ogłosić British Comeback Day. Od 19 marca Wielka Brytania w koalicji ze Stanami Zjednoczonymi, Francją, Kanadą i Włochami prowadzi tam operację wojskową "Świt Odysei", dziś brytyjskie myśliwce bombardowały bunkry libijskie, a jutro w Londynie zbiera się międzynarodowa konferencja, która ma określić szczegóły dalszej interwencji w Libii, teraz już pod dowództwem NATO. Brytyjczycy znowu więc decydują, jak będzie wyglądać codzienne życie w Libii.

 Nie wypowiadam się w kwestii zasadności militarnego powrotu Brytyjczyków do Libii. Odnotowuję jedynie fakt, że chociaż naród libijski tak bardzo świętował niezależność od innych narodów, to jednak znowu pod ich wpływ popada. Najwidoczniej z jakiegoś powodu nie pisana im niepodległość...

Nawiasem mówiąc, to dobra ilustracja losu niektórych ludzi i ich trudności w samodzielnym funkcjonowaniu. Nietrudno w ich życiu zauważyć, że nawet jeżeli na jakiś czas uda się im wyrwać spod niechcianej kurateli, to jednak pozostają obiektem łatwo ponownie osiągalnym i przy pierwszej lepszej okazji znowu popadają w jakąś zależność. Po prostu, nie mają dostatecznej zdolności do trwałego korzystania z wolności.

 Znam ludzi, którzy - chociaż pomożesz im wyjść z długów - za kilka tygodni znowu je mają. Wyciągniesz ich ze złego towarzystwa, a oni znowu się tam pakują. Stworzysz im korzystne warunki do prowadzenia nowego życia, a oni wracają do starego. Mówiąc krótko, nie są zdolni na dłuższą metę odpowiedzialnie korzystać z przywileju samodzielności.

 Przypominają mi się tu zmienne losy Izraelitów. Pan wzbudzał sędziów i ci ratowali ich z rąk ich łupieżców. Lecz nawet swoich sędziów nie słuchali, tylko cudzołożyli, idąc za innymi bogami, i oddawali im pokłon; rychło zboczyli z drogi, którą kroczyli ich ojcowie, słuchając przykazań Pana; oni tak nie postępowali. Ilekroć zaś Pan wzbudzał im sędziów, to Pan był z tym sędzią i wybawiał ich z rąk ich wrogów, póki żył ten sędzia, gdyż Pan litował się nad ich skargami na ich gnębicieli i ciemiężców. Lecz po śmierci sędziego odwracali się i postępowali jeszcze gorzej niż ich ojcowie, idąc za innymi bogami, aby im służyć i oddawać im pokłon; nie zaniechali żadnego ze swych czynów i upartych postępków {Sdz 2,16–19].

 Konieczność kolejnych interwencji przywracających swobody życia, owocuje utratą zaufania i pogorszeniem sytuacji. Tak Biblia mówi o niektórych chrześcijanach. Jeśli bowiem przez poznanie Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa wyzwolili się od brudów świata, lecz potem znowu w nie uwikłani dają im się opanować, to stan ich ostateczny jest gorszy niż poprzedni [2Pt 2,20]. Czy należy wciąż na nowo stawiać ich na nogi, czy raczej zostawić, aby sami stanęli, jeżeli naprawdę chcą stać? Oto jest pytanie.

 Nie znam się na rzeczywistych przyczynach powrotu sprzymierzonych narodów i próby ponownego przejmowania przez nich kontroli nad Libią. Wydaje się jednak jasne, że Libijczycy przez ponad czterdzieści lat nie umocnili należycie swojej państwowości. W tej sytuacji celebrowanie tam British Evacuation Day straciło sens. Nie ma czego świętować, podobnie jak w życiu człowieka, który przez kilka lat zdaje się korzystał już z wolności od grzechu, a teraz znowu stał się jego niewolnikiem. Cóż za przykry i smutny stan ludzkiej duszy!

 Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli [Ga 5,1]. Niech to zdewaluowane święto libijskie stanie się dla mnie bodźcem do odpowiedzialnego korzystania z wolności w Chrystusie.

26 marca, 2011

Emocje powitania

 Dziś na Wielkiej Krokwi w Zakopanem cała Polska żegna naszego najlepszego skoczka, Adama Małysza. Według szacunków organizatorów benefisu, pod Giewontem może pojawić się nawet 80 tysięcy kibiców. Udział w imprezie zapowiedział nawet Prezydent RP.

 W nietypowych zawodach pod nazwą "Skoki do celu" wystartuje szesnastu skoczków. Każdy zawodnik odda dwa skoki, starając się osiągnąć długość skoku, którą wskaże mu zakręcone przed skokiem koło fortuny. Jeśli wyląduje w miejscu, które ukazało się na kole, otrzyma 100 punktów, jeżeli nie, to za każdy metr odstępstwa odejmie mu się 10 punktów. Pożegnalny benefis to także scena muzyczna, na której zagra kilka znanych grup muzycznych oraz festiwal gastronomii i handlu, na który bardzo liczą miejscowi górale.

 Adam Małysz przez całą dekadę przyciągał uwagę tłumów i rozpalał najróżniejsze emocje. Dzięki swoim sukcesom sportowym, skromności i miłej aparycji, wywołał w kraju zjawisko małyszomanii. Mnóstwo młodych chłopców zapragnęło być jak on i nie mniej starszych facetów podziwiało go, ponieważ nie stali się jak on.

 Fenomen małyszomanii ma związek z ludzkimi marzeniami o sprawności fizycznej, sukcesie i popularności. Adam Małysz ze swoimi osiągnięciami utrafił w te elementarne pragnienia i został wyniesiony "na ołtarze", stając się bożyszczem tłumów. Gdyby w tym układzie czegoś zabrakło, zjawisko by nie zaistniało.

 Swego czasu na ziemię przyszedł Syn Boży. Urodził się chłopiec imieniem Jezus, wyrósł i w wieku trzydziestu lat zaczął przyciągać uwagę tłumów. Czynił cuda, zapowiadał niezwykłe rzeczy i nikogo się nie bał. Dopóki jego zachowanie i słowa trafiały w ludzkie oczekiwania, chcieli go nawet obwołać królem. Stał się tak popularny, że najważniejszych ludzi w kraju zaczęła zżerać zazdrość.

 Ale Jezus nie pojawił się na ziemi, żeby się spodobać i zrobić karierę. Przyszedł zbawić ludzi z ich grzechów. Wiąże się to z koniecznością opamiętania i całkowitego nawrócenia do Boga, co zaczął im konkretnie mówić. I co? Pożegnalny benefis Jezusa, w odróżnieniu od dzisiejszego, miał całkiem inny charakter. Wyprowadzili go poza miasto i ukrzyżowali.

 Adam Małysz dał Polakom wiele wspaniałych wzruszeń. Są to jednak chwile tymczasowego zachwytu. Dziś ich pożegnalna odsłona. Jezus przyszedł dać ludziom żywot wieczny. Dzięki Jego ofierze za grzech świata i Jego zmartwychwstaniu, każdy kto w niego uwierzy, będzie żył wiecznie!

Dla fanów Jezusa wszystko się dopiero zaczyna i nigdy się nie skończy. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? [Jn 11,26]. Ja wierzę.

 Moją uwagę przyciąga więc Jezus Chrystus. Od czasu, gdy Go poznałem, nikt i nic nie jest w stanie tego zachwytu Jezusem zdominować. Wczoraj wieczorem przeżyłem z Nim niezwykłą godzinę, gdy modliłem się z grupą moich przyjaciół. Dziś od rana chodzę z Jezusem i ciekaw jestem, co w Jego towarzystwie jeszcze mnie spotka, zanim położę się spać.

A przecież jestem dopiero na początku drogi. Jakież wzruszenia i emocje czekają mnie na powitanie, gdy wreszcie Go zobaczę i gdy - mam nadzieję - usłyszę: Sługo dobry i wierny [...] wejdź do radości Pana swego [Mt 25,23].

I żebyśmy się dobrze zrozumieli: Nie mam nic przeciwko fanom Adama Małysza. Mam po prostu inne fascynacje, którym tu dałem wyraz.

25 marca, 2011

Technik z refleksem

Wczorajsza prasa doniosła, że pilot–instruktor jedynego już samolotu rządowego TU–154M w czasie lotu szkoleniowego popełnił poważny błąd grożący rozbiciem maszyny. Sytuację uratował technik pokładowy, który nie czekając ani chwili, natychmiast zwrócił uwagę na zaistniałą nieprawidłowość. Dzięki tej reakcji skorygowano ustawienia i nie doszło do katastrofy.

 Załoga tupolewa wykonywała lot treningowy. Za sterami siedzieli kursant, który pilotował maszynę oraz instruktor, który dowodził całą załogą i pomagał szkolącemu się oficerowi. Podczas jednego ze startów pilot-instruktor na niewielkiej wysokości, przy zbyt małej prędkości i przy wysuniętym jeszcze podwoziu, "schował" klapy w skrzydłach. W ten sposób maszyna zaczęła niebezpieczne tracić siłę nośną, co groziło "przepadnięciem" samolotu i w konsekwencji jej rozbiciem.

 Normalnie rzecz biorąc, najpierw należy schować podwozie, dopiero potem klapy. W tym przypadku wszystko było zrobione na odwrót. Absolutnie nie można przy mniejszej prędkości od wymaganej, chować klap i to jeszcze przy wysuniętym podwoziu.

 W krytycznej sytuacji przytomnością umysłu wykazał się technik pokładowy. Gdy instruktor popełnił błąd, krzyknął: Co z podwoziem!? Dzięki temu pilot-instruktor zreflektował się i błyskawicznie wycofał się z manewru przestawienia klap, zwiększając siłę nośną maszyny.

 Zatwierdzony przedwczoraj raport z badania tej sprawy, pod nazwą "karta badania incydentu lotniczego", opatrzono klauzulą niejawności. Dziwne, bo do tej pory wszystkie tego typu dokumenty były jawne.

 Zastanawiam się, jakie uczucia może żywić dowódca tupolewa w stosunku do technika ze swojej załogi. Zakwestionował jego decyzję. Tego nie lubi żaden dowódca. Z drugiej jednak strony przecież dzięki temu uniknęli katastrofy. Więc dobrze, że się odważył szybko wskazać na nieprawidłowość jego manewru. Tak czy owak, cały incydent nie świadczy jednak dobrze o dowódcy, więc lepiej sprawę utajnić...

 Do podobnych sytuacji dochodzi w życiu dość często. Dzieci potrafią nieraz zmienić błędne postanowienia rodziców. Zwykły pracownik może skorygować decyzje szefa, dzięki czemu firma unika strat i osiąga dalsze zyski. Także w Kościele doceniamy trzeźwość i odwagę zwykłych członków zboru, życzliwie zwracających uwagę na błędy przywódców. Dobrze, że zdumieni tym co widzą, wołają: A co z Biblią?!

 Pisałem niedawno o małżeństwie Pryscylli i Akwili, którzy słysząc kazanie błyskotliwego mówcy Apollosa, zajęli się nim i wyłożyli mu dokładniej drogę Bożą [Dz 18,26]. Dzięki Bogu, że nie było im wszystko jedno, co dalej stanie się z Apollosem i ludźmi, którzy będą go słuchać. Odważyli się. Zwrócili mu uwagę na duchowe braki jego posługi.

 Apostoł Paweł, jako początkujący sługa Ewangelii dostąpił swego rodzaju zaszczytu: Jakub i Kefas, i Jan, którzy są uważani za filary, podali mnie i Barnabie prawicę na dowód wspólnoty [Ga 2,9]. Paweł został w ten sposób niejako zaproszony do wspólnego grona. Jednakże niedługo potem stanął przed poważnym dylematem. Zauważył, że apostoł Piotr popełnia kardynalny błąd. Cóż miał w tej sytuacji zrobić?! A gdy przyszedł Kefas do Antiochii, przeciwstawiłem mu się otwarcie, bo też okazał się winnym [Ga 2,11]. Prawica przywódców podana nowicjuszowi w służbie, na szczęście nie uśpiła jego czujności i nie zmieniła optyki jego oglądu spraw.

 Dzięki Bogu za takich techników z refleksem, jak nasz bohater z tupolewa. Dzięki Bogu za drugo i trzecioplanowe szeregi kościelne, w których mamy braci z duchową czujnością i odwagą. Ich odpowiedzialna reakcja, może czasem niemile widziana przez przywódców, zabezpiecza wspólnotę kościelną przed niejednym niebezpieczeństwem.

 Warto i trzeba odważnie reagować widząc błędy grożące nieszczęściem. Róbmy to z pokorą odważnie i wiernie, nawet jeśli "karty badania incydentu" pozostaną niejawne, dopóki nie przyjdzie Pan, który ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc; a wtedy każdy otrzyma pochwałę od Boga [1Ko 4,5].

24 marca, 2011

Wciąż śmiertelnie niebezpieczny

Mamy dzisiaj Światowy Dzień Przeciwko Gruźlicy, wyznaczony na 24 marca przez Światową Organizację Zdrowia [WHO] w rocznicę poinformowania świata nauki o wyizolowaniu w 1882 roku prątka gruźlicy. Dokonał tego Robert Koch - niemiecki uczony, lekarz i bakteriolog.

Jako odkrywca bakterii wywołujących wąglika, cholerę i gruźlicę, Robert Koch za badania nad tą ostatnią został laureatem Nagrody Nobla w 1905 roku.

 Gruźlica to powszechna choroba zakaźna, atakująca najczęściej płuca, ale też ośrodkowy układ nerwowy, układ limfatyczny, naczynia krwionośne, układ kostno-stawowy, moczowo-płciowy oraz skórę.

 Prątek gruźlicy jest naprawdę niebezpieczny. Światowe statystyki śmiertelności i chorobowości sprzed siedmiu lat wykazują ponad 14 milionów aktywnych przewlekłych przypadków, blisko 9 milionów nowych zachorowań i 1,6 miliona zgonów z powodu gruźlicy.

Więcej niż jedna trzecia ludzkiej populacji jest lub była w przeszłości narażona na prątki gruźlicy. Jej nowe infekcje pojawiają się na świecie w tempie jednego na sekundę. Nie u każdej zarażonej osoby gruźlica rozwinie się pełnoobjawowo. Częściej zdarza się tak, że prątek gruźlicy rozpoczyna swoją niszczycielską działalność, lecz bez objawów zewnętrznych. Gdy jednak np. przy osłabieniu odporności organizmu się ujawnia, wówczas leczenie jest już bardzo utrudnione. Światowa Organizacja Zdrowia określiła gruźlicę jako globalne niebezpieczeństwo.

Prątki gruźlicy dobrze ilustrują działanie grzechu. Grzech zawsze jest dla nas śmiertelnie niebezpieczny. Jednak nie jednakowo jego działanie się objawia. Są ludzie, których grzechy są jawne i bywają osądzone wcześniej niż oni sami; ale są też tacy, których grzechy dopiero później się ujawniają [1Tm 5,24]. Są takie grzechy, które niszczą ludzkie życie wyraźnie i szybko, lecz namiętność toczy członki jak robak [Prz 14,30].

Jeżeli grzech zbagatelizujemy, to rezultaty jego wpływu będą tragiczne. Biblia opisuje proces grzechu następująco: Lecz każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą; potem, gdy pożądliwość pocznie, rodzi grzech, a gdy grzech dojrzeje, rodzi śmierć [Jk 1,14–15].

Trzeba wiec być bardzo pokornym i ostrożnym w sprawie grzechu. Robert Koch w pięć lat po otrzymaniu nagrody Nobla za badania nad gruźlicą sądził, że znalazł lekarstwo na gruźlicę. Lek okazał się jednak nieskuteczny. Nam też może się czasem wydawać, że już zapanowaliśmy nad grzechem, podczas gdy któregoś dnia wyjdzie na jaw, że nadal tkwimy w nim po uszy.

 Jest tylko jeden skuteczny sposób na grzech. Biblia wskazuje, że krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu [1Jn 1,7]. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości [1Jn 1,9].

Żaden człowiek bez oczyszczenia krwią Jezusa Chrystusa i bez stałej społeczności ze Zbawicielem, nie jest wolny od grzechu. Może mu się – jak Kochowi w sprawie gruźlicy – wydawać, że zapanował nad sytuacją, ale to tylko chwilowe złudzenie. Tylko dogłębna pokuta i trwanie w upamiętaniu zabezpiecza nas przez niszczącymi skutkami grzechu.

 Jezus im odpowiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu. [...] Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,34–36]. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36].

23 marca, 2011

Mania wielkości?

Przysłuchując się ostatnio niektórym głosicielom ewangelii sukcesu zauważyłem jak większość z nich, z uporem maniaka powtarza, że człowiek przez wiarę w Boga staje się "małym bogiem".

 Tak się składa, że wg Zwycięskiego Planu Czytania Biblii, na dziś właśnie przypada psalm, w którym pojawiają się słowa będące podstawą ich twierdzenia. Rzekłem: Wyście bogami i wy wszyscy jesteście synami Najwyższego, lecz jak ludzie pomrzecie i upadniecie jak każdy książę [Ps 82,6–7]. Pozwolę więc sobie na kilka myśli w tej kwestii.

 Psalm 82 w pierwszej kolejności jest Słowem Bożym skierowanym do ludzi pełniących rolę sędziów w Izraelu. Podobnie jak w każdym cywilizowanym kraju, tak też w Izraelu orzeczenia niezawisłych sędziów nie podlegały dyskusji. Wyroki wydawane przez kapłanów i sędziów poniekąd równały się wyrokom boskim. Od nich zależało życie i śmierć sądzonych ludzi.

 Przywołanie tych słów przez Jezusa w rozmowie z Żydami o Jego boskości [zobacz: Jn 10] nie daje żadnych podstaw do twierdzenia, że wszyscy jesteśmy bogami. Kto uważnie czyta, ten wie, że Jezus wspomniał ten fragment psalmu po to, aby dać do myślenia swoim rozmówcom, którzy twierdzili, że nikt z ludzi nie może być nazywany bogiem. Chodziło tu wyłącznie o to, że skoro w Pismach tak określeni zostali zwykli sędziowie, to dlaczego Żydzi mieliby się aż tak bardzo dziwić, że i Jezus tak się nazywa.

Jezus dobrze wiedział, kim jest. Biblia zawiera wiele fragmentów wyraźnie podkreślających bóstwo Jezusa Chrystusa. Ot, choćby przeczytane przeze mnie wczoraj: "... i z których pochodzi Chrystus według ciała; Ten jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. Amen" [Rz 9,5]. Nie ma w niej natomiast nigdzie takiej nauki, żeby ktoś z ludzi samego siebie miał prawo uważać za Boga. O absurdalnie brzmiącej idei tzw. "małych bogów" już nie wspomnę...

 Biblia naucza, że jest tylko jeden Bóg! Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus [1Tm 2,5]. Kto uwierzy w Jezusa Chrystusa, ten wyłącznie z racji swej wiary, pozostając człowiekiem (stworzeniem) zostaje umieszczony w Chrystusie i jest traktowany jak dziecko Boże. Nie ma żadnego odrębnego, samodzielnego synostwa Bożego dla jakiegokolwiek człowieka.

 Nie chciałbym być w skórze tych, którzy ośmielają się nazywać siebie samych bogami, bo każdy, kto siebie wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony [Łk 18,14].

To co można usłyszeć z ust nauczycieli ruchu wiary wygląda mi na jakąś manię. A może rodzi się jakaś współczesna mitologia z nowym panteonem bogów..?

22 marca, 2011

Po cóż to przypominać?

Mamy dziś w Polsce niechlubną rocznicę Pogromu Wielkanocnego, czyli serii napadów na ludność żydowską w Warszawie i Krakowie w dniach: 22–28 marca 1940 roku pod hasłem "Niech żyje Polska bez Żydów!".

 Pogrom wybuchł w Wielki Piątek, stąd jego nazwa. W swoim charakterze przypominał "Noc Kryształową". Tłum dokonywał napadów na własność żydowską. Wybijano szyby w żydowskich sklepach i je rabowano, a spotkanych po drodze Żydów bito do nieprzytomności. Ani Niemcy, ani Polska Podziemna, nie interweniowali.

 Pogrom Wielkanocny jest czytelnym świadectwem ówczesnego nastawienia większości Polaków do Żydów. Ukryta przez lata niechęć, zawiść i zazdrość ujawniała się przy każdej okazji, zwłaszcza w okolicznościach, gdy ujściu tych emocji nie groziły żadne konsekwencje.

 Bardzo nie chcielibyśmy, żeby ktokolwiek przypominał nam tamte dni. Świadczy o tym reakcja na najnowszą książkę Jana Grossa pt. "Złote Żniwa". Jakąż nerwowość można zaobserwować w gronie naszych "prawdziwych patriotów", jakież podkreślanie, że Polacy mają przecież najwięcej drzewek w Yad Vashem w Jerozolimie.

 Zupełnie to niepotrzebne. Kto ma tam drzewka, ten ma i chwała mu za to. Najwyraźniej Żydzi, pomimo tak powszechnej niechęci jakiej tu zaznali, pamiętają i doceniają także wspaniałomyślność wielu Polaków. Zło jednych nie zacieni dobra drugich, ale też ich dobro niech nie zamydla oczu na zło tych pierwszych.

 To wielka i uniwersalna prawda o Bożej sprawiedliwości, objawiona w Biblii. W owych dniach już nie będą mówili: Ojcowie jedli cierpkie grona, a zęby synów ścierpły, lecz każdy umrze za swoją winę. Ktokolwiek spożyje cierpkie grona, tego zęby ścierpną [Jr 31,29–30].

 Człowiek, który grzeszy, umrze. Syn nie poniesie kary za winę ojca ani ojciec nie poniesie kary za winę syna. Sprawiedliwość będzie zaliczona sprawiedliwemu, a bezbożność spadnie na bezbożnego [Ez 18,20].

 Mieliśmy i wciąż mamy w naszym narodzie antysemitów. Mamy też jednak ludzi miłujących bliźniego, bez względu na jego rasę, narodowość czy wyznanie. To nie prawda, że Polak to antysemita, tak samo jak też nie jest prawdą, że Polak to katolik. Na szczęście nie wszyscy Polacy są tacy sami.

 Każdy odpowie przed Bogiem za swoje czyny i postawy. Póki co, trzeba jednak o swoich błędach pamiętać. Ja bowiem znam występki swoje i grzech mój zawsze jest przede mną [Ps 51,5]. Pomaga to nam zachować czujność i strzec się wzajemnie, żeby znowu ich nie powtórzyć.

 Dlatego trzeba też przypominać o tak ciemnych kartach naszej polskiej historii, jak Pogrom Wielkanocny.

21 marca, 2011

Świt Odysei

Rozmaicie można interpretować tę zagadkową nazwę sobotniej interwencji zbrojnej Stanów Zjednoczonych i jej europejskich sojuszników w Libii. W pierwszym odczuciu można się jednak domyślać, że "Świt Odysei" w oczywisty sposób ma kojarzyć się z powrotem Odyseusza do domu. O ile dobrze pamiętam, wykazana w mitycznej drodze, od świtu do zmierzchu, wytrwałość i niezłomność charakteru bohatera owocuje dojrzałością i poczuciem spełnienia.

 Operacja "Świt Odysei" ma podobny proces uruchomić w narodzie libijskim. Nie wiem, czy z założenia będzie on trwał – jak powrót Odyseusza do Itaki – aż 10 lat, ale zdaniem Amerykanów Libijczycy ruszając w tę drogę na pewno skorzystają, bo przecież chodzi przede wszystkim o ich dobro...

 Chciałbym w to wierzyć. Tym bardziej więc nie wiem dlaczego ciśnie mi się tajemniczy fragment Pisma Świętego opisujący zakusy króla północy: A gdy wyciągnie swoją rękę po kraje, nawet ziemia egipska nie ocaleje. Opanuje on skarby złota i srebra i wszystkie klejnoty egipskie. Libijczycy i Kuszyci pójdą w jego orszaku [Dn 11,42–43].

 A może to nie chodzi o bezpieczeństwo tamtejszej ludności cywilnej, ani o jej odyseję wolności, a tylko o to, żeby i Libijczycy znaleźli się w orszaku..?

 Za słaby jestem w te klocki.

20 marca, 2011

Dlaczego nie cieszę się z jej przyjazdu

Parę dni temu pisałem o zbliżającej się wizycie Joyce Meyer. Ponieważ wówczas zaledwie wspomniałem o nauce, której jest ona przedstawicielką, pozwalam sobie przywołać dziś swój tekst z 1998 roku, który odpowiada na pytanie, dlaczego nie cieszę się z jej przyjazdu do Polski.

Niebezpieczeństwa doktryny dobrobytu

 "A to mówię, aby was nikt nie zwodził rzekomo słusznymi wywodami. Bo chociaż ciałem jestem nieobecny, to jednak duchem jestem z wami i raduję się, że jest u was ład i że wiara wasza w Chrystusa jest utwierdzona. Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie. Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie" (Kol 2,4-8).

 Fałszywa nauka, którą zajmiemy się w tym artykule bywa różnie określana. Zależnie od miejsca, odmiany i akcentowania poszczególnych poglądów można się spotkać m.in. z następującymi nazwami: "ruch wiary", "ruch rhema", "doktryna dobrobytu", "teologia sukcesu", "teologia pozytywnego wyznawania" itd.

 Dlaczego na ten temat 

Nie dlatego, że chcę krytykować i osądzać ludzi, którzy tę naukę przyjęli. Występuję przeciwko błędowi, a nie przeciwko ludziom, którzy błąd popełniają. Nie dlatego też, że to wszystko, co Kenneth Hagin i inni jemu podobni ludzie napisali w swoich broszurkach, uważam za niebiblijne i złe. Gdyby potraktować oddzielnie różne dziedziny ich nauczania - to wiele zagadnień zostało prawidłowo przedstawionych. Jednak w praktyce przydatność i prawidłowość czyjejś posługi musi być rozpatrywana całościowo. Liczy się bowiem łączna ocena wszystkiego, a nie poszczególnych części. Można to przyrównać do pojedynczych ocen w ciągu roku szkolnego i oceny końcowej na świadectwie. Jednostkowe oceny pozytywne nie wystarczą, by na koniec dostać piątkę, jeżeli w ciągu całego roku nazbierało się sporo jedynek. Nawiasem mówiąc, przecież niektóre, jak najbardziej biblijne dogmaty rzymsko-katolickie nie czynią prawidłową całej doktryny tego Kościoła.

Nie uważam również, że przeczytanie wyżej wspomnianych broszur stanowi dla kogoś od razu jakieś śmiertelne niebezpieczeństwo. Przeczytanie kilku książek z kręgu światopoglądu materialistycznego w młodości nie uczyniło ze mnie marksisty. Blisko dwadzieścia lat temu przeczytałem niektóre broszury z tego gatunku - zaintrygowały mnie, zastanowiły, ale nie stały się dla mnie podręcznikiem mojej wiary.

Postanowiłem o tym napisać dlatego, by - zgodnie z wezwanie Słowa Bożego - ostrzegać, ażeby to pozornie prawidłowe nauczanie nie stało się normą naszej wiary i pobożności, bowiem taką normą jest, zawsze ma nią pozostać - Pismo Święte!

Napisałem po to, byśmy zdawali sobie sprawę z ciągłego zagrożenia:

 • "Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na świat" (lJn 4,1).

 • "Tacy bowiem są fałszywymi apostołami, pracownikami zdradliwymi, którzy tylko przybierają postać apostołów Chrystusowych. I nic dziwnego; wszak i szatan przybiera postać anioła światłości. Nic więc nadzwyczajnego, jeśli i słudzy jego przybierają postać sług sprawiedliwości; lecz kres ich taki, jakie są ich uczynki" (2Ko 11,13-15).

 • "Miejcie pieczę o samych siebie i o całą trzodę, wśród której w Duch Święty ustanowił biskupami, abyście paśli zbór Pański nabyty własną Jego krwią. Ja wiem, że po odejściu moim wejdą między w wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody, nawet spomiędzy was mych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą. Przeto czuwajcie..." (Dz 20,28-31).

 • "Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy, i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych" (Mt 24,24).

 Jak widać z zacytowanych wyżej fragmentów Pisma, natchnieni Duchem Świętym pisarze Nowego Testamentu, nasi bracia w Chrystusie i poprzednicy w wierze, ostrzegli nas przed duchowym niebezpieczeństwem i nie wolno nam zlekceważyć tego ostrzeżenia!

Nie zajmiemy się wszystkimi szczegółami i kierunkami tej nauki, bowiem najpierw musielibyśmy poczynić szereg wyjaśnień z dziedziny psychologii, parapsychologii, alchemii umysłu, a nawet okultyzmu i szamanizmu, ażeby nasze rozważania mogły być klarowne. Rozmiar i charakter tego opracowania nie pozwalają sięgać aż tak głęboko. Zajmiemy się więc jedynie zwięzłym przedstawieniem stanowiska Biblii w kluczowych dziedzinach, w których następuje owe "uwiedzenie chrześcijaństwa" .

 Wyznawanie

Wyznanie ust, gr. homologeo, znaczy: mówić to samo, zgadzać się z kimś lub z czymś. Wyznanie chrześcijańskie polega na tym, że mówimy dokładnie to, co mówi Bóg odnośnie różnych sytuacji, postaci, spraw tego świata, szatana i nas samych. Jan Chrzciciel złożył wyznanie, bo powiedział, że nie jest Chrystusem (Jn 1,20). Członkowie Rady nie "wyznali", bo ukrywali to, co działo się w ich sercu, bojąc się konsekwencji (Jn 12,42).

Wyznajemy Chrystusa, jesteśmy Jego wyznawcami, gdy zgadzamy się z Nim, gdy mówimy dokładnie to, co On mówi. Innymi słowy: nasze wyznanie - to zgodzenie się z treścią Słowa Bożego. "Mając więc wielkiego arcykapłana, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trzymajmy się mocno wyznania" (Hbr 5,14).

Nasza wolność, poczucie bezpieczeństwa, zwycięstwo - tkwią w osobie Zbawiciela! Wszystko to jest zależne od osoby Zbawiciela, a nie od słów, które na ten temat wypowiadamy. Ten, kto ma realną społeczność z Bogiem i żyje dla Niego, w chwili ataku diabła nie musi nadrabiać miną, powtarzać określonych zwrotów jak zaklęć, by diabeł odstąpił. "Przeciwstawcie mu się mocni w wierze" (lPt 5,9). Gorzej, gdy wierzącemu brakuje tej pewności wiary wówczas musi nadrabiać słowami, by tak jak Papkin z "Zemsty" Aleksandra Fredry wywrzeć wrażenie, że się nie boi.

Ruch wiary przenosi akcent z suwerennego Boga na usta człowieka i czyni pozytywne wyznawanie tajemnicą sukcesu. Człowiek, jego usta stają się ośrodkiem mocy. Podobnie jak dla rzymsko-katolika Kościół jest bogiem, a dla sekty "Dzieci Bożych" Miłość jest bogiem, tak dla wyznawców tej nauki Moc stała się bogiem. "Cud jest w twoich ustach" - głoszą hasła tej doktryny.

Na marginesie warto zrobić tutaj uwagę, że swego czasu Pan złoży zaskakujące wyznanie: "W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem (gr. homologeo): Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie" (Mt 7,22-23).

 Niedomagania i dolegliwości ciała 

Objawiony w Piśmie Świętym Boży plan zbawienia obejmuje całego ducha, duszę i ciało człowieka (por. lTs 5,23). Podstawowym warunkiem tego zbawienia jest wiara w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, w Jego śmierć za nasze grzechy i zmartwychwstanie, dla naszego usprawiedliwienia. To zbawienie jest procesem trwającym przez całe nasze życie i stopniowo obejmującym całego człowieka.

W klasycznym ujęciu tego procesu powiada się, że już zostaliśmy zbawieni w naszym duchu, teraz jesteśmy zbawiani w naszej duszy i będziemy zbawieni także w ciele, gdy nastąpi zmartwychwstanie wierzących. Teraz więc Boże zbawienie nie objęło w pełni naszych ciał. Pan Jezus, apostołowie i inni mężowie Boży dokonywali cudów uzdrowienia, aby przekonać ludzi, że Bóg ma moc wszystko odmienić, także dotknąć człowieka w sensie fizycznym. Każdy dzisiejszy, rzeczywisty cud uzdrowienia jest zapowiedzią tego fantastycznego finału, kiedy "to, co skażone, przyoblecze się w to, co nieskażone, i to, co śmiertelne, przyoblecze się w nieśmiertelność" (IKo 15,54). Wtedy to, całkowicie i w odniesieniu do każdego wierzącego wypełni się proroctwo: "a jego ranami jesteśmy uleczeni" (lz 53,12).

Słowa te, mówiące o czynności już dokonanej (co jest bardzo podkreślane przez ludzi z ruchu wiary) wskazują na Boże "teraz". To, co u Boga jest, co trwa, z ludzkiego punktu widzenia musi się dopiero urzeczywistnić, urealnić w określonym czasie. Mamy już tego przebłyski w pojedynczych aktach uzdrowienia, a całkowicie te słowa wypełnią się przy Zmartwychwstaniu Kościoła i obejmą wszystkie dolegliwości wierzących żyjących we wszystkich epokach. W innym przypadku, jaki sens miałoby Słowo Boże z Rz 8,22-24: "Wiemy bowiem, że całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd. A nie tylko ono, lecz i my sami, którzy posiadamy zaczątek Ducha, wzdychamy w sobie, oczekując synostwa, odkupienia ciała naszego. W tej bowiem nadziei zbawieni jesteśmy; a nadzieja, którą się ogląda, nie jest nadzieją, bo jakże może ktoś spodziewać się tego, co widzi?"

Nowy Testament nie stawia też tak sprawy, że każda choroba - to jakiś demon zniewalający ciało. Przyjmując takie założenie musielibyśmy stwierdzić, że apostoł Paweł, Tymoteusz, Trofim i inni mężowie Boży wczesnego Kościoła, cierpiący na jakąkolwiek chorobę, byli opętani przez demona. To zaś, że św. Paweł zalecał Tymoteuszowi trochę wina, a nie wypędzenie demona choroby żołądka, świadczy, że sam był demonicznie związany?

Oczywiste, że byłyby to całkowicie absurdalne stwierdzenia. Jednak ta kłamliwa nauka poleca uporczywie powtarzać: "W imieniu Pana Jezusa Chrystusa używam władzy nad moim ciałem. Choroby i dolegliwości nie pozwalam wam pozostawać w mym ciele. To ciało, ten dom należy do Boga. Ono jest świątynią Bożą. Szatanie, nie masz prawa wkraczać do Bożej własności. Teraz idź precz. Opuść moje ciało. Mam władzę nad tobą. Wiem o tym, ty wiesz o tym i Bóg to wie!" Analizując to "wyznanie" można zapytać: Co szatan robi w świątyni Bożej? Jak się tam znalazł, jeśli jest to świątynia Boża? Albo też: Jaki sens ma informowanie tych, którzy są w pełni poinformowani?

Chcę wyraźnie podkreślić: Wierzę w Boże uzdrowienie ciała. Sam jestem naocznym świadkiem cudu uzdrowienia mojej matki w wyniku gorącej, prostej modlitwy rodziny (wielka rana jątrząca się od miesięcy zginęła w ciągu jednej nocy nie pozostawiając po sobie blizny). Ale to nie nasze wyznawanie stało się tajemnicą tego uzdrowienia. Bóg po prostu odpowiedział na ufną prośbę matki z gromadką dzieci.
 "Umiłowani, jeżeli nas serce nie oskarża, możemy śmiało stanąć przed Bogiem i otrzymamy od niego, o cokolwiek prosić będziemy, gdyż przykazań jego przestrzegamy i czynimy to, co miłe jest przed obliczem jego" (1Jn 3,21-22). Otrzymamy, o cokolwiek prosić, a nie co "wyznawać" będziemy.

 Wizje

Bóg daje wizje. Szczepan, Korneliusz, Apostołowie Piotr, Paweł i Jan - oto nowotestamentowi mężowie Boży, którzy mieli wizje. Bóg tego daru nie zawęził tylko do okresu wczesnego Kościoła, ale chce nim obdarzać wierzących wszystkich czasów. Potrzebujemy wizji od Boga! Niebezpieczna jest jednak taka sytuacja, gdy wierzący, nie mogąc się doczekać wizji od Boga, sam zaczyna ją tworzyć. Wysilając swoją wyobraźnię i umysł, tworzy własny obraz, jego zdaniem, dobrej przyszłości.

Jeden ze zwolenników tzw. wizualizacji głosi: "Jeżeli nie wyobrażasz sobie w swoim sercu tego, czego pragniesz, nie może to się stać dla ciebie rzeczywistością. Nauczyliśmy naszych ludzi jak wyobrażać sobie sukces. Przez wizualizację i marzenia możesz wykluć swoją przyszłość". Wizualizacja nie jest czymś nowym w dziejach ludzkości. W świecie okultystycznym znana jest od bardzo dawna i stosowana z dużym powodzeniem.

Zaufanie Bogu nie polega jednak na tym, że tworzymy sobie własną wizję przyszłości. Raczej przedstawiamy Bogu swoje pragnienia i oczekujemy na Jego odpowiedź, bo On daje często dużo więcej niż jesteśmy w stanie pomyśleć i nieraz może nas mile zaskoczyć. "Temu zaś, który według mocy działającej w nas potrafi daleko więcej uczynić ponad to wszystko, o co prosimy, albo o czym myślimy, Temu niech będzie chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia na wieki wieków. Amen" (Ef 3,20-21).

Tworzenie własnej wizji, wyobrażanie sobie sukcesu i "wykluwanie" z tych wyobrażeń swojej przyszłości, może wprawdzie okazać się skuteczne, ale "wykluta" w ten sposób przyszłość nie tylko, że może zawęzić Boże zamiary co do naszego życia, ale także może poprowadzić nas w niewłaściwym kierunku.

 Podstawowe przyczyny zbłądzenia

 1. Oddzielenie krzyża Chrystusa od zmartwychwstania. Naśladowanie Chrystusa, droga za Nim, to codzienny krzyż, śmierć dla świata, umieranie starego człowieka i przebijające się zza chmur słońce zwycięstwa - czyli zmartwychwstanie!

Wiadomo, że przeakcentowanie krzyża prowadzi do ascezy, ślubów ubóstwa, dewocyjnych wysiłków, które nie mają znaczenia w oczach Bożych. Jednakże istnieje także druga skrajność: położenie akcentu na samym zmartwychwstaniu, polegające na chęci oglądania już w doczesności tego, co w pełni można będzie oglądać dopiero po dniu zmartwychwstania. "Jezus nie głosił ubóstwa" - usłyszałem niedawno z ust organizatora pewnej konferencji dla chrześcijańskich biznesmenów.

Oto typowe podejście ludzi z tych kręgów do Ewangelii. Widzą to, co się im podoba. Bo przecież w innym przypadku nie można podczas lektury Ewangelii nie zauważyć, że ubóstwo i poprzestawanie na małym cechowało Jezusa od Jego narodzin aż po śmierć. A On głosił tak, jak żył i żył zgodnie z tym, co głosił.
 Krzyż i zmartwychwstanie spotykają się w osobie Jezusa i tak samo muszą spotykać się w życiu każdego Jego naśladowcy, wprowadzając w ten sposób do jego życia konieczną równowagę.

 2. Brak umiejętności znalezienia swojego miejsca w procesie zazębiania się "starego" z "nowym". Już i jeszcze nie! Oto tajemnica nie dla każdego dostępna. Już jesteśmy posadzeni w okręgach niebieskich (Ef 2,6) i jeszcze nie, bo mamy szukać tego co w górze (Kol 3,l), a nie musielibyśmy szukać, gdybyśmy już to oglądali. Ten, kto uprze się, by (jak najbardziej na postawie litery Słowa Bożego) wszystko traktować za już dokonane i spełnione, siebie i innych wprowadza w niepotrzebne napięcie i rozterki, które dla niektórych kończą się zupełnym odejściem od wiary. Dopiero gdy uczciwie i całościowo spojrzymy na poselstwo Biblii, dostrzegamy ten właściwy dla siebie punkt pomiędzy „już” i „jeszcze nie” i możemy zachować pewność tego „już” pomimo, że „jeszcze nie”. Doktryna dobrobytu każe wszystko traktować i domagać się „już”, a wszelkie „jeszcze nie” obciąża piętnem niedowiarstwa.

 Łowienie w cudzym stawie 

 Ludzie z kręgów "doktryny dobrobytu" (ang. prosperity teaching), zasadniczo rzecz ujmując, nie koncentrują się na ewangelizowaniu ludzi nie zbawionych, tylko upodobali sobie członków różnych zborów i denominacji, i ich bombardują zaproszeniami na swoje konferencje i wykłady. Ich działalność nie tyle polega na doprowadzaniu innych do uczniostwa, co bardziej na pociąganiu uczniów za sobą (tych, którzy już są uczniami Pana, najczęściej bardzo gorliwymi i pragnącymi dalszego wzrostu). Przed taką działalnością ostrzegał św. Paweł starszych zboru w Efezie "Nawet spomiędzy was samych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą" (Dz 20,30).

 Niebezpieczeństwa

Doktryna dobrobytu, jak każda inna fałszywa nauka, zakłóca lokalną pracę Pańską, wprowadza niepokój, napięcie i antagonizmy pomiędzy braci, a nieraz doprowadza do rozbicia zborów, co stało się w wielu miastach Polski.

Dużo większym niebezpieczeństwem tej nauki jest to, że skupiając uwagę wierzących na sprawach doczesnej pomyślności (zdrowia fizycznego, dostatku materialnego i świetnego samopoczucia), przygotowuje diabłu łatwy łup na czasy ucisku w postaci tysięcy ludzi wierzących, którzy wręcz programowo, wiarę w Boga kojarzą z dobrym życiem (ściślej: obfitym życiem). Gdy przyjdzie ucisk, niedostatek i cierpienie, diabłu będzie bardzo łatwo zachwiać tak rozumianym i ukształtowanym chrześcijaństwem.

Najbardziej jednak gorzkim owocem doktryny dobrobytu jest to, że ostatecznie prowadzi ona tysiące szczerych, gorliwych i aktywnych chrześcijan do rozczarowania i odejścia od Boga już teraz. Mechanizm jest następujący: Gdy te pięknie brzmiące, hasłowe nauczanie o wyznawaniu sukcesu, zwycięstwa i wizualizowaniu przyszłości okazuje się w czyimś życiu mało skuteczne, wówczas nauczyciele "ruchu wiary" uświadamiają mu, że problem tkwi w jego niedostatecznej wierze.

 "Oświecony" w ten sposób chrześcijanin (ale już pod presją ułomności swojej wiary) zaczyna tę wiarę doskonalić poprzez słuchanie mnóstwa wykładów, post, wyjazdy na kolejne konferencje, (oczywiście, byłoby najlepiej, gdyby poszedł do jednej z ich szkół i tam naprawdę wzrósł w wierze!), zakup serii wykładów video, a przynajmniej audio itd. Ktoś musi przecież za to zapłacić, by ktoś inny z kolei mógł pochwalić się, jak bardzo Bóg zaczął dawać mu obfitość w życiu, gdy zaczął wyznawać i głosić tę pomyślność.

I kiedy w życiu tak nauczanego, szeregowego wierzącego, pomimo jego usilnych starań, by wejść na taki sam poziom wiary (czytaj: dobrobytu) nic specjalnie się nie zmienia, odchodzi rozczarowany, mając gdzieś głęboko w sercu myśl, że Bóg go zawiódł. I jest bardzo trudno go potem przekonać, że to nie Bóg zawiódł, tylko fałszywi nauczyciele go zwiedli.

Oto dlaczego wzywam każdego wierzącego z naszego środowiska zborowego, aby był ostrożny i nie brał za dobrą monetę każdej wręczonej mu książki czy kasety. Tak naprawdę to tylko Pismo Święte ma pieczęć Bożą i stanowi całkowicie zdrowy i dobry pokarm!

Oto dlaczego przestrzegam przed "ruchem wiary", pomimo tego, że jego nauczyciele tak dokładnie "trafiają w sedno" naszych oczekiwań i pragnień i tak przyjemnie się ich słucha!

 Oto dlaczego proszę: Czytajmy przede wszystkim Biblię, słuchajmy zdrowej nauki, badajmy naukę w świetle całego Pisma, zwłaszcza nauki i życia Pana Jezusa i apostołów! "Umiłowani, nie każdemu duchowi wierzcie, lecz badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych proroków wyszło na ten świat" (1Jn 4,1).

 Lipiec 1998 roku

19 marca, 2011

Zachowanie godne pochwały

Kilka dni temu, oglądając relację z Japonii, zobaczyłem duży plac wypełniony ludźmi. Gdy operator zrobił zbliżenie, okazało się, że ten tłum, to jak najbardziej uporządkowana kolejka. Dotknięci kataklizmem Japończycy, jeden za drugim stali spokojnie w rzędzie sformowanym w serpentynę i szczelnie zajmującym cały plac, cierpliwie czekając na swoją kolej w odebraniu wydawanej tam żywności i wody.

 Naprawdę niezwykły widok. Nieszczęście, utrata bliskich, brak dachu nad głową, totalny niedostatek wszystkiego – a oni nie lamentują, nie rzucają się, nie wyrywają sobie przywiezionych im produktów, lecz spokojnie stoją. Wciąż jestem pod wrażeniem tego widoku.

 Trzeba powiedzieć, że Japończycy, chociaż mało kto z nich wierzy w Chrystusa, mogą być tu naprawdę dobrym wzorem dla chrześcijan. Już to widzę, jak to wyglądałoby w którymś chrześcijańskim lub muzułmańskim kraju. Wystarczy przypomnieć sobie sceny z poświątecznej wyprzedaży albo z rozdawania gdzieś darów w dobie kryzysu.

 Nie świadczy to najlepiej o ludziach wierzących, ale czasem niechrześcijanie zawstydzają nas godnością i dojrzałością swoich postaw. Miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość – to charakteryzuje prawdziwych chrześcijan i tego spodziewamy się po nich, zwłaszcza w chwilach kryzysowych. Powinniśmy być wzorem w postępowaniu, w miłości, w wierze, w czystości [1Tm 4,12], a tymczasem zbyt często bywa odwrotnie. Wystarczy niewielki konfikt interesów, a niejedna siostra czy brat zmieniają się nie do poznania.

 Smutna to sytuacja, gdy niewierzący zdumiewa się niestosownym zachowaniem człowieka wierzącego. Swego czasu ojciec wszystkich wierzących przyłapany na kłamstwie, usłyszał z ust pogańskiego króla: Cóżeś nam uczynił? I cóż ci zawiniłem, żeś ściągnął na mnie i na moje królestwo wielki grzech? Postąpiłeś ze mną, jak nie godzi się postępować. I rzekł jeszcze Abimelech do Abrahama: Do czego zmierzałeś, że to uczyniłeś? [1Mo 20,9–10]. Myślę, że Abrahamowi po tych słowach  zrobiło się naprawdę łyso...

 Obraz cierpliwych, uprzejmych i spokojnie zachowujących się w kryzysie Japończyków jakoś dziwnie zawstydza i autora tego bloga. On bowiem również potrafi nieraz zachować się niestosownie. Całe szczęście, że ma takich Czytelników, którzy – czy to publicznie, czy gdzieś za kulisami – chcą się pochylić nad jego błędami i mu je uświadomić.

 Dziękuję.

17 marca, 2011

Festiwal (bogatego) życia

Ponieważ w kręgach ewangelikalnych coraz głośniej mówi się o wizycie w Polsce amerykańskiej kaznodziejki, Joyce Meyer, pozwalam sobie i ja zabrać głos w tej sprawie.

 Normalnie powinienem się cieszyć z tego, że wkrótce w Sali Kongresowej w Warszawie odbędzie się wielkie spotkanie pod nazwą "Festiwal Życia". Tymczasem zaś, z racji mojego rozumienia roli kobiet w służbie duchowej, a także będąc świadomy tego, że Joyce Meyer jest propagatorką tzw. ewangelii sukcesu, smucę się z powodu tak szerokiego nagłaśniania jej przyjazdu.

 Owszem, nie można odmówić Joyce Meyer wielkiej popularności. Dzięki telewizji satelitarnej oraz Internetowi każdego dnia jest ona słuchana i oglądana przez miliony ludzi na całym świecie, a na konferencje z jej udziałem zjeżdżają się tysiące.

 Nie można jej też odmówić wysokiego standardu życia. W artykule z 19 listopada 2003 roku, zatytułowanym "Z Fenton do sławy", Joyce Mayer mówi, że to sam Bóg uczynił ją bogatą. Jej zdaniem wszystko, co ma, pochodzi od Niego: Organizacja przynosząca ogromne przychody, samolot wartości 10 milionów dolarów, mercedes męża za 107 tysięcy dolarów, posiadłość (na zdjęciu) warta 2 miliony i domy czwórki jej dzieci za dalsze 2 miliony dolarów – wszystkie te błogosławieństwa – jak twierdzi – dostała prosto z Bożej ręki.

 Określając samą siebie jako dziewczynkę wykorzystywaną seksualnie w dzieciństwie, jako młodą mężatkę zlekceważoną i opuszczoną, Mayer przeobraziła się w jedną z najbardziej rozpoznawalnych i najlepiej zarabiających kaznodziejek telewizyjnych. W samym tylko roku 2003 poprzez jej program telewizyjny, konferencje i serwis internetowy do kasy jej organizacji zwanej dziś "Enjoying Everyday Life" wpłynęło ponad 8 milionów dolarów.

 Gwiazda Joyce Meyer wzleciała tak wysoko i tak szybko, że zadziwia to nawet nią samą:
 "Czasem z Dawidem łapiemy się na takich myślach: Czy to wszystko naprawdę jest nasze? Czujemy się tak, jak byśmy byli najbardziej błogosławionymi i uhonorowanymi ludźmi na obliczu Ziemi".

Dla Meyer wszystko więc jest oczywiste: "Oto ja, dawna gospodyni domowa z Fenton, z ukończonymi zaledwie dwunastoma klasami szkoły. Jak ktoś widząc to, może zobaczyć coś innego, niż Boga?"

Nie taki obraz sługi Bożego maluje nam Biblia. Wprawdzie wspomina o pojawieniu się w kręgach Kościoła ludzi spaczonych na umyśle i wyzutych z prawdy, którzy sądzą, że z pobożności można ciągnąć zyski [1Tm 6,5] ale bardzo jasno dystansuje się od nich, wskazując z czym wiąże się prawdziwa pobożność.

I rzeczywiście, pobożność jest wielkim zyskiem, jeżeli jest połączona z poprzestawaniem na małym. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy. Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym. A ci, którzy chcą być bogaci, wpadają w pokuszenie i w sidła, i w liczne bezsensowne i szkodliwe pożądliwości, które pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy; niektórzy, ulegając jej, zboczyli z drogi wiary i uwikłali się sami w przeróżne cierpienia. Ale ty, człowiecze Boży, unikaj tego, a zabiegaj o sprawiedliwość, pobożność, wiarę, miłość, cierpliwość, łagodność [1Tm 6,6–11].

 Biblia wskazuje, że chrześcijanie na tyle dzielą się z bliźnimi w potrzebie, że siłą rzeczy nie mogą opływać w luksusy. Jeśli zaś ktoś posiada dobra tego świata, a widzi brata w potrzebie i zamyka przed nim serce swoje, jakże w nim może mieszkać miłość Boża? [1Jn 3,17]. Praktyka chrześcijańskiej postawy jest prosta: W obecnym czasie niech wasz nadmiar wyrówna ich niedostatek, by i ich nadmiar służył na pokrycie waszego niedostatku, ażeby była równość, jak napisano: Kto wiele zebrał, nie miał za wiele, a kto mało, nie miał za mało [2Ko 8,14–15].

 Joyce Meyer zdaje się inaczej podchodzić do tego, co zbiera. W czerwcu bieżącego roku przyleci do Polski. Co przyciągnie do niej tłumy chrześcijan z całego kraju? Mowa o krzyżu? Poselstwo wzywające do zapierania się samego siebie i nawracania się z całego serca do Chrystusa? Taką ewangelię głoszą  tu od lat setki wiernych Bogu pastorów i kaznodziejów.

Raczej przyciągnie ich chęć zobaczenia i posłuchania amerykańskiej Cinderelli, która będzie i tutaj sprzedawać czy rozdawać nadzieję na spełnienie "Amercian dream". Rozbawi ich przy tym,  wzruszy do łez i co najwyżej, spotęguje w nich chęć poprawienia sobie życia. Przecież będzie to jego festiwal.

 Daj Boże, żebym się mylił...

16 marca, 2011

Obym nie przegapił mojej lekcji

W zamierzchłej, ale wciąż pouczającej przeszłości, dzień 16 marca wpisał się w 597 roku przed Chrystusem jako data zdobycia Jerozolimy przez władcę babilońskiego, Nebukadnesara II. Król judzki Jechoniasz wraz z większością wybitnych Judejczyków został przesiedlony do Babilonu.

 Upadek Miasta Dawidowego nastąpił oczywiście na skutek odstępstwa jego mieszkańców od posłuszeństwa wiary. Wbrew oczywistym przykazaniom Judejczycy przyjęli pogańskie zwyczaje, kłaniali się innym bogom, a wiarę w Jahwe sprowadzili do poziomu cyklicznych obrzędów i ceremonii, odprawianych bez szczerego zaangażowania serca. Bóg zapowiedział, że zareaguje na ich nieposłuszeństwo i to zrobił.

 Dziś jednak chciałbym skierować uwagę na króla Nebukadnesdara, którym Bóg posłużył się w wykonaniu swoich sądów nad Jerozolimą. Otóż ten wielki władca, twórca Wielkiego Babilonu, jakiś czas potem postradał zmysły. Cierpiał na likantropię. Wydawało mu się, że jest zwierzęciem.

 Wypędzą cię spośród ludzi, mieszkać będziesz ze zwierzętami polnymi i jak bydło trawą karmić cię będą; będzie cię zraszać rosa niebieska, siedem wieków przejdzie nad tobą, aż poznasz, że Najwyższy ma władzę nad królestwem ludzkim i że daje je temu, komu chce [Dn 4,22].

 Jak wynika z powyższego fragmentu Biblii, Bóg w ten sposób chciał udzielić pogańskiemu władcy niezwykle ważnej lekcji. Dlaczego? Gdy bowiem król Nebukadnesar po upływie dwunastu miesięcy przechadzał się po pałacu królewskim w Babilonie, odezwał się król i rzekł: Czy to nie jest ów wielki Babilon, który zbudowałem na siedzibę króla dzięki potężnej mojej mocy i dla uświetnienia mojej wspaniałości? [Dn 4,26–27].

 Nauka nie poszła w las. Można raczej powiedzieć, że właśnie ów czasowy pobyt w lesie przyniósł wspaniałe i oczekiwane przez Boga rezultaty: Teraz ja, Nebukadnesar, chwalę, wywyższam i wysławiam Króla Niebios, gdyż wszystkie jego dzieła są prawdą i jego ścieżki są sprawiedliwością. Tych zaś, którzy pysznie postępują, może poniżyć [Dn 4,34].

 Przypomniane dziś dziwne schorzenie Nebukadnesara, wraz z biblijnym objaśnieniem jego przyczyn i pozytywnych skutków, każe mi spokojniej spojrzeć na rozmaite, nawet tragiczne wydarzenia. Czy zdarza się w mieście nieszczęście, którego by Pan nie wywołał? [Am 3,6].

 Nic nie następuje przypadkowo. Najwidoczniej Bóg ma z określonym narodem lub pojedynczym człowiekiem jakąś sprawę i w miłości udziela mu niezbędnej lekcji.

Nie wszystko jestem w stanie i nie wszystko potrzebuję zrozumieć. Najważniejsze, żebym nie przegapił żadnej lekcji osobistej.

15 marca, 2011

Ułatwienie z niepożądanym skutkiem

Dziś mija 130 lat od dnia opatentowania wynalazku ruchomych schodów. 15 marca 1891 roku amerykański wynalazca Jesse W. Reno jako pierwszy na świecie zgłosił patent na ruchome schody nazywając je: "new and useful endless conveyor or elevator".

Prototypowe urządzenie zostało zbudowane i zainstalowane na Coney Island na Brooklynie we wrześniu 1895 roku, jako element rozrywki. Reno planował zastosowanie swego wynalazku w dwupoziomowym nowojorskim metrze. Jego plany nie zostały jednak zaakceptowane. Dopiero po przeprowadzce do Londynu, gdzie też w 1902 roku otworzył własną firmę, jego pomysł naprawdę znalazł wzięcie. Ruchome schody zaczęto instalować w Wielkiej Brytanii, w innych krajach Europy a także w Stanach Zjednoczonych. Parę lat później Reno sprzedał swoje patenty firmie Otis i powrócił do USA.

 Wspominam dziś o tym, ponieważ moim zdaniem to dobra ilustracja dość powszechnej, aczkolwiek niekorzystnej tendencji. Ruchome schody nie są wynalazkiem pierwszej potrzeby. To raczej urządzenie mile widziane wśród ludzi szukających wygody, niechętnych do wysiłku fizycznego, żeby nie powiedzieć – leniwych. Po co trud chodzenia po schodach, skoro wystarczy stanąć na stopniu i dotrzeć na piętro bez żadnego wysiłku!?

 Niechęć do zadawania sobie trudu i szukanie wygody, to postawa, którą u wielu ludzi można zaobserwować od najmłodszych lat ich życia. Nawiasem mówiąc, idea ruchomych schodów pojawiła się w głowie Reno już w wieku 16 lat. Jest taki rodzaj ludzi, których, jak sięgamy pamięcią, trudno zaciągnąć do jakiejkolwiek pracy. Zawsze chcieliby – niczym na ruchomych schodach – jakoś podwieźć się na czyimś grzbiecie.

 Biblia mówi: Droga leniwego jest jak płot kolczasty [Prz 15,19]. Człowiek leniwy podchodzi do pracy tak, jakby miał przeleźć przez kolczaste ogrodzenie. Nie wie, jak się do tego zabrać. W obliczu czekającego go wysiłku robi się nerwowy, niemiły, a już na pewno traci dobry nastrój. Podobnie jak dziecko, gdy wejdzie na ruchome schody, nagle odzyskuje humor, tak niejeden człowiek dopiero gdy uda mu się odsunąć od siebie widmo ciężkiej pracy, znowu jest w stanie obdarzyć nas uśmiechem.

 Ruchome schody implikują brak ruchu swoich użytkowników. To jednak nie służy zdrowiu. Niejeden tak mile witany i poprawiający wygodę życia wynalazek doprowadził nie tylko do spadku naszej sprawności fizycznej ale także obniżył nasze zdolności intelektualne. Dla przykładu, kalkulator sprawił, że coraz mniej potrafimy policzyć samodzielnie, a nawigacja GPS powoli pozbawia nas orientacji w terenie.

 Również w sferze duchowej obserwujemy tendencję do poszukiwania szeregu ułatwień. Po cóż samemu poszukiwać rankiem w Biblii żywego słowa od Boga, skoro możemy otrzymać sms z gotowym "słowem na dziś"? Duchowni niektórych kościołów od dawna już mają gotowy zestaw tekstów i tematów kazań, ażeby nie musieć każdego tygodnia padać na kolana i prosić Boga o przesłanie dla swoich owieczek na daną niedzielę.

 Jednym słowem, wynalazki, jako oczywiste dobrodziejstwo, z drugiej strony, wychodząc naprzeciw naszemu lenistwu, mogą obniżyć tempo naszego rozwoju a nawet spowodować całkowity zastój.

 Pismo Święte naucza, że mamy być w pracy nie leniwi, duchem pałający, Panu służący [Rz 12,11 wg Biblii Gdańskiej]. Nie rozglądam się więc za żadnymi "ruchomymi schodami" w sferze duchowej. Wciąż obowiązują mnie następujące wskazówki:  O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich [1Tm 4,15]. Bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją [2Tm 4,5].

 Oby aż do przyjścia Pana nikt nie wymyślił niczego, co miałoby mnie w tym wyręczyć.

14 marca, 2011

Niepewność Białego Dnia

Od ponad trzydziestu lat 14. marca w Japonii – to Biały Dzień (od ang. White Day ) – bardzo miłe, zwyczajowe święto japońskie przypadające miesiąc po Walentynkach. Zgodnie z przyjętym u nich obyczajem tego dnia mężczyźni odwzajemniają się kobietom za otrzymane od nich miesiąc wcześniej prezenty walentynkowe. Początkowo za najlepszy podarunek uważane były pianki, od których pochodzi pierwotna nazwa – Dzień Pianek (ang. Marshmallow Day), obecnie jednak mało kto ogranicza się tylko do wręczania słodyczy.

Tegoroczny Biały Dzień w Japonii z pewnością dla nikogo nie będzie cukierkowy. Za sprawą piątkowego trzęsienia ziemi i niszczących fal tsunami, kraj znalazł się w dniach wielkiej próby. Tysiące zabitych, zaginionych, pozbawionych dachu nad głową i miejsc pracy.

Jedna chwila i nie tylko mało kto w Japonii ma głowę do prezentów. Wielu z dnia na dzień nie ma nawet komu ich wręczyć.

Podejmując rankiem normalne czynności życiowe, ulegając codziennej rutynie, ciesząc się względnym rytmem i porządkiem życia, dobrze jest mieć na uwadze, że w jednej chwili cała ta misterna budowla życia, niczym domek z kart, może się rozlecieć. Biały dzień, normalnie pełen prezentów, może stać się dniem traumatycznych przeżyć i nocą czarnych snów.

Ludzie nie chcą tego słuchać, ale Biblia ogłasza nadejście takiego strasznego dnia dla wszystkich żyjących bez Boga na świecie. Bliski jest wielki dzień Pana, bliski i bardzo szybko nadchodzi. Słuchaj! Dzień Pana jest gorzki! Wtedy nawet i bohater będzie krzyczał. Dzień ów jest dniem gniewu, dniem ucisku i utrapienia, dniem huku i hałasu, dniem ciemności i mroku, dniem obłoków i gęstych chmur, dniem trąby i okrzyku wojennego przeciwko miastom obronnym i przeciwko basztom wysokim. Wtedy ześlę strach na ludzi, tak iż chodzić będą jak ślepi, gdyż zgrzeszyli przeciwko Panu. Ich krew będzie rozbryzgana niby proch, a ich wnętrzności rozrzucone niby błoto. Ani ich srebro, ani ich złoto nie będzie mogło ich wyratować w dniu gniewu Pana, bo ogień gniewu Pana pochłonie całą ziemię. Doprawdy, koniec straszną zagładę zgotuje wszystkim mieszkańcom ziemi [Sf 1,14–18].

Tragedię w Japonii możemy potraktować jako kolejną zapowiedź nadejścia Dnia Pana, a już na pewno, winniśmy ją przyjąć jako uświadomienie, jak nagle "biały dzień" naszego życia może przerodzić się w dzień szary i ponury. Bardzo współczuję wszystkim mężczyznom i kobietom dotkniętym tą tragedią, zwłaszcza jeżeli nie znają pocieszenia jakie płynie z wiary w Pana Jezusa.

Człowiek prawdziwie wierzący w Jezusa Chrystusa nie boi się złej wieści, serce jego jest mocne, ufa Panu [Ps 112,7]. Wzdycha nie dlatego, że coś złego dzieje się na ziemi, ale wzdycha raczej dlatego, że jeszcze trzeba czekać na powrót Pana. Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny. Dlatego też w tym doczesnym wzdychamy, pragnąc przyoblec się w domostwo nasze, które jest z nieba [2Ko 5,1–2].

Dla tych, których życie przez wiarę zostało ukryte w Jezusie Chrystusie, zbliża się "biały dzień", który nie tylko nie zostanie niczym zakłócony, ale który też nigdy się nie skończy!

13 marca, 2011

Fałszywa flaga

13. dzień marca wpisał się w historię zdumiewającym dla zwykłego obywatela wydarzeniem. Otóż tego dnia w 1962 roku amerykańskie Kolegium Połączonych Szefów Sztabów przedstawiło sekretarzowi obrony Stanów Zjednoczonych plany tzw. operacji Northwoods pod fałszywą flagą, zakładającej przeprowadzenie przez CIA i inne agencje rządowe ataków terrorystycznych w miastach USA, które miałyby zwiększyć poparcie publiczne dla planowanej wojny przeciwko Kubie.

Zawarte w planach operacji porwanie samolotu oraz zamachy, obwiniające przy pomocy fałszywych dowodów rząd Kuby, miały ułatwić Stanom Zjednoczonym przejęcie władzy i odzyskanie kontroli na Kubie. Wprawdzie operacja ta nie została oficjalnie zatwierdzona ani wykonana, ale jednak na najwyższych szczeblach wszystko było ukartowane i gotowe do realizacji.

Fałszywa flaga. Przeprowadzenie tajnej operacji pod obcymi barwami w celu obarczenia odpowiedzialnością za jej skutki nielubianej organizacji lub całego narodu. W głowie nie chce się coś takiego pomieścić. Czy wobec takich faktów 11 września nie może budzić pytań o prawdę?

Próba przerzucania swojej winy na kogoś innego, to sprawa stara jak świat. Już w Edenie Adam zrzucał winę na Ewę, a Ewa na węża. Niejeden zwykły przestępca celowo zostawia ślady, które odwracają uwagę od niego, a wskazują na niewinnego w tej sprawie człowieka. Jednak celowe robienie zła, po to tylko ażeby nim obciążyć bliźniego – to naprawdę zło wyrafinowane. Jak można popełniać przestępstwo, krzywdzić innych tylko po to, żeby kogoś nielubianego obciążyć winą..?

Tak nie zachowuje się normalny człowiek. Biblia wyraźnie mówi: Nie knuj złego przeciwko swemu bliźniemu, gdy ci ufa mieszkając z tobą! [Prz 3,29].

Wspomnienie operacji Northwoods otwiera oczy i uświadamia, że nie każda wina jest zawsze oczywista.

11 marca, 2011

Pomoc niegodna pochwały

Siedemdziesiąt lat temu, uwikłanym w wojnę z hitlerowskimi Niemcami państwom, Ameryka Północna podała pomocną dłoń. 11 marca 1941 roku przyjęto w USA ustawę federalną pn. Lend-Lease Act (ang. umowa pożyczki-dzierżawy), na mocy której Stany Zjednoczone rozpoczęły na wielką skalę "wydzierżawiać" zainteresowanym rządom wszystko, co było im potrzebne do prowadzenia wojny. Czołgi, artyleria, samoloty, ciężarówki, samochody terenowe, sprzęt desantowy i cała masa innych produktów popłynęła do Wielkiej Brytanii, Związku Radzieckiego, a nawet do Chin.

 Niech nikt jednak nie myśli, że Stany Zjednoczone zrobiły to z czystego braterstwa. Jak wiadomo, większość dostaw w ramach "Lend–Lease" otrzymała Wielka Brytania. Amerykanie dostarczyli Brytyjczykom niszczycieli i najrozmaitszego wyposażenia do walki z Niemcami. Rzeczywiście pomogło to im odnieść zwycięstwo. Jednakże zgodnie z umową "Pożyczki–Dzierżawy" Wielka Brytania w zamian za te dostawy została postawiona przed koniecznością przekazania Stanom Zjednoczonym niemal wszystkich swoich baz morskich na półkuli zachodniej.

 W ten sposób, poprzez sprytnie pomyślaną pomoc w wojnie z Niemcami, Stany Zjednoczone przejęły brytyjską kontrolę nad Północnym Atlantykiem i w ogóle nad światowymi oceanami, tym samym stając się światowym supermocarstwem. Innymi słowy, amerykańska pomoc nie miała nic wspólnego z bezinteresownym braterstwem. Podanie ręki Brytyjczykom było sprytnie przemyślanym sposobem na jednoczesne odebranie im ich panowania na morzu.

 Wniosek jest taki, że każdy, kto znajdzie się w tarapatach, powinien wnikliwie rozważyć oferowaną mu pomoc. Począwszy od wielu banków i rozmaitych towarzystw oferujących "korzystną" pomoc finansową, a na "braterskiej" trosce niektórych chrześcijan skończywszy, powinniśmy być świadomi tego, że na tym świecie nic nie jest za darmo.

 Gdy ktoś dzwoni do nas, żeby obniżyć nam rachunki za telefon, gdy w naszej potrzebie proponuje nam gotówkę od ręki albo w jakiś inny sposób wyciąga do nas rękę pomocy – to może niestety zapowiadać nam poważne ograniczenia i straty na przyszłość. Lepiej się upewnić, o co naprawdę naszemu "dobroczyńcy" chodzi, bo raczej nie ma na uwadze przede wszystkim naszej korzyści.

 Nawet troskliwość niektórych chrześcijan kryje w sobie jakiś rodzaj interesu. Gorliwie o was zabiegają, ale nie w dobrych zamiarach, bo chcą was odłączyć, abyście wy o nich zabiegali [Ga 4,17] – ostrzegł apostoł Paweł wierzących z Galacji.

 W rocznicę uchwalenia Lend–Lease Act przypominam, że jedynie pomoc okazana nam w Jezusie Chrystusie nie kryje w sobie żadnego haczyka. Albowiem znacie łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, że będąc bogatym, stał się dla was ubogim, abyście ubóstwem jego ubogaceni zostali [2Ko 8,9].

 Wkrótce upłynie czterdzieści lat od chwili, gdy poznałem tę łaskę i znalazłem się pod jej wpływem. W przeciągu tych czterech dekad ani razu nie miałem takiego odczucia, że Jezus wyciągając do mnie rękę pomocy, zrobił przy tym jakiś interes. Nie czuję się nabity w butelkę. Spotkała mnie z Jego strony czysta, bezinteresowna dobroć i miłość. Kocham Pana Jezusa!

09 marca, 2011

Wzór dla wierzących kobiet

W związku z wczorajszym Dniem Kobiet odgrzebałem moje opracowanie, przygotowane ćwierć wieku temu na spotkanie wierzących kobiet. Pozwalam sobie je tu przywołać z nadzieją, ze może okazać się komuś pomocne.

Pryska – studium postaci biblijnej

 Pryska nie jest postacią biblijną często wymienianą na kartach Biblii. Poznajemy ją przy okazji drugiej podróży misyjnej apostoła Pawła, kiedy to wraz z mężem, Akwilą, przybywa z Rzymu do Koryntu, spotyka Pawła, razem pracują a później udają się do Efezu. Poza osiemnastym rozdziałem Dziejów Apostolskich spotykamy się z Pryską tylko trzykrotnie, kiedy to Paweł w Liście do Rzymian i obydwu listach do Koryntian wymienią ją w końcowych pozdrowieniach. Jednakże pomimo dość skąpych informacji odnośnie jej życia i służby, które możemy odnaleźć w Biblii, zechciejmy się bliżej zapoznać z tą niewiastą Bożą, albowiem uznając inspirację personalną Pisma Świętego, wyznajemy przecież, że natchnione przez Ducha Świętego są nie tylko słowa Biblii, nie tylko wydarzenia i sytuacje, ale także osoby, które w niej występują.

 A więc, skoro Duch Święty postanowił aż sześć razy wymienić imię Pryska – czyż my nie powinniśmy się nią zainteresować i zadać sobie pytania: Czego pożytecznego mogłabym się nauczyć poznając bliżej Pryskę? Sądzę, że nie będzie to uciążliwe studium, a więc spróbujmy.

 Najpierw trochę wiadomości ogólnych

 Pryska (zdrob. Pryscylla) była żoną Akwili, nawróconego Żyda z Pontu. Mieszkali razem w Rzymie, skąd zostali wypędzeni w 49 roku na mocy edyktu banicyjnego, wydanego przez cesarza Klaudiusza. Pryska wraz z mężem prowadziła warsztat rzemieślniczy. Byli z zawodu wytwórcami namiotów. Wygnani z Rzymu przybyli do Koryntu i tutaj związali się z apostołem Pawłem. Pryska i Akwila byli postaciami dobrze znanymi wśród pierwszych chrześcijan. Nie pełnili w zborze żadnych urzędów ale ich zasługi w służbie Ewangelii musiały być niekwestionowane, skoro Paweł nazywa ich swoimi współpracownikami. Pryscylla i Akwila bardzo się udzielali w służbie dla Pana, a potwierdza to chociażby fakt, że w ich domu był zbór.

 Na podstawie biblijnych informacji można wnioskować, że Pryska była osobą bardziej wybitną niż jej mąż, bowiem z sześciu wzmianek o tym małżeństwie aż cztery razy imię Pryski zostało wymienione przed jej mężem. W starożytności nie czyniono tego zazwyczaj. Oto miejsca Biblii, gdzie spotykamy Pryskę: Dz 18,2. 18–26; 1 Ko 16,19; Rz 16,3–4; 2Tm 4,19. W czasie wnikliwego czytania wyżej wymienionych fragmentów mówiących o Prysce i jej mężu – Akwili, nasuwają się następujące spostrzeżenia:

 1. Pryska występowała i działała zawsze z mężem.

Znany jest nam dobrze obraz małżeństwa, kiedy kobieta pełni w nim wiodącą rolę, kiedy widoczna jest jej intelektualna przewaga nad mężem. Zwykle sprowadza się to do tego, że mąż zaczyna żyć w cieniu żony i z czasem się do tego przyzwyczaja. Po wykonaniu swojej pracy zawodowej chroni się w zaciszu swojego mieszkania, wykonuje różne prace domowe i zajmuje się dziećmi. Ona natomiast – inteligentna, bystra, zdolna – reprezentuje małżeństwo na zewnątrz. Załatwia wszystkie sprawy urzędowe, robi ważniejsze zakupy, decyduje o wydatkach, zaprasza gości.

 Jesteśmy przyzwyczajeni do takich obrazów i kiedy myślimy o takim małżeństwie, to najpierw w naszej wyobraźni pojawia się ona. Podobnie apostoł Paweł, pisząc o tym małżeństwie, z którym się zżył, najpierw wymienia Pryskę. Jednakże godnym podkreślenia jest tu fakt, że chociaż – co prawda – Pryska jest wymieniana przed mężem, to jednak w żadnej wzmiance nie brakuje i jego imienia. Pryska nie występuje nigdzie samodzielnie, w oderwaniu od męża. Jest to małżeństwo, które zawsze stoi ramię w ramię, stale obok siebie. To prawda, że ona jest bardziej zdolna, wybitna, aktywna niż on, ale nie pozostawia go w związku z tym w domu, nie oddziela się od niego. Są razem, bo są małżeństwem. Widać, że Akwila, pobożny Żyd, jest dla Pryski towarzyszem we wszystkim i można wnioskować, że dzieje się tak nie dlatego, że tak być musi, ale dlatego, że i ona tego chce.

 Oczywiście, warunki w jakich dzisiaj żyjemy są radykalnie inne, ale nie uległa zmianie nasza potrzeba korzystania ze wskazówek Biblii. Jakże wielu współmałżonków prowadzi dzisiaj działalność na własną rękę, w oderwaniu od żony czy męża. Zrozumiałą wydaje się być samodzielna służba mężczyzny, bo jego głową, przykryciem, jest Chrystus. Natomiast samodzielna służba niewiasty jest służbą bez duchowego przykrycia, gdyż jej głową, przykryciem, jest mąż (mężczyzna).

 Pryska zdaje się rozumieć sens nauki o duchowym przykryciu, bowiem wyraźnie trzymała się męża w swojej służbie. Czasem spotykamy dzisiaj takie niewiasty, które jeżdżą po świecie, zajmują miejsce na kazalnicy, podczas gdy ich mąż gdzieś daleko, np. w Australii, gotuje dzieciom obiady. Czynią tak, bo chcą być aktywne dla Pana, a ich mąż wcale nie ma takiej chęci, nie jest wymowny, reprezentatywny, i w ogóle lepiej zostawić go w domu. Ale czy zrobiły wszystko, aby go zachęcić i wciągnąć w działanie? Czy może wolą działać w pojedynkę?

 Czego może się nauczyć współczesny chrześcijanin obserwując Pryskę i Akwilę w ich wspólnym działaniu? Tego, że warto jest dołożyć starań, aby nasza aktywność chrześcijańska była prowadzona ramię w ramię z najbliższym przyjacielem, ze współmałżonkiem. Paweł również udając się w podróż misyjną zabierał ze sobą współpracownika, towarzysza, a żonaci apostołowie często podróżowali z żonami [1Ko 9,5]. Pomyśl, czy kiedy zamierzasz kogoś odwiedzić, starasz się, by – w miarę możliwości – odwiedzić go wraz z mężem? A kiedy zapraszają cię do złożenia świadectwa, czy dążysz do tego, by znaleźć się tam z nim, czy też wolisz iść sama? Warto o tym pamiętać, że służba chrześcijańskiego małżeństwa jest służbą bardziej stabilną i wiarygodną, niż służba pojedynczego chrześcijanina.

2. Pryska z mężem była poddana kierownictwu Ducha Świętego.

 Rzym – Korynt – Efez – Rzym – oto jak Duch Święty prowadził to małżeństwo. Wypędzeni z Rzymu udali się do Koryntu. Warto przy tym zauważyć, że w tym samym czasie przebywający w Atenach apostoł Paweł również skierował się do Koryntu. Tutaj, idąc ulicą i rozpytując się wokoło, napotkał Akwilę i Pryscyllę. Zapoznali się bliżej. Łączyła ich wiara w Pana Jezusa, ale nie tylko. Odkryli, że mają ten sam zawód. Pryska z mężem zorganizowali warsztat rzemieślniczy, a Paweł znalazł u nich pracę i mieszkanie [Dz 18,1–3]. Po pewnym czasie wraz z Pawłem ruszyli w podróż do Syrii [18,18]. Tam pozostali, Paweł natomiast udał się w dalszą drogę [18,19–21]. Dlaczego pozostali w Efezie? Odpowiedź jest już w wersetach 24–26 tego samego rozdziału. Duch Święty zatrzymał ich w Efezie, bo wiedział, że będą Mu tam potrzebni, aby dokładniej wyłożyć drogę Bożą bardzo wartościowemu człowiekowi – Apollosowi. Po krótkim czasie Apollos udał się do Achai, natomiast Pryska i Akwila przez pewien czas pozostali jeszcze w Efezie. Tam bowiem założyli znowu warsztat, a w ich domu zgromadzali się wierzący [1Ko 16,19]. Jednakże kiedy apostoł Paweł pisał List do Rzymian, Pryska z mężem byli już z powrotem w Rzymie [Rz 16,3–5]. Tam również w ich domu zgromadzał się zbór.

List do Rzymian Paweł pisał wiosną 58 roku. Tak więc w ciągu około ośmiu lat Pryska i Akwila aż trzykrotnie zupełnie w nowych miejscach urządzali swoje mieszkanie, zakładali warsztat rzemieślniczy i w końcu wrócili znowu do miasta, skąd zostali wypędzeni i gdzie przecież wszystko stracili, czyli do Rzymu. Przy tym ciągle widać ich zaangażowanych w służbę Bożą, byli aktywnymi członkami zboru, ich mieszkanie było miejscem zgromadzeń zborowych.

 Skąd Pryska brała siłę do tak trudnego życia? Przecież znane jest nam przysłowie, że dwa razy się przeprowadzić, to tak samo, jak raz się spalić. Niektórzy znają ten trud. Spróbujmy wyobrazić sobie Pryskę w jej ciągłym zmaganiu. Jakże trudno nam jest zdecydować się na jakąkolwiek zmianę miejsca zamieszkania, zwłaszcza gdy jesteśmy dobrze urządzeni. Pomyśl – czy gotowa jesteś na głos Ducha Świętego pozostawić miasto, w którym mieszkasz, twoje dobrze urządzone mieszkanie, przyjaciół, a może jeszcze dobrze prosperującą firmę, i wyruszyć w nieznane? A później, urządzać się w nowym miejscu nie mając żadnej gwarancji, że dłużej tam pozostaniesz?

 Pryska najwidoczniej rozumiała, że jako naśladowcy Jezusa Chrystusa są przychodniami i gośćmi na ziemi [1Pt 2,11], że nie mają tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukają [Hbr 13,14] i dlatego z ufnością słuchała głosu Ducha Świętego. Czy wsłuchujesz się w ten wewnętrzny głos, który do ciebie przemawia i czy akceptujesz go, bez względu na to, w jakim kierunku cię on prowadzi? Czy może przyjmujesz tylko to, co jest po twojej myśli, co zgadza się z twoją logiką? Kiedyś Abraham z Sarą też usłyszeli Boży głos i uwierzyli temu Słowu, nie dociekając, czy na tym zyskają, czy stracą, i wyruszyli w nieznane.

 3. Pryska była niezwykle aktywnym, zwyczajnym członkiem zboru.

Z postępowania niektórych wierzących ludzi wynika, że są oni gotowi gorliwie pracować dla Pana, ale tylko wówczas, gdy obdarzy się ich jakimś tytułem i postawi na jakimś stanowisku. Sądzą, że niewiele można zrobić w zborze, jeśli nie jest się członkiem rady zborowej, albo niewiele można zdziałać w kole niewiast, jeśli nie zasiada się w zarządzie tego koła. Niech więc pracują ci, którzy piastują urzędy, którzy zostali do tego zobowiązani. Będę się martwić o powodzenie danej pracy, kiedy mnie wybiorą – taki sposób myślenia zdaje się zdradzać wielu członków zboru.

 Pryska i Akwila byli jednak w zborze zwyczajnymi członkami, a jakże aktywne było ich to zwyczajne członkostwo. Byli gościnni. W Koryncie znalazł u nich schronienie Paweł. W Efezie zajęli się Apollonem. Użyczali wierzącym swojego mieszkania do odbywania zgromadzeń. Jak bardzo jest to uciążliwe, wie każda siostra, która nie tylko udostępniła swojego mieszkania na spotkania zborowe, ale chociażby mieszkała w najbliższym sąsiedztwie zgromadzeń zborowych. Dalej, będą zwykłymi członkami zboru, stali się współpracownikami apostoła Pawła. Za jego życie nadstawili swojej własnej głowy. Nie tylko Paweł zaciągnął u nich dług wdzięczności, ale i wszystkie zbory pogańskie.

 Czy można być tak skutecznym w służbie Bożej, będąc zwyczajnym członkiem zboru? Życie Pryski i jej męża dowodzi, że tak. Pomyśl więc, co możesz zacząć robić dla Pana w twoim zborze, w twoim środowisku, w kole niewiast, już teraz, od dziś, będąc zwyczajnym członkiem zboru, zanim wybiorą cię do pełnienia jakieś specjalnej funkcji.

 4. Pryska umiała słuchać ludzi. Potrafiła wczuwać się w ich potrzeby.

 Spostrzeżenia takiego można dokonać w czasie czytania Dziejów Apostolskich 18,24–26, kiedy to do Efezu przybył Apollos – mąż wymowny, biegły w Pismach, obeznany z drogą Pańską, pałający duchem, śmiało przemawiający i nauczający w synagodze. Jednym słowem – wspaniały kaznodzieja. Jego kazania z pewności podobały się ludziom. Można sądzić, że wierzący w Efezie zachwycali się takim zwiastowaniem o Jezusie. Przyjmowali je entuzjastycznie i bezkrytycznie.

 Czytamy, że Pryscylla i Akwila usłyszeli Apollosa. Przecież nie tylko oni usłyszeli. Można się domyślać, że słyszało go wiele setek, a może i tysięcy Efezjan. Widocznie jednak Pryscylla i Akwila słuchali w jakiś specjalny sposób, słuchali inaczej, skoro w wyniku tego słuchania zaczęli działać, podczas gdy inni – być może – z zachwytem szeptali: – Ach, jaki wspaniały mówca. Pryska i Akwila wyczuli, że Apollosowi czegoś brakuje, że pomimo jego wspaniałych kazań, w jego posługiwaniu widoczny jest pewien niedostatek, którego nawet on sam nie jest świadomy. Zajęli się więc nim. Myślę, że najpierw zaprosili go do siebie na obiad, może zaproponowali mu u siebie kwaterę. Rozmawiali z nim. Nie wiemy jak długo się nim zajmowali, ale wiemy, że w efekcie tego wyłożyli mu dokładniej drogę Bożą.

 Nieprawdopodobna historia. Laicy, zwykli członkowie zaboru, niewiasta i jej mąż – wykładają dokładniej drogę Bożą zdolnemu kaznodziei. Werner de Boor komentując to miejsce Dziejów Apostolskich tak pisze: "Apollos dal się zaprosić, nie wzbraniał się zasiąść w skromnym rzemieślniczym domu, pozwolił aby wytwórca namiotów, więcej, jego żona, wprowadzili go głębiej w żywą wiarę w Jezusa. Chwała zborowi, który ma takich laików, którzy odważają się wytknąć braki wymownemu i biegłemu w Biblii kaznodziei. I chwala teologowi, który nie jest zbyt dumny, aby przyjąć od zwykłych członków zboru uwagi i dalszą pomoc".

 Pryska była dojrzałą chrześcijanką. Kiedy słuchała, to nie słuchała tylko pięknej mowy, ale słuchała jej duchowej zawartości. A kiedy mówiła, to w rezultacie jej mowy nawet teolog lepiej poznał drogę Bożą. Zastanów się, jak ty słuchasz innych? Jak słuchasz kazania w zborze? Czy czasem z tego słuchania nie wypływa tylko następujący wniosek: Ach, jak on pięknie przemawiał! Albo: Oj, nie bardzo mu to dzisiaj wyszło..? Czy w kazaniu widzisz tylko ciągle człowieka, który przemawia, czy też potrafisz już spojrzeć głębiej i słuchać duchowej prawdy, słuchać Jezusa? Czy zanim zdecydujesz się cokolwiek powiedzieć, najpierw starasz się dobrze usłyszeć i zrozumieć innych? Może słuchasz zbyt powierzchownie i dlatego to, co później mówisz nie trafia w rzeczywiste potrzeby twoich rozmówców?

 5. Pryska miała odwagę powrócić do miejsca, gdzie wszystko straciła.

 Tym miejscem był Rzym. Nie minęło więcej niż osiem lat, a Duch Święty poprowadził Pryskę i jej męża znowu do Rzymu, do miejsca, gdzie przeżyli wielka przykrość, skąd zostali wręcz wypędzeni. Sytuacja polityczna nie uległa radykalnej zmianie. Nadal panowali tam cesarze, od których w każdej chwili można było spodziewać się najgorszego. Z historii wiemy, że cesarz, który ich wypędził, Klaudiusz, zmarł w roku 54. (został otruty) a jego następcą został Neron, znany prześladowca chrześcijan, który już w roku 64. rozpoczął wielkie prześladowanie wyznawców Jezusa. Pryska i Akwila powrócili do Rzymu około 58 roku, a więc niedługo cieszyli się swobodą. Niewykluczone nawet, że wrócili po to, aby ponieść tam męczeńską śmierć. Jedno wszakże jest w tej historii wyraźne. Pryska i Akwila nie bali się wrócić do tego miejsca, które wiązało się dla nich z przykrymi wspomnieniami.

 Człowiek normalnie nie lubi wracać do takich miejsc, w których przeżył tragedię, zwłaszcza, gdy zagrożenie nie ustąpiło. Unikamy ludzi, którzy wyrządzili nam przykrość w życiu, stronimy od środowiska, które kiedyś nas odrzuciło. Zrażamy się do jakiegoś zboru, towarzystwa, miejsca pracy, jeśli spotkało nas tam niepowodzenie. Bywa jednak czasem i tak, że Bóg chce nas znowu do takich miejsc posłać, pomimo tego, że kojarzą się one dla nas z czymś najgorszym. Czy jesteśmy gotowi na Boże wezwanie powrócić do takich miejsc? Spotkać się znowu z ludźmi, którzy swego czasu wyrządzili nam przykrość i okazać im serdeczność?

 Pryska powróciła do takiego miejsca, bo kierował nimi Duch Święty. Nie opierała się, bo byli tam potrzebni, aby inni mogli znaleźć w ich domu oparcie i spokojne miejsce do wspólnej modlitwy.

 Dzięki Bogu, że On miał i wciąż ma takich ludzi, od których możemy się uczyć prawdziwego uczniostwa. Którzy podejmując decyzje życiowe, właściwie zapominają o szukaniu własnego dobra, a pragną i pamiętają o potrzebach bliźnich, współbraci, o potrzebach Ciała Chrystusowego. A co ty masz na uwadze? Czyjego dobra przede wszystkim pragniesz, podejmując różne decyzje w twoim życiu? Słowo Boże naucza, że miłość nie szuka swego. Pryska i Akwila najwyraźniej taką miłość posiadali.

 Omówiliśmy pięć wniosków, jakie można wysnuć z rozważania życia Pryski i jej męża, Akwili. Sądzę, że mogą one być pomocne w życiu każdego szczerze wierzącego chrześcijanina. Tym bardziej zachęcające, że wynikają z życia zwyczajnych członków zboru.