30 kwietnia, 2013

Pocałunek śmierci

Mamy dziś z chrześcijańskiego punktu widzenia bardzo ciekawą, a zarazem smutną rocznicę. 30 kwietnia 311 roku wydany został pierwszy w dziejach akt prawny, stający w obronie chrześcijan i ułatwiający im działalność w granicach Cesarstwa Rzymskiego. Mam na myśli edykt tolerancyjny cesarza Galeriusza, w którym m.in. można było przeczytać:

Wśród zarządzeń, które stale wydajemy dla dobra i pożytku państwa, były też następujące: pragnęliśmy uzdrowić całość organizmu zgodnie z istotą dawnych ustaw i ładu rzymskiego; zmierzaliśmy też do tego, by chrześcijanie, którzy porzucili religię swych przodków, powrócili do rozsądku. Z niewiadomego bowiem powodu owych chrześcijan ogarnął taki upór i takie zawładnęło nimi urojenie, że nie szli za ustawami ludzi starożytnych, lecz według swego uznania i zachcianki sami sobie czynili prawa i w różnych miejscach gromadzili wyznawców. Gdyśmy zaś objawili naszą wolę, by powrócili do wiary przodków, wielu z nich zostało pociągniętych do odpowiedzialności, wielu też poniosło karę, wszelako część największa trwała przy swoich przekonaniach. Doszło też do naszej wiadomości, że są tacy, którzy nie oddają czci bogom, ale też nie dochowują wierności swemu bogu. Spojrzeliśmy na te sprawy poprzez naszą niezmierzoną łagodność, zgodnie z naszym stałym obyczajem okazywania łaski wszystkim ludziom. Osądziliśmy więc, że należy również im objawić wyrozumiałość. Niechże znowu będą chrześcijanami i niech budują swoje miejsca zebrań, pod tym wszakże warunkiem, że niczego nie uczynią przeciw porządkowi. Innym listem wskażemy namiestnikom, jak mają postępować. Tak więc, zgodnie z obecnym naszym zezwoleniem chrześcijanie winni modlić się do swego boga, prosząc o dobro dla nas, dla państwa i dla nich samych, aby państwo trwało niewzruszone, oni zaś żyli bezpiecznie w swych siedzibach (Fragment dzieła Laktancjusza, zaczerpnięty z książki A. Krawczuka pt. "Konstantyn Wielki").

Edykt cesarza Galeriusza wprawdzie nie rozwiązywał kwestii prześladowania chrześcijan całkowicie, ale stanowił punkt zwrotny w polityce stosowanej wobec nich. Jak powszechnie wiadomo, dwa lata później, tj. w 313 roku cesarz Konstantyn Wielki w porozumieniu z cesarzem wschodniej części imperium, Licyniuszem, wydał Edykt Mediolański, który w całym Cesarstwie Rzymskim zaprowadzał wolność wyznania. Odtąd chrześcijanie już bez żadnych przeszkód mogli praktykować swą religię. Zwrócono im budynki i grunty kościelne, a w niedługim czasie  hierarchowie kościelni zaczęli mieć wpływ na władzę świecką i pośrednio nawet ją sprawować. Pod koniec IV wieku chrześcijaństwo nabrało wręcz charakteru religii państwowej. Skończyło się praktykowanie biblijnej wiary, a zaczęło się uprawianie polityki.

Jakie są tego skutki? Pełne uznanie Kościoła przez władzę świecką oznacza, że z jedną lub z drugą stroną coś jest nie tak. Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Wspomnijcie na słowo, które do was powiedziałem. Nie jest sługa większy nad pana swego. Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą [Jn 15,19-20]. Trwający w posłuszeństwie Słowu Bożemu pierwsi chrześcijanie przez dwa i pół wieku doznawali szykan i rozmaitych ucisków ze strony świata. Wszystko zgodnie z zapowiedzią Pana. Na świecie ucisk mieć będziecie [Jn 16,33] ostrzegł Jezus, a apostoł Paweł potwierdził: Tak jest, wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą [2Tm 3,12].

Na początku IV wieku z chrześcijaństwem stało się jednak coś, co zmieniło tę optykę. Chrześcijanie najwidoczniej przestali być kością w gardle tego świata. Światłość świata przestała być już tak intensywna i rażąca, a zwietrzała sól już nie wywoływała w bezbożnym świecie uczucia przykrego pieczenia. Świat nie może was nienawidzieć, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7]. Świat zaczął miłować ten nowy rodzaj chrześcijan. Wkrótce udzielił im całkowitego poparcia, a oni z prześladowanych powoli przerodzili się w prześladowców.

Od tamtych czasów prawdziwi chrześcijanie są prześladowani przez chrześcijan zeświecczonych i odstępczych. Na przestrzeni wieków starają się reformować, wzywać do pokuty, wskazywać na fundamenty nauki apostolskiej. Niestety, są za to przez nominalnych chrześcijan odsądzani od czci i wiary i uznawani za heretyków. Popularność i wygodne życie hierarchów kościelnych znieczuliło ich serca. Umiłowali bowiem bardziej chwałę ludzką niż chwałę Bożą [Jn 12,43]  i zaniechali bojaźni Bożej.

W rocznicę tolerancyjnego edyktu Galeriusza nie ma się z czego cieszyć. Wiara uznawana i popierana przez władze świeckie i państwowe nie ma i nie może mieć Bożej pieczęci. Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga [Jk 4,4]. Uznanie w świecie i w Królestwie Bożym wzajemnie się wykluczają. Można mieć albo jedno, albo drugie.

Prawdziwi chrześcijanie oczywiście nie prowokują niewierzących do tego, żeby ich prześladowali, ale też się im nie przymilają, by uniknąć przykrości. Trwają w posłuszeństwie Słowu Bożemu i głoszą światu ewangelię o Jezusie Chrystusie. Gdy z tego powodu spotyka ich w tym świecie odrzucenie i ucisk, zakwitają w wierze, a ich życie nabiera chwalebnego blasku.

Świeckie uznanie i tolerancja to dla Kościoła pocałunek śmierci.

29 kwietnia, 2013

Nie samo muzeum, a żyjący jeszcze więźniowie

W ramach przygotowań do tradycyjnego, pierwszomajowego wyjazdu ludzi z Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE na łono natury, byłem dziś na Mierzei Wiślanej i w byłym obozie Stutthof. Jak już pisałem, od czasu wyjazdu do Izraela, gdzie zapoznałem się z piękną działalnością na rzecz osób ocalałych z Holokaustu, w moim sercu zamieszkała myśl, żeby zainteresować się ludźmi, którzy przeżyli Stutthof.

Dziś zrobiłem pierwszy praktyczny krok w tym kierunku. Pojechałem do Sztutowa, odwiedziłem Muzeum Stutthof, porozmawiałem z kim się dało i nawiązałem pierwsze kontakty. 1 maja pojedziemy tam grupowo, aby zanim urządzimy sobie piknik w lesie na Mierzei Wiślanej, wcześniej pospacerować razem po terenie byłego obozu Stutthof. Mam nadzieję, że wzbogaci to nas duchowo i dobrze zaowocuje na przyszłość.

Przechadzając się dziś po terenie tego byłego obozu zreflektowałem się w pewnej chwili, że nie interesują mnie aż tak bardzo szczegółowe informacje o tym, jak obóz był urządzany i jaka była jego historia. Wciąż myślałem o ludziach, którzy są gdzieś rozsiani po świecie, a których swego czasu połączył przymus wspólnego pobytu za jego drutami. Biorąc pod uwagę upływ czasu i charakter obozu Stutthof, jakże niewielu ich jeszcze żyje...

Tam w Sztutowie przyszło mi na pamięć wezwanie apostolskie, skierowane w pierwszej kolejności do chrześcijan z Koryntu, w sprawie właściwego podejścia do człowieka, który już przeżył sporo przykrości. Dlatego proszę was, abyście postanowili okazać mu miłość [2Ko 2,8]. Zauważmy, że natchniony apostoł nie wzywał do roztrząsania szczegółów życia i przyczyn złego losu owego człowieka. Chodziło o prostą rzecz, której nieszczęśnik najbardziej potrzebował. Chodziło o miłość.

Każdy z nas ma wokół siebie takie osoby, którym w życiu się nie powiodło i którzy doznali wielu zranień. Uważajmy, żeby poprzez filozofowanie nad ich losem nie dokładać im kolejnych cierpień. Postanówmy okazać im miłość.

26 kwietnia, 2013

Więcej pokory i wdzięczności dla Boga!


Dziś Światowy Dzień Własności Intelektualnej (ang. World Intellectual Property Day). Ustanowiony on został w 2000 roku i wyznaczony na dzień 26 kwietnia na pamiątkę wejścia w życie konwencji powołującej Światową Organizację Własności Intelektualnej (ang. WIPO).

Celem obchodów Dnia Własności Intelektualnej jest podkreślenie znaczenia kreatywności naukowców, badaczy, wynalazców i artystów dla całej ludzkości oraz uświadamianie, jak ważna jest ochrona ich osiągnięć poprzez stosowanie patentów, praw autorskich, czy znaków towarowych. Własność intelektualna jest wartością podlegającą ochronie prawnej tak samo, jak wartość materialna. Trzeba nam mieć to na uwadze i szanować prawa własności intelektualnej.

Biblia naucza, że mądrość, pomysłowość i talent ludzie otrzymują w darze od Boga. Oto Pan powołał imiennie Besalela, syna Uriego, syna Chura, z plemienia Judy,  i napełnił go duchem Bożym, mądrością, rozumem, poznaniem i wszechstronną zręcznością w rzemiośle, pomysłowością w wyrobach ze złota, ze srebra i miedzi, w szlifowaniu drogich kamieni do oprawy, w snycerstwie i we wszelkiej artystycznej robocie. Dał też zdolność nauczania, jemu i Oholiabowi, synowi Achisamacha, z plemienia Dan; napełnił ich umiejętnością wykonywania wszelkich prac rzemieślniczych, rzeźbiarskich i hafciarskich w fioletowej i czerwonej purpurze, w karmazynie dwakroć barwionym, w bisiorze i w tkaninie, sporządzania wszelkich rzeczy i obmyślania wszelkich wzorów [2Mo 35,30-35].

Nie inaczej było z nadzwyczajną mądrością Salomona  albo też z nieprzeciętnym poziomem intelektualnym proroka Daniela i jego towarzyszy [Dn 1,17]. Niestety, zdarza się, że osoby z wrodzonym talentem i szczególnymi uzdolnieniami zaczynają gwiazdorzyć i patrzeć na innych z góry. Miło jest patrzeć, gdy ludzie w chwili osiągnięcia czegoś znaczącego, mniej lub bardziej świadomie, ale oddają za to chwałę Bogu. Przykro, że niektórzy swe sukcesy przypisują samym sobie.

Owszem, należy pamiętać o własności intelektualnej i w tym zakresie przestrzegać obowiązującego prawa, lecz każdy posiadacz jakiegokolwiek prawa do własności intelektualnej powinien wiedzieć, że swoje osiągnięcia zawdzięcza Stwórcy. Bo któż to jest Apollos? Albo, któż to jest Paweł? Słudzy, dzięki którym uwierzyliście, a z których każdy dokonał tyle, ile mu dał Pan. Ja zasadziłem, Apollos podlał, a wzrost dał Bóg. A zatem ani ten, co sadzi, jest czymś, ani ten, co podlewa, lecz Bóg, który daje wzrost [1Ko 3,5-7]. Będzie dla nas lepiej, gdy nie tyle skupiać się będziemy na obronie swoich praw, co bardziej na oddaniu chwały Bogu za to, co dzięki Jego łasce mogliśmy odkryć, wynaleźć, stworzyć, napisać, skonstruować itd.

Ostatnio rozważaliśmy w naszym zborze naukę biblijną o szatanie. Zanim stał się on szatanem, był jedną z najwspanialszych istot niebiańskich. Lucyferowi jednak uleciało jakoś, że wszystko kim jest, zawdzięcza swemu Stwórcy. Przyszło mu natomiast do głowy, żeby pysznić się swoją wyjątkowością i zrównać się z Najwyższym. Wiadomo, czym się to dla niego skończyło. Twoje serce było wyniosłe z powodu twojej piękności. Zniweczyłeś swoją mądrość skutkiem swojej świetności. Zrzuciłem cię na ziemię [Ez 28,17] - powiedział o nim Bóg.

Zatem, więcej pokory i wdzięczności dla Boga, Panie i Panowie, posiadacze własności intelektualnej!

22 kwietnia, 2013

Jan Brózda

śp. Jan Brózda (w środku)
śp. F. Wigłasz (poniżej)
oraz autor w czasie wyjazdu
do Szwajcarii w 1985 roku
Pośród wielu setek poznawanych ludzi, napotykamy od czasu do czasu na osoby, które w naszym życiu odgrywają rolę szczególną. Wiele naszych kontaktów zazwyczaj ulega szybkiemu zapomnieniu, podczas gdy niektóre pozostają nam w sercu i pamięci na zawsze.

Wspominam dziś człowieka, który poprzez niezwykłą życzliwość i przyjaźń stał się w moim dotychczasowym życiu jedną z najważniejszych dla mnie osób. Gdyby żył, to dokładnie dziś ukończyłby  90 lat. Mam na myśli Jana Brózdę, rolnika z Puław Górnych w gminie Rymanów, a jednocześnie absolwenta wydziału teologii Uniwersytetu Karola w Pradze. Nade wszystko zaś gorliwego, serdecznego chrześcijanina, oddanego sprawie głoszenia ewangelii w każdym miejscu i na wszelkie możliwe sposoby.

Jana Brózdę poznałem w 1984 roku, gdy w pierwszych tygodniach mojej posługi w Krośnie przyjechał, aby zapoznać się z człowiekiem, który zamieszkał w ich mieście wojewódzkim, aby zatroszczyć się o gromadkę tamtejszych wierzących i zorganizować zbór. Już za pierwszym razem Jan przywiózł torbę świeżych jajek ze wsi i przetwory zrobione przez jego żonę Martę. W nowym miejscu zamieszkania, z dwójką małych dzieci, bez samochodu i stałych przychodów byliśmy wdzięczni Bogu, że przysłał do nas tego niezwykłego człowieka.

Wkrótce staliśmy się bliskimi znajomymi. Miałem motor, więc dość często wsiadałem nań i pędziłem 35 km z Krosna do Puław, aby choć na chwilę spotkać się z Janem i jego rodziną. Dzięki otwartości tego niesamowitego człowieka wkrótce zacząłem poznawać  także innych mieszkańców trzech bieszczadzkich wiosek, zasiedlonych w latach sześćdziesiątych przez zielonoświątkowców z Zaolzia. Wiele z tych znajomości i przyjaźni przetrwało do dziś.

Wyjątkowym dla mnie przeżyciem z tamtych lat, ściśle związanych z Janem Brózdą, był wyjazd na Światową Konferencję Zielonoświątkową do Zurychu w Szwajcarii w 1985 roku. Operatywność mojego przyjaciela wsparta łaską Bożą sprawiła, że dokonaliśmy rzeczy wówczas wręcz niemożliwej, bo w ciągu niespełna tygodnia załatwiliśmy potrzebny dla mnie paszport  i wizę. Tak po raz pierwszy pojechałem na tzw. Zachód.  Bez żadnego doświadczenia usiadłem za kierownicą i wioząc trzech zacnych braci; Jana Brózdę, Andrzeja Byrta i Fryderyka Wigłasza, ruszyłem w nieznany mi świat, aby uczestniczyć w zgromadzeniu kilku tysięcy zielonoświątkowców zebranych z całego świata w Zurychu. To było dla mnie naprawdę wielkie przeżycie.

Potem nasze relacje pogłębiły się jeszcze bardziej. Jan wielokrotnie użyczał mi swojego samochodu, abym swobodniej mógł podróżować z posługą Słowa Bożego. Nawet po moim  wyjeździe do Gorzowa Wielkopolskiego odwiedzaliśmy się wzajemnie i zachowywaliśmy serdeczną więź. Dopiero choroba ukróciła nasze spotkania, zatrzymując Jana w mieszkaniu aż do grudnia 2004 roku, kiedy to wyrwał się stąd na dobre.

Wspominając dziś mojego przyjaciela, śp. Jana Brózdę w rocznicę jego urodzin,  dziękuję Bogu, że dane mi było poznać  tak szlachetnego człowieka, zadziwiać się jego gorliwością w działaniu na rzecz Królestwa Bożego i budować się prostolinijną wiarą w Pana Jezusa, którą mogłem obserwować w jego życiu.

Jana od ładnych paru lat już nie ma na tym świecie, ale Puławy Górne wciąż pozostają dla mnie jednym z najbliższych memu sercu miejsc na ziemi, bo wciąż mogę spotkać tam Martę, wdowę po Janie, jego syna i córkę z ich rodzinami, z którymi żyję w serdecznej przyjaźni oraz wielu innych, bliskich memu sercu mieszkańców wioski.

Myślę, że gdyby apostoł Paweł był na moim miejscu, to kończąc pisanie Listu do Rzymian, w natchnieniu Ducha do listy pozdrowień dopisałby: Pozdrówcie i Jana, mojego wspaniałomyślnego przyjaciela w Panu…

19 kwietnia, 2013

Nie walczyć, a uciekać!

Dziś w Gdańsku o godz. 10:00 zawyły miejskie syreny. Poprzez trzyminutowy, ciągły sygnał złożyliśmy hołd bohaterom Powstania w Getcie Warszawskim, którzy 19 kwietnia 1943 roku stanęli do nierównej walki z hitlerowcami. W Warszawie, pod Pomnikiem Bohaterów Getta odbyły się uroczystości rocznicowe z udziałem władz i duchowieństwa.

W murach getta na powierzchni zaledwie 3 km kwadratowych stłoczono nie tylko Żydów polskich, ale również zwiezionych z różnych stron Europy. Na początku 1941 roku żyło tam aż 460 tysięcy osób. Powstanie wybuchło już w trakcie akcji likwidacji getta. Desperacki zryw żydowskich organizacji zbrojnych nie miał szans powodzenia. Bojownicy chcieli zwrócić uwagę świata na potworną eksterminację narodu żydowskiego i umrzeć z godnością. Getto przestało istnieć 16 maja 1943 roku. Ostatnim aktem jego likwidacji było zburzenie Wielkiej Synagogi.

Beznadziejność umierania Żydów w getcie przypomina mi nieco tragiczny los powstańców z Masady. Tam, aby się nie dać Rzymianom zhańbić i zabić, popełniono zbiorowe samobójstwo. Żydzi w Warszawie też wiedzieli, że ich los jest przesądzony. Stanęli do walki, aby zginąć zanim trafią do komór gazowych obozu w Treblince.

Jedynym cieniem szansy na przeżycie była jednak nie walka, a ucieczka. Niektórym nawet się to udało. Bohaterstwo powstańców zarówno na Masadzie, jak i w getcie warszawskim, w świetle Biblii nie ma, niestety, chwalebnego wydźwięku. Pan powiedział: Włóż miecz swój do pochwy; wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną [Mt 26,52].

W życiu chrześcijanina stającego oko w oko ze światem zdarzają się sytuacje o charakterze duchowym, kiedy to jedyną możliwość ratunku stanowi ucieczka. Aby zachować czystość moralną Józef w Egipcie uciekał przed lubieżną żoną Potyfara. Lot ratował się ucieczką, aby nie zginąć wraz z mieszkańcami Sodomy. Jakub musiał uciekać, aby przeczekać gniew Ezawa i ocalić swoje życie. Pobożni ludzie we wspomnianych sytuacjach nie próbowali odgrywać bohaterów. Uciekli.

Uciekajcie! Ratujcie swoje życie, stańcie się niby dziki osioł na pustyni [Jr 48,6]. A gdy was będą prześladowali w jednym mieście, uciekajcie do drugiego [Mt 10,23]. Uciekajcie przed wszeteczeństwem [1Ko 6,18]. Przeto, najmilsi moi, uciekajcie od bałwochwalstwa [1Ko 10,14]. Oto niektóre ze wskazówek Pisma Świętego, zalecające nie walkę, a ucieczkę.

Owszem, są sytuacje, gdy trzeba stanąć do duchowej walki. Nieraz trzeba mocno sprzeciwić się złemu. Lecz dzisiaj,  w rocznicę wybuchu tragicznego powstania w warszawskim getcie, Duch Święty pobudza mnie do częstszego uwzględniania ucieczki, jako sposobu najlepszego. Jakaż szkoda, że w przeszłości, zamiast czym prędzej uciekać, nieraz zostałem. Podejmowanie się walki ze złem nie zawsze jest dla nas wolą Bożą. Od wszelkiego rodzaju zła z dala się trzymajcie [1Ts 5,22].

Za mało wiem o losie Żydów w getcie, by podważać zasadność ich decyzji o wszczęciu powstania. Ucieczka, to forma ratunku  nie dla wszystkich do przyjęcia. Honor i poczucie godności każe im raczej ginąć niż uciekać. Mnie Słowo Boże nakazuje, abym w niektórych okolicznościach czym prędzej wiał, gdzie pieprz rośnie...

17 kwietnia, 2013

Ducha nie gaście!


Nowa siedziba
Christlichen Zentrum Mannheim
Jak powszechnie wiadomo, kościoły historyczne w Europie Zachodniej od lat przeżywają poważny regres. Spada liczba wiernych, zamiera działalność poszczególnych parafii, a ich obiekty sakralne wystawia się na sprzedaż lub dostosowuje do pełnienia innych funkcji.

Zupełnie inaczej przedstawia się tam sprawa zborów zielonoświątkowych. Na podstawie obserwacji dokonanych w miniony weekend w paru niemieckich zborach zielonoświątkowych, z radością powtarzam  świadectwo Pisma Świętego: Tymczasem kościół, budując się i żyjąc w bojaźni Pańskiej, cieszył się pokojem po całej Judei, Galilei i Samarii, i wspomagany przez Ducha Świętego, pomnażał się [Dz 9,31].

Jeden z odwiedzonych przeze mnie zborów zakupił parę lat temu budynki po nieczynnej firmie motoryzacyjnej i przystosował je do swoich potrzeb. Dziś kwitnie w nim bardzo szeroka działalność duchowa. Drugi poznany przeze mnie zbór nabył właśnie budynek (na zdjęciu) po zlikwidowanej parafii ewangelickiej. Kończą remont i za dwa tygodnie będą mieli tam pierwsze nabożeństwo.

Mówiąc krótko, tam gdzie daje się miejsce Duchowi Świętemu nie widać żadnego zastoju. Ludzie nawracają się do  Jezusa Chrystusa, rozpoczynają nowe życie, radują się ze zbawienia i głoszą ewangelię swoim znajomym. Tak będzie aż do powtórnego przyjścia Pana Jezusa. Prawdziwy kościół tętni życiem i rośnie wzrostem Bożym [Kol 2,19]. Alleluja!

Problem mają ci, którzy zgasili Ducha i przestali zabiegać o dary duchowe. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,14]. Takie wspólnoty są skazane na powolną śmierć. Nie inaczej za jakiś czas będzie też ze społecznościami, którzy skoncentrowały się na działalności socjalnej i w ten sposób próbują utrzymać się przy życiu, przyciągając ludzi licznymi atrakcjami. Owszem, powinniśmy troszczyć się o ubogich, ale kościół to coś znacznie więcej niż ośrodek pomocy społecznej lub klub towarzyski.

Tylko żywa obecność Ducha Świętego w kościele może zachować go od duchowej śmierci i zapewnić mu dalszy rozwój.

15 kwietnia, 2013

Zbawienność mocnego cięcia

Na tarasie naszych przyjaciół w Dortmundzie rośnie drzewko oliwne. Gdy je dziś zobaczyłem, od razu poczułem się jak w Izraelu, gdzie można je spotkać niemal na każdym kroku.

Z oliwką z Dortmundu wiąże się jednak  pouczająca historyjka. Nasza gospodyni zobaczyła ją pewnego dnia w supermarkecie. Drzewko było w tak bardzo opłakanym stanie, że zostało wystawione do wzięcia za darmo. W wierzącej kobiecie zrodziła się myśl o odratowaniu biblijnej rośliny. Zadzwoniła do znajomego ogrodnika z prośbą o poradę. Podstawowa wskazówka brzmiała: Należy mocno przyciąć wszystkie gałązki, a drzewko odżyje i  znowu się zazieleni. Rzeczywiście. Oliwka – jak na klimat niemiecki – wygląda dziś imponująco i cieszy oko nie tylko  jej zbawicielki.

Zdarza się, życie chrześcijanina popadnie  w duchowe tarapaty i zaczyna obumierać. Jak można odratować to, co jeszcze pozostało, a co bliskie jest śmierci [Obj 3,2]?  Być może komuś przychodzi do głowy, że ze strony Boga i Jego zboru  należy się nam wtedy wiele czułości i zachęty. Gdy zamieramy duchowo, to już na pewno nikt nie powinien sprawiać nam żadnej przykrości. Tymczasem dobry Ogrodnik myśli inaczej. Dokonuje w życiu takiego chrześcijanina szeregu radykalnych cięć. Cierpienie i prześladowania odmładzają i pobudzają do duchowego wzrostu. Sprawdza się to zarówno w odniesieniu do pojedynczego człowieka jak i całych wspólnot kościelnych. Albowiem nieznaczny chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały, nam, którzy nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne [2Ko 4,17-18].

Oliwka na balkonie w Dortmundzie dobrze mi zobrazowała dziś tę cudowną mądrość naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, który nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania [2Pt 3,9]. Gdy więc na nasze życie przychodzi choroba, cierpienie lub jakiś inny ucisk, to nie ma co się użalać nad sobą, tylko dziękować Bogu za mocne cięcie i prosić Ducha Świętego o rozpoznanie pojawiającej się możliwości duchowego odmłodzenia :)

13 kwietnia, 2013

Ines i Dawid

Silnym i bardzo budującym dla mnie przeżyciem w ten weekend jest spotkanie z dziećmi mojego dawnego przyjaciela. Ines i Dawid, których nie widziałem prawie 30 lat, pojawili się na spotkaniu polskich chrześcijan w Mannheim i już samą obecnością sprawili mi ogromną radość. Pomimo tego, że ich tata pogubił się duchowo i moralnie, oni całym sercem nawrócili się do Jezusa i najwyraźniej pragną żyć dla Niego. Alleluja!

W bliższej rozmowie z Dawidem, poznałem człowieka pełnego gorliwości dla Jezusa Chrystusa. Jestem pod wrażeniem jego przemyśleń i stopnia oddania dla Boga. Na zawsze pozostanie mi ona w pamięci. Dawid pracuje jako pielęgniarz w Domu Seniora. Nie byłoby w tym dla mnie nic zdumiewającego, gdyby nie objaśnienie, jakie usłyszałem dziś z ust tego młodego człowieka.

Otóż we wcześniejszych latach zachodził on w głowę, dlaczego nie znajduje w sobie żadnych konkretnych zainteresowań i uzdolnień. Inni byli utalentowani,  fascynowali się czymś i zaczynali się rozwijać w określonym kierunku, a Dawid niczego takiego nie przeżywał. Po nawróceniu zaczął intensywnie szukać u Boga odpowiedzi na to pytanie. I zrozumiał. Bóg przygotowywał go do usługiwania innym. Powołuje go do niesienia pomocy ludziom w potrzebie i opiekowania się nimi.  Gdyby został obdarowany jakimś talentem, gdyby od lat czymś bardzo się interesował, to dziś byłby na tyle tym pochłonięty, że praktycznie niezdolny do całkowitego oddania temu powołaniu.

Przemyślenia Dawida ukazały mi kolejny aspekt mądrości Bożej. W wielkim zaś domu są nie tylko naczynia złote i srebrne, ale też drewniane i gliniane; jedne służą do celów zaszczytnych, a drugie pospolitych [2Tm 2,20]. To sam Bóg wyposaża swój dom w odpowiednie narzędzia i w stosownym czasie zaczyna ich używać. O młodym faryzeuszu, Saulu, Pan powiedział:  Mąż ten jest narzędziem moim wybranym, aby zaniósł imię moje przed pogan i królów, i synów Izraela [Dz 9,15]. Mojemu dzisiejszemu rozmówcy, Dawidowi, Bóg objawił, dlaczego przez lata na tle innych rówieśników czuł się takim beztalenciem?

Łzy w oczach wycisnęła mi też rozmowa z Ines. Ta promienna dziewczyna, przez lata skupiona na pospolitych przyjemnościach życia, również oddała niedawno swoje serce Panu Jezusowi. Lubi pracę z dziećmi, jednakowoż zdarzyło się jej przez rok pracować w Izraelu i zajmować się tam osobami, które przeżyły Holokaust. Ponieważ od lutego - jak niedawno pisałem - ten temat jest bliski mojemu sercu, z wypiekami na twarzy słuchałem jej opowieści. Ines ma teraz marzenia wynikające z wiary w Jezusa. Wzruszony jej przebojowością i praktycznym podejściem do życia, modlę się dla niej o kierownictwo Ducha Świętego i wytrwałość.

Tak oto starszy człowiek, który przyjechał do Niemiec z posługą Słowa Bożego, sam został bardzo posilony i zachęcony spotkaniem i rozmową z dwójką ludzi, których pamiętał sprzed lat jedynie jako małą dziewczynkę i trochę większego od niej chłopca... :)

09 kwietnia, 2013

Potrzeba napełnienia Duchem Świętym


Dziś ważna rocznica dla zielonoświątkowców. 9 kwietnia 1906 roku odbyło się pierwsze spotkanie przebudzeniowe przy Azusa Street 312 w Los Angeles. Uznaje się je dzisiaj za jedno ze źródeł współczesnego ruchu zielonoświątkowego. Zapoczątkował je ciemnoskóry kaznodzieja, William J. Seymour, który doświadczywszy chrztu w Duchu Świętym w  Houston, przybył do Los Angeles i zaczął tam opowiadać o swym niezwykłym przeżyciu.

Misja przy Azusa Street w Los Angeles w krótkim czasie stała się miejscem znanym na całym świecie. Tysiące ludzi w atmosferze żywiołowej modlitwy i afroamerykańskiej muzyki doświadczało niezwykłej obecności Ducha Świętego.  Przeżywali chrzest w Duchu Świętym, mówili innymi językami i prorokowali. Cudowne uzdrowienia przyciągały na spotkania misji rzesze ludzi. Tak zrodził się nowy typ duchowości, dający początek współczesnemu pentekostalizmowi.

Obecnie, po stu latach, ruch zielonoświątkowy to najdynamiczniej rozwijające się skrzydło chrześcijaństwa. Dotarł on do każdego zakątka ziemi i zrewolucjonizował wiele tradycyjnych wspólnot chrześcijańskich. Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego. Obietnica ta bowiem odnosi się do was i do dzieci waszych oraz do wszystkich, którzy są z dala, ilu ich Pan, Bóg nasz, powoła [Dz 2,38-39]. Ta obietnica Boża ponad wszelką wątpliwość spełnia się w naszych czasach.

W kolejną rocznicę zapoczątkowania współczesnego ruchu zielonoświątkowego modlę się o nowe napełnienie Duchem Świętym. Okazuje się bowiem, że przebudzenie duchowe z 1906 roku nie może uskrzydlać chrześcijanina żyjącego w 2013 roku w Gdańsku. Autor tego rozważania, który sam przeżył chrzest w Duchu Świętym w 1979 roku, nie może się zadowolić przeżyciem sprzed paru dekad. Potrzebuje być wciąż na nowo napełniany Duchem.

Dbajcie o to, aby Duch mógł was stale napełniać [Ef 5,18].

08 kwietnia, 2013

Jom HaShoah


Dziś społeczność żydowska na świecie obchodzi Jom HaSzoah, czyli Dzień Pamięci o Zagładzie i Bohaterstwie. Święto zostało ustanowione w 1953 roku i obchodzone jest w Izraelu oraz w diasporze 27 dnia miesiąca nisan (marzec/kwiecień). Tego dnia flagi w miastach izraelskich opuszczane są do połowy masztu, a pamięć ofiar czczona jest dwiema minutami ciszy i wstrzymaniem na ten czas ruchu ulicznego.

W Polsce na tę okoliczność odbywa się w Muzeum Auschwitz Marsz Żywych. Żydzi z różnych krajów świata i Polacy upamiętniają ofiary Zagłady. W tym roku w sposób szczególny wspominane są dzieci ocalałe z Holokaustu. Trzykilometrowy przemarsz „drogą śmierci” wyrusza spod bramy z napisem „Arbeit macht frei” i kończy się przy pomniku ofiar obozu w Birkenau. Uczestnicy Marszu Żywych modlą się razem i na koniec śpiewają izraelski hymn Ha-Tikwa (Nadzieja).

Od czasu mojego ostatniego pobytu w Izraelu w lutym bieżącego roku, los ludzi dotkniętych przez Holokaust wciąż spędza mi sen z powiek. Co mogę zrobić dla tych niegdysiejszych dzieciaków, które w wieku paru lat straciły rodziców, najbliższych, dach nad głową i zostały same na świecie? Jak mogę im okazać miłość dzisiaj, siedemdziesiąt parę lat później? Ile takich osób wciąż jeszcze żyje gdzieś tutaj, w Polsce, może niedaleko mnie?

Biblia wzywa: Pocieszajcie, pocieszajcie mój lud, mówi wasz Bóg! Mówcie do serca Jeruzalemu i wołajcie na nie, że dopełniła się jego niewola, że odpuszczona jest jego wina, bo otrzymało z ręki Pana podwójną karę za wszystkie swoje grzechy [Iż 40,1-2]. Z pewnością jest to wolą Bożą, aby osobom ocalałym z Zagłady nieść pocieszenie i okazać im miłość.

Tegoroczny Jom HaSzoah przeżywam o wiele bardziej świadomie, niż wcześniej. Miłuję tych obolałych na duszy synów Izraela. Modlę się o kierownictwo Ducha Świętego, co praktycznie mogę i co powinienem dla nich zrobić?