28 lutego, 2021

Szczepić się, czy nie?

Nigdy wcześniej natchnione słowa modlitwy apostolskiej o zbór w Filippi: I o to modlę się, aby miłość wasza coraz bardziej obfitowała w poznanie i wszelkie doznanie, abyście umieli odróżniać to, co słuszne, od tego, co niesłuszne [Flp 1,9-10a], nie były dla mnie tak praktycznie zrozumiałe i przydatne jak obecnie. Bardzo wyraźnie wskazują nam, gdzie i jak można znaleźć jasność w podejściu do spraw ogólnie zawiłych i kontrowersyjnych.

Chrześcijanie, dopóki są na świecie, wciąż stają w obliczu rozmaitych dylematów. W dniach pandemii covid-19 wielu z nas boryka się z rozterką: Szczepić się, czy się nie szczepić? Mając przed sobą alternatywę: Zaszczepić się i mieć dostęp do wszystkiego, albo spotykać się z szeregiem odmów i ograniczeń - ludzie chcą usłyszeć od swoich duszpasterzy, jak powinni w tej sytuacji postąpić. Czy już dziś mamy do czynienia z nadawaniem ludziom znamienia drugiej bestii [zob. Obj 13,16-18], czy może jednak to jeszcze nie to, czego przecież wszyscy chrześcijanie na pewno chcieliby uniknąć. 

Wychodząc takim oczekiwaniom naprzeciw, niektórzy pastorzy zajęli jednoznaczne stanowisko. Ich zdaniem ta władza nie jest od Boga, a więc nie należy się jej podporządkowywać. Już też uznali szczepionkę za akt przyjmowania znamienia bestii i nawołują chrześcijan, aby absolutnie nie poddawali się szczepieniu. W licznych wystąpieniach internetowych wyjaśniają, że prawie wszystko wokoło jest elementem globalnej zmowy przeciwko chrześcijanom. Z ich przekazu wynika, że kościół powinien zaprotestować, podjąć z tym walkę, a w razie czego zejść do podziemia.

Tymczasem Słowo Boże w trosce o prawidłowe decyzje życiowe braci i sióstr w Filippi nie idzie w stronę udzielania im gotowych wskazówek. Owszem, w przypadkach jawnego grzechu mówi wyraźnie, że kto kradnie, niech kraść przestanie [ Ef 4,28]. Wszakże  zasadniczo Duch Święty nie prowadzi chrześcijan za pomocą zakazów typu: Nie dotykaj, nie kosztuj, nie ruszaj [Kol 2,21]. Również tutaj natchnionemu apostołowi Jezusa Chrystusa, chociaż może i oczekiwano od niego gotowych odpowiedzi, zależało na tym, aby Filipianie dojrzewali do samodzielnych decyzji. A modlę się o to, aby miłość wasza doskonaliła się coraz bardziej i bardziej w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze (KUL). 

W przekładzie dosłownym czytamy: I o to modlę się, aby wasza miłość coraz bardziej i bardziej obfitowała w [pełnym] poznaniu i wszelkim postrzeganiu, po to, byście umieli rozpoznawać rzeczy ważne. Biblia Brzeska mówi: I o to proszę, aby miłość wasza jeszcze więcej obfitowała w uznaniu i we wszelkim rozsądku. Na to, abyście rozeznali tych rzeczy, które się nie zgadzają. A Nowa Biblia Gdańska ten fragment oddaje następująco: Modlę się także o to, aby wasza miłość jeszcze bardziej i więcej mogła obfitować w poznaniu oraz we wszelkim doznaniu, aż do waszej aprobaty spraw, które mają znaczenie.

Oto biblijny azymut na właściwą ocenę bieżącej sytuacji i podjęcie stosownej decyzji. Zajmijmy się lepszym poznaniem naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Nie marnujmy czasu na przeczesywanie Internetu w poszukiwaniu sensacyjnych odkryć i wyjaśnień. Osobiście czytajmy Biblię z modlitwą. Zapraszajmy Boga do naszej codzienności i w praktycznych sytuacjach doświadczajmy Jego działania. Tak postępując, w bliskości z Panem, szybko nabierzemy duchowego wyczucia i pojęcia, jak się rzeczy mają. Będziemy samodzielnie myśleć i ciesząc się duchową stabilnością spokojnie popatrzymy w przyszłość.

A Temu, który ma moc ustrzec was od upadku i postawić wobec swej chwały nieskazitelnych i pełnych wielkiej radości, jedynemu Bogu, naszemu Zbawcy przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana, niech będzie chwała, majestat, moc oraz władza, jak przed wiekami, tak teraz - i na zawsze. Amen [Jd 1,24-25]. Możemy z ulgą odetchnąć. Jeśli On wycisnął na nas pieczęć i dał zadatek Ducha do serc naszych [2Ko 1,22], to kto może, kto ośmieli się tę pieczęć naruszyć? Przeto, czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy [Rz 14,8].

Najwyższy czas, abyśmy rozmiłowali się w naszym Zbawicielu i lgnąc do Niego całym sercem osobiście nabierali głębszego poznania. Nie jest to możliwe, gdy zamiast dbania o to, aby na co dzień osobiście doświadczać działania i bliskości PANA, będziemy nasłuchiwać, co powiedział jeden czy drugi pastor w Internecie. Odpowiedź na pytanie, co słuszne, a co niesłuszne, również w sprawie szczepienia przeciwko covid-19, ukryta jest w bliskości z Panem Jezusem Chrystusem.

25 lutego, 2021

Uszlachetniająca moc ewangelii

W tych miesiącach w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE rozważamy Listy św. Pawła do Tesaloniczan. Słuchając wczoraj wykładu wprowadzającego w Drugi List do Tesaloniczan uświadomiłem sobie kolejny aspekt działania łaski Bożej. Tym razem mój zachwyt skupił się na mocy ewangelii Chrystusowej, zdolnej przeobrazić wrogów w prawdziwych przyjaciół i nieprzejednanych gburów w braci pełnych współczucia. Na przykładzie tego miasta można zobaczyć, jak w najbardziej nieprzychylnym i złym otoczeniu może zrodzić się i rozwinąć nieopisane dobro.

Gdy św. Paweł po raz pierwszy dotarł do Tesalonik, tamtejsze środowisko jego rodaków okazało się być bardzo nieprzychylne dla ewangelii. Gdy powodowani zazdrością Żydzi podburzyli przeciwko apostołom całe miasto i chcieli ich zlinczować, natychmiast w nocy bracia wysłali Pawła i Sylasa do Berei. Kiedy tam przybyli, poszli do synagogi Żydów. Ci byli szlachetniejsi od Tesaloniczan [Dz 17,10-11]. Prawda była taka, że  paru niegodziwców spośród próżnujących na rynku mężczyzn [Dz 17,5] miało w Tesalonikach większy wpływ na ludzi, aniżeli wielka liczba pobożnych Greków oraz niemało wybitnych kobiet [Dz 17,4]. Ogólnie rzecz biorąc, Tesaloniczanie nie byli ludźmi szlachetnego usposobienia. 

W otoczeniu takich ludzi zrodził się zbór w Tesalonikach. W ciągu kilku kolejnych lat ewangelia Chrystusowa na tyle rozkwitła w tym środowisku i tak niesamowicie je przeobraziła, że znający początki rzeczonego zboru bracia, napisali: Ewangelię naszą głosiliśmy wam nie tylko słowami, lecz również mocą Ducha Świętego i z głębokim przekonaniem. Wiecie przecież, jakimi byliśmy dla was, gdyśmy u was przebywali. A wy, przyjmując słowo w ucisku wielkim, z radością Ducha Świętego, zostaliście naśladowcami naszymi i naśladowcami Pana do tego stopnia, że staliście się wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i Achai. Dzięki wam słowo Pańskie rozeszło się nie tylko po Macedonii i Achai, ale wieść o waszej wierze w Boga dotarła wszędzie, tak że nie trzeba nawet o tym mówić. Ludzie bowiem sami opowiadają, jakiego przyjęcia doznaliśmy u was i jak, porzuciwszy bożków, zwróciliście się do Boga, żeby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu [1Ts 1,5-9].

Również drugi List do Tesaloniczan rozpoczyna się od podobnej wzmianki o wielkich zmianach, jakie w tym mieście dzięki ewangelii nastąpiły. Słuszną jest rzeczą, bracia, abyśmy nieustannie składali Bogu dzięki za was, gdyż wiara wasza bardzo wzrasta i pogłębia się miłość wzajemna, tak że chlubimy się w Kościołach Bożych waszą wytrwałą wiarą i cierpliwością, z jaką znosicie wszystkie przeciwności i uciski [2Ts 1,3-4]. Zboru w Tesalonikach nie utworzyli sami dobrzy ludzie, wyalienowani z tamtejszego środowiska. Bez wątpienia Słowo Boże w mocy Ducha Świętego dotarło również do próżnujących na rynku mężczyzn. Komu, jak nie takim ludziom, apostołowie głosili ewangelię, skoro napisali: Gdy byliśmy u was, uczyliśmy, że kto nie chce pracować, niech też nie je. Kilka lat później ta wskazówka była potrzebna kolejnej grupie nawracających się osób. A teraz słyszymy, że niektórzy z was żyją nieporządnie. Zamiast poświęcać się pracy, zajmują się tym, czym nie trzeba. Takim osobom nakazujemy, i takie zachęcamy w Panu Jezusie Chrystusie, by ze spokojem podjęły pracę i zarabiały na własne utrzymanie [2Ts 3,10-12].

Pomimo nielicznych, takich jak wyżej, udzielonych im napomnień apostolskich, Tesaloniczanie stanowią dobitny przykład przeobrażającej mocy ewangelii. Bo kto, jeśli nie wy, jest naszą nadzieją, radością i wieńcem chluby przed naszym Panem Jezusem, gdy już się pojawi? Tak! Wy jesteście naszą chwałą i radością [1Ts 2,19-20]. Na ich przykładzie śmiało możemy i dzisiaj z nadzieją patrzeć na najbardziej zdeprawowanych, zepsutych i bezbożnych ludzi, którym głosimy ewangelię, bo wciąż jest w niej moc Boża dla zbawienia każdego, kto wierzy [Rz 1,16].

Oczywiście, radujemy się gdy do zbawczej wiary w Jezusa Chrystusa nawracają się tzw. "dobrzy" grzesznicy. W każdym przypadku jest to wielkim cudem łaski Bożej, ponieważ wiara nie jest rzeczą wszystkich [2Ts 3,2]. Kiedy zaś ewangelia wkracza w środowisko ludzi do cna zepsutych, przeobrażając ich w szlachetne kobiety i mężczyzn pełnych miłości wzajemnej oraz współczucia - to serce nam rośnie wzbierając chwałą dla naszego Zbawiciela i Pana, Jezusa Chrystusa.

23 lutego, 2021

Z ludźmi tak, jak z drzewami?

Biblia czasem mówi o ludziach jak o drzewach. Przyrównując nas do drzew, zazwyczaj porusza przy tym jakiś aspekt wydawania owoców. Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych ani nie stoi na drodze grzeszników, ani nie zasiada w gronie szyderców, lecz ma upodobanie w zakonie Pana i zakon jego rozważa dniem i nocą. Będzie on jak drzewo zasadzone nad strumieniami wód, wydające swój owoc we właściwym czasie, którego liść nie więdnie, a wszystko, co uczyni, powiedzie się [Ps 1,1-3]. Sprawiedliwy wyrośnie jak palma, rozrośnie się jak cedr Libanu. Zasadzeni w domu Pańskim wyrastają w dziedzińcach Boga naszego. Jeszcze w starości przynoszą owoc, są w pełni sił i świeżości... [Ps 92,13-15].

Drzewom owocowym Pismo Święte nadaje szczególną wartość i nawet w czasach wojny nakazuje je chronić. Jeżeli będziesz oblegał jakieś miasto przez długi czas, walcząc przeciwko niemu, aby je zdobyć, nie niszcz jego drzew podnosząc na nie siekierę, bo z nich możesz się żywić; nie wycinaj ich więc, bo czyż drzewo polne jest człowiekiem, aby miało być przez ciebie oblegane? Tylko drzewo, które znasz jako drzewo nie wydające owocu, możesz zniszczyć, ściąć i budować z niego narzędzia oblężnicze przeciwko miastu, które wszczęło z tobą wojnę, aż padnie [5Mo 20,19-20].

Zdaniem Jezusa jakość drzewa przekłada się na jakość owocu. Zasadźcie drzewo dobre, to i owoc będzie dobry, albo zasadźcie drzewo złe, to i owoc będzie zły; albowiem z owocu poznaje się drzewo [Mt 12,33]. Tak też jest z ludźmi. Po ich owocach poznacie ich. Czyż zbierają winogrona z cierni albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, ale złe drzewo wydaje złe owoce. Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców. Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, wycina się i rzuca w ogień. Tak więc po owocach poznacie ich [Mt 7,16-20]. Bez wątpienia mówiąc te słowa, Pan podpowiadał swoim uczniom, jak rozpoznawać fałszywych proroków.

Czytając dzisiaj Biblię napotkałem na interesującą instrukcję dotyczącą drzew owocowych. A gdy wejdziecie do ziemi i zasadzicie różnorodne drzewa owocowe, pozostawcie pędy ich nieobrzynane wraz z ich owocem przez trzy lata. Miejcie je za nie nadające się do obrzynania, owocu ich jeść nie będziecie. W czwartym roku wszystek ich owoc będzie poświęcony na uroczystości pochwalne dla Pana. Dopiero w piątym roku jeść możecie ich owoc, i tak przysporzy On wam jego urodzaju; Ja, Pan, jestem Bogiem waszym [3Mo 19,23-25].

W czasach, gdy wszystko ma dziać się szybko i od razu, powyższa wskazówka wydaje się bardzo nieżyciowa. Chcielibyśmy, ażeby z posadzonego jesienią drzewka już na wiosnę mieć jakiś pożytek. Podobnie też postępujemy z nowymi osobami w Kościele. Gdy w winnicy Pańskiej pojawiają się nowi ludzie, niemal natychmiast zaczynamy oczekiwać od nich udziału w służbie. Zachwycamy się ich świadectwami i działalnością, mocno tym samym stymulując proces, który musi zakończyć się przeciążeniem i duchowym fiaskiem.

Boże przykazanie o drzewach owocowych dane Izraelitom może nas wiele nauczyć w postępowaniu z nowymi ludźmi w zborze. Jaki z tego przykazania wyłania się scenariusz? Przez pierwsze trzy lata nowo nawrócone osoby powinny rozwijać się we wspólnocie wierzących bez żadnych obciążeń i oczekiwań. Jeżeli ostoją się w wierze - a zazwyczaj dopiero po tym czasie krystalizują się w ludziach trwalsze i dojrzalsze postawy - wtedy można ich zaangażowanie i osiągnięcia zacząć głośno dedykować chwale Bożej. Musimy przekonać się, że nie szukają oni chwały ani korzyści dla siebie, i że chętnie wszystko robią na chwałę Bogu. Gdy to stanie się oczywiste, wówczas można się spodziewać, że takie osoby będą bardzo pożyteczne w zborze Pańskim.

Cokolwiek pomyślimy o takim odczytaniu biblijnej instrukcji o drzewach owocowych, jedno jest pewne. Przedwczesne zapraszanie ludzi za kazalnicę lub zachwycanie się jakimkolwiek innym ich działaniem, zbyt często kończy się wstydem i zgorszeniem. Chwilowy pożytek nawet nie równoważy późniejszych strat duchowych. Niech oni najpierw odbędą próbę, a potem, jeśli się okaże, że są nienaganni, niech przystąpią do pełnienia służby [1Tm 3,10].

Popełniłem zbyt wiele błędów z pośpiesznym angażowaniem ludzi w służbę, by nie zamyślić się dzisiaj nad tą instrukcją Słowa Bożego.

19 lutego, 2021

Tu potrzebna jest mądrość


W środowiskach chrześcijańskich narasta wielka kontrowersja. Dotyczy ona trwających na świecie od dwóch miesięcy szczepień przeciw wirusowi covid-19. Szczepią się ludzie pod każdą szerokością geograficzną. Szczególnie interesujące jest to, że narodem zaszczepionym dziś w najwyższym stopniu jest naród izraelski. Zachowując elementarny obiektywizm trudno byłoby twierdzić, że akcja szczepień jest wymierzona przeciwko wierze w Jezusa Chrystusa. Póki co, nie wygląda to na nic więcej, jak tylko na walkę z dziwnym wirusem, który od roku atakuje ludzkie organizmy. Niejeden z nas na własnej już skórze przekonał się, że naprawdę jest on groźny.

Głównym argumentem podnoszonym przeciwko szczepieniu jest niedostateczne przetestowanie działania szczepionek i obawa, że mogą one zaszkodzić, a nawet spowodować śmierć. Mnożą się opowiadania i niepokojące doniesienia o pogorszeniu stanu zdrowia, a nawet zgonach osób, które się zaszczepiły. Trudno jest zweryfikować prawdziwość tych doniesień. Złe samopoczucie po przyjęciu szczepionki wydaje się być rzeczą oczywistą. Organizm musi przecież zwalczyć wszczepioną mu porcję wirusa i się na niego uodpornić. Od zawsze tak było przy szczepieniach przeciwko różnym innym chorobom. 

Wierzącym osobom obawiającym się o swoje zdrowie, proponuję, by spojrzały na tę kwestię w świetle Biblii. Bóg powołał nas do życia na tym świecie, jednocześnie wyznaczając nam miejsce zamieszkania w określonych warunkach i czasach. Jako obywatele ziemskiego państwa, dopóki jesteśmy w ciele, podlegamy panującym tu powszechnie prawom i obowiązkom. W ostatnich miesiącach nasz naród zmaga się z pandemią. Rząd przeprowadza ogólnonarodową akcję szczepienia. Ludzie boją się śmierci. A my?

Z punktu widzenia wiary w Jezusa Chrystusa śmierć fizyczna jest krokiem we właściwą stronę. Pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej [Flp 1,23] - zaświadczył apostoł Paweł. Zgodnie wierzymy, że nasz Pan trzyma klucze śmierci [Obj 1,18] i nasze odejście z tego świata nie nastąpi ani jeden dzień wcześniej, ani później, niż On postanowił. Jednym ze znaków towarzyszących tym, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa jest to, że choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im [Mk 16,18]. Nie trzeba tłumaczyć, że słowa te dotyczą sytuacji, gdy ktoś podstępnie chciałby nas otruć, albo my sami bezwiednie połknęlibyśmy jakąś szkodliwą substancję. Gdyby więc nawet było tak, że ktoś celowo i podstępnie poda nam w szczepionce coś szkodliwego, to śmiało możemy ufać naszemu Panu, że to nam nie zaszkodzi. Czyż nie? A gdyby nam trzeba było już umrzeć, bo PAN postanowił w tych dniach nas odwołać z tego świata, to przecież w takiej sytuacji jako naśladowcy Chrystusa jesteśmy ludźmi, którzy nie umiłowali życia swojego tak, by raczej je obrać niż śmierć [Obj 12,11]. 

Innym problemem w kręgach ludzi biblijnie wierzących jest szerzący się pogląd, że szczepionka to wstępna faza czipowania ludzi, a nawet, że jest ona nadawaniem im znamienia bestii w rzeczy samej. Gdyby tak naprawdę było, to nasz dylemat nie dotyczyłby już jedynie śmierci fizycznej. Chodziłoby o oddanie się duszą i ciałem pod władzę Antychrysta. Czy coś takiego rzeczywiście już ma miejsce? Przypatrzmy się biblijnej zapowiedzi tego procederu, ale wraz z najbliższym mu kontekstem. 

I widziałem inne zwierzę, wychodzące z ziemi, które miało dwa rogi podobne do baranich, i mówiło jak smok. A wykonuje ono wszelką władzę pierwszego zwierzęcia na jego oczach. Ono to sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszemu zwierzęciu, którego śmiertelna rana była wygojona. I czyni wielkie cuda, tak że i ogień z nieba spuszcza na ziemię na oczach ludzi. I zwodzi mieszkańców ziemi przez cuda, jakie dano mu czynić na oczach zwierzęcia, namawiając mieszkańców ziemi, by postawili posąg zwierzęciu, które ma ranę od miecza, a jednak zostało przy życiu. I dano mu tchnąć ducha w posąg zwierzęcia, aby posąg zwierzęcia przemówił i sprawił, że wszyscy, którzy nie oddali pokłonu posągowi zwierzęcia, zostaną zabici. On też sprawia, że wszyscy, mali i wielcy, bogaci i ubodzy, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na swojej prawej ręce albo na swoim czole, i że nikt nie może kupować ani sprzedawać, jeżeli nie ma znamienia, to jest imienia zwierzęcia lub liczby jego imienia. Tu potrzebna jest mądrość... [Obj 13,11-18].

Czy widzimy to, że chociaż wątek o możliwości kupowania i sprzedawania może i trochę zaczyna pasować do obecnej sytuacji, to jednak wszystko inne nie pasuje?! Jeżeli dzisiejsza szczepionka przeciw covid-19 jest przyjmowaniem znamienia bestii, to gdzie są inne opisane w tym samym tekście wydarzenia? Jeżeli wierzymy na podstawie Pisma, że łaska Boża u kresu dni zwróci się ku Żydom, aby wreszcie poznali swojego Mesjasza, to jak wytłumaczyć masowe szczepienia w Izraelu, gdyby ta szczepionka miałaby być przyjmowaniem znamienia bestii? 

Tu potrzebna jest mądrość. Aby kierować się Bożą mądrością w tych dziwnych dniach, czytajmy z modlitwą Pismo Święte, uświęcajmy nasze życie i szczerze powierzajmy się PANU. Nie ulegajmy rozgorączkowanym miłośnikom teorii spiskowych i domorosłym ekspertom od czasów ostatecznych. Zwróćmy uwagę, że przeważnie opierają się oni na tym, co im się przyśniło, co wyczytali lub zobaczyli w Internecie, na tym, co czują w duchu albo na ich własnym rozumieniu Pisma. Bądźmy ostrożni słuchając różnych takich ludzi, to przede wszystkim wiedząc, że żadne proroctwo Pisma nie podlega własnemu wykładowi. Nie z ludzkiej bowiem woli przyniesione zostało kiedyś proroctwo, ale święci Boży ludzie przemawiali prowadzeni przez Ducha Świętego [2Pt 1,20-21].

Na koniec pytanie do osób bijących na alarm, ostrzegających przed szczepieniem i wzywających do niepoddawania się rozporządzeniom rządowym: O co faktycznie wam chodzi? O ratowanie ludzi przed śmiercią fizyczną? O zatrzymanie biegu wydarzeń zapowiedzianych w Biblii?  Jakoś nie potrafię zrozumieć waszego alertu...

16 lutego, 2021

Nie zgadzajmy się na to!

Gdy Bóg wyprowadził Izraelitów z niewoli egipskiej to początkowo wszystko odbywało się zgodnie z planem. Po wielu wspaniałych przeżyciach dotarli do góry Synaj. I wtedy, podczas gdy Mojżesz odbierał od Boga Dekalog, według którego należało zorganizować życie ludu Bożego, Izraelici ulali sobie złotego cielca. W reakcji na to bałwochwalstwo, na rozkaz Boży trzy tysiące ludzi poniosło śmierć. Wtedy Bóg przedstawił zaskakującą zmianę w dalszej drodze do Ziemi Obiecanej.

PAN przemówił jeszcze do Mojżesza: Idź, wyrusz stąd, ty i lud, który wywiodłeś z ziemi egipskiej. Idźcie do ziemi, którą przysiągłem dać Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, gdy powiedziałem, że dam ją ich potomstwu. Ja natomiast poślę przed tobą anioła i wypędzę Kananejczyków, Amorytów, Chetytów, Peryzytów, Chiwitów i Jebuzytów. Wyrusz do ziemi opływającej w mleko i miód. Ja nie udam się tam razem z wami. Jesteście ludem twardego karku. Przez to wygubiłbym was po drodze [2Mo 33,1-3].

Dzięki wspaniałomyślności JHWH Izraelici mogli kontynuować rozpoczętą wędrówkę. Cel pozostawał bez zmian, a była nim ziemia opływająca w mleko i miód. Otrzymaliby nawet wsparcie aniołów, tyle, że dalej mieli już iść bez codziennej obecności Boga. Dlaczego? Ponieważ jeżeli Bóg nadal miałby być z nimi – to musieli się liczyć z tym, że będą po drodze umierać. Jak zareagowali Izraelici na wieść o takiej zmianie?

Gdy lud usłyszał te przykre słowa, ogarnął go głęboki smutek. Nikt też nie przywdział swoich ozdób. Bo PAN powiedział do Mojżesza: Przekaż synom Izraela: Jesteście ludem twardego karku. Gdybym choć chwilę podążał wśród was, to mógłbym was wygubić! Zdejmijcie z siebie swoje ozdoby, aż postanowię, co z wami zrobić. Właśnie dlatego pod górą Horeb Izraelici przestali przystrajać się w ozdoby [2Mo 33,4-6].

Najwyraźniej zabolało ich to, co Bóg o nich powiedział. Zastosowali się do nakazu zdjęcia ozdób, aż do czasu Bożego werdyktu, co dalej z nimi będzie. Hebrajskie słowo przetłumaczone tutaj jako ozdoby, w Biblii Gdańskiej tłumaczone jako 'ochędóstwo', może oznaczać też piękny strój. Nastąpił czas namysłu nad nowym wariantem pielgrzymowania do Ziemi Obiecanej. Trzeba było skupić uwagę na tym, jak ważna jest dla nich obecność Boża, a nie – ozdoby, piękne stroje i dobra prezencja.

Lud się zasmucił, ale koncepcja wędrowania z Bożym wsparciem bez osobistej obecności Boga wydawała się dla nich korzystna.  A jak zareagował Mojżesz? Mojżesz na to: Jeśli Twoje oblicze nie miałoby iść z nami, to nie każ nam stąd wyruszać. Bo po czym miałbym poznać, że znalazłem łaskę w Twoich oczach — ja i Twój lud — jak nie po tym, że Ty pójdziesz z nami? Tylko to nas może wyróżnić — mnie i Twój lud — spośród wszystkich ludów na ziemi. PAN ponownie zapewnił Mojżesza: Stanie się zadość temu, o czym mówisz, dlatego że znalazłeś łaskę w moich oczach i znam cię po imieniu [2Mo 33,15-17].

Obecność i towarzystwo Boga było dla Mojżesza najwyższą wartością i wyróżnieniem. Nie chciał dalszej drogi bez Boga. Nie chciał ziemi mlekiem i miodem płynącej, jeżeli miałby ją osiągać bez Boga. Nie potrzebował się nad tym zastanawiać. Od razu zaczął wstawić się za lud, prosić Boga o przebaczenie i dalsze towarzystwo. Mojżesz natychmiast pochylił się ku ziemi, oddał pokłon i poprosił: Jeśli znalazłem łaskę w Twoich oczach, Panie, to zechciej pójść z nami. Owszem, to lud twardego karku, ale przebacz nasze winy i grzechy i weź nas w dziedziczne posiadanie. Wtedy Pan oznajmił: Oto Ja zawieram przymierze. Wobec całego twojego ludu dokonam cudów, jakich nie dokonano ani na ziemi, ani wśród żadnego narodu. Cały lud, wśród którego przebywasz, ujrzy dzieło PANA, ponieważ to, co będę z nim czynił, napawać będzie lękiem [2Mo 34,8-10]. Bóg przychylił się do prośby Mojżesza. Obiecał, że pójdzie z nimi, że nadal będzie im towarzyszył. Wymierające potem po drodze całe pokolenie Izraelitów, symbolizuje nam nasze grzechy, świecki sposób myślenia i bezbożne obyczaje, z których musimy zostać oczyszczeni osiągając cel wiary, zbawienie dusz [1Pt 1,9].

Jako chrześcijanie jesteśmy pielgrzymami zmierzającymi do Niebiańskiej Ojczyzny. Jaka jest największa wartość i co jest wielkim atutem naszej wędrówki? Obecność Chrystusa Pana! Syn Boży zwie się Immanuel, co znaczy - Bóg z nami. On przyszedł do nas i po nas, aby nas zbawić i zaprowadzić do Ojca. Jego obecność praktycznie polega dziś na napełnieniu Duchem Świętym i Jego prowadzeniu. Ja prosić będę Ojca i da wam innego Pocieszyciela, aby był z wami na wieki - Ducha prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo go nie widzi i nie zna; wy go znacie, bo przebywa wśród was i w was będzie. Nie zostawię was sierotami, przyjdę do was. [Jn14,16-18]. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,14].

Wędrówka z Jezusem stawia radykalne wymagania. Konieczne jest uświęcanie życia. Oznacza to sukcesywne wymieranie tego, co pochodzi ze świata. Umartwiajcie tedy to, co w waszych członkach jest ziemskiego: wszeteczeństwo, nieczystość, namiętność, złą pożądliwość i chciwość, która jest bałwochwalstwem, z powodu których przychodzi gniew Boży [Kol 3,5-6]. To jest bardzo bolesne dla naszej starej natury. Podążanie do Królestwa Bożego w towarzystwie samego PANA domaga się pełnego oddania Mu serca. Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien. I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien [Mt 10,37-38]. Krzyż oznacza umieranie. A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami [Ga 5,24].

Na każdego chrześcijanina przychodzi więc chwila próby, czy aby nie łatwiej byłoby mu zdążać do nieba bez aż tak wymagającego towarzystwa Ducha Świętego na co dzień. Bardzo kusząco jawi się nam taka możliwość. Mieć zapewnioną pomoc Bożą i błogosławieństwo w drodze. Cieszyć się obietnicą Królestwa Bożego. A to wszystko bez uciążliwości obecności Pana w czasie wędrówki. Droga do nieba – bez Boga po drodze!

Uff. Nie będzie trzeba aż tak na wszystko uważać. Nikt nie zginie, choćby – jak synowie Aarona – zaczął rozpalać w społeczności jakiś obcy ogień. Nikt się nie rozchoruje, nie pokryje się trądem – jak Miriam, siostra Mojżesza – źle wypowiadając się o bracie. Nawet jeżeli będzie buntować się przeciwko przywódcom zboru, pod nikim – jak pod Korachem -  nie zapadnie się ziemia. Nikt nie zostanie ukamienowany – jak człowiek, który w sabat zbierał chrust – choćby w Dzień Pański pojechał sobie na zakupy, zamiast uczestniczyć w nabożeństwie. Można będzie mnóstwo rzeczy zrobić – tak jak się chce! Czemu by nie skorzystać – skoro propozycja wychodzi niejako od samego Boga!

Co się dzieje, gdy chrześcijanie podchwycą tę myśl i przystaną na taką propozycję? Wtedy mamy Kościół bez Ducha Świętego, bez rzeczywistej obecności Bożej. W tej sytuacji już można w kościele rozwijać skrzydła własnych pomysłów i fantazji, bez dyktatu nauki apostolskiej typu: Tak też zarządzam we wszystkich zborach [1Ko 7,17]. Można robić uwielbianie Boga bez obowiązku nabożnego szacunku i bojaźni, nie bacząc na Słowo Boże: Przeto okażmy się wdzięcznymi, my, którzy otrzymujemy królestwo niewzruszone, i oddawajmy cześć Bogu tak, jak mu to miłe: z nabożnym szacunkiem i bojaźnią. Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym [Hbr 12,28-29]. Wtedy można sprawować zbawienie już bez bojaźni i drżenia. Ciąży nam bowiem wezwanie apostolskie: z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie, albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chcenie i wykonanie [Flp 2,12-13].

Czyż nie obserwujemy społeczności chrześcijańskich, gdzie zapomniano już, co to jest bojaźń Pańska? Gdzie już nie widzi się potrzeby zabiegania o uświęcenie życia? Oczywiście, wszyscy idą do nieba! Wszyscy niezmiennie liczą na Królestwo Boże! Wielu chlubi się błogosławieństwem Bożym i rozwojem zboru. Wielu składa świadectwo, jak wspaniale Bóg im błogosławi. W niektórych środowiskach – o, dziwo – zaczęto mówić, że On to robi nomen omen przez aniołów! Słowami i gestami imituje się obecność Bożą, a faktycznie Boga dawno już nie ma między nimi. I co najsmutniejsze, rzeczywista obecność PANA dla wielu współczesnych chrześcijan przestała już być aż tak bardzo potrzebna.

Czy JHWH rzeczywiście chciał puścić Izraelitów samych do Ziemi Obiecanej? Posłużę się prostą ilustracją: Swego czasu byłem z rodziną w Izraelu. Ponieważ mam niełatwy charakter, dość zgrzytało nam we wspólnym eksplorowaniu Ziemi Świętej. Któregoś wieczoru zaproponowałem moim bliskim, aby następnego dnia pojechali zwiedzać beze mnie. I oni skrzętnie to podchwycili. Czy rzeczywiście tego chciałem?

Jestem przekonany, że Bóg chciał Izraelitów nadal prowadzić i być przy nich! Pomysł, żeby dalej poszli sami – stanowiła próbę ich miłości i przywiązania do Boga. Całe szczęście, że Mojżesz przeszedł tę próbę jak trzeba i wszyscy ten sam pokarm duchowy jedli, i wszyscy ten sam napój duchowy pili; pili bowiem z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus [1Ko 10,3-4].

Jesteśmy stworzeni do społeczności z Bogiem. W duszę mamy wpisaną potrzebę Boga. Dlatego mówi się, że człowiek jest nieuleczalnie religijny. Ale uwaga! Zbyt często się zdarza, że człowiek jak najbardziej chce mieć błogosławieństwo Boże, podczas gdy bliskość samego Boga jest dla niego problematyczna. Jak nastolatek chciałby mieć przychylność rodziców, ale bez nich samych, bez ich obecności, tak i nam może się zdarzyć, że tak samo zaczniemy traktować naszego Pana, Jezusa Chrystusa.

Rozważony dziś tekst Pisma – to opis poddania Izraelitów próbie, na ile zależało im na tym, aby Bóg im codziennie towarzyszył. Wielu chrześcijan na przestrzeni wieków – niestety - podchwyciło pomysł drogi do nieba bez Boga po drodze. Nie zgadzajmy się na to! Bądźmy jak Mojżesz, który powiedział, że nie chce Ziemi Obiecanej bez obecnego w niej JHWH! On chciał obecności Bożej, chociaż wiąże się ona z umieraniem! My też powiedzmy PANU, że nie chcemy nieba bez Niego! Że nie chcemy Królestwa Bożego bez stałej obecności Chrystusa Króla! Powiedzmy Mu, że nie chcemy błogosławieństwa Bożego wpośród naszej cielesności. Powiedzmy PANU, że chcemy iść z Nim. Z Nim i dla Niego żyć! Brać krzyż i po drodze umartwiać to, co w naszych członkach jest ziemskiego! Uświęcać się przy Nim każdego dnia!

Rzekłem do Pana: Tyś Panem moim, nie ma dla mnie dobra poza Tobą [Ps 16,2]. Są chrześcijanie, którym łatwiej się żyje bez codziennej społeczności z Panem Jezusem w Duchu Świętym. Lecz moim szczęściem być blisko Boga [Ps 73,28]. A co z tobą?

13 lutego, 2021

Jedność w duchowym odżywianiu

Kończąc omawianie Pierwszego Listu do Tesaloniczan w tę środę, natknęliśmy się na dość zdumiewające wezwanie apostolskie: Zaklinam was na Pana, aby ten list odczytany został wszystkim braciom [1Ts 5, 27]. Zdumiewające jest nie tyle samo wezwanie do publicznego odczytania wszystkim członkom zboru apostolskiego listu, co bardziej natarczywość, z jaką św. Paweł na to nalegał. W greckim tekście mamy tu słowo horkidzo co znaczy: zaprzysięgać kogoś, zaklinać na kogoś. W różnych polskich przekładach Pisma Świętego rozmaicie je przetłumaczono, ale wszystkie oddają apostolską determinację, aby koniecznie tak się stało.  Zobowiązuję was... (BE). Proszę was bardzo w imię samego Pana... (BW-P). Poprzysięgam was przez Pana, aby ten list przeczytany był wszystkim braciom świętym (BG). Najwyraźniej Duch Święty chciał podkreślić, jak wielkie miało to dla zboru w Tesalonikach znaczenie, aby - bez wyjątku - wszyscy jego członkowie przyjęli naukę zawartą w tym Liście. 

Mogło być co najmniej kilka powodów, dla których wszyscy wierzący z tamtejszej społeczności chrześcijańskiej powinni byli jednakowo odżywić się nadesłanym pokarmem Słowa Bożego. Jest prawdopodobne, że w czasie zakładania zboru w Tesalonikach zaistniały pewne luki w nauczaniu apostolskim, które ten list uzupełniał. Możliwe, że niektórzy bracia nie uczestniczyli w każdym ze spotkań z Pawłem apostołem, w czasach jego bytności w Tesalonikach. Niewykluczone, że do Aten, skąd list był pisany, dotarły informacje, że niektórzy bracia zaczynają ulegać wpływom obcych nauczycieli i zborowi grozi rozdźwięk. Dlatego koniecznie wszyscy w Tesalonikach powinni zapoznać się z treścią apostolskiego przesłania. Chyba najmniej chodziło o to, że św. Paweł chciał się przed wszystkimi w Tesalonikach zaprezentować jako autor ;)

W dobie Internetu stało się całkowicie oczywiste, że poszczególni wierzący, nawet jeśli przynależą do tego samego zboru, przeważnie odżywiają się duchowo na własną rękę. Czasy ograniczeń pandemicznych tylko spotęgowały tę praktykę. Prawie już wszyscy członkowie zborów mają swoich ulubionych nauczycieli Słowa Bożego, których sami słuchają, i których polecają innym. Zazwyczaj nie jest to ich miejscowy pastor czy kaznodzieja. Coraz częściej rodzi to sytuację, że na niedzielnym nabożeństwie spotykają się ludzie, którzy w ciągu minionych tygodni karmili się kompletnie odmiennym pokarmem duchowym. Ba, bywa i tak, że w niektórych przypadkach był to pokarm podawany w duchu obcym duchowi nauczania miejscowego zboru. 

Coś takiego musi wpłynąć nie tylko na jakość pojedynczego zgromadzenia ale i na stan duchowy całego zboru. Zamiast więc atmosfery błogosławionej jedności między uczestnikami nabożeństwa, w powietrzu wyczuwa się napięcie i duchową niezgodę. Ktoś jest niezadowolony z tematu kazania. Komuś przeszkadza zbyt dużo cytatów z Pisma Świętego. Ktoś przez kilka tygodni napatrzył się na chodzących po scenie mówców i zaczęło mu uwierać to, że jego pastor podaje pokarm zbyt statycznie, jakby był przyczepiony do kazalnicy. Pamiętam, jak pewna siostra, w kratkę pojawiająca się i to jedynie na niedzielnych nabożeństwach, zgłosiła mi pretensję, dlaczego w naszym zborze nie ma nauczania dla małżeństw. Zupełnie nie wzięła pod uwagę faktu, że nauczanie Słowa Bożego u nas odbywa się także w środowe wieczory.

Zaklinam was na Pana, Bracia i Siostry, abyśmy zadbali o regularne uczestnictwo przy zborowym stole. To, że nie ma na nim łakoci takich, jak gdzieś hen, daleko w wirtualnym świecie, nie zmienia faktu, że każdego tygodnia Duch Święty przemawia do naszego zboru. Jeżeli nasz Pan widzi, że garniemy sie do pokarmu, który nam daje, wówczas z pewnością będzie posyłał nam wciąż świeże porcje duchowej strawy. Mam za oknem karmnik dla ptaków. Gdy widzę, że chętnie i gromadnie do niego przylatują, staram się znowu coś dobrego im tam nasypać. Gdybym zobaczył, że się moim karmnikiem nie interesują, po cóż miałbym zadawać sobie trud dostarczania doń nowego pokarmu?

Wszyscy możemy i mamy wpływ na jakość duchowego pokarmu w swoim zborze. Jak? Osobiście korzystając z niego, zachęcając do tego braci i siostry, udostępniając nasze rodzime nauczanie w Internecie w trosce, aby dotarło do wszystkich członków i przyjaciół naszego zboru. Duchową jedność zboru budujemy też wymieniając między sobą uwagi i świadectwa, jak pokarm duchowy z naszego stołu nam posłużył i jak wpływa na nasz wzrost. 

Rzecz nie w tym, by nikt z nas nie sięgał po nauczanie Słowa Bożego z innych zborów. Chodzi o to, abyśmy wszyscy regularnie przyjmowali pokarm przy rodzinnym stole. To zapewni nam szereg wspólnych przeżyć i przemyśleń mających kapitalne znaczenie przy pielęgnowaniu jedności duchowej zboru. A coś na deser jak najbardziej można zamówić sobie w jakimś barze. ;)

P.S. Przy okazji zapraszam do posłuchania wspomnianego na wstępie wykładu.

11 lutego, 2021

Zdać się na Boga?

Jakiś czas temu pisałem o niewidomym od urodzenia człowieku. Uzdrawiając go Jezus powiedział, że narodził się on niewidomym, aby się na nim objawiły dzieła Boże [Jn 9,3]. Dzisiaj w czasie porannego czytania Biblii natrafiłem na kolejny przypadek, gdy już w trakcie ciąży, zanim dziecko przyszło na świat, już w łonie matki było kalekie. A był w Listrze pewien człowiek chory na bezwład nóg; był on chromy od urodzenia i nigdy jeszcze nie chodził [Dz 14,8], będąc chromy z żywota matki swojej - jak czytamy w Biblii Gdańskiej. Tydzień temu, zaczynając lekturę Dziejów Apostolskich przeczytałem: A mąż niektóry będąc chromy, zaraz z żywota matki swojej był noszony, którego na każdy dzień sadzano u drzwi kościelnych, które zwano piękne, aby prosił jałmużny od tych, którzy wchodzili do kościoła [Dz 3,2 BG].

Ktoś mógłby powiedzieć, że ówczesna wiedza medyczna oraz brak badań prenatalnych nie dawały możliwości określania zdrowia płodu i dlatego matki rodziły wtedy niepełnosprawne dzieci. Trudniej byłoby chorobę płodu w tamtych czasach argumentować zanieczyszczeniem bądź skażeniem środowiska. Faktem pozostaje, że w starożytności też rodziły się niepełnosprawne dzieci i nawet matek w Izraelu przed taką przykrością Bóg nie zabezpieczył. 

Przywołane w pierwszym akapicie, biblijne przypadki narodzin w stanie niepełnosprawności, zgodnie wskazują, że takie nieszczęścia zawierają w sobie zalążek cudu i potencjał do objawienia się mocy Bożej. Nie zawsze chwała Boża objawia się poprzez uzdrowienie. Chwalebność dzieł Bożych po odkryciu choroby może wyrażać się na wiele sposobów. Odsyłam do październikowego wpisu "Aby objawić wielkość dzieł Bożych". Dzisiaj chcę podkreślić znaczenie zdania się w takich okolicznościach na Boga. Ma to ogromne znaczenie w czasach wielkiego postępu technologicznego w medycynie i prężnie działających fundacji pomocowych. Mając takie możliwości w zasięgu, nawet biblijnie wierzący rodzice mogą się tu pogubić. Bywa, że całą swą nadzieję zaczynają upatrywać w zagranicznych lekarzach i w nowatorskich sposobach leczenia. Jeżeli zaś takiej nadziei nikt im nie daje, wówczas gotowi są, by dokonać aborcji.

Bogu podobają się ludzie, którzy - jak Abraham - wbrew nadziei żywiąc nadzieję [Rz 4,18] nie chwieją się w wierze nawet, gdy nie widzą żadnych możliwości pozytywnego rozwiązania problemu. Trwając w przekonaniu, że u Boga wszystko jest możliwe [Mk 10,27] swą wiarą sprawiamy Bogu przyjemność i możemy spodziewać się cudu. Pismo Święte dobitnie świadczy, że - choćby po latach - może on nastąpić. Aborcja w jednej chwili wygasza jakąkolwiek nadzieję na cuda Boże. Staje się manifestacją niewiary.

Ludzie niewierzący mogą sobie myśleć i robić, jak chcą. To ich sprawa. Naśladowcy Jezusa Chrystusa postępują zgodnie z wiarą. Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy go szukają [Hbr 11,6]. Jeżeli któraś wierząca w Jezusa Chrystusa mama urodziła niepełnosprawne dziecko i jeszcze nie doczekała się jego uzdrowienia, niech wie, że jej wiara wciąż ma sens, a jej zapłata będzie sowita! [1Mo15,1].  

10 lutego, 2021

Dydaktyka konsekwencji

W rozważanym dziś rano 13. rozdziale Dziejów Apostolskich mocno zabrzmiały mi słowa skierowane do żydowskiego maga, Elimasa: Synu diabelski, pogrążony w najgorszym oszustwie i bezwstydzie, nieprzyjacielu wszelkiej sprawiedliwości! Czy nie przestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pana?! Oto ręka Pana spocznie na tobie! Oślepniesz i przez pewien czas nie będziesz oglądał słońca! [Dz 13,10-11]. Tak, napełniony Duchem Świętym, apostoł Paweł przemówił do fałszywego proroka, który swoimi wywodami przeszkadzał w ewangelizowaniu prokonsula Sergiusza Pawła. Na te słowa mag ociemniał i błądząc bezradnie dookoła, prosił, by go ktoś wziął za rękę i poprowadził.

Muszę przyznać, że jak na sam początek swej pierwszej podróży misyjnej, Paweł mocno pojechał po bandzie. Nie tak - według dzisiejszych poradników - prowadzi się misję i ewangelizuje ludzi. Należało działać pozytywnie. Można było wdać się w dialog i miłymi słowami wpłynąć na tego człowieka, zachęcając go, by przemyślał swoją postawę. Tymczasem pełen Ducha Świętego apostoł wcale nie patyczkował się z przemądrzałym Barjezusem.  Fałszywy prorok od razu poniósł konsekwencje psucia prostoty ewangelii. I co? Gdy prokonsul zobaczył, co się stało, uwierzył, zdumiony nauką Pana [Dz 13,12].

Biblia wielokrotnie mówi o konsekwencjach spotykających ludzi, którzy w jakiejś formie, wyraźnej bądź zawoalowanej, są nieposłuszni Bogu i swoim zachowaniem szkodzą sprawie Bożej. Kilka dni temu czytałem o Ananiaszu i Safirze, którzy kłamliwą machlojką zacienili piękno i przejrzystość funkcjonowania prazboru w Jerozolimie. Dlaczego zmówiliście się, by kusić Ducha Pańskiego? Oto nogi tych, którzy pogrzebali męża twego, są u drzwi i ciebie wyniosą. I upadła zaraz u nóg jego, i wyzionęła ducha [Dz 5,9-10]. Konsekwencje przyszły natychmiast. W niedzielę wieczorem słuchałem kazania o Nabalu, który zlekceważył Dawida i jego żołnierzy. A po mniej więcej dziesięciu dniach dotknął Pan Nabala, i ten umarł [1Sm 25,38]. Samego Dawida też spotkały konsekwencje, gdy zgrzeszył z Batszebą. Pan zaś ugodził dziecię, które żona Uriasza urodziła Dawidowi, i ono zachorowało [2Sm 12,15]. 

Jakkolwiek by na sprawę patrzyła współczesna pedagogika i psychologia, Bóg niezmiennie zsyła konsekwencje na ludzi szkodzących interesom Królestwa Bożego. Każde fałszywe proroctwo, każda próba redefiniowania ewangelii Chrystusowej, wzgardzenie zborem Bożym, wprowadzanie do zboru Pańskiego świeckich idei i obyczajów, wszystko to - jeśli w skrusze serca nie zostanie wyznane Bogu jako grzech - musi spotkać się z konsekwencjami. Jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście [1Ko 3,17]. Nawet niegodny udział w Wieczerzy Pańskiej grozi poważnymi skutkami. Dlatego jest między wami wielu chorych i słabych, a niemało zasnęło. Bo gdybyśmy sami siebie osądzali, nie podlegalibyśmy sądowi [1Ko 11,30-31]. To jest tylko kwestia czasu. Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy - głosi przysłowie.

Surowość reakcji PANA na nieposłuszeństwo, na wyniosłość serca, na lekceważenie Syna Bożego, Jezusa Chrystusa i na fałszowanie prostych dróg Pańskich - służy naszemu zbawieniu. Dzięki widzialnym konsekwencjom grzechu nabieramy bojaźni Bożej, niezbędnej do utrzymania się na właściwym kursie i do trwania w wierze. A dusze wszystkich ogarnięte były bojaźnią, albowiem za sprawą apostołów działo się wiele cudów i znaków [Dz 2,43]. I wielki strach ogarnął cały zbór i wszystkich, którzy to słyszeli [Dz 5,11]. I padł strach na nich wszystkich, a imię Pana Jezusa było wielbione [Dz 19,17]. Tymczasem kościół, budując się i żyjąc w bojaźni Pańskiej, cieszył się pokojem po całej Judei, Galilei i Samarii, i wspomagany przez Ducha Świętego, pomnażał się [Dz 9,31].

Jak można uniknąć konsekwencji popełnionych grzechów? Jest tylko jeden sposób. Krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu [1Jn 1,7b]. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości [1Jn 1,9].

09 lutego, 2021

Wybór czy podział większy?

W kraju zdominowanym przez Kościół Rzymskokatolicki, a regionalnie także przez parę innych kościołów historycznych, jak sięgam pamięcią, zbory i wspólnoty ewangeliczne stanowią znikomy odsetek polskiego chrześcijaństwa. W latach mojej młodości w całym Trójmieście, aż po Tczew i Wejherowo, mieliśmy tylko jeden zbór zielonoświątkowy i jeden zbór baptystyczny. Mało tego, zbory te chętnie współpracowały ze sobą. Wymagało to - oczywiście - wzajemnej miłości, szacunku i pokory, bo przecież i w tamtych latach ludzie mieli odmienne poglądy oraz rozbieżne stanowiska w wielu kwestiach.

Dzisiaj zadałem sobie trud przeliczenia tutejszych zborów, wspólnot i rozmaitych społeczności ewangelikalnych. Proszę sobie wyobrazić, że w samym tylko Trójmieście naliczyłem ich aż ponad czterdzieści! Tak duża ilość oddzielnie zgromadzających się wyznawców Chrystusa nie świadczy, bynajmniej, o wielkim rozwoju liczebnym chrześcijaństwa ewangelicznego na terenie Trójmiejskiej Metropolii. Tylko nieliczne zbory z tej listy powstały na drodze zdrowego procesu rozwojowego istniejących zborów lub w wyniku grupowego nawrócenia się ludzi z jednorodnego środowiska. Większość obecnych w Trójmieście wspólnot tworzą ludzie, którzy albo opuścili zbór, do którego wcześniej należeli, albo z chwilą nawrócenia nie chcieli się do nikogo przyłączać i wybrali los sezonowego uczestnictwa w życiu poszczególnych społeczności.

Mało kto chce dziś żyć i działać pod czyimś autorytetem. Wielu ma swoją koncepcję kościoła i najlepszy sposób na chrześcijaństwo. Osoby świeżo nawrócone bądź przeprowadzające się do Trójmiasta jak najbardziej mogłyby przyłączać się do istniejących zborów, stawać się dla nich błogosławieństwem i zwiększać ich możliwości misyjne. Napływający z Ukrainy zielonoświątkowcy i baptyści mogliby odczuwalnie zasilić zbory funkcjonujące tu zgodnie z ich denominacją. Czemu więc zamiast budującego współdziałania obserwujemy zjawisko tworzenia odrębnych wspólnot, nieraz nawet na drodze zaskakującego i bolesnego rozdźwięku? Czemu tak wielu ewangelicznie wierzących chrześcijan wciąż krąży między zborami i nigdzie na dłużej nie mogą znaleźć dla siebie miejsca?

Ten, kto czterdzieści lat temu w Trójmieście nawracał się do Chrystusa albo przyjeżdżał jako już odrodzony duchowo człowiek, by tutaj żyć i pracować, miał dość klarowną sytuację. Wiedział, że trzeba przyłączyć się do jednego z dwóch istniejących, bratnich zborów. Dzisiaj tak już nie jest. Zbyt często bywa dziś tak, że ktoś w jednym zborze się nawraca, w drugim przyjmuje chrzest, w trzecim korzysta z pomocy materialnej, uczestniczy w grupie domowej zboru czwartego, angażuje się w akcje misyjne organizowane przez piąty, aby po jakimś czasie zbuntować się przeciwko starszym szóstego zboru i założyć zbór siódmy. 

Jedynym uzasadnionym powodem stronienia od członkostwa w danym zborze lub przeniesienia się do innego zboru może być obawa o poprawność głoszonej w nim nauki, bądź zadomowienie się w nim niebiblijnych praktyk. Pewna doza podziału jest wpisana w życie Kościoła od zarania jego dziejów. Słyszę bowiem najpierw, że gdy się jako zbór schodzicie, powstają między wami podziały; i po części temu wierzę. Zresztą, muszą nawet być rozdwojenia między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami [1Ko 11,18-19]. Zawsze jednak trzeba pamiętać, że cechą zdrowych, wypróbowanych chrześcijan jest zgoda, jednomyślność duchowa i trzymanie się razem.

Skąd wojny i skąd kłótnie między wami? Czy nie stąd: z żądz waszych, które walczą w was? [Jk 4,1 BPK). A proszę was, bracia, w imieniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście wszyscy byli jednomyślni i aby nie było między wami rozłamów, lecz abyście byli zespoleni jednością myśli i jednością zdania [1Ko 1,10]. Jeśli jednak gorzką zazdrość i kłótliwość macie w sercach swoich, to przynajmniej nie przechwalajcie się i nie kłamcie wbrew prawdzie [Jk 3,14].

Jak traktować aktualną sytuację w Trójmieście? Jako możliwość większego wyboru, czy jako szerzące się zjawisko podziału?

04 lutego, 2021

Czy z namiotu od razu do domu?

Rok 2020. to w Polsce rok największej ilości zgonów od czasów II Wojny Światowej. W ciągu 52 tygodni ubiegłego roku zmarło ponad 485 tysięcy osób, podczas gdy w 2019 roku zgonów mieliśmy 409 tysięcy. Duża ilość pogrzebów w naturalny sposób nasuwa pytanie o to, co dzieje się z ludzką duszą po śmierci?

Odpowiedź wymaga paru wstępnych objaśnień. Człowiek – to duch, dusza i ciało, które skażone grzechem potrzebują zbawienia. Bóg chce, aby cały duch, dusza i ciało były bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa [1Ts 5,23]. Duch każdego naturalnie narodzonego człowieka jest martwy z powodu grzechu i nie odgrywa żadnej roli. Dusza takiego człowieka jest pod wpływem ciała – co Biblia nazywa cielesnością. Sytuacja się zmienia, gdy człowiek rodzi się na nowo. Wtedy duch człowieczy zostaje zbawiony, to znaczy, ożywiony i połączony z Duchem Bożym. Dusza dostaje się pod wpływ ożywionego ducha, który zaczyna wypierać dotychczasową cielesność. W odrodzonym duchowo człowieku toczy się wewnętrzna walka. Jej wyniki zależne są od tego, której stronie daje on posłuch. Mówię więc: Według Ducha postępujcie, a nie będziecie pobłażali żądzy cielesnej. Gdyż ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału, a te są sobie przeciwne [Ga 5,16-17].

Zapoczątkowany nowym narodzeniem proces zbawienia trwa aż do śmierci fizycznej człowieka. Dotyczy to osób, które uwierzyły w Jezusa Chrystusa, opamiętały się i zostały ochrzczone w wodzie. Przez wiarę w Jezusa ich duch został ożywiony. Otrzymali rękojmię Ducha Świętego, który przejął kontrolę nad ich życiem. Ich duch jest już zbawiony. Za życia w ciele trwa proces zbawienia ich duszy. Chodzi w nim o to, aby w sferze woli, umysłu i emocji stali się podobni do Jezusa. Tego miłujecie, chociaż Go nie widzieliście, wierzycie w Niego, choć go teraz nie widzicie, i weselicie się radością niewysłowioną i chwalebną, osiągając cel wiary, zbawienie dusz [1Pt 1,8-9].

A co z ciałem? Zbawienie ciała nastąpi dopiero w chwili zmartwychwstania. Ciało jest jakby ubraniem, okryciem dla ludzkiej duszy. Na ziemi, w doczesności, nasz wewnętrzny człowiek przebywa w fizycznym ciele. Po zmartwychwstaniu wewnętrzny człowiek otrzyma ciało chwalebne, niematerialne, na wzór zmartwychwstałego Jezusa Chrystusa. Doczesne ciało fizyczne jest w Biblii porównane do namiotu. Rozpada się moje mieszkanie, zostaje mi odebrane jak gdyby namiot pasterski. Jak tkacz - zwijam [nić] mego życia [Iz 38,12 BPzn]. Metafora namiotu pojawia się również w świadectwie św. Piotra. Uważam jednak za słuszne - jak długo mieszkam w tym namiocie - raz po raz pobudzać was zachętą, świadom, że  zwinięcie mojego namiotu jest już bliskie według tego, co i Pan nasz, Jezus Chrystus, mi objawił [2Pt 1,13-14].

Chwalebne ciało, które wierzący człowiek otrzyma w czasie zmartwychwstania, porównane jest do domu. Bo my wiemy, że gdy ten namiot naszego ziemskiego zamieszkiwania zostanie zwinięty, otrzymamy dom od Boga, wieczne mieszkanie w niebie, nie ręką zbudowane [2Ko 5,1]. Ze wstępnych uwag już wiemy, że  zwinięcie namiotu, to śmierć fizyczna ciała. Natomiast otrzymanie domu od Boga (wiecznego mieszkania w niebie) – to zmartwychwstanie ciała. Tak na pewno się stanie. Otrzymamy niematerialne, chwalebne ciała – na wzór Jezusa Chrystusa. Intryguje nas wszakże pytanie: Co stanie się z naszą duszą po śmierci fizycznej, oczekującej na zmartwychwstanie?

Wiemy z Biblii, że z chwilą śmierci fizycznej od razu będziemy z PANEM, ale jest coś, co może nas niepokoić. Z "namiotu" (fizycznego ciała) nie od razu przechodzimy do "domu" (chwalebnego ciała), chyba że zmartwychwstanie nastąpiłoby za naszego życia w ciele. Niestety, nikt z nas tego nie wie. Dlatego w tym teraz wzdychamy, bo już pragniemy przywdziać tamten nasz niebieski przybytek, o ile tylko z tego rozebrawszy się, nie okażemy się nagimi. I tak naprawdę, przebywając w tym namiocie, udręczeni wzdychamy, bo nie chcielibyśmy się rozbierać, lecz od razu wdziać tamten na wierzch, aby śmiertelne ogarnięte zostało przez życie. [2Ko 5,2-4].

Obawiamy się momentu, gdy nasza dusza zostanie pozbawiona osłony ciała. Podobnie jak dyskomfortem dla normalnego człowieka jest pozbawienie go ubrania i wystawienie jego nagości na pokaz, tak w sensie duchowym nasza dusza nie chciałaby się rozbierać z tego ciała, lecz od razu przywdziać ciało chwalebne. Osłona fizycznego ciała umożliwia nam ukrycie niektórych myśli i postaw serca. Na przykład, uśmiechamy się do kogoś, podczas gdy w głębi serca jesteśmy do niego źle nastawieni. Kto nienawidzi, nie wyjawia tego swymi wargami, ale we wnętrzu swoim żywi zdradę [Prz 26,24]. Słusznie się więc obawiamy, bo gdy przejdziemy w stan bezcielesny, wówczas cała prawda o naszej duszy wyjdzie na jaw.

Jest tylko jeden sposób na to, aby nasza dusza, rozebrawszy się z ciała ziemskiego, nie okazała się naga. W porę trzeba nam zadbać o oczyszczenie i usprawiedliwienie, o odpuszczenie grzechów i o dobre uczynki! Jezus powiedział: radzę ci, abyś nabył u mnie złota w ogniu wypróbowanego, abyś się wzbogacił i abyś przyodział szaty białe, aby nie wystąpiła na jaw haniebna nagość twoja [Obj 3,18]. Oto przychodzę jak złodziej; błogosławiony ten, który czuwa i pilnuje szat swoich, aby nie chodzić nago i aby nie widziano sromoty jego [Obj 16,15].

Dla nas wierzących, którzy nie chcielibyśmy się rozbierać, lecz od razu wdziać tamten na wierzch, aby śmiertelne ogarnięte zostało przez życie Pismo Święte ogłasza dobrą nowinę. Dusza człowieka wierzącego po opuszczeniu ziemskiego ciała ma zapewnione okrycie i ukojenie u PANA! Bardzo się będę radował z Pana, weselić się będzie moja dusza z mojego Boga, gdyż oblókł mnie w szaty zbawienia, przyodział mnie płaszczem sprawiedliwości [Iz 61,10]. Lecz masz w Sardes kilka osób, które nie skalały swoich szat, więc chodzić będą ze mną w szatach białych, dlatego że są godni. Zwycięzca zostanie przyobleczony w szaty białe, i nie wymażę imienia jego z księgi żywota, i wyznam imię jego przed moim Ojcem i przed jego aniołami [Obj 3,4-5].

Dzięki łasce Bożej po zwinięciu namiotu doczesnego ciała nie staniemy przed Bogiem obnażeni do widoku własnej sprawiedliwości! Chociaż naturalnie chciałoby się w chwili opuszczenia ciała fizycznego od razu otrzymać ciało chwalebne, to jednak jako ludzie duchowo odrodzeni nie drżymy przed stanem bezcielesności. Wątpliwości i obawy pomaga nam przezwyciężyć uświadomienie sobie, że Bóg nas do tego przygotował. To Bóg jest tym, który nas do tego przygotował. On też dał nam Ducha jako porękę. Zawsze więc ufni jesteśmy, choć wiemy, że przebywając w ciele, przebywamy oddaleni od Pana. Idziemy bowiem za wiarą, a nie za widzialną postacią. Ufni jesteśmy, choć wolelibyśmy raczej wyprowadzić się z ciała i być przy Panu [2Ko 5,5-8]. Podstawą naszego zaufania jest dany nam Duch Święty jako poręka, zadatek, rękojmia od Boga, że mamy dom w niebie, że zmartwychwstaniemy w chwalebnych, niematerialnych ciałach!

Przypatrzmy się naszej drodze z 'namiotu' do 'domu'. Plan Boży jest taki, że opuszczając ten ziemski namiot (ciało fizyczne) nie od razu otrzymujemy w niebie dom (ciało niematerialne). Otrzymamy je w dniu pierwszego zmartwychwstania. Pewne jest wszakże, że dusza człowieka wierzącego w Chrystusa od razu idzie do raju - miejsca odpocznienia i błogości! Pismo Święte dobitnie na to wskazuje. O żebraku, Łazarzu, czytamy: I stało się, że umarł żebrak, i zanieśli go aniołowie na łono Abrahamowe [Łk 16,22]. Ukrzyżowany z Jezusem złoczyńca, gdy tuż przed śmiercią wyraził wiarę w Niego, usłyszał z usta Pana: Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju [Łk 23,43]. Również apostoł Paweł w rozterce, co lepsze, życie czy śmierć fizyczna, napisał: Albowiem jedno i drugie mnie pociąga: pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej [Flp 1,23].

Po dotarciu do kresu naszej ziemskiej pielgrzymki, doznamy przyjemności odpoczynku. Pomyślmy, czego pragniemy i czego potrzebujemy po długiej, męczącej pracy bądź podróży? Tylko jedno mamy w głowie: Ażeby odpocząć. Biblia zapewnia ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa, że gdy już znajdziemy się u Niego, będziemy mogli odpocząć. I usłyszałem głos z nieba mówiący: Napisz: Błogosławieni są odtąd umarli, którzy w Panu umierają. Zaprawdę, mówi Duch, odpoczną po pracach swoich; uczynki ich bowiem idą za nimi [Obj 14,13]. A tak pozostaje jeszcze odpocznienie dla ludu Bożego; kto bowiem wszedł do odpocznienia jego, ten sam odpoczął od dzieł swoich, jak Bóg od swoich. Starajmy się tedy usilnie wejść do owego odpocznienia [Hbr 4,9-11].

Tak więc nasza wieczność z PANEM rozpocznie się od odpoczynku po ziemskiej pielgrzymce. A co jest najlepszą i najpełniejszą formą odpoczynku? Co byśmy powiedzieli o dobrym, głębokim śnie w bezpiecznym i przyjaznym miejscu? Jak przyjmujemy taką propozycję po długiej, męczącej podróży, po stresujących przeżyciach albo po ciężkiej pracy? Osobiście witam ją, jak największe dobrodziejstwo.

Biblia mówi, że dusza wierzącego człowieka po rozstaniu się z fizycznym ciałem zasypia w oczekiwaniu na zmartwychwstanie. Zauważmy, że w Piśmie Świętym śmierć fizyczna wielokrotnie nazwana jest snem. Łazarz, nasz przyjaciel, zasnął; ale idę zbudzić go ze snu. Tedy rzekli uczniowie do niego: Panie! Jeśli zasnął, zdrów będzie. Ale Jezus mówił o jego śmierci; oni zaś myśleli, że mówił o zwykłym śnie. Wtedy to rzekł im Jezus wyraźnie: Łazarz umarł [Jn 11,11-14]. I kamienowali Szczepana modlącego się i mówiącego: Panie Jezu! przyjmij ducha mojego! A klęknąwszy na kolana, zawołał głosem wielkim: Panie! nie poczytaj im tego za grzech! A to rzekłszy, zasnął [Dz 7,59-60 BG]. Po zmartwychwstaniu Jezus ukazał się więcej niż pięciuset braciom naraz, z których większość dotychczas żyje, niektórzy zaś zasnęli [1Ko 15,6].

Klasycznym przykładem nauki apostolskiej o śmierci, jako zaśnięciu, jest fragment Pierwszego Listu do Tesaloniczan. A nie chcemy, bracia, abyście byli w niepewności co do tych, którzy zasnęli, abyście się nie smucili, jak drudzy, którzy nie mają nadziei. Albowiem jak wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, tak też wierzymy, że Bóg przez Jezusa przywiedzie z nim tych, którzy zasnęli. A to wam mówimy na podstawie Słowa Pana, że my, którzy pozostaniemy przy życiu aż do przyjścia Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy zasnęli [1Ts 4,13-15].

Biblia zapowiada, że zbliża się zmartwychwstanie wierzących i pochwycenie Kościoła. Nikt z tych, którzy zasnęli w Chrystusie, nie musi obawiać się, że prześpi ten chwalebny moment. Albowiem jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy zostaną ożywieni. A każdy w swoim porządku: jako pierwszy Chrystus, potem ci, którzy są Chrystusowi w czasie jego przyjścia [1Ko 15,20-23]. Czeka nas podniosła i fantastyczna chwila zamieszkania naszej duszy w uwielbionym, niematerialnym ciele.

Ale uwaga! Taką perspektywę na przyszłość mają wyłącznie ludzie narodzeni na nowo, którzy trwają w pojednaniu z Bogiem przez Jezusa Chrystusa i uświęcają swoje życie. Kluczową rolę odgrywa tu nasz obecny stosunek do osoby Pana Jezusa Chrystusa! Taką konkluzją kończy się rozważany tu wywód apostolski.  I przez to, czy blisko przebywając, czy daleko, bardzo się staramy Jemu być mili. Przecież my wszyscy musimy stanąć bez osłony przed trybunałem Chrystusa, by każdy otrzymał według tego, co zdziałał w ciele: czy to dobro, czy zło [2Ko 5, 9-10]. Innymi słowy, abyśmy po śmierci fizycznej zostali zabrani do raju, abyśmy okryci płaszczem sprawiedliwości zasnęli i odpoczywali, abyśmy w chwili zmartwychwstania otrzymali chwalebne ciała, które będą już nie tymczasowym namiotem (jak ciało fizyczne) a trwałym domem – potrzebujemy znaleźć upodobanie w oczach Pana Jezusa. Dlatego stawiamy sobie za cel, aby niezależnie od tego, czy zostajemy tu, czy też stąd odchodzimy, Jemu się podobać.

Niektórzy z nas borykają się z problemem bezsenności. Takie osoby dobrze wiedzą, jaka to katorga, gdy pomimo zmęczenia w żaden sposób nie udaje się zasnąć. Obawiam się, że takie przekleństwo czeka dusze ludzi bezbożnych, niepojednanych z Bogiem. Straszliwe oczekiwanie sądu [Hbr 10,27] nie byłoby aż tak przykre, gdyby na ten czas udało się zapaść w głęboki sen. Według Jezusa piekło jest miejscem, gdzie robak ich nie umiera, a ogień nie gaśnie [Mt 9,44]. Nie wierzę więc, że tam będzie można się wyspać.

Dobrodziejstwo snu – to błogosławieństwo zarezerwowane dla zbawionych dusz. Raz jeszcze przywołajmy tę ilustrację: Po długiej i męczącej podróży, po dotarciu do celu, po ciężkiej pracy i wielu stresujących przeżyciach – umyty, w czystej piżamie, okryty miękką pościelą, w bezpiecznym i przyjaznym domu ojcowskim – kładziesz się do snu, aby wreszcie odpocząć. Uff. Jakaż ulga! Biblia mówi: Ze spokojem mogę się kłaść na spoczynek i tak samo zasypiać, bo Ty sam, Panie, utwierdzasz mnie w nadziei [Ps 4,9]. Czyż tych słów nie można odnieść również do błogiego snu zbawionych dusz w oczekiwaniu na zmartwychwstanie?

Skoro tak się rzeczy mają, to czy postawiliśmy już sobie za cel, aby zawsze podobać się Jezusowi Chrystusowi, który jako jedyny może okryć nas po śmierci płaszczem sprawiedliwości? A tak przy okazji, skoro jeszcze nie było zmartwychwstania wierzących i dusze zbawionych śpią, to jaki sens ma kierowanie do nich jakichkolwiek próśb?

03 lutego, 2021

Wyższość powrotu nad przyjazdem

Powrót Tomka
Do najbardziej błogosławionych i szczęśliwych chwil mojego życia w ostatnich latach z pewnością należą powroty mojego syna z bliższych lub dalszych wyjazdów. Widok, jak wjeżdża na podwórze Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE zawsze napawa mnie radością i pobudza do okazania wdzięczności Bogu. Tomek kocha Jezusa i nie wstydzi się Go. Miłuje nasz zbór i parę lat temu postanowił całkowicie poświęcić się pracy na rzecz naszej wspólnoty. Zrezygnował z wypracowanej pozycji w międzynarodowej korporacji i bez żadnych warunków wstępnych oddał się do dyspozycji naszego zboru. Razem z żoną, Anią, zamieszkali w surowych warunkach Dworu Olszyńskiego i już od kilku lat zajmują się wszystkim, co w danej chwili trzeba tu zrobić.

Tak oto każdy wjazd Tomka na dziedziniec zborowy nie jest już jego przyjazdem, a stał się powrotem. Do naszego zboru na Olszynce przyjeżdża wielu ludzi. Jedni przybywają z ciekawości. Drudzy pojawiają się w celu załatwienia jakiejś sprawy. Jeszcze innych sprowadza tu życiowy kryzys. Przyjeżdżają i więcej się już nie pojawiają. Pojawiają się wśród nas parę razy, lecz po jakimś czasie już ich nie ma. Z zachwytem na ustach przyłączają się do nas, a potem bez słowa znikają. Chociaż wielokrotnie przyjeżdżają, to wciąż nie można o nich powiedzieć, że tutaj wracają.

Przyjeżdża gość, interesant, poszukiwacz, turysta. Wraca mieszkaniec, ten, kto jest domownikiem. Tak właśnie jest w zborze, który jest domem Bożym na ziemi. Domownicy wiary mają w nim swoje miejsca i obowiązki. Sercem przynależą do swojej wspólnoty. Nie trzeba ich zapraszać, okazywać szczególnego zainteresowania ani robić sensacji z ich pojawienia się w zborze. Ich obecność jest czymś normalnym. Wciąż wracają, bo miłują swój zbór i nawet nie przychodzi im to do głowy, że mogliby poszukać sobie innego miejsca. W rzeczywistości są darem Bożym i błogosławieństwem dla braci i sióstr. Gdyby któregoś dnia nie wrócili, zrobiłoby się w zborze bardzo smutno.

Przyjazdy wywołują poruszenie. Zazwyczaj są jakimś rodzajem sensacji. Zaciekawieni dopytujemy się i opowiadamy, kto i dlaczego do nas przyjechał. Powrót domownika jest czymś normalnym. Nie robi się z niego wielkiego wydarzenia, chyba że jest to powrót, kogoś kto dawno temu wyjechał i długo do domu nie wracał. Takie powroty świętujemy! Ojciec zaś rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, i przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i weselmy się, dlatego, że ten syn mój był umarły, a ożył, zginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić [Łk 15,22-24]. Modlę się, abyśmy i my w naszym zborze mieli jeszcze wiele podobnej radości.

Przyjazd zwykle jest w jakimś stopniu niewiadomą. Może nawet niepokoić. Kim jest przyjeżdżający? Co nas z jego strony czeka?  Czy przybywa w dobrych zamiarach? Powrót natomiast uspokaja. Świadczy o swego rodzaju przywiązaniu do miejsca już wcześniej poznanego. Wraca się do domu, do swoich. Wraca się, bo zna się swoje miejsce, bo jest się świadomym swojej tożsamości i wynikającej z niej przynależności. Albowiem lepszy jest dzień w przedsionkach Twoich, niż gdzie indziej tysiąc; Wolę stać raczej na progu domu Boga mego, niż mieszkać w namiotach bezbożnych [Ps 84,11]. Wraca się, bo się zatęskniło...

Cieszę się z przyjazdu nowych osób, ale szczególnie dziękuję Bogu za osoby, które się u nas  zadomowiły.

02 lutego, 2021

Widoczny przyrost

Równo rok temu, w lutym 2020 roku na koronie rosnącej u nas wierzby dokonaliśmy niezbędnych cięć pielęgnacyjnych. Jak widać na załączonej fotografii, wystarczył jeden sezon wegetacyjny, a z przyciętych konarów wyrosły gęste i długie pióropusze nowych gałęzi. Zdumiewająco dużo sił życiowych musi kryć się w tej wierzbie, skoro w tak krótkim czasie nastąpił aż taki jej przyrost.

Ta prosta i spodziewana przeze mnie obserwacja dobrze ilustruje prawdę o duchowym wzroście chrześcijanina. Wierzba pobiera soki życiowe z gleby za pomocą systemu korzeniowego. Chrześcijanin ma swoje życiowe źródło w Chrystusie Jezusie, który jest Głową całego Kościoła. Jesteśmy zobowiązani  trzymać się głowy, z której całe ciało, odżywiane i spojone stawami i ścięgnami, rośnie wzrostem Bożym [Kol 2,19].

Imponujący przyrost świeżych gałęzi, zaobserwowany na kościelnej wierzbie, jednocześnie ucieszył mnie i zaniepokoił. Czy otaczający mnie bracia i siostry w Chrystusie, dostrzegają w moim życiu duchowym podobny przyrost? Czy w ciągu minionego roku zauważalnie wzrosłem w wierze? Czy moim towarzyszom wiary dostarczam budującej przyjemności obserwowania mojego rozwoju duchowego, czy może serwuję im przykrość patrzenia na moją stagnację?   

Pismo Święte wzywa: O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich [1Tm 4,15]. Młode drzewo każdego roku cieszy oko bujnym wzrostem. Starym drzewom nie tylko grozi zanik dalszego rozwoju. Z powodu przerostu w burzliwe dni mogą stać się wręcz zagrożeniem dla przebywających w ich pobliżu ludzi. Dlatego starym drzewom od czasu do czasu przycina się korony. Wtedy pojawia się nadzieja, że znowu zaczną rosnąć, a ich wzrost nie będzie przerostem 😉