Zgoda buduje, niezgoda rujnuje - głosi przysłowie. Zazwyczaj bardzo nas to cieszy, gdy ludzie jednają się i zaczynają zgodnie działać. Serce nam rośnie, gdy zwaśnione rodziny wreszcie zaprzestają zwalczać się wzajemnie i siadają razem do stołu. Czy jednak każda jedność i zgoda obraca się w dobro? Czy każda przyjaźń godna jest pochwały?
Na zdumiewającą wzmiankę natknąłem się dzisiaj czytając Biblię. Herod tedy, ujrzawszy Jezusa, bardzo się ucieszył, gdyż od dłuższego już czasu pragnął Go zobaczyć, ponieważ słyszał o Nim i spodziewał się ujrzeć jakiś cud przez Niego dokonany. Wypytywał Go więc wieloma słowy, lecz Ten nic mu nie odpowiadał. A byli przy tym obecni arcykapłani i uczeni w Piśmie, gwałtownie Go oskarżając. Wtedy Herod z żołnierstwem swoim sponiewierał Go i wydrwił, kazał Go przybrać we wspaniałą szatę i odesłał z powrotem do Piłata. I stali się Herod i Piłat tego dnia przyjaciółmi; poprzednio bowiem byli sobie wrogami [Łk 23,8-12].
Herod i Piłat zostali przyjaciółmi. Można by nawet powiedzieć, że połączył ich Jezus. Na okoliczność kontaktu z Jezusem odkryli, że coś ich łączy i niepotrzebnie byli do siebie tak wrogo nastawieni. Jednak ta informacja o Herodzie i Piłacie jakoś mnie nie cieszy...
Od kilku dekad jestem tego świadkiem, jak Jezus Chrystus i Jego ewangelia łączy ludzi ze sobą. Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała, i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni, On zniósł zakon przykazań i przepisów, aby czyniąc pokój, stworzyć w sobie samym z dwóch jednego nowego człowieka i pojednać obydwóch z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, zniweczywszy na nim nieprzyjaźń [Ef 2,14-16]. Przy jednym stole, w jednym zborze spotykają się ludzie, którzy wcześniej nigdy nie chcieliby ze sobą mieć cokolwiek wspólnego. Ale teraz wy, którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy przez krew Chrystusową [Ef 2,13].
Zachwycając się jednością i zgodą ludzi połączonych wiarą w Jezusa Chrystusa, równie często obserwuję, jak ewangelia Chrystusowa rozdziela ludzi i trzyma ich z dala od siebie. Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, raczej rozdwojenie. Odtąd bowiem pięciu w jednym domu będzie poróżnionych; trzej z dwoma, a dwaj z trzema; będą poróżnieni ojciec z synem, a syn z ojcem, matka z córką, a córka z matką, teściowa ze swą synową, a synowa z teściową [Łk 12,51-53]. Chodzi tu o rozdwojenie wynikające z tego, że jedni w Chrystusa wierzą, a drudzy nie. Jedni naprawdę narodzili się na nowo i codziennie naśladują Jezusa, a drudzy są chrześcijanami tylko z nazwy.
Czy rozdzielony jest Chrystus? [1Ko 1,13]. Z pewnością nie! Jednak nie wszyscy ludzie uważający się za chrześcijan są jednego ducha. To jak niektórzy żyją i to, czego nauczają, innym jakoś nie pozwala zasiąść z nimi do stołu. Pomimo licznych prób zebrania ich razem, wciąż utrzymuje się dystans między nimi, a nawet dochodzi do jeszcze większego oddzielenia. Czy wobec tego należy naciskać, aby chrześcijanie w imię jedności zrezygnowali ze swojego przekonania i rozumienia Słowa Bożego? Czy różnice między poszczególnymi osobami i zborami są w świetle Biblii naprawdę złe? Zresztą, muszą nawet być rozdwojenia między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami [1Ko 11,19].
Co myślę o niespodziewanej przyjaźni Heroda i Piłata? Uważam ją za złą i niewartą uwagi. Podobnie myślę o rozmaitych dzisiejszych próbach jednoczenia chrześcijan. Namawianie, by w imię Chrystusa przymknąć oko na rozbieżności w pojmowaniu i praktykowaniu Słowa Bożego, to inicjatywa z piekła rodem. Nie każda jedność i zgoda jest dobra. Biblia mówi, że niektórych ludzi nie należy przyjmować do domu i nawet ich nie pozdrawiać. Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga [Jk 4,4].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz