Całe dekady w pracy Pańskiej pokazały mi ile wiary, miłości, dobra, mądrości Bożej, rozwagi i życiowego doświadczenia noszą w sobie ci kochani, prostolinijni słudzy Boży i służebnice. Lgnąłem i nadal lgnę do nich całym sercem, bo wciąż żywię przekonanie, że od każdej z tych osób mogę się uczyć, jak żarliwiej miłować Pana i jak lepiej Mu służyć. Szybko minęły mi lata, gdy stawiałem pierwsze kroki w wierze u boku takich sług ewangelii, jak Józef Wołoszczuk senior z Hniszowa, a potem Sergiusz Waszkiewicz, Bolesław Kudzin czy Jan Krauze z gdańskiego zboru. Wsłuchiwałem się w ich słowa i obserwując praktyczną stronę życia tych braci, wzrastałem duchowo. Widząc w nich spójność teorii i praktyki biblijnej oraz troskę o głoszenie zdrowej nauki, budowałem się ich przykładem i od nich uczyłem się Chrystusa.
W późniejszych latach mojej chrześcijańskiej drogi miało się okazać, że nie zawsze będzie tak dobrze i świetliście. Opuszczając - z racji rozpoczęcia samodzielnej służby - szeregi prostolinijnych chrześcijan rodzimego zboru, zacząłem napotykać ludzi, których serca nie były już tak szczerze oddane Chrystusowi. Byli może i bardziej błyskotliwi niż wspomniani bracia, ale szybko się zorientowałem, że kaznodziejstwo często jest przez nich traktowane jako okazja do zdobywania popularności, zwiedzania świata i podnoszenia sobie materialnego poziomu życia. Na domiar złego zobaczyłem, że wielu z nich w ogóle nie dba o prawowierne trzymanie się nauki apostolskiej. Utrzymywali na przykład przyjacielskie kontakty z ludźmi głoszącymi wątpliwą naukę, a i sami - by osiągać ww. cele - byli gotowi ją głosić. Bardzo mnie to wewnętrzne bolało i oburzało. Na szczęście wciąż mogłem cieszyć się licznym towarzystwem braci, o których wiedziałem, że są prawdziwymi sługami Słowa Bożego.
Jednak to, co dwadzieścia lat temu wydawało się problemem, dzisiaj chyba uznałbym za zjawisko pozytywne. Najnowsze bowiem czasy to już prawdziwa katastrofa na drodze wierności Słowu Bożemu. Posługa Słowa znalazła się w głębokim kryzysie. Tzw. 'inspiracje' głoszone obecnie z niektórych kazalnic mojej umiłowanej wspólnoty kościelnej nazwałbym karykaturą kaznodziejstwa biblijnego. Rzadko brzmi w nich wezwanie do odwrócenia się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać Syna jego z niebios, którego wzbudził z martwych, Jezusa, który nas ocalił przed nadchodzącym gniewem Bożym [1Ts 1,9-10]. Wielu kaznodziejów poddaje się wpływom jakichś 'pseudo apostołów', którzy wciągają najgorliwszych członków naszych zborów w 'nową ewangelizację', chcąc od nas całkowitego zrezygnowania z wezwań do konwersji, bo po co ludzie mieliby - jak się ostatnio jeden z nich wyraził - "wpaść z deszczu pod rynnę".
Głęboko zasmuca mnie perspektywa słuchania kazań, w których nie ma już wezwań do głębokiej pokuty, powrotu do prawdy objawionej w Biblii i ratowania się z tego pokolenia przewrotnego [Dz 2,40]. Boli mnie także 'gwiazdorzenie' niektórych kaznodziejów i lansowanie się na nie wiadomo jakich sług Bożych. Tymczasem w ich przemówieniach można zauważyć bardzo niski poziom wierności ewangelii Chrystusowej na rzecz zgodności z tematyką ogłoszonego w ich środowisku 'sezonu' i z ich własną koncepcją chrześcijaństwa. Dodatkowo przytłacza mnie odczucie, że prawie wszystkim wokoło ta zmiana (żeby nie powiedzieć - ten upadek) bardzo się podoba.
Orzech do zgryzienia jest tym twardszy, że dwadzieścia, trzydzieści lat temu z wieloma z tych braci cieszyłem się jednomyślnością, chętnie się spotykałem i współpracowałem, gdy zachodziła taka potrzeba. Z racji tych wspomnień nadal pozostają bliskimi mi osobami ale duchowo mocno oddaliliśmy się od siebie. Wiem, że Biblia wzywa mnie do miłowania współbraci, a tym bardziej współpracowników w służbie Bożej. Wiem też, że ta sama Biblia ostrzega przed odstępstwem od wiernego trzymania się Biblii. Muszę mieć na uwadze apostolski nakaz, aby ludzi, którzy nie przynoszą prawowiernej nauki nie przyjmować do domu i nawet nie pozdrawiać. Z jednej strony chcę więc jak najbardziej pielęgnować miłość braterską. Z drugiej wszakże strony z takim samym respektem chcę stosować wezwania do trzymania się na kursie zdrowej nauki chrześcijańskiej. Jestem więc w rozterce.
Co mam robić? Czy mam dać zamydlić sobie oczy pięknymi słówkami o wspólnym uwielbianiu Jezusa? Mam zdusić w sobie wrażliwość na postępującą wśród braci liberalizację poglądów i - jakby nigdy nic - zasiadać z nimi do jednego stołu? Przymknąć oko na to, że każdej niedzieli niektórzy dwoją się i troją, aby wyciągnąć od ludzi jak najwięcej pieniędzy, zamiast skupić się na karmieniu ich zdrową nauką Słowa Bożego? Pić z nimi kawę i udawać, że wszystko jest w porządku? Czy naprawdę wyrazem miłości będzie nabranie wody w usta na widok młodych kaznodziejów, którzy w niedzielę dają ludowi Bożemu jakąś papkę pozytywnych myśli i cytatów wymieszanych ze 'złotymi wersetami' biblijnymi? Siwiejący sługa Słowa Bożego ma twardy orzech do zgryzienia. - Miłuje braci, a ma opory, by z nimi zasiąść przy jednym stole.
A może mylnie oceniam sytuację? Może w naszych szeregach nie ma takiego problemu, który tutaj przedstawiam? Może wszyscy ci bracia prowadzą uświęcone życie i pod kierownictwem Ducha Świętego jednoczą się z ludźmi tkwiącymi np. w świadomym bałwochwalstwie? Czyżby jednak Chrystus Pan zmienił zdanie w kwestii nauki o oddzieleniu, tak mocno akcentowanej w listach apostolskich? Czyżby Duch Święty w tych dniach już dał nam spokój z objawianiem Prawdy, a przekierował nas na budowanie relacji? Może wyolbrzymiam sprawę? Wszakże jeśli wolą Bożą byłoby zjednoczenie się wszystkich ludzi podających się za chrześcijan, to dlaczego święty tekst mówi, że muszą nawet być rozdwojenia między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami [1Ko 11,19]?
Za kilka dni w kręgach chrześcijańskich będziemy wspominać Reformację. Niektórzy zacytują sławne słowa Marcina Lutra - Tak oto stoję przed wami. Nie mogę uczynić inaczej. Ów sługa Słowa Bożego nie mógł się pogodzić z zatrważającym odejściem ówczesnego kościoła rzymskokatolickiego od ewangelii Chrystusowej. Proponowano mu rozwiązania kompromisowe, ale się nie zgodził. A my dzisiaj mielibyśmy zmienić front, dając się zwieść miłym słowom i gestom ludzi nieposłusznych ewangelii? Powiedzcie mi, który z niebiblijnych dogmatów kk został odwołany? Czyżbym we wczesnych latach siedemdziesiątych aż tak potwornie rozminął się z prawdą, przyłączając się do zboru zielonoświątkowego i płacąc bolesną cenę ostracyzmu w katolickim środowisku? Nie. Wiem, że wtedy postąpiłem zgodnie z kierownictwem Ducha Świętego. Myślę, że mamy tu do czynienia z nową odsłoną diabelskich podchodów, jego zamysły bowiem są nam dobrze znane [2Ko 2,11].
Jestem przekonany w Panu, że wśród współwyznawców Jezusa w Polsce jest całe mnóstwo ludzi miłujących Chrystusa Pana, za wszelką cenę gotowych trwać w posłuszeństwie Słowu Bożemu. Wszędzie mamy więc twardy orzech do zgryzienia, bo już w najdalszych zakątkach kraju pojawili się zwolennicy jednoczenia się ze światem i jego religią. Czy powinienem, czy potrafię stawić temu czoła na swoim podwórku? Z Bożą pomocą dam radę. Wytrwam w Słowie! A ty?
PS. Na okoliczność tej 'rozprawki' mam serdeczną prośbę do moich przełożonych w Chrystusie Panu, aby postarali się o większe zrozumienie i o poszanowanie dla braci i sióstr, którzy są w podobnej, co ja, rozterce. My też - i to od lat - jesteśmy integralną częścią naszych zborów. Kochamy naszą wspólnotę kościelną. Przykro nam, że chociaż stanowimy co najmniej połowę naszego środowiska wyznaniowego, jesteśmy marginalizowani. Nie stwarzając nam możliwości, nie zapraszając nas i nie dając przestrzeni do równoległego prezentowania także naszego stanowiska podczas wydarzeń kościelnych, posyłacie smutny dla nas sygnał, że w naszej duchowej rodzinie jakby już nie jesteśmy brani pod uwagę...
Niedawno przeczytałem gdzieś taki do bólu prawdziwy moim zdaniem i poruszający komentarz: "Ci, którzy tak ochoczo chcą powracać do krk muszą po drodze przejść obok płonących stosów męczenników za wiarę"
OdpowiedzUsuń