07 listopada, 2009

Wypstrykane „Aurory”

Jak wygląda dzisiejsze życie dawnych rewolucjonistów, bojowników o prawdę i rozmaitej maści zmieniaczy świata? To zależy od kilku czynników. Jeżeli sprytnie ustawili żagiel i złapali wiatr historii, to swoich lat dożywają w luksusie, a w pracowni jakiegoś artysty powoli powstaje już forma do odlewu ich pomnika. Jeżeli zaś nikt pomnika dla nich nie szykuje, to znaczy, że raczej w biedzie i osamotnieniu rozpamiętują tamte lata.

 Czy mają jakąś cechę wspólną? Zdaje się, że wszystkich łączy dziś umiarkowana obojętność w stosunku do tego, o co kiedyś tak mocno się bili. Są poniekąd podobni do osławionego krążownika „Aurora”. Swego czasu, 7 listopada 1917 roku głośno strzelał! Wzywał do szturmu na Pałac Zimowy i rozpoczęcia wielkiej rewolucji. Dziś jakby nieco skompromitowany stoi cicho przy nabrzeżu Newy w Sankt Petersburgu. Tak i oni. Ucichli, zostawiając po latach głośnej aktywności tylko niejednoznaczne wspomnienia.

 Wiem, że powyższe słowa są wielkim uogólnieniem. Nie będę miał pretensji, gdy ktoś mnie za nie skrytykuje, bo zresztą nie o rewolucjonistach tej maści chcę tu pisać. Chodzi tylko o to, że fotografia starej „Aurory” wzbudziła dziś we mnie zadumę dotyczącą jakby zupełnie innej, a jednak nieco podobnej, kwestii. Ciśnie mi się do głowy parę słów na temat rozmaitych gorliwców, którzy co jakiś czas zjawiają się w życiu lokalnej wspólnoty z wypisanymi na proporcach hasłami przebudzenia, koniecznych zmian czy duchowej reformacji i wszczynają rewolucję.

 Zazwyczaj jednak owi misjonarze idei „powrotu do źródeł” szybko się wypalają. Najpierw tworzą w zborze szeroki front rewolucyjnych przemian wciągając w to wielu bogobojnych, prostolinijnych chrześcijan, a następnie, gdy już nieźle namieszają, nagle milkną i znikają. I wcale nie dlatego cichną, że np. nie dano im możliwości działania, albo że osiągnęli swój cel. Czasem wystarczy tylko tyle, że się zakochają, założą rodzinę albo pójdą wreszcie do pracy, a proza życia niemal natychmiast wyłącza ich z działań, które tak gorliwie chcieli przeforsować. Bywa, że przy tym dla niepoznaki "popłyną" rewolucjonizować jakieś kolejne środowisko.

 Z perspektywy kilkudziesięciu lat widzę, że nie zawsze warto psuć sobie krew i walczyć z takimi bojownikami. Kiedyś, gdy niektórzy z nich wyśmiewali konserwatywność mojego myślenia i atakowali mnie za brak dostatecznej otwartości na działanie Ducha Świętego, bardzo się tym przejmowałem. Całymi dniami dyskutowałem z nimi, tłumaczyłem się, przekonywałem, a oni i tak wciąż do mnie strzelali. Gdy dowiaduję się, jak dzisiaj wygląda ich życie, to myślę, że niepotrzebnie wówczas traktowałem ich aż tak na poważnie.

 Pamiętam jak przed laty pewien młody, nabuzowany ewangelią sukcesu kaznodzieja, po przyjeździe z USA wyśmiewał chorowitość jednego z pastorów, wytykając mu brak wiary. Dzisiaj ów niegdysiejszy „zdrowy byczek” po przegranej walce z nowotworem od kilku lat cicho leży w grobie, natomiast wspomniany, sędziwy już pastor, nadal wprawdzie w glinianym naczyniu, ale z uśmiechem na twarzy, wielbi Boga.

 Z łaski Bożej powoli nabieram dystansu do pseudoprorockich wizji i hałaśliwych inicjatyw, mających rzekomo, jak to ostatnio słyszałem, w ciągu najbliższych piętnastu lat całkowicie odmienić Polskę. Za parę lat ludzie ci z różnych powodów umilkną, jak wspomniana „Aurora”. Oczywiście, inni w ich miejsce zaczną „prorokować” i ogłaszać kolejne nowości. Raczej mało kto zdobędzie się przy tym na głębszą refleksję nad błędami swoich poprzedników i zechce wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Ale tak już jest na tym świecie. Tutaj sezonowych rewolucjonistów ideowych nigdy nie brakowało.

Na szczęście poznałem Tego, który żyje i działa na wieki. Nigdy się nie skompromituje, nie ucichnie i nigdy nie pójdzie w niepamięć! Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8]. Znam Go osobiście. Rozmawiałem z Nim dziś rano, kilka razy krótko kontaktowałem się w ciągu dnia, a i wieczorem mam nadzieję spędzić z Nim trochę czasu.  Faktycznie, On tak na całego dopiero tu nadchodzi! Ten będzie wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego. I da mu Pan Bóg tron jego ojca Dawida. I będzie królował nad domem Jakuba na wieki, a jego królestwu nie będzie końca [Łk 1,32–33]. To proroctwo o Jezusie jeszcze całkiem się nie spełniło. Wieczny finał jest ciągle jeszcze przed nami!

 Nie obchodzi mnie, co na mój temat powiedzą dziś tymczasowe orły duchowe i rozmaici krzykacze. Mam jedno na uwadze; wytrwać w prostolinijnym posłuszeństwie Słowu Bożemu i naśladowaniu Jezusa Chrystusa. Prawdziwa to mowa: Jeśli bowiem z nim umarliśmy, z nim też żyć będziemy; jeśli z nim wytrwamy, z nim też królować będziemy [2Tm 2,11–12]. Trwając przy Nim nigdy nie trafię do lamusa. Alleluja!

4 komentarze: