06 grudnia, 2009

Wyzwanie zimowego warkotu motocykli

Dzisiaj w Trójmieście byliśmy świadkami niecodziennego widowiska. Zjechało się tutaj ponad dwa tysiące trzystu motocyklistów przebranych za mikołaja. Motocykle, quady i skutery zaroiły się na naszych ulicach od Gdyni po Gdańsk, wzbudzając zaciekawienie i zadziwienie.

 Pomyślmy; 6 grudnia, temperatura zaledwie kilka stopni powyżej zera, duża wilgotność powietrza wywołująca uczucie ziąbu – a tu ludzie jeżdżący na motocyklach i to z obcymi tablicami rejestracyjnymi, świadczącymi o konieczności pokonania nawet  kilkusetkilometrowego dystansu, aby tutaj się znaleźć.

 Z podziwem myślałem o tych facetach na motorach, którzy tak gremialnie i z takim poświeceniem potrafili włączyć się w tę akcję. Dorośli mężczyźni, nie dość, że poprzebierali się w czerwone stroje, to jeszcze zadali sobie trud, żeby w taką pogodę wsiąść na motor, jechać i marznąć tyle kilometrów, a do tego jeszcze dokonać wpłaty na szkolne posiłki dla dzieci. Wielkie brawa, panowie!

 To dość szalone i ryzykowne dla zdrowia przedsięwzięcie zmusiło mnie do zastanowienia się nad moją gotowością do niezwykłych zachowań i poświęceń na rzecz Królestwa Bożego. Czy zawsze powinienem być taki poukładany, rozsądny i wyważony w swoich czynach? Czy sprawa, w którą wciągnął mnie Duch Święty, nie jest warta większej dawki ryzyka i ponadnormatywnych zachowań?!

 Gdy Jezus zaczął działać, jego krewni, gdy o tym usłyszeli, przyszli, aby go pochwycić, mówili bowiem, że odszedł od zmysłów [Mk 3,21]. Najwidoczniej musiało być w Jego poczynaniach coś, co zdumiewało, niepokoiło i budziło sumienia. Jakiś element szaleństwa w ocenie tzw. zdrowego rozsądku.

Dzisiejszy przejazd przebranych na czerwono motocyklistów z czerwonymi też zapewne od zimna nosami, rzucił jakieś wyzwanie mojej „uczesanej” pobożności. Czy dla sprawy Królestwa Bożego byłbym gotów zrobić coś równie ryzykownego dla zdrowia i szalonego?

4 komentarze:

  1. Są pewne granice tego, co można zrobić dla Królestwa Bożego - potem robi się to dla innego królestwa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem jak najbardziej za, pastorze Marianie! I jednocześnie zupełnie nie zgadzam się z cynicznym, dla mnie, spojrzeniem "anonimowego" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja się nie zgadzam. Domyślam się wprawdzie, o jakie granice może chodzić "anonimowemu" - fanatyzm, działania nieodpowiedzialne, będące złym świadectwem w oczach niewierzących it.p.. Ale tak naprawdę wtedy nie dzialamy już dla Królestwa. Zaś stawianie sobie jakichkolwiek granic jest co najmniej niebezpieczne - takie granice można potem przesuwać kierując się "zdrowym rozsądkiem", a w rzeczywistości lenistwem, brakiem odwagi w niesieniu Ewangelii i oddawania życia za braci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Od wielu lat modlę się, żeby Bóg zmienił moje często "zbyt racjonalne i zdroworozsądkowe myślenie" (które często jest tylko azylem bezpieczeńtwa) na bardziej spontaniczne. (Żona twierdzi, że już sporo Pan Bóg zmienił ;) )
    Gdzieś w głębi serca chciałbym być gotowy "ośmieszyć się" w oczach "tego świata", by pozyskać innych do Chrystusa. Nie piszę tu o głupstwie krzyża, lecz działaniach w stylu "motocyklowych mikołajów".
    Dzisiejszy tekst jest dla mnie osobiście rewelacyjny. Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń