Kto z nich wiedział, że na goszczącym od 25 sierpnia w porcie gdańskim pancerniku szkoleniowym Schleswig–Holstein ukrywa się oddział niemieckich marynarzy z kompanii szturmowej Krigsmarine? Kto widział ośmiuset innych niemieckich żołnierzy stacjonujących już od jakiegoś czasu w Gdańsku? Kto myślał o potajemnym dozbrajaniu pancernika, szykującego się do ostrzału Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte?
Dla wielu Polaków wszystko odbyło się tak nagle. Nad ranem, gdy ludzie smacznie spali, niemal jednocześnie w różnych punktach miasta przyczajone oddziały niemieckie rozpoczęły operację wojskową. Rankiem w samym mieście, poza rejonem Poczty Polskiej, było już spokojnie. Na gmachu dworca głównego wisiała niemiecka flaga. W południe ruszyły tramwaje i życie jakby potoczyło się, jak co dzień.
Jednakże wielu ludzi 1 września 1939 roku nie pojawiło się już ani w pracy, ani na ulicy. Zniknęli z życia. Zostali aresztowani, nagle wyrwani ze swojego środowiska. Nawet jeśli nie zostali zabici, to i tak dla nich tej nocy skończyło się normalne życie.
Mieszkam bardzo blisko Westerplatte i może dlatego dzisiejsza ciepła noc i ta okrągła rocznica jakoś szczególniej niż w ubiegłych latach nastroiła mnie do refleksji. Myśląc o stanie ducha Gdańszczan sprzed 70 lat, szukam duchowego odniesienia do mojego osobistego położenia dzisiaj.
Dzień po dniu żyję wpleciony w ciąg zdarzeń, nie całkiem będąc świadomy tego, co się kroi. Planuję, zapełniam w kalendarzu kolejne puste pola rozmaitymi zadaniami, biegnę i walczę – aż nagle któregoś dnia to wszystko zostanie przerwane. Zaboli, ściśnie mnie za gardło albo za serce, zatrzymam się na jakimś drzewie i tak zostanę wyrwany z życia.
Pozostaną zaplanowane od dawna wyjazdy z posługą Słowa, niewygłoszone kazania, zostaną w szafie wyprasowane koszule, niedokończona lektura książki, niedojedzony obiad na stole albo przerwany w połowie wpis na blogu ;) Nie odkrywam Ameryki. To raczej jest do przewidzenia. Rzecz w tym, że nie zawsze biorę to pod uwagę. Co wobec tego powinienem zacząć robić i o czym pamiętać?
Przede wszystkim należałoby, abym stale pamiętał, że w realizacji kolejnych zadań jestem całkowicie zależny od Boga. A teraz wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro pójdziemy do tego lub owego miasta, zatrzymamy się tam przez jeden rok i będziemy handlowali i ciągnęli zyski, wy, którzy nie wiecie, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika. Zamiast tego, winniście mówić: Jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo [Jk 4,13–15]. Bóg tchnął we mnie życie i to On któregoś dnia owo tchnienie w moim ciele wygasi. Kiedy to nastąpi? Czy mogę to wiedzieć?
Z kilku apostolskich wypowiedzi wynika, że oni wiedzieli o zbliżającej się śmierci. Wiedzieli, że jeszcze nie umrą i potem wiedzieli, że już wkrótce umrą [Zobacz: Flp 1,25; 2Tm 4,6; 2Pt 1,14]. Nade wszystko jednak wiedzieli dokąd pójdą, gdy zakończą życie w ciele i dlatego nawet za tym tęsknili. Pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej - wyznał jeden z nich [Flp 1,23]. Dzisiaj także Duch Święty objawia te rzeczy wsłuchanym w Jego głos, pojednanym z Bogiem i ludźmi, osobom wierzącym. Chciałbym należeć do tego grona 'dobrze poinformowanych'.
Nie zmienia to oczywiście prawdy, że i tak któregoś dnia moje życie zostanie nagle przerwane. Byłbym głupi, gdybym tę myśl starał się odsuwać i tłamsić w sobie. Nie byłbym też normalny, gdybym zaczął na śmierć wyczekiwać.
Wiem, co zrobię! Będę tak przeżywać każdy kolejny dzień, jakbym miał przed sobą jeszcze sto lat życia i tak będę się układać do snu, jakby to miała być noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku w Gdańsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz