Pierwsze dni naśladowania Jezusa zdają się być najpiękniejszym okresem życia chrześcijanina. Serce przepełnia miłość do Boga i ludzi i nic nie jest za trudne, bo przecież z Bogiem wszystko jest możliwe. Świeżo upieczony chrześcijanin tak bardzo cieszy się społecznością z braćmi i siostrami w Chrystusie, że w ogóle nie dostrzega w zborze żadnych mankamentów. Jak to możliwe?
Niezwykłą wskazówkę w tym temacie daje mi przeczytany dziś fragment Pisma Świętego. Gdy faraon wypuścił lud, Bóg nie prowadził ludu drogą do ziemi filistyńskiej, choć ta była bliższa. To dlatego - jak powiedział Bóg - aby lud nie żałował, kiedy przyjdzie mu stanąć do bitwy, i nie zawrócił do Egiptu. Skierował więc Bóg swój lud na drogę pustynną wiodąca ku Morzu Czerwonemu, Izraelici zaś wyszli z ziemi egipskiej uzbrojeni [2Mo 13,17-18]. Jak widać, na początkowym etapie wędrówki Izraelitów ku Ziemi Obiecanej Bóg celowo oszczędził im bezpośredniego kontaktu z wrogami. Chociaż od samego początku byli wyposażeni w odpowiednią broń, to jednak zbyt wczesne starcie z przeciwnikiem nie było wskazane.
Przeżyłem to na własnej skórze i teraz przez całe lata mam tę zdumiewającą obserwację, że w początkowym okresie nowo nawrócone osoby przez jakiś czas chodzą w różowych okularach. Jakby w ogóle nie dostrzegają tego, z czym zmagają się starsi stażem chrześcijanie. Jestem przekonany, że to sam Bóg, zanim okrzepniemy w wierze, na jakiś czas zakrywa przed nami różne braki i gorszące postawy innych chrześcijan, abyśmy nabrali hartu ducha i powoli stali się zdolni do samodzielnego naśladowania Pana, niezależnego już od zachowania innych braci i sióstr.
Podobnie jak Izraelitom przy zdobywani Kanaanu, tak i nam przychodzi się potem stanąć oko w oko z różnymi przeciwnikami i stoczyć niejedną walkę duchową. Na początku jednak Bóg nam tego oszczędza, abyśmy nie zawrócili...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz