14 czerwca, 2012

Kryzys celowy

ORP "Wicher"
Równo osiemdziesiąt lat temu, 14 czerwca 1932 roku do portu Wolnego Miasta Gdańska wszedł niszczyciel Marynarki Wojennej RP ORP "Wicher". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dwa lata wcześniej senat Wolnego Miasta Gdańska odmówił Polsce tzw. port d`attache, czyli prawa do używania tego portu, jako macierzystego. Mając poparcie Stałego Trybunału Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze, WMG realizowało politykę proniemiecką, odmawiając Polsce uznania jej wcześniejszych uprawnień.

 Jednakże 14 czerwca 1932 roku ORP "Wicher" wpłynął do gdańskiego portu, wymuszając prawa port d'attache dla Rzeczypospolitej. Marszałek Józef Piłsudski wykorzystał wizytę brytyjskich niszczycieli w Gdańsku, aby zamanifestować prawo Polski do zbrojnej obecności w grodzie nad Motławą. Dowódca polskiego okrętu otrzymał rozkazy, by w razie gdyby władze Gdańska poważyły się na obrazę polskiej bandery, ostrzelać gmachy gdańskich urzędów.

 "Wicher" odważnie wszedł i zacumował w gdańskim porcie. Jego dowódca złożył kurtuazyjną wizytę dowódcy brytyjskiej eskadry, następnie przyjął jego rewizytę, po czym tego samego dnia odpłynął. Władze Gdańska nie poważyły się na obrazę biało czerwonej bandery. Mało tego. Manifestacja zbrojna okazana przez stronę polską spowodowała zmianę stanowiska władz Gdańska. Już 13 sierpnia przywróciły one Polsce dotychczasowe przywileje w porcie Wolnego Miasta.

 Incydent z 14 czerwca 1932 roku nazwano później "Kryzysem gdańskim". Rzeczywiście, wejście polskiego okrętu do portu, pomimo ostrych protestów władz Gdańska. spowodowało poważne napięcie. Jednakże ta gra warta była świeczki! Bez owej chwilowej brawury niszczyciela ORP "Wicher", polskie statki musiałyby nadal omijać Gdańsk szerokim łukiem.

 Podobnie mają się sprawy w sferze duchowej. Chrześcijanin powinien cechować się odwagą, w niczym nie dając się zastraszyć przeciwnikom [Flp 1,28]. Czasem trzeba w związku z tym podjąć poważne ryzyko i się narazić. Chodzi o to, aby siły przeciwne Bogu, poprzez naszą jednoznaczną postawę wiary, poznały swoje miejsce w szeregu.

 Diabeł chciałby, abyśmy się wstydzili Jezusa, godzili się na wszystko, co tylko świat zechce nam narzucić, i abyśmy żyli w ciągłym strachu. Lecz nie z nami te numery. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy [2Tm 1,7].

 Tak jak Rzeczypospolita dała do zrozumienia ówczesnym władzom Gdańska, że należy ją respektować, tak też każdy napełniony Duchem Świętym chrześcijanin, obdarzony przez Pana mocą do panowania nad siłami ciemności, powinien mieć odwagę do przeciwstawieniu się Złemu. Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć. Przeciwstawcie mu się, mocni w wierze [1Pt 5,8–9].

 To może – oczywiście – oznaczać dla nas jakiś przejściowy kryzys i chwilowe niebezpieczeństwo. Lecz co jest lepsze? Chwila napięcia, a nawet starcia i zranienia, a potem szacunek ze strony duchowych wrogów, czy życie przez całe lata w poczuciu, że konformizmem i duchowym tchórzostwem dajemy tył naszym wrogom, przynosząc ujmę imieniu Jezusa?