15 marca, 2018

Siła popularności i srebrników

Elvis Presley, Whitney Houston, Katy Perry itd. Łączy ich to, że wychowali się i muzykowali w chrześcijańskim zborze. Śpiewali Panu na chwałę, budując współwyznawców i swoim obdarowaniem przyciągając ludzi do Jezusa Chrystusa. Przyszła jednak godzina próby. Czy tak ewidentny talent ma pozostać jedynie w służbie kościelnej? Czy nie należy wyruszyć z nim na podbój świata? Czy nie warto spróbować i dostać się na listy przebojów, zyskać popularność a może i światową sławę? I tak zrobili.

Nie myślę, że którekolwiek z tych wyrastających w zborze, szczególnie utalentowanych młodych ludzi, świadomie postanowiło odwrócić się od Boga i zaprzedać się świeckiej karierze. Być może niektórym początkowo towarzyszyła nawet myśl, że stając się popularni jeszcze lepiej przysłużą się chwale Bożej. Niestety, bożek sławy i pieniądza powoli owładnął całą ich duszą. A przecież nikt nie może być sługą dwóch panów, gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego kochał, albo do jednego przylgnie, a drugim pogardzi. Nie jesteście w stanie służyć Bogu i pieniądzom - powiedział Pan [Mt 6,24]. Taka jest prawda.

Smucę się, obserwując podobne tendencje i procesy także nad Wisłą. W mniejszościowych społecznościach chrześcijańskich wyrasta wielu utalentowanych ludzi, motywowanych wiarą w Pana Jezusa i pragnieniem poświęcenia się Bogu. Lata modlitwy, wsparcia ze strony współwyznawców oraz własnej pracy nad sobą, przynoszą konkretne efekty. Zaczynają owocować wirtuozerią, sukcesem zawodowym i - oczywiście - przyciąga uwagę świata. Nadchodzi godzina próby. Otwiera się jakaś możliwość zrobienia kariery artystycznej, naukowej lub biznesowej. Ściśle trzymając się Słowa Bożego  i udzielając się wyłącznie w środowisku kościelnym, popularności ani wielkich pieniędzy się nie zdobędzie. Co robić? Świat kusi wielką sceną, przyjaźnią ważnych ludzi, rozgłosem i dostatkiem. Z drugiej strony wiemy, że wszystko zawdzięczamy Chrystusowi Panu. Dlaczego On tak radykalnie stawia tę sprawę? Co robić..?

Smutno mi, gdy słyszę lub czytam, że młodzieniec, którego wierzący rodzice z trudem kształcili muzycznie, aby grał na chwałę Pana Jezusa, nie ma już czasu udzielać się  w zborze, bo pochłania go wspinanie się po radiowych listach przebojów. Jeszcze bardziej martwią mnie tacy chrześcijanie, którzy wręcz wypychają chrześcijańskie dziecko na świecką scenę z nadzieją, że może uda mu się na niej zaistnieć. Dlaczego tak bezmyślnie składają go światu w ofierze? Czy aby nie świadczy to o bardzo płytkiej wśród wielu współczesnych chrześcijan świadomości tego, kim powinien być dla nas i kim jest Jezus Chrystus?

Ludziom pożądającym świeckiej sławy należy się wezwanie do opamiętania ze strony osób wierzących, a nie ich zachwyt i pochwała dla duchowo zgubnych zapędów. Miłowanie Boga z całego serca nie zgadza się z pożądaniem świeckiej sławy i bogactwa. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca [1Jn 2,15]. Korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy [1Tm 6,10]. Nie na próżno Pismo mówi: Zazdrośnie chce On mieć tylko dla siebie ducha, któremu dał w nas mieszkanie [Jk 4,5]. Kto miłuje Pana Jezusa, miłuje też Jego zbór. Do tego stopnia cenna mu jest społeczność świętych, że granie i śpiewanie ku zbudowaniu chociażby kilkudziesięciu braci i sióstr, przedkłada ponad występ na wielotysięcznych imprezach świata. Popularność w świecie i Królestwie Bożym wykluczają się wzajemnie.

Presley, Houston i inni, umiłowawszy doczesny świat, opuścili zbór i - owszem - zrobili wielką karierę. Stali się sławni na całym świecie. Biorąc jednak pod uwagę koniec ich życia  czy chcielibyśmy tego samego? Czy show-biznes z całym swym blichtrem, warty jest płacenia takiej ceny? Najwidoczniej nie, skoro Elvis Presley pod koniec życia, uwikłany w uzależnienia i targany wyrzutami sumienia, miał żal do ludzi ze zboru, że nie próbowali powstrzymać go, widząc jak zyskując popularność odchodzi od Boga. Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? [Mk 8,36].

Jest w Śpiewniku Pielgrzyma stara pieśń, która powinna na dobre zaniepokoić niejedną chrześcijańską duszę. Jak Jezusa swego kochasz, jak? Kiedy w sercu twym miłości brak? Jakim światłem jest tu życie twe, Jeśli serce twe do świata lgnie? [...]  Choćbyś wszystkich gwiazd imiona znal, Choćby świat ci wszelką sławę dał, Stracon jest i najwspanialszy dzień, Jeśli nie płynęła miłość weń (Nr 485). Pan Jezus godzien jest miłości, która nie ulega pokusie sławy i bogactwa. Synowi Bożemu należą się najpiękniejsze głosy, największe talenty i uzdolnienia. Lokalny zbór jest właściwym miejscem do tego, aby budować Ciało Chrystusa oraz objawiać mądrość i chwałę Bożą.

Talenty sprzedane za garść srebrników i chwilową popularność, przestają być ofiarą miłą Panu. Nie zmarnujmy swojego życia

1 komentarz:

  1. Od bardzo wczesnej młodości (9 rok życia) poznaję tajniki języków europejskich. Mam talent do języków, znam co najmniej kilka w stopniu komunikatywnym, byłem jednym z laureatów Olimpiady Języka Łacińskiego na etapie okręgowym gdzieś 30 lat temu. Pierwsze próby żywego posługiwania się językiem obcym odbyły się w gronie rodziny i Zboru. Tłumaczyłem Holendrów, wiozących dary dla biednych wtedy Polaków.

    Minęło trochę lat i gdy byłem już praktycznie dwujęzyczny stwierdziłem, że tak ewidentny talent nie może pozostać jedynie w służbie rodzinie i służbie kościelnej. Uznałem, że należy wyruszyć z nim na podbój świata, a co najmniej lokalnej społeczności. Że warto spróbować i dostać się do szkół językowych i biur tłumaczeń, zyskać pewną popularność (jako dobry lektor, korepetytor i tłumacz techniczny, który nie boi się maszyn, placów budowy, a także problematyki medycznej. I tak zrobiłem. Przez kilka lat prowadziłem kursy i korepetycje, później coraz bardziej wsiąkłem w świat tłumaczeń.

    Dlaczego tak bezmyślnie złożyłem światu w ofierze mój ewidentny talent? Czy podjęcie działalności tłumaczeniowej i edukacyjnej nie świadczy o bardzo płytkiej - jak to jest wśród wielu współczesnych chrześcijan - świadomości tego, kim powinien być dla mnie i kim jest Jezus Chrystus?

    Okazuje się, że nie. Po prostu muszę z czegoś żyć. To naprawdę wredne, ale muszę z czegoś żyć!!! Nie tylko ja, bo mam żonę i dwójkę dzieci, z czego jedno autystyczne.

    Robię więc zawodowo to, co potrafię najlepiej. Potrafię jeszcze gotować i piec ciasta (całkiem dobrze), ale jak na razie w tej dziedzinie jestem aktywny dla rodziny i Zboru (mamy gościny) i naprawdę z zadowoleniem mieszam w 100litrowym garnku zupy. Nie wiem jednak, czy kiedyś i tej umiejętności nie będę musiał przekuć na pieniądze, popularność i dobrą opinię w okolicy, gdy z uwagi na rozplem angielszczyzny tłumaczenia się skończą. Jak na razie nic na to nie wskazuje.

    Cieszę się więc i dziękuję Bogu za zdolności, za talent językowy, za to, że mam z czego żyć. Za inne umiejętności też. I z równą radością przyjmuję płynące z ich zastosowania pieniądze oraz - próżniak ze mnie niebywały - pewną "popularność" wśród usługodawców i "sławę" dobrego tłumacza technicznego i jednego z niewielu, który robi np. wypisy ze szpitali, dokumentacje medyczne itp.. Najmocniej przepraszam za moje przechwałki, ale wymaga ich treść komentarza.

    Jedno mnie tylko trochę rozczarowuje: że niejaka np. Katy P. czy Whitney H. mogą / mogły swój talent wyceniać po nieco wyższej stawce, niż ja moje tłumaczenia.

    I - dziwnie jakoś - nie potrafię wykrzesać w sobie świadomości, że sprzedaję talenty za srebrniki (złotówki, euro) i rzucam się na żer współczesnego demona biznesu.

    OdpowiedzUsuń