29 września, 2020

Piękniejsze kazania?

Służba Bogu może być opisywana i charakteryzowana bardzo rozmaicie. Najczęściej czytamy o niej, że ma być to służba duchowa, sprawowana wiernie, zgodnie ze Słowem Bożym i z całkowitym oddaniem. Służcie Mu szczerze i wiernie [Joz 24,14].  Służcie Mu wiernie z całego swego serca [1Sm 12,24]. Służcie Panu z bojaźnią i weselcie się [Ps 2,11]. Służcie Panu z radością [Ps 100,2]. Płomienni Duchem Panu służcie [Rz 12,11]. Z Biblii wiemy, że służbę Bogu sprawują zarówno mężczyźni, jak i kobiety, przy czym płeć nie jest tu bez znaczenia. Nawet ze zwykłej biologii każdy wie, że inne funkcje i zadania życiowe Bóg wpisał w naturę kobiety, a inne wyznaczył mężczyźnie. Nie inaczej jest z funkcjonowaniem zboru Pańskiego, który jest lokalną cząstką Kościoła.  

Jako że kobiety kojarzą mi się z pięknem, wokół tego pojęcia oscylować będzie moja myśl w tym rozważaniu. Słuszne jest stwierdzenie, że kto ubiega się o starszeństwo, pragnie pięknej pracy [1Tm 3,1] - mówi Biblia. Starszy zatem ma być nienaganny. Powinien być mężem jednej żony, człowiekiem trzeźwo myślącym, umiarkowanym, przyzwoitym, gościnnym, zdolnym do nauczania [1Tm 3,2]. Nikt trzeźwo myślący nie powie, że powyższa instrukcja apostolska dotyczy kobiety. Owszem, kobiety są piękne, lecz piękno starszeństwa w zborze nie polega na uroku osoby pełniącej tę funkcję. W tym pięknie chodzi o duchową wartość i użyteczność służby starszego.

Jedną z ról starszego w zborze jest nauczanie Słowa Bożego. To specyficzne i odpowiedzialne zadanie nauka Chrystusowa ewidentnie przypisuje mężczyznom. Gdy za kazalnicą w Tiatyrze zaczęła stawać kobieta, sam Chrystus Pan przemówił następująco: Lecz mam ci za złe, że pozwalasz niewieście Izebel, która się podaje za prorokinię, i naucza, i zwodzi moje sługi, uprawiać wszeteczeństwo i spożywać rzeczy ofiarowane bałwanom [Obj 2,20]. Nie pozwalam zaś kobiecie nauczać, ani wynosić się nad męża [1Tm 2,12] napisał natchniony apostoł Paweł. Również instrukcja Słowa Bożego z Listu Jakuba wyraźnie świadczy, że służba nauczania w kościele dotyczy mężczyzn. Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok [Jk 3,1].

Gdy w niedzielę przed zborem staje kobieta, wówczas niewątpliwie za kazalnicą robi się piękniej. Rodzi się jednak pytanie, czy przez to poruszające się na scenie piękno, posługa Słowa Bożego zyskuje coś, czy może coś traci? W kazaniu chrześcijańskim nie chodzi przecież o ludzką elokwencję, ani tym bardziej, o osobisty urok mówcy. O apostole narodów mawiano: Listy wprawdzie ważkie są i mocne, lecz jego wygląd zewnętrzny lichy, a mowa do niczego [2Ko 10,10]. Apostołowie Piotr i Jan to byli ludzie nieuczeni i prości [Dz 4,13]. Ponieważ jednak owi bracia pełnili swą posługę zgodnie z ich osobistym powołaniem i wolą Bożą, objawioną w Piśmie Świętym, ich przemówienia nie były głoszone w przekonywających słowach mądrości, lecz objawiały się w nich Duch i moc [1Ko 2,4].

Uaktywnienie się pięknej płci w kaznodziejstwie nie sprawi, że kazania w zborach Pańskich będą duchowo piękniejsze. Owszem, mamy takie czasy, że lud domaga się przemówień już nie tylko miłych dla ucha. Wrażenia wizualne zaczynają pełnić tu nie mniejszą rolę, a piękna kobieta na scenie z pewnością jest wyjściem naprzeciw temu zapotrzebowaniu [zobacz 2Tm 4,3-4]. Nic wszakże, co w kościele pomija naukę apostolską, a tym bardziej, co wiąże się z łamaniem Bożych przykazań, nie ma ani piękna, ani zapachu Chrystusa Jezusa. Przyniesie raczej niepokój, stopniowe wyprowadzanie zboru na manowce emocjonalnych przekonań i decyzji, a ostatecznie doprowadzi do jego podziału.

Dzisiaj rano przeczytałem, jak jakaś podekscytowana kobieta zawołała do Jezusa: Szczęśliwe łono, które cię nosiło i piersi, które ssałeś. Lecz On odpowiedział: Szczęśliwsi są raczej ci, którzy słuchają Słowa Bożego i stosują je [Łk 11,27-28]. W ostatnich dniach słyszę, jak niektóre kobiety entuzjazmują się ordynacją kobiety na pastora w Częstochowie. A mnie popłynęły łzy z oczu. Smutno mi, bo pomijając fakt, że nastąpiło to w mieście znanym z żeńskiego kultu, obawiam się, że jako lud Boży tu i ówdzie wracamy do czasów, gdy nie było jeszcze króla w Izraelu, każdy robił, co mu się podobało [Sdz 25,26]. 

22 września, 2020

Mieczysław Kwiecień - wspomnienie

Podczas kazania w  kwietniu 2010 roku
Czternastego września 2020 roku dotarła do mnie wiadomość, że tego dnia nad ranem zmarł brat Mieczysław Kwiecień z Warszawy. Zrobił to niespodziewanie, tak jakby swoim odejściem nie chciał nikomu zakłócić rytmu życia. Cichutko pożegnał się z doczesnością i odszedł. Natychmiast w mojej pamięci odżyły wspólnie przeżyte lata oraz jego odwiedziny w różnych miejscach i okresach naszej pracy dla Pana.

Moje pierwsze zetknięcie się z bratem Mieczysławem miało miejsce na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku na dworcu kolejowym w Lublinie. Mieszkałem wtedy w Piaskach, wiosce położonej mniej więcej pośrodku między Chełmem a Włodawą. Dopiero co ewangelia dotarła do naszego domu i rozpoczynała się moja przygoda życia z Jezusem. Tamtej niedzieli z mamą i rodzeństwem wracaliśmy z nabożeństwa lubelskiego zboru, prowadzonego przez brata Władysława Rudkowskiego. Nagle odprowadzający nas na pociąg człowiek przywitał się w przejściu z jakimś znanym mu mężczyzną i zaczął przedstawiać mu naszą rodzinę. Nazywam się, jak czwarty miesiąc - uśmiechnął się do nas ów mężczyzna i wyjaśnił, że też wraca z nabożeństwa, tyle że z innego niż my zboru, i pobiegł na pociąg do Warszawy. 

Po sześciu latach, jesienią 1978 roku ze zdumieniem odkryłem, że ów przygodnie napotkany w Lublinie człowiek jest kierownikiem Szkoły Biblijnej w Warszawie i będzie moim najważniejszym nauczycielem. To były naprawdę wyjątkowe dla mnie lata. Jako dziewiętnastoletni, świeżo ochrzczony i wewnętrznie już ukierunkowany na życie dla Jezusa chłopak, pragnąłem jak najwięcej wziąć z wykładów i zajęć w Szkole Biblijnej. Miałem to szczęście, że właśnie wtedy nasz kierownik, brat Mieczysław Kwiecień, przechodził proces odnowy duchowej i czas znaczących zmian w jego własnym życiu. Razem z grupą przyjaciół ze zboru, do którego należał, przeżywał zielonoświątkowe przebudzenie. Zachwycony na nowo Jezusem Chrystusem, napełniony Duchem Świętym, rozmiłowany w Biblii i przejęty uświęcaniem życia - z ogromną pasją wszystko to nam przekazywał. 

Na spacerze ze studentami Szkoły Biblijnej wiosną 1980 roku

Bardzo przylgnąłem duszą do tak rozumianego i przeżywanego chrześcijaństwa. Ponieważ brat Mieczysław mieszkał w tym samym budynku, miał na nas wpływ nie tylko podczas wykładów. Był z nami w modlitwie i rozważaniu Słowa Bożego podczas społeczności porannej. Spożywał z nami posiłki, dużo rozmawiał z nami, dzieląc się też swoimi przeżyciami i odkryciami duchowymi. Jego wykłady do tego stopnia mnie pochłaniały, że gdy z dołu rozlegał się gong obwieszczający przerwę na posiłek, robiło mi się przykro, że z powodu pokarmu fizycznego musimy przerywać tak wspaniałą ucztę duchową. 

Wspominając dziś postać brata Mieczysława Kwietnia z Warszawy chcę uczcić go przywołaniem dwóch szerzej nieznanych szczegółów z jego życia. Pierwszym z nich jest "Straż poranna przed Panem". Tak Mieczysław nazywał praktykę osobistej społeczności z Bogiem wczesnym rankiem. Wpajał nam, że każdego dnia po przebudzeniu, zanim cokolwiek zaczniemy robić, powinniśmy stawić się przed Panem na odprawę. Z otwartą Biblią wsłuchać się w bieżące instrukcje Ducha Świętego i omówić je w modlitwie. Choćbyście mieli zapomnieć wszystko inne ze Szkoły Biblijnej - mawiał wielokrotnie - to koniecznie niech zostanie wam nawyk straży porannej przed Panem. Został. Każdego rana odczuwam wewnętrzne przynaglenie, aby sercem i umysłem zwrócić się ku Bogu i wziąć udział w duchowej odprawie.

Człowiek o tak błyskotliwym umyśle jak Mieczysław Kwiecień, świetnie mówiący po niemiecku i angielsku, dobrze wykształcony teologicznie, znający języki biblijne, obdarzony wysokim ilorazem inteligencji i łatwością przemawiania, niewątpliwie mógł w kręgach chrześcijańskich zaistnieć jako jeden z ważniejszych przywódców chrześcijańskich. Dlaczego więc na listach oficjalnych rad i komitetów kościelnych od lat nie znajdowaliśmy jego nazwiska? Otóż dawno temu brat Mieczysław przez jakiś czas był członkiem pewnej rady kościoła. Przebieg jej obrad przybijał go duchowo. Zszokowany zachowaniem braci wyszedł na chwilę z jednego z takich spotkań do ubikacji i nagle usłyszał głos: Wyjdź! Rozejrzał się wokoło, ale nikogo z ludzi nie zobaczył. Wyjdź i nigdy do niej nie wracaj! - usłyszał ponownie. I wtedy zrozumiał. Poszedł do swego biura, wziął kartkę, odręcznie napisał rezygnację z członkostwa w radzie kościoła, zaniósł na biurko jej przewodniczącego i poszedł do domu. Był sługą Słowa Bożego. Rady i komitety okazały się być miejscem nie dla niego.

Po zakończeniu Szkoły Biblijnej nie utrzymywałem z bratem Mieczysławem regularnych kontaktów. Gdzie mnie do niego - myślałem. Nie śmiałem zajmować mu czasu i uwagi. Silna więź duchowa jednak pozostała i od czasu do czasu mieliśmy ten przywilej, by gościć go w naszym domu i zborze. W październiku 1980 roku wygłosił nam ślubne kazanie w Gdańsku, a potem wielokrotnie przyjeżdżał do miejsc prowadzonej przeze mnie pracy duchowej i służył nam Słowem Bożym. Nosiłem się z zamiarem zaproszenia Mieczysława, aby znowu stanął za kazalnicą w 40. rocznicę naszego z Gabrysią ślubowania małżeńskiego. Się nie udało. 😕 Ostatnie więc kazanie brata Mieczysława Kwietnia, wygłoszone u nas w Gdańsku nosi tytuł: "Naszym szczęściem być blisko Boga". 

Nieodżałowany szczęściarz! - pomyślałem o Mieczysławie, skojarzywszy ten tytuł z wiadomością o jego odejściu. Jutro jadę do Warszawy. Jeśli Bóg pozwoli, 23 września 2020 roku na cmentarzu przy ul. Żytniej 42 w samo południe pochylę głowę w podziękowaniu Bogu za niego i jego wpływ na moje życie.

Pamiętajcie o waszych przewodnikach, którzy wam zwiastowali Słowo Boże. Rozpatrując koniec ich życiowej drogi, naśladujcie ich wiarę [Hbr 13,7].

20 września, 2020

Niech zmężnieją nam serca!

Ostatnio dużo rozmyślam o męstwie. Któregoś dnia napotkałem w Biblii wezwanie: Poszukujący Boga, niech zmężnieją wam serca [Ps 69,33] i od razu skojarzyłem je z ogromną potrzebą obecnych czasów. Męstwo to dzielność, odwaga, nieustraszoność, hart ducha, bohaterstwo, waleczność. Człowiek mężny odznacza się walecznością. Jest śmiały w walce, odważny i nieustraszony. Nie lęka się przeciwności losu. Stawia im czoło. Przejawia siłę charakteru. Jest nieugięty i wytrwały.

Jest w nas tęsknota za męstwem. Świadczy o tym popularność obozów survivalowych, nastawienie społeczeństwa na uprawianie sportu a także wielki boom na ćwiczenia wojskowe tzw. terytorialsów. W praktycznym podejściu do życia niewiele się jednak przez to zmienia. Jesteśmy coraz słabi psychicznie. Rodzice coraz dłużej czekają na usamodzielnienie się dzieci. Młodzi ludzie boją się odpowiedzialności i wybierają życie w pojedynkę. Z danych GUS wynika, że siedem milionów Polaków żyje samotnie. Są to przede wszystkim osoby powyżej dwudziestego piątego roku życia, a blisko połowa z nich, to single z wyboru.

Urabiani i kształtowani przez system tego świata staliśmy się mięczakami. Panicznie boimy się bólu i cierpienia. Obawiamy się biedy i niedostatku. Drżymy na myśl o odrzuceniu i samotności. Tak bardzo boimy się śmierci, że na hasło COVID-19 na całym świecie pozakładaliśmy maseczki, zadekowaliśmy  się w swoich czterech ścianach i wyciągamy rękę po marne grosze od systemu, który coraz bardziej nas od siebie uzależnia.

A chrześcijanie? Z obawy przed wyśmianiem wstydzimy się mówić o Jezusie. Boimy się prześladowania z powodu naszych poglądów. "Goliat" coraz bardziej wyśmiewa wartości chrześcijańskie, a w naszych szeregach brak "Dawida", który odważyłby się mu przeciwstawić. Niektórzy spośród nas sprzeniewierzają się ideałom ewangelii, za którą cierpieli nasi ojcowie. Jawnie już deprecjonują duchowe oddzielenie od świata, uświęcanie życia i trwanie w nauce apostolskiej, a nam brak odwagi, żeby zamknąć im usta. Wkrada się w nasze szeregi zeświecczenie i niemoralność, a my biernie się temu przyglądamy i co najwyżej się dziwimy. Bywa, że czasem wzmaga się nasz jazgot na jakiś temat, ale gdy przychodzi co do czego, to szybko się wycofujemy i nabieramy wody w usta.

Z Biblii wiemy, że Bóg oczekiwał od Izraela odwagi. Nie bój się, bom Ja z tobą, nie lękaj się, bom Ja Bogiem twoim! Wzmocnię cię, a dam ci pomoc, podeprę cię prawicą sprawiedliwości swojej [Iz 41,10]. Zapewniał ich o swojej obecności i pomocy. Nie będziesz się bał nagłych strachów ani nieszczęść, gdy spadają na bezbożnych, gdyż PAN będzie twoją ufnością, będzie strzegł twojej nogi od potrzasku [Prz 3,25-26].

Lud Boży zawsze był wzywany do męstwa. Za przykład niech posłuży nam biblijny Jozue. Jako następca Mojżesza usłyszał: Bądź mocny i mężny, bo ty oddasz temu ludowi w posiadanie ziemię, którą przysiągłem dać ich ojcom. Tylko bądź mocny i bardzo mężny, aby ściśle czynić wszystko według zakonu, jak ci Mojżesz, mój sługa, nakazał. […] Czy nie przykazałem ci: Bądź mocny i mężny? Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz [Joz 1,6-9].

Ludzie bojaźliwi nie byli i nie są w stanie wypełniać woli Bożej, a ich obecność pośród ludu Bożego osłabiała morale wierzących. Dlatego w trakcie rekrutacji wojowników przed zbliżającą się walką należało dokonać selekcji. I niech nadzorcy jeszcze dalej mówią do wojowników tak: Jeżeli ktoś jest bojaźliwy i lękliwego serca, niech idzie z powrotem do swego domu, niechaj nie osłabia serca swoich braci jak swoje [5Mo 20,8]. Tak było przy formowaniu armii Gedeona mającej walczyć z Midiańczykami. Każ więc ogłosić ludowi tak, aby usłyszał: Kto bojaźliwy i lękliwy, niech zawróci. I dokonał Gedeon przeglądu, wskutek czego zawróciło z zastępu dwadzieścia dwa tysiące, a pozostało dziesięć tysięcy [Sdz 7,3]. Uczniowie Jezusa też byli bojaźliwi. Bali się burzy [Mt 8,23-26] i aresztowania [Mt 26,56]. Obawiali się też Żydów [J 20,19] i dopiero napełnienie Duchem Świętym rozwiązało problem ich braku męstwa [Dz 4,29-31].

Chciałbym się mylić, ale dzisiejsi chrześcijanie również nie mogą poszczycić się dostatecznym poziomem męstwa. Mamy w naszym gronie wielu zniewieściałych mężczyzn, którzy zarządzanie domem i większość życiowych decyzji oddali w ręce swoich żon, sióstr, córek i matek. Ba, coraz częściej przekazują im nawet kazalnicę i przywództwo w zborze. Mamy kobiety chorobliwie zatroskane o byt doczesny. Widzimy wycofanych ewangelistów, którzy boją się już głosić pełnej ewangelii. Zmanipulowani oczekiwaniem wyłącznie pozytywnych i motywujących przemówień, współcześni  kaznodzieje i prorocy zaprzestali wzywania ludzi do opamiętania z grzechów. Triumfuje akceptacja grzesznych postaw i czynów. W imię miłości, tolerancji i miłej zgody zapanował  powszechny konformizm.

Bezbożny świat napiera na chrześcijan i bierze górę. Stopniało przeto serce ludu i stało się jak woda [Joz 7,5]. Brak naszego męstwa ujawnia się wyraźnie w czasach obecnej pandemii. Diabeł ma niezły ubaw widząc, jak wierzący boją się bardziej choroby i śmierci niż tego, że przez brak odwagi i męstwa zasmucą Pana. Kiedyś takiej próbie poddano biblijnego Nehemiasza. Został on wezwany przez Szemajasza do ukrycia się przed rzekomym zamachem na jego życie. A ja odpowiedziałem: Czy człowiek taki jak ja ma uciekać? Czy ktoś taki jak ja wejdzie do przybytku, aby ratować życie? Nie pójdę! Odgadłem bowiem, że to nie Bóg go wysłał, lecz że wypowiedział tę wyrocznię o mnie, ponieważ Tobiasz i Sanballat przekupili go, a został przez nich przekupiony, abym ja się przeląkł i uczynił tak, a przez to popełnił grzech, i aby oni mieli podstawę do zniesławienia mnie, by mnie zhańbić [Neh 6,11-13].

Tchórzliwość to cecha niegodna dziecka Bożego. Aby zachować się mężnie, trzeba nam spojrzeć na Jezusa! Nasz Pan jaśnieje nam jako najlepszy wzór męstwa. On szedł do Jerozolimy dokładnie wiedząc, co Go tam spotka. Dlatego Ojciec miłuje mnie, iż Ja kładę życie swoje, aby je znowu wziąć. Nikt mi go nie odbiera, ale Ja kładę je z własnej woli. Mam moc dać je i mam moc znowu je odzyskać [J 10,17-18]. Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat – powiedział swoim uczniom [J 16,33]. Ten, który jest w was, większy jest, aniżeli ten, który jest na świecie – uspokaja nas Słowo Boże [1J 4,4]. 

Trzeba nam przejąć się nauką apostolską, która z racji naszego bliskiego związku z Bogiem ogłasza, że możemy z odwagą stawić czoła zagrożeniom. Wszak nie wzięliście ducha niewoli, by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze! [Rz 8,15]. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy i miłości, i powściągliwości. Nie wstydź się więc świadectwa o Panu naszym – zachęcał ł św. Paweł młodego Tymoteusza [2Tm 1,7-8]. Gdy więc zaczynają nas ogarniać obawy, patrzmy na Jezusa!  Gdy naszą duszą targa jakiś lęk, prośmy o napełnienie Duchem Świętym.

Męstwo w rozumieniu chrześcijańskim to gotowość do walki duchowej. To odwaga w sprzeciwianiu się złu. To śmiałe głoszenie ewangelii i składanie świadectwa o Jezusie. To nieugiętość w przestrzeganiu przykazań Chrystusowych i pełnieniu codziennych obowiązków. To wytrwałość w wierze pomimo przeciwności i niepowodzeń. To pokój wewnętrzny w obliczu prześladowań i cierpień za wiarę.

Brak męstwa – to wstydliwa plama na mundurze żołnierza Chrystusa. Poszukujący Boga, niech zmężnieją wam serca [Ps 69,33]. Wiedzmy, że każde kolejne doświadczenie normalnie zwiększa nasz hart ducha. Nie bój się nadchodzących cierpień. Oto diabeł wtrąci niektórych z was do więzienia. Zostaniecie poddani próbie. Przez dziesięć dni doświadczać będziecie ucisku. Bądź wierny aż do śmierci, a dam ci wieniec życia [Obj 2,10]. Wielkim błogosławieństwem w takich chwilach jest dotyk Wszechmocnego. Gdy zaczynamy się trwożyć, prośmy więc, aby Pan nas dotknął. Tak było z Danielem w chwili objawiania mu, co będzie dziać się z Izraelem w dniach ostatecznych. Wtedy ponownie dotknął mnie ktoś podobny do człowieka i posilił mnie, I rzekł: Nie bój się, mężu miły, pokój ci! Bądź mężny, bądź mężny! A gdy rozmawiał ze mną, poczułem siłę i rzekłem: Niech mówi mój Pan, bo mnie posiliłeś [Dn 10,18-19].

Bóg widząc, co dzieje się z naszymi sercami, mówi dziś do nas: Niech zmężnieją wam serca! Patrzmy na Jezusa. Zabiegajmy o napełnienie Duchem Świętym. Niechby Pan dotknął nas dzisiaj, abyśmy poczuli Jego moc i mężnie podejmowali każdą walkę, niezbędną do osiągnięcia celu naszej wiary i oddania Bogu należnej Mu chwały.

12 września, 2020

Dlaczego są tak chwiejni?

Mam taki zwyczaj, że raz w miesiącu, w drodze do miejsca wyjazdowej posługi Słowem Bożym słucham nabożeństw Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE dokładnie sprzed dziesięciu lat. Chcę w ten sposób przypomnieć sobie, czym nasz zbór żył dekadę temu. Kto wśród nas wówczas posługiwał, jakie tematy poruszaliśmy i które pieśni dziesięć lat temu śpiewaliśmy. Cenię sobie tę retrospekcję, bo jest ona dla mnie okazją do wielu przemyśleń.

Wczoraj jechałem daleko, więc wziąłem do słuchania nagrania z września i października 2010 roku. Pierwsze odsłuchane przeze mnie nabożeństwo prowadził Robert, którego od paru lat, niestety, nie ma już w zborze. Jeszcze dziesięć lat temu aktywnie włączał się i współtworzył nabożeństwo, a dzisiaj nie ma go już wcale. Wspólne uwielbianie Boga w trakcie drugiego nabożeństwa z września 2010 roku odbywało się pod kierownictwem Czarka. Ten siedem lat temu pozostawił służbę i odszedł z naszego zboru. Trzecie nabożeństwo, którego słuchałem, było połączone z chrztem czwórki nowo nawróconych wówczas osób. Karolina, Sylwia, Radek i Grzegorz wstępowali owego dnia w przymierze z Bogiem i wyrażali pragnienie naśladowania Pana Jezusa aż po kres swoich dni. Radek składał świadectwo i - ku naszemu ogólnemu zbudowaniu - bardzo dobitnie podkreślał, że teraz to już będzie żył z Jezusem i dla Jezusa. Żadnej z tych osób nie ma dzisiaj w zborze. Wprawdzie Grzegorz zmarł we wierze i go pochowaliśmy, ale trzy pozostałe osoby wciąż chodzą po ulicach Gdańska, lecz ich życiowe ścieżki omijają zbór.

Tym razem wspomnienia sprzed dziesięciu lat okazały się dla mnie bardzo smutne. Brakuje nam stałości w wierze. Owszem, bardzo dziękuję Bogu za wszystkie osoby, które trwają w społeczności z Panem i są aktywne w zborze, ale głęboko ubolewam nad zjawiskiem chwiejności tak wielu osób. Jak się wytłumaczą one przed Panem w chwili Jego przyjścia? Co powiedzą na swoje usprawiedliwienie? Nawet jeśli uda się im przerzucić na mnie odpowiedzialność za ich rezygnację i odejście od zboru, to i tak będą musieli przed Bogiem zdać sprawę z tego, co robią już po zerwaniu więzi z CCNŻ. O ile wiem, żadna z tych osób nie przynależy do zboru. Czy można złożyć obietnicę posłuszeństwa Słowu Bożemu, a potem żyć po swojemu? 

Niestałość to nasz poważny mankament. Nie potrafię przejść nad tym do porządku, zwłaszcza, że Biblia wzywa: Stójcie więc niezachwianie... [Ga 5,1]. Jak więc przyjęliście Jezusa Chrystusa, Pana, tak też - zjednoczeni z Nim - postępujcie jako ludzie zakorzenieni w Nim, jako ci, którzy się w Nim budują i w Nim umacniają  swą wiarę - zgodnie z tym, jak was nauczono [Kol 2,6-8], bo człowiek, który wątpi przypomina falę morską, gnaną i miotaną przez wiatr. Ktoś taki niech nie liczy, że coś od Pana otrzyma, dlatego, że on sam nie wie, czego chce, jest niestały w całym swoim postępowaniu [Jk 1,6-8]. 

Dlaczego niektórzy są tak chwiejni? Wieczorem zastanawialiśmy się nad tym ze zborem, wpośród którego w ten weekend mam przywilej posługiwać Słowem Bożym. Czy to tylko kwestia zaniedbań w bieżącej społeczności z Bogiem, czy może jednak nienależyty fundament nowego życia z Jezusem?