30 listopada, 2023

Wybrani, by wołać

Od dłuższego już czasu zauważam, że na ustach wielu osób z mojego środowiska coraz rzadziej pojawia się głośna modlitwa. Nawet jeśli kilka lat temu tak nie było, to z upływem czasu milkną i modlą się szeptem albo już tylko w myślach. Powody tego oczywiście są różne. Oby jednak w żadnym razie usprawiedliwieniem braku wołania do Boga nie stało się przekonanie o na tyle zaawansowanej bliskości z Bogiem, że głośna modlitwa stała się już nie na miejscu. Coś takiego może przyjść nam do głowy jako ludziom wybranym do życia w intymnej więzi z Jezusem. Możemy niestety popaść też w drugą skrajność i ciągle modlić się tylko bardzo głośno, jakby Bóg był daleko i słabo nas słyszał.

Wołać do Boga to głośno Go o coś prosić. Pismo Święte w wielu miejscach daje do zrozumienia, że jest to prawidłowy sposób zwracania się ludzi wierzących do Boga. W chwilach kryzysowych. Izraelici jęczeli z powodu ciężkiej pracy i narzekali, a ich wołanie o pomoc z powodu ciężkiej pracy dotarło do Boga. I usłyszał Bóg ich narzekanie. I wspomniał Bóg na swoje przymierze z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem. I wejrzał Bóg na Izraelitów: Bóg ujął się za nimi [2Mo 2,23-25]. Wołaj głośno do Pana, jęcz, córko Syjońska! Wylewaj łzy jak strumień we dnie i w nocy! Nie pozwalaj sobie na wytchnienie niech nie odpoczywa twoja źrenica! [Tr 2,18] – zachęcał prorok Boży na inną okoliczność. Jak widać, Bóg chce, abyśmy do Niego wołali.

Dobrym przykładem skuteczności takiej postawy jest świadectwo biblijnego Dawida. Gdy jestem w niedoli, wzywam Pana i Boga mojego wzywam, A On wysłuchuje z świątyni swojej głosu mojego. I wołanie moje dociera do uszu Jego [2Sm 22,7]. Pouczają o tym niektóre psalmy Dawidowe.  Modlitwa. Głośno do Pana wołam, głośno Pana błagam. Wylewam przed Nim moją prośbę i o niedoli mojej Jemu opowiadam [Ps 142,2-3]. Gdy w codziennym życiu nagle znajdziemy się w tarapatach, to zaczynamy wołać o pomoc. Do kogo w pierwszej kolejności się zwracamy? Otóż przede wszystkim powiadamiamy swoich najbliższych i właśnie ich wzywamy na ratunek. A ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze! [Ga 4,6]. Chrześcijanin, z racji bliskiej więzi z Bogiem, gdy znajdzie się w potrzebie, woła przede wszystkim do Boga.

Należy na tę sprawę spojrzeć też od drugiej strony. Spróbujmy przez chwilę wczuć się na przykład w rolę męża. Jeżeli nasza żona, nasza umiłowana wybranka, w trudnej sytuacji zawołałaby na ratunek kogoś innego, a nie nas, to niewątpliwie zrobiłoby się nam przykro. Gdy król Achazjasz znalazł się w tarapatach i nie zawołał w tej sprawie do Boga, usłyszał: Tak mówi Pan: Czy nie ma Boga w Izraelu, że posłałeś zasięgnąć rady Belzebuba, boga Ekronu? [2Krl 1,6]. Podobną nutę można wyczuć w biblijnej wzmiance, gdy Asa zachorował na nogi, a jego choroba coraz bardziej się wzmagała; lecz nawet w swojej chorobie nie zwracał się do Pana, ale do lekarzy [2Krn 16,12]. Krótko mówiąc, Bóg chce aby wybrani przez Niego ludzie, gdy znajdą się w sytuacji podbramkowej, wołali do Niego.

Najdobitniej tę prawdę wyraził Syn Boży podsumowując podobieństwo o wdowie i niesprawiedliwym sędzi. A czy Bóg nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy wołają do Niego dniem i nocą? Czy będzie zwlekał w ich sprawie? [Łk 18,7]. To, że zostaliśmy wybrani przez Boga – daje nam prawo wołać do Niego, a zarazem nas do tego zobowiązuje. Dniem i nocą możemy wołać do Boga w najróżniejszych sprawach. Wołaj do mnie, a odpowiem ci i oznajmię ci rzeczy wielkie i niedostępne, o których nie wiesz! [Jr 33,3]. Uczmy się więc wołać do Boga, bo to wyraża nie tylko naszą więź z naszym Panem ale również wiarę w Niego. Czy Syn Boży znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? [Łk 18,8]. Wyrażajmy ją ustawicznym wołaniem do Niego!

Ja jestem głosem wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pana [Jn 1,23]. Wołaj na całe gardło, nie powściągaj się, podnieś jak trąba swój głos i wspominaj mojemu ludowi jego występki, a domowi Jakuba jego grzechy! [Iz 58,1]. Powinnością sług Bożych jest też nawoływanie ludzi, ale to jest temat już na inne rozważanie.

21 listopada, 2023

Co mnie tam ciągnie

Gdybyśmy otrzymali propozycję zamieszkania w luksusowym apartamencie z pełnym wyposażeniem oraz gwarancją zaopatrzenia aż do końca życia pod warunkiem, że zostawimy wszystko, co posiadamy i tak jak stoimy w jednej chwili wsiądziemy i odjedziemy – to co byśmy na to powiedzieli? Domyślam się, że zależałoby to od tego, jak tutaj się mamy? Jeśli źle, bo mieszkamy kątem u kogoś, jesteśmy chorzy, zadłużeni, samotni, straciliśmy pracę i nie mamy żadnych perspektyw na przyszłość – to chętnie skorzystalibyśmy z takiej możliwości. Jeśli natomiast tutaj mamy się wspaniale; mieszkamy na swoim, jesteśmy zdrowi, młodzi, bogaci, z perspektywą kariery i wygodnego życia – to już nie za bardzo byśmy się rwali… Chyba, że w grę wchodziłaby wielka miłość!

Wszyscy chyba znamy zadziwiające dla otoczenia przypadki, gdy zakochana dziewczyna opuszcza bogaty dom rodziców w luksusowej dzielnicy i wyjeżdża na prowincję, by zamieszkać w klitce na poddaszu, bo się zakochała w biednym chłopaku i pragnie być z nim na co dzień. Niejedna ‘love story’ wzrusza nas porzuceniem kariery i wygód życia na rzecz przebywania z ukochaną osobą.

A jak jest z naszą gotowością do opuszczenia tego świata i pójścia do nieba? Jak odejść stąd bez żalu i poczucia straty? Większość ludzi chciałaby pozostać tutaj na ziemi. Nic chcą odchodzić. Robią wszystko, co mogą, aby żyć tu jak najdłużej. Chrześcijanie natomiast – przynajmniej teoretycznie  –  wyznają, że są gotowi odejść stąd w każdej chwili. Apostoł Paweł napisał, że śmierć jest dla niego zyskiem. Czy naprawdę tak myślimy? Czy cieszymy się na myśl o odejściu z tego świata?

Co nas ciągnie do nieba? Proponuję, abyśmy skonfrontowali się z tym pytaniem. Jeśli nic nas tam nie ciągnie, a o gotowość do odejścia staramy się jedynie dlatego, że nie chcemy trafić do piekła – to w oczach Bożych nie wygląda to dobrze. Zachodzi potrzeba wzmocnienia motywacji, dla której niebo obraliśmy za cel naszej ziemskiej wędrówki. Moim zamiarem jest pobudzenie nas do głębszej refleksji w tym zakresie i wskazanie niezawodnego powodu, dla którego wierzący ludzie pragną iść do nieba.

Dobrze jest, gdy dostrzegamy krótkotrwałość doczesnego życia i gdy pociesza nas myśl o wiecznym życiu w Królestwie Bożym. Nie wszystkim dane jest wierzyć w Boga i w Jego Królestwo. Wiara w Jezusa Chrystusa to nasz wielki atut. Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny. Dlatego też w tym doczesnym wzdychamy, pragnąc przyoblec się w domostwo nasze, które jest z nieba [2Ko 5,1-2]. Czy jednak z każdym dniem życiowej podróży przybliżającej nas do wieczności, cieszymy się i ekscytujemy coraz bardziej?

Biblia mówi, że zakończenie życia ludzi wierzących na ziemi jest jednocześnie spotkaniem z Jezusem Chrystusem. Taka jest niezawodna nadzieja chrześcijan. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1Ts 4,16-17]. Idę przygotować wam miejsce. A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli [Jn 14,2-3] – obiecał Chrystus Pan. On dotrzymuje słowa, a więc albo przez śmierć, albo w ramach pochwycenia Kościoła, prawdziwi chrześcijanie na pewno spotkają się z Umiłowanym Zbawicielem i Panem.

Oczywiście, ważna i pociągająca jest już sama perspektywa Królestwa Bożego, jako miejsca naszej wieczności. Cieszy nas też myśl o spotkaniu i społeczności z całym mnóstwem bliskich naszemu sercu braci i sióstr w Chrystusie, którzy już przekroczyli próg wieczności. Lecz najsilniejszym bodźcem, najwspanialszym powodem, dla którego chrześcijanina ciągnie do nieba, jest nadzieja na osobiste spotkanie z Synem Bożym, Jezusem Chrystusem. Taką nadzieję żywił biblijny Hiob. Lecz ja wiem, że Odkupiciel mój żyje i że jako ostatni nad prochem stanie! Że potem, chociaż moja skóra jest tak poszarpana, uwolniony od swego ciała będę oglądał Boga. Tak! Ja sam ujrzę Go i moje oczy zobaczą Go, nie kto inny. Moje nerki zanikają we mnie za tym tęskniąc [Jb 19,25-27]. Pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej [Flp 1,23] – napisał apostoł Paweł w natchnieniu Ducha. Kamienowany Szczepan będąc pełen Ducha Świętego, utkwiwszy wzrok w niebo, ujrzał chwałę Bożą i Jezusa stojącego po prawicy Bożej i rzekł: Oto widzę niebiosa otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Bożej [Dz 7,55-56]. I kamienowali Szczepana, który się modlił tymi słowy: Panie Jezu, przyjmij ducha mego [Dz 7,59].

Piszę te słowa w świadomości, że otacza nas wielu ludzi cielesnego usposobienia, w tym także osoby nazywające się chrześcijanami, którzy wcale nie pragną nadejścia Królestwa Bożego. Wielu bowiem z tych, o których często wam mówiłem, a teraz także z płaczem mówię, postępuje jak wrogowie krzyża Chrystusowego; końcem ich jest zatracenie, bogiem ich jest brzuch, a chwałą to, co jest ich hańbą, myślą bowiem o rzeczach ziemskich. Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa, który przemieni znikome ciało nasze w postać, podobną do uwielbionego ciała swego, tą mocą, którą też wszystko poddać sobie może [Ef 3,18-21]. Nic dziwnego, że w otoczeniu ludzi zmysłowych nie znajdujemy zrozumienia ani poparcia dla naszych marzeń o spotkaniu z Jezusem. Trzeba być zakochanym w Jezusie, aby odczuwać pociąg do spotkania z Nim.

Ażeby w tym świecie zachować szczere nastawienie na Królestwo Boże, trzeba nabrać zdrowego dystansu do ludzkich opinii i postaw. Nie warto przejmować się kimś, kto wkrótce nie będzie miał żadnego znaczenia i kto nie pomoże nam przejść na drugi brzeg. Bóg, Bóg nasz na wieki wieków, On nas prowadzi poza śmierć [Ps 48,15]. Dlatego potrzebujemy rozwijać w sobie miłość do Jezusa i z Nim utrzymywać codzienne kontakty. Szczera miłość do Jezusa - ona ciągnie chrześcijanina do nieba! Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej [Mk 12,30]. Kto miłuje ojca albo matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien; i kto miłuje syna albo córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto stara się zachować życie swoje, straci je, a kto straci życie swoje dla Mnie, znajdzie je [Mt 10,37-39] – powiedział Pan.

Kiedyś jeden z czołowych uczniów Jezusa usłyszał pytanie: Szymonie, synu Jana, miłujesz mnie? Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: Miłujesz mnie? I odpowiedział mu: Panie! Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że cię miłuję [Jn 21,17]. Nie wiem, który raz pytanie o miłość do Jezusa zabrzmiało w naszych uszach, lecz dzisiaj potraktujmy je jako światło na drogę do bram Królestwa Bożego. Zakochanie w Jezusie to najlepszy sposób na pozostawienie wszystkiego bez żalu i radosne przejście do wieczności. Sercem kocham Jezusa, sercem kocham Jezusa! Zawsze będę Go kochać, bo On pierwszy ukochał mnie – śpiewamy w niejednym zborze. Śpiewajmy ją całym swoim życiem. Miłość do Jezusa będzie nas pociągać do nieba.