30 lipca, 2012

Zatrzymaj się i żyj!

fot. PAP/Grzegorz Michałowski
Dziś rano wstrząsnęła nami tragedia na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w Bratoszewicach k. Zgierza. Przepełniony bus Ford Transit wjechał wprost pod koła nadjeżdżającej lokomotywy. W wypadku zginęło 9 osób. Prawdopodobnie byli to jadący do pracy sezonowej Ukraińcy.

 Przyczyna tej masakry ludzi w blaszanej puszce, pchanej kilkadziesiąt metrów po torach i bezlitośnie miażdżonej, wydaje się przerażająco oczywista. Kierowca busa nie zachował należytej ostrożności przed przejazdem przez tory i się nie zatrzymał. Gdyby się zatrzymał, wszyscy nadal by żyli.

 To jest poważny problem. Bardzo wielu kierowców bagatelizuje znak STOP. Wydaje się im, że równie dobrze mogą wszystko zobaczyć bez tej uciążliwej konieczności zatrzymywania pojazdu. Zazwyczaj też się śpieszą i nie chcą tracić czasu na redukcję prędkości do zera. W rezultacie, każdego roku na samych tylko przejazdach dochodzi średnio do 250 podobnych wypadków, w których ginie kilkadziesiąt osób.

 W takich chwilach na nowo przypominamy sobie i doceniamy trwającą od siedmiu lat kampanię społeczną pod hasłem "Zatrzymaj się żyj!" Dzięki Bogu za ludzi, którzy starają się rozbudzać w nas wyobraźnię i wyrabiać nawyk bezwzględnego stosowania się do znaku STOP.

 Mnie przypominają się dziś mądre słowa piosenki autorstwa naszej wieloletniej współtowarzyszki wiary i służby z Gdańska, Haliny Kudzin:

 Dokąd idziesz? Dokąd biegniesz? Tak ci czasu ciągle brak...
 Dokąd spieszysz? O czym myślisz? Co w twym życiu wartość ma..?
 Nie masz czasu na modlitwę, chociaż wokół pełno zła
 I upadasz w tej gonitwie. Z pokusami walczysz sam

 Ucisz się i skłoń kolana. Pomyśl dziś o życiu twym
 Póki żyjesz, szukaj Pana! Jutro możesz spóźnić się
 Prędko życie twe przeminie i przed Panem staniesz raz
 Czy On będzie znał twe imię, czy odwróci Swoją twarz?


 Potrzebujemy znaków STOP, także w sensie duchowym. Kto chce żyć wiecznie, nie może zatracać się w biegu doczesnego życia. Życie bowiem jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie [Łk 12,23]. Nie chodzi o to, żeby zdążyć ze wszystkim, co przychodzi nam do głowy i zdobyć wszystko, co wydaje się nam konieczne do życia. Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane [Mt 6,33].

Nie wszędzie musimy być i nie wszytko koniecznie trzeba nam osiągnąć. Bo cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie? [Łk 9,25]. Trzeba nam przede wszystkim zadbać o pojednanie z Bogiem i codzienne życie w osobistej więzi z Jezusem Chrystusem.

 Zwolnij. Wykreśl z kalendarza zaplanowaną kolejną, niekonieczną pracę, wyjście do kina, czy też nic nie wnoszącą do życia imprezę. Odszukaj Biblię i spokojnie poczytaj ją z modlitwą. Zatrzymaj się i żyj!

29 lipca, 2012

Gangsterstwo we krwi?

Nie wiem ile osób dostało takiego maila, ale w mojej skrzynce go znalazłem. Mam na myśli tekst zatytułowany "OCHRONA" W DENOMINACJI, który jest kopią czwartego rozdziału jakiejś książki, jakiegoś autora ;).  Ponieważ nadawca maila opatrzył go  klauzulką  lektury weekendowej, posłusznie poświęciłem jej kawałek mojej soboty.

 Nie jestem zaskoczony ani zbulwersowany treścią tych pięciu stron zadrukowanych krytyką kościelnych denominacji. Niczego aż takiego nowego do tematu one nie wnoszą, ani też niewiele wyjaśniają. Zasmuca mnie natomiast fakt związku tych wywodów z ludźmi, którzy z racji swej przeszłości i poruszającego, wyrazistego świadectwa nawrócenia, raczej powinni unikać wikłania się w jakiekolwiek kontrowersje i spory natury wewnątrzkościelnej.

 Mając szerokie możliwości składania świadectwa o nowym życiu z Panem Jezusem, co ważne, potwierdzone osobistym przykładem, zrobiliby lepiej, gdyby jak oka w głowie strzegli dobrej opinii świadka i naśladowcy Jezusa Chrystusa. Bardzo ważne bowiem dla takich ludzi, aby się nie wdawali w spory o słowa, bo to jest bezużyteczne, a tylko słuchaczy do zguby przywodzi [2Tm 2,14]. Przecież chodzi o zwiastowanie dobrej nowiny i zbawienie grzeszników.  Zajmowanie się krytykowaniem takiej, czy innej denominacji, sprawie ewangelii Chrystusowej absolutnie nie pomaga.

 Niestety, nie każdy potrafi się ustrzec tego błędu, zwłaszcza, jeżeli gdzieś w genach ma zapisaną skłonność do burzenia istniejącego porządku rzeczy. Wówczas nieważne, czy ten porządek jest słuszny, czy nie, taki człowiek z pewnością po jakimś czasie przeciwko zaobserwowanej układance wystąpi.

 W środowiskach ewangelicznego chrześcijaństwa przebiega to mniej więcej tak, że ktoś o tego rodzaju cechach osobowościowych najpierw zachwyca się zastaną w zborze rzeczywistością. Jakże inaczej i wspanialej jest tutaj w porównaniu ze znanym mu wcześniej środowiskiem i kościołem! Po pewnym czasie jednak zaczyna zauważać mankamenty zboru i dość szybko przechodzi do krytyki. W końcu wyciąga rewolwer i zaczyna strzelać do tych, których jeszcze wczoraj nie mógł się nachwalić.

 Oto dlaczego zalecam stosowną ostrożność, gdy ktoś obok nas euforycznie zachwyca się kolejnym tzw. "mocnym" świadectwem nawrócenia. Jeżeli jest ono prawdziwe, to - podobnie jak powściągliwość braci zboru jerozolimskiego nie zraziła nowo nawróconego Saula i nie zaprzepaściła jego apostolskiej posługi - tak i nasza ostrożność nie zaszkodzi bohaterom dzisiejszych kampanii chrześcijańskich, festiwali życia  i innych podobnych iventów.

 Dopiero po jakimś czasie okazuje się bowiem, czy dany gwiazdor spotkań ewangelizacyjnych naprawdę jest nowym stworzeniem, czy też wciąż we krwi pozostał mu jakiś rodzaj gangsterki, tyle że uprawianej już nie na ulicy, a w kręgach kościelnych. Biblia mówi, że kto jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem: tare przeminęlo, oto wszystko stało się nowe [2Ko 5,17].

Z tego powodu rozsyłanie wspomnianego maila oraz dziwne zamiłowanie do szokującego nazewnictwa i haseł, nie wiem dlaczego, ale jakoś mnie niepokoi i zasmuca.

28 lipca, 2012

Ciągnie wilka do lasu

Dziś rocznica przykrej dla naszych rodaków z Zaolzia decyzji międzynarodowego organu wykonawczego Traktatu Wersalskiego sprzed 92 lat. Otóż po zakończeniu I Wojny Światowej, obradująca w Paryżu tzw. Rada Ambasadorów dokonała w dniu 28 lipca 1920 roku podziału Śląska Cieszyńskiego pomiędzy Polskę i Czechosłowację.

 Tak oto bez przeprowadzenia jakiegokolwiek plebiscytu, zamieszkiwane głównie przez Polaków tereny Zaolzia zostały przyznane ówczesnej Czechosłowacji (dziś Czechy). Grubo ponad sto tysięcy ludzi narodowości polskiej, z dnia na dzień znalazło się za granicą własnego państwa. Czy łatwo im było pogodzić się z tym faktem?

 Częściowa odpowiedź na to pytanie kryje się w decyzji polskich zielonoświątkowców, którzy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku podjęli trudną decyzję opuszczenia swoich domostw na Zaolziu. Zbiorowo przesiedlili się do Polski, na tereny Beskidu Niskiego, zagospodarowując opustoszałe miejscowości: Puławy, Wisłoczek i Wolę Piotrową. Pomimo upływu ponad czterdziestu lat od wspominanego dziś podziału, wciąż pragnęli żyć i pracować w Polsce. Gdy nadarzyła się sposobność, powierzając się łasce Bożej, skwapliwie z niej skorzystali.

 Od razu przychodzi mi na myśl biblijny Mojżesz, który decyzją innej monarchii oddzielony od bliskich i własnego narodu, po czterdziestu latach, skądinąd wygodnego życia, mimo wszystko zapragnął przyłączyć się do swoich. A kiedy skończył czterdzieści lat, stało się potrzebą jego serca odwiedzić braci swoich, synów Izraela [Dz 7,23]. Jego decyzja nie była powodowana wyłącznie zwykłą tęsknotą za rodakami. Przez wiarę Mojżesz, kiedy dorósł, nie zgodził się, by go zwano synem córki faraona, i wolał raczej znosić uciski wespół z ludem Bożym, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu [Hbr 11,24-25].

 Cieszę się z każdego Polaka, który nawet po wielu latach życia w zachodnim dobrobycie postanawia wracać do kraju. Szczególnie zaś bliskie memu sercu są takie decyzje, jeżeli podejmują je ludzie odrodzeni z Ducha Świętego. Potrzebujemy Was w Polsce! Apelowalem o to sześć lat temu. Pomyślmy, o ileż uboższe duchowo byłoby dzisiejsze Podkarpacie, gdyby we wspomnianych miejscowościach nie było braci i sióstr z Ewangelicznej Wspólnoty Zielonoświątkowej?! Ileż zyskać mogą ewangeliczne zbory w polskich miastach i wioskach, jeżeli zechcą tu powrócić ludzie narodzeni na nowo!

Ze zjawiskiem pragnienia powrotu mamy też do czynienia w życiu ludzi, którzy swego czasu zerwali społeczność z Bogiem. Grzech samowoli oddzielił ich od Boga, niczym nowa granica z 1920 roku oddzieliła Polaków z Zaolzia od Ojczyzny. Teraz, nierzadko po wielu  latach, znowu zaczyna ich ciągnąć do 'utraconego raju'. Wspomnienie lat życia z pokojem Bożym w sercu i radosnej służby dla Niego, rozbudza tęsknotę za bliskością z Panem Jezusem Chrystusem. Gdy takie uczucie pojawia się w sercu, należy czym prędzej wracać do Boga, aby przypadkiem nie zaprzepaścić dawanej nam szansy powrotu.

 Jak ptak, który daleko odleciał od gniazda, tak człowiek, który się tuła z dala od ojczyzny [Prz 27,8]. Polak mieszkający w Czechach, Anglii, czy nawet w USA, wie o czym tu mowa...   Nawiasem mówiąc, autor tych słów już po dwóch tygodniach  pobytu za granicą nie może dla siebie znaleźć miejsca, aż znowu zobaczy polską ziemię. :)

Owszem, czasem taka tułaczka spowodowana jest decyzjami administracyjnymi rządów i międzynarodowych trybunałów albo jest rezultatem decyzji przodków. O wiele częściej  jednak żyjemy z dala od rodaków z powodu decyzji osobistych. Dlatego warto zachować stosowną wrażliwość na głos Boży.

A gdy już na dobre wilka zacznie ciągnąć do lasu - czemuż by po prostu nie podjąć kolejnej decyzji?

25 lipca, 2012

Dlaczego na własność?

Puławy, fot. Anna Lewiak
Miniony weekend spędziłem w Puławach - jednej z wiosek zasiedlonych czterdzieści parę lat temu przez zielonoświątkowców z Zaolzia. Sprowadzili się do trzech miejscowości zupełnie opustoszałych. Zabrali się do pracy i wytrwale, rok po roku wszystko zaczęło wyglądać coraz lepiej. Dziś są to piękne, tętniące życiem - Wola Piotrowa, Puławy Dolne i Górne oraz Wisłoczek.

Gdy spacerowałem patrząc na bogate, zadbane i pulsujące życiem Puławy, naszła mnie myśl związana ze staraniem Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku o Dwór Olszyński, w którym chcemy urządzić naszą siedzibę. Miejsce to jest dziś opustoszałe i zaniedbane, ale z Bożą pomocą, jeżeli się nim zajmiemy, ożywimy je i zmienimy atmosferę panującą w jego murach.

Rzecz w tym, że urzędnicy chcą nam Dwór Olszynka oddać w użytkowanie na 50 lat, a nie sprzedać na własność. Przy takiej formie własności, za dwadzieścia lat musielibyśmy zacząć wypłacać miastu pelną należność za użytkowanie tej nieruchomości, a po pięćdziesięciu latach cały owoc naszego trudu miałby znowu przejść na własność gminy.

Wyobraziłem sobie sytuację, gdyby zielonoświątkowcy z Zaolzia przejęli opustoszałe wioski jedynie w użytkowanie na 50 lat. Właśnie teraz zbliżałby się czas zwrotu wszystkiego skarbowi państwa. Dom modlitwy, domy mieszkalne, zabudowania gospodarskie, wyciąg narciarski, restauracja  - wszystko musieliby za kilka lat opuścić i szukać sobie innego miejsca..?

Użytkowanie na 20, 30, czy choćby 50 lat - to forma własności może i do przyjęcia, ale dla kogoś, kto prowadzi np. działalność gospodarczą. W danym miejscu może coś produkować albo tam pohandlować przez parę lat, a potem przenieść się ze swoim biznesem w inne miejsce, zmienić branżę lub w ogóle zamknąć swój interes. Nie ma sprawy.

Inaczej jest z Kościołem. Wspólnota kościelna rozpoczynająca swą działaność w określonym miejscu staje się ośrodkiem życia duchowego, które ma trwać aż do powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa. Nie możemy się więc zgodzić na proponowane nam przez urzędników czasowe użytkowanie. Co innego, gdy wynajmujemy jakąś salę na odbywanie nabożeństw. Wówczas płacimy ustalony czynsz i nie wiążemy się z nią bliżej.

Skoro jednak mamy w te ruiny włożyć wszystkie swoje pieniądze, całą inwencję, wielki trud i łzy, a  ponadto zaprosić do tego naszych przyjaciół z kraju i zagranicy, to ta nieruchomość powinna być naszą własnością. Tak patrzę na tę sprawę. Taki noszę w sercu zamiar, aby pójść i zająć ziemię, którą Pan, Bóg wasz, daje wam na własność [Joz 1,11]. Proszę o wsparcie w modlitwie.

Spacer po Puławach bardzo pomógł mi to zobaczyć.

24 lipca, 2012

Dlaczego nie boję się policjanta?

Dziś w Polsce Święto Policji. Zostało ustanowione przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 1995 roku, przy okazji nowelizacji ustawy o policji, a przypada w rocznicę powołania w dniu 24 lipca 1919 roku polskiej Policji Państwowej.

 Mamy w społeczeństwie dość powszechny zwyczaj straszenia policjantem. Ma to być pomocne np. przy dyscyplinowaniu niegrzecznych dzieci, czy  też zmiękczać postawę ludzi, z którymi znaleźliśmy się w konflikcie sąsiedzkim lub w jakimś niespodziewanym sporze na ulicy.

 Groźba wezwania policji robi na ludziach spore wrażenie. Dla większości myśl o bezpośrednim kontakcie z policjantem nie wzbudza najmilszych wspomnień. Wolą załatwić sprawę bez jego udziału. Kto, wie? Policjant zawsze potrafi przecież do czegoś się przyczepić...  No, chyba, że policjant jest bliską nam osobą, albo że w danych okolicznościach naprawdę zachowaliśmy się wzorcowo. Wtedy nie mamy się czego obawiać.

 Rządzący bowiem nie są postrachem dla tych, którzy pełnią dobre uczynki, lecz dla tych, którzy pełnią złe. Chcesz się nie bać władzy? Czyń dobrze, a będziesz miał od niej pochwałę; jest ona bowiem na służbie u Boga, tobie ku dobremu. Ale jeśli czynisz źle, bój się, bo nie na próżno miecz nosi, wszak jest sługą Boga, który odpłaca w gniewie temu, co czyni źle. Przeto trzeba jej się poddawać, nie tylko z obawy przed gniewem, lecz także ze względu na sumienie [Rz 13,3-5].

 Niech boi się policjanta ten, kto świadomie łamie przepisy prawa, kto wyrządza krzywdę swojemu bliźniemu, kto kradnie, zaśmieca itd. Ja nie muszę drżeć na widok człowieka w mundurze. Dlaczego? Ponieważ chadzam prostymi drogami...

W Dniu Policji wszystkim stróżom prawa życzę  błogosławieństwa Bożego w pełnionej służbie, a każdemu zwykłemu obywatelowi takiej jakości i przejrzystości postępowania, abyśmy kontaktu z policjantem nigdy nie musieli się obawiać.

23 lipca, 2012

Obowiązujący wzorzec wiary

W tych dniach odświeżałem sobie obraz wzorca naszej wiary, którym jest nasz Pan – Jezus Chrystus!  Podczas, gdy tak wiele wzorców ludzkich postaw i zachowań ulega ciągłym modyfikacjom, gdy w wielu dziedzinach życia to, co jeszcze wczoraj obowiązywało, dzisiaj już się nie liczy, Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8].

Innymi słowy, niezależnie od tego, jak bardzo zmienia się świat wokół nas, choćby nie wiem jak bardzo zmieniła się moda, trendy społeczne i kierunki ludzkiego myślenia, chrześcijanin niezmiennie ma wzorować się na życiu i służbie Jezusa!  I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie [Łk 9,23].

Domeną naśladowcy jest naśladowanie. Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady [1Pt 2,21]. Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad swego pana; wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan [Mt 10,24-25].

 Właśnie z tego powodu potrzebujemy wciąż na nowo, z uwagą przypatrywać się Panu Jezusowi. Nie wystarczy, że kiedyś na początku przeczytaliśmy Ewangelie i w czterech odsłonach zobaczyliśmy obraz Jezusa. Codzienne wpływy świata i zły przykład zeświecczonych, nierzadko bardzo samowolnych chrześcijan, grożą nam rychłym zejściem z drogi wiary na manowce cielesności.

 Wysłuchiwanie dziesiątek kazań z rozmaitych serwisów internetowych, rozczytywanie się w literaturze chrześcijańskiej i oglądanie licznych filmów i prezentacji – mogą ten proces zbłądzenia wręcz pogłębić. Jedyną gwarancją utrzymania się na właściwym kursie jest ustawiczne wpatrywanie się w Syna Bożego. Tylko wiara wzorowana na Jego wierze, życie według Jego przykładu, tylko postępowanie według myśli Chrystusowej może doprowadzić nas do żywota wiecznego.

Oto więc przykładowe cechy obowiązującego wzorca wiary:

 Jezus Chrystus jest dla nas, po pierwsze, wzorcem w codziennej społeczności z Bogiem. On każdego dnia miał osobisty kontakt z Ojcem. Dzięki zesłaniu Ducha Świętego każdy chrześcijanin ma taką możliwość.

 Po drugie, Jezus świeci nam przykładem w prowadzeniu uświęconego życia. On żył między grzesznikami, ale grzechu nie popełniał.

 Następnie, Jezus jest wzorem życia w prawdzie. Nigdy nie grał roli kogoś kim nie był, nie chodził w czyimś garniturze, ani nie prowadził podwójnego życia.

Po czwarte, mamy w Jezusie przykład życia nastawionego na spełnianie Słowa Bożego. Dzień po dniu realizował to, co o nim było napisane we wszystkich Pismach [Łk 24,27].  Robił to i owo, aby się wypełniło, co było powiedziane przez proroka...

 Pan Jezus jest też naszym wzorem chodzenia w miłości. Wprawdzie inaczej wyrażał On miłość do ludzi trwających w grzechu, inaczej do tych, którzy przeżywali pokutę, a jeszcze inaczej do swoich wiernych uczniów, ale wszystkich prawdziwie miłował.

 Po szóste, naśladowcy Jezusa widzą Go codziennie zaangażowanego w zwiastowanie ewangelii i nauczającego o Królestwie Bożym. On z wielką pasją podążał wciąż dalej i dalej, każdą okazję wykorzystując do tego, aby oświecić i uzdrowić jakąś kolejną ludzką duszę.

Mamy również w Jezusie wzorzec życia w codziennej świadomości krzyża. Można powiedzieć, że przez trzy lata publicznego życia Jezus konsekwentnie zmierzał w stronę krzyża. Nie ma i dla nas innej drogi, jak codziennie brać swój krzyż!

 Wreszcie, Jezus stanowi dla nas wzorzec życia i działania w pewności, że na końcu naszej drogi mamy zapewnione zwycięstwo! Po trzech dniach zmartwychwstanę! [Mt 27,63] - podsumował zapowiedź czekających Go cierpień i śmierci. Przeto rozweseliło się serce moje i rozradował się język mój, a nadto i ciało moje spoczywać będzie w nadziei,  bo nie zostawisz duszy mojej w otchłani i nie dopuścisz, by święty twój oglądał skażenie [Dz 2,26-27].

Życie i służba Jezusa - to jest jedyny pewny, wciąż obowiązujący Wzorzec. Biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami, patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary [Hbr 12,1-2].

Zwróć swój wzrok na Jezusa! - wzywa stary hymn chrześcijański.

19 lipca, 2012

Dni skupienia się na Jezusie

Dom Modlitwy w Puławach Górnych
Dojechałem. Ponad siedemset kilometrów z Gdańska przez Łódź i wreszcie bliski sercu widok. Dom Modlitwy w Puławach Górnych k. Rymanowa na Podkarpaciu, gdzie przez najbliższe trzy dni odbywać się będzie doroczna konferencja (zwana też zjazdem młodzieży),  stawiająca sobie za cel duchowe budowanie zarówno przyjeżdżających tu rokrocznie gości, jak i miejscowych członków Ewangelicznej Wspólnoty Zielonoświątkowej.

W te dni zamierzam całą moją uwagę skupić na Panu Jezusie Chrystusie. Daleko od domu i codziennych spraw, w otoczeniu całkiem pokaźnej grupy ludzi miłujących Pana, chcę zatopić się w rozmyślaniu o Synu Bożym, który w Jezusie z Nazaretu stał się dla mnie nie tylko Zbawicielem, ale także wspaniałym wzorcem życia i służby chrześcijańskiej.

Modlę się, aby te dni skupienia pogłębiły moje poznanie Pana Jezusa. Tedy poznawszy Pana starać się będziemy, abyśmy go więcej poznali [Oz 6,3]. Pragnę tu w Puławach ponownie przymierzyć moje życie do życia Syna Bożego z czasów, gdy w ludzkim ciele chodził po ziemi. Potrzeba mi upewnić się, że mój sposób myślenia, że moje postawy, słowa i czyny odwzorowują Chrystusowy styl życia.

Nie spodziewam się, że w te dni będę miał powody do zadowolenia z siebie samego. W świetle Biblii widać to  wyraźnie, że nie mieszka we mnie, to jest w ciele moim, dobro [Rz 7,18]. Spodziewam się za to, że skupiając uwagę na Jezusie, doznam zbudowania i zachęty do wstępowania w Jego ślady. Już sama myśl o tym pobudza we mnie pragnienie lepszego naśladowania Mistrza.

Choćby w najbliższych latach wszystko na świecie się zmieniło, choćby zeświecczony kościół wprowadził całkiem nowe poglądy i wzorce zachowań, dla prawdziwych chrześcijan pozostanie niezmienną prawdą i zasadą, że Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,7]. 

Potrzeba mi odświeżyć sobie obraz Jezusa Chrystusa, aby tym wierniej trzymać się Go, jako niezmiennego Wzorca, obowiązującego wszystkich wierzących.

Tak mam zamiar przeżyć kilka najbliższych dni w Puławach...

18 lipca, 2012

Jaskrawy przykład wywracania kota ogonem

Minionej nocy na jednym z popularnych polskich portali internetowych pojawił się tytuł:  Skandal trwa. Nadal nie chcą gejów u siebie. Rzecz dotyczy amerykańskich skautów (Boy Scouts of America), którzy ogłosili wczoraj, że w dalszym ciągu będą odmawiać przyjmowania gejów w swe szeregi.

 W 2000 roku Sąd Najwyższy USA orzekł, że skauci mają prawo nie przyjmować homoseksualistów do swych szeregów, a nawet ich ze swego grona wykluczać. Gruntownie przedyskutowano tę kwestię, wysłuchano opinii specjalistów i skonsultowano sprawę z rodzicami chłopców należących do organizacji. Ogromna większość rodziców opowiedziała się za tym, by kwestie orientacji homoseksualnej pozostawić rodzinie. Wszystko więc stało się jasne. Organizacja amerykańskich skautów uznała sprawę za zamkniętą.

 Skąd więc taki tytuł na portalu internetowym? O jakim skandalu może tu być mowa? Skandalem byłoby raczej to, gdyby zbagatelizowano stanowisko Sądu Najwyższego oraz wolę większości rodziców i wbrew temu wszystkiemu przyjmowano gejów do organizacji skautowskiej. Tak brzmiący tytuł, to jaskrawy przykład wywracania kota ogonem.

 Celowość takiego stawiania sprawy wydaje się oczywista. Chodzi o to, aby powoli nas przyzwyczaić do tego, żeby skandaliczną rzeczą było trzymanie się i obstawanie przy normach uznanych od wieków, a właściwe i normalne stało się to, co od zawsze było nienormalne.

 Wywracanie kota ogonem bardzo mnie oburza, chociaż coraz mniej dziwi. Gdy po wieloletnim okazywaniu komuś zainteresowania na normalnym poziomie, ktoś zarzuca mi totalny jego brak, albo gdy miłując, słyszę, że brak mi miłości - nie mam innego wyjścia, jak tylko ewentualnie zapytać za apostołem Pawłem: Czy tak ma być, że im więcej ja was miłuję, tym mniej przez was mam być miłowany? [2Ko 12,15].

 Boli nas bardzo, gdy ktoś w opaczny sposób przedstawia nasze słowa i czyny, zarzucając nam niestworzone rzeczy. Dobrze jest jednak pamiętać, że zjawisko wywracania kota ogonem rodzi się w źle nastawionym sercu. Gdy ktoś kogoś lub czegoś nie lubi, albo przestał lubić, w chorobliwy wręcz sposób będzie starać się obniżyć wartość nielubianego obiektu.

 Jak widać to we wspomnianym tytule, problem nie w tym, że coś zostało źle powiedziane lub zrobione. Problem tkwi w sercu komentatora. Amerykańscy skauci od zawsze stoją na straży tradycyjnych wartości moralno - etycznych. Zwyczajnie nie chcą, żeby w ich własnych szeregach zostały one podważone. Nie ma w tym ani cienia skandalu. Skandalicznym wydaje się raczej stawianie im w związku z tym zarzutów.

17 lipca, 2012

Duchowy system nawigacyjny

Dziś rocznica uruchomienia systemu GPS (skrót od ang. Global Positioning System), jednego z systemów nawigacji satelitarnej, obejmującego swoim zasięgiem całą kulę ziemską.

 System GPS narodził się w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia w Departamencie Obrony Stanów Zjednoczonych. W rezultacie licznych i kosztownych inwestycji oraz wieloletnich, żmudnych testów w dniu 17 lipca 1995 roku system GPS osiągnął pełną operatywność.

 Mało który użytkownik GPS o tym myśli, ale dobrze wiedzieć, że system nawigacji satelitarnej zbudowany jest z trzech segmentów: Segmentu kosmicznego, segmentu kontroli i segmentu użytkownika. Tylko przy ich współdziałaniu system działa poprawnie, jest więc spolegliwy i użyteczny. Budującą ciekawostką jest również i to, że GPS jest udostępniany bezpłatnie.

 GPS to dobra ilustracja rzeczywistości duchowej, której winniśmy być świadomi, jeżeli chcemy otrzymać dar żywota wiecznego i trafić do Królestwa Bożego. Rzecz nie tylko w tym, że sami nie wiemy, jak trafić do nieba. Problemem jest również to, że ktoś może nas źle skierować. Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie [Kol 2,8]. Dlatego koniecznie korzystajmy z duchowej nawigacji nieomylnego Słowa Bożego!

Po pierwsze, zbawienny sygnał, wraz ze wskazówkami umożliwiającymi nam skorzystanie z łaski Bożej, pochodzi z góry. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16]. Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie. [Jn 14,6]. Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują [Mt 7,13-14].

 Bardzo ważną rolę pełni segment kontrolny, bo niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12]. Stąd nasza prośba: Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz mnie i poznaj myśli moje! I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną! [Ps 139,23-24].

 I wreszcie mamy segment użytkownika. Bracia, ja o sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie [Flp 3,13-14].

Prezentacja drogi zbawienia, niczym bezpłatnie udostępniany system GPS, jest darem łaski Bożej. Nikt nie ma prawa, by dorabiać się na głoszeniu ewangelii. Prawdziwi słudzy Boży, w odróżnieniu od samozwańczych, mają następujące podejście do tej kwestii:  Bo my nie jesteśmy handlarzami Słowa Bożego, jak wielu innych [2Ko 2,17]

Jezus, dawca żywota wiecznego, powiedział: A idąc, głoście wieść: Przybliżyło się Królestwo Niebios. Chorych uzdrawiajcie, umarłych wskrzeszajcie, trędowatych oczyszczajcie, demony wyganiajcie; darmo wzięliście, darmo dawajcie [Mt 10,7-8]. 

Dzięki niech będą Bogu za obdarowanie nas narzędziem duchowej nawigacji, dzięki której na pewno dotrzemy do celu!

16 lipca, 2012

Miej odwagę stanąć po dobrej stronie!

Pomnik w Drancy upamiętniający
Żydów wywiezionych z Francji 
Chcę dziś przypomnieć mroczną historię sprzed 70. lat. Mam na myśli obławę Vel d'Hiv. W dniach 16 i 17 lipca 1942 roku hitlerowcy wraz z francuskimi kolaborantami urządzili w Paryżu i jego okolicach polowanie na Żydów. W wyniku tej akcji schwytano i skierowano do obozów zagłady około 13 tysięcy Żydów.

 Nazwa wydarzenia pochodzi od krytego toru kolarskiego, tzw. Vélodrome d'Hiver w pobliżu wieży Eiffla w Paryżu, gdzie przetrzymywano ofiary obławy. Pod dyktando gestapo, na polecenie marionetkowego rządu Vichy, około 9 tysięcy policjantów francuskich zganiało tam i zwoziło żydowskich imigrantów, przybyłych z Niemiec, Polski, Czechosłowacji, Austrii oraz Rosji. Obława nie ominęła oczywiście także i Żydów francuskich.

 Gdy dziś rozmyślam o tym wydarzeniu, to serce ściska mi myśl o tym, jak łatwo udało się Niemcom we Francji podporządkować sobie całe rzesze ludzi. Na tyle mieli Francuzów po swojej stronie, że faktycznie ich rękami mogli realizować swój niecny plan wyniszczania narodu żydowskiego.

 Dodatkowym smutkiem napawa fakt, że nawet po upadku Hitlera i zakończeniu II Wojny Światowej, Francja do dziś nie rozliczyła należycie swoich obywateli za udział w obławie Vel d'Hiv. O ile wiem, jedynie dwóch żandarmów francuskich odsiedziało za to karę dwóch lat więzienia, a dopiero 16 lipca 1995 roku prezydent Jacques Chirac wydusił z siebie oficjalne przeprosiny za działalność francuskiej policji w czasie okupacji.

 Zastanawiam się dlaczego większość ludzi ostatecznie opowiada się i staje po stronie tych, którzy aktualnie mają władzę? Nieważne, kto ma rację. Nieważne jaka jest prawda. Nieważne, że dzieje się niesprawiedliwość i ktoś cierpi krzywdę. Rację ma silniejszy i basta. Co dzieje się z ludźmi, że tak łatwo przeobrażają się w konformistów?

 Trzecia Rzesza była potęgą i miała władzę. Mało kto miał odwagę sprzeciwić się Niemcom i w twarz zarzucić im jakąkolwiek niegodziwość. Jednakże należało tak zrobić. Najwidoczniej we Francji po 1940 roku, czyli po przegranej bitwie o Francję, zabrakło dzielnych ludzi, którzy widząc poczynania Niemców, potrafiliby się im przeciwstawić.

 A jak się mają sprawy w kręgach kościelnych? Przecież i tu ludzie będący przy władzy nie są wolni od błędów. Jakże smutno w oczach Bożych wyglądają bracia, którzy patrzą na zło i nie mają odwagi nawet się odezwać. Lecz mam ci za złe, że pozwalasz niewieście Izebel, która się podaje za prorokinię, i naucza, i zwodzi moje sługi, uprawiać wszeteczeństwo i spożywać rzeczy ofiarowane bałwanom [Obj 2,20].

 W czasach samowoli i narastającej w kręgach chrześcijańskich bezbożności, Bóg pilnie potrzebuje takich ludzi jak Pinechas, Jan Chrzciciel, czy apostoł Paweł, którzy będą mieli odwagę otwarcie przeciwstawić się obłudzie, kolesiostwu, pomijaniu norm biblijnych i wszelkiej niesprawiedliwości wśród ludu Bożego.

Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem. Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom. Ale ty bądź czujny we wszystkim, cierp, wykonuj pracę ewangelisty, pełnij rzetelnie służbę swoją [2Tm 4,2-5].

 Żaden chrześcijanin, choćby nie wiem jak ważny, jeżeli nie postępuje zgodnie ze Słowem Bożym, nie ma prawa spokojnie działać i układać się do snu. Ktoś czym prędzej powinien udzielić mu braterskiej nagany. Nie trzeba dodawać, że odpowiedzialność za to w pierwszej kolejności ponoszą bracia, którzy są najbliżej dziejącego się zła.

 We Francji 1942 roku nie byłoby obławy Vel d'Hiv, a przynajmniej nie w takich rozmiarach, gdyby Francuzi stanęli na wysokości zadania i nie chcieli współpracować z Niemcami w tak złej sprawie. I w Kościele będzie o wiele chwalebniej, uczciwiej i piękniej, gdy jeden po drugim będziemy mieli odwagę stawać po właściwej stronie.

15 lipca, 2012

Dreamline mojego życia

Dziś dobra okazja, aby wzbić się myślami ponad chmury. 15 lipca 1916 roku powstała bowiem firma B&W powszechnie znana dziś jako Boeing Company, której założycielami byli William Boeing i George Westervelt.

 Najświeższym osiągnięciem Boeinga jest samolot pasażerski średniego rozmiaru, Boeing 787 (na zdjęciu). Rozpoczęcie jego eksploatacji zaplanowano na rok 2012. Przystosowany do przewozu od 210 do 330 pasażerów, Boeing 787 w porównaniu ze swoimi poprzednikami będzie bardziej oszczędny w zużyciu paliwa, a ponadto będzie pierwszym samolotem pasażerskim, którego kadłub niemal w całości wykonano z materiałów kompozytowych.

 Najnowszy model Boeinga nosi nazwę Dreamliner (z ang. "Liniowiec marzeń"). Chętnych, by polecieć takim cudem techniki i komfortu zapewne będzie wielu. Na całym świecie ludzie pragną spełnienia swoich marzeń. Wiele z tych marzeń dotyczy czegoś leżącego gdzieś hen, poza widocznym horyzontem. Ten samolot ich tam poniesie.

 Rozmawiając dziś w kościele o Jezusie, jako wzorcu wiary i służby chrześcijanina, podkreślaliśmy zauważalną w Nim świadomość zbliżającego się krzyża. On po to przeszedł na świat, aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu [Mt 20,28]. Dzień po dniu konsekwentnie podążał w kierunku Jerozolimy, aby tam dać się ukrzyżować za grzech świata. Krzyż. Taka była wizja ziemskiego życia Jezusa. Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał, i dokonać jego dzieła [Jn 4,34] - tłumaczył swoim uczniom.

 Jak w świetle tej prawdy o Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, wyglądają moje marzenia? O czym myślę stojąc w letni wieczór na plaży, muskany lekkimi powiewami ciepłego wiatru i wsłuchany w plusk morskich fal? O braniu krzyża, czy raczej o przyjemnościach, sukcesie, przyjaźni, wygodnym życiu itp.? Tak więc każdy z was, który się nie wyrzeknie wszystkiego, co ma, nie może być uczniem moim [Łk 14,33].

 Teoretyczną prawdą mojego życia jest to, że chcę być uczniem Jezusa. On dźwigając krzyż swój, szedł na miejsce, zwane Trupią Czaszką, co po hebrajsku zwie się Golgota, gdzie go ukrzyżowali [Jn 19,17-18]. Czy mogę pójść w innym kierunku? Kto nie dźwiga krzyża swojego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim [Łk 14,27]. Czyż prawdziwy naśladowca Jezusa może marzyć o życiu sprzecznym z drogą swojego Mistrza?

 Wkrótce na polskich lotniskach pojawi się co najmniej osiem Dreamlinerów, mających tu swoją bazę, które poniosą setki marzycieli ku celom ich życiowych pragnień. Również wielu chrześcijan poleci nimi ku swoim marzeniom o pieniądzach, wielkiej miłości, sukcesach artystycznych, lepszym życiu itp.

Mnie dziś Duch Święty poniósł w stronę krzyża. Zapieranie się samego siebie, umartwianie grzesznych odruchów ciała, stawanie się sługą dla wszystkich i oddawanie życia za braci - oto dreamline mojego życia! Niechby ten lot trwał i trwał! Niechbym nie wylądował wkrótce w krzakach.

 Oszalałem? Próbuję zrobić na kimś wrażenie wyjątkowo poświęcającego się człowieka? Wchodzę na niebezpieczne ścieżki fanatyzmu religijnego? Nie. Po prostu, najwyższy czas, aby teorię naśladowania Jezusa przekuć w czyn!

13 lipca, 2012

Kto zna taką teściową?

Jako, że wakacje dają przyzwolenie na mniej zasadnicze postawy, pozwolę sobie na swoistą próżność i wraz z rzymskokatolikami wspomnę dziś błogosławioną Mariannę nomen omen Biernacką, bo właśnie na przywołaniu tego znanego mi nazwiska moja próżność miałaby polegać. ;)

 Była to skromna kobieta, urodzona i wychowana w Lipsku, niewielkim miasteczku nad Biebrzą, niedaleko Augustowa. Po śmierci męża, tuż przed wybuchem II Wojny Światowej swą codzienność zaczęła dzielić z synem i synową, prowadzącymi ich rodzinne gospodarstwo rolne. Znana była z wielkiej życzliwości i miłości matczynej, obdarzając nią młodych małżonków.

 Po paru latach sielanka ich życia została brutalnie przerwana. Na początku lipca 1943 roku, w odwecie za zabicie przez partyzantów niemieckiego policjanta, okupanci rozpoczęli masowe aresztowania mieszkańców Lipska i okolic. Na liście skazanych na śmierć znaleźli się syn i synowa Marianny Biernackiej.

 Gdy żołnierz niemiecki wszedł do domu Biernackich, nakazując młodemu małżeństwu opuszczenie mieszkania, Marianna padła do jego nóg z błaganiem, aby pozwolił jej pójść zamiast jej synowej, która była w ostatnich tygodniach ciąży. Niemiec zgodził się na tę zamianę. W dniu 13 lipca 1943 roku Marianna Biernacka wraz z innymi 49 mieszkańcami Lipska została rozstrzelana przez Niemców nieopodal Grodna, ratując tym samym życie swojej synowej i nienarodzonego jeszcze dziecka.

 Mieszkańcy Lipska, wspominając Mariannę Biernacką jako wzór skromności, prostoty i cichości serca w życiu rodzinnym i parafialnym, chcąc uhonorować jej heroiczny akt ofiarowania się za drugą, bliską sobie osobę, ratując jednocześnie życie dziecka, w pobliżu domu, gdzie mieszkała w chwili aresztowania, postawili granitowy pomnik, na którym napisano: W hołdzie zamordowanej 13.VII.1943r. przez hitlerowskich oprawców, mieszkańcy Lipska Marii Biernackiej, która oddała swoje życie za innych, TPL 1983r. Czyn jej został także doceniony przez całą społeczność Kościoła rzymskokatolickiego. 13 czerwca 1999 roku papież Jan Pawel II beatyfikował ją w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników z czasów II wojny światowej.

 Dramatyczne czasy wojny dawno minęły. W dzisiejszej Polsce nie stajemy w obliczu tak strasznych wyzwań, jak wspominana dziś Marianna Biernacka. Jednakże wciąż każdego dnia trzeba nam taką samą żarliwą miłość do naszych bliskich. Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci [1Jn 3,16].

 Jakiej jakości jest moja miłość do bliźnich? Czy gotów jestem do poświęceń ze względu na ich dobro? Czy potrafię zaprzeć się swoich pragnień i praw, aby oni mieli lepiej? Czy znam chociaż jedną taką teściową, która aż tak miłuje swoją synową, że bez namysłu oddałaby za nią życie?

12 lipca, 2012

Czy sięgnę po medal z rąk Chrystusa Pana?

Medal Honoru w trzech wariantach:
Army, Navy, Air Force
Dziś rocznica ustanowienia w 1862 roku Medalu Honoru, najwyższego amerykańskiego odznaczenia wojskowego. Jest on przyznawany za wyjątkowe akty odwagi na polu walki.
 Jak do tej pory otrzymało go 3459 Amerykanów. Najwięcej, bo aż 1522, w czasie Wojny Secesyjnej. Drugie miejsce na tej liście, 464 medale, zajmują czasy II Wojny Światowej, a na przykład wojna w Wietnamie zaowocowała 247 Medalami Honoru.

 Najnowszym miejscem bohaterstwa żołnierzy amerykańskich jest Irak, gdzie czterokrotnie przyznano Medal Honoru, oraz Afganistan. Za wyjątkowe akty odwagi w tej misji wojskowej od 2001 roku do chwili obecnej nadano sześć tych wyjątkowych odznaczeń.

 Ostatnia uroczystość dekorowania Medalem Honoru w Białym Domu miała miejsce 12 lipca 2011 roku, czyli w rocznicę jego ustanowienia. Otrzymał go z rąk Prezydenta Stanów Zjednoczonych Leroy Arthur Petry, który 26 maja 2008 roku, uczestnicząc w akcji bojowej, wykazał się wyjątkowym bohaterstwem. Sam będąc już ranny, uratował życie dwom kolegom, w ostatniej sekundzie odrzucając granat wroga i tracąc przy tym własną prawą rękę.

 Warto nadmienić, że Medal Honoru, z racji swego charakteru, bywa zazwyczaj przyznawany pośmiertnie. Sierżant Petry, obok weterana wojny wietnamskiej, jest jednym z zaledwie dwóch żywych żołnierzy, noszących to najwyższe odznaczenie wojskowe.

 Biblia nie stroni od obrazów i metafor o charakterze wojskowym. Apostoł Paweł napisał w natchnieniu Ducha do młodego towarzysza wiary i służby: Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał [2Tm 2,3-4].

 Do chrześcijan w Efezie zwrócił się z następującymi wskazówkami: Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich. Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście mogli stawić opór w dniu złym i, dokonawszy wszystkiego, ostać się [Ef 6,11-13].

 Czy także w boju duchowym, podobnie jak na zwykłym polu walki, jest miejsce na szczególne akty odwagi? Czy w walce przeciwko grzechowi można się sprzeciwić aż do krwi? Czy posługując się orężem sprawiedliwości ku natarciu i obronie [2Ko 6,7] można jakoś szczególnie wpisać się w dziejowy konflikt pomiędzy Królestwem Bożym, a mocami ciemności?

 Biblia pozwala nam się spodziewać, że również Chrystus Pan będzie nadawał medale za wyjątkowe akty odwagi na polu duchowej walki. Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego [2Tm 4,7-8] - wyznał jeden ze znanych  żołnierzy duchowych.

 Jakim jestem żołnierzem Jezusa Chrystusa? Odważnym, czy tchórzliwym? Gotowym oddać życie za braci, towarzyszy wiary i służby, czy zapatrzonym w siebie i samolubnym?

Medal wiecznej chwały czeka! Czy sięgnę po tak wspaniałe wyróżnienie, czy zadowolę się przeciętnością? A Ty, Chrześcijaninie?

10 lipca, 2012

Czy zrobili im coś złego?

Od kilkunastu lat w każde wakacje moje myśli biegną na Wileńszczyznę. Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE stara się bowiem w miarę możliwości i z różnym skutkiem, wspierać niewielki zbór w Solecznikach, niedaleko Wilna i mieszkających na Litwie Polaków. Również tego lata zamierzamy tam pojechać, chociaż już nie z całą grupą i nie na cały tydzień, jak to przez wiele lat bywało, lecz po to, aby dostarczyć uzbieraną pomoc materialną i podtrzymać więź braterską.

 Dziś myślę o Wilnie z powodu rocznicy zamieszek, jakie swego czasu wybuchły tam na tle religijnym. Wywołał je w dniu 10 lipca 1591 roku tłum katolicki. Spalono kościół, dom, przytułek i szkołę ewangelików reformowanych.

Zdawało by się, że w takim mieście jak Wilno, z Ostrą Bramą i jej Panią, gdzie do dziś na każdym kroku można natknąć się na ludzi afiszujących swą wiarę, miłość chrześcijańska powinna na dobre przezwyciężyć niechęć do innowierców i uznać ich prawo do życia według własnych poglądów.

Niestety, nawet mający wówczas spore wpływy w mieście jezuici nie potrafili, a może i nie chcieli, rozbudzić wśród katolików ducha tolerancji wobec protestantów. Wprost przeciwnie, złe emocje pod adresem ewangelików były tam przez całe dekady wręcz hodowane. Dla przykładu, w 1639 roku wybuchły w Wilnie kolejne zamieszki na tle religijnym. Zburzono kościół ewangelicki przy ulicy Świętomichalskiej, a Kalwini zostali zmuszeni do opuszczenia miasta.

Duch religijnej nietolerancji jest tam - niestety - obecny do dzisiaj. Gdy przechodzę w Wilnie w pobliżu widniejącego na fotografii obiektu i nie padam przed nim na kolana, odczuwam go wręcz namacalnie. Dziwne to, ale jak najbardziej prawdziwe.

 Wspominając dziś los chrześcijan niekatolików w dawnym Wilnie, rozmyślam nad obecnym stanem ducha religijnych Polaków. W gruncie rzeczy jest taki sam, jak przed laty. Wrogość świata, również tego z religijną twarzą, w stosunku do prawdziwych chrześcijan została zapowiedziana już w Biblii. Jezus powiedział do swoich uczniów: Wyłączać was będą z synagog, więcej, nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą. A to będą czynić dlatego, że nie poznali Ojca ani mnie [Jn 16,2-3].

 Religijni ludzie są dla chrześcijan o wiele groźniejszymi wrogami aniżeli ateiści, komuniści i różnej maści sceptycy. Nie ma co liczyć na tolerancję z ich strony. Ewangelicy w Wilnie nie robili dla katolików przecież niczego złego. Zasadniczo rzecz biorąc, gorliwie się starali prowadzić żywot cichy, pełnić swe obowiązki i pracować własnymi rękami (...), uczciwie postępowali i na niczyją pomoc nie byli zdani [1Ts 4,11-12]. Mało tego, pomagali ludziom biednym i nieszczęśliwym, nie bacząc na ich przynależność religijną. Po cóż więc było palić im kościół oraz prowadzony przez nich przytułek i wypędzać ich z miasta?

 Co złego robią dziś ewangeliczni chrześcijanie, że są tak Polsce niemile widziani? Dlaczego ludzie żyjący zgodnie z ewangelią niemal na każdym kroku napotykają tu na jakiś mur? Odpowiedź jest przerażająco prosta: Ponieważ Polska jest opanowana duchem religii rzymskokatolickiej, która nie może ścierpieć innowierców. Wiem o czym piszę, bo żyję w tym kraju ponad pięćdziesiąt lat, a od czterdziestu, już jako innowierca, mieszkałem i pracowałem w różnych częściach Polski i obracałem się w różnych środowiskach.  Generalnie wszędzie było i jest tak samo.

 Wszystkim prawdziwym uczniom Jezusa, odczuwającym niechęć ze strony religijnego otoczenia, pozwolę więc sobie przypomnieć słowa naszego Zbawiciela i Pana: Jeśli świat was nienawidzi, wiedzcie, że mnie wpierw niż was znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [Jn 15,18-19].

Jak winniśmy na to reagować? Ale wam, którzy słuchacie, powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą, błogosławcie tym, którzy was przeklinają, módlcie się za tych, którzy was krzywdzą [Łk 6,27-28].

 Mnie powyższe słowa Jezusa bardzo mobilizują, a zarazem pocieszają.

09 lipca, 2012

Pamiętajmy o ich żonach!

W miniony piątek, 5 lipca 2012 roku odeszła do wieczności Gwen Wilkerson, żona śp. pastora Dawida Wilkersona. Nie wróciła do zdrowia po wypadku samochodowym z kwietnia ubiegłego roku, w którym zginął jej mąż. Z oświadczenia jej dzieci wynika, że bardzo chciała już odejść z tego świata i pójść do Domu, ażeby być z Chrystusem.

Śmierć siostry Gwen ożywia we mnie refleksję o roli żon sług Słowa Bożego i ich miejscu w zbiorowej świadomości kręgów kościelnych. Już parę dni wcześniej wstydziłem się, że wspominając kolejną rocznicę śmierci pastora Sergiusza Waszkiewicza, prawie nic nie napisałem o jego żonie, Helenie. Razem z nim służyła Panu Jezusowi, trudziła się przyjmowaniem gości i prowadzeniem pastorskiego domu, zmarła trzy lata po nim, została pochowana obok niego w tym samych grobie, a ja o niej zaledwie wspomniałem...

Dziś wiadomość o odejściu Gwen Wilkerson, żony sługi Bożego, niemal wymusza na mnie przynajmniej parę zdań o życiowych towarzyszkach kaznodziejów i pastorów.

Życie w cieniu męża pastora nie jest ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne. Częsta nieobecność męża w domu, konieczność goszczenia w mieszkaniu najróżniejszych osób, stała gotowość do zmiany osobistych planów, wysłuchiwanie nieżyczliwych uwag o decyzjach i kazaniach męża - tego rodzaju przeżycia nie uskrzydlają. Nawet bardzo pokorna i cierpliwa chrześcijanka może nie wytrzymać obciążeń wynikających z życia u boku sługi Słowa Bożego.

Nie wszystkie kobiety nadają się do tego, by być pomocą odpowiednią dla pastora i kaznodziei. Znam przypadki, gdy służba bardzo obdarowanego przez Boga kaznodziei, z powodu źle dobranej partnerki życiowej doznawała szeregu ograniczeń i nigdy w pełni się nie rozwinęła. Gdy za kazalnicą widzimy szczęśliwego, płomiennego, głoszącego z mocą mówcę, winniśmy pamiętać, że w co najmniej pięćdziesięciu procentach zawdzięczamy to jego żonie.

Tym bardziej więc powinniśmy być wdzięczni Bogu za służbę żon przywódców chrześcijańskich. Bądźmy wrażliwi na los takich kobiet, zwłaszcza tych, które przez wiele lat wytrwały w swoim powołaniu. Myślę, że rada apostolska: Postępujcie z nimi z wyrozumiałością jako ze słabszym rodzajem niewieścim i okazujcie im cześć, skoro i one są dziedziczkami łaski żywota [1Pt 3,7] w szczególnym stopniu dotyczy żon kaznodziejów.

Tak więc zarówno Gwen Wilkerson z USA, Helena Waszkiewicz z Gdańska, moja Gabriela od ponad trzydziestu lat towarzysząca mi w służbie, jak i setki, tysiące bezimiennych tu żon pastorów i kaznodziejów Słowa Bożego - to nie tylko spadkobierczynie łaski żywota, wyjednanej nam przez Syna Bożego, Jezusa Chrystrusa, ale także współdziedziczki wiecznej nagrody za trud duszpasterski i kaznodziejski ich mężów.

Bądźmy wdzięczni za te, które po latach wiernej służby u boku mężów odeszły już do wieczności. Pamiętajmy w modlitwach o tych, które wciąż żyją i z tego rodzaju wyzwaniami się zmagają.

07 lipca, 2012

I Dom, i jego Gospodarz!

Większość Polaków zapewne słyszała o Rezydencji Prezydenta RP w Wiśle. Narodowy Zespół Zabytkowy, zlokalizowany powyżej zapory w Wiśle Czarne przy ul. Zameczek 1, cieszy oko z daleka, wzbudzając zaciekawienie i domysły, jakimiż to luksusami Prezydent się tam otacza.

 Miejsce to przez całe lata pozostawało niedostępne dla zwykłego obywatela. Od kilku lat jednak wystarczy parę dni wcześniej zgłosić pragnienie zajrzenia do środka, a nie tylko można pochodzić sobie po ogólnodostępnym Zamku Dolnym, ale nawet wejść na pilnie strzeżony Zamek Górny i na własne oczy przekonać się, jak tam jest.

 Wczoraj, wraz z czterdziestoosobową grupą moich towarzyszy wiary z Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku, miałem okazję zwiedzić ów zamek w Wiśle. Widzieliśmy, gdzie nasz Prezydent jada posiłki, gdzie wypoczywa i przyjmuje gości, a nawet gdzie się modli. Przepychu brak. Ogólnie mówiąc, dość interesujące doświadczenie.

 Gdy chodziłem po osławionej rezydencji, naszła mnie refleksja, że jako Polak mogę być w domu prezydenta tylko wtedy, gdy go tam nie ma. Gdyby przyleciał do Wisły, brama rezydencji byłaby dla nas zamknięta. Parę lat temu nasz prezydent wpadł na pomysł, aby pokazać ludziom, jak jest u niego, ale tylko pod jego nieobecność. Nie możemy tam, niestety, spotkać się z nim samym.

 Jakże inaczej ma się sprawa z Królem królów i Panem panów, Jezusem Chrystusem! Syn Boży, mój Zbawiciel powiedział: Jeśli kto chce mi służyć, niech idzie za mną, a gdzie Ja jestem, tam i sługa mój będzie [Jn 12,26]. Najpierw sam przyszedł do nas na ziemię jako Emmanuel, co znaczy - Bóg z namiA Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas, i ujrzeliśmy chwałę jego, chwałę, jaką ma jedyny Syn od Ojca, pełne łaski i prawdy [Jn 1,14].

Następnie pojednał nas z Bogiem, usprawiedliwiajac nas  z naszych grzechów poprzez ofiarę swojej krwi. A teraz zaprasza nas do Siebie. Lecz uwaga, On nie proponuje nam swego Domu pod Jego nieobecność. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce. A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli [Jn 14,2-3].

Dziękuję Ci, Panie Jezu, że w niebie nie czeka na mnie Dom bez Gospodarza.

04 lipca, 2012

(Nie)pewność prawa własności

Czytałem dziś rano biblijną historię o Nabacie Jezreelczyku, którego winnica przylegała do posiadłości izraelskiego króla Achaba [1Kr 21]. Grunt ten należał do niego z dziada pradziada, jako dziedzictwo przyznane jego przodkom w czasach, gdy Izrael obejmował Ziemię Obiecaną.

Ponieważ działka Nabata znajdowała się w tzw. aktrakcyjnej lokalizacji, po sąsiedzku z pałacem królewskim, Achab zapragnął, żeby urządzić sobie w tym miejscu ogród warzywny. Gdy jego propozycja zamiany lub zakupu owego gruntu spotkała się z odmową Nabata, sprawą zajęła się żona Achaba.

To ty sprawujesz władzę królewską w Izraelu? Wstań, przyjmij posiłek i bądź dobrej myśli. Ja dam ci winnicę Nabota Jezreelczyka [1Kr 21,7]. Wywłaszczenie nie trwało długo. Izebel, aby przejąć działkę, złamała wszelkie prawa, z uśmierceniem Nabata włącznie. Niestety, bezbożni ludzie, gdy dorwą się do władzy, wydają się być do siebie podobni pod każdą szerokością geograficzną i w każdej epoce.

Zagadnienie prawa własności gruntu jest mi w tych dniach szczególnie bliskie, bowiem Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE uzgadnia szczegóły użytkowania Dworu Olszynka w Gdańsku. Dzisiejsza lekcja biblijna uświadamia, że faktycznie na tej ziemi nie można niczego  sobie na pewniaka załatwić. Jeżeli bowiem władza zechce nas czegoś pozbawić, to zawsze znajdzie na to jakiś sposób.

Jedynym pewnym oparciem wierzącego człowieka jest bliska społeczność z Bogiem. Warownym grodem jest nam Bóg Jakuba [Ps 46,8]. Gdy Bóg zechce nas osiedlić w jakimś miejscu, to nikt nie będzie mógł temu przeszkodzić. Gdy zaś On uzna, że z jakiegoś powodu powinniśmy się przenieść w inne miejsce, to nie zatrzymamy naszej posiadłości, chociażbyśmy dysponowali najlepiej sporządzonymi aktami własności.

Byłem dziś z grupą naszych ludzi w Beskidach, na zboczu Równicy, gdzie w latach kontrreformacji (1654-1709) okoliczni ewangelicy schodzili się na nabożeństwa. Stracili swoje miejsca zgromadzeń, więc wyszukali w lesie odpowiedni kamień, który mógł służyć im za stół do Wieczerzy Pańskiej, i tam urządzili sobie kaplicę.

Miejsce dla wierzących ludzi naprawdę niezwykłe i budujące. Zaśpiewaliśmy trzy pieśni i wznieśliśmy modlitwę dziękczynną za tamtą ich postawę, jednocześnie prosząc Boga, aby i nas wypełnił takim duchem, na wypadek, gdybyśmy któregoś dnia pozostali bez sali nabożeństw. Kościół to nie budynki, lecz żywa społeczność wierzących.
 
W świetle Biblii widać, że nasza nadzieja więc przede wszystkim nie w dokumentach, a w społeczności z Bogiem.

02 lipca, 2012

Dlaczego UFO to nie moja sprawa?

Dziś Światowy Dzień UFO (ang. World UFO Day), upamiętniający tajemniczy incydent , jaki miał miejsce niedaleko Roswell, w stanie Nowy Meksyk (USA). 2 lipca 1947 roku wieczorem, pewne małżeństwo siedząc na tarasie swojego domu zauważyło duży jarzący się przedmiot o owalnym kształcie, który ze znaczną prędkością przeleciał obok ich domu i po minucie zniknął.

 Parę dni później wojsko najpierw poinformowało media, że na jednej z farm niedaleko Roswell odnaleziono wrak tajemniczego, latającego dysku, a następnie, po zabraniu go do swej bazy, jeszcze tego samego dnia zakomunikowało, że to, co niektórzy uznali za latający spodek, w rzeczywistości było meteorologicznym balonem sondażowym ;)

 UFO (ang. unidentified flying object) to niezidentyfikowane obiekty latające. Taką nazwę nadano im w siłach powietrznych USA w związku z brakiem możliwości zidentyfikowania ich z jakimkolwiek znanym obiektem lub zjawiskiem atmosferycznym. W ujęciu potocznym UFO, to po prostu pojazdy jakiejś cywilizacji pozaziemskiej, wielokrotnie zaobserwowane w różnych częściach świata.

 A co na to Biblia? Wprawdzie nic nie mówi ona o UFO jako takim, ale czytelnicy Słowa Bożego znają ideę tajemnych planów Bożych,. Inaczej mówiąc, zanim coś stało się zrozumiałe i jawne, wcześniej owiane było tajemnicą i niemożliwe do zrozumienia. Wskazuje na to m.in. świadectwo apostoła Pawła: Mnie, najmniejszemu ze wszystkich świętych, została okazana ta łaska, abym zwiastował poganom niezgłębione bogactwo Chrystusowe i abym na światło wywiódł tajemny plan, ukryty od wieków w Bogu, który wszystko stworzył [Ef 3,8-9].

 Tak rzecz się miała z przyjściem Syna Bożego na świat. Zanim nastąpiło, Bóg na różne, często bardzo tajemnicze sposoby, zapowiadał to wydarzenie. Poprzedził je także pojawieniem się niezwykłej gwiazdy, która przyprowadziła do Judei mędrców ze Wschodu. A oto gwiazda, którą ujrzeli na Wschodzie, wskazywała im drogę, a doszedłszy do miejsca, gdzie było dziecię, zatrzymała się. A ujrzawszy gwiazdę, niezmiernie się uradowali. I wszedłszy do domu, ujrzeli dziecię z Marią, matką jego, i upadłszy, oddali mu pokłon [Mt 2,9-11].

 Podobnie ma się rzecz z powtórnym przyjściem Jezusa Chrystusa na ziemię. I będą znaki na słońcu, księżycu i na gwiazdach, a na ziemi lęk bezradnych narodów, gdy zahuczy morze i fale. Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios poruszą się. I wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą [Łk 21,25-27].

 Gdy pojawia się temat UFO, to przychodzi mi do głowy przede wszystkim myśl o Antychryście, który w chorobliwie zazdrosny sposób stara się imitować dzieła i sposoby Boże. Zrozumiałe, że zanim się pojawi na świecie, chciałby ludzi jakoś zaintrygować. Biblia zapowiada jego przyjście między innymi w następujący sposób: Albowiem tajemna moc nieprawości już działa, tajemna dopóty, dopóki ten, który teraz powstrzymuje, nie zejdzie z pola. A wtedy objawi się ów niegodziwiec, którego Pan Jezus zabije tchnieniem ust swoich i zniweczy blaskiem przyjścia swego. A ów niegodziwiec przyjdzie za sprawą szatana z wszelką mocą, wśród znaków i rzekomych cudów [2Ts 2,7-9].

 Każdy przyzna, że UFO niepokoi, a zarazem wzbudza ciekawość. Istnieje wiele teorii na ich temat, żadna z nich jednak nie jest pewna i w ogóle niczego nie wyjaśnia. Przyjmuję więc wobec tego następujące stanowisko: To, co jest zakryte, należy do Pana, Boga naszego, a co jest jawne, do nas i do naszych synów po wieczne czasy, abyśmy wypełniali wszystkie słowa tego zakonu [5Mo 29,28].

W świetle tego fragmentu Biblii widać, że mam o czym rozmyślać i co robić aż do ostatniego dnia mojego życia na ziemi. Nie czekam na przyjście Antychrysta. Oczekuję na pochwycenie Kościoła! Dlatego UFO, to nie moja sprawa.

01 lipca, 2012

Dziwny przypadek chrześcijanina

Dwa tygodnie temu na polskim rynku księgarskim, nakładem wydawnictwa Znak, ukazała się książka autorstwa Marka Seala pt. Dziwny przypadek Rockefellera (oryg. The man in the Rockefeller suit). Opowiada ona prawdziwą historię człowieka, który przez 30 lat udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości, skutecznie okłamując przy tym kilkaset osób.

 Owym mistrzem mistyfikacji jest pięćdziesięcioletni Christian Karl Gerhartsreiter, Niemiec z urodzenia, swą karierę superoszusta robiący w Stanach Zjednoczonych. Szczytem jego kłamstwa było podawanie się za jednego z Rockefellerów, na co udało mu się nabrać wielu szacownych Amerykanów. Najdotkliwiej zaś okłamał milionerkę, Sandrę Boss, która wyszła za niego za mąż i zaślepiona miłością przez kilkanaście lat nie zdawała sobie z tego sprawy, że żyje z kimś innym, niż myśli.

 Dopiero parę lat temu Christian Gerhartsreiter został zdemaskowany i oskarżony o wiele oszustw. Obecnie przebywa w więzieniu za porwanie własnej córki, ale ciąży na nim także inny, poważniejszy zarzut morderstwa. Tymczasem tysiące ludzi na całym świecie nie może się nadziwić, jak temu człowiekowi udało się nabić w butelkę aż tyle osób!?

 Dziwny przypadek Rockefellera nasuwa myśl o prawdziwości wiary niektórych chrześcijan. Absolutnym wzorcem dla każdego z nas jest Syn Boży, Jezus Chrystus. Jego publiczne życie i służba na ziemi wyznacza nam standardy, które nigdy się nie przedawnią. Ja się narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie; każdy, kto z prawdy jest, słucha głosu mego [Jn 18,37] – powiedział Jezus do Piłata. Żaden chrześcijanin nie ma prawa tego przykładu bagatelizować i pomijać, jeśli chce być uczniem Jezusa.

 Tymczasem tu i ówdzie mamy do czynienia z dziwnymi przypadkami chrześcijanina. No bo co myśleć o takich ludziach wierzących, którzy przez cale lata prowadzą podwójnie życie? Przecież nie nazwiemy normalnym chrześcijanina, który publicznie udając wierzącego, potajemnie żyje w grzechu! Co, gdy ktoś stara się poprawić własny wizerunek duchowy nie poprzez prawdziwą pokutę, lecz poprzez pozorną pobożność? Jak to nazwać, gdy jeszcze ktoś inny prawi komplementy i schlebia bliźniemu, tylko dlatego, że chce na tym jakoś skorzystać? Albo, czy można uznać za normalne składanie fałszywego świadectwa o swoim bliźnim, chociaż byśmy nawet kierowali się przy tym wielką miłością, nienawiścią, lub strachem?

 W życiu chrześcijanina kłamstwo musi ustąpić miejsca prawdzie. Przeto, odrzuciwszy kłamstwo, mówcie prawdę, każdy z bliźnim swoim, bo jesteśmy członkami jedni drugich [Ef 4,25]. Jezus jest drogą, prawdą i życiem [Jn 14,6]. Jeżeli chcemy być zbawieni, to nie ma dla nas innej drogi, jak tylko każdego dnia żyć w prawdzie!

Historia Człowieka w garniturze Rockefellera w sposób prawdziwy i dobitny uświadamia, że wokół nas, niestety także w kręgach chrześcijańskich, mogą pojawić się ludzie udający kogoś, kim w rzeczywistości nie są. Niechby nikt z nas osobiście nie okazał się kimś takim niezwykłym ;)

Obyśmy, jak ongiś Starszy do wybranej pani, tak mogli i dziś z pełnym przekonaniem powiedzieć do innych:  Uradowałem się bardzo, że między dziećmi twoimi znalazłem takie, które chodzą w prawdzie, jak przykazał nam Ojciec [2Jn 1,4].

Jeszcze zaś bardziej, obyśmy o sobie samych, jak biblijny Gajus, mogli usłyszeć: Uradowałem się bowiem bardzo, gdy przyszli bracia i złożyli świadectwo o rzetelności twojej, że ty istotnie żyjesz w prawdzie. Nie ma zaś dla mnie większej radości, jak słyszeć, że dzieci moje żyją w prawdzie [3Jn 1,3-4].