27 lutego, 2013

Kazanie na Górze

Parę dni temu powróciłem z Izraela, gdzie cały tydzień spędziłem w rejonie Jeziora Galilejskiego. W wyniku szeregu doznanych tam  wrażeń  ze zdwojoną siłą powróciła do mnie treść Jezusowego Kazania na Górze. W Galilei bowiem, na łagodnie schodzącym do jeziora zboczu góry, Pan wygłosił szereg mów pomieszczonych w trzech rozdziałach Ewangelii św. Mateusza [5-6] oraz w 6. rozdziale Ewangelii św. Łukasza.

Tak się składa, że w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku nie tak dawno temu omówiliśmy, werset po wersecie, całe Kazanie na Górze.  Poświęciliśmy na to trzydzieści wieczorów. Dzięki temu kolejno przyjrzeliśmy się wszystkim podstawowym aspektom nauki Chrystusowej. Zainteresowanych zapraszam do skorzystania z dokonanej przez nas pracy. Wystarczy kliknąć: Wykład Kazania na Górze i cała seria wykładowa znajdzie się w Waszym zasięgu.

Patrząc ze zbocza Góry Błogosławieństw w stronę Jeziora Genezaret rozmyślałem o Jezusie z Nazaretu i zadziwiałem się rangą i oddziaływaniem Jego nauki. Kazanie na Górze zrewolucjonizowało świat. Miliony ludzi na całym świecie uznało to nauczanie Chrystusa Pana za normę swojego życia i postępowania. Wypowiedziane tam słowa Pana wciąż są cytowane i powtarzane na całym świecie. To są słowa niezwykłe. Pochodzą z ust samego Boga!

A Ty? Czy wiesz, czego Pan Jezus nauczał w Kazaniu na Górze?

24 lutego, 2013

Napełniajcie się Duchem!

Nasz dwunastodniowy wypad z grupą przyjaciół do Izraela dobiegł końca. Wczoraj powróciliśmy szczęśliwie do Gdańska i słowa te piszę już siedząc znowu w zaciszu mojego gabinetu. Pełny różnych wrażeń wracam przede wszystkim do miejsca, do którego wracaliśmy wszyscy każdego dnia w Izraelu, czyli do Cezarei nad Morzem Śródziemnym.

Jak wiadomo z Biblii, Cezarea to miejsce, gdzie Duch Święty po raz pierwszy zstąpił na ludzi spoza grona judeochrześcijan. A gdy Piotr jeszcze mówił te słowa, zstąpił Duch Święty na wszystkich słuchających tej mowy. I zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy z Piotrem przyszli, że i na pogan został wylany dar Ducha Świętego; słyszeli ich bowiem, jak mówili językami i wielbili Boga [Dz 10,44-46].

Napełnienie pogan Duchem Świętym całkowicie zmieniało ich duchową pozycję. Niektórym Żydom, którzy mieli trudności z uznaniem tego faktu, Piotr wyjaśniał: A gdy zacząłem mówić, zstąpił na nich Duch Święty, jak i na nas na początku. I przypomniałem sobie słowo Pana, gdy powiedział: Jan chrzcił wodą, ale wy będziecie ochrzczeni Duchem Świętym. Jeżeli więc Bóg dał im ten sam dar, co i nam, którzy uwierzyliśmy w Pana Jezusa Chrystusa, to jakże ja mogłem przeszkodzić Bogu? A gdy to usłyszeli, uspokoili się i wielbili Boga, mówiąc: Tak więc i poganom dał Bóg upamiętanie ku żywotowi [Dz 11,15-18].

Związek Cezarei z zstąpieniem Ducha Świętego na pogan ma swoją symbolikę w odniesieniu do naszego pobytu w Izraelu.  Zmęczeni, pełni różnych wrażeń, głodni, czy najedzeni, z poczuciem niedosytu, czy bardzo usatysfakcjonowani, szczęśliwi, czy niezadowoleni, z bliska, czy z bardzo daleka – codziennie wracaliśmy do naszej bazy. W Cezarei  wypoczywaliśmy, odzyskiwaliśmy siły i nakreślaliśmy nowe plany. Dzięki temu rano mogliśmy znowu ruszać do nowych miejsc i przeżyć.

Ludzie mają różne swoje sposoby na relaks, odreagowywania stresu i nabieranie chęci do dalszego działania. Chrześcijanom Słowo Boże udziela następującej wskazówki: Nie upijajcie się też winem, bo przy tym łatwo o nieprzyzwoitość, ale dbajcie o to, aby Duch mógł was stale napełniać [Ef 5,18].

Swego czasu Jezus tak bardzo zasmucił się marnymi skutkami swej służby w Chorazynie, Betsaidzie i Kafarnaum, że wypowiedział nad tymi miastami sławetne „Biada tobie…” Wszakże zaraz potem został napełniony Duchem. W owej godzinie rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: Wysławiam cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom; zaprawdę, Ojcze, bo tak się tobie upodobało [Łk 10,21].

Nie inaczej było, gdy pierwsi chrześcijanie znaleźli się w ogniu prześladowań. Zatrwożeni narastającym zagrożeniem padli na kolana przed Bogiem i szybko zostali przeniesieni do ich „Cezarei”, czyli miejsca odzyskania sił poprzez napełnienie Duchem: A gdy skończyli modlitwę, zatrzęsło się miejsce, na którym byli zebrani, i napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i głosili z odwagą Słowo Boże [Dz 4,31].

Jakże przetrwalibyśmy dwanaście dni w Izraelu, gdybyśmy nie mieli swojej bazy w Cezarei? Żaden chrześcijanin nie przetrwa też w wierze na tym świecie, jeżeli wciąż na nowo nie będzie napełniany Duchem Świętym.

21 lutego, 2013

Jezusa, czy chleba?

Na koniec naszego pobytu w Izraelu powróciliśmy do Galilei. Wykorzystując piękną pogodę pojechaliśmy do Tyberiady, aby spędzić ten dzień nad Jeziorem Galilejskim. Wynajęliśmy też dużą łódź i popływaliśmy trochę po jeziorze, aby nasze doznania wzbogacić i o takie doświadczenie.

Gdy wypłynęliśmy z Tyberiady, przyszedł mi na myśl następujący fragment ewangelii: Nazajutrz lud, który pozostał na drugim brzegu morza, zauważył, że tam nie było innej łódki prócz tej jednej, w którą wstąpili uczniowie Jezusa, i że Jezus nie wszedł z uczniami swoimi do tej łodzi, ale że sami uczniowie jego odpłynęli. Tymczasem nadeszły inne łódki od Tyberiady w pobliże tego miejsca, gdzie jedli chleb, nad którym Pan wypowiedział dziękczynienie. Gdy więc lud zauważył, że tam nie ma Jezusa ani jego uczniów, wsiedli i oni do łódek i przeprawili się do Kafarnaum, szukając Jezusa [Jn 6,22-24].

Ludzie szukali Jezusa. Wypatrywali Jego łodzi, płynęli za Nim, dopytywali się, czy nie popłynął z uczniami. Tropili każdy Jego ruch. Byłoby to bardzo budujące i godne naśladowania, gdyby powodowali się oni miłością do Jezusa i pragnieniem bycia z Nim samym.

Płynąc dziś łodzią od Tyberiady zacząłem myśleć o powodach, dlaczego jestem tu w Izraelu? Dlaczego grupę wspaniałych i kochanych przeze mnie ludzi ciągam śladami Jezusa? Czy przypadkiem nie dlatego tylko, żeby zaspokoić zwykłą ciekawość, jak tu jest? Czy ta wyprawa nie jest podyktowana próżnością mojej duszy, domagającej się po prostu „zaliczenia” pobytu w Ziemi Świętej zorganizowanego na tzw. 'własną rękę'?  Czy chodzi tu o Jezusa, czy o mnie?

Do tamtych ludzi Jezus powiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, szukacie mnie nie dlatego, że widzieliście cuda, ale dlatego, że jedliście chleb i nasyciliście się. Zabiegajcie nie o pokarm, który ginie, ale o pokarm, który trwa, o pokarm żywota wiecznego, który wam da Syn Człowieczy: na nim bowiem położył Bóg Ojciec pieczęć swoją [Jn 6,26-27].

Co Pan Jezus powiedziałby dziś do mnie, gdy widzi mnie, jak wypatruję z łodzi przeciwległych brzegów Jeziora Galilejskiego? On dobrze wie, dlaczego to robię i po co tu jestem. On zna prawdziwe powody mojego sięgania po Biblię, modlitwy, uczestnictwa w zgromadzeniach wspólnoty chrześcijańskiej i okazywania miłości bliźniemu.

Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje. Doświadcz mnie i poznaj myśli moje! I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną! [Ps 139, 23-24].

20 lutego, 2013

Duch łatwego zarobku

Ponowny pobyt w Jerozolimie i konieczność przejścia w poprzek Starego Miasta  zostawia we mnie niemiły obraz wąskich, dusznych uliczek owładniętych duchem handlu. Niemal na każdym metrze, w każdym zaułku ktoś chce na tobie jakoś zarobić. Okropne.
 
Z tego powodu powraca do mej wyobraźni ewangeliczna scena, gdy swego czasu Pan Jezus przyszedł do Jerozolimy. A gdy się zbliżała Pascha żydowska, udał się Jezus do Jerozolimy. I zastał w świątyni sprzedających woły i owce, i gołębie, i siedzących wekslarzy. I skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska [Jn 2,13-16].
 
Przeciskając się uliczkami Jerozolimy miałem ochotę zrobić podobnie. Pokonując kawał drogi z Galilei, Pan Jezus oczekiwał tu podniosłej atmosfery modlitwy i rozważania Słowa Bożego. Chciał zobaczyć ludzi skupionych na sprawach duchowych. Tymczasem trafił w sam środek targowiska. Czy je na zawsze rozpędził? Z ewangelii wynika, że był zmuszony ponownie tak zrobić również na koniec swej publicznej działalności.
 
W dzisiejszej Starej Jerozolimie znowu wszystko wydaje się być za pieniądze. Każde pytanie, każda informacja wciąż okazuje się wzbudzać tu finansowe oczekiwania. Żądania chłopaka zapytanego przez nas o drogę  przypomniały mi Judasza, który dowiedziawszy się, że arcykapłani zaś i faryzeusze wydali rozkaz każdy, kto się dowie o nim, gdzie przebywa, doniósł, ażeby go mogli pojmać [Jn 11,57],  chciał zrobić na tym szybki interes. Zgłosił się do nich i umówił się z arcykapłanami i dowódcami straży co do sposobu, jak im go wydać.  I ucieszyli się, i ułożyli się z nim, że mu dadzą pieniądze. A on zgodził się i szukał sposobu, jak by go wydać z dala od ludu [Łk 22,4-6].
 
Biblia mówiąc o tej postawie Judasza stwierdza, że wstąpił w niego szatan [Łk 22,3]. Przeliczanie wszystkiego na pieniądze i szukanie na każdym kroku jakiegoś zarobku jest niewątpliwą oznaką obecności ducha diabelskiego w sercu człowieka. Chrońmy przed nim nasze kręgi zborowe i dawajmy mu mocny odpór!

19 lutego, 2013

Odnaleziony wątek

W czasie dzisiejszej obecności w Ogrodzie Grobu Pańskiego w Jerozolimie nie miałem za bardzo okazji do spokojnej zadumy. Z jednej strony miał na to wpływ spory tłok, bo z dziesięć grup wycieczkowych naraz przyszło do ogrodu. Z drugiej strony nie poszedłem tam dziś sam. Gdy jest się w grupie dziesięciorga przyjaciół to pewne sprawy - owszem - przeżywa się lepiej i pełniej, ale trudniej jest znaleźć czas na osobistą zadumę.

Dlatego dziś powróciła do mnie refleksja sprzed czterech lat, gdy  w Ogrodzie Grobu Pańskiego byłem sam:

Zdarzyło się nam wypuścić niechcący końcówkę przewodu i zgubić go w plątaninie zwojów albo zdekoncentrować się na moment w rozmowie i stracić wątek wypowiedzi? Czasem przytrafia się nam też coś dużo poważniejszego. Tracimy życiową orientację. Gubimy drogę. Ogarnia nas rozczarowanie.

Spędziłem dziś dwie godziny w Ogrodzie Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Rozmyślałem o różnych sprawach, ale najbardziej przychodziła mi na myśl Maria Magdalena. Wiele lat przede mną właśnie ona stała tu, gdzie dziś ja stałem, to znaczy w pobliżu pustego grobu Pańskiego. Wczesnym rankiem przyszła z innymi niewiastami, aby namaścić pośpiesznie pogrzebane przed sabatem ciało Jezusa.  Po odkryciu, że grób jest pusty, kobiety natychmiast powiadomiły o tym uczniów Pańskich. Zrobiło się niezłe zamieszanie. Do grobu przybiegli Jan i Piotr. W końcu jednak wszyscy odeszli i tylko ona pozostała w ogrodzie. Ale Maria stała zewnątrz grobu i płakała [Jn 20,11].

Parę lat wcześniej siedem demonów na co dzień targało jej duszą. Niczego nie potrafiła zbudować, w niczym okazać wierności, na niczym dłużej się skoncentrować. Była życiowo zupełnie pogubioną osobą. Tak było do chwili spotkania z Jezusem. Syn Boży uwolnił ją od demonów i  życie nabrało sensu. Zrozumiała swoją przeszłość. Wiedziała, co teraz chce w życiu robić. Tydzień po tygodniu konsekwentnie w tym trwała, przyłączając się do Jezusa i Jego uczniów. Aż przyszedł ten ostatni, tragiczny tydzień. Zdrada Judasza, brutalny proces, niesprawiedliwy wyrok, śmierć poza murem miasta, na pobliskim wzgórzu i ten grób. Ledwo jej życie zaczęło dobrze się rozwijać, a już miałoby znowu się poplątać?

Wszystko zależało od tego, co stało się z Jezusem. Przerażała ją myśl, że mogłaby Go już nigdy nie zobaczyć. Jeżeli miałoby nie być Pana, to i dla niej wszystko się urywało i traciło sens. Coś mi się zdaje, że rozumiem, jakie uczucia wypełniały jej serce i co chodziło jej po głowie. Stała zewnątrz grobu i płakała. Żaden człowiek, ba, żaden anioł nie mógł rozwiać rozterki jej duszy...

Czy pamiętamy uczucie ulgi, gdy po czasie dezorientacji i błądzenia na nowo odnaleźliśmy właściwą drogę?  Albo gdy w trakcie rozmowy z ważną osobą, po rozpaczliwym „skanowaniu” pamięci przypomnieliśmy sobie, o czym to  przed chwilą  mówiliśmy? Znamy tę radość z odnalezienia zgubionego wątku?

W Ogrodzie Grobu Pańskiego, po paru dniach smutku i rozterki, Maria Magdalena przeżyła jedną z najpiękniejszych chwil swego życia. Mario – usłyszała za sobą. Rabbuni!  wyrwało się z jej ust. W jednej chwili zaświeciło słońce! Znowu była na właściwej drodze. Znowu wiedziała, co ma mówić i jak ma dalej żyć!

Poznanie woli Bożej, codzienne naśladowanie Pana, stałe kierownictwo Ducha Świętego – to wielki przywilej prawdziwych uczniów Jezusa. Służcie Panu z bojaźnią i weselcie się, z drżeniem złóżcie mu hołd, aby się nie rozgniewał i abyście nie zgubili drogi [Ps 2,11–12].

Utrata społeczności z Bogiem, zgubienie drogi – to prawdziwy dramat duchowy! Gdyby coś takiego się nam przytrafiło, to nie róbmy dobrej miny, brnąc dalej w niepewności. Raczej, jak Maria Magdalena, zatrzymajmy się i zapłaczmy. Pan to zobaczy i na pewno do nas przyjdzie…

17 lutego, 2013

Pierwszy wyjazd do Jerozolimy

Moją poranną lekturą Pisma Świętego był dziś Psalm 48. Ktoś mógłby nazwać to zbiegiem okoliczności, ale dla mnie ten fragment Słowa Bożego okazał się bardzo wymowny i poruszający, bowiem właśnie na dziś mieliśmy zaplanowany pierwszy wyjazd do Jerozolimy.

Cośmy usłyszeli, tośmy zobaczyli w mieście Pana Zastępów, w mieście Boga naszego; Bóg je utwierdzi na wieki […]. Okrążcie Syjon i obejdźcie go, policzcie jego wieżyce! Zwróćcie uwagę na jego wały, przejdźcie się po pałacach jego, abyście mogli opowiadać to przyszłemu pokoleniu [Ps 48,9.13-14].

Po wspólnym odczytaniu Psalmu 48 i modlitwie w naszej kwaterze w Cezarei, pojechaliśmy więc dziś do Jerozolimy. Dystans 115 km przy dobrej sieci ekspresowych dróg w Izraelu swobodnie można przejechać w 1,5 godziny. Po znalezieniu parkingu w dogodnym miejscu udaliśmy się najpierw na Górę Oliwną. Nasz Pan właśnie od strony tej góry wjechał do Jerozolimy na początku Wielkiego Tygodnia. Spoglądając z jej zbocza zapłakał nad złym stanem wiary mieszkańców miasta i zapowiedział jego zburzenie. My również patrzyliśmy z Góry Oliwnej na Jerozolimę i rozważaliśmy niektóre wypowiedzi Pana z tym miejscem związane.

Potem doliną Cedronu, mijając grób Absaloma, obeszliśmy część Starego Miasta i przez sadzawkę Siloe ruszyliśmy Tunelem Hiskiasza w górę, aby dojść do Wzgórza Świątynnego. Tunel ten został wydrążony w VIII wieku przed Chrystusem w celu doprowadzenia wody do wnętrza miasta. Tunel ma długość 534 metrów. Połączył on źródło Gichon z sadzawką Siloe i przebiega na głębokości od kilkudziesięciu centymetrów do ponad czterech metrów pod powierzchnią ziemi.

Przejście tunelem Hiskiasza zrobiło na nas naprawdę spore wrażenie. Kończy się on w pobliżu Muru Płaczu, więc weszliśmy tam, aby następnie uliczkami starej Jerozolimy dojść  do sadzawki Betezda zlokalizowanej w pobliżu Bramy Szczepana, czy Bramy Lwiej, jeśli ktoś tak woli ją nazywać. Prosto stamtąd udaliśmy się jeszcze do Ogrodu Getsemane i zmęczeni wróciliśmy do samochodów.

Piękno Syjonu miało brać się z bliskiej więzi jego mieszkańców z Bogiem. Świętość zachwyca, jeśli jest prawdziwa, jeżeli nie ma dwojakiego oblicza. Dzisiejsza Jerozolima pięknie wygląda jednak tylko z daleka. Jak życie niejednego chrześcijanina, gdy przyjrzeć mu się bliżej, kryje wiele brudów i prowizorki, tak i to miasto oglądane od zaplecza raczej wstrząsa, niż podnosi na duchu.

Z dzisiejszej wyprawy do Jerozolimy jedno jest dla mnie jasne. Pan, który widzi każdy szczegół mojego życia godzien jest tego, aby zaglądając do środka, przepatrując zakamarki serca, widział,  że dążę do jego uświęcenia w całości. Ozdobą domu twego, Panie, jest świętość po wsze czasy [Ps 93,5]. Świętość wypiękniająca fasady ulic, ale też ich zaplecze. Obchodząc dziś to osławione miasto mogliśmy się poczuć trochę tak, jakbyśmy zamieszkując w domu sławnego człowieka, odkryli, że jego codzienne życie wcale nie jest takie świetliste, jak się wydawało z daleka.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w żydowskiej dzielnicy skosztować jak smakuje falafel i przed ósmą wieczorem wróciliśmy do Cezarei. Wkrótce wybierzemy się do Jerozolimy ponownie. Może wtedy będę miał bardziej budujące refleksje? Póki co jednak, jeśli Bóg pozwoli, to jutro ruszamy nad Morze Martwe.

15 lutego, 2013

Rozumieć cele i etapy życia

Podczas gdy na Uralu liczono dziś rannych i materialne straty po deszczu meteorytów, grupa przyjaciół z Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE udała się na północ Izraela, do granic biblijnej Ziemi Obiecanej. Od tej strony wyznaczają je ośnieżone szczyty Hermonu. Jadąc z Cezarei wjechaliśmy najpierw na Górę Karmel i rzuciliśmy okiem na panoramę Hajfy. Ponieważ jednak przede wszystkim jesteśmy zainteresowani tym, aby odwiedzać tu miejsca znane z życia Pana Jezusa, naszym celem w tych okolicach była Cezarea Filipowa.

A gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał uczniów swoich, mówiąc: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni rzekli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. On im mówi: A wy za kogo mnie uważacie? A odpowiadając Szymon Piotr rzekł: Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego. A Jezus odpowiadając, rzekł mu: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jonasza, bo nie ciało i krew objawiły ci to, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. A ja ci powiadam, że ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go. I dam ci klucze Królestwa Niebios; i cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie. Wtedy przykazał uczniom swoim, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Od tej pory zaczął Jezus Chrystus tłumaczyć uczniom swoim, że musi pójść do Jerozolimy, wiele wycierpieć od starszych arcykapłanów i uczonych w Piśmie, że musi być zabity i trzeciego dnia wzbudzony z martwych [Mt 16,13-21].

Jak wynika z powyższych słów, pobyt Syna Bożego w okolicach Cezarei Filipowej oznaczał osiągnięcie długo oczekiwanego celu i przez to stał się dla Jezusa momentem zwrotnym. Pan wyczekiwał chwili, gdy w Jego uczniach pojawi się wreszcie przebłysk objawienia, za kim naprawdę poszli. Różne przecież krążyły opinie o Jezusie z Nazaretu. Jego uczniowie również żywili w głowach własne pomysły i urojenia z Mistrzem powiązane.

Tutaj, na północy kraju, Bóg objawił uczniom Jezusa prawdę o Swoim Synu. Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego – niemal wykrzyknął Piotr z oświecenia Bożego. Nareszcie do nich dotarło. Ojciec doprowadził do celu ten etap duchowej pracy nad uczniami Jezusa. Teraz można było zacząć mówić o finale. Od tej pory zaczął Jezus Chrystus tłumaczyć uczniom swoim, że musi pójść do Jerozolimy.

Siedząc pod cyprysem wśród resztek starożytnej Cezarei Filipowej uczę się dziś od Jezusa bardzo ważnej zasady dotyczącej także mojego życia. Jest ono podzielone na etapy i naznaczone przez Pana kilkoma punktami zwrotnymi.  Każda faza mojego życia i służby ma swoje znaczenie i swój blask. Na przykład, zakończenie życiowego zadania wychowywania potomstwa, albo przejście na emeryturę,  nie musi oznaczać smutnego odczucia bezużyteczności. Jest raczej błogim momentem osiągnięcia kolejnego celu i przejściem do następnego etapu życia.

Pragnę, jak Jezus, znać i rozumieć kolejne odcinki mojego życia i ich cele. Odczytując w oczach, a zwłaszcza w ustach otaczających mnie ludzi, że cel dla którego Bóg mnie wśród nich postawił, został osiągnięty, mogę skierować się ku nowym zadaniom. Dzięki temu też po zakończeniu żadnego z nich nie ogranie mnie nostalgia. Będę bowiem zapatrzony już i przejęty celem następnym.

W życiu prawdziwego chrześcijanina i narodziny, i śmierć, i początek, i koniec kolejnego etapu życia stanowią momenty jednakowo godne uwagi i zachwytu.

PS. Nawet w naszej dwunastodniowej eskapadzie nastąpi teraz zwrot. Od tej pory, po tygodniu spędzonym w Galilei, zacząłem mówić moim towarzyszom, że trzeba nam pojechać do Jerozolimy :)

14 lutego, 2013

Odległość mierzona miarą miłości

Miasteczko Nain
Jednym z miejsc  związanych z działalnością Jezusa w Galilei jest niewielkie miasteczko Nain (Kfar Nin),  w naszych czasach zamieszkane przez Arabów.  Dziś stało się ono kolejnym celem  naszych codziennych wypraw śladami Jezusa.

A zaraz potem udał się do miasta, zwanego Nain, i szli z nim uczniowie jego i mnóstwo ludu. A gdy się przybliżał do bramy miasta, oto wynoszono zmarłego, jedynego syna matki, która była wdową, a wiele ludzi z tego miasta było z nią. A gdy ją Pan zobaczył, użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz. I podszedłszy, dotknął się noszy, a ci, którzy je nieśli, stanęli. I rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię: Wstań. I podniósł się zmarły, i zaczął mówić. I oddał go jego matce. Wtedy lęk ogarnął wszystkich, i wielbili Boga, mówiąc: Prorok wielki powstał wśród nas i Bóg nawiedził lud swój.  I rozeszła się o nim ta wieść po całej Judei i po całej okolicznej krainie [Łk 7,11-17].

Ażeby dotrzeć z Kafarnaum do Nain, trzeba pokonać dystans ok. 4o km.  Nie czytamy o żadnej innej przyczynie  wędrówki Jezusa do Nain,  poza wyjściem naprzeciw  owej wdowie.  Oto siła miłości i współczucia. Co najmniej dziesięć godzin piechotą,  bo jakaś bezimienna wdowa straciła syna, a wraz z nim życiowe oparcie.  Z Biblii wiemy, że Jezus  od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku; sam bowiem wiedział, co było w człowieku [Jn 2,25].  Zanim towarzyszący Jezusowi uczniowie i inni ludzie zobaczyli wychodzący z Nain kondukt żałobny, ponad wszelką wątpliwość Pan widział już ból i rozpaczliwe myśli owej kobiety. Dlatego udał się w tę podróż.

Czuję się dziś pozytywnie zawstydzony.  Nieraz w moim życiu bywało tak, że odległość albo późna pora dnia, powstrzymywała mnie i gasiła impulsy miłości. Pobudzony wewnętrznie, by pojechać do kogoś albo zadzwonić,  rezygnowałem na skutek chłodnej kalkulacji.  Jezus idący z Kafarnaum do Nain na jedno krótkie spotkanie, to cud sam w sobie, który - niczym wir ciepłego wiatru - porywa dziś i unosi moje serce.

Nie może mi być za daleko, za ciężko, za późno itd., gdy Duch Święty posyła mi sygnał, ażebym coś w  danym dniu zrobił.  Nie ma co się zbyt długo zastanawiać. Czym prędzej trzeba  iść za głosem miłości i współczucia. Trzeba zdążyć wyjść bliźniemu naprzeciw, zanim jego sprawa zostanie pogrzebana. Trzeba w imieniu Pana Jezusa nieść ludziom wsparcie, pociechę i życie.

Błogosławiony niech będzie Pan, który swoim przykładem skraca mi dziś dystans do niejednego "Nain" w moim życiu.

12 lutego, 2013

Chwała Niestrącalnemu!

Widok z Góry Strącenia k. Nazaretu
Byłem dziś z grupą wierzących przyjaciół na Górze Strącenia w pobliżu Nazaretu, miasta dzieciństwa i tzw.  lat ukrytych Jezusa Chrystusa. Jakiś czas po tym, jak rozpoczął swoją publiczną działalność i przeprowadził się do Kafarnaum, Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował [Łk 4,16]. Miejscowi Żydzi, początkowo nawet zaciekawieni przybyciem swojego Krajana, szybko zmienili swój stosunek do Niego. Wystarczyło, że Pan powiedział coś, co źle zabrzmiało w ich przewrażliwionych uszach.

I wszyscy przyświadczali mu, i dziwili słowom łaski, które wychodziły z ust jego, i mówili: Czyż ten nie jest synem Józefa? I rzekł do nich: Zapewne powiecie mi owo przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie. Dokonaj także tutaj, w ojczyźnie swojej, tych wielkich rzeczy, które, jak słyszeliśmy, wydarzyły się w Kafarnaum. I rzekł: Zaprawdę, powiadam wam, iż żaden prorok nie jest uznawany w ojczyźnie swojej. Prawdziwie zaś mówię wam: Wiele było wdów w Izraelu w czasach Eliasza, kiedy niebo było zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak iż był wielki głód na całej ziemi, a do żadnej z nich nie został posłany Eliasz, tylko do wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I było wielu trędowatych w Izraelu za Elizeusza, proroka, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Naaman Syryjczyk. I wszyscy w synagodze, słysząc to, zawrzeli gniewem [Łk 4,22-28].

Jezus wiedział co kryło się za ich potakiwaniem i nie miał zamiaru tego przemilczeć. Trafiła kosa na kamień. Mieszkańcy Nazaretu poczuli się dotknięci do żywego.  I powstawszy wypchnęli go z miasta, i wywiedli go aż na szczyt góry, na której miasto ich było zbudowane, aby go w dół strącić. Lecz On przeszedł przez środek ich i oddalił się [Łk 4,29-30].

Gdy ze szczytu Góry Strącenia patrzyłem w przepaść, przemknęła mi myśl, jakże łatwo nieżyczliwym ludziom czasem udaje się popsuć mi nastrój. Wystarczy, że powiedzą coś przykrego o mnie, a czuję się tak, jakby ktoś mnie zepchnął z wysokiej skały. Dość często też napotykam na innych ludzi, którzy swoim zachowaniem zdradzają głęboki stopień poczucia strącenia. Po niedzielnym nabożeństwie nie zdążysz się z nimi przywitać, a już przez parę tygodni nie mogą się pozbierać.

Jezus nie dał się strącić. Przez jakiś czas pozwolił się wlec Nazarejczykom i to aż na sam szczyt góry, lecz potem stało się coś niezwykłego i dla mnie bardzo symbolicznego. Pan nagle przestał im podlegać. Nie byli w stanie Go zepchnąć. Zwycięsko przeszedł pomiędzy nimi i się oddalił. Taki jest Jezus - mój niedościgniony wzór! Owszem, był czas, że dał się ludziom nawet ukrzyżować. W tej historii objawił się jako Niestrącalny!

Tę niezwykłą cechę zauważa i opisuje Słowo Boże w następujący sposób: Zewsząd uciskani, nie jesteśmy jednak pognębieni, zakłopotani, ale nie zrozpaczeni, prześladowani, ale nie opuszczeni, powaleni, ale nie pokonani [2Ko 4,8-9].

Naśladując Pana Jezusa nieraz jestem narażony na różne przykrości. Niemal każdego dnia ktoś  chciałby mnie zobaczyć znacznie niżej, niż jestem. Zwłaszcza domownicy nie patyczkują się w tych sprawach. Rzecz w tym, abym stawiany przez nich na mojej „górze strącenia” nie dał się pogrążyć złym emocjom i nastrojom. Jak Żydom z Nazaretu nie udało się zepchnąć Jezusa, tak i ja mogę zachować równowagę i pogodę ducha, choćby nie wiem jak bardzo ktoś chciał mnie poniżyć.

Znowu zadziwiłem się dziś nad niezwykłością  Pana Jezusa Chrystusa. Chwała Niestrącalnemu!

Inny rodzaj siedzenia

Wczesny ranek w Cezarei. Siedzę w ciepłym i przestronnym apartamencie i z wysokości trzeciego piętra obserwuję rozjaśniający się świat. Za oknem na pierwszym planie palmy, dalej trochę zwyczajnego krajobrazu, ale  linię mojego horyzontu wyznacza Morze Śródziemne. Wymarzony widok. Delektuję się nim i rozmyślam.

Wiele lat przede mną, w połowie pierwszego wieku, był tu apostoł Paweł. Też siedział. Lecz nie na miękkiej kanapie  klimatyzowanego salonu o szklanych ścianach. Święty Paweł siedział tu w więzieniu. Dwa lata trzymali go w jakiejś celi ciągając po sądach z powodu wiary w Jezusa Chrystusa i głoszenia ewangelii.

Festus tedy, przybywszy do prowincji, udał się po trzech dniach z Cezarei do Jerozolimy, gdzie arcykapłani i przywódcy Żydów wytoczyli przed nim sprawę przeciwko Pawłowi i nalegali na niego, prosząc, by im okazał w jego sprawie przychylność i kazał przyprowadzić go do Jerozolimy; zastawili bowiem zasadzkę, aby go zabić w drodze. Lecz Festus odpowiedział, że Paweł osadzony jest pod strażą w Cezarei i że on sam wkrótce tam wyruszy. Niechże więc ci spośród was, mówił, którzy są upoważnieni, jadą ze mną i oskarżą go, jeżeli mąż ten popełnił jakieś wykroczenie. I zabawiwszy między nimi nie więcej niż osiem czy dziesięć dni, odjechał do Cezarei, a nazajutrz, zasiadłszy na krześle sędziowskim, kazał przyprowadzić Pawła [Dz 25,1-6].

Czy czuję się bardziej błogosławiony przez Chrystusa Pana, niż ten wielki Jego apostoł? Oczywiste, że nie. Prawdziwą chlubą uczniów Jezusa nie jest bowiem luksus i wygoda, a uczestnictwo w zwiastowaniu ewangelii i związane z tym dość powszechne cierpienie. Gdyż wam dla Chrystusa zostało darowane to, że możecie nie tylko w niego wierzyć, ale i dla niego cierpieć [Flp 1,29]. Oto zaszczyt dla naśladowcy Jezusa. Nosić Jego stygmaty na ciele swoim! Chwała braciom i siostrom, którzy na różne sposoby tego doświadczają.

Chociaż więc nie jest mi dane tak posiedzieć w Cezarei, jak niegdyś apostołowi Pawłowi, to niechby przynajmniej jednym z owoców mojego pobytu tutaj stała się większa otwartość i gotowość do ponoszenia każdych kosztów bezkompromisowego zwiastowania Słowa Bożego i osobistego w nim trwania. Wspomnienie naszego wielkiego poprzednika w posłudze Słowa bardzo mnie do tego dziś nastraja.

08 lutego, 2013

Jak św. Paweł? Czy jak św. Piotr?

Słyszałem dziś, jak poseł John Godson dwukrotnie powiedział wczoraj przed kamerą, że byłoby to dla niego wielkim zaszczytem i przywilejem, gdyby poszedł do więzienia z powodu swej wiary w Chrystusa. Tak się złożyło, że jego wypowiedź zbiega się z dzisiejszym Świętem Służby Więziennej, więc tym bardziej w związku z tym nasuwa mi się kilka myśli.

Powiedzmy przede wszystkim, że piękna to i odważna postawa, którą zaprezentował poseł Godson. Niewielu chrześcijan stać na składanie takich deklaracji, a jeszcze mniej na obstawanie przy nich w obliczu realnego zagrożenia. Niemniej, historia Kościoła jest przyozdobiona mnóstwem aktów prześladowania a nawet męczeńskiej śmierci za wiarę w Jezusa Chrystusa. Na przestrzeni wieków tysiące braci i sióstr doznało szyderstw i biczowania, a nadto więzów i więzienia; byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi [Hbr 11,36-38].

Chociaż większości z nich nie znamy z imienia i wcześniejszych deklaracji, to jednak jesteśmy pewni, że Syn Boży dotrzymał względem nich słowa: Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was nienawidzić będą i gdy was wyłączą, i lżyć was będą, i gdy imieniem waszym pomiatać będą jako bezecnym z powodu Syna Człowieczego. Radujcie i weselcie się w tym dniu; oto bowiem zapłata wasza obfita jest w niebie [Łk 6,22-23].

Znamy jednak z Biblii i takie przypadki, gdy ludzie z góry deklarowali swą wiarę i bezgraniczne oddanie Panu Jezusowi Chrystusowi. Jednym z nich był apostoł Piotr. Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, aby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich. On zaś rzekł do niego: Panie, z tobą gotów jestem iść i do więzienia, i na śmierć. A On rzekł: Powiadam ci, Piotrze, nie zapieje dzisiaj kur, a ty się trzykroć zaprzesz, że mnie znasz [Łk 22,31-34].

Drugim sługą Bożym deklarującym podobną gotowość był apostoł Paweł. A gdy przez dłuższy czas tam pozostawaliśmy, nadszedł z Judei pewien prorok, imieniem Agabus, i przyszedłszy do nas, wziął pas Pawła, związał sobie nogi i ręce i rzekł: To mówi Duch Święty: Męża, do którego ten pas należy, tak oto zwiążą Żydzi w Jerozolimie i wydadzą w ręce pogan. A gdy to usłyszeliśmy, prosiliśmy zarówno my, jak i miejscowi, aby nie szedł do Jerozolimy. Wtedy Paweł odrzekł: Co czynicie, płacząc i rozdzierając serce moje? Ja przecież gotów jestem nie tylko dać się związać, lecz i umrzeć w Jerozolimie dla imienia Pana Jezusa. A gdy się nie dał nakłonić, daliśmy spokój i powiedzieliśmy: Niech się dzieje wola Pańska [Dz 21,10-14].

Kto czyta Biblię, ten wie, co w jednym i drugim przypadku stało się potem. Niechby wczorajsza deklaracja posła Godsona okazała się na tyle prawdziwa w oczach Głowy Kościoła, żeby nigdy nie zaszła potrzeba sprawdzania jej jakości.

A co z naszymi deklaracjami naśladowania Pana? Jak się ma nasza osobista wierność Chrystusowi?  Gotowi jesteśmy obstawać przy Słowie Bożym nawet za cenę więzienia?

07 lutego, 2013

Już w Cezarei i jeszcze nie...

Dzisiejsza lektura Pisma Świętego, zgodna ze Zwycięskim Planem Czytania Biblii, przeniosła mnie myślami do Cezarei – miejsca, w którym za kilka dni – jeśli Bóg pozwoli – mam zamiar znaleźć się fizycznie z grupą przyjaciół.

W latach trzydziestych pierwszego wieku stacjonowała tam  kohorta armii rzymskiej. Jeden z jej setników, Korneliusz, okazał się być bardzo bogobojnym człowiekiem. Na tyle spodobał się on Bogu, że Bóg postanowił zapoznać go z ewangelią Chrystusową i napełnić go Duchem Świętym. W tym celu wezwano do Cezarei przebywającego w Joppie apostoła Piotra. Nie bez oporów wszedł on do domu Korneliusza i zaczął jego mieszkańcom opowiadać o Jezusie Chrystusie.

A gdy Piotr jeszcze mówił te słowa, zstąpił Duch Święty na wszystkich słuchających tej mowy. I zdumieli się wierni pochodzenia żydowskiego, którzy z Piotrem przyszli, że i na pogan został wylany dar Ducha Świętego; słyszeli ich bowiem, jak mówili językami i wielbili Boga. Wtedy odezwał się Piotr: Czy może ktoś odmówić wody, aby ochrzcić tych, którzy otrzymali Ducha Świętego jak i my? I rozkazał ich ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa. Wtedy uprosili go, aby pozostał u nich kilka dni [Dz 10,44-48].

My pozostaniemy w Cezarei dni dwanaście. Urządzamy tam bazę wypadową do codziennych wyjazdów w różne rejony Izraela. Celem naszej wyprawy, obok osobistych rekolekcji w Galilei, będzie też rekonesans, na ile możliwe, bezpieczne i korzystne pod względem finansowym jest zwiedzanie Izraela na własną rękę. Udział w zorganizowanych wycieczkach grupowych z przewodnikiem ma oczywiście swoje zalety, ale też różne ograniczenia, których chcielibyśmy uniknąć.

Przykro mi, że nie jedziemy do Izraela w większym gronie. Poczucie odpowiedzialności i miłość braterska nie pozwala mi jednak od razu urządzać zbiorowego wyjazdu bez uprzedniego wyjaśnienia wyżej wspomnianych kwestii. Zanim cały zbór synów Izraela wyruszył do Kanaanu, najpierw poszła tam grupa zwiadowców. I przemówił Pan do Mojżesza tymi słowy: Wypraw mężów, aby poszli na zwiady do ziemi kananejskiej, którą daję synom izraelskim [4Mo 13,1-2]. Mnie też się zdało, że od tego trzeba zacząć.

Jeżeli rezultaty naszych zwiadów okażą się zadowalające, wówczas – z Bożą pomocą – postaramy się zorganizować wyjazd dla wszystkich chętnych członków i przyjaciół Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku. Każdego z Was - bez wyjątku - bardzo kocham i chociaż jeszcze nie wyjechałem, to już zaczynam za Wami tęsknić.  Proszę o wsparcie nas w modlitwie.

W miarę możliwości odezwę się niebawem z Cezarei J

06 lutego, 2013

Wymuszana wierność kobiet

Dziś Międzynarodowy Dzień Zerowej Tolerancji dla Okaleczania Żeńskich Narządów Płciowych (ang. International Day of Zero Tolerance to Female Genital Mutilation). Celem obchodów tego Dnia  jest nagłaśnianie dramatu milionów kobiet, brutalnie okaleczanych w prymitywnych  rytuałach.

Klitoridektomia, bo tak mądrze nazwa się obrzezywanie kobiet, polega na częściowym lub całkowitym usuwaniu łechtaczki, a czasem również warg sromowych. Dokonuje się jej ze względów religijnych lub estetycznych głównie wśród niektórych ludów afrykańskich. Ściślej mówiąc, chodzi o kontrolowanie seksualności kobiet. Obrzezanie dziewczynek ma gwarantować dochowanie dziewictwa do ślubu i wierności małżeńskiej po nim.

W odróżnieniu od obrzezania mężczyzn, akt klitoridektomii jest znacznie bardziej drastyczny i bolesny. Daje też odwrotny efekt w kwestii zachowania higieny. Mimo to wciąż jest ona praktykowana w Afryce, a w mniejszym stopniu także m.in. w Azji i Ameryce Łacińskiej. Corocznie obrzezuje się ok. 2 mln nowych dziewczynek. Obecnie na świecie żyje 130 milionów tak okaleczonych kobiet.

Biblia w żadnym przypadku nie daje najmniejszej podstawy do takich praktyk. Chirurgiczna metoda obniżania libido kobiety wręcz stoi w sprzeczności z zapowiedzianym przez Boga jej pociągiem do mężczyzny. Do kobiety zaś rzekł: Pomnożę dolegliwości brzemienności twojej, w bólach będziesz rodziła dzieci, mimo to ku mężowi twemu pociągać cię będą pragnienia twoje, on zaś będzie panował nad tobą [1Mo 3,16]. Obrzezanie nie tylko zniechęca do kontaktów pozamałżeńskich. Ono bezpowrotnie pozbawia kobietę przyjemności fizycznego współżycia także z jej własnym mężem.

Nawet najwyższe prawdopodobieństwo wystąpienia niemoralnych czynów i postaw w życiu bliźniego nie daje nikomu prawa do tak daleko idącej ingerencji w jego intymność i uszkadzania jego ciała. Bóg stworzył człowieka jako osobę duchowo – seksualną. Rytuał skutkujący trwałą dysfunkcją seksualności bliźniego jest wystąpieniem przeciwko Stwórcy.  Wierzymy przecież, że w Chrystusowym  wezwaniu do odcięcia gorszącej ręki lub wyłupienia gorszącego oka [Mt 5,29-30] nie chodzi o dosłowne samookaleczenie.

Mężczyźni mają wiele innych sposobów na to, aby pomóc kobietom w zachowaniu dziewictwa do dnia ślubu i w dochowywaniu wierności małżeńskiej. Przede wszystkim, jak biblijny Józef w Egipcie, sami trzymając się zasad moralności i nie zgadzając się na żaden skok w bok. Uciekajcie przed wszeteczeństwem [1Ko 6,18]. Większość dziewczyn i kobiet przekracza te granice pod silną namową, a nawet naciskiem pożądliwych mężczyzn.

Mamy też wiele możliwości wzmacniania dziewcząt i kobiet w tym zakresie. Obdarzając miłością i dobrze wychowując córkę, pomagamy jej w zachowaniu czystości moralnej dla jej przyszłego męża. Kochając i dostatecznie adorując żonę, wspieramy ją w stawianiu czoła pokusom niemoralnych propozycji.

Normalnego mężczyznę cieszy wierność i czystość moralna jego kobiety, tylko przy zachowaniu jej osobistej wolności i możliwości popełnienia przez nią zdrady. Rozumie on przy tym, że poprzez właściwy stosunek do żony, sam staje się częścią jej sukcesów lub porażek w tej dziedzinie.

Okrucieństwo obrzezywania kobiet najwidoczniej wzięło się z prostackich pomysłów samolubnych mężczyzn. Z biblijnego punktu widzenia mówimy: Zero tolerancji dla okaleczania żeńskich narządów płciowych!

04 lutego, 2013

Czy już wiesz, gdzie się podziejesz?

Prypeć - Miasto Widmo
Dziś dobra okazja, aby pomyśleć o krótkotrwałości ziemskiej egzystencji i niepewności naszego losu w doczesności. 4. dzień lutego to rocznica założenia w 1970 roku miasta Prypeć, zbudowanego dla pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu na Ukrainie. Zamieszkało w nim blisko 50 tysięcy prawie wyłącznie młodych ludzi, cieszących się dobrą pracą i wspaniałymi warunkami mieszkaniowymi.

Sielanka ich życia w Prypeci potrwała zaledwie 16 lat. Wybuch reaktora elektrowni jądrowej 26 kwietnia 1986 roku oznaczał konieczność natychmiastowego i bezpowrotnego opuszczenia miasta. Pośpiesznie wysiedlone, splądrowane w późniejszych latach i całkowicie wymarłe miasto, napawa dziś smutkiem, a nawet budzi grozę. Jego mieszkańcy zostali przesiedleni do miasta Sławutycz.

Życie w Prypeci przed czarnobylską katastrofą może posłużyć za ilustrację naszego ziemskiego życia w ogólności. Biblia mówi bowiem, że pewnego dnia nadejdzie nagły jego koniec. A jak było za dni Noego, tak będzie i za dni Syna Człowieczego. Jedli, pili, żenili się i za mąż wychodzili aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki i nastał potop, i wytracił wszystkich. Podobnie też było za dni Lota: Jedli, pili, kupowali, sprzedawali, szczepili, budowali;  a w dniu kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba ogień z siarką i wytracił wszystkich. Tak też będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi [Łk 17,26-30].

Dlatego, ciesząc się blaskami doczesnego życia, trzeba nam pamiętać, że ma ono charakter tymczasowy. Albowiem nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy [Hbr 13,14] - mówi Słowo Boże do ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa. Prawdziwi chrześcijanie najwyraźniej mają już swój przydział na całą wieczność. Wiemy bowiem, że jeśli ten namiot, który jest naszym ziemskim mieszkaniem, się rozpadnie, mamy budowlę od Boga, dom w niebie, nie rękoma zbudowany, wieczny [2Ko 5,1].

A Ty? Czy już wiesz, gdzie się podziejesz, gdy z tej doczesnej „Prypeci” nagle trzeba będzie się ewakuować?

03 lutego, 2013

Przykrość niedowierzania

Jak się czujemy, gdy ktoś nam nie dowierza? Gdy posądza nas o dwulicowość, kwestionuje nasze szczere intencje i podważa prawdziwość naszych słów?

Coś takiego spotkało kiedyś biblijnego Józefa ze strony jego braci. Najpierw bardzo zawinili wobec niego. Z zawiści potajemnie sprzedali go jak niewolnika do Egiptu. Tam jednak Bóg  go zachował przy życiu, a po latach wywyższył do godności głównego zarządcy kraju. Gdy przymuszeni głodem jego bracia przybyli z Kanaanu po zboże, Józef bez trudu ich rozpoznał. Mógłby natychmiast wyrównać z nimi rachunki, ale nie było w nim chęci odwetu.

Prawda o stanie jego serca wyszła na jaw, gdy za drugim razem Józef dał się poznać braciom swoim [Dz 7,13].  Opisuje to 45. rozdział Księgi Genesis. Zobaczmy, jakie słowa na tę okoliczność w usta Józefa włożył historyk żydowski, Józef Flawiusz:

Męstwo wasze i gorliwą troskę o brata bardzo pochwalam.   Uczyniwszy to wszystko dla wypróbowania waszej braterskiej miłości, stwierdziłem, iż jesteście lepsi, niż mógłbym sądzić po waszym dawnym postępku wobec mnie.

Mniemam jednak, że również w stosunku do mnie nie z natury popełniliście łotrostwo, jeno z woli Bożej, która oto zgotowała nam szczęsny los na teraz i na przyszłość, jeśli pozostanie dla nas łaskawa.

Skoro dowiedziałem się wbrew spodziewaniu, o dobrym zdrowiu  ojca i przekonałem się, jak troszczycie się o brata, zapomnę już o waszej pozornej winie i nie będę was za nią prześladował, ale – przeciwnie – świadczyć wam będę wdzięczność, jako uczestnikom zamysłów Bożych.

Pragnę, byście i wy również zapomnieli o tym, co minęło, i raczej radowali się, że owa dawna nierozwaga taki odniosła skutek, niż trapili się wstydem za swe przestępstwo. Niechże wasza zgryzota za wydanie na mnie owego niegodziwego wyroku nie zdaje się żalem, żeście przyczynili się do wypełnienia wyznaczonego mi losu.

Radując się tym zrządzeniem Bożym, jedźcie do ojca i oznajmijcie mu o wszystkim, bo gdyby troska o was zabiła go przedwcześnie, zanim przybędzie do mnie i stanie się uczestnikiem tej pomyślności, cień padłby na moje cudowne szczęście.

I przyjeżdżajcie tu jak najszybciej z ojcem, z żonami swymi i dziećmi, i całym rodem.  Boć nie godzi się, by najdroższe mi osoby nie korzystały z dostępnych mi dóbr, zwłaszcza że głód trwać będzie jeszcze przez pięć lat.

Wyrzekłszy te słowa, Józef począł tulić braci w ramionach. Oni zaś płakali, ale choć trapili się jeszcze wspomnieniem swego spisku przeciw niemu, wiedzieli jednakże, że brat wspaniałomyślnie wyrzekł się wszelkiej myśli o zemście  [Józef Flawiusz, Dawne Dzieje Izraela, Księga druga, VI,9].

Zarówno z Biblii, jak i z powyższej relacji Flawiusza jasno wynika, że Józef szczerze i całkowicie wybaczył swoim braciom, lejąc łzy pojednania, ściskając się z nimi, udzielając im hojnej pomocy i zapraszając ich, aby wszyscy sprowadzili się do niego.

Jednakże po siedemnastu latach, gdy zmarł ich ojciec Jakub, wyszło na jaw, że bracia nie dowierzają Józefowi. Bracia Józefa, widząc, że umarł ojciec ich, mówili: Może Józef będzie teraz wrogo do nas usposobiony i odpłaci nam sowicie za wszystko zło, które mu wyrządziliśmy? [1Mo 50,15]. W związku z tym wpadli na przedziwny pomysł, aby w swoim braku zaufania do Józefa podeprzeć się głosem zza grobu. Kazali więc Józefowi powiedzieć: Ojciec twój dał takie polecenie przed śmiercią: Tak powiedzcie Józefowi: Ach, przebacz braciom swoim ich występek i ich grzech oraz zło, które ci wyrządzili. Odpuść przeto teraz występek sług Boga ojca twego. I zapłakał Józef, gdy to mówiono do niego [1Mo 50,16-17].

Józefowi zrobiło się po prostu bardzo przykro. Serdecznie im wszystko wybaczył i przez wiele lat dawał im codzienne dowody swojej miłości do nich, a oni wciąż mu nie dowierzali. Zmyślili przedśmiertny apel ojca do Józefa, tak jakby sprawę pojednania trzeba było zaczynać od początku. I zapłakał Józef, gdy to mówiono do niego.

Potem przyszli bracia jego, upadli przed nim i rzekli: Sługami twoimi jesteśmy. A Józef rzekł do nich: Nie bójcie się! Czyż ja jestem na miejscu Boga? Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud. Nie bójcie się więc. Ja będę utrzymywał was i dzieci wasze. Tak pocieszał ich i przyjaźnie z nimi rozmawiał [1Mo 50,18-21].

Czego chrześcijanie mogą nauczyć się z tej historii? Józef jest w niej starotestamentalnym typem Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Jak bracia Józefa zawinili wobec  niego, tak my wszyscy zgrzeszyliśmy wobec Boga. Biblia naucza, że każdy nasz grzech jest wystąpieniem przede wszystkim przeciwko Bogu. Chociaż zasługiwaliśmy na śmierć, to jednak ze strony Bożej spotkała nas wielka wspaniałomyślność. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].

Przez wiarę w Jezusa Chrystusa Bóg odpuścił nam wszystkie nasze grzechy. Józefowe odpuszczenie braciom bardzo dobrze to ilustruje. I was, którzy umarliście w grzechach i w nieobrzezanym ciele waszym, wespół z nim ożywił, odpuściwszy nam wszystkie grzechy; wymazał obciążający nas list dłużny, który się zwracał przeciwko nam ze swoimi wymaganiami, i usunął go, przybiwszy go do krzyża [Kol 2,13-14]. Cóż za cudowna to chwila, gdy dostępujemy  odpuszczenia grzechów! Cudny dzień, dziwny  dzień, gdy moich win zaginął cień – śpiewamy w jednym z hymnów.

Gdy dotrze do nas dobra nowina o Jezusie Chrystusie, to bardzo ważne, abyśmy z radością i zaufaniem przyjęli Boże przebaczenie. Bardzo byśmy zasmucili Pana, gdybyśmy nie dali Mu wiary, skoro Słowo Boże wyraźnie mówi:  Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości [1Jn 1,9]. Płyną lata, a my niezachwianie trzymajmy się tej błogosławionej prawdy, że Bóg w Chrystusie odpuścił nam wszystkie grzechy. Staliśmy się bowiem współuczestnikami Chrystusa, jeśli tylko aż do końca zachowamy niewzruszenie ufność, jaką mieliśmy na początku [Hbr 3,14].

Jednakże wielu chrześcijan wciąż nie dowierza Bogu w sprawie odpuszczenia grzechów. Przeciwnik, szatan, od zawsze stara się poddać w wątpliwość to, co powiedział i zrobił Bóg.  Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie ze wszystkich drzew ogrodu wolno wam jeść? [1Mo 3,1]. Jak w sercach braci Józefa pojawiło się niedowierzanie w jego przebaczenie, tak niektórzy chrześcijanie nie dowierzają Bogu.

W swej nieufności – niczym bracia Józefa - posuwają się do organizowania sobie wstawiennictwa zmarłych. Próbują w usta matki Jezusa i innych świętych, wkładać słowa wstawiania się za nimi u Jezusa. Czyżby Syn Boży nie miał dostatecznej empatii dla grzeszników i trzeba szukać jakiegoś tzw. dojścia do Niego?  Mało tego. Nie dowierzając w pełnię Chrystusowego przebaczenia z łaski, starają się zbudować w sobie jakieś poczucie choćby częściowego zasługiwania na zbawienie poprzez uczynki. A pewni ludzie, którzy przybyli z Judei, nauczali braci: Jeśli nie zostaliście obrzezani według zwyczaju Mojżeszowego, nie możecie być zbawieni [Dz 15,1]. Takie zjawisko niedowierzania Bogu wystąpiło w  zborach  Galacji. Zachęcam do lektury Listu do Galacjan.

Pomyślmy, jakąż przykrość sprawiamy Panu Jezusowi takim niedowierzaniem! I zapłakał Józef, kiedy tak przemówili do niego. Dawno już przebaczył braciom, a oni wciąż mu nie dowierzali... Czy nam nie jest przykro, gdy ktoś nie dowierza temu, co mówimy?  Najwyższy czas przestać kręcić się wokół własnej osi!  Nie wsłuchujmy się ciągle tylko w bicie własnego serca. Przenieśmy choć na chwilę punkt skupienia z własnych odczuć i zastanówmy się, co czuje Pan.

Pragnę tym rozważaniem na nowo zapewnić o trwałości i niezmienności Bożego odpuszczenia. Syn Boży zapłacił najwyższą cenę za umożliwienie nam  pojednania z Bogiem. Dlatego to pojednanie jest pewne i całkowite. Choć wasze grzechy będą czerwone jak szkarłat, jak śnieg zbieleją; choć będą czerwone jak purpura, staną się białe jak wełna [Iz  1,18].

Niedowierzanie bardzo zasmuca naszego Zbawiciela. Dlaczego? Ponieważ Boże przebaczenie i nasza wiara w nie – to najskuteczniejsza broń przeciwko szatanowi, naszemu oskarżycielowi. Gdy nie dowierzamy, to robimy wyłom w Bożym systemie zwalczania dzieł diabła. Dlatego wzywam:  - Ufaj, synu, odpuszczone są grzechy twoje [Mt 9,2].  Nie zasmucaj Jezusa niedowierzaniem w  odpuszczenie ci twoich grzechów!

I jeszcze uwaga dotycząca naszych relacji wzajemnych.  Mamy wokół siebie ludzi, którzy nam przebaczyli nasze winy wobec nich. To niekoniecznie było dla nich łatwe. Nie róbmy im nowej przykrości swoim niedowierzaniem w ich przebaczenie.

Całość tego rozważania w wersji audio - tutaj.

02 lutego, 2013

Mniej wzniośle, ale prawdziwiej!

Dziś Światowy Dzień Życia Konsekrowanego. Świadomie powiązany z katolickim świętem Ofiarowania Pańskiego ma na celu pobudzić wiernych do głębszej refleksji nad życiem poświęconym Bogu.

Życie konsekrowane w rozumieniu katolickim to tryb życia w szczególny sposób poświęconego Bogu i pracy dla dobra Kościoła. Najczęściej poprzedza je złożenie specjalnych ślubów. Takie życie prowadzą przede wszystkim zakonnice i zakonnicy, których jest w Polsce około 30 tysięcy, z czego prawie 70 procent to kobiety. Wspólnotową formą życia konsekrowanego objęci są również członkowie niektórych stowarzyszeń i pracownicy świeckich instytutów Kościoła. Są też przypadki konsekracji indywidualnej, takie jak np. dziewice konsekrowane, wdowy konsekrowane czy pustelnicy.

Aktualnie do zakonów w Polsce zgłasza się coraz mniej chętnych. Z tego powodu obchody Dnia Życia Konsekrowanego polegają głównie na organizowaniu w świątyniach specjalnych zbiórek pieniężnych w celu wsparcia zakonów kontemplacyjnych, borykających się z coraz większym niedostatkiem.

A co na temat życia konsekrowanego w wydaniu rzymskokatolickim i prawosławnym mówi Biblia? Czy w jej świetle słuszne jest oddzielanie się od codzienności i zamykanie się w murach klasztoru? Czy w ten sposób  rzeczywiście skutecznie  można wyjść naprzeciw pragnieniu uświęcenia swojego życia i podobania się Bogu? Czy jest to dobry sposób na bycie użytecznym dla Kościoła i społeczeństwa?

Praktyka pokazuje, że  gruby mur klasztorny nie jest w stanie uchronić człowieka od grzechu. Kto zna temat, ten nawet nie musi się domyślać, na jakie rozterki narażone są osoby decydujące się na taką formę życia. Zwycięstwo nad grzechem przychodzi poprzez nowe narodzenie. I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste. Mojego ducha dam do waszego wnętrza i uczynię, że będziecie postępować według moich przykazań, moich praw będziecie przestrzegać i wykonywać je [Ez 36,26-27]. Bez tego nieodrodzone serce, pomimo złożonych ślubów i odcięcia się od ulicy, wciąż będzie produkować grzeszne myśli i uczynki.

Nie mniej ważne jest, gdzie Bóg chce mieć na co dzień ludzi, którzy pragną Mu służyć. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy są w domu. Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie [Mt 5,14-16]. Dotyczy to wszystkich uczniów Jezusa Chrystusa. Mamy być pośród ludzi, gdyż to właśnie codzienne życie jest najprawdziwszym świadectwem wiary w Chrystusa. Wy jesteście listem naszym, napisanym w sercach naszych, znanym i czytanym przez wszystkich ludzi [2Ko 3,2]. O tę czytelność i wiarygodność naszej wiary tu chodzi.

Dobrą i wielką sprawą jest poświęcenie swojego życia Bogu. Oby jak najwięcej Polek i Polaków takie postanowienia powzięło. Lecz to poświęcone, duchowo oddzielone od świata życie należy prowadzić wśród ludzi! Nawet gdy ktoś nie ma męża, żony, dzieci i bliskich krewnych, koniecznie powinien zadbać o to, aby jego życie chrześcijańskie przebiegało we wspólnocie z innymi chrześcijanami i było poddawane próbom codzienności.

Uciekanie od życia to fałszywy trop na drodze do uświęcenia i podobania się Bogu.