30 września, 2009

Biblia, a życie tłumacza

Dlaczego obchodzony od ośmiu lat Międzynarodowy Dzień Tłumacza został ustalony przez Międzynarodową Federację Tłumaczy na trzydziesty dzień września? Ponieważ w kalendarzu chrześcijańskim jest to dzień wspomnienia św. Hieronima, wielkiego tłumacza Biblii. W latach 382-406 dokonał on przekładu ksiąg Pisma Świętego z języków oryginalnych, czyli hebrajskiego i greki, na łacinę. Przekład ten nosi nazwę Wulgata, a Hieronim jest uznawany za patrona wszystkich tłumaczy.

 Międzynarodowy Dzień Tłumacza jest po to, aby zwrócić uwagę na ten zawód i podkreślić jego znaczenie. Ileż wspaniałych dzieł literackich pozostałoby niedostępnych dla ludzi spoza kręgów języka oryginału, jakże ograniczone byłyby kontakty międzyludzkie i o ileż bardziej skąpa byłaby wymiana myśli naukowej itd., gdyby nie było tłumaczy. Ich obecność, to naprawdę wielkie dobrodziejstwo.

 Rolą tłumacza nie jest interpretacja wypowiadanych lub spisanych słów. On ma skupić się na tym, by maksymalnie uchwycić i wiernie oddać myśl autora. Tylko wówczas odbiorcy przekładu mają szansę na to, by samodzielnie i właściwie zinterpretować udostępnione im w ich języku dzieło.

 Sięgając po Biblię mam świadomość, że czytam przekład, a nie oryginał. Tym bardziej pochylam się więc dziś nad trudem tłumaczy Pisma Świętego. Dzięki Bogu za tych ludzi, którzy z najwyższym respektem i oddaniem pracowali całymi latami, abym mógł czytać natchniony tekst w moim ojczystym języku.

 Jednakże nie każdy przekład Pisma Świętego jest spolegliwy. Byli i są tacy tłumacze, którzy z racji osobistych poglądów lub za namową swoich zleceniodawców, ośmielili się odejść od zasady nienaruszalności Pisma. W rezultacie mamy dziś takie wydania Biblii, którym ufać nie można. Mam tu na myśli rozmaite wolne przekłady typu Living Bible, gdzie liczy się nie tyle wierność oryginałowi, co bardziej przystępność tekstu dla współczesnego czytelnika. Czasem niestety polega to też na świadomym naprowadzaniu czytelnika Biblii na tory myślenia bliskie autorom przekładu. Tak jest np. z przekładem Nowego Świata Świadków Jehowy czy też ze slangowym przekładem Nowego Testamentu, dokonanym w środowiskach hip–hopowych.

 Kto zabiera się za udostępnianie Pisma Świętego innym ludziom, powinien wziąć pod uwagę następującą kwestię: Przede wszystkim to wiedzcie, że wszelkie proroctwo Pisma nie podlega dowolnemu wykładowi. Albowiem proroctwo nie przychodziło nigdy z woli ludzkiej, lecz wypowiadali je ludzie Boży, natchnieni Duchem Świętym [2Pt 1,20–21]. Na Biblii nie wolno eksperymentować. Trzeba ją maksymalnie wiernie tłumaczyć i objaśniać.

 Co do mnie, to świadczę każdemu, który słucha słów proroctwa tej księgi: Jeżeli ktoś dołoży coś do nich, dołoży mu Bóg plag opisanych w tej księdze; a jeżeli ktoś ujmie coś ze słów tej księgi proroctwa, ujmie Bóg z działu jego z drzewa żywota i ze świętego miasta, opisanych w tej księdze [Obj 22,18–19]. Bogobojni tłumacze takich słów nie przeoczają, ale czy wszyscy jednakowo boją się Boga?

 Nie znam hebrajskiego i greki. Jestem więc zdany na tłumaczy i ich przekłady Pisma Świętego. Czy mogę im w pełni zaufać? Chociaż znakomitej większości z nich nie posądzam o jakąkolwiek złą wolę, to jednak muszę pamiętać o tym, że nie ma ludzi nieomylnych. Aby uniknąć więc błędnego zrozumienia świętego tekstu, sięgam po rozmaite tłumaczenia Biblii i modlę się o ich należyte, duchowe zrozumienie. To jest moje zabezpieczenie.

 Wracając do idei Międzynarodowego Dnia Tłumacza, chcę przede wszystkim oddać honory Słowu Bożemu. To ono bowiem stało się kiedyś, na początku, obiektem pracy translatorskiej św. Hieronima. Ono też na przestrzeni wieków inspirowało pisarzy i artystów, owocując tysiącami wspaniałych dzieł, wartych tłumaczenia na różne języki. Czyż więc to nie dzięki Biblii tysiące tłumaczy ma dziś tak ciekawą pracę i środki do życia?

 Na początku było Słowo [Jn 1,1] i ono zostanie na zawsze, bo Pan powiedział: Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą [Mt 24,35]. Obym był wiernym sługą tego Słowa.

29 września, 2009

Kumulacja szczęścia

Na zwycięzcę w dzisiejszym losowaniu Dużego Lotka w Polsce czeka niezła gratka. Nastąpiła wielka kumulacja! Brak trafień w poprzednich losowaniach oznacza, że w tym można wygrać 40 milionów złotych!

 Taka wygrana uruchamia wyobraźnię. Ileż można kupić i jak wiele marzeń zrealizować za takie pieniądze! Kolejki przy kolekturach Lotto wskazują, że marzycieli jest całkiem sporo. Wieczorem czar tych marzeń pryśnie. Tylko dla jednego, albo może dla kilku, będzie się wydawać, że mają najszczęśliwszy dzień w życiu.

 Ktoś mądry zauważył przed laty, że za pieniądze nie można kupić tego, co naprawdę ma wartość. Można kupić dom, ale nie kupisz ogniska domowego. Można kupić lekarstwa, ale nie można kupić zdrowia. Kupić seks, ale nie miłość itd.

 Jeżeli więc mamy zdrowie albo kogoś, kto nas kocha, a niektórzy z nas mają przecież i jedno, i drugie, to jesteśmy w posiadaniu wartości, których nie można byłoby nabyć za całą kwotę dzisiejszej wygranej! Dlatego uśmiechnij się wsiadając do tramwaju, doceń to, że możesz pracować i zarabiać na swoje utrzymanie, serdecznie uściskaj męża lub żonę po pracy, odezwij się do ludzi, którzy cię kochają, wyraź wdzięczność Bogu za zdrowie. Jesteś szczęśliwcem. Masz to, czego nie da się kupić za żadne pieniądze.

 Jako chrześcijanie mamy ponadto wartość najważniejszą – dar życia wiecznego! Jezus Chrystus przyniósł ten dar na ziemię i rozdaje go za darmo. Trzeba jedynie z całego serca uwierzyć w Jezusa Chrystusa. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].

To jest wartość nad wartościami! Bez niej wszystkie inne któregoś dnia zgasną, bo cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie? [Łk 9,25]. Biblia mówi, że kto wierzy w Syna Bożego ma żywot wieczny, czyli że obok tych bezcennych wartości w życiu doczesnym, nosi też w sobie dar i jakość życia wiecznego. Oto prawdziwa kumulacja szczęścia!

Jestem chrześcijaninem. Mam dar życia wiecznego. Żyję na co dzień z Jezusem. Do tego przynajmniej przez parę osób jestem kochany. Jestem też względnie zdrowy i zdolny do pracy. Jestem spełniony w życiu. Nie gram w Lotka. Czuję się i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. A ty?

27 września, 2009

Turystyka modlitewna

Dziś jest Światowy Dzień Turystyki. Polska Organizacja Turystyczna wykorzystuje tę okazję i zwraca uwagę władz, mediów oraz inwestorów na turystykę, jako branżę przemysłu, przynoszącą ogromne dochody, mającą wpływ na różne dziedziny życia i stwarzającą wielkie szanse rozwoju. Równocześnie wskazuje ją, jako sferę biznesu potrzebującą większego wsparcia marketingowego.

Każdy wie, że całkiem sporo ludzi utrzymuje się z turystyki. Niektóre miejsca, a nawet całe miejscowości, w ogóle przestałyby istnieć, gdyby nie fala cyklicznie napływających tam turystów. Z roku na rok przybywa chętnych do popróbowania swych sił w tej branży. Sam znam np. rolników, którzy zaniechali dotychczasowej pracy i przerzucili się na agroturystykę.

 Oczywiście, są różne oblicza turystyki. Ludzie odbywają dalekie podróże nie tylko po to, aby zwiedzić świat lub wypocząć w egzotycznym miejscu. Pamiętamy niedawne podróże Polaków w celach handlowych. Czytamy o tzw. seks-turystach z Europy Zachodniej. Kilka tygodni temu odbierałem z lotniska grupę wiekowych Niemców, którzy przylecieli do Polski w ramach tzw. turystyki etnicznej („do korzeni”), ażeby odwiedzić miejsca swego dzieciństwa. Poza tym można jeszcze wymienić turystykę zdrowotną, sportową, kulturową, a nawet religijną.

 No właśnie, turystyka w celach religijnych. Dotyczy ona już nie tylko pielgrzymek do rzymskokatolickich sanktuariów maryjnych. Także ewangelikalni chrześcijanie są zachęcani do odwiedzania rozmaitych miejsc, w celu otrzymania tam specjalnego namaszczenia duchowego. Od pewnego czasu nasze skrzynki mailowe są bombardowane ofertami z Międzynarodowego Domu Modlitwy z Kansas City (ang. skrót IHOP). W tamtejszym ośrodku światowego ruchu nowoapostolskiego, gdzie od dziesięciu lat trwa nieustająca modlitwa i uwielbienie, odbędzie się bowiem specjalna, trzecia już edycja programu dla Polski. Przez dziesięć dni nasi Rodacy będą tam obsługiwani w języku polskim. Będą mogli się tam modlić, a także otrzymać namaszczenie i osobiste proroctwo.

 Czytając te oferty, nie potrafię przestać myśleć o następującym wezwaniu Słowa Bożego: Bo tak mówi Pan do domu Izraela: Szukajcie mnie, a żyć będziecie! Lecz nie szukajcie Betelu i nie chodźcie do Gilgalu i nie pielgrzymujcie do Beer-Szeby, gdyż Gilgal pójdzie na wygnanie, a Betel obróci się w nicość. Szukajcie Pana, a żyć będziecie [Am 5,4–6].

 Izraelici sądzili, że religijne pielgrzymki do osławionych miejsc są miłe w oczach Bożych i przyniosą im duchowe korzyści. Biblia wskazuje jednak na złudny charakter takiej turystyki i zachęca do szukania Boga bez wiązania tego z jakimś specjalnym miejscem. Po prostu, tutaj, gdzie żyjemy, gdzie mieszkamy, możemy Go znaleźć i cieszyć się społecznością Ducha Świętego.

 W Międzynarodowym Dniu Turystyki pozwalam więc sobie przypomnieć, że w świetle Biblii turystyka religijna nie znajduje uzasadnienia. Jak najbardziej można sobie jechać na krańce świata, żeby zwiedzać, leczyć się lub wypoczywać. Ale specjalnie lecieć tysiące kilometrów, żeby gdzieś tam hen, daleko, się modlić? Wola Boża jest taka, aby się mężczyźni modlili na każdym miejscu, wznosząc czyste ręce, bez gniewu i bez swarów [1Tm 2,8]. Apostoł Paweł ogłosił łaskę Bożą dla wszystkich,  którzy wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa na każdym miejscu, ich i naszym [1Ko 1,2] bez konieczności uprawiania turystyki modlitewnej.

 I jeszcze 'onething' ;) Tak nawiasem mówiąc, pamiętajmy też, że turystyka, jak każda inna sfera biznesu, ma komuś zdrenować kieszeń, by komuś tam innemu z kolei przynieść dochody. Czyżby turystyka modlitewna miałaby tu być wyjątkiem? Może zanim wybulimy kilka tysięcy złotych, należałoby to przemyśleć, zwłaszcza, że ideologia apostołów i proroków z Kansas budzi tak wiele zastrzeżeń.

23 września, 2009

Prorozwojowe bariery

Chcę dziś przywołać wydarzenie ważne nie tylko z punktu widzenia mieszkańca Trójmiasta ale i Polaka w ogóle. W dniu 23 września 1922 roku, z uwagi na liczne utrudnienia w korzystaniu z portu w Wolnym Mieście Gdańsku, Sejm RP upoważnił rząd do budowy portu morskiego w Gdyni.

 Dzięki temu zwykła wieś rybacka otrzymała tak silny impuls rozwojowy, że już cztery lata później uzyskała prawa miejskie a w 1939 roku liczyła aż 127 tysięcy mieszkańców. Obecnie w Gdyni mieszka 250 tysięcy osób i jest to jedno z najbardziej dynamicznych miast Polski.

 W ten oto sposób to, co było przeszkodą i wydawało się być krzywdą dla Polski, przeobraziło się w wielką korzyść narodową i zaowocowało powstaniem całkiem nowego, pięknego miasta!

 Tak właśnie nieraz bywa też z naszym osobistym życiem. Napotykamy na przeszkodę nie do przejścia i jesteśmy zmuszeni do poszukiwania innych rozwiązań. To nas tak bardzo uaktywnia i mobilizuje, że owa bariera nie tylko nie wychodzi nam na szkodę, ale wręcz zaczyna przynosić pożytek.

 Czy tego rodzaju podejście do napotykanych przeszkód znajduje jakieś uzasadnienie w Piśmie Świętym? Jak najbardziej. Potrzebne przykłady? Proszę bardzo: Paweł i Barnaba z wielkim oddaniem starali się głosić ewangelię Żydom. Ci jednak, bluźniąc sprzeciwiali się temu, co mówił Paweł. Wtedy Paweł i Barnaba odpowiedzieli odważnie i rzekli: Wam to najpierw miało być opowiadane Słowo Boże, skoro jednak je odrzucacie i uważacie się za niegodnych życia wiecznego, przeto zwracamy się do pogan [Dz 13,45–46]. Jak wiadomo, tak się też stało. Dzięki temu działalność misyjna św. Pawła znacznie się rozszerzyła, a dobra nowina o Jezusie Chrystusie została rozkrzewiona wśród okolicznych narodów.

Jakiś inny przykład? I przeszli przez frygijską i galacką krainę, ponieważ Duch Święty przeszkodził w głoszeniu Słowa Bożego w Azji. A gdy przyszli ku Mizji, chcieli pójść do Bitynii, lecz Duch Jezusa nie pozwolił im; minąwszy Mizję, doszli do Troady. I miał Paweł w nocy widzenie: Jakiś Macedończyk stał i prosił go, mówiąc: Przepraw się do Macedonii i pomóż nam. Gdy tylko ujrzał to widzenie, staraliśmy się zaraz wyruszyć do Macedonii, wnioskując, iż nas Bóg powołał, abyśmy im zwiastowali dobrą nowinę [Dz 16,6–10]. Błogosławione przeszkody! Dzięki nim ewangelia opuściła granice Azji i popłynęła dalej, docierając do Europy!

Pójdźmy dalej. Oto Paweł w Koryncie od trzech miesięcy chodzi do synagogi, prowadząc śmiałe rozmowy i przekonując o Królestwie Bożym. A gdy niektórzy nie dali się przekonać i trwali w uporze, mówiąc źle wobec ludu o drodze Pańskiej, zerwał z nimi, odłączył uczniów i począł codziennie nauczać w szkole Tyranosa. I działo się to przez dwa lata, tak że wszyscy mieszkańcy Azji, Żydzi i Grecy, mogli usłyszeć Słowo Pańskie [Dz 19,9–10]. Bez komentarza.

 I jeszcze jeden przykład: Na wspomnianą już wcześniej Macedonię przyszedł czas kryzysu. I co się stało z posługą powstałych tam, pierwszych zborów europejskich? Załamała się? A powiadamiamy was, bracia, o łasce Bożej, okazanej zborom macedońskim, iż mimo licznych utrapień, które wystawiały ich na próbę, niezwykła radość i skrajne ubóstwo ich przerodziły się w nadzwyczajne bogactwo ich ofiarności [2Ko 8,1–2]. Nadzwyczajne bogactwo ofiarności w wyniku skrajnego ubóstwa? Czy to możliwe?

Owszem, przeszkody mogą czasem zahamować rozwój i rozłożyć na łopatki jakąś pożyteczną działalność. Lecz mogą też stanowić istotny, a nawet konieczny impuls do niezwykłego wręcz postępu i rozwoju. Dlaczego nie mielibyśmy więc właśnie tak na nie spoglądać?

W każdym bądź razie Gdynia absolutnie dziś nie żałuje, że osiemdziesiąt parę lat temu Gdańsk z tym dostępem do morza tak bardzo robił  pod górkę.

22 września, 2009

Dobre, bo zaspokaja moje potrzeby

22 września to – Europejski Dzień Bez Samochodu [ang. European Car-free Day]. Ten proekologiczny pomysł, rodem z Francji, ma służyć upowszechnieniu wiedzy o negatywnych skutkach używania samochodu. Rezygnując w tym dniu z samochodu i przesiadając się na tramwaj lub na rower, powinniśmy zrozumieć, że życie bez samochodu jest o wiele przyjemniejsze.

 Pamiętam 22 września ubiegłego roku. Żadnej widocznej i odczuwalnej zmiany w życiu miasta. Pomimo tego, że właściciele samochodów mogli jeździć za darmo środkami komunikacji miejskiej i byli do tego zachęcani, to jakoś nie za bardzo chcieli z tego skorzystać. W każdym bądź razie, nie było to specjalnie zauważalne.

 Mam w związku z tym dwie uwagi. Po pierwsze myślę o tym, że jesteśmy coraz bardziej pragmatyczni. Jeżeli coś naszym zdaniem dobrze działa i ułatwia nam życie, to nie jesteśmy skłonni do tego, by z tego rezygnować dla choćby nie wiem jak wzniosłej idei. A po drugie, w tym dniu widzę jeszcze wyraźniej potęgę nawyku. Choćby nie wiem jak nas namawiano, nie zrezygnujemy z tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

 Świadomość wspomnianych postaw może nam pomóc zrozumieć, dlaczego dziś jest tak trudno dotrzeć do przeciętnego Polaka z przesłaniem Ewangelii. Z jednej strony jest on bowiem przyzwyczajony do tradycji religijnej. Do przełamania jej kanonów potrzebny jest jakiś silny, osobisty bodziec. Może nim być jedynie coś tak mocnego, jak nawiedzenie przez Pana Jezusa i nowe narodzenie z Ducha Świętego.

 Takie przeżycie miał Saul, dzięki czemu stał się apostołem Pawłem. Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa [Flp 3,7–8].

 A co z nastawieniem wyłącznie na to, co działa i zdaje się dobrze zaspokajać nasze potrzeby? To jest zwodnicza siła, zatrzymująca nie tylko ludzi przed nawróceniem się do wiary w Jezusa Chrystusa, ale mogąca wyprowadzić na manowce także samych chrześcijan. To, że coś działa i zaspokaja nasze pragnienie wcale nie oznacza, że jest dobre. Tutaj trzeba byłoby zadać pytanie o charakter naszych pragnień.

 Izraelici mieli rozmaite pragnienia, których zaspokajanie nie było wolą Bożą i musiało skończyć się tragicznie. A to stało się dla nas wzorem, ostrzegającym nas, abyśmy złych rzeczy nie pożądali, jak tamci pożądali [1Ko 10,6]. Kto nie zna smaku wolności od grzechu i radości życia w Chrystusie, ten trzyma się tego, co zdaje się najlepiej zaspokajać jego zachcianki i pożądliwości ciała. Chyba, że nawiedzi go Bóg i objawi mu samego Siebie.

Czemu więc służy jednodniowa kampania 'Dzień bez Samochodu', skoro ludzie i tak wcale się nią nie przejmują? Mnie pobudziła do zadumy nad siłą ludzkich nawyków i robienia tego, co zdaje się najlepiej zaspokajać własne potrzeby i prowadzić do realizacji obmyślonych planów. W tym sensie samochód wciąż jest więc dobry, chociaż niby wszyscy wiedzą, że jest zły...

 Czy więc wzywanie ludzi do nawrócenia się do Chrystusa, nie wygląda w ich oczach, jak nawoływanie do całkowitego zaprzestania używania samochodu? A może w głoszeniu ewangelii trzeba zaprzestać odwoływania się do naturalnch pragnień i zacząć wskazywać na co innego? Może w prawdziwym nawróceniu chodzi o porzucenie nawet tego, co wydaje się tak dobrze mi służyć i zaspokajać moje pragnienia?

21 września, 2009

Jak zapobiegać zachorowaniu na Alzheimera?

Mamy dziś Światowy Dzień Choroby Alzheimera. Jest to postępująca, degeneracyjna choroba ośrodkowego układu nerwowego, charakteryzująca się narastającym otępieniem.

 W 1901 roku niemiecki psychiatra dr Alois Alzheimer zaobserwował u pewnej 51-letniej kobiety dziwną chorobę. Pierwszym jej objawem były urojenia zdrady małżeńskiej, potem postępujące zaburzenia pamięci, orientacji, zubożenie języka i problemy z wykonywaniem wyuczonych czynności. Po trzech latach choroby pacjentka nie rozpoznawała członków swojej rodziny i siebie, nie była w stanie żyć samodzielnie i musiała zostać umieszczona w specjalnym zakładzie dla umysłowo chorych we Frankfurcie.

 Właśnie od nazwiska niemieckiego psychiatry i neuropatologa, Aloisa Alzheimera, który opisał tę chorobę w 1906 roku pochodzi jej nazwa. Weszła ona do słownika chorób układu nerwowego już w 1910 roku.

Gdy ta choroba pojawi się w organizmie, to póki co nie ma możliwości jej wyleczenia. Można jedynie próbować cały proces chorobowy spowolnić. Zaciekawiła mnie jednak informacja o czynnikach obniżających ryzyko wystąpienia choroby Alzheimera.

 Otóż jako jedne z pierwszych, obok ćwiczeń fizycznych, wymienia się tu podejmowanie czynności intelektualnych oraz utrzymywanie regularnych relacji społecznych. U osób stroniących od ludzi - o, dziwo - aż dwukrotnie zwiększa się prawdopodobieństwo wystąpienia choroby Alzheimera, w porównaniu z osobami, które często przebywają z innymi ludźmi.

 Od razu pomyślałem o zaangażowanym członkostwie w zborze chrześcijańskim. Toż to w takim razie idealny środek zapobiegawczy na Alzheimera! Aktywny udział w studium biblijnym, w spotkaniu grupy domowej, w modlitwie itp. – to jednocześnie i wielce mobilizujące czynności intelektualne, i regularne utrzymywanie relacji społecznych!

 Trzeba to powiedzieć braciom i siostrom po pięćdziesiątce, którzy coraz częściej z powodu zmęczenia i kłopotów zdrowotnych przesiadują sami w domu, zamiast brać czynny udział w zgromadzeniach zboru i spotykać się po domach, albo którzy milczą, zamiast zabierać głos w rozmowach i w modlitwach. Pierwsi chrześcijanie nie tylko dbali o swój prywatny czas z Bogiem, ale codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca [Dz 2,46].

Nie trzeba tu dodawać, że udział pierwszych chrześcijan w zgromadzeniu zboru miał charakter czynny i nie przypominał typowego dziś, biernego uczestnictwa w obrzędzie mszy lub nabożeństwa. Cóż tedy, bracia? Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu [1Ko 14,26]. Najwidoczniej zgromadzeni brali czynny udział i współtworzyli program nabożeństwa.

Oczywiście, nie opuszczając wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju [Hbr 10,25] nie należy robić tego jedynie w celu zapobiegania chorobie Alzheimera. Dla równowagi przypomnijmy, że są i takie przypadki, jak były prezydent USA Ronald Reagan, który przecież nie narzekał chyba na brak kontaktów z ludźmi, a jednak zmarł na tę chorobę. Biorąc czynny udział w życiu zboru czynimy to z duchowych powodów. Niemniej jednak posłuszeństwo Słowu Bożemu przynosi także i dodatkowe owoce, chociażby w postaci zapobiegania rozmaitym chorobom.

Tak więc w Dniu Choroby Alzheimera mam następujący apel: Nie wywołujmy wilka z lasu odsuwając się od ludzi i przesiadując przed telewizorem. Spotykajmy się, zadbajmy o to, żeby dużo czasu spędzać z innymi ludźmi. Przełamując tremę lub lenistwo, podejmujmy wysiłek intelektualny zabierając głos w dyskusji lub formułując i głośno wypowiadając przynajmniej kilka zdań publicznej modlitwy! Lepiej jest przecież zapobiegać niż leczyć, zwłaszcza gdy grozi nam choroba nieuleczalna.

Zaraz, zaraz... Co to jeszcze miałem tu napisać..?  Może ktoś mógłby mi przypomnieć? J

18 września, 2009

Zapożyczone od Ireny Sendlerowej

Dzisiaj na ekranach polskich kin pojawił się film „Dzieci Ireny Sendlerowej” [The Courageous Heart of Irena Sendler], który miał swoją amerykańską premierę 19 kwietnia 2009 roku. Jest on swego rodzaju hołdem wdzięcznej pamięci po zmarłej w ubiegłym roku polskiej działaczce społecznej.

Jak wiadomo, Irena Sendlerowa, narażając własne życie uratowała 2500 dzieci żydowskich, organizując wywożenie ich z warszawskiego getta i ukrywając w polskich rodzinach, w sierocińcach i klasztorach.

Można byłoby podkreślać wiele interesujących wątków z jej niezwykłego życia. Mnie szczególnie spodobała się postawa Ireny Sendler, wyrażona w kilku słowach skierowanych do koleżanek z ośrodka pomocy społecznej: "Nie wiem jak wy, ale ja wypowiadam wojnę Hitlerowi".

Właśnie ten jej zaskakujący sposób prowadzenia wojny tak bardzo ujął mnie za serce. Gdy inni myśleli o wojnie w konwencjonalny sposób, czyli żeby zabijać wrogów lub przynajmniej stawiać im bierny opór, ona skupiła się na ratowaniu życia. Sprzątała im sprzed nosa potencjalne ofiary.

To jest niezła wskazówka dla osób świadomych toczącej się wojny w świecie duchowym. Rozmaicie można ten bój toczyć. Niektórzy próbują walczyć z diabłem, tropić i wiązać złe duchy. Ostatnio zapanowała moda na zmienianie świata. Jest nawet pomysł, żeby z dzisiejszych dzieci wychować nowe pokolenie, armię Bożych wojowników, którzy stawią czoła diabłu i triumfalnie powitają nadchodzącego Jezusa Króla. Inni z kolei prezentują drugą skrajność. Są całkowicie bierni. Przeciwnik swobodnie wyniszcza wokoło ludzkie życie, a oni się temu apatycznie przyglądają. No, może czasem pobiadolą, jakie to złe mamy czasy, jaka to sodoma i gomora wszędzie...

Bez wątpienia Kościół stoi na co dzień oko w oko z poważnym przeciwnikiem, który dwoi się i troi, aby wyrządzić jak najwięcej szkody. Dzieci, ostatnia to już godzina. A słyszeliście, że ma przyjść antychryst, lecz oto już teraz wielu antychrystów powstało [1Jn 2,18]. Myślę, że nie ma co tropić i tępić tego, którego Pan Jezus zabije tchnieniem ust swoich i zniweczy blaskiem przyjścia swego [2Ts 2,8]. Co innego chcę robić: Na ile mogę i dopóki mogę, chcę ratować ludzkie dusze! Sprzątać diabłu sprzed nosa osoby, które wydają się już być jego pewnymi ofiarami.

Wspaniały pomysł, Pani Ireno!

17 września, 2009

Czy jest jakiś wspólny mianownik?

Dokładnie 70 lat temu Związek Radziecki napadł na Polskę i rozpoczęły się dla naszego narodu okropności reżimu stalinowskiego. Jedną z nich był koszmar przymusowego wysiedlania i deportacji w głąb ZSRR.

Pierwsza deportacja do północnych obwodów Rosji europejskiej, Jakucji, Baszkirii, Kraju Krasnojarskiego i Ałtajskiego, zapoczątkowana 10 lutego 1940 roku, objęła 140 tysięcy osadników wojskowych, urzędników, pracowników służby leśnej i kolejarzy.

Druga deportacja do Kazachstanu, z 13–14 kwietnia 1940 roku, dotyczyła około 61 tysięcy członków rodzin represjonowanych przez NKWD i innych ‘wrogów ustroju’, tzn. urzędników, nauczycieli, sklepikarzy czy policjantów.

Trzecia deportacja na północne obszary Rosji azjatyckiej i europejskiej, z okresu maj – lipiec 1940 roku, objęła około 80 tysięcy uchodźców z Polski Centralnej i Zachodniej, którzy nieświadomi rzeczy uciekli przed Niemcami na wschodnie obszary Polski.

Czwarta fala deportacji do Kraju Krasnojarskiego i Ałtajskiego, Kazachstanu, Nowosybirska oraz dorzecza Katuni i Biji, z okresu maj – czerwiec 1941 roku, to 85 tysięcy inteligentów, pozostałych jeszcze uchodźców, rodzin kolejarzy, rodzin osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, wykwalifikowanych robotników oraz rzemieślników.

W sumie, w wyniku masowych deportacji na Wschód trafiło co najmniej 330-400 tysięcy Polaków. Gdy do tego doliczymy osadzonych w więzieniach, obozach pracy przymusowej, jeńców wojennych, ludzi wcielonych do Armii Czerwonej i do grup budowlanych, to można mówić o około 700 tysiącach obywateli RP, którzy w okresie od września 1939 do czerwca 1941 roku dostali się w tryby radzieckich represji. Okropne.

A teraz przenieśmy się w czasy biblijne i spójrzmy na losy Izraela, czyli na naród wybrany i szczególnie umiłowany przez Boga.

W 722 roku przed Chrystusem miała miejsce wielka deportacja Izraelitów do Asyrii. Potem uprowadził król asyryjski Izraelitów do Asyrii i osadził ich tam w Chalach i nad Chaborem, rzeką Gozanu, i w miastach medyjskich, za to, że nie słuchali głosu Pana, Boga swego, i przekroczyli jego przymierze, a tego wszystkiego, co nakazał Mojżesz, sługa Pana, nie słuchali i nie czynili [2Krl 18,11–12].

W 586 roku Judejczycy zostali uprowadzeni do niewoli babilońskiej. I zagarnął do niewoli całe Jeruzalem, wszystkich dostojników i całe rycerstwo, dziesięć tysięcy jeńców oraz wszystkich kowali i ślusarzy; nie pozostał nikt oprócz biedoty spośród prostego ludu. Uprowadził do Babilonu Jehojachina, a także królową matkę i żony króla i jego eunuchów, i możnych kraju uprowadził z Jeruzalemu do Babilonu. Nadto wszystkich ludzi znacznych w liczbie siedmiu tysięcy i tysiąc kowali i ślusarzy, całe rycerstwo zdatne do walki, uprowadził król babiloński do niewoli, do Babilonu [2Krl 24,14–16].

Dodajmy, że w 70 roku po narodzeniu Chrystusa, Rzymianie zburzyli Jerozolimę. Oto co kilkadziesiąt lat wcześniej na ten temat powiedział Jezus: A gdy się przybliżył, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim, mówiąc: Gdybyś i ty poznało w tym to dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi. Gdyż przyjdą na ciebie dni, że twoi nieprzyjaciele usypią wał wokół ciebie i otoczą, i ścisną cię zewsząd. I zrównają cię z ziemią i dzieci twoje w murach twoich wytępią, i nie pozostawią z ciebie kamienia na kamieniu, dlatego żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego [Łk 19,41-44].

Żydzi na całe wieki rozproszyli się po świecie ale i w diasporze nie mieli łatwego życia. Największą tragedią stał się dla nich koszmar Holokaustu w czasie Drugiej Wojny Światowej, który pochłonął około sześć milionów Żydów.

W lutym 2009 roku w Jerozolimie usłyszałem z ust pewnej Żydówki, że to wszystko spotkało Żydów z powodu zlekceważenia przez nich i niedochowania warunków Przymierza, które zawarł Bóg z nimi na Synaju. Jej zdaniem to nieposłuszeństwo Bogu sprowadziło na Żydów te okropności. Czyta Biblię, więc wie co mówi - pomyślałem.

 Za co Pan uczynił tak tej ziemi i temu przybytkowi? Wtedy odpowiedzą: Za to, że opuścili Pana, swojego Boga, który wyprowadził ich ojców z ziemi egipskiej, a przyłączyli się do innych bogów i pokłon im oddawali, i im służyli, za to sprowadził Pan na nich całe to nieszczęście [1Kr 9,8–9].

 A za co takie okropności spotkały nasz naród? Czy ktoś się nad tym zastanawia? Kocham swoją Ojczyznę i czuję się Polakiem, więc chciałbym to zrozumieć. Z Biblii wynika, że nic na świecie nie dzieje się przypadkowo i bez przyczyny. A więc także represje stalinowskie, które dotknęły pokolenia moich dziadków i rodziców, mają jakieś duchowe wytłumaczenie. Tylko jakie?

16 września, 2009

Intratna zabawa w Pana Boga?

Warstwa ozonowa to powłoka gazowa, która chroni Ziemię przed nadmiernym działaniem promieni słonecznych i w ten sposób pomaga zachować życie na naszej planecie. Międzynarodowe zainteresowanie nią zostało zapoczątkowane w roku 1985 roku w Wiedniu przyjęciem Konwencji o Ochronie Warstwy Ozonowej. Dwa lata później w Montrealu podpisano protokół wykonawczy do tej Konwencji i właśnie dla jego upamiętnienia ONZ ogłosiła w 1994 roku Międzynarodowy Dzień Ochrony Warstwy Ozonowej [World Ozone Day], wyznaczając go na 16 września. Dzisiaj mówi się ludziom, że od nich zależy klimat, a poszczególnym krajom narzuca się w związku z tym szereg kosztownych obowiązków.

A co na to Biblia? Biblia naucza, że człowiek jest odpowiedzialny za ziemię. Potem rzekł Bóg: Uczyńmy człowieka na obraz nasz, podobnego do nas i niech panuje nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad bydłem, i nad całą ziemią, i nad wszelkim płazem pełzającym po ziemi. I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich. I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi! [1Mo 1,26–28]. Jak czytamy, Bóg nie zlecił jednak człowiekowi żadnych zadań związanych z klimatem i przestrzenią kosmiczną.

Czy musimy więc zadbać o to, co dzieje się 50 km nad powierzchnią Ziemi? Czy mamy obowiązek, by opanować kosmos, chronić i kontrolować pogodę? W Biblii czytamy, że sam Bóg się tym zajmuje. Okrywa niebiosa obłokami, przygotowuje deszcz dla ziemi, sprawia, że trawa rośnie na górach [Ps 147,8]. Nie znalazłem wzmianki, żeby Bóg tę władzę nad niebiosami komuś z ludzi przekazał. Moje ręce rozciągnęły niebiosa i Ja daję rozkazy wszystkiemu ich wojsku [Iz 45,12].

Coś mi tu nie pasuje. Ta ideologia wmawiania społeczeństwu, że ma obowiązek realizowania górnolotnych zadań pachnie jakimś ukrytym interesem. Czyż redukcja emisji dwutlenku węgla w praktyce nie oznacza dla jednych straty, ale za to dla innych – złotego interesu? A może chodzi jeszcze o coś więcej? Może to batalia o możliwość uzależnienia i pełnego kontrolowania przemysłu poszczególnych państw? Dlaczego w takim razie prawie wszystkie kraje już się – o dziwo – na to zgodziły?

Bóg nie przekazał ludziom swoich kompetencji w sprawie nadzoru nad Wszechświatem. Któregoś dnia stanie się to powszechnie wiadome. W Biblii jest to już dawno objawione. Gdyż niebiosa rozwieją się jak dym, ziemia rozpadnie się jak szata, a jej mieszkańcy poginą jak komary, lecz moje zbawienie będzie trwać wiecznie, a moja sprawiedliwość nie ustanie [Iz 51,6].  I niebiosa są dziełem rąk twoich; one przeminą, ale Ty zostajesz; I wszystkie jako szata zestarzeją się, i jako płaszcz je zwiniesz, jako odzienie, i przemienione zostaną [Hbr 1,10-12]. Bóg ma w planach nowe niebiosa i nową ziemię. On nie łata żadnych dziur, nawet tych ozonowych. Są jednak ludzie, którzy – póki co – na tej wzniosłej idei kręcą niezłe lody.

Lecz czy tylko w tej dziedzinie niektórzy wybrańcy losu, bałamucąc ogół społeczeństwa, chcą zarabiać na tym, co rzekomo jest ich wielką misją dla dobra ludzkości? Ciśnie mi się przykład i innej sfery, pozostającej wyłącznie w Bożej kompetencji, którą niektórym spryciarzom udało się zagospodarować i robić na niej (nie)zły interes. Myślę o darze zbawienia. Mechanizm jest podobny: Dziura ozonowa powoli zaczęła się zmniejszać. Musicie dołożyć więcej starań, żeby ten proces przyspieszyć! Dusza jest na drodze do nieba. Trzeba tylko dołożyć starań, żeby skrócić jej męki czyśćcowe!

Bóg nigdy na żadnego śmiertelnego człowieka nie scedował prawa do dysponowania darem życia wiecznego i zbawienia. Rola oświeconych ludzi polega na głoszeniu ewangelii, lecz dawcą zbawienia jest wyłącznie sam Bóg. Jak wiemy z Biblii, On daje dar zbawienia przez wiarę w Jezusa Chrystusa, za darmo! Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił [Ef 2,8–9]. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny! [Jn 3,36]. Dlaczego więc niektórzy od wieków uważają się za instytucję zbawczą i zbijają fortunę na dystrybucji sakramentów i udzielaniu odpustów? Czyż nie budzi to żadnych wątpliwości?

W imię troski o dziurę ozonową albo budżetową można wmówić ludziom niejeden kit i nawet niektórych z nich przerobić na fanatycznych wyznawców swoich wzniosłych idei. Ja wierzę, że Słowo Boże jest prawdą. Chcę więc swoje myśli i czyny utrzymywać w granicach, które ono nakreśla. Odpowiadam wyłącznie za to, do czego Biblia mnie wyraźnie zobowiązuje. Obym tylko należycie się z tego wywiązał.

15 września, 2009

Czy może być coś gorszego od chłoniaka?

Pochylmy się dzisiaj nad tematem delikatnym a zarazem niezwykle poważnym. Mamy Światowy Dzień Wiedzy o Chłoniakach. Są to nowotwory układu chłonnego. Bardzo groźne, gdyż atakują układ odpornościowy, odpowiedzialny za obronę organizmu przed bakteriami, wirusami oraz innymi negatywnymi czynnikami środowiska. Jest ich około 70 rodzajów.

 Chłoniaki są bardzo trudne do rozpoznania ze względu na mało charakterystyczne objawy, często mylone z infekcjami i grypą. Właśnie ten wątek niejednoznaczności objawów chłoniaka jakoś mnie zaintrygował. Powiększone, niebolesne węzły chłonne na szyi, pod pachami, w pachwinach. Znużenie, osłabienie, brak sił, łatwe męczenie się. Duszności po wysiłku lub w spoczynku. Pokasływanie. Gwałtowne chudnięcie. Stany gorączkowe 37,5 - 38º C nieusprawiedliwione infekcją. Obfite pocenie się w nocy. Uporczywe swędzenie skóry. Bóle brzucha. Uczucie dyskomfortu. Zaburzenia w oddawaniu moczu i stolca. Powiększenie lub zgrubienie jądra. Nieprawidłowe miesiączki. Zmiany skórne. Guzki podskórne.

 Przecież takie objawy pasują do bardzo wielu innych schorzeń. Kto by pomyślał, że któryś z nich może oznaczać początek choroby nowotworowej? A jednak. Dlatego trzeba zachować czujność aby takiego chłoniaka jak najszybciej zdemaskować!

 Czyż nie podobnie jest z grzechem? Jest on naszym śmiertelnym wrogiem, a zaczyna się bardzo niepozornie. Początki wydają się nieistotne, niczym zwykły katar. Kto by się nim przejmował? To małe piwko, nic poważnego. Mieścimy się w granicach normy – myślimy. Każdy przecież ma jakieś słabostki.

 Biblia jednak ostrzega, że namiętność toczy członki jak robak [Prz 14,30]. Nasze przekonanie, że nic złego się z nami nie dzieje może okazać się straszliwym złudzeniem. Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 16,25].

 W Dniu Wiedzy o Chłoniakach jesteśmy zachęcani, by w razie wątpliwości przy pojawieniu się objawów, nawet tych dość typowych dla innych schorzeń, bezwzględnie skonsultować swe obawy z lekarzami Centrum Onkologii w Warszawie. Dyżurują przy bezpłatnej ogólnopolskiej infolinii Polskiej Unii Onkologii: 0 800 493 494 od poniedziałku do czwartku w godz. 16.00 - 22.00. Chodzi przecież o nasze zdrowie i życie!

 A co z grzechem? Lepiej jest dmuchać na zimne, niż go zbagatelizować. Kto ukrywa występki, nie ma powodzenia, lecz kto je wyznaje i porzuca, dostępuje miłosierdzia [Prz 28,13]. Mamy szczęście, gdy po grzesznym upadku natychmiast pokutujemy i powracamy na drogę życia. Jeżeli natomiast pozwolimy grzechowi rozwinąć się i opanować naszą duszę – wówczas stoimy już nad przepaścią. Warto zawczasu poprosić: Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz mnie i poznaj myśli moje! I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady [Ps 139,23-24].

Zbagatelizowany chłoniak to pewna śmierć fizyczna. Straszna, ale przecież nie najgorsza, bo przerywająca jedynie doczesne życie. Prawdziwa tragedia, to zbagatelizowany grzech, bo on skutkuje wiecznym potępieniem. Albo my w porę zdemaskujemy grzech w naszym życiu i rozprawimy się z nim postępując zgodnie z nauką Słowa Bożego, albo grzech nas uśmierci i to na wieki. Nie pozwólmy mu się rozwijać w nas.

14 września, 2009

Znaczenie sukcesu siatkarzy

Cały kraj aż huczy dziś od zwycięstwa polskich siatkarzy. Jesteśmy najlepsi w Europie! Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się to nierealne, a stało się! Najważniejsze głowy w kraju gratulują siatkarzom, zachwycają się, dziękują i opisują ich w kategoriach bohaterów narodowych. Brawo!

 Niewątpliwie złoty medal w siatkówce dostarczył Polakom mnóstwa pozytywnych emocji. Wszyscy są szczęśliwi, zarówno zawodnicy jak i kibice. Nawet mnie, chociaż na co dzień nie interesuję się takimi rozgrywkami, udziela się ta radość.

 W trakcie obserwacji narodowej euforii naszły mnie myśli o randze tego zwycięstwa i jego praktycznym znaczeniu dla Polaków. Czy dzięki temu zmieni się i poprawi los Kowalskiego? Jakie wartości  tkwią w tym złotym medalu?

 Powinienem się domyślać, że od dzisiaj, zmotywowany tym sukcesem, Jan będzie milszy dla żony, Jasio zacznie słuchać rodziców a Janusz przestanie okradać swojego pracodawcę. Skoro wszyscy – jak słyszę – mamy za co dziękować siatkarzom, to wkrótce powinienem chyba zobaczyć, za co?

 Euforia tłumów nie zawsze potrzebuje głębokich i wzniosłych wartości. Grunt, że wszyscy się cieszą i to jest najważniejsze! To jest wartość sama w sobie. Nie krytykuję tej radości. Jako sługa Słowa Bożego chcę jednak przy tej okazji zachęcić nas do zastanowienia się nad istotą tego, czym się cieszymy.

 W świetle Biblii, radość szuka oparcia w konkretnych wartościach. Na przykład wezwanie: Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się [Flp 4,4]. Radość chrześcijanina jest mocno zakotwicza. Ona wynika z wiary w Jezusa Chrystusa. Przebaczenie grzechów, usprawiedliwienie, pojednanie z Bogiem i codzienna bliskość Pana, to prawdziwe powody do radości.

 Dlaczego tak jest, że Ewangelia, czyli to, co naprawdę może pozytywnie wpłynąć na życie Polaków i zapewnić im wspaniałą przyszłość, wcale ich nie obchodzi, a nawet wywołuje złość, a do euforii doprowadza ich to, co już jutro nie będzie miało żadnego znaczenia? Może ktoś mógłby mi pomóc to zrozumieć?

13 września, 2009

Dzień Programisty

256 dzień roku – to Dzień Programisty, czyli osoby zajmującej się tworzeniem i rozwojem oprogramowania.

 Nie wiem i często nawet nie próbuję zrozumieć, jak działają te programy komputerowe. Ważne, że włączam komputer i mam do dyspozycji sto niezwykle użytecznych narzędzi! Jednak do głowy mi nie przychodzi, że oprogramowanie mojego komputera utworzyło się samo przez się. Wiem, że kryje się za nim praca programisty. Dziękuję.

 Moje myśli dążą dziś w stronę Najwyższego. On zaprogramował cały Wszechświat. Najwidoczniej to jest też Jego dzień – ponieważ w nim zostało stworzone wszystko, co jest na niebie i na ziemi, rzeczy widzialne i niewidzialne, czy to trony, czy panowania, czy nadziemskie władze, czy zwierzchności; wszystko przez niego i dla niego zostało stworzone [Kol 1,16].

 Jak wynika z powyższych słów, On napisał ten program w konkretnym celu. Aby całe stworzenie rozgłaszało Jego chwałę i Mu służyło. Albowiem z niego i przez niego i ku niemu jest wszystko; jemu niech będzie chwała na wieki. Amen [Rz 11,36].

 Prawdę mówiąc, prawie niczego na tym świecie dokładnie nie pojmuję. Jestem pyłkiem, parą, która ukazuje się na krótko, a potem znika [Jk 4,14]. Ale On, Jezus Chrystus – mój Pan i Zbawiciel – wie wszystko. Aż trudno w to uwierzyć, ale Pan Jezus do swego cudownego programu wstawił także i mnie. Z moimi ograniczeniami. Dziękuję. Chcę rozgłaszać Bożą mądrość i służyć Jego chwale. A ty?

12 września, 2009

Zaduma ratownika

W drugą sobotę września obchodzony jest Światowy Dzień Pierwszej Pomocy. Polski Czerwony Krzyż korzysta z okazji i popularyzuje wiedzę na temat udzielania pomocy poszkodowanym w wypadkach. Wiadomo, że 70% wszystkich przypadków zatrzymania akcji serca ma miejsce poza szpitalem i nieraz następuje z powodu braku podjęcia akcji ratunkowej bądź prowadzenia jej w sposób niewłaściwy. Te pierwsze minuty po wypadku, to dość często chwile przesądzające o życiu bądź śmierci poszkodowanego. Czy wiemy, jak w takich chwilach należy postępować?

Ranga sprawy i podkreślana potrzeba znajomości zasad udzielania pierwszej pomocy przy ratowaniu ludzkiego życia w sensie fizycznym, kieruje dziś moją uwagę na kwestię ratowania ludzkich dusz od wiecznego potępienia. Przecież każdy prawdziwy chrześcijanin na wzór największego Zbawiciela – Jezusa Chrystusa, jest ratownikiem dusz! Jak to praktycznie robić? Ile mamy czasu na przeprowadzenie duchowej akcji ratunkowej?

Czasem mamy na to zaledwie kilka minut, po prostu krótką, niepowtarzalną rozmowę. Bywa też zupełnie nietypowo. Nie dalej jak trzy dni temu zadzwonił do mnie znany mi człowiek w średnim wieku z miasta odległego o 80 km i jakimś dziwnym głosem zaczął mówić mniej więcej coś takiego: Odchodzę. Nawróciłem tu około trzydzieści osób, a teraz stoi przy mnie Pan i mnie już zabiera... Był w jakimś stanie załamania, ale w jakim? Powrót do nałogów, atak jakiejś choroby fizycznej czy załamanie psychiczne? Wiedziałem, że czasu mam tylko tyle, na ile uda mi się utrzymać go przy słuchawce. Wiedziałem też, że od tego, co mu powiem zależą nie tylko jego najbliższe godziny, ale i cała wieczność.

 Biblia jest wspaniałą instrukcją dla ratowników dusz. Daje zrozumienie losu człowieka na ziemi i odkrywa przed nami tajemnice wieczności. Poucza, że akcja ratunkowa nie zawsze ma przebiegać jednakowo. Dla jednych, którzy mają wątpliwości, miejcie litość, wyrywając ich z ognia, ratujcie ich; dla drugich miejcie litość połączoną z obawą, mając odrazę nawet do szaty skalanej przez ciało [Judy 1,22–23]. Jak ustalić, z którym przypadkiem mamy do czynienia? Całe szczęście, że jest z nami Duch Święty.

 W Dniu Pierwszej Pomocy, wraz z odświeżeniem świadomości tego, jak ważne jest udzielenie poszkodowanemu należytej pomocy przedmedycznej w pierwszych minutach po wypadku, ogarnia mnie zaduma nad rangą chwili w ratowaniu dusz. Każdego dnia spotykam ludzi, których trzeba uratować od wiecznego potępienia. Jak udzielić im przynajmniej pierwszej pomocy? Nieraz czuję się taki bezradny. A Ty?

11 września, 2009

Mieszane odczucia po "Obozie Jezusa"

Zagadnięty dziś rano przez mojego przyjaciela z Warszawy o opinię na temat filmu „Obóz Jezusa” postanowiłem wykroić trochę czasu, aby się z nim zapoznać. Znalazłem go bez trudu w Internecie i obejrzałem.

Muszę powiedzieć, że rzadko kiedy mam tak mieszane uczucia, jak dziś po tym filmie. Jak najbardziej jestem za mówieniem dzieciom o Jezusie i prezentowaniu im ponadczasowych, uniwersalnych wartości chrześcijańskich, takich jak miłość czy uczciwość. Jednak jestem przeciwko narzucaniu dzieciom religijno–politycznych wizji ludzi dorosłych, a tym bardziej przeciwko wciąganiu ich w jakąś dziwną walkę duchową, która okrada je z uroków beztroskiego dzieciństwa.

Zasadniczo rzecz biorąc, absolutnie nie zgadzam się z kierunkiem, w jakim zmierzają przedstawione w filmie współczesne środowiska charyzmatyczne. Pogląd, że Bóg powołuje chrześcijanina do tego, aby na drodze jakichś wysiłków i społecznego zaangażowania wywalczał zmiany w tym świecie, jest obcy mojemu rozumieniu Biblii. Pismo Święte naucza, żebyśmy z całego serca miłując Boga, a bliźniego, jak siebie samego, codziennie naśladowali Jezusa, abyśmy ciche i spokojne życie wiedli we wszelkiej pobożności i uczciwości [1Tm 2,2].

W życiu Jezusa i pierwszych chrześcijan nie widać żadnej aktywności, a tym bardziej walki, politycznej. W Dniu Pięćdziesiątnicy Duch Święty nie nakręcał ludzi do powstania, w celu przejęcia duchowej kontroli nad ówczesnym światem. Mieli iść i głosić ewangelię, to znaczy wzywać ludzi do wiary w Jezusa Chrystusa. W praktyce chodziło o opamiętanie się z grzechów i prowadzenie nowego życia, pełnego radosnej nadziei na Królestwo Boże, które nie jest z tego świata.

 Film „Obóz Jezusa” może wywołać wrażenie, że wszyscy ewangelikalni chrześcijanie myślą tak samo. Otóż nie jest to prawdą. Owszem, narzucający się nam coraz bardziej tzw. ruch nowoapostolski, łączący w sobie środowiska ruchu wiary, wystawienników i coraz więcej nieświadomych zwiedzenia chrześcijan z różnych denominacji kościelnych, niestety kieruje się ideologią znaną z tego filmu. Jednak na szczęście nie wszyscy dali się zbałamucić [2Ts 2,2].

 Nie utożsamiam się z tym ruchem nowych apostołów i proroków, który serwuje wierzącym z różnych kościołów coraz to nowe konferencje prorocze, światowy dzień modlitwy i modlitwę non-stop sterowaną z Kansas City, a jednocześnie zapowiada zmierzch wszystkich denominacji na rzecz świetlanej przyszłości ruchu nowoapostolskiego. Rzekoma duchowa walka, prowadzona przez takich ludzi, jak pojawiający się w filmie Ted Haggard [mówiący coś nomen omen przeciwko homoseksualizmowi], nie jest moim powołaniem.

 Organizowałem chrześcijańskie obozy dla dzieci i młodzieży i nadal chętnie się w nie angażuję. Lecz obcy im był powszechny dziś duch jakiegoś dziwnego militaryzmu. Uczyliśmy się prostolinijnego i uczciwego życia. Zachęcaliśmy do posłuszeństwa rodzicom, do pilności w nauce, pracowitości, słowności itp. Było przy tym wiele radosnej, stosownej do wieku, zabawy.

Nie obciążaliśmy dzieci żadną polityką. Nie wzywaliśmy ich do walki z aborcją i do zbawiania całego świata. Jedni chrzczą niemowlęta, inni od kołyski wpajają dzieciom ideologię dżihadu, czyż mielibyśmy robić coś podobnego? Rolą dojrzale myślących chrześcijan jest to, by swoim osobistym życiem dać dzieciom dobry przykład, zapoznać ich z osobą Jezusa Chrystusa i pozwolić im z czasem wybrać swoją własną drogę życia.

 Wygadałem się nieco, a wciąż nie opuszczają mnie wątpliwości, czy przedstawiony w filmie obóz można nazwać obozem Jezusa...

10 września, 2009

Jak zapobiegać samobójstwom?

Każdego roku około miliona ludzi popełnia samobójstwo. Na swoje życie targają się przeważnie mężczyźni w wieku 16–21 i 45–55 lat. W samej Polsce w ubiegłym roku śmiercią samobójczą zmarło około cztery tysiące osób, nie mówiąc już o znacznie większej liczbie nieudanych prób samobójczych.

Dlaczego? W czym tkwi przyczyna, że w narodzie o tysiącletniej tradycji chrześcijańskiej tak wielu ludzi nie potrafi stawić czoła przeciwnościom losu i chce skończyć ze swoim życiem?

Podstawową przyczyną braku odporności psychicznej w chwilach kryzysowych jest to, że ludzie nie znają Boga. Ktoś nie mający nadziei i bez Boga na świecie [Ef 2,12] może mieć wokół siebie nawet wielu ludzi życzliwych i go kochających, a jednak nie znajduje w nich dostatecznego oparcia.

Ten, kto naprawdę żyje w społeczności z Bogiem, ma w Nim tak mocne oparcie, że jest w stanie przetrwać największe nieszczęścia. Żona Hioba dziwiła się postawą swojego męża. Czy jeszcze trwasz w swojej pobożności? Złorzecz Bogu i umrzyj! [Jb 2,9]. Hiob odczytał jej postawę, jako brak znajomości Boga. Odpowiedział jej: Mówisz, jak mówią kobiety nierozumne. Dobre przyjmujemy od Boga, czy nie mielibyśmy przyjmować i złego? [Jb 2,10]. Żyła u boku wielkiego męża Bożego, a nie znała Boga.

Nawet bardzo religijni ludzie często nie mają osobistej społeczności z Jezusem Chrystusem. Są członkami kościoła, a swoją postawą dowodzą, że najwyraźniej nie mają żadnej bliższej więzi z Jezusem. Pismo Święte taki brak wskazało zborowi korynckiemu. Albowiem niektórzy nie znają Boga; dla zawstydzenia waszego to mówię [1Ko 15,34]. Gdyby Go znali, to ich postawy i postępowanie byłoby zgoła inne.

Kto nie zna Boga zdany jest na ludzką pomoc i oczywiście powinien jej szukać. Kto zna Ojca, ten żyjąc w wierze w Syna Bożego i chodząc na co dzień w społeczności Ducha Świętego jest niezatapialny. Cóż tedy na to powiemy? Jeśli Bóg za nami, któż przeciwko nam? [Rz 8,31]. Nie musimy szukać pomocy psychologów, bo jej nie potrzebujemy. Mam zawsze Pana przed sobą, Gdy On jest po prawicy mojej, nie zachwieję się [Ps 16,8]. Możemy się przed Nim wypłakać, wyżalić i zawsze znaleźć ukojenie dla swojej duszy. Tak pewnej pomocy u ludzi nie znajdziemy.

W dwunastoosobowym gronie apostołów znalazło się dwóch takich, którzy nie okazali wierności Jezusowi. Obydwaj zdali sobie sprawę z błędu, jaki popełnili. Obydwaj bardzo żałowali swego kroku. Lecz w ich działaniu po fakcie widać zasadniczą różnicę. Piotr po zaparciu się Jezusa gorzko zapłakał przed Bogiem i otrzymał przebaczenie. Judasz poszedł wyrażać swój żal [żeby nie powiedzieć: spowiadać się] przed arcykapłanami i w rezultacie się powiesił.

Nie trzeba dodawać, że samobójstwo jest grzechem, który na zawsze oddziela od życia wiecznego. A wiecie, że żaden zabójca nie ma w sobie żywota wiecznego [1Jn 3,15]. Zabójca drugiego człowieka może dostąpić przebaczenia i usprawiedliwienia Bożego, ponieważ żyje i może jeszcze pokutować ze swojego grzechu. Samobójca już takiej możliwości nie ma, bo sam się jej pozbawił.

Podsumowując, chcę mocno podkreślić, że należyte oparcie w życiu i zdolność stawienia czoła wszelkim niepowodzeniom i burzom życiowym bierze się z poznania Jezusa Chrystusa i żywej wiary w Niego. Od dwunastego roku życia znam Jezusa i nigdy nie miałem myśli samobójczych. Nie znam nikogo, kto naprawdę chodzi z Jezusem, żeby mu przychodziło do głowy to, aby targnąć się na swoje życie.

Dziś jest Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom. Polecam całkowicie pewny, stuprocentowy sposób na to, żeby człowiek nigdy nie popełnił samobójstwa. Trzeba go zapoznać z Jezusem tak, żeby narodził się na nowo i z Nim na co dzień chodził. Kto dziś uwierzy w Jezusa Chrystusa, nie będzie się już bał żadnego jutra!

09 września, 2009

Refleksje o urodzie

Dziś Międzynarodowy Dzień Urody, a więc kilka myśli na ten temat. Zacznijmy od tego, że zgodnie z definicją słownikową, uroda – to zewnętrzne walory postaci, zwłaszcza harmonijne, regularne rysy twarzy, to zespół cech składających się na piękny wygląd, piękną powierzchowność.

 Pismo Święte opisując różnych ludzi czasem porusza i kwestię ich zewnętrznego wyglądu. Spośród biblijnych postaci, wyróżniających się urodą można wymienić między innymi Rachelę, Saula, Dawida czy Esterę. Jako wiadomo, urodziwy wygląd w naturalny sposób wpływa na otoczenie i wywołuje określone reakcje. Laban zaś miał dwie córki: starszą, imieniem Lea, i młodszą, imieniem Rachela. Lea miała bezbarwne oczy, Rachela zaś była urodziwa i piękna. Toteż Jakub pokochał Rachelę [1Mo 29,16–18].

 Wydawać by się mogło, że uroda wnosi w życie człowieka same korzyści, ale tak nie jest. Owszem, piękna dziewczyna nieraz jest łagodniej potraktowana przez policjanta niż jakiś spocony facet, ale wystarczy wspomnieć biblijną Sarę lub Tamar, żeby uzmysłowić sobie, że uroda może stać się też powodem wielu problemów.

 Z drugiej strony, nie zawsze jest tak, że zewnętrzne piękno pokrywa się z wewnętrzną wartością człowieka. Zachowanie takich ludzi jak Saul czy Absalom, dowodzi, że pod urodziwą powłoką może kryć się niejedno duchowe paskudztwo. Siła przyciągania urody może więc okazać się czasem poważną pułapką.

 Z powyższych powodów Biblia przestrzega nas przed kierowaniem się w podejściu do ludzi wrażeniami wywoływanymi ich zewnętrznym wyglądem. Nie patrz na jego wygląd i na jego wysoki wzrost; nie uważam go za godnego, albowiem Bóg nie patrzy na to, na co patrzy człowiek. Człowiek patrzy na to, co jest przed oczyma, ale Pan patrzy na serce [1Sm 16,7]. Uroda naprawdę nie przesądza o wartości człowieka.

 To dlatego chrześcijanki powinny przestać się koncentrować na pogańskich staraniach o wywoływanie na innych wrażenia swoją urodą i wyglądem, a należycie zadbać o to, co jest prawdziwą ozdobą kobiety. Ozdobą waszą niech nie będzie to, co zewnętrzne, trefienie włosów, złote klejnoty lub strojne szaty, lecz ukryty wewnętrzny człowiek z niezniszczalnym klejnotem łagodnego i cichego ducha, który jedynie ma wartość przed Bogiem [1Pt 3,3–4].

 I jeszcze jedna myśl. Biblijna Estera, chociaż z natury bardzo urodziwa, przez szereg miesięcy była poddana zabiegom pielęgnacyjnym, by spodobać się władcy i zostać królową. Skoro naturalna uroda, dla jej zachowania i udoskonalenia może być i bywa pielęgnowana, to także i nasze wewnętrzne piękno powinno być obiektem naszej codziennej troski. Jeżeli chcemy spodobać się Bogu, to z dnia na dzień musimy stawać się coraz bardziej podobni do Jezusa! Praca nad swoim charakterem może znacznie poprawić nasz wizerunek, zarówno w oczach ludzkich, jak i Bożych.

Tylko jak znaleźć dziś taki salon piękności, w którym można byłoby pielęgnować wewnętrznego człowieka?

08 września, 2009

Dzień Dobrej Wiadomości

Od ośmiu lat ósmy dzień września w Polsce, to Dzień Dobrej Wiadomości. Proklamowany 8 września 2001 roku przez warszawskie, artystyczno – literackie środowisko Salonu 101, ma stanowić coroczny impuls do promowania pozytywnego obrazu Polski i Polaków.

Wspaniały pomysł. Trzeba przełamywać powszechny stereotyp, że zła wiadomość – to dobra wiadomość. Należy podjąć pozytywną walkę z epatowaniem społeczeństwa niemal samymi złymi wiadomościami. Jak? Wyszukując i nagłaśniając to, co dobre!

Idea Dnia Dobrej Wiadomości współgra z duchem Biblii. Pismo Święte deprecjonuje złe wiadomości i odradza nam wsłuchiwania się w nie. Kto postępuje sprawiedliwie i mówi szczerze, kto gardzi wymuszonym zyskiem, kto cofa swoje dłonie, aby nie brać łapówki, kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,15–16].

Biblia zachęca do niesienia pociechy poprzez przekazywanie ludowi Bożemu dobrych wiadomości. Pocieszajcie, pocieszajcie mój lud, mówi wasz Bóg! [Iz 40,1]. Mając do przekazania dobrą wiadomość, powinniśmy się uaktywnić. Wyjdź na górę wysoką, zwiastunie dobrej wieści, Syjonie! Podnieś mocno swój głos, zwiastunie dobrej wieści, Jeruzalem! Podnieś, nie bój się! [Iz 40,9]. Dobra wiadomość godna i warta jest tego, by ją rozgłaszać!

 W Dniu Dobrej Wiadomości - nawet jeśli nie ma zbyt wiele dobrych wiadomości o samej idei tego święta - postarajmy się więc skoncentrować wyłącznie na tym, co dobrego i pozytywnego dzieje się wokół nas. Spróbujmy o tym opowiedzieć, przekazać te pozytywne informacje napotkanym dziś ludziom. Jeżeli zaś jesteśmy chrześcijanami, to przede wszystkim podzielmy się z kimś Dobrą Nowiną o Jezusie Chrystusie!

 Ewangelia głosi, że każdy człowiek, bez względu na to, jak by w życiu nie narozrabiał, może dostąpić odpuszczenia swoich win. Może zostać usprawiedliwiony i może rozpocząć nowe życie, otrzymując z łaski Bożej dar życia wiecznego. Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].

 Niesienie ludziom dobrych wieści ma w sobie coś uroczego. O jak piękne są nogi tych, którzy zwiastują dobre nowiny! [Rz 10,15]. Modlę się o to, by przekazywanie dobrych wiadomości tak bardzo się nam spodobało, byśmy te złe ograniczyli już tylko do koniecznego minimum.

06 września, 2009

Sidła lęku

6 września 1901 roku miał miejsce zamach na 25. prezydenta Stanów Zjednoczonych, Williama McKinley’a. Zamachowcem okazał się Polak z pochodzenia, Leon Czołgosz, który dwukrotnie strzelił do prezydenta na Wystawie Panamerykańskiej w Buffalo. Po ośmiu dniach McKinley zmarł ze słowami na ustach: To jest Boża droga; Niech będzie Jego wola, nie nasza. Następcą McKinley'a został Theodor Roosvelt.

 Przywołuję dziś to niezbyt znane wydarzenie, bowiem zaintrygowało mnie coś w postawie żony prezydenta – Idy McKinley. Otóż ta pierwsza dama USA słynęła z dziwnych stanów lękowych. Ciągle się czegoś bała. Po śmierci matki na początku 1873 roku obawiała się, że jej nowonarodzona, druga córeczka umrze. I umarła w 5 miesiącu życia. Wówczas przesadnie zaczęła się bać o życie starszej córeczki, Katherine. I ta również w wieku zaledwie 4 lat odeszła.

 Gdy jej mąż w 1897 roku wygrał wybory prezydenckie, w pierwszym odruchu na ten triumf powiedziała: „Och, majorze oni cię zabiją, oni cię zabiją”. Jej obsesje stały się na tyle silne, że prezydent zwykł mawiać o niej: – „ta mała kobietka zawsze się boi, że ktoś skrzywdzi jej męża”. To chyba dlatego zraniony dwoma kulami William McKinley czym prędzej wyszeptał do swojego sekretarza: „Moja żona, Cortelyou, bądź ostrożny w tym, jak jej to powiesz, och, bądź ostrożny”.

 Czy rzeczywiście Ida McKinley przez swoją fobię przyciągała śmierć? Czy naprawdę tak jest, że to, czego się człowiek boi, to go w końcu spotyka?

 Pismo Święte zapowiadało Izraelitom rozmaite stany lękowe, jako konsekwencję braku bojaźni Bożej i nieposłuszeństwa Bogu: Pan da ci tam serce zatrwożone, oczy przygasłe i duszę zbolałą. Życie twoje będzie ustawicznie zagrożone i lękać się będziesz nocą i dniem, i nie będziesz pewny swego życia. Rano będziesz mówił: Oby już był wieczór, a wieczorem będziesz mówił: Oby już było rano, z powodu trwogi twego serca, która cię ogarnie, i na widok tego, co będziesz oglądał twymi oczyma [5Mo 28,65–67]. Czy ma się rozumieć, że Bóg napełniał ich lękiem przed jakimś urojonym niebezpieczeństwem, czy przed czymś, co prawdziwie się do nich zbliżało?

Tak czy owak, jeżeli wierzącego człowieka zaczynają gnębić rozmaite fobie, to może oznaczać, że zaniedbał sprawę Bojaźni Bożej w swoim życiu i to, czego się boi, to naprawdę się do niego zbliża. Co w tej sytuacji powinien zrobić? Powinien pokutować i czym prędzej zacząć chodzić na co dzień w bojaźni Bożej, aby móc przestać się lękać. Przypomnijmy, że bojaźń Boża - to synonim właściwej postawy serca w relacji człowieka z Bogiem.

 Słowo Boże wskazuje, że stany lękowe są dla człowieka swego rodzaju pułapką. Lęk przed ludźmi nastawia na człowieka sidła, lecz kto ufa Panu, ten jest bezpieczny [Prz 29,25].  Ktoś policzył, że w Biblii można znaleźć około trzysta sześćdziesiąt wezwań do tego, żeby się nie bać. To by znaczyło, że każdy dzień roku powinniśmy przeżywać w bojaźni Bożej, czyli w posłuszeństwie Słowu Bożemu. Bać się Pana - znaczy nienawidzić zła [Prz 8,13]. Tylko wówczas możemy żyć bez obaw o swoje bezpieczeństwo i całą przyszłość.

05 września, 2009

Neutralność. Mądrość czy konformizm?

Jako że przed siedemdziesięciu laty, 5 września 1939 roku, w obliczu niemieckiego ataku na Polskę i narastającego napięcia na wielką skalę, Stany Zjednoczone czym prędzej ogłosiły swoją neutralność, na okoliczność wspomnienia tego politycznego zabiegu, zapraszam dziś do refleksji nad naszym podejściem do konfliktów, które dzieją się obok nas.

 Neutralność. Ileż to razy w prywatnych rozmowach słyszałem jasno artykułowane poglądy i przekonania rozmówców, którzy – jak przyszło co do czego – nabierali wody w usta i dawali do zrozumienia, że wolą się w nic nie mieszać. Dlaczego? Czyżby nie znali prawdy i nie byli przekonani, po której stronie należałoby stanąć? A może raczej uznali, że zajmując konkretne stanowisko coś stracą, że angażując się w sprawę, komuś się narażą? Czy więc starali się jedynie zachować neutralność, czy może byli konformistami?

 Przyjęcie neutralnej postawy w obliczu trwającego konfliktu, to jest jakiś rodzaj zdrady. To potraktowanie obydwu walczących, i atakującego, i atakowanego, tak samo. Zgodnie z ówczesnym prawem Stany Zjednoczone ogłaszając swoją neutralność [miały oczywiście ku temu swoje powody], uniemożliwiły zaopatrywanie się u nich w broń nie tylko Niemcom, ale i Polakom. Czyniąc tak, poniekąd równo obdzieliły też obydwie strony odpowiedzialnością za wybuch konfliktu.

 Właśnie czymś takim staje się dla nas braterska i siostrzana neutralność, gdy znajdziemy się w ogniu jakiegoś konfliktu lub problemu. W takich chwilach wyjątkowo potrzebujemy przynajmniej moralnego wsparcia. Postawa chłodnej neutralności brata lub siostry, gdy dzieje się nam jakaś krzywda, może na długie lata zagasić w naszych oczach wszelki blask nadziei. Tak być nie powinno. Niechby krzywdzony zawsze mógł liczyć na pomoc z naszej strony!

 Prawdziwe chrześcijaństwo wyklucza neutralność na dłużą metę.  Bierzcie w obronę biedaka i sierotę, ubogiemu i potrzebującemu wymierzajcie sprawiedliwość! [Ps 82,3]. Chrześcijanin, widząc dziejącą się krzywdę, nie może wzruszyć ramionami i po prostu odejść. Nie wolno mu dla tzw. miłej zgody i swojej wygody, stanąć sobie ponad całą sprawą, przy okazji kreując się na tzw. 'męża pokoju'.  Nie może z racji swoich powiązań z krzywdzicielem przemilczać tego, co ten wyprawia. Nie ma też prawa  pozostawać biernym z powodu osobistych niechęci do krzywdzonego.

 Swego czasu Bogu bardzo nie spodobało się to, że Izraelici biernie przyglądali się losowi swoich braci, Judejczyków, w tarapatach. Z powodu zbrodni na twoim bracie Jakubie, okryje cię hańba i będziesz wytępiony na zawsze. Wówczas gdy stałeś na uboczu, kiedy to wrogowie brali do niewoli jego wojsko, a cudzoziemcy wkraczali do jego bram i rzucali losy o Jeruzalem, także ty byłeś jednym z nich. Nie paś oczu widokiem swojego brata w dniu jego nieszczęścia! [Ab 1,10–12]. Neutralność w tym przypadku została im poczytana za przestępstwo.

 Jak długo można jechać na wózku neutralności? Amerykanie w czasie II Wojny Światowej oficjalnie ujechali na nim do 8 grudnia 1941 roku. Po przeżyciach Pearl Harbor dłużej już nie mogli. Wtedy konkretnie stanęli po określonej stronie konfliktu. A jak długo my potrafimy być neutralni? Mam nadzieję, że widząc czyjąś krzywdę, niedługo tę neutralność zachowamy. Słowo Boże poucza bowiem, że w słusznej sprawie koniecznie trzeba się odezwać, stanąć w obronie, narazić się, a nawet ponieść stratę!

 Wierzę, że neutralność w postawach chrześcijanina jest co najwyżej stanem przejściowym, czasem oczywiście niezbędnym do wypracowania dojrzałego stanowiska. Duch Święty, widząc naszą chwilową nieporadność lub brak odwagi, niepokoi nasze sumienie i prowadzi nas do zajęcia jednoznacznego stanowiska.

Gdy ktoś obok jest krzywdzony, uczeń Jezusa nie może pozostać neutralnym. No chyba, że przyczyną naszej bierności byłaby już nie zwyczajna neutralność, a przemyślany konformizm. Lecz czy wówczas można byłoby jeszcze mówić o wzajemnym braterstwie i naśladowaniu Jezusa?

04 września, 2009

Żart (nie) na miejscu

Żart opowiedziany wczoraj w Radiu Zet przez byłego prezydenta, Aleksandra Kwaśniewskiego wywołał dziwne reakcje. Ponieważ sprawa dotyczy Instytutu Pamięci Narodowej, odezwał się ks. Tadeusz Isakowicz–Zaleski, człowiek, który w papierach IPN ‘wygrzebał’ wiele, a przede wszystkim swoją popularność.

Przypomnijmy, że Aleksander Kwaśniewski, w reakcji na ponowione przez szefa IPN zarzuty o współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL, opowiedział dowcip: "Jezus wyszedł z IPN, siedzi, głowę trzyma w dłoniach i jęczy. Podchodzą do niego i pytają, co się stało. - 2 tysiące lat myślałem, że to tylko był Judasz".

Zdumiewa mnie wielkie oburzenie ks. Isakowicza. Podzielam pogląd, że Syn Boży nie powinien być przedmiotem żartów i kpin. To jest imię nad imiona! Bóg wielce go wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca [Flp 2,9–11].

Prawda. Nie wolno sobie robić żartów z Jezusa! Lecz dowcip opowiedziany przez byłego prezydenta nie był żartem o Jezusie. Odniosłem wrażenie, że pan Kwaśniewski żartował sobie nie z Jezusa, a z działalności IPN, a duchowny też, bronił nie imienia Jezusa, lecz starał się bronić IPN.

Ponieważ był to żart o IPN, a nie o Jezusie – to moim zdaniem ks. Isakowicz zareagował histerycznie i niepotrzebnie. Byłoby lepiej, gdyby jako duchowny stanął w obronie czci i godności imienia Jezus, napominając rzesze współwyznawców, którzy na co dzień szastają tym imieniem na prawo i lewo. Na widok psa lub kota pieją z zachwytu „Jezu, jakiś ty piękny” albo rozzłoszczeni syczą bliźniemu w twarz – „Jezu, aleś ty głupi”. To jest grzech brania imienia Bożego nadaremnie!

Pomimo powszechności takich zachowań, jakoś nie słyszałem, by ks. Tadeusz publicznie zabrał głos na ten temat i stanął w obronie Syna Bożego. Szkoda. Nie dziwi mnie to jednak specjalnie, bo nasz duchowny bardziej jest skupiony na grze, którą od lat prowadzi IPN i chyba bardzo tę grę popiera.

Z tej gry, jak wiadomo, nieraz wychodzą niezłe bajki. Chciałbym jednak przypomnieć, że jak już coś, to bajka była o Bolku i Lolku, a nie o Bolku i Alku J

03 września, 2009

Kocham. Utrzymuję w karności!

W dniu wczorajszym ruszyła II edycja kampanii społecznej „Kocham. Nie biję!” Nośnikiem zapoczątkowanej w ubiegłym roku akcji przeciwdziałania przemocy w rodzinie będą tym razem cztery hasła: „Kocham. Nie biję!”, „Kocham. Mam czas!”, „Kocham. Reaguję!” i „Kocham. Nie krzyczę!”

 Kampania zainaugurowana w Komendzie Głównej Policji potrwa do końca listopada. W tym czasie zobaczymy i usłyszymy mnóstwo specjalnych spotów z udziałem znanych osób, a na ulicach w całym kraju pojawi się ponad trzy tysiące plakatów.

 To dobry i potrzebny głos w bardzo nabrzmiałym problemie społecznym. Witam tę kampanię z nadzieją, że ograniczy ona wielkie zło dziejące się w niektórych polskich domach oraz uwrażliwi i pobudzi do reakcji ludzi nieczułych na ludzką krzywdę, dziejącą się czasem tuż za ścianą.

 Myślę jednak, że główne hasło akcji może okazać się zbyt wielkim uproszczeniem sprawy. Chciałbym wierzyć, że jej owocem będzie jedynie powstrzymanie przemocy, a nie wywołanie totalnej nagonki na jakiekolwiek rodzicielskie próby karcenia swoich dzieci. Niestety, podobne akcje społeczne w Skandynawii doprowadziły tę sprawę do absurdu, pozostawiając rodzicom ciężar odpowiedzialności za dzieci, a pozbawiając ich całkowicie możliwości sprawowania władzy nad nimi.

 Dla zachowania równowagi trzeba więc tu dodać kilka uwag biblijnych. W świetle Biblii okazywanie miłości jest powiązane z określonymi czynami. Miłość ma zawsze praktyczny wymiar, zależny oczywiście od rodzaju relacji. Miłości do Boga, do współmałżonka, do bliźniego w potrzebie – zostały przypisane określone postawy praktyczne.

 Nie inaczej jest z miłością do dzieci. Pismo Święte splata tę miłość z dyscypliną. Jeśli znosicie karanie, to Bóg obchodzi się z wami jak z synami; bo gdzie jest syn, którego by ojciec nie karał? A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami. Ponadto, szanowaliśmy naszych ojców według ciała, chociaż nas karali; czy nie daleko więcej winniśmy poddać się Ojcu duchów, aby żyć? Tamci bowiem karcili nas według swego uznania na krótki czas, ten zaś czyni to dla naszego dobra, abyśmy mogli uczestniczyć w jego świętości. Żadne karanie nie wydaje się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni [Hbr 12,7–11].

 W ojcostwie Boga dyscyplina stanowi wyraz Jego prawdziwej miłości. Zapowiadając zagładę niektórych narodów, Bóg wyróżnił swój lud obietnicą ocalenia. W jaki sposób to ocalenie stało się możliwe? Lecz ciebie nie zgładzę, gdyż ciebie będę karcił według prawa i nie pozostawię cię całkowicie bez kary [Jr 46,28]. Gdyby Bóg odstąpił całkowicie od dyscyplinowania Izraelitów, znaczyłoby, że z nich zrezygnował.

 Mamy w Biblii przykłady złego rodzicielstwa. Nawet król Dawid popełnił w miłości ojcowskiej błąd zaniechania dyscypliny. Jego ojciec nigdy go nie karcił, mówiąc: Dlaczego tak postępujesz? [1Krl 1,6]. Kto czyta Biblię, wie czym się to skończyło. Kto żałuje swojej rózgi, nienawidzi swojego syna, lecz kto go kocha, karci go zawczasu [Prz 13,24].  Ważne, żeby nie robić tego w przypływie złych emocji. Karć mnie, Panie, ale według sprawiedliwej miary, nie w swoim gniewie, abyś mnie nie zniweczył! [Jr 10,24].

 Kocham. Nie biję! Mam czas! Reaguję! Nie krzyczę! To wielka potrzeba i prawo każdego dziecka. Lecz każde dziecko – jeśli ma wyrosnąć na wartościowego człowieka – powinno mieć też prawo do dyscypliny. Dodajmy więc: Kocham. Utrzymuję w karności! A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu dzieci swoich, lecz napominajcie i wychowujcie je w karności, dla Pana [Ef 6,4].

02 września, 2009

Słabość zbytniej pewności siebie

Chcę dziś przywołać bardzo interesujący incydent sprzed dwudziestu dwóch lat. 2 września 1987 roku przed sądem w Moskwie stanął młody Niemiec, Mathias Rust, który dopuścił się czynu absolutnie niezwykłego. Trzy miesiące wcześniej ten dziewiętnastoletni pilot wypożyczył Cessnę 172 i poleciał nią spod Hamburga, robiąc przerwę w Helsinkach, aby w dniu święta radzieckich wojsk ochrony pogranicza wylądować w samym sercu Moskwy, tuż obok Placu Czerwonego.

 Cała rzecz w tym, że ten przelot i lądowanie Niemca w Moskwie w ogóle nie były zgłoszone, a tym bardziej uzgodnione z obroną powietrzną ZSRR. Gdy Rust znalazł się w przestrzeni powietrznej Związku Radzieckiego, został wprawdzie zauważony i przechwycony przez myśliwce wojskowe, ale nastąpił tam taki paraliż decyzyjny, że nim się obejrzeli, doleciał aż do najważniejszego dla nich miejsca!

 Wyczyn niemieckiego młodzieńca odbił się szerokim echem w świecie i w oczywisty sposób ośmieszył sprawność radzieckiej obrony powietrznej. Minister obrony, dowódca obrony przeciwlotniczej oraz cała masa niższych rangą oficerów ZSRR, wszyscy zostali zdymisjonowani za to, że dopuścili się zaniedbania swoich obowiązków i nie zatrzymali obcego samolotu nad terytorium Związku Radzieckiego, pozwalając mu dolecieć aż do samej stolicy.

 Mathias Rust po wylądowaniu został aresztowany i pod zarzutem chuligaństwa, złamania prawa lotniczego oraz nielegalnego przekroczenia granicy ZSRR skazany na cztery lata w obozie pracy. Po odsiadce 432 dni, zwolniony warunkowo, powrócił do Niemiec.

 Przywołuję dziś to wydarzenie, ponieważ bardzo zaintrygował mnie pomysł tego młodzieńca, by na dzień swego szalonego wyczynu wybrać święto wojsk ochrony pogranicza. Najnormalniej w świecie przyszło mu do głowy, że tego dnia obrona powietrzna ZSRR będzie po prostu mniej czujna. I miał rację!

 To zdarzenie w bardzo celny sposób może zilustrować dość powszechny błąd, który przytrafia się chrześcijanom. Jak wiadomo, ze względu na zagrożenie pokusami, Pismo Święte wzywa nas do zachowania stałej czujności duchowej. Czuwajcie i módlcie się, abyście nie popadli w pokuszenie [Mk 14,38]. Ta czujność obowiązuje nas również i dlatego, że nieznany nam jest termin powrotu Jezusa Chrystusa. Ponieważ przyjdzie On, jak złodziej w nocy, stale powinniśmy czuwać: To, co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie! [Mk 13,37].

 W praktyce sprowadza się to do tego, że dopóki jesteśmy w drodze, nie ma takiej pory ani takich warunków, w których moglibyśmy zaniechać czujności duchowej ani nawet obniżyć jej poziom. Także wówczas, gdy triumfujemy w wierze, gdy czujemy się mocni, ani na chwilę nie wolno nam zignorować zagrożenia. A tak, kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł [1Ko 10,12]. To chyba dla wszystkich ludzi wierzących jest oczywiste.

 A jednak bywa, że nabieramy czasem zbytniej pewności siebie. Stajemy się podobni do radzieckich sił powietrznych w święto wojsk ochrony pogranicza. O niektórych sferach naszego życia zaczynamy myśleć, że są już tak bardzo bezpieczne, jak Rosjanie myśleli wówczas o Placu Czerwonym. Któż mógłby nam w takim miejscu zagrozić? W czym, jak w czym, ale w tych dniach i w tej sferze to na pewno jesteśmy nie do pokonania!

 I w tym właśnie kryje się słabość zbytniej pewności siebie. Słowo Boże naucza, że nie ma mocnych! Tylko Jezus Chrystus, pomimo tego, że był w ciele, grzechu nie popełnił i w niczym nie dał się podejść diabłu. Wszyscy inni zgrzeszyli. Jak owce zbłądziliśmy! Im bardziej czujemy się  mocni, tym mniej jesteśmy czujni. Domyślił się tego niemiecki młodzieniaszek. Czyż miałby nie wpaść na to chytry wąż?

Niemiecka Cessna i jej rozbawiony, dziewiętnastoletni pilot na Placu Czerwonym - to dla mnie dzisiaj ważny sygnał ostrzegawczy. Pycha, pieniądze, kobiety i tak dalej – to znane kierunki, skąd wciąż nadciąga zagrożenie, którego nigdy nie wolno mi lekceważyć. Zbytnia pewność siebie prowokuje przeciwnika i go uaktywnia. Pokorna czujność go zniechęca.

01 września, 2009

Czy to jest przewidywalne?

W przeddzień wybuchu Drugiej Wojny Światowej nadszedł pod wieczór do Gdańska tajny rozkaz rozpoczęcia nocnych działań operacyjnych w celu sprawnego włączenia Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy. Czy jednak zasypiający 31 sierpnia 1939 roku wieczorem Gdańszczanie mogli wiedzieć, że następnego dnia ich życie nie będzie już takie same? Czy mogli przewidzieć, że ta noc, to były ostatnie godziny pokoju?

 Kto z nich wiedział, że na goszczącym od 25 sierpnia w porcie gdańskim pancerniku szkoleniowym Schleswig–Holstein ukrywa się oddział niemieckich marynarzy z kompanii szturmowej Krigsmarine? Kto widział ośmiuset innych niemieckich żołnierzy stacjonujących już od jakiegoś czasu w Gdańsku? Kto myślał o potajemnym dozbrajaniu pancernika, szykującego się do ostrzału Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte?

 Dla wielu Polaków wszystko odbyło się tak nagle. Nad ranem, gdy ludzie smacznie spali, niemal jednocześnie w różnych punktach miasta przyczajone oddziały niemieckie rozpoczęły operację wojskową. Rankiem w samym mieście, poza rejonem Poczty Polskiej, było już spokojnie. Na gmachu dworca głównego wisiała niemiecka flaga. W południe ruszyły tramwaje i życie jakby potoczyło się, jak co dzień.

 Jednakże wielu ludzi 1 września 1939 roku nie pojawiło się już ani w pracy, ani na ulicy. Zniknęli z życia. Zostali aresztowani, nagle wyrwani ze swojego środowiska. Nawet jeśli nie zostali zabici, to i tak dla nich tej nocy skończyło się normalne życie.

 Mieszkam bardzo blisko Westerplatte i może dlatego dzisiejsza ciepła noc i ta okrągła rocznica jakoś szczególniej niż w ubiegłych latach nastroiła mnie do refleksji. Myśląc o stanie ducha Gdańszczan sprzed 70 lat, szukam duchowego odniesienia do mojego osobistego położenia dzisiaj.

 Dzień po dniu żyję wpleciony w ciąg zdarzeń, nie całkiem będąc świadomy tego, co się kroi. Planuję, zapełniam w kalendarzu kolejne puste pola rozmaitymi zadaniami, biegnę i walczę – aż nagle któregoś dnia to wszystko zostanie przerwane. Zaboli, ściśnie mnie za gardło albo za serce, zatrzymam się na jakimś drzewie i tak zostanę wyrwany z życia.

 Pozostaną zaplanowane od dawna wyjazdy z posługą Słowa, niewygłoszone kazania, zostaną w szafie wyprasowane koszule, niedokończona lektura książki, niedojedzony obiad na stole albo przerwany w połowie wpis na blogu ;)  Nie odkrywam Ameryki. To raczej jest do przewidzenia. Rzecz w tym, że nie zawsze biorę to pod uwagę. Co wobec tego powinienem zacząć robić i o czym pamiętać?

 Przede wszystkim należałoby, abym stale pamiętał, że w realizacji kolejnych zadań jestem całkowicie zależny od Boga. A teraz wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro pójdziemy do tego lub owego miasta, zatrzymamy się tam przez jeden rok i będziemy handlowali i ciągnęli zyski, wy, którzy nie wiecie, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika. Zamiast tego, winniście mówić: Jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo [Jk 4,13–15]. Bóg tchnął we mnie życie i to On któregoś dnia owo tchnienie w moim ciele wygasi. Kiedy to nastąpi? Czy mogę to wiedzieć?

 Z kilku apostolskich wypowiedzi wynika, że oni wiedzieli o zbliżającej się śmierci. Wiedzieli, że jeszcze nie umrą i potem wiedzieli, że już wkrótce umrą [Zobacz: Flp 1,25; 2Tm 4,6; 2Pt 1,14]. Nade wszystko jednak wiedzieli dokąd pójdą, gdy zakończą życie w ciele i dlatego nawet za tym tęsknili. Pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej - wyznał jeden z nich [Flp 1,23]. Dzisiaj także Duch Święty objawia te rzeczy wsłuchanym w Jego głos, pojednanym z Bogiem i ludźmi, osobom wierzącym. Chciałbym należeć do tego grona 'dobrze poinformowanych'.

 Nie zmienia to oczywiście prawdy, że i tak któregoś dnia moje życie zostanie nagle przerwane. Byłbym głupi, gdybym tę myśl starał się odsuwać i tłamsić w sobie. Nie byłbym też normalny, gdybym zaczął na śmierć wyczekiwać.

 Wiem, co zrobię! Będę tak przeżywać każdy kolejny dzień, jakbym miał przed sobą jeszcze sto lat życia i tak będę się układać do snu, jakby to miała być noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku w Gdańsku.