To niechlubne zachowanie Piotra apostoła zostało opisane przez wszystkich ewangelistów. Z ich relacji wyłania sie pełny obraz zdarzenia. Wątek z Piotrem zaczął się w ogrodzie Getsemane podczas aresztowania Jezusa. Wówczas Szymon Piotr, mając miecz, dobył go i uderzył sługę arcykapłana, i odciął mu prawe ucho. A słudze temu było na imię Malchus. Na to rzekł Jezus do Piotra: Włóż miecz swój do pochwy; czy nie mam pić kielicha, który mi dał Ojciec? [Jn 18,10-11].
Jezus wprawdzie załatwił z Malchusem sprawę poniesionej przez niego krzywdy, wyrządzonej mu przez Piotra, ale w ciemnościach prawdopodobnie nie wszyscy nawet to zauważyli. Tylko Łukasz odnotował ten fakt: I uderzył jeden z nich sługę arcykapłana, i odciął mu prawe ucho. A Jezus odezwał się i rzekł: Zaniechajcie tego! I dotknąwszy ucha, uzdrowił go [Łk 22,50-51]. Wpośród aresztującej Jezusa zgrai był jakiś krewny Malchusa i można się domyślać, że wziął sobie Piotra na celownik. Niewykluczone, że Piotr już w czasie owego incydentu zorientował się, że kalecząc Malchusa naraził się jego krewnemu. Możliwe nawet, że usłyszał: "Dopadnę cię kiedyś za to, co zrobiłeś Malchusowi".
Następnie akcja przeniosła się do miasta. Piotr ciekaw tego, co dalej będzie z Jezusem, niepewny przy tym własnego losu, znalazł się na nieprzyjaznym mu terenie, a ściślej, na dziedzińcu pałacu arcykapłana. W takiej sytuacji będąc, nie chciał być posądzony o przynależność do grona uczniów Jezusa. Początkowe, dwukrotne wyparcie się Jezusa miało charakter ogólny i było odparciem domysłów jakiejś służącej. A gdy Piotr był na dziedzińcu, na dole, przyszła jedna ze służebnych arcykapłana, i ujrzawszy, że Piotr się grzeje, spojrzała na niego i rzekła: I ty byłeś z tym Nazarejczykiem, Jezusem. Ale on się zaparł i rzekł: Ani nie wiem, ani nie rozumiem, co mówisz. I wyszedł na zewnątrz do przysionka, a kur zapiał. A służebna, ujrzawszy go znowu, poczęła mówić do tych, którzy stali wokoło: To jeden z nich. A on się znowu zaparł [Mk 14,66-70a].
Ewangelista Jan sprecyzował sytuację, w której Piotrowe zaparcie się Jezusa osiągnęło swój szczyt, zgodny z zapowiedzią Pana. Rzekł mu jeden ze sług arcykapłana, krewny sługi, któremu Piotr odciął ucho: Czyż nie widziałem cię z nim w ogrodzie? To krewny Malchusa doprowadził Piotra do przekroczenia granicy wierności Jezusowi. To on tak go docisnął, że Piotr trzeci raz wyparł się swego Mistrza i musiał gorzko nad sobą zapłakać.
Użyte w świętym tekście słowo na określenie krewnego to gr. syggeneus, co znaczy - będący tego samego rodu lub pochodzenia, spokrewniony. Każdy nasz grzech, błąd, złamanie prawa, każde niewłaściwe zachowanie ma jakiegoś swojego "krewnego". Zawsze jest ktoś lub coś, co potem – jako świadek naszego grzechu – może nas niepokoić, szantażować psychicznie, próbować uzależniać od siebie. Chociaż Pan przebaczył nam naszą przeszłość, odpuścił nam nasz grzech – to zawsze pozostają jakieś ślady, jacyś świadkowie owego grzechu.
Zobaczmy to w dwóch przykładowych sytuacjach. Prowadziliśmy kiedyś rozwiązłe życie. Mieliśmy różnych partnerów seksualnych albo razem kradliśmy czy robiliśmy jakieś inne przekręty. Potem sie nawróciliśmy. Unormowaliśmy swoje życie. Zawarliśmy związek małżeński. Mamy nowe życie. A co, gdyby teraz, ktoś z tych dawnych związków i grzesznych czasów pojawił się w naszym życiu? Gdyby też chciał się nawrócić i przyjść do zboru? Czy z obawy przed tym nie zaczęlibyśmy lawirować, ściemniać, trzymać go z daleka od zboru – w ten sposób zapierając się Pana?
I sytuacja druga: Ktoś w minionych latach życia bez Boga był dla nas bardzo ważny, był wręcz naszym idolem. Odcisnął się w nas jakiś odruch respektu i ubóstwiania tego człowieka. Co, gdyby teraz po latach zaistniała okoliczność bliskiego spotkania z kimś takim, gdyby zaprosił on nas do siebie, a może zaproponował nam jakiś wspólny interes czy wyjazd? Czy dla kogoś takiego nie odstąpiliśmy od naszego obyczaju udziału w nabożeństwie? Czy nie poszlibyśmy na jakiś kompromis przy stole? Czy nie przemilczelibyśmy czegoś, co jest niezgodne ze Słowem Bożym – zapierając się tym samym naszego Pana i przyjętych ideałów ewangelii?
Chociaż Pan przebaczył nam nasz grzech – to coś po nim zostaje. Zazwyczaj czujemy za plecami oddech "krewnego Malchusa" w postaci jakiejś konsekwencji, jakiegoś wstydu i obawy, żeby nie wyszło na jaw to, co mamy za uszami. Nosimy w sobie jakiś dziwny niepokój związany ze starymi błędami. Uwaga! Ten "krewny" któregoś dnia będzie chciał nas dopaść i przycisnąć, aby popsuć nam atmosferę nowego życia oraz doprowadzić do wyparcia się Jezusa. Już sama jego świadomość może nas szantażować i prowadzić do zapierania się Pana.
Uważajmy. "Krewni" naszych starych błędów i złego zachowania będą nas zatrzymywać przed jawnym wyznawaniem naszej wiary w Jezusa. Będą nas nachodzić natrętne myśli typu: "Żeby tylko nie wyszło to na jaw, bo będzie wstyd". "A co, jak trzeba będzie ponieść konsekwencje starego grzechu?" "Lepiej się nie ujawniaj ze swoją wiarą w Jezusa, bo to może wywołać wilka z lasu". Tego rodzaju obawy niejeden raz powstrzymują nas przed składaniem otwartego świadectwa o Jezusie. Dociskają nas - niczym czepiający się apostoła Piotra krewny Malchusa - do tego stopnia, że nie tylko nabieramy wody w usta, ale wręcz wypieramy się naszego związku z Panem Jezusem.
Jak sobie z tym radzić? Znasz na to pytanie odpowiedź?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz