31 sierpnia, 2013

Zapowiedź interwencji USA w Syrii

Stało się. Prezydent Obama ogłosił dziś, że Stany Zjednoczone Ameryki uderzą na wybrane instalacje wojskowe w Syrii. Półtora tysiąca cywilnych ofiar użycia broni chemicznej domaga się reakcji i zewnętrznej  interwencji. Syryjczycy powinni otrzymać wsparcie, gdy są mordowani przez własny rząd reżimowy.

Podoba mi się stanowisko prezydenta USA. Ludzie w tarapatach, bliscy czy dalecy, bardziej niż chleba i wody potrzebują przekonania,  że ktoś odpowiednio silny dostrzegł ich problem i odważnie upomni się dla nich o sprawiedliwość. Wiele rządów i organizacji międzynarodowych, a zwłaszcza ONZ, ociągają się z decyzją. Polski premier powiedział jedynie, że nie przewiduje udziału naszego kraju w jakiejkolwiek akcji wojskowej w Syrii. Stany Zjednoczone postanowiły działać. Zaimponowały mi jasnością stanowiska i mam nadzieję, że w końcu spotkają się z szerszym poparciem.

Biblia zapewnia, że Bóg zauważa krzywdę. Gdy się łamie prawa człowieka przed obliczem Najwyższego, gdy się krzywdzi człowieka w spornej sprawie, czy Pan tego nie widzi? [Tr 3,35-36]. Izraelici mogli wołać do Boga: Zbudź moc swoją i przybądź nam z pomocą [Ps 80,3] i wielokrotnie Bóg cudownie ich ratował.

Niechby i umęczeni wojną domową obywatele Syrii czym prędzej doczekali się chwili, gdy będą mogli spokojnie wyjść na swoje ulice.

26 sierpnia, 2013

Stopniowy odwrót

Na Górze Strącenia, Nazaret, 2013
Czytałem dziś szósty rozdział Ewangelii św. Marka. Opisuje on wizytę Jezusa w rodzinnym Nazarecie. Zamyślam się nad intrygującą wzmianką o Nazarejczykach: I stopniowo odwracali się od Niego [Mk 6,3]. Nie od razu, nie gwałtownie, ale stopniowo.

Najpierw zachwycali się Nim. Zaprosili, aby przemawiał, wpatrywali się, przytakiwali Mu, zgadzali się z Jezusem. Potem czar zaczął opadać. Coś w nich stopniowo zaczęło się przestawiać w ich stosunku do Jezusa. W końcu, jak opowiada Ewangelia Łukasza, zerwali się, wypchnęli Jezusa z miasta i zawlekli aż na krawędź góry, na której leżało ich miasto. Chcieli Go strącić w dół [Łk 4,29].

Jakież to znamienne. Ileż już razy nawet mnie, marnemu człowieczkowi, dane było doświadczyć takiego stopniowego procesu na własnej skórze. Poczułem się dziś mocno dowartościowany. :)

21 sierpnia, 2013

Czy apostoł miał prawo tak pisać?

Rozmyślam dziś nad treścią Listu do Filemona. Występują w nim trzej główni bohaterowie: Filemon - zamożny Kolosanin, Onezym - zbiegły niewolnik Filemona oraz apostoł Paweł. Najogólniej rzecz ujmując, natchniony Duchem Świętym apostoł chce tym listem pomóc swojemu chrześcijańskiemu współpracownikowi,  Filemonowi,  zająć właściwe stanowisko wobec nowo nawróconego niewolnika Onezyma.

Zgodnie z ówczesnym prawem Onezym, jako uciekinier, zasługiwał na wypalenie mu na czole piętna przekreślającego na zawsze jego szanse na odzyskanie wolności. Czekała go również kara polegająca na znacznym pogorszeniu warunków służby. W Rzymie Onezym zetknął się z apostołem Pawłem i został chrześcijaninem. W lot zrozumiał, że trzeba mu wracać tam, skąd uciekł, niezależnie od tego, jak zostanie potraktowany. Idąc z drżeniem serca do swojego pana, niósł mu Pawłowy list z Rzymu.

Oto fragment apostolskiego apelu: Jeżeli więc masz mnie za przyjaciela, przyjmij go jak mnie. A jeżeli ci jakąś szkodę wyrządził albo jest ci coś winien, mnie to przypisz. Ja, Paweł, piszę własnoręcznie, ja zapłacę; nie mówię już o tym, żeś mi siebie samego winien. Tak, bracie, życz mi, abym się tobą uradował w Panu; pokrzep me serce w Chrystusie. Pewny twego posłuszeństwa, piszę ci to, bo wiem, że uczynisz nawet więcej, niż proszę. A zarazem przygotuj mi gościnę; bo mam nadzieję, że dzięki modlitwom waszym otrzymacie mnie w darze [Flm 1,17-22].

Filemon nie poczuł się dotknięty takim sposobem postawienia sprawy. Nie tylko nie usztywnił swojego stanowiska, ale - jak głosi tradycja - z radością zastosował się do prośby Pawła. Ułaskawił Onezyma i obdarzył wolnością.

Zastanawiam się, jak dzisiejszy np. biznesmen chrześcijanin potraktowałby tego rodzaju prośbę w sprawie pracownika, który naraził go na straty? Czy nie uznałby tego za wtrącanie się do jego prywatnych spraw? Czy taki sposób argumentacji wielu z nas nie nazwałoby dzisiaj manipulacją, a może i szantażem? Czy ktokolwiek ma prawo w taki sposób naciskać na drugiego człowieka?

Jakkolwiek współczesna psychologia zakwalifikowałaby treść listu św. Pawła do Filemona, ja wierzę w całkowite natchnienie Pisma Świętego. Nie mniej i nie więcej oznacza to, że każde słowo, również tego listu, pochodzi z inspiracji Ducha Świętego. Filemon czytając list od Pawła, czytał  zaadresowane  do niego Słowo Boże.

Czy ktoś powie, że Duch Święty w Liście do Filemona posunął się za daleko?

15 sierpnia, 2013

Czy będzie to pozytywny impuls dla Olszynki?

Gdańsk z lotu ptaka 
Po prawej na dole północna część Olszynki
Mamy dziś w Gdańsku okrągłą rocznicę przyłączenia do miasta terenów dzielnicy Olszynka. Przedwojenne wioski: Mała Olszynka (Klein Walddorf)  i Wielka Olszynka (Gross Walddorf) położone na Żuławach Gdańskich w dniu 15 sierpnia 1933 roku zostały włączone w granice administracyjne Gdańska pod jedną, wspólną nazwą Olszynka (wówczas: Bürgerwalde). Tak oto dawny las podmiejski, z czasem całkowicie wyeksploatowany i następnie przeobrażony w niewielką wioskę, stał się w końcu dzielnicą Gdańska.

Co to dało mieszkańcom Olszynki? Pomimo bliskiego sąsiedztwa ze Śródmieściem  nowa dzielnica nie uległa znaczącemu przeobrażeniu. Nie doszło w niej do żadnego boomu inwestycyjnego. Poza historyczną Bramą Nizinną widać przeważnie jakieś niewielkie firmy, ubogie domostwa i ogródki działkowe.  Dlaczego? Głównie z powodu położenia dzielnicy na obszarach zalewowych, a miejscami nawet depresyjnych.  Po prostu, Gdańsk - jak do tej pory - nie rozwija się w stronę Żuław.

Gdy zastanawiam się nad tym cywilizacyjnym zastojem Olszynki, nasuwa mi się myśl o duchowym rozwoju człowieka. Nie zawsze przyłączenie się do społeczności chrześcijańskiej oznacza  przemianę życia i gwarantowany wzrost duchowy. Są chrześcijanie, którzy pomimo przynależności do zboru przez całe lata tkwią w miejscu. Biorąc pod uwagę czas, powinniście być nauczycielami, tymczasem znowu potrzebujecie kogoś, kto by was nauczał pierwszych zasad nauki Bożej; staliście się takimi, iż wam potrzeba mleka, a nie pokarmu stałego [Hbr 5,12]. Podczas gdy inni wzrastają w poznaniu Boga, rozwijają się w wierze i wydają owoc Ducha, u nich przez lata nie widać żadnych zmian. Dlaczego?

Jednym z nielicznych symboli Olszynki jest założony w latach: 1790 – 1802 na terenie Klein Walddorf zespół dworsko-parkowy, skrótowo zwany Dworem Olszynka. Degradowany przez lata zespół dworsko –parkowy Olszynka potrzebował kogoś, kto zechciałby się nim zaopiekować, naprawić jego zniszczenia i przywrócić mu dawny blask. Wielokrotnie wystawiany przez Gminę Gdańsk na sprzedaż, jakoś nie znajdował nikogo chętnego, kto na dobre chciałby się nim zająć. Tak się jednak składa, że osiemdziesiąta rocznica przyłączenia Olszynki do Gdańska zbiega się ze zmianą w losach dworu. Już wkrótce przejmie go Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE w celu ulokowania w nim swojej siedziby.

Czy proces przywracania zabytkowego Dworu Olszynka do życia powiedzie się na tyle, by zaczęło to wpływać na zmianę atmosfery w całej dzielnicy? Czy wiara, nadzieja i miłość wypełniająca serca ewangelicznie wierzących chrześcijan zacznie udzielać się mieszkańcom Olszynki? Czy możemy stać się dobrym impulsem dla rozwoju tej części miasta? Kiedyś na Żuławach Gdańskich pojawili się nasi bracia w wierze, mennonici, i dobrze wpłynęli na zagospodarowanie tych terenów. Czy pójdziemy w ich ślady?

Wiem jedno: Nie idziemy na Olszynkę nadaremno i bezcelowo. Wierzę, że Bóg posyła nas tam z duchową misją, abyśmy do tej zaniedbanej, depresyjnej dzielnicy zaczęli wnosić światło ewangelii i radość życia z Jezusem. Czas pokazał, że same zmiany administracyjne Olszynce niewiele dały. Zobaczymy co da jej systematyczna obecność ludzi odrodzonych z Ducha Świętego.

Powyższa myśl wywołuje we mnie również osobiste marzenia. Chciałbym dla innych chrześcijan stawać się bodźcem do ich wzrostu w wierze. Pragnę, aby w wyniku kontaktów ze mną życie wielu ludzi zakwitało miłością do Jezusa.

13 sierpnia, 2013

Mur samowoli budowlanej

Struktura Muru Berlińskiego
Dziś rocznica rozpoczęcia budowy Muru Berlińskiego. 13 sierpnia 1961 roku komunistyczne władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej przy użyciu wojska i innych służb zablokowały wszystkie połączenia między Berlinem Wschodnim a Berlinem Zachodnim. Jednocześnie rozpoczęto wznoszenie wysokiego muru okalającego Berlin Zachodni.

Mur Berliński (niem. Berliner Mauer)  składał się z całego systemu umocnień o długości około 156 km. Tworzył go przede wszystkim wysoki mur betonowy, ale także okopy, zapory drutowe, zaminowana strefa ochronna i wieże strażnicze. W języku propagandy NRD nazywano go  antyfaszystowskim wałem ochronnym. Miał on chronić szczęśliwych obywateli socjalistycznego kraju przed duchem zachodniego imperializmu i faszyzmu. Faktycznie zaś Mur Berliński został zbudowany po to, aby ukrócić swobodę kontaktów między obywatelami obydwu republik niemieckich i uniemożliwić ucieczkę Niemców wschodnich na Zachód.
Mur Berliński przy Bramie Brandenburskiej
w 1961 roku


Mur przetrwał do grudnia 1989 roku. Zanim jednak został rozwalony rękami Niemców pragnących jedności narodu, stał się miejscem śmierci setek osób starających się go sforsować i przedostać się do Niemieckiej Republiki Federalnej. Dziś zostało po nim tylko ponure wspomnienie i oznakowanie miejsc, którędy niegdyś przebiegał.

Mur rozdzielający obywateli tej samej narodowości, ale także członków jednej rodziny lub ludzi tej samej wiary, może powstać bardzo szybko i jakby wbrew intencjom obydwu stron. Wystarczy rozbieżność poglądów, konflikt interesów czy poczucie krzywdy, a przy braku należytej komunikacji mur urośnie w oczach niemal z dnia na dzień. Wkrótce przerodzi się w cały system umocnień przeciwko Bogu ducha winnym współpracownikom, przyjaciołom, a nawet braciom i siostrom.

W czasach biblijnych powstał wysoki mur oddzielający żydów od  pogan. Żydzi gardzili ludźmi innej narodowości. Ewangelia o Jezusie Chrystusie tak trudno się przyjmowała się w Izraelu, ponieważ w ludzkich sercach stał wysoki mur wzajemnej niechęci. Dopiero wiara w Jezusa scaliła serca pogan i Żydów. Ale teraz wy, którzy niegdyś byliście dalecy, staliście się w Chrystusie Jezusie bliscy przez krew Chrystusową. Albowiem On jest pokojem naszym, On sprawił, że z dwojga jedność powstała, i zburzył w ciele swoim stojącą pośrodku przegrodę z muru nieprzyjaźni [Ef 2,13-14].

Chociaż wolę wspominać rocznicę zburzenia Muru Berlińskiego, to jednak nie wolno mi zbagatelizować przestrogi, jaka płynie z przypomnienia sobie faktu rozpoczęcia jego budowy. Czy przypadkiem w moim własnym sercu nie powstaje jakiś mur nieprzyjaźni? Po cóż miałbym go wznosić? Przecież jako naśladowcy Pana Jezusa Chrystusa wkrótce  i tak trzeba mi będzie go zburzyć. Nie tylko nie będzie miał on prawa utrzymać się dłużej niż Mur Berliński, ale z racji wiary w Chrystusa w ogóle nie powinien powstawać!

Wznoszenie przez chrześcijanina jakiegokolwiek muru niechęci względem bliźnich - to w świetle Biblii duchowa samowola budowlana!

12 sierpnia, 2013

Nawet cała Planeta się cofnie!

Przeczytałem dziś w Biblii niezwykłe rzeczy o królu judzkim Hiskiaszu.  Pewnego dnia wraz z całą stolicą znalazł się on w wielkich tarapatach . U bram Jerozolimy stanęły wojska asyryjskie grożąc jej całkowitym zniszczeniem. Król usłyszawszy asyryjskie groźny czym prędzej wysłał ludzi do proroka Izajasza, aby zapytać się o jego opinię w tej sprawie. I otrzymał odpowiedź:  Tak mówi Pan: Nie bój się tych słów, które słyszałeś, a którymi mnie lżyli pachołcy króla asyryjskiego! Oto natchnę go takim duchem, że gdy usłyszy pewną wieść, wróci do swojej ziemi [Iz 37-6-7]. Rzeczywiście wkrótce tak się stało. Asyryjczyczy, wprawdzie sporo wcześniej się nawygrażali, ale w pewnym momencie nastąpiła w nich dziwna zmiana. Jak przyszli, tak i odeszli, nie wyrządzając Judejczykom żadnej szkody.

Niemal równolegle król Hiskiasz przeszedł kolejną próbę wiary w Boga. Śmiertelnie zachorował i wszystko wskazywało na to, że niebawem umrze. Lecz i tym razem Hiskiasz zwrócił się do Boga. Rozpłakał się i w szczerej modlitwie opowiedział Bogu, co czuje. Nie chciał odchodzić – jak to wyraził - w połowie swoich dni. I znowu Bóg do niego przemówił: Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Oto dodam do twoich dni piętnaście lat. I wyrwę ciebie i to miasto z ręki króla asyryjskiego, i osłonię to miasto. A taki będzie znak od Pana, że spełni Pan to, co rzekł: Oto Ja cofnę o dziesięć stopni cień na stopniach, po których zachodzi słońce na słonecznym zegarze Achaza. I cofnęło się słońce o dziesięć stopni na stopniach zegara, na których już zaszło [Iz 38,5-8].

To nie jest żadna bajka. To prawdziwa historia odnotowana w dziejach Izraela. Odczytane dziś Słowo Boże bardzo dodaje mi otuchy. Ludzie mogą mówić przeciwko mnie, co sobie tylko zechcą, ale to Pan ostatecznie decyduje, jaki będzie dalszy scenariusz wydarzeń. Wiele zamysłów jest w sercu człowieka, lecz dzieje się wola Pana [Prz 19,21]. Oblężenie Jerozolimy dla postronnego obserwatora zakończyło się dość tajemniczo. Najeźdźcy pewnego dnia zwyczajnie zabrali się i odeszli. Nie inaczej skończyła się groźba rychłej śmierci. Umierający Hiskiasz, jak na talerzyku, otrzymał w darze od Boga piętnaście dodatkowych lat życia! Alleluja!

Dziękuję Ci, Panie Jezu, za to cudowne poczucie bezpieczeństwa, jakie mam w Tobie. Ty wiesz, kiedy siedzę i kiedy wstaję, rozumiesz myśl moją z daleka. Ty wyznaczasz mi drogę i spoczynek, wiesz dobrze o wszystkich ścieżkach moich. Jeszcze bowiem nie ma słowa na języku moim, a Ty, Panie, już znasz je całe. Ogarniasz mnie z tyłu i z przodu, i kładziesz na mnie rękę swoją [Ps 139,2-5].

Taka jest prawda. Gdy Chrystus Pan uzna to za potrzebne, to dla swojego dziecka nawet cofnie ruch obrotowy całej Planety! Dlaczego - mimo tej błogosławionej prawdy - Ziemia nie zatrzymuje się co chwila i przeważnie obraca się w jedną stronę? Objaśniałem to kiedyś w kazaniu pt. Antygwiazdorski dodatek.

09 sierpnia, 2013

Przyczółek, ważna rzecz!

Dziś rocznica rozpoczęcia znanej mi niegdyś wyłącznie z serialu „Czterej pancerni i pies” Bitwy pod Studziankami. 9 sierpnia 1944 roku pod dzisiejszą wsią Studzianki Pancerne, wojska radzieckie wraz z przydzieloną do nich polską 1 Brygadą Pancerną im. Bohaterów Westerplatte rozpoczęły bitwę z resztkami dwóch niemieckich dywizji pancernych i dywizją grenadierów.

Bitwa trwała kilka dni i zakończyła się zwycięstwem sił polsko-radzieckich. Czego w tej bitwie dokonali bohaterowie kultowego serialu, można dowiedzieć się oglądając odcinki 3,4 i 5. J  Z historii II Wojny Światowej natomiast jest wiadome, że celem oddziałów radzieckich i polskich pancerniaków była obrona przyczółku warecko-magnuszewskiego.

Właśnie o tym przyczółku dziś słów kilka. Utworzyły go wojska Armii Czerwonej w dniu 1 sierpnia 1944 roku, przeprawiając się przez Wisłę w rejonie Mniszewa i Ryczywołu. Przyczółek warecko-magnuszewski miał wielkie znaczenie strategiczne w dalszym marszu na Berlin. Niemcy ruszyli, aby czym prędzej wyprzeć sowietów ze świeżo utraconych terenów po zachodniej stronie Wisły. Zdawali sobie z tego sprawę, że jeżeli przyczółek pozostanie w rękach Armii Czerwonej, wówczas nie będą już mogli tak łatwo się jej oprzeć. Następnym, naturalnym sojusznikiem Niemców w stawianiu czoła wojskom radziecko-polskim mogła być dopiero rzeka Odra.

Idea przyczółku ma swoje - i to dwojakie - zastosowanie również w sferze duchowej. Każdy chrześcijanin ma do dyspozycji oręż sprawiedliwości ku natarciu i obronie [2Ko 6,7]. Prowadząc ofensywę, zaczynamy od zdobywania duchowych przyczółków na terytorium wroga. Trwałych zwycięstw w walce duchowej nie osiąga się w jeden dzień. Potrzebna jest w tym mądra taktyka; ruszyć, zdobyć przyczółek, umocnić pozycję i dopiero wtedy można podążać dalej!

Działa to jednak tak samo i w drugą stronę. Nieprzyjaciel nie może pogodzić się z przegraną. Stara się uchwycić w naszym odrodzonym życiu jakiś przyczółek. Diabeł, jak to niegdyś mawiał nasz gdański pastor, na początku nie domaga się od nas zbyt wiele. Stara się wbić w ścianę izby naszego serca chociażby tylko jeden swój gwóźdź. Gdy go już ma, może potem przyjść i chcieć na „swoim” gwoździu powiesić u nas kapelusz. I tak dalej, aż się całkiem do naszego serca wprowadzi.

Nie dawajcie diabłu przystępu [Ef 4,27]. Żadnego miejsca, żadnego czasu, żadnego przyczółku! Jezus mógł powiedzieć: Władca tego świata jest już bowiem w drodze. We Mnie jednak nie ma nic, na co mógłby się powołać, nic, co by mogło nas łączyć [Jn 14,30]. A co z nami? Czy i do nas wróg nie ma jak się przyczepić?

Jeżeli dziś pozwalamy mu całymi godzinami zadomawiać się w naszym życiu, to nie zdziwmy się, gdy z tych niepozornych przyczółków wyprowadzi któregoś dnia frontalny atak na naszą duchowość. Przyczółek to ważna rzecz!

08 sierpnia, 2013

Pokusa sięgania po nie swoje

Miejsce Napadu Stulecia
Dziś rocznica Napadu Stulecia (ang. Great Train Robbery).  8 sierpnia 1963 roku, na wiadukcie kolejowym koło miejscowości Mentmore w Wielkiej Brytanii doszło do jednego z największych napadów rabunkowych. Piętnastoosobowy gang zatrzymał pociąg i ukradł z wagonu pocztowego ponad 2,6 miliona funtów, czyli około 260 mln złotych. Nikt nie zginął, jedynie uderzony w głowę pałką maszynista nigdy już nie odzyskał zdrowia. Rabusie zostali złapani przez policję. Po 15 miesiącach niektórzy z nich uciekli z więzienia i stali się potem bohaterami utworów muzycznych i filmów. Zrabowanych pieniędzy nigdy nie odzyskano.

Wspomnienie tej zuchwałości sprzed pół wieku chciałbym wykorzystać jako przyczynek do pomyślenia dziś o niesłabnącej pokusie sięgania po nie swoje. Pracownica poczty skarży się, że co kilka dni brakuje jej w kasie równo 50 złotych. Rodzice mówią, że ani na chwilę nie mogą zostawić na wierzchu portmonetki. Niedawno widziałem, jak po zakończeniu zmiany kilku pracowników, zamiast w stronę domu, najpierw (nie) wiadomo dlaczego pojechali na zaplecze firmy i coś przy parkanie pośpiesznie ładowali do bagażnika. Parę dni temu dyrektor gdańskiego banku odjechał w kajdankach, bo udzielił milionowych kredytów firmom, które sam sobie wymyślił. Wymieniać dalej?

Ludzie, którzy zasłynęli z wielkich kradzieży, zazwyczaj zaczynali od drobnych. Nie kradnij […] Nie pożądaj domu bliźniego swego, nie pożądaj żony bliźniego swego ani jego sługi, ani jego służebnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego [2Mo 20,15-17]. Tak brzmią końcowe wezwania Dekalogu. Kto kradnie, niech kraść przestanie, a niech raczej żmudną pracą własnych rąk zdobywa dobra, aby miał z czego udzielać potrzebującemu [Ef 4,28] – wzywa Pismo Święte Nowego Testamentu.

Jakże to budujące, gdy ludzie obdarzają nas zaufaniem i nie boją się, że im coś ukradniemy. Czy mają rację? Czy naprawdę bez obaw mogą nas zostawić samych w miejscu, gdzie leżą pieniądze i dużo kosztownych drobiazgów? Mówi się, że okazja czyni złodzieja. To nieprawda. Wyciąganie ręki po nie swoje, to nie jest kwestia okazji. To sprawa charakteru człowieka, a nad nim trzeba pracować.

Podstawowa zasada jest prosta: Korzystam wyłącznie z tego, co sam zrobiłem, kupiłem, na co zapracowałem, lub co dostałem w prezencie. O wszystko inne powinienem wcześniej zapytać i uzyskać zgodę właściciela. Trzymając się tej zasady dobrze kształtuję i umacniam swój charakter. Nigdy nie przylgnie do mnie łatka złodzieja.

06 sierpnia, 2013

Little Boy

bomba atomowa Little Boy
Rankiem 6 sierpnia 1945 roku z amerykańskiego bombowca  Boeing B-29 zrzucono bombę atomową na japońskie miasto Hiroszima. Śmiercionośny ładunek eksplodował na wysokości ponad pół km nad centrum miasta, zabijając w ciągu tego jednego dnia ponad 100 tysięcy Japończyków.  Dalsze 65 tysięcy osób zmarło na chorobę popromienną w następnych latach.

Była to pierwsza na świecie bomba uranowa, zastosowana jeden i jak do tej pory jedyny raz w walce przeciwko człowiekowi. Nad Nagasaki zdetonowano trzy dni później bombę z ładunkiem plutonowym. Amerykanie użyli bomby atomowej w celu jak najszybszego zakończenia wojny; przyspieszenia kapitulacji Japonii, złamania ducha walki w Japończykach, również cywilach, którzy dali się im poznać z tego, że woleli ginąć niż się poddawać.

Bomba atomowa zrzucona na Hiroszimę otrzymała dość ironicznie brzmiącą nazwę Little Boy (chłopczyk). Wcześniej pod takim kryptonimem kryły się duże bomby zapalające, które Amerykanie masowo zrzucali na Japonię. Bomba Little Boy odziedziczyła po tych bombach zewnętrzny pancerz, co łudząco ją to tych bomb upodabniało. Jednak jej zawartość i potencjał rażenia był nieprównanie od nich większy.

Mało kto wiedział, że ów - podobny do innych - ładunek Little Boy narobi 6 sierpnia 1945 roku takich potwornych zniszczeń. Coś tam zmienili pod pancerzem i chociaż bomba wyglądała, jak wszystkie inne poprzednie, stała się narzędziem potwornego zniszczenia.

Ta myśl przykuła dziś rano moją chrześcijańską uwagę. Podobnie bywa z niejednym człowiekiem. Zazwyczaj jesteśmy dość obliczalni i wiemy, czego można się po innych spodziewać. Gdy jednak diabłu uda się na tyle przedostać do serca jakiegoś człowieka, żeby mu je zmienić, to wówczas taki człowiek staje się nieobliczalnie niebezpieczny. Na zewnątrz wygląda tak samo jak wcześniej, lecz w środku jest już całkiem inny.

Biblia opisuje to ukryte niebezpieczeństwo na wiele sposobów. Ten, kto nienawidzi, udaje wargami innego, lecz w sercu knuje podstęp; nie wierz mu, choć odzywa się miłym głosem, gdyż siedem obrzydliwości jest w jego sercu [Prz 26,24-25]. Strasznie to przykre, mieć do czynienia z człowiekiem, który zmienił się w środku i zaraża teraz swoim złem wielu ludzi.

Na szczęście przyszedł Syn Boży i takie śmiercionośne ładunki rozbraja. A Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie [1Jn 3,8].  Nie tylko je unieszkodliwia, ale wymienia całe wnętrze. Ja dam im nowe serce i nowego ducha włożę do ich wnętrza; usunę z ich ciała serce kamienne i dam im serce mięsiste [Ez 11,19].

Bóg zawsze wie, co kryje się w ludzkim wnętrzu. Człowiek patrzy na to, co jest przed oczyma, ale Pan patrzy na serce [1Sm 16,7]. Jezus pod tym względem nikomu nie dał się zaskoczyć, bo przejrzał wszystkich  i od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku; sam bowiem wiedział, co było w człowieku [Jn 2,24-25].

Ja, niestety, niejeden już raz mocno się naciąłem. Najwyraźniej trzeba mi na przyszłość mocniej trzymać się Jezusa i uważniej słuchać Jego głosu.

04 sierpnia, 2013

Strasznie smutna rocznica

Pod Murem Płaczu, luty 2013
Dziś wspomnienie jednej z najsmutniejszych rocznic. 4 sierpnia 70 roku zburzona została - i to ponownie - świątynia w Jerozolimie. Budowla, która powstała ściśle według instrukcji samego Boga, miejsce, gdzie JHWH przez wieki objawiał swą obecność zostało potraktowane tak, jakby Wszechmogący nie miał z nim nic wspólnego. Najpierw w VII wieku przed Chrystusem zniszczona przez Babilończyków, odbudowana po powrocie z niewoli i później mozolnie przez prawie pół wieku przebudowywana za czasów Heroda, ostatecznie została zamieniona w luźne gruzowisko.

A gdy niektórzy mówili o świątyni, iż jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i klejnotami, rzekł: Przyjdą dni, kiedy z tego, co widzicie, nie pozostanie kamień na kamieniu, którego by nie rozwalono [Łk 21,5-6]. Tak prorokował Jezus mniej więcej czterdzieści lat przez zbliżającą się tragedią. Dziś ze świątyni w Jerozolimie pozostał jedynie złożony z tych kamieni fragment zwany Murem Zachodnim albo Ścianą Płaczu.

Jako chrześcijanin bardzo zamyślam się nad tym faktem. Niewątpliwie było to miejsce absolutnie wyjątkowe, wskazane, wybrane i nawiedzane przez Boga, a zostało przez Niego porzucone. Dlaczego? Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie byli posłani, ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom pusty wam zostanie [Łk 13, 34-35].

Zburzenie świątyni w Jerozolimie, to straszna przestroga. Niewiara i brak posłuszeństwa Bogu może doprowadzić do ruiny najwspanialsze miejsce oraz pogrzebać najbardziej duchowe przedsięwzięcia. Dlatego, żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego - wyjaśnił Jezus przyczyny zbliżającego się upadku Jeruzalemu [Łk 19,44]. Brak należytej wrażliwości mieszkańców miasta na posłanie im Mesjasza zaowocował tak tragicznym końcem.

Nie jest więc tak, że rozpada się jedynie to, co od samego początku nie ma związku z Bogiem. Również rzeczy i sprawy mające na początku pieczęć i markę Bożą, jeżeli zabraknie w nich wiary i bojaźni Bożej, zostaną w końcu opuszczone przez Najwyższego i wystawione na pastwę wroga. I bynajmniej zburzona świątynia nie jest żadną oznaką fiaska Bożego. 4 sierpnia  A.D. 70. zbankrutowała religijność Żydów. Klęskę poniosła pobożność, która od lat - mimo licznych napomnień - przestała podążać za głosem żywego Boga.

Bóg jednak może któregoś dnia opuścić umiłowane miejsce i przestać wspierać wybranego człowieka? Niestety tak. Dlatego uniżam się dziś przez Bogiem i proszę: Mów do mnie, Panie, i stale napełniaj mnie Duchem Świętym, abym nigdy nie sprzeciwiał się Tobie i nie pozostawał obojętny na Twój głos, ażeby nie stało się ze mną tak, jak ze świątynią w Jerozolimie.