28 grudnia, 2010

Globalne ocieplenie ;)

Nastała sroga zima. Widać to nie tylko z perspektywy lokalnej, jako że Gdańsk dawno już nie był tak zasypany jak obecnie, ale – jak donoszą agencje informacyjne – zima daje się też we znaki w wielu innych częściach świata, nawet tam, gdzie zazwyczaj przebiega łagodnie.

 W świetle Biblii zima jest świadectwem stałości Bożego porządku we wszechświecie. Tyś ustalił wszystkie granice ziemi; Tyś ukształtował lato i zimę [Ps 74,17].

 Żyjący w zamierzchłych czasach Hiob najwidoczniej musiał wiedzieć, co to jest śnieg, skoro Bóg go zapytał: Czy dotarłeś aż do składów śniegu albo widziałeś składy gradu, który przechowuję na czas ucisku, na dzień walki i bitwy? [Jb 38,22–23]. Również za czasów Jezusa była zima [Jn 10,22]. Nic dziwnego, że jest teraz i tak będzie aż do końca świata.

 Widziałem dziś fotografie z zasypanego Nowego Jorku. Widziałem Chińczyków walczących ze zwałami śniegu. Sam jechałem dziś po baaardzo zaśnieżonych okolicach i pomyślałem sobie, jak można wciskać ludziom taki kit, że mamy problem z globalnym ociepleniem?

 Biblia stwierdza, że dopóki ziemia istnieć będzie, nie ustaną siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, dzień i noc [1Mo 8,22]. Ja wierzę Słowu Bożemu i podziwiam Boga, że nie ugiął się, jak większość rządów, i nie ogranicza emisji śniegu ;)

24 grudnia, 2010

Obyśmy nie dostali dziś takiego sms'a

Dziś wigilia Świąt Narodzenia Pańskiego. Od lat słyszę, że to najbardziej rodzinne święta. Rzeczywiście, jakkolwiek zagonieni przez cały rok, w tych dniach zwalniamy nieco, by spędzić czas z rodziną i bliskimi. Tłok na lotniskach, dworcach i drogach świadczy, że gotowi jesteśmy znieść nawet wiele niedogodności, aby w tych dniach dotrzeć do ludzi bliskich naszemu sercu.

 Skąd w ogóle wziął się pomysł, że mają to być święta rodzinne? Przecież – jak już sama nazwa wskazuje – mają to być święta z Panem Jezusem w roli głównej. W kalendarzu w innym czasie mamy dzień dziecka, matki, ojca, kobiet, chłopaka, dzień zakochanych itd. Corocznie mamy też rocznicę swoich urodzin – a więc istnieje wiele okazji, by zachwycać się swoimi bliskimi i sobą. Dzisiaj i jutro powinniśmy skupić uwagę na Panu Jezusie.

 Nie wiadomo kiedy ktoś jednak przemianował nam Święta Narodzenia Pańskiego na święta rodzinne. Dlaczego? Komu mogło na tym zależeć, żeby w święta Bożego Narodzenia ludzie starali się pobyć przede wszystkim z rodziną, a nie z Panem Jezusem?

 Syn Boży chce bliskości z nami. Po to przyszedł na świat. Oto panna pocznie i porodzi syna, i nadadzą mu imię Immanuel, co się wykłada: Bóg z nami [Mt 1,23]. Co jednak Go tu spotkało? Na świecie był i świat przezeń powstał, lecz świat go nie poznał. Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli [Jn 1,10-11].

Niechby nie było tak, że komukolwiek z nas Pan Jezus musiałby wysłać dziś wieczorem albo jutro sms następującej treści: Oto stoję u drzwi i kołaczę... [Obj 3,20]. Niech Pan Jezus autentycznie będzie zaproszony i od początku do końca świętowania siedzi z nami przy stole!

W tych dniach mamy święto Jezusa, a nie święta rodzinne. Weźmy to pod uwagę, zwłaszcza, że On powiedział: przecież mojej chwały nie oddam innemu [Iz 48,11].

Pragnę te dni spędzić z Jezusem, bo wiem z Biblii, że On chce bliskości ze mną.  A Ty?

18 grudnia, 2010

Błogosławieństwo życia wśród swoich

Dziś Międzynarodowy Dzień Migrantów [ang. International Migrants Day] - coroczne święto ustanowione przez ONZ na wniosek Rady Gospodarczej i Społecznej w celu zapewnienia przestrzegania praw człowieka i podstawowych wolności wszystkich migrantów.

 Data obchodów nie jest przypadkowa. 18 grudnia 1990 roku weszła w życie Międzynarodowa Konwencja o Ochronie Praw Wszystkich Pracowników - Migrantów i Członków Ich Rodzin (rezolucja 45/158). Wg ONZ co 35 osoba na świecie jest migrantem, to znaczy żyje i pracuje poza krajem swojego pochodzenia.

 Mądrość ludowa głosi, że "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej". To jest prawda. Abstrahując od przyczyn, dla których ludzie decydują się na emigrację, można powiedzieć, że najczęściej poprawa materialnych warunków życia pociąga za sobą jakąś przykrość rozłąki i tęsknoty za swoimi stronami.

 Osobiście wierzę, że Bóg powołując człowieka do życia, określił miejsce jego ziemskiej pielgrzymki i wpisał w jego naturę jakieś przywiązanie do rodzinnych stron. Z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania [Dz 17,26].

 Jednym z przejawów błogosławieństwa Bożego w doczesności jest możliwość życia w swojej ziemi. Dlatego tak mówi Wszechmocny Pan: Teraz odmienię los Jakuba, zmiłuję się nad całym domem izraelskim i zadbam gorliwie o święte moje imię. I zapomną o swojej hańbie i wszelkim swoim odstępstwie, którego się dopuścili wobec mnie, gdy bezpiecznie mieszkać będą na swojej ziemi i nikt ich nie będzie straszył [Ez 38,25–26].

 Jestem wdzięczny Bogu, że jako Polak mieszkam w Polsce. O żadnym emigrancie bynajmniej źle nie myślę. Wręcz przeciwnie, domyślam się, że wbrew obiegowym opiniom, wcale nie jest im aż tak lekko. Nawet jeśli jest im łatwiej pod względem materialnym, to jednak życie w obcym kraju niesie przecież z sobą wiele niepewności.

 Pozdrawiam więc serdecznie wszystkich, którzy z rozmaitych przyczyn znaleźli się daleko od swojej ziemi i modlę się dziś o Boże błogosławieństwo dla każdego z Was.

12 grudnia, 2010

Czy bunt jest dojrzałą formą reakcji?

Czterdzieści lat temu, 12 grudnia 1970 roku umęczeni coraz cięższym życiem Polacy usłyszeli wieczorem w radiu, że decyzją władzy ludowej wprowadza się podwyżkę cen głównych artykułów żywnościowych.

 Tak poważny wzrost, średnio o 23%, cen żywności nie mógł pozostać bez reakcji społeczeństwa. Wybuchły gwałtowne protesty. W Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu bunt robotniczy przybrał takie rozmiary, że nie sposób było go stłumić. Przywódcy rządzącej wówczas partii, nie przebierając w środkach, wydali rozkaz strzelania do ludzi.

 W trakcie wydarzeń grudniowych, które przeszły do historii pod nazwą "Grudzień 1970", po stronie społeczeństwa zginęło łącznie 39 osób, rany odniosły 1164 osoby, a ponad 3 tysiące osób aresztowano. Śmierć poniosło też kilku funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej oraz żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego a kilkudziesięciu zostało rannych. Podpalono 17 gmachów (w tym budynki Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku i Szczecinie), rozbito 220 sklepów, podpalono kilkadziesiąt samochodów i zniszczono kilkanaście pojazdów wojskowych.

 Abstrahując od politycznego kontekstu Grudnia '70 i nie oceniając w tym miejscu zasadności owych protestów, chcę dziś zwrócić uwagę na typową reakcję człowieka, gdy robi się trudniej i gorzej.

 Otóż pogorszenie warunków życia zazwyczaj prowadzi do buntu. Nieważne, że wcześniej było dobrze. Ważne, że zrobiło się gorzej, a tak być nie może!!! Gdy uwolnieni z niewoli egipskiej Izraelici doświadczyli pogarszających się warunków życia na pustyni, natychmiast odpowiedzieli buntem przeciwko Bogu i przeciwko Mojżeszowi. Ileż to razy buntowali się przeciwko niemu na pustyni i zasmucali go na pustkowiu! Ustawicznie kusili Boga i zasmucali Świętego Izraela. Nie pamiętali czynów jego ręki, dnia, w którym wyzwolił ich od ciemięzcy [Ps 78,40–42].

 Wiele lat później, już w swojej ziemi, po złotym wieku panowania Salomona, Izraelici stanęli w obliczu kolejnego pogorszenia warunków życia: Odezwał się król do ludu twardo, odrzuciwszy radę starszych, jakiej mu udzielili, i przemówił do nich według rady młodszych tak: Mój ojciec uczynił ciężkim wasze jarzmo, lecz ja dołożę jeszcze do waszego jarzma; mój ojciec chłostał was biczami, lecz ja chłostać was będę kańczugami. I nie wysłuchał król ludu, gdyż takie było zrządzenie Pana, by utrzymać w mocy słowo jego, jakie wyrzekł przez Achiasza z Sylo do Jeroboama, syna Debata [1Kr 12,13–15].

 Jak zareagowali? Gdy tedy cały Izrael widział, że król ich nie wysłuchał, dał lud królowi taką odpowiedź: Nie mamy nic wspólnego z Dawidem! Nie mamy dziedzictwa z synem Isajego! Do namiotów swoich, o Izraelu! Teraz troszcz się ty o swój dom, Dawidzie! I rozszedł się Izrael do swoich namiotów [1Kr 12,16].

 Prawdziwy chrześcijanin nie poddaje się i nie pozwala prowadzić się tak prymitywnym bodźcom, jak "lepiej – gorzej". Apostoł Paweł napisał: Bo nauczyłem się przestawać na tym, co mam. Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek. Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie [Flp 4,11–13].

 Nieraz tak w życiu bywa, że robi się gorzej. Wówczas część ludzi od razu się buntuje. Porzuca dotychczasowe miejsce życia, pracy, służby Bożej i czym prędzej szuka dla siebie miejsca, gdzie będzie im łatwiej.

 A ja? Czy potrafię z godnością przyjąć pogorszenie warunków życia? Czy nie jestem gotów zbyt szybko buntować się przeciwko Bogu i ludziom?

11 grudnia, 2010

Pora iść w góry!

11 grudnia to Międzynarodowy Dzień Terenów Górskich. Z inicjatywy Międzynarodowej Organizacji ds. Żywności i Rolnictwa (FAO) w tym dniu w krajach europejskich promuje się kulturę terenów górskich i produkty w warunkach górskich wytwarzane.

 Tereny górskie zajmują 1/3 terytorium Europy i mieszka w nich około 18% ludności państw członkowskich Unii Europejskiej. Trudne warunki naturalne i ukształtowanie terenu znacznie zwiększają koszty wytwarzania i wprowadzania produktów na rynek. Koszty transportu, budowy infrastruktury, świadczenia usług, dostarczania energii są przecież w górach znacznie wyższe, niż na pozostałych terenach.

 Tym bardziej więc godne podziwu są wysiłki mieszkańców gór na rzecz osiągania najwyższej jakości produktów i usług, mimo tak wielu utrudnień, z którymi muszą się oni borykać. Mieszkańcy nizin tego rodzaju problemów i takiego wysiłku na co dzień nie mają.

 Jakkolwiek trudno żyje i pracuje się w górach, to jednak w zamieszkiwaniu tam jest coś tak uroczego, że ludzie nie chcą się stamtąd wyprowadzać. Przecież mogliby sobie ułatwić życie i przenieść się na tereny wygodniejsze do życia i pracy. Nie. Gotowi są raczej zmagać się z rozmaitymi trudnościami, a pozostać w górach, niż mieć łatwiej, ale za cenę przeprowadzki na dół.

 Góry w Biblii wielokrotnie obrazują miejsce działania Bożego i błogosławionego życia na wyższym poziomie duchowym. Jak Jeruzalem otaczają góry, Tak Pan otacza lud swój teraz i na wieki [Ps 125,2]. Wszechmogący Pan jest moją mocą. Sprawia, że moje nogi są chyże jak nogi łań, i pozwala mi kroczyć po wyżynach [Ha 3,19]. Są też właściwym miejscem schronienia.  Gdy więc ujrzycie na miejscu świętym ohydę spustoszenia, którą przepowiedział prorok Daniel - kto czyta, niech uważa - wtedy ci, co są w Judei, niech uciekają w góry [Mt 24,15–16].

Gdy życie ludu Bożego ogarnęła powszechna mizeria, Bóg przemówił przez proroka Aggeusza: Otóż teraz tak mówi Pan Zastępów: Zważcie, jak się wam powodzi! Siejecie wiele, lecz mało zbieracie, jecie, lecz nie do syta, pijecie, lecz nie gasicie pragnienia, ubieracie się, lecz nikt nie czuje ciepła; a kto pracuje by zarobić, pracuje dla dziurawego worka. Tak mówi Pan Zastępów: Zważcie, jak się wam powodzi! Idźcie w góry, sprowadźcie drzewo i budujcie dom, a upodobam go sobie i ukażę się w nim w chwale - mówi Pan! [Ag 1,5–8].

 W Dniu Terenów Górskich mam następującą refleksję: Skoro pomimo tego, że w górach trudniej się żyje i ciężej pracuje, ich mieszkańcy tak bardzo cenią je sobie, to znaczy, że w przebywaniu tam widzą niezwykłe wartości, nieznane mieszkańcom dolin.

 W sensie duchowym bywa podobnie. Komu z łaski Bożej dane jest wspiąć się na wyższy poziom życia duchowego, ten już nie żałuje niczego, co mają i czym zachwycają się ludzie na dole. Kto skosztował jak dobry jest Pan, ten wartości świata uznaje wręcz za śmieci w porównaniu z wartością, jaką stał się dla niego Jezus Chrystus [por. Flp 3,7-10].

 Pora iść w góry! Nie wolno mi zostać w dole duchowym, chociaż wydaje się to znacznie wygodniejsze. Trzeba mi zapierać się samego siebie i piąć się w górę – aż ujrzę prawdziwego Boga na Syjonie [por. Ps 84,8].

08 grudnia, 2010

Mam rację i jestem o tym przekonany

Dziś trzydziesta rocznica śmierci Johna Lennona. 8 grudnia 1980 roku zastrzelił go w Nowym Jorku jeden z jego fanów tuż po premierze długo oczekiwanej płyty, mającej stanowić muzyczny comeback Lennona na scenę.

 Owszem, w tamtych latach słuchałem Beatlesów. Jako już świadomy chrześcijanin usłyszałem kiedyś Lennona mówiącego: Chrześcijaństwo minie. Skurczy się i zaniknie. Mam rację i jestem o tym przekonany. Jesteśmy dzisiaj popularniejsi od Jezusa. Nie wiem co pierwsze minie – rock & roll czy chrześcijaństwo. Ta butna wypowiedź sprawiła, że nabrałem do nich dużego dystansu.

 Burzliwy dla Polaków grudzień 1980 roku, dla Lennona oznaczał niespodziewany koniec życia. Cztery kule w bramie jego domu na Manhattanie tragicznie przerwały plany zaledwie czterdziestoletniego gwiazdora.

 Jezus też został zabity. On jednak zmartwychwstał i żyje! Owszem, nominalne chrześcijaństwo będzie zanikać ale prawdziwych wyznawców Jezus Chrystus będzie miał aż do końca świata.  Mam rację i jestem o tym przekonany.

Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,8].

05 grudnia, 2010

Niech miłość zakwitnie!

Czytałem ostatnio o róży jerychońskiej, niezwykłej roślinie pustynnej, która nie boi się suszy. Zwija się w brunatną kulę, tygodniami znosi upał pustyni, bywa, że wiatr odrywa ją od podłoża i przemieszcza hen w nieznane, ale któregoś dnia, gdy pojawi się woda, zakwita zielenią. Faktycznie każdy kolejny proces zasuszania jest warunkiem i szansą na jeszcze piękniejszą jej zieleń po deszczu.

 Myślę dziś o wzajemnej miłości. Są dni, gdy wezwanie do wzajemnej miłości zazwyczaj pozostaje bez większego odzewu. W dniach dobrobytu, sukcesu i osobistej pomyślności nierzadko stajemy się egocentryczni i zapatrzeni w siebie. Trudniej przychodzi nam współczucie wobec biednych, chorych i nieszczęśliwych. Narasta powierzchowność, miłość niskiej próby, zmienność nastrojów.

 A co dzieje się z nami w wyniku przeżycia tarapatów i trudności? One zazwyczaj zbliżają nas do siebie wzajemnie. Nieraz słyszeliśmy o scaleniu całego narodu w wyniku kataklizmu albo wojny.

 Biblia podkreśla szczególną wartość dni smutnych. Lepszy jest smutek niż śmiech, bo gdy smutek jest na twarzy, serce staje się lepsze. Serce mądrych jest w domu żałoby, lecz serce głupich w domu wesela [Kzn 7,3–4].

 Ileż dobra i radości pojawia się w relacjach międzyludzkich, gdy zakwita wzajemna miłość! A uradowałem się wielce w Panu, że nareszcie zakwitło staranie wasze o mnie, ponieważ już dawno o tym myśleliście, tylko nie mieliście po temu sposobności [Flp 4,10].

 Róża jerychońska może oczywiście pozostać na zawsze suchym kłębkiem. Aby rozkwitnąć potrzebuje wody. Tylko wówczas uruchamia się ten niezwykły proces.

 My też, mimo możliwości rozkwitu miłości, w trudnościach życiowych możemy się pogrążyć we frustracji, rozczarowaniu i duchowej oschłości. Chyba, że napełni nas Duch Święty! A w ostatnim, wielkim dniu święta stanął Jezus i głośno zawołał: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej. A to mówił o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli [Jn 7,37–39]. Miłość jest owocem Ducha.

 Trudności nie są nam obce. Usychamy. Radzę dziś, aby na każdą kolejną z nich spojrzeć jednak, jako na zwiększającą się szansę rozkwitu miłości. Tylko w wyniku takich dni mogą bowiem nastąpić pozytywne zmiany w naszej duchowości i wzajemnych relacjach.

 Rozwiniesz się, czy zostaniesz suchym kłębkiem!? Niech miłość zakwitnie!