22 września, 2009

Dobre, bo zaspokaja moje potrzeby

22 września to – Europejski Dzień Bez Samochodu [ang. European Car-free Day]. Ten proekologiczny pomysł, rodem z Francji, ma służyć upowszechnieniu wiedzy o negatywnych skutkach używania samochodu. Rezygnując w tym dniu z samochodu i przesiadając się na tramwaj lub na rower, powinniśmy zrozumieć, że życie bez samochodu jest o wiele przyjemniejsze.

 Pamiętam 22 września ubiegłego roku. Żadnej widocznej i odczuwalnej zmiany w życiu miasta. Pomimo tego, że właściciele samochodów mogli jeździć za darmo środkami komunikacji miejskiej i byli do tego zachęcani, to jakoś nie za bardzo chcieli z tego skorzystać. W każdym bądź razie, nie było to specjalnie zauważalne.

 Mam w związku z tym dwie uwagi. Po pierwsze myślę o tym, że jesteśmy coraz bardziej pragmatyczni. Jeżeli coś naszym zdaniem dobrze działa i ułatwia nam życie, to nie jesteśmy skłonni do tego, by z tego rezygnować dla choćby nie wiem jak wzniosłej idei. A po drugie, w tym dniu widzę jeszcze wyraźniej potęgę nawyku. Choćby nie wiem jak nas namawiano, nie zrezygnujemy z tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

 Świadomość wspomnianych postaw może nam pomóc zrozumieć, dlaczego dziś jest tak trudno dotrzeć do przeciętnego Polaka z przesłaniem Ewangelii. Z jednej strony jest on bowiem przyzwyczajony do tradycji religijnej. Do przełamania jej kanonów potrzebny jest jakiś silny, osobisty bodziec. Może nim być jedynie coś tak mocnego, jak nawiedzenie przez Pana Jezusa i nowe narodzenie z Ducha Świętego.

 Takie przeżycie miał Saul, dzięki czemu stał się apostołem Pawłem. Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa [Flp 3,7–8].

 A co z nastawieniem wyłącznie na to, co działa i zdaje się dobrze zaspokajać nasze potrzeby? To jest zwodnicza siła, zatrzymująca nie tylko ludzi przed nawróceniem się do wiary w Jezusa Chrystusa, ale mogąca wyprowadzić na manowce także samych chrześcijan. To, że coś działa i zaspokaja nasze pragnienie wcale nie oznacza, że jest dobre. Tutaj trzeba byłoby zadać pytanie o charakter naszych pragnień.

 Izraelici mieli rozmaite pragnienia, których zaspokajanie nie było wolą Bożą i musiało skończyć się tragicznie. A to stało się dla nas wzorem, ostrzegającym nas, abyśmy złych rzeczy nie pożądali, jak tamci pożądali [1Ko 10,6]. Kto nie zna smaku wolności od grzechu i radości życia w Chrystusie, ten trzyma się tego, co zdaje się najlepiej zaspokajać jego zachcianki i pożądliwości ciała. Chyba, że nawiedzi go Bóg i objawi mu samego Siebie.

Czemu więc służy jednodniowa kampania 'Dzień bez Samochodu', skoro ludzie i tak wcale się nią nie przejmują? Mnie pobudziła do zadumy nad siłą ludzkich nawyków i robienia tego, co zdaje się najlepiej zaspokajać własne potrzeby i prowadzić do realizacji obmyślonych planów. W tym sensie samochód wciąż jest więc dobry, chociaż niby wszyscy wiedzą, że jest zły...

 Czy więc wzywanie ludzi do nawrócenia się do Chrystusa, nie wygląda w ich oczach, jak nawoływanie do całkowitego zaprzestania używania samochodu? A może w głoszeniu ewangelii trzeba zaprzestać odwoływania się do naturalnch pragnień i zacząć wskazywać na co innego? Może w prawdziwym nawróceniu chodzi o porzucenie nawet tego, co wydaje się tak dobrze mi służyć i zaspokajać moje pragnienia?

6 komentarzy:

  1. "Może w prawdziwym nawróceniu chodzi o porzucenie nawet tego, co wydaje się tak dobrze mi służyć i zaspokajać moje pragnienia?"
    Strzał w 10-tkę! Dlatego taki opór w przyjmowaniu Ewangelii. Wolimy żyć w naszych grzechach, byle tylko nie oddać "moich" pragnień,ambicji, pożądliwości. A "moje" prowadzi mnie do zguby. Jezus nie tylko chce ale musi nam to zabrać, by nas uratować.
    Wielka szkoda,że ludzie sprawę przyjęcia zbawienia traktują tak samo, jak pozostawienia samochodu na jeden dzień w garażu. Chociaż "przejazd" do Nieba darmowy - wolą "swój" samochód.
    Pozdrawiam
    waldek

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajna konkluzja! Cóż dodać...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zapominajmy że to Duch Św. sprawia w sercu prawdziwą przemianę,gdyż to On przekonuje o grzechu o sprawiedliwości i o sądzie.Generalnie nie jestem zwolenniczką bombardowania ludzi o których wcale się nie modlę ewangelią.Ci których wypłakujemy przed Panem na kolanach otrzymują prawdziwie łaskę i potężną moc do przemiany.Wyjątek stanowią ewangeliści którzy z powołania są prowadzeni przez Ducha w tej kwesti lub sytuacje gdzie pan podpowiada.Jeśli Pan pociągnie to nie sposób się oprzeć.Przecież nasze nawrócenie również jest darem łaski a nie naszą zasługą.Czy ktoś może powiedzieć że się upamiętal z własnej woli tylko...DS

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę DS, że nikomu nie chodzi o bombardowanie, ale raczej o styl zycia, w którym modlitwa o ludzi oraz dzielenie się ewangelią (w słowie, czynie, mocy) stanowią naturalny sposób funkcjonowania chrześcijanina.

    Duch Św. często "pożywkę" do przekonywania o tym, o czym napisałaś, znajduje w słowach/sytuacjach, które chrześcijanin - za stałą zgodą Ducha - "zasieje" w życie ludzi wokół siebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z Harrym. Dla mnie najlepszym przykładem jak powinno wyglądać głoszenie ewagelii są hobbyści. Porozmawiaj przez chwilę z zapalonym wędkarzem, on wszystko zaraz i tak sprowadzi do łowienia ryb. My żyjąc prawdziwie Jezusem też powinniśmy Nim emanować, co wcale nie oznacza tylko i wyłącznie "bombardowania ludzi" (tak jak pisała DS). To jest właśnie niesamowite w działaniu Ducha Świętego, że "działa jak chce". Pamiętajmy, że świat nas obserwuje, a my mamy iść za Jezusem w pełnym posłuszeństwie i czystości - wtedy Duch napewno będzie przez nas działał.

    OdpowiedzUsuń
  6. tak zupełnie się z tym zgadzam amen...DS

    OdpowiedzUsuń