17 lutego, 2013

Pierwszy wyjazd do Jerozolimy

Moją poranną lekturą Pisma Świętego był dziś Psalm 48. Ktoś mógłby nazwać to zbiegiem okoliczności, ale dla mnie ten fragment Słowa Bożego okazał się bardzo wymowny i poruszający, bowiem właśnie na dziś mieliśmy zaplanowany pierwszy wyjazd do Jerozolimy.

Cośmy usłyszeli, tośmy zobaczyli w mieście Pana Zastępów, w mieście Boga naszego; Bóg je utwierdzi na wieki […]. Okrążcie Syjon i obejdźcie go, policzcie jego wieżyce! Zwróćcie uwagę na jego wały, przejdźcie się po pałacach jego, abyście mogli opowiadać to przyszłemu pokoleniu [Ps 48,9.13-14].

Po wspólnym odczytaniu Psalmu 48 i modlitwie w naszej kwaterze w Cezarei, pojechaliśmy więc dziś do Jerozolimy. Dystans 115 km przy dobrej sieci ekspresowych dróg w Izraelu swobodnie można przejechać w 1,5 godziny. Po znalezieniu parkingu w dogodnym miejscu udaliśmy się najpierw na Górę Oliwną. Nasz Pan właśnie od strony tej góry wjechał do Jerozolimy na początku Wielkiego Tygodnia. Spoglądając z jej zbocza zapłakał nad złym stanem wiary mieszkańców miasta i zapowiedział jego zburzenie. My również patrzyliśmy z Góry Oliwnej na Jerozolimę i rozważaliśmy niektóre wypowiedzi Pana z tym miejscem związane.

Potem doliną Cedronu, mijając grób Absaloma, obeszliśmy część Starego Miasta i przez sadzawkę Siloe ruszyliśmy Tunelem Hiskiasza w górę, aby dojść do Wzgórza Świątynnego. Tunel ten został wydrążony w VIII wieku przed Chrystusem w celu doprowadzenia wody do wnętrza miasta. Tunel ma długość 534 metrów. Połączył on źródło Gichon z sadzawką Siloe i przebiega na głębokości od kilkudziesięciu centymetrów do ponad czterech metrów pod powierzchnią ziemi.

Przejście tunelem Hiskiasza zrobiło na nas naprawdę spore wrażenie. Kończy się on w pobliżu Muru Płaczu, więc weszliśmy tam, aby następnie uliczkami starej Jerozolimy dojść  do sadzawki Betezda zlokalizowanej w pobliżu Bramy Szczepana, czy Bramy Lwiej, jeśli ktoś tak woli ją nazywać. Prosto stamtąd udaliśmy się jeszcze do Ogrodu Getsemane i zmęczeni wróciliśmy do samochodów.

Piękno Syjonu miało brać się z bliskiej więzi jego mieszkańców z Bogiem. Świętość zachwyca, jeśli jest prawdziwa, jeżeli nie ma dwojakiego oblicza. Dzisiejsza Jerozolima pięknie wygląda jednak tylko z daleka. Jak życie niejednego chrześcijanina, gdy przyjrzeć mu się bliżej, kryje wiele brudów i prowizorki, tak i to miasto oglądane od zaplecza raczej wstrząsa, niż podnosi na duchu.

Z dzisiejszej wyprawy do Jerozolimy jedno jest dla mnie jasne. Pan, który widzi każdy szczegół mojego życia godzien jest tego, aby zaglądając do środka, przepatrując zakamarki serca, widział,  że dążę do jego uświęcenia w całości. Ozdobą domu twego, Panie, jest świętość po wsze czasy [Ps 93,5]. Świętość wypiękniająca fasady ulic, ale też ich zaplecze. Obchodząc dziś to osławione miasto mogliśmy się poczuć trochę tak, jakbyśmy zamieszkując w domu sławnego człowieka, odkryli, że jego codzienne życie wcale nie jest takie świetliste, jak się wydawało z daleka.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w żydowskiej dzielnicy skosztować jak smakuje falafel i przed ósmą wieczorem wróciliśmy do Cezarei. Wkrótce wybierzemy się do Jerozolimy ponownie. Może wtedy będę miał bardziej budujące refleksje? Póki co jednak, jeśli Bóg pozwoli, to jutro ruszamy nad Morze Martwe.

1 komentarz: